1

Poświęcenie Niepokalanemu Sercu Maryi

W dniu 13 maja br. członkowie Stowarzyszenia Gaude Maria uroczyście odnowili akt poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi w intencji jego triumfującego zwycięstwa.

Akt poprzedzony był wspólną Mszą św. w Kościele św. Brata Alberta i św. Andrzeja Apostoła w Warszawie.




Nowenna pompejańska

Wszystkich miłośników Różańca świętego zachęcamy do lektury nowej publikacji “Nowenna Pompejańska” bł. Bartolo Longo, która ukazała się właśnie nakładem fundacji Rosa Mystica.

Książka zawiera pełną, pierwotną wersję tekstu Nowenny do Matki Bożej Różańcowej z Pompejów (tzw. nowenny pompejańskiej) w języku polskim wraz z włoskim oryginałem. Modlitwy napisał bł. Bartolo Longo (1841-1926) – nawrócony okultysta, wierny czciciel Maryi, niestrudzony krzewiciel Różańca.

Ponadto publikacja obejmuje zachętę do modlitwy różańcowej oraz dodatki, m.in. krótki życiorys bł. Bartola, fragmenty Biblii do rozważań oraz historie – nowenny, cudownego obrazu i sanktuarium w Pompejach.

Do kogóż innego mógłbym wołać, jeśli nie do Ciebie, która jesteś Podźwignięciem nędzników, Umocnieniem opuszczonych, Pocieszeniem strapionych?

Wyznaję Ci nędzę mojej duszy, obciążonej wielkimi winami, zasługującej na piekło, niegodnej otrzymywania łask…

Ale czyż nie jesteś Nadzieją zrozpaczonych, wielką Pośredniczką między Bogiem a człowiekiem, potężną naszą Orędowniczką przed tronem Najwyższego, Ucieczką grzeszników?

Och, gdybyś Twemu Synowi powiedziała za mną jedno tylko słowo, On z pewnością Cię wysłucha. Poproś Go więc, o Matko, o tę łaskę, której tak bardzo potrzebuję…

Szczegóły na stronie: https://rosa-mystica.pl/portfolio/nowenna-pompejanska/




Próby w życiu Maryi

Dzieci i uczniowie nie lubią egzaminów, nie lubią, gdy mają złożyć próbę z tego, czego się uczyły. Nie umieją jeszcze wszystkiego, może i nie uczyły się pilnie, więc boją się wstydu lub kary w razie, gdy się egzamin, próba nie uda. Ale jednak to dobrze, że nauczyciele lub majstrowie żądają takiej próby, bo to pobudza do pilniejszego uczenia się, i oni sami przekonują się, ile jeszcze brak im nauki i wiadomości, muszą się jeszcze ćwiczyć dalej i doskonalić.

Inaczej jest z tymi, którzy w sztuce, w rzemiośle lub w naukach są już mistrzami. Przedłóż takiemu zadanie, powierz jaki interes, będzie się z tego cieszył, bo może pokazać co umie, i jeszcze ładny grosz zarobi. Jest to dlań egzaminem, próbą, ale zaszczytną i korzystną.

Podobnie w życiu chrześcijańskim. Mówimy często o próbach i doświadczeniach ludzi ze strony Pana Boga. Już Pan Bóg wie doskonale, czym jesteś i co możesz, i co w tych a tych okolicznościach uczynisz; dla siebie więc nie zsyła takiej próby. Czyni to ze względu na ciebie, gdy takie dopuszcza wydarzenia, że jesteś niejako zmuszony pokazać, jak daleko w cnocie chrześcijańskiej postąpiłeś, jak mocnym lub jak słabym jesteś, np. w cierpliwości, w posłuszeństwie, w miłości bliźniego, w pokorze, w ufności itd.

Jeżeli jesteś jeszcze słabiutki i niewprawny, to pewnie zawstydzisz się sam przed sobą, widząc, że np. przy najmniejszej bagatelce niecierpliwisz się, że najlżejszego oporu znieść nie umiesz. Ale to na dobro twoje, albowiem najpierw nie będziesz się łudził, żeś Aniołem cierpliwości; po drugie, wyleczysz się z marnego przeceniania siebie, a wreszcie będziesz miał chęć do pilnego ćwiczenia się w tej cnocie, której ci brak. I to jest przyczyna, dla której Bóg takie próby zsyła.

Jeżeli zaś Bóg zsyła próby na takich, co w cnotach chrześcijańskich są już mistrzami, to dzieje się dlatego, że chce im dać sposobność do okazania swego mistrzostwa, do pomnożenia sobie łaski, do zaskarbienia nowych zasług i do obfitszej zapłaty. Do Tobiasza, którego cierpliwość i ufność na wielorakie a ciężkie próby była wystawiona, Anioł powiedział: „Abyś był Bogu przyjemny, było potrzeba, aby cię pokusa nawiedziła.“ Paweł zaś święty pisze o cierpieniach prawego, doskonałego człowieka: „Wiemy, iż ucisk sprawuje cierpliwość, a cierpliwość doświadczenie, a doświadczenie nadzieję, a nadzieja nie pohańbia, iż miłość Boga rozlana jest w sercach naszych przez Ducha świętego, który nam jest dany.“

Po tych wstępnych uwagach zapraszam cię teraz, abyś poszedł ze mną przypatrzeć się takiej próbie, takiemu doświadczeniu.

Egzaminatorem jest Bóg; osobą, z którą się próba odbywa, nie kto inny, jak córka Jego umiłowana, Matka i Oblubienica, Królowa nasza — Maryja. Bóg chce Ją egzaminować co do Jej serca, co do wiary, co do pokory, co do posłuszeństwa, cierpliwości, poświęcenia i męstwa. Pan Bóg dopuszcza coś takiego, przy czym Maryja, Matka — Panna będzie miała dosyć sposobności do pokazania, jak daleko w owych cnotach postąpiła. To wydarzenie jest smutnym dla Maryi, ale dla nas radosnym, gdyż widzimy, z jaką pewnością i z jaką, że tak powiem, zręcznością zachowuje się nasza Pani, jak świetnie ta nasza wielka Mistrzyni składa Swój egzamin, jak bogatą w nowe cnoty, w zasługi, w chwałę i zapłatę z tej próby wychodzi.

Sposobność do tego doświadczenia wyszła od najwyższej Zwierzchności świeckiej, od króla Heroda. Król Herod zaledwie się od Trzech owych Króli o narodzeniu króla Żydowskiego dowiedział, w pysze swojej i w nieludzkim już okrucieństwie postanawia natychmiast zabić to nowonarodzone Dzieciątko. Mędrcy owi nie wrócili już do Jeruzalem, lecz inną drogą udali się do swojej krainy, Herod więc nie wie dobrze, które to Dzieciątko narodzone w Betlejem ma być przyszłym królem żydowskim, i dlatego nie waha się przed najcięższą zbrodnią — wymorduje wszystkie dzieci tak w samym miasteczku, jak i w okolicy, w wieku do dwóch lat. Tym sposobem nie ujdzie jego mściwej ręki i owo Dzieciątko, które ma być królem. I zaiste, nie byłoby mu uszło, gdyby sam Bóg temu nie przeszkodził.

Pan Bóg miał oczywiście wiele sposobów, by nie dopuścić do zabicia Dzieciątka Jezus, mógł np. starego i schorowanego Heroda zabrać ze świata nagłą śmiercią. Jednakże w niezbadanej mądrości Swojej nie czyni tego, dopuszcza ten plan okrutny wykonać, ale mimo to Herod morderczym swym żelazem nie dosięgnie Jezusa. W sposób na oko wcale niepozorny chce Bóg ratować życie Syna Swego jednorodzonego. Pomocą do tego ma Mu być Matka Jezusowa, a dla Niej ma to być przewyborną sposobnością do ćwiczenia się w cudnych cnotach, rzekłbyś, do okazania dzieła mistrzowskiego ducha i serca swojego.

I tak oto Bóg rozpoczyna z Nią próbę, egzamin.

Najpierw Matka Boża musi zostać powiadomioną, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się życie Boskiego Dzieciątka. Bóg posyła więc specjalnego z Nieba zwiastuna, Anioła, do Józefa. Zdawałoby się, że ten poseł powinien był oznajmić to wprost Maryi, przecież tego zaszczytu była o wiele bardziej, niż święty Józef , godniejszą; prócz tego Dzieciątko należało do Niej wyłącznie, a jako Matka musiała bardziej, niż Józef , dbać o Jego życie; ostatecznie Anioł mógł był tę wiadomość przynieść równocześnie i Maryi i Józefowi. Otóż nie: poseł zwraca się jedynie do Józefa, dopiero przez niego ma się Matka dowiedzieć o wszystkim. Tak więc zdaje się, jakby sam Bóg Maryję usuwał na bok. Serce niedoskonałe i samolubne byłoby pewnie rozmaite czyniło domysły, byłoby się czuło upośledzonym, boleśnie dotkniętym. Maryja wolna od takich myśli, serce Jej zupełnie spokojne, Ona i teraz jak przy Zwiastowaniu jest i czuje się niczym więcej, tylko „służebnicą Pańską“, ani na jedno mgnienie oka nie obudzi się w Niej zazdrość z powodu tego przywileju dla świętego męża. Przeciwnie: aczkolwiek jako Matka Boża tą godnością Swoją nieskończenie przewyższa świętego Józefa, jednakowoż Józefa św. jako prawowitego Swego męża uważa za głowę rodziny, za Swego przełożonego, i dlatego święcie przekonana, że Bóg wolę Swoją powinien Józefowi oznajmić, a Ona dopiero od Józefa ma się dowiedzieć, co się dzieje.

Oto przedziwna pokora tego serca najczystszego.

W macierzyńskiej Swej radości Maryja udała się co dopiero przed kilkoma godzinami na spoczynek — wtem budzi Ją Józef święty, przynosi straszną od Anioła wiadomość, że Dzieciątko znajduje się w najwyższym niebezpieczeństwie, król Herod czyha na nie, aby je zabić. Biedne serce Matki! Ta wieść jak sztylet wpija się w serce Maryi. W podobnym położeniu matka każda przeraziłaby się, czułaby się pogrążoną w morzu trwogi i boleści. Ale tu jest przecież serce Matki, płonące miłością, jak żadne inne serce macierzyńskie. Przecież Maryi powierzony jest Syn Boży, więc płomienie przyrodzonej miłości macierzyńskiej i płomienie nadprzyrodzonej miłości Boga zlewają się w jedno morze płomieni. A jak ogromny ten ogień miłości w sercu Jej, tak i troska i strach ogromny o życie Boskiego Dzieciątka, i boleść na widok tego, jak źli ludzie odpłacają się Bogu za tyle miłości. Całkiem ludzką, naturalną i łatwą do zrozumienia byłaby skarga Matki, np. taka: „O Boże, jakże możesz dopuścić, żeby ktoś nosił się z takimi Bożobójczymi myślami!“ A jak trudno w takim bólu serca mówić: „Panie, niech się dzieje wola Twoja!“ Ale Maryja wie, że to Bóg dopuszcza na Nią taką mękę, a co Bóg czyni, musi być dobre. Cierpi więc, ale milczy, a boleść Swą dziecięcym zdaniem się na wolę Bożą uświęca.

Oto męstwo!

Józef święty pozwala następnie dowiedzieć się, w jaki sposób ratować według woli Bożej Dzieciątko. Maryja ma natychmiast wstawać, ma wśród ciemnej nocy z Dzieciątkiem uchodzić do dalekiej ziemi. Jakież to doświadczenie wiary Matki w bóstwo Dzieciątka! Syn Jej, Syn Najwyższego, narażony na zabicie, a Ona ma ucieczką ratować Go, jak gdyby był prostym synem człowieczym! Czy Bóg nie ma dość mocy, by Syna Swego choćby cudem raczej, aniżeli ucieczką ratować od zbrodniczej ręki Heroda? Czemu tego nie czyni? Jeżeli Dziecię Jej to prawdziwy Bóg, czemu się Sam nie ratuje? Czy to przystoi dla Syna Bożego uciekać przed jednym nędznym stworzeniem? Czy może dopuścić, by własna sprawa Jego tak smutno wyglądała, iż Bóg ucieka przed stworzeniem, Niebo drży na ziemi pogróżki?

Mimo najwyższej czci naszej dla Matki Boskiej, mimo Jej niezrównanej świętości, wolno nam przypuścić, że takie lub podobne myśli mogły powstać w Jej duszy. Nie mniemajmy, że Maryja już wcześniej znała cały wspaniały plan odkupienia aż do najmniejszych szczegółów. Gdy Jej Anioł zwiastował Wcielenie się Syna Bożego w Jej żywocie, nie wiedziała wcale, jak się to stać może, bo męża nie zna, więc się najpierw co do tego pytała Anioła. A gdy później Dzieciątko Jezus bez Jej wiedzy zostało w kościele, i przez trzy dni musiała Go szukać z boleścią, i wtedy nie wiedziała, czemu Jej to tak uczynił, i pytała Go o to. A nawet i wtedy, gdy usłyszała pewną odpowiedź, nie rozumiała tej odpowiedzi, jak poświadcza Ewangelia. Teraz, gdy całe dzieło odkupienia dokonane, my chrześcijanie widzimy jasno. Doktorowie Kościoła w tej ucieczce Boskiego Dzieciątka dopatrują się zrządzenia Boskiego, które bóstwo Jezusowe o wiele cudowniej potwierdza, niż jakikolwiek cud inny, który zostałby dokonany dla ocalenia Dzieciątka. Dla Maryi wówczas było jeszcze wszystko zakryte. Bóg chciał Ją prowadzić także drogą wiary, która w ten sposób miała być próbowaną i miała się doskonalić. Tę próbę Maryja świetnie odbyła. Wobec jakichkolwiek nastręczających się myśli, było Jej dosyć wiedzieć, że Bóg chce tej ucieczki, a tak wie też, że tu zachodzą wzniosłe Boskie plany, których Ona nie rozumie, ale których też dla próżnej ciekawości nie chce badać. Jak w czasie nawiedzenia Swego u świętej Elżbiety, tak i teraz wierzy mocno, że Pan, Boskie Jej Dzieciątko, „mocarzy składa z tronów, a wywyższa pokornych.“ A w tej wierze utwierdza Ją jeszcze bardziej Anioł, posłany od Boga do Józefa.

Wiara Jej wyszła z tej próby jeszcze żywsza, jeszcze głębsza.

Teraz cierpliwość Jej zostanie wystawiona na próbę nie chwilową, lecz na długi czas; nadchodzić będą utrapienia za utrapieniami. Musi w nocy wstawać bez zwłoki, musi opuszczać dotychczasowe miejsce pobytu. Choć najkrótszą obierze drogę do Egiptu, z Betlejem do granicy cudzej ziemi odległość wynosi jeszcze czterdzieści godzin drogi. Droga prowadzi przez pustynię, dziką, samotną. Maryja ubożuchna, nie może się zaopatrzyć na wszystkie niedogodności i potrzeby takiej podróży. Egipt to kraj dla Niej nieznany, po większej części zamieszkały przez pogan, przez ciężkich bałwochwalców. Prawda, że wówczas niemało Jej ziomków i współwyznawców, Żydów, żyło w Egipcie. Żydzi mieli tam nawet swoją świątynię, odprawiali swoje nabożeństwo. Może u nich Maryja znalazła schronienie, ale to jednak nie ojczyzna, tam wszystko Jej obce, nie swoje. A w tych wszystkich niepokojach, niebezpieczeństwach i potrzebach, jeszcze troska o Dzieciątko… I tak wszystko składało się na to, że ta ucieczka świętej Rodziny była ciężką ofiarą, próbą wiary, próbą Jej zdania się na wolę Boga.

I tę długą próbę Matka Boska znakomicie wytrzymała. „Niech mi się stanie według słowa twego!” i teraz powtarza wciąż to serce. Każde z wiarą spojrzenie na Boskie Dzieciątko mówi Jej: Czyń wszystko dla Boga, tu chodzi o Boga. Ta myśl daje Jej spokój we wszystkich przeciwnościach. Tą czystą intencję Swoją: „To wszystko z miłości ku Bogu,” uświęca każdy krok Swój w czasie drogi, uświęca każdy dzień w obcym kraju, uświęca każdą ofiarę i każde utrapienie. A gdy przyjdzie znowu poseł z Nieba, każe wracać do ojczyzny, ciężkie owe doświadczenia już dla Niej przeminęły, Maryja wychodzi z nich nieskończenie świętszą, do Nazaretu przybywa bogata w przedziwne akty cnót, każdego dnia pomnaża się w latach, ale i w pokorze, i w wierze, i w męstwie, w cierpliwości i w łasce przed Bogiem i przed ludźmi. Przyjdzie dla Niej dzień, gdy ku radości serca Swego jasno ujrzy, jak miłościwie myślał i zadbał o Nią Bóg, i gdy z rąk Boskiego Syna Swego weźmie pierwszą nagrodę, którą Sobie w tych próbach zdobyła — koronę Wszystkich Świętych.

Źródło: O. FRANZ SERAPH HATTLER S.J. (2021). Obraz naszej Matki Maryi. Matris (fragment rozdziału Ucieczka do Egiptu).




Edukacja jako wychowanie człowieka sprawczego

Człowiek w warunkach wolności może dokonywać zarówno wyborów dla siebie szkodliwych, jak i dobrych. Edukacja ma go przygotować do rozeznawania różnicy między nimi. Jak naucza św. Tomasz z Akwinu, działamy w oparciu o wolny wybór, ale tylko o tyle, o ile dzięki wolnemu wyborowi decydujemy się, aby być do działania poruszeni.

W początkach XX wieku Ellwood Cubberley, profesor w katedrze edukacji na Uniwersytecie Stanforda, opisywał modelową wizję szkoły w następujący sposób:

„Nasze szkoły są w pewnym sensie fabrykami, w których surowe produkty (dzieci) mają być kształtowane i formowane w produkty spełniające różne życiowe wymagania. Specyfikacje dotyczące produkcji pochodzą z potrzeb cywilizacji XX wieku, a zadaniem szkoły jest formowanie swoich uczniów zgodnie z określonymi specyfikacjami. Wymaga to dobrych narzędzi, specjalistycznych maszyn, ciągłego pomiaru produkcji w celu sprawdzenia, czy jest ona zgodna ze specyfikacjami, eliminacji marnotrawstwa podczas produkcji i dużej różnorodności wyników” (Public School Administration, 1922).

Cubberley promował swój edukacyjny model fabryki, aktywnie formując nowe pokolenia nauczycieli, pisząc podręczniki oraz rozpowszechniając stosowne wytyczne wśród administratorów szkół. Choć w teorii model fabryki był często krytykowany i podważany, jego elementy przedostały się do praktyki wielu edukatorów.

Kryzys w edukacji spowodowany pandemią COVID-19 sprowokował szereg debat na temat tego, w którą stronę powinny pójść szkoły po ustaniu pandemii oraz jak nadrobić ewentualne straty poniesione w wyniku zdalnego nauczania. Eksperci Banku Światowego określili obecna sytuację związaną z zamknięciem szkół mianem największego kryzysu systemu edukacyjnego minionego wieku. Według ich symulacji w wyniku zdalnego nauczania przeciętny okres nauki przypadający na ucznia mógł spaść z 7,9 do 7,3 roku, a dzieci dotknięte utratą wiedzy mogły stracić 10 bilionów dolarów przyszłych zarobków (co odpowiadałoby 8 procentom globalnego produktu krajowego brutto). Dla każdego dziecka byłoby to równoznaczne z utratą rocznego wynagrodzenia za pracę.

Wyliczenia Banku Światowego znamionują materialistyczny model człowieka i charakterystyczny dla niego model szkoły jako fabryki – dzieci, surowe produkty, mają podlegać obróbce, w wyniku której staną się podatnym tworzywem w trybach światowej gospodarki. Krótszy okres obróbki oznacza produkt niższej jakości, a zatem także spadek wartości dziecka, szacowanej w dolarach, które w omawianym modelu są jedyną istotną miarą sukcesu. Według zwolenników podejścia materialistycznego edukacja dzieci cierpi na pandemii, ponieważ nauczanie zdalne zamknęło zawory wiedzy i do kontenerów ich umysłów dostaje się mniejsza jej ilość, co przekłada się na niższy PKB w przyszłości.  

Analizy sektora edukacyjnego doby pandemii rzadko biorą pod uwagę fakt, że problemy w edukacji zaczęły się na dziesiątki lat przed jej wybuchem, a obecny kryzys ujawnił jedynie słabość toczącą system od bardzo dawna. Polega ona przede wszystkim na utrwaleniu w świadomości teoretyków i praktyków edukacji materialistycznego modelu człowieka i jego poznania oraz szeregu założeń wynikających z tejże koncepcji. Dlatego warto obecne trudności wykorzystać do pogłębienia zrozumienia wad wpisanych w istniejące rozwiązania i w ramach rozmowy narodowej poszukać nowatorskich sposobów, które faktycznie posłużą młodemu pokoleniu Polaków, formując młodych przedsiębiorców zamiast odtwórcze i niesamodzielne „produkty” działające często na szkodę własną, swojej rodziny i wspólnoty narodowej.     

Edukacja dla równości?

W ciągu ostatnich kilku tygodni w „Gazecie Wyborczej” (GW) ukazał się szereg publikacji omawiających sytuację polskiej edukacji w czasie pandemii z punku widzenia ekonomicznego, społecznego i psychologicznego. W tekście Rośnie przepaść w zdalnej szkole (6 kwietnia 2021) zostały przytoczone wypowiedzi ekspertów zwracających uwagę na relację między nauczaniem zdalnym a rosnącą pauperyzacją uczniów i ich rodzin: „W zdalnej szkole rosną nierówności ekonomiczne, społeczne i edukacyjne”. „W zdalnej szkole dzieciaki płacą «podatek od biedy». Nierówności rosną jednocześnie w trzech obszarach: ekonomicznym (rodzice tracą pracę, zwijają biznes), społecznym (uzależnienia, problem relacji) i edukacyjnym (strata edukacyjna)”. „Negatywne skutki kumulują się w defaworyzowanych środowiskach”.

W przywołanych wypowiedziach sugeruje się, że zdalne nauczanie jest jedną z przyczyn pogłębienia nierówności ekonomicznych między uczestnikami życia społecznego, a tym samym szkoła może posłużyć jako narzędzie do jego niwelowania. O ile, w istocie, fabryka oraz inne organizacje komercyjne, ze swej natury przyczyniają się do uzupełniania zasobów materialnych swoich pracowników, wyrównując w ten sposób różnice ekonomiczne między nimi, o tyle szkoła ma zgoła odmienny charakter. Kształcenie bowiem powinno wzbogacać zasoby niematerialne ucznia, uwydatniając tym samym jego wyjątkowość. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy szkoła przygotowuje go do wyznaczania specyficznych dla niego celów oraz do definiowania dobra odpowiedniego dla jego własnych uwarunkowań. Dzięki takiemu podejściu uczeń nabywa potrzebnych mu kompetencji i refleksji niezbędnej do stworzenia mapy wartości, którą będzie się posługiwać w dorosłym życiu. Narzucenie całemu systemowi wspólnego celu „równości ekonomicznej” jest de facto narzuceniem poszczególnym jego uczestnikom jednej definicji dobra, co w praktyce wprowadza do systemu ducha konformizmu.  

Usilne dążenie do niwelowania nierówności ekonomicznych za pomocą obowiązku szkolnego wynika z pomylenia jedności z jednolitością. Jest to pomyłka będąca konsekwencją braku rozróżnienia między rzeczywistością a materią. O ile jedność jest żywa, organiczna i wymaga różnorodności, o tyle jednolitość jest bezwolna, martwa i nieorganiczna. Jednolitość pociąga za sobą fizyczną i psychiczną identyczność, a co za tym idzie – podobny sposób myślenia i działania członków grupy. Jedność nie pociąga za sobą identyczności, ale współpracę, która z kolei wymaga woli współdziałania dla wspólnego dobra, pomimo różnic istniejących w sposób naturalny pomiędzy członkami grupy. To właśnie jedność w różnorodności inspiruje ludzką inicjatywę i w konsekwencji pobudza pragnienie do przedsiębrania rzeczy nowych i niekonwencjonalnych.  

Autentyczna jedność wymaga inicjatywy oddolnej, formującej się spontanicznie, poprzez dobrowolne zjednoczenie sił osób, które posiadają różne zdolności, kompetencje oraz zasoby materialne, ale które łączy ten sam cel. Jednolitość prawie zawsze jest skutkiem inicjatywy odgórnej, w której definicja celu i dobra jest narzucona przez grupę ludzi wierzących w swoje prawo i w swój obowiązek do zastosowania takiego przymusu.

Problem motywacji

Troska analityków GW nie ogranicza się jedynie do materialnego aspektu ubóstwa, ale wiąże je także z wymiarem psychologicznym uczniów, a w szczególności z ich osłabioną motywacją do nauki: „To, co obecnie jest kłopotem”, czytamy w omawianym artykule, „to kwestia utrzymania motywacji do nauki, systematyczności, własnej aktywności. Dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin, które nie mają korepetytorów, a czasem wręcz asystentów do nauki zdalnej, i nie mogą liczyć na intensywne wsparcie rodziców, mają z tym problem”. „Zyskują jedynie ci, którzy umieją uczyć się sami, mają zasoby, pieniądze, wsparcie i wewnętrzną motywację, która jest powiązana z dobrostanem i kondycją psychiczną. I to właśnie kondycja psychiczna, nie luki w wiedzy, jest dziś najbardziej palącym problemem”.  

Przywołani komentatorzy słusznie zauważają, że uczniom najmocniej doskwiera brak wewnętrznej motywacji – problem blisko związany z brakiem poczucia własnej sprawczości. Według nich pandemia wywołała szereg zdarzeń, które mają fatalne skutki dla motywacji uczniów, a w konsekwencji dla ich wyników w nauce. Mniej słusznie, przyczyn takiego stanu doszukują się w braku zasobów materialnych.

W rzeczywistości jednak sprawczość młodych ludzi została przez współczesną szkołę zaniedbana na dziesiątki lat przed wybuchem pandemii. Przyczyną nie był brak zasobów materialnych, które mogą działać jedynie jako pozorna zachęta do nauki i działania, ale brak we współczesnej szkole miejsca i uwagi na kwestie związane ze wzmacnianiem woli młodego człowieka, będącej centrum dowodzenia i motorem jego sprawczości.

Ta ostatnia jest kluczową sprawnością człowieka i młode jego lata są najlepszym czasem na jej formowanie. Rozkwita w warunkach wolności, a zamiera w okolicznościach przymusu. I to właśnie tutaj analitycy o skłonnościach lewicowych nie dostrzegają, że proponowane przez nich rozwiązania są de facto przyczyną trudności, które rzeczone rozwiązania mają łagodzić.

Przymus skuteczniejszy?

W marcu br. rząd przyjął projekt ustawy, w którym Ministerstwo Edukacji i Nauki przedstawiło rozwiązania umożliwiające uczniom, po powrocie do szkół, udział w dodatkowych i dobrowolnych zajęciach, które mają uzupełniać ich wiedzę oraz utrwalać wiadomości i umiejętności z wybranych przedmiotów. Jako że poczucie sprawczości ożywa w warunkach wolności, dobrowolność zajęć może służyć nie tylko uzupełnieniu wiedzy, ale właśnie uświadomieniu uczniom znaczenia ich sprawczości przejawiającej się w dokonywanych przez nich wyborach zajęć. Może uzmysłowić im wpływ intencji na ich akty poznawcze. W konsekwencji, dobrowolność zajęć może zainspirować ich do szukania sposobów na wzmacnianie własnych władz wolitywnych.  

Innego zdania są członkowie ruchu „Protest z wykrzyknikiem” (określający się także mianem „Banksy polskiej edukacji”), cytowani w omawianej publikacji GW. Na dobrowolność rozwiązania zaproponowanego przez MEiN członkowie ruchu odpowiedzieli gwałtowną krytyką:

„To zastanówmy się nad możliwymi konsekwencjami owej dobrowolności. Możemy się założyć, że na te zajęcia nie zgłoszą się dzieci zagubione w systemie zdalnego nauczania, z trudnościami w nauce. Obstawiamy, że będą to uczniowie najbardziej zmotywowani, z rodzin o wyższym kapitale kulturowym i [z] wyższymi aspiracjami edukacyjnymi. Dobrowolność może okazać się prostą drogą do zwiększenia różnic pomiędzy różnymi grupami uczniów, a już teraz widzimy pogłębiającą się przepaść miedzy tymi, którzy sobie radzą dobrze i tymi, którzy… w ogóle sobie nie radzą. Cała ta dobrowolność to unik, uprzedzenie zarzutów o nadmiernym obciążeniu pracą. Tymczasem realne wsparcie edukacyjne uczniów i uczennic musi mieć charakter systemowy i obejmować wszystkich – a tych najsłabszych w największym zakresie”.  

„Banksy polskiej edukacji” postrzega dobrowolność zajęć jako zagrożenie dla równości, bowiem uczniowie, którzy pragną z nich korzystać, będą to robić, a ci, którym takiego pragnienia brak, nie będą. Taki porządek rzeczy, zdaniem wspomnianego ruchu, jest niesprawiedliwy. Według jego reprezentantów korzystniejsze byłoby rozwiązanie systemowe, które objęłoby wszystkich, nawet tych, którym się nie chce uczestniczyć w zajęciach. Innymi słowy, przymus miałby być skuteczniejszy w niwelowaniu różnic, bowiem „systemowo” rozwiązałby problem braku poczucia sprawczości wśród dzieci i młodzieży. W warunkach przymusu bowiem nikomu nie musi się chcieć, ponieważ wszyscy muszą chcieć.

Ujawnia się tu potężna niespójność światopoglądu lewicowego, który z jednej strony promuje daleko posunięty permisywizm moralny, a z drugiej dąży do ograniczanie dobrowolności zdobywania i uzupełniania wiedzy w szkołach. Skłonność do pogłębienia przymusu w edukacji wynika z założenia, że człowiek w warunkach wolności wybiera rzeczy dla siebie szkodliwe oraz że jest pozbawiony zdolności do doskonalenia swoich wyborów, bowiem jest w całości zdeterminowany przez uwarunkowania zewnętrzne, które nakłaniają go do podejmowania szkodliwych dla niego działań.

Tymczasem, człowiek w warunkach wolności może dokonywać zarówno wyborów dla siebie szkodliwych, jak i dobrych. Edukacja ma go przygotować do rozeznawania różnicy między nimi. Jak naucza św. Tomasz z Akwinu, działamy w oparciu o wolny wybór, ale tylko o tyle, o ile dzięki wolnemu wyborowi decydujemy się, aby być do działania poruszeni. Formalny charakter wolności zależy zatem od zdolności człowieka do osądzania własnego osądu, a wolność wyboru jest funkcją sposobu, w jaki człowiek postrzega swoje władze poznawcze i wolitywne. Dlatego ich zrozumienie odgrywa kluczową rolę w formowaniu woli i jej intencji. Jeśli ktoś przedwcześnie zgadza się na postrzeganie siebie jako pozbawionego woli i wolności wyboru, skazuje się na bycie zdeterminowanym przez zewnętrzne wpływy. Jest to zależność regularnie wykorzystywana przez inżynierów kontroli społecznej i promowana przez działaczy lewicowych. 

Faktem jest, że dobrowolność wymaga pogłębienia wiedzy pomagającej zrozumieć własne pragnienia oraz brania odpowiedzialności za własne działania. Paradoksalnie jednak ów wysiłek intelektualny i wolitywny sprzyja dobrostanowi psychicznemu, a w konsekwencji motywacji do nauki, o co tak często i intensywnie zabiegają dla uczniów edukatorzy lewicowi.

Model korporacyjny

Konsekwencją dążenia do promowania równości ekonomicznej przy wykorzystaniu obowiązku szkolnego jest skłonność edukatorów lewicowych do czerpania inspiracji od instytucji, których naturalnym skutkiem działalności jest wyrównywanie różnic ekonomicznych między swoimi członkami, czyli od organizacji o charakterze komercyjnym. Nie bez znaczenia jest fakt, że są to instytucje, które osiągnęły znaczną biegłość w zakresie stosowania środków kontroli społecznej.

W tekście Zaległości uczniów po e-lekcjach. Jak załatać „dziurę edukacyjną”? (GW, 12 marca 2021) przytoczony został fragment raportu przygotowanego przez fundację Katalyst Education pt. Jak przeciwdziałać wykluczeniom w edukacji?  wynik obrad kilkudziesięciu ekspertów edukacyjnych – w którym czytamy między innymi: „Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku firmy, w szkole pracuje zespół. Warto w ten sposób myśleć zarówno o nauczycielach, jak i o dzieciach w klasie – w jednym i drugim przypadku są to zespoły. Dlaczego to jest ważne? W przedsiębiorstwach, korporacjach, a nawet agencjach rządowych zespoły są podstawową jednostką organizacyjną. Jeśli firma chce wyprzedzić swoich konkurentów, musi wpływać nie tylko na to, jak ludzie pracują, ale także na to, jak pracują razem. Najlepiej zaś działają zespoły, które mają uwspólnione normy działania, akceptowane i przestrzegane przez wszystkich oraz stwarzają swoim członkom poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa. Niebagatelne znaczenie dla jakości pracy zespołu ma także empatyczny lider, przyjmujący rolę bardziej facylitatora niż zarządcy”. „Warto czerpać z doświadczenia dużych firm we wdrażaniu metod i narzędzi, które pomagają to osiągnąć. Jedną z nich jest metodyka zwinnego (ang. agile) zarządzania projektami i zespołami. Jej stosowanie zmniejsza ryzyko niepowodzeń i pozwala w elastyczny sposób podchodzić do zmian, co jest szczególnie ważne w czasie niepewności. To podejście do zarządzania, które zwiększa zaangażowanie i produktywność pracowników, ułatwia organizacji osiąganie założonych celów. Wiele z tych praktyk można z powodzeniem zaadaptować do warunków szkolnych i wdrażać zarówno do zarządzania zespołami nauczycieli, jak i klasą jako zespołem”.

W XXI wieku porównanie szkoły do fabryki straciło na atrakcyjności. Dlatego wielu edukatorów odwołuje się do modelu bardziej współczesnego, wypracowanego przez korporacje i przedsiębiorstwa, jednak idea przyświecająca porównaniu jest analogiczna. Uczniowie są postrzegani jako bezwolna materia, którą za pomocą wpływu nauczycieli-menedżerów można nakierować na odgórnie narzucone cele.  

Promotorzy modelu korporacyjnego w szkołach nie dostrzegają podstawowej różnicy między pracownikiem korporacji a uczniem czy studentem. W tym pierwszym przypadku osoba dołącza do organizacji o ściśle zdefiniowanej misji, decydując się na jej realizację w zamian za wynagrodzenie. Można wręcz twierdzić, że narzędzia korporacyjne mają często za zadanie utrzymanie pracownika z dala od jego rzeczywistego celu, tak aby mógł swobodnie realizować misję zatrudniającej go instytucji.

W przypadku edukacji mamy do czynienia z całkiem odmienną relacją osoby i celu. Każdy człowiek jako stworzenie rozumne jest podmiotem władz intelektualnych i wolitywnych i każdy posiada wewnętrzną zdolność determinowania swoich działań ku stosownemu celowi, bez poddawania się metodom i narzędziom kontroli społecznej. Co więcej, narzucanie uczniowi zdeterminowanego zewnętrznie celu może prowadzić jedynie do osłabienia jego władz intelektualnych i zahamowaniu jego aktów poznawczych.

Bez wątpienia zgoda i porządek w klasie są istotnym warunkiem skutecznego nauczania, jednak sposobem na ich zaprowadzenie nie jest „zwinne zarządzanie projektami”, ale pokazanie uczniom zalet płynących z wykształcenia w sobie nawyku posłuszeństwa wobec nauczyciela oraz uprzejmości wobec innych uczniów, czyli uformowania cnót, które, jak tego nauczał już Arystoteles, wymagają aktywnego ćwiczenia i pracy nad sobą. Cnota, jako złoty środek pomiędzy nadmiarem a niedoborem, jest zależna od osoby i relatywna względem jej uwarunkowań. Dlatego jest tu potrzebne osobiste rozeznanie i refleksja.  

Zwolennicy modelu korporacyjnego uważają porządek w zespole za dobry, ale chcą go forsować, wprowadzając normy korporacyjne. Tymczasem wystarczy wzbudzić wśród uczniów refleksję nad dobrem, które może posłużyć ich nauce, aby sami doszli do wniosku, że w warunkach porządku i spokoju w klasie są w stanie przyswajać wiedzę skuteczniej niż w warunkach nieuporządkowania i braku skupienia.  

Dlatego formacja młodego człowieka wymaga nie tylko przyswajania przez niego wiedzy postrzeganej jako informacja, ale przede wszystkim zrozumienia zasad moralnych, które sprawią, że będzie wybierał dobro, a unikał zła – kompetencji kluczowej także dla jego rozwoju intelektualnego. Jednak zarówno środowiska lewicowe, jak i pro-korporacyjne milczą na temat moralności, uważając ją za subiektywny konstrukt społeczny bądź za kwestię nieistotną dla szkolnictwa i nauki.

Zalety „wypadnięcia z systemu”

Brak pobudzania ucznia do refleksji nad celem, a co gorsza, narzucanie mu zdefiniowanego celu za pomocą metod i narzędzi korporacyjnych, prowadzi prostą drogą do wychowywania pokoleń odtwórczo realizujących cele zdefiniowane przez wszechwładne instytucje międzynarodowe – osób niezdolnych do zadbania o dobro własne, rodziny czy narodu.

Jednakże według myślicieli i aktywistów lewicowych największym zagrożeniem dla edukacji są uczniowie, którzy „kompletnie wypadli z systemu”. Zrozumienie powyżej omówionych założeń uświadamia jednak, że ich żal nie zawsze jest motywowany troską o dobro uczniów, ale raczej obawą, że istnieją, żyją i być może prosperują ludzie pozostający poza zasięgiem środków kontroli społecznej, którą inżynierowie myśli lewicowej pragnęliby powszechnie zaprowadzić.    

Tymczasem poszerzanie zakresu rozwiązań przymusowych i kontroli nad uczniami prowadzi prostą drogą do intensyfikacji problemów już istniejących na szkolnym podwórku. Paradoksalnie nowy kurs polskiej, postcovidowej edukacji może wymagać rozwiązań dotychczas często pomijanych w oświacie – zwiększenia zakresu dobrowolności wyboru uczniów i ich opiekunów, pogłębienia ich refleksji nad celowością, wolnością i własną sprawczością oraz budowania relacji nauczyciel-uczeń opartej na wspólnym poszukiwaniu dobra.

Anna Woźniak

Tekst ukazał się na łamach magazynu Patriotyzm Gospodarczy – dodatku do Gazety Polskiej Codziennie z dn. 29 kwietnia 2021 r.




Msza św. z Najświętszą Panną

„Ilekroć będziecie ten Chleb jedli i Kielich pili, śmierć Pańską będziecie opowiadać”. (Kor. 11, 26.)

Na Kalwarii Jezus był jedyną Ofiarą, była to tylko Ofiara Chrystusa historycznego Syna Maryi. — Msza św. jest Ofiarą całkowitego Chrystusa, Chrystusa Mistycznego, Głowy i Członków; Syna Maryi i potrójnego Kościoła, z którym się Jezus zjednoczył przez Swoją Śmierć na Kalwarii. W każdej Mszy św. biorą udział: Chrystus, Najśw. Panna Maryja, wszyscy Święci w niebie — Ojciec Święty, cała hierarchia Kapłanów i wierni — Dusze w czyśćcu cierpiące. Msza św. łączy nas wszystkich. Jesteśmy więc wiarą połączeni: z Maryją i wszystkimi świętymi w niebie — naszymi bliskimi, choćby oni byli gdzieś bardzo daleko — oraz naszymi zmarłymi. Co za szczęście!

Msza św. jest nie tylko modlitwą, gdy idziemy do Kościoła na Mszę św., to nie tylko by się modlić, lecz także, by się ofiarować. Msza św. jest Ofiarą, idziemy na Mszę św., by uczestniczyć w świętej Ofierze Chrystusa Kapłana, który od konsekracji aż do Komunii św. uobecnia na ołtarzu Swoją Ofiarę na Kalwarii; w sposób niekrwawy — mistyczny.

W czasie Mszy św. mamy potrójne zadanie do spełnienia:

1) W czasie OFIAROWANIA: Ofiarować się z Jezusem Chrystusem, być hostiami z Jezusem-Hostią. Spełnić zadanie hostii to jest: wypełnić dokładnie, świadomie, z całą gotowością uczestniczenia w zbawczej Ofierze Chrystusa! Złożyć siebie na patenie obok Hostii, która za chwilę stanie się Jezusem, złożyć swoje cierpienia i ofiary do Kielicha. Tę zdolność i obowiązek stawania się Ofiarą i składania jej, otrzymaliśmy na chrzcie św. — Będę odtąd odprawiać moją mszę, ofiary i cierpienia, łącząc ją z Najświętszą Ofiarą Chrystusa,

2) W czasie PRZEISTOCZENIA: Ofiarować Bogu Ojcu Jezusa Chrystusa wraz z Nim siebie być kapłanem wraz z Jezusem-Kapłanem. — Jeżeli cały Chrystus jest Ofiarą to również cały Chrystus jest Kapłanem. Przez chrzest wrastamy w mistyczne Ciało Chrystusowe, stajemy się członkami Chrystusa Kapłana. Św. Piotr mówi — „Jesteście rasą kapłańską — Kapłaństwa Królewskiego”. — Przychodzimy na Mszę św. aby dopełnić aktu naszego Kapłaństwa. Obowiązek ten możemy wykonać dopiero, kiedy Chrystus jest na Ołtarzu między konsekracją a Komunią, kiedy pozostaje Chrystus pod postacią Przenajśw. Hostii, gdy Krew Jego przebywa w Kielichu. Ofiarować Chrystusa Bogu jako Ofiarę uwielbienia, dziękczynienia, wynagrodzenia, prośby. — Jakże wobec, tego pozostawać biernym i roztargnionym, gdy tyle jest do spełnienia w tych kilku 7—8 minutach, w ciągu których Chrystus przebywa jako Ofiara na Ołtarzu — abym Go mógł składać w ofierze, i z Nim się łączyć.

3) KOMUNIA: Przyjąć Chrystusa, kiedyśmy już ofiarowali Ciało Chrystusa oraz z Nim siebie, pokrywając braki nasze Jego Boską zasługą, mamy się te raz jakby w Jezusa wcielić: To jest pełna treść Mszy św. Jest to całe nasze życie: Chrystus Hostia i Chrystus Kapłan.

Powracając do swoich zajęć, unosimy ze sobą do domu to życie Chrystusowe, które z nami się zjednoczyło. „Kto po żywa Ciało moje i pije Krew moją, we mnie mieszka, a Ja w nim”. I będziemy żyć naszym życiem codziennym, a jednak, żyć będziemy już nie my sami, ale przez Jezusa. „Kto pożywa Ciało moje, ma życie we mnie”.

O uczestnictwie we Mszy św. w zjednoczeniu z Niepokalanym Sercem Maryi

Msza św. jest najwyższym kultem religijnym, jaki składamy przez Chrystusa całej Trójcy Przenajśw., wyrazem najwyższej czci i uwielbienia, dziękczynienia, zadośćuczynienia i prośby. Musimy do tych świętych obrzędów przystąpić w duchu pokuty, skruchy, z największą wiarą i miłością, bo Msza św., pamiętajmy, to żywy Chrystus, modlący się, ofiarujący, krwawiący, rozdzielający Swe łaski, ze Swoim Najświętszym Sercem otwartym, pełnym łaski i miłości, gotowym, by nas przyjąć i wraz z Sobą ofiarować Ojcu Przedwiecznemu.

O Najśw. Maryjo Panno, Matko Boża, współodkupicielko i Matko dusz, Ty która stojąc pod Krzyżem Syna Twego na Górze Kalwarii w najdoskonalszy sposób uczestniczyłaś w Jego Ofierze pierwszej Mszy św., Ty któraś się stała dla nas wszystkich wzorem, jak mamy brać udział w Boskiej Ofierze Twego Syna — Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, wspomóż nas wszystkich, abyśmy mogli godnie wraz z Tobą stać pod Krzyżem Pana Naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa i uczestniczyć w Przenajświętszej Ofierze. Na wstępie Mszy św., gdy Kapłan u stóp ołtarza pochylony, ze skruchą odmawia „Confiteor” (spowiedź powszechną), bijmy się i my w piersi, by móc z czystym sercem uczestniczyć w tych niepojętych tajemnicach śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, jakie Msza św. wyraża, by przeżywać z największą miłością główne części Przenajświętszej Ofiary; jakimi są: Ofiarowanie, Przeistoczenie, Komunia.

OFIAROWANIE

Po Ewangelii, na patenie, składa Kapłan hostię (chleb), która za kilka chwil stanie się żywym Ciałem Chrystusa. Na patenie obok hostii, złóżmy siebie, ofiarę z naszego rozumu, z naszej woli, naszej miłości własnej, oraz całodziennej pracy. Następnie wlewa kapłan wino do kielicha, które za chwil kilka stanie się Żywą Krwią Chrystusową, wylaną dla naszego zbawienia. Do wina dolewa kapłan kroplę wody, a jak mówi sobór w Tibour, woda ta przedstawia wiernych, a przy Komunii św. będziemy tak zatopieni w Jezusie, jak ta kropla wody w winie. Do kielicha złóżmy nasze wysiłki, trudy, przezwyciężenia w dążeniu do doskonałości, wszystkie ofiary, pokuty, cierpienia i krzyże i dobre postanowienia, których nie potrafimy dotrzymać bez zaparcia siebie i ofiary. Chrystus Pan przestał już cierpieć, a za to mistyczne Jego członki, wierni muszą teraz ofiarowywać swoje cierpienia w zjednoczeniu z Męką Chrystusową. Jest to właśnie dopełniać, co nie dostaje Męce Chrystusa, tak jak kropla wody traci w winie swój smak i swój kolor, tak cierpienia nasze tracą swą ludzką słabość, a nabierają smaku, koloru i wartości Boskiej Ofiary Syna Bożego i w niej giną. Teraz rozumiemy cel cierpienia, nie urońmy ani kropelki z tych drogocennych skarbów, wszystkie zbierajmy do kielicha, by złączone z Przenajdroższą Krwią Zbawiciela stały się okupem dla zbawienia dusz, a Bogu przynosiły chwałę. Kapłan podnosi kielich w górę, robi nim znak Krzyża św. i modli się. Następnie prosi Ducha Świętego o błogosławieństwo: „Veni Sanctificator, omnipotens Deus…” Przyjdź Poświęcicielu, wszechmocny Boże i błogosław te ofiary świętemu Imieniowi Twemu przygotowane.

Bez pomocy Ducha Świętego nic nie możemy. On jest motorem, siłą, tym węzłem, który jednoczy duszę naszą z Chrystusem. Uczestniczymy w życiu Chrystusa tylko przez Ducha Świętego. Duch Święty jest Duchem Chrystusa, On kierował czynami Zbawiciela. Czyta my u św. Pawła: „Chrystus przez Ducha Świętego samego siebie ofiarował niepokalanym Bogu”. (Żyd. VIII, 14). Częste wzywanie Ducha Świętego i wsłuchiwanie się w Jego natchnienia konieczne jest w życiu wewnętrznym. Prośmy Go o jak najpełniejsze złączenie nas z Chrystusem, zwłaszcza w czasie Przenajświętszej Ofiary. Często w ciągu dnia, wzywajmy pomocy Ducha Świętego, Uświęciciela dusz naszych.

Przy Ofiarowaniu prośmy Chrystusa, byśmy przy przeistaczaniu chleba stali się jedną Hostią z Jezusem, abyśmy stali się żertwą godną, by była ofiarowaną wraz z Jezusem i przez Jezusa na chwałę Ojca. — Gdy w tym duchu modlić się będziemy f uczestniczyć w Ofiarowaniu, Jezus powoli przeistaczać będzie duszę naszą w Siebie. Żyjąc ofiarą i duchem zaparcia się siebie, stawać się będziemy coraz bardziej Jezusem. — Chrześcijanin to drugi Chrystus. O Serce Maryi, ty samo ofiaruj mnie Jezusowi, abym się stał czystą żertwą Jego.

PRZEISTOCZENIE

Przez moc słów sakramentalnych, które wymawia kapłan nad hostią, (chlebem) i winem: „To jest Ciało moje…”, „To jest Krew moja…”, Chrystus dokonuje przeistoczenia chleba i wina w Ciało i Krew Swoją. Chrystus czyni się obecnym rzeczywiście i istotnie, ze Swoim Bóstwem i Człowieczeństwem, pod postacią chleba i wina, ukryty przed naszym wzrokiem. Słowa sakramentalne, które kapłan wymawia, nie tylko czynią Chrystusa obecnym na ołtarzu, lecz przez nie dokonuje się ofiara. Gdy kapłan wymawia słowa: „To jest Krew moja” oddziela się w sposób mistyczny Ciało od Krwi. Na krzyżu ten rozdział był fizyczny i dokonał śmierci Zbawiciela. Po Zmartwychwstaniu Chrystus nie może umierać, przeto na ołtarzu rozdział Jego Ciała od Krwi jest mistyczny. Ten sam Chrystus, który złożył Swe życie w ofierze na krzyżu, składa je na ołtarzu, tylko w sposób odmienny. To mistyczne za bicie żertwy, w połączeniu z jej ofiarowaniem — stanowi prawdziwą ofiarę.

Korzystajmy z tych świętych chwil, by się łączyć ze stanem Duszy Chrystusa na krzyżu, w którym składa Swe życie w ofierze Ojcu, łączmy się z Jego miłością dla Ojca, z Jego zgadzaniem się na Wolę Ojca. Ofiarujmy Bogu Ojcu umiłowanego Syna wraz z Jego cierpieniami i zasługami, z nieskończonymi bogactwami, jakie zawiera Boskie Serce Jezusa; a wraz z Jezusem ofiarujmy siebie, jako ofiary uwielbienia, dziękczynienia, jako ofiary przebłagalne za swoje grzechy, za wielkie zbrodnie obecnych czasów. Niech następująca modlitwa św. Jana Eudes, założyciela Zgromadzenia Serc Jezusa i Maryi, dopomoże nam wejść w ducha, w jakim święci korzystali z tych drogocennych chwil:

„O mój Zbawicielu, w zjednoczeniu z Tobą i Twą świętą Ofiarą, złożoną Ojcu Przedwiecznemu, od daję się Tobie, by być na zawsze krwawą ofiarą Twojej świętej Woli, unicestwioną dla Twojej chwały i dla Ojca Twego. O mój dobry Jezu, połącz mnie z Sobą, przyciągnij mnie do Siebie, abym był ofiarowany z Tobą i przez Ciebie. A ponieważ ofiara ma być strawiona ogniem i zbroczona krwią, daj mi umrzeć samemu sobie, daj mi umrzeć dla grzechu, dla namiętności i dla wszystkiego co Tobie się nie podoba; racz mnie spalić i strawić świętym ogniem Twej Boskiej miłości; spraw aby całe moje życie stało się ciągłą, nieustanną ofiarą dla chwały, dla czci i dla miłości Twojej i Twego Ojca”.

Uprzytomnijmy sobie w duchu chwilę konania Chrystusa i stojącą opodal Matkę Najświętszą. Przeczyste Serce Maryi, przebite boleścią, bierze najpełniejszy udział w Ofierze Chrystusa i Odkupienia świata. W chwili konania Chrystusa Maryja rodzi nas do życia nadprzyrodzonego, do życia łaski, staje się nam Matką. Oddajmy się Niepokalanemu Jej Sercu i prośmy, aby, jak nas niegdyś za swe dzieci przyjęła, tak niech teraz przez Swoje Przeczyste Serce odnowi i odrodzi w nas Ducha Chrystusowego; by Chrystus Eucharystyczny, ofiarowujący się w bezkrwawej Ofierze, był naszą prawdą, drogą i życiem; by odnowić wszystko w Chrystusie (Efez. 1,10), to znaczy przepoić nauką Chrystusa nie tylko nasze życie osobiste, ale i życie rodzinne, życie społeczne i narodowe. Wprowadzić Boga do wszystkich naszych spraw i trosk, dojść do pełnego rozwoju życia wewnętrznego, poświęcając wszystko bez zastrzeżeń w intencji, by wszyscy poznali prawdą, szli Drogą Chrystusa, żyli Jego życiem.

KOMUNIA

Komunia jest dopełnieniem, ukończeniem ofiary. Komunia przez sakramentalny kontakt łączy naszą duszę i ciało jak najściślej z Panem Jezusem i ma ten cel, abyśmy się stali jedno z Jezusem. Komunia z Jego Przenajświętszym Ciałem, które pożywamy, po winna przynieść jako owoc komunię z Jego duszą, z Jego Sercem, z Jego świętością, z Jego stanem Ofiary. Komunia, to zjednoczenie naszej woli, naszych pragnień, naszych dążeń, naszych myśli, naszych uczuć i miłości. Całe nasze jestestwo powinno być złączone z Chrystusem, aby On w nas, jakoby biorąc nowe życie, Swemu Ojcu ofiarował się i poświęcił, w nas Swemu Ojcu oddawał Chwałę, w nas miłował Ojca, i Jemu służył, i prowadził w ten sposób w nas i przez nas dalej to samo, co czynił za swego życia ziemskiego. Komunia święta przyniesie ten owoc w miarę nasze go usposobienia i przygotowania, z jakim się do Komunii św. życiem naszym przysposabiać będziemy. Komunia święta nie jest aktem jednej chwili, to tajemnica miłości, w której się skupia całe nasze życie. Miłość prawdziwa nie jest uczuciem, ale aktem woli, jest czynem. Jak Jezus się nam oddaje w Komunii, tak my mamy się oddać Jemu po Komunii, życiem ofiarnym, przez zaparcie siebie, ciągłym umieraniem naszej zepsutej natury, a przez miłość bliźniego, przez dobre słowa, dobry przykład, przez życzliwość, mamy promieniować Jezusem jednając dusze dla Niego, mamy nieść wszystkim Jezusa, rozdawać Jezusa. Dawać Jezusa najpierw tym wszystkim, nad którymi mamy pieczę, dawać Jezusa duszom grzesznym, duszom w pokusach, duszom opuszczonym, zasmuconym, zniechęconym, duszom niewinnych dzieci.

O Maryjo, łask wszelkich Przybytku, pomóż przyjąć Jezusa — pomóż dziękować.

Lecz zauważmy wreszcie, że koniec Mszy św. nie jest bynajmniej końcem ofiary. Życie wewnętrzne dobrego katolika, to życie ciągłej ofiary, to życie nieustannej naszej osobistej Mszy, Ofiarowania, Przeistoczenia i Zjednoczenia.

Oto nasz program, nasze postanowienie: z Przeczystym Sercem Maryi Niepokalanej Dziewicy, żyć miłością Eucharystycznego, Najsłodszego, Najukochańszego Serca Jezusa, zatapiając się w Jego Sercu zniknąć, unicestwić się, stać się Jego żertwą, Jego czystą Hostią, aby On, posługując się nami, jakby narzędziem, składał Bogu Ojcu chwałę, uwielbienie, dziękczynienie i zadośćuczynienie, by ratować dusze Krwią Jego Przenajdroższą odkupione, by przyspieszyć przyjście Królestwa Chrystusowego.

Modlitwa do Najświętszej Panny przed Mszą Św.

O Matko litości i miłosierdzia, Błogosławiona Dziewico Mario, ja nędzny i niegodny grzesznik, całym sercem uciekam się do Ciebie i błagam miłosierdzia Twego, abyś tak jak towarzyszyłaś Najsłodszemu Synowi Twemu wiszącemu na krzyżu, tak i mnie łaskawie towarzyszyć raczyła nędznemu grzesznikowi i wszystkim kapłanom, tu i w całym Kościele dziś ofiarującym, abyśmy wspomożeni łaską Twoją ofiarować mogli hostię godną i przyjemną w Obliczu Najwyższej i Nierozdzielnej Trójcy. Amen.

* * *

Ojcze Przedwieczny, w połączeniu z intencją i cierpieniami Niepokalanego Serca błogosławionej Matki Bolesnej Maryi na Górze Kalwaryjskiej, składam Ci ofiarę jaką uczynił z Siebie Samego Syn Twój Najmilszy Jezus Chrystus, a w tej chwili uobecni ją na tym Ofiaruję Ci Przenajświętsze Ciało i Krew umiłowanego Syna Twego, wszystkie zasługi Najsłodszego Serca Zbawiciela naszego, a wraz z Nim i przez Niego ofiaruję siebie, rozum mój, wolę, całą moją wolność, wszystkie cierpienia ciała i duszy, wszystkie wysiłki, prace, wszystkie chwile mojego życia i gotów jestem oddać życie moje dla chwały Twojej. Składam Ci tę ofiarę jako Bogu mojemu żywemu i prawdziwemu, aby Ci oddać cześć należną, jako Najwyższemu Panu i Stwórcy wszechrzeczy, które po najświętszej woli wszystko podlega, by Ci złożyć dziękczynienia za niezliczone dobrodziejstwa, przebłagać za liczne moje i całego świata grzechy, i tak uśmierzyć Twą znieważoną i karzącą sprawiedliwość, zło żyć całkowite wynagrodzenie za siebie, za Kościół św., za cały świat, za błogosławione dusze w czyśćcu, oraz ubłagać jak najwięcej łask dla całego świata. Amen.

Źródło: W Sercu Marii odrodzenie nasze : nabożeństwo ku czci Niepokalanego Serca Marii na pierwsze soboty miesiąca i na wszystkie święta Matki Najświętszej. Karmel Serca Jezusowego, 1947, Poznań.




Cisza – sposób na skupienie (2)

Edward Leen CSSp

Jak kontrolować język

Aby zatem zapanować nad namiętnościami, które swymi działaniami niszczą więzy jedności, podkopują miłość i sprawiają, że życie wspólnotowe staje się nie do zniesienia, konieczne jest ścisłe panowanie nad językiem. Na początku, aby uzyskać tę kontrolę, musimy ograniczyć nasze słowa bardziej niż na późniejszych etapach naszego rozwoju duchowego. Cisza powinna być zachowana ze skrupulatną dokładnością. Czasami takie sztywne utrzymywanie ciszy może wydawać się nienaturalne. Kiedy poczujemy w sobie wrzawę, ze wszystkimi namiętnościami, szalejącymi w naszej duszy i domagającymi się wyrazu, może się nam wydawać, że jesteśmy tak niegodziwi, iż równie dobrze moglibyśmy nasze myśli wypowiedzieć na głos. Uważamy, że gdy czujemy się tak źle, nie możemy nic zyskać, nie wyrażając naszej złości. Jest to błąd. Jeśli osoba przez nieprzerwany czas usilnie kontroluje każdy impuls pchający ją do wyrażenia jej emocji, te ostatnie stopniowo tracą swoją siłę i żywotność. Każda namiętność traci na mocy, kiedy nie znajduje środków wyrazu. Wyrażanie jej podtrzymuje ją niczym paliwo ogień; pozbawiona go, gaśnie jak ognisko, do którego nie dorzucamy drzewa. Dlatego też panowanie nad językiem jest pośrednio surową dyscypliną i umartwieniem wszystkich wad, zwłaszcza tych, które są sprzeczne z cnotą miłości.

Jak często powtarzamy, pierwsza skłonność każdej władzy, jaką posiadamy z natury, jest egocentryczna z powodu upadku pierwszych rodziców. Tendencja ta jest oczywiście do pewnego stopnia łagodzona przez łaskę; niemniej wciąż w nas trwa. Egocentryzm to inne określenie dla pożądliwości rozumianej w jej ogólnym znaczeniu. Uporządkowanie danej władzy i skierowanie jej działania ku Bogu – lub innymi słowy, sprawienie, że jej działania pozostaną zgodne z właściwym porządkiem – wydaje się prawem (ciążącym na nas prawem umartwienia), zgodnie z którym musimy najpierw praktykować całkowite wyrzeczenie się w odniesieniu do danej władzy. Aby korzystać z władzy wzroku w sposób, jakiego pragnie od nas Bóg, powinniśmy najpierw oczyścić ten wzrok, stanowczo odmawiając mu wszelkiego bezużytecznego zaspokojenia, którego poszukuje. Podobnie jest z władzą mowy. Została nam dana, abyśmy mogli wyrazić prawdę o porządku naturalnym, jaki powinien odzwierciedlać nasz umysł; abyśmy przedstawiali prawdę o porządku nadprzyrodzonym, jaki powinien panować nad naszym duchem; abyśmy rozpowszechniali właściwe relacje społeczne między ludźmi i wyrażali chwałę Boga, jaką powinniśmy czerpać z kontemplacji Jego dzieł w porządku naturalnym i nadprzyrodzonym. Język jest nam dany, abyśmy chwalili Boga; tymczasem my mamy skłonność do chwalenia siebie. Należy zatem odmawiać mu jakiegokolwiek zaspokajania w tym kierunku. Jest bardziej niezdyscyplinowany i trudniejszy do poskromienia niż którakolwiek z pozostałych władz. Dlatego nieustannie praktykowana cisza jest jedynym środkiem dla jego okiełznania. „Człowiek bowiem” – powiada św. Grzegorz – „któremu pozwala się mówić, nigdy nie uczyni żadnego znaczącego postępu w cnocie”. Powtarza także: „Gadatliwy człowiek nie znajdzie swojej drogi na ziemi”.

Surowa praktyka milczenia ma dodatkową zaletę. Jak już wykazano, istnieje ścisły związek między mową a wyobraźnią. Uruchomienie jednej z nich pociąga za sobą w dużej mierze drugą. Im bardziej wyobraźnia opróżnia się z obrazów schlebiających własnej osobie, tym swobodniejsze staje się przyjmowanie tych, które pomagają umysłowi wznieść się ku Bogu – tym bardziej pozostaje otwarty na przyswajanie obrazów przedstawiających rzeczy porządku nadprzyrodzonego. Gdy wyschnie główne źródło obrazów naturalnych, wyobrażenia nadprzyrodzone z łatwością zajmą ich miejsce i wzbudzą w umyśle święte myśli. A gdy wyobraźnia zostanie wypełniona i zaopatrzona w obrazy nadprzyrodzone, i łatwo ją one poruszą, wówczas to właśnie te obrazy porządku łaski zasugerują przedmiot dla władzy mowy, a ponadto rozjaśnią i uszlachetnią tematy porządku naturalnego, które można wybrać do rozmowy. Człowiek, który jest uformowany według opisanych reguł, z łatwością będzie mówił o sprawach Boskich lub będzie się wypowiadał na sposób Boski o sprawach ludzkich. Jego rozmowa nie będzie dla niego samego zawadą w postępie duchowym, ale raczej źródłem oświecenia i zbudowania moralnego dla jego słuchaczy.

Milczymy, aby nauczyć się mówić tak, jak powinniśmy. Cisza bowiem, która jest zaszczepiona w naszej duszy, nie jest niemocą, ale zaprzestaniem działania w jednym kierunku, aby pozwolić na swobodny rozwój w innym. Samo uporczywe powstrzymywanie się od słów jako takich nie jest dobre. Cnotą chrześcijańską jest ograniczenie relacji z ludźmi w celu swobodniejszej rozmowy z Bogiem lub o Bogu i o sprawach Bożych. Milczenie nie jest antyspołeczne, bowiem jest praktykowaniem rozmowy z Panem Jezusem, dzięki której uczymy się mówić z większą skutecznością i z pożytkiem dla naszego bliźniego.

Cisza konieczna do skupienia

Milczenie nie jest bezczynnością, ale środkiem prowadzącym do wyższej formy aktywności naszej wyobraźni i intelektu. Święty Tomasz powiada, że milczenie nie oznacza zaprzestania działania, ale zatrzymanie rozpraszającego nieładu i niepokojących obrazów we władzy wyobraźni. Dlatego też samo poddanie się nieuporządkowanemu i rozpraszającemu ciągowi wyobrażeń może być samo w sobie uważane za zerwanie milczenia, nawet jeśli nie jest to wyrażone w mowie. W efekcie możemy naruszyć ducha milczenia, pozostawiając naszym myślom swobodę, gdy zwracają się one ku pospolitym, trywialnym lub niebezpiecznym przedmiotom. Duch milczenia jest także zakłócany przez porywczość naszych ruchów lub nadmierną gorliwość w wykonywaniu pracy. Szkodzi mu również nieopanowane używanie wzroku, które prowadzi do przenikania do wyobraźni różnego rodzaju niestosownych obrazów.

Rozważana w ten sposób cisza jest bardzo zbliżona do stanu skupienia. Samo materialne zaprzestanie używania języka nie jest milczeniem, ale po prostu warunkiem wstępnym do niego. Milczeć to być skupionym. Na skutek takiego skupienia dusza, która wycofała swe władze ze świata zewnętrznego, może skoncentrować je na Bogu. Umysł, który jest skupiony na Bogu, uważa wszystkie doczesne, przemijające przedmioty za bezwartościowe w porównaniu z rzeczami Bożymi i gardzi nimi niczym odpadkami, nie ulega pokusie, aby tracić czas na ich kontemplowanie. Stan ten jest jednocześnie skutkiem modlitwy i jej warunkiem koniecznym. Cisza jest nieodzownym środkiem prowadzącym do modlitwy. Modlitwa to nic innego jak skupianie uwagi na Bogu w celu uzyskania od Niego pouczenia i łaski. Jeśli umysł ucznia jest pochłonięty słowami nauczyciela i pilnie za nimi podąża, może skorzystać z podanych przez niego wskazówek. Uczeń milczy prawdziwie, gdy jego umysł pozostaje w pełni czujny na nauczaną materię i całkowicie wycofany ze spraw jej obcych. Z drugiej strony, jeśli uczeń pozwoli swemu umysłowi błąkać się po tematach niezwiązanych z daną sprawą, nawet jeśli nie rozmawia z otaczającymi go osobami, można powiedzieć, że naruszył ciszę, której domaga się udzielana mu nauka. W głośnym zgiełku majaczących wyobrażeń i wędrujących myśli jest głuchy na to, co mówi do niego nauczyciel. W tym bezgłośnym naruszeniu ciszy nie zwraca uwagi na skierowaną do niego naukę, pomimo że dźwięk słów nauczyciela dociera do jego uszu. Tak jest z naszą relacją z Bogiem: musimy wyłączyć odgłosy ziemskie, aby dotarł do nas głos Boży. Oznacza to, że musimy się skupić: zebrać w sobie nasze zewnętrzne zmysły i nasze wewnętrzne władze zmysłowe, powstrzymać je od błąkania się w poszukiwaniu zwykłego naturalnego zaspokojenia i poddać je kontroli woli, działając poprzez miłość. Musimy to zrobić, jeśli chcemy uchwycić głos Boga. Pielęgnujemy ciszę, aby usprawnić nasze władze do rozmowy z Bogiem i aby Go usłyszeć.

Łatwo można rozpoznać osoby, które pielęgnują ciszę w sensie duchowym i które wykształciły w sobie nawyk skupienia. Wypowiadają niewiele słów, ale to, co mówią, ma niezwykłą wagę, nawet jeśli ich słowa odnoszą się do zwykłych życiowych spraw. Ich wypowiedzi są poprzedzone namysłem. Ich słowa, niosące całą moc wewnętrznego życia myśli, nie są wypowiadane przypadkowo. Nie są też zwykłymi błyskami odbijającymi się od powierzchni duszy i uzależnionymi od wrażeń zmysłowych otrzymywanych w kontaktach z rzeczywistością zewnętrzną. Nie są to zwykłe reakcje na bodźce zewnętrzne. Osoby skupione widzą w sposób wyraźny, prawdziwy i godziwy, a w ich oczach lśni spokojna mądrość. Wyważenie ich osądu niełatwo zakłócić, gdyż „człowiek wewnętrzny szybko umie się skupić, bo nigdy nie rozprasza się w zewnętrzności”. Ten nawyk powściągliwości, który nie jest tym samym, co dyskrecja, daje mu moc i siłę oddziaływania na innych, dla których musi on zawsze pozostawać w pewnym stopniu tajemnicą. Oddany wewnętrznej rozmowie z Bogiem, nigdy nie otwiera się całkowicie przed stworzeniami. Nawet w działaniu zewnętrznym, nawet w swych własnych słowach, trwa w nieprzerwanej ciszy. Jej zerwanie bowiem następuje tylko wówczas, gdy uwaga wewnętrzna w całości przenosi się na zewnętrzne zajęcie materialne, w które jest się zaangażowanym: tracimy milczenie, gdy zatracamy się w pracy. Zajęcia zewnętrzne i rozmowy z innymi, które te pierwsze za sobą pociągają, zdają się uniemożliwiać przestrzeganie ciszy. Jednak wcale tak nie jest. Możliwe jest poświęcanie większej części dnia na mówienie, a mimo to zachowanie nieprzerwanej ciszy. Warunkiem takiego stanu jest przestrzeganie złotej zasady, aby nigdy nie mówić tylko dla własnego dobra lub dla własnej przyjemności, ani dla zaspokojenia jakiegoś impulsu, ale wyłącznie dla chwały Bożej, dla właściwego wypełniania obowiązków stanu, dla krzewienia prawdy, dla praktykowania miłości, dla pocieszania smutnych i dodawania blasku życiu bliźnich.

Osoba pragnąca życia prawdziwie wewnętrznego musi pielęgnować czystą i prostą duszę, która dąży do zjednoczenia w Bogu wszystkich swoich wewnętrznych mocy i zewnętrznych zajęć poprzez skupienie i oderwanie od świata. „Duch Boży, który ma upodobanie w przebywaniu w cichym i spokojnym sercu, nigdy nie wchodzi do duszy, która jest poruszona lub często niepokojona hałasem i nieporządkiem, spowodowanym jej namiętnościami i silnymi uczuciami. Nie mieszka w rozproszonej duszy, która uwielbia bezczynnie gadać i przekazywać każdą przelotną myśl w rozmowach, które są wrogiem skupienia”. „W ciszy i spokoju rozkwita dusza oddana Bogu i uczy się tajemnic Pisma”. Nasze milczenie stanie się doskonałe, gdy będziemy nieustannie rozmawiać z Bogiem, a przestaniemy rozmawiać z ludźmi dla samej przyjemności, jaką daje taka rozmowa, bez względu na to, jakie przynosi ona dobro.

Doskonała i święta cisza to ożywiona rozmowa z Bogiem. Mówienie, przynajmniej w powszechnie spotykanych przypadkach, jest bezpośrednim wynikiem zwracania uwagi na osoby i przedmioty, które są wokół nas. Pogwałceniem ducha milczenia jest poddanie naszej uwadze rzeczy zewnętrznych lub wyobrażeń wewnętrznych, które nie mają związku z prawdziwym dobrem życia, i zaabsorbowanie się nimi. Uwaga i zainteresowanie zwrócone na rzeczy, których w żaden sposób nie można odnieść do Boga, utrudnia swobodne obcowanie z Wszechmocnym. Można dużo mówić, a mimo to milczeć, jeśli ciszę rozumiemy w sposób, który wyjaśniliśmy: zachowujemy ciszę, gdy nasze zainteresowanie i uwaga nie odbiegają od tego, co rzeczywiste. Cisza jest natomiast naruszona, gdy działania umysłu i wyobraźni są marnowane na to, co nierzeczywiste. Święty Tomasz z Akwinu wiele mówił i dyktował, ale nie można powiedzieć, że w swoim życiu naruszał ciszę. Jego słowa nigdy nie wypływały z niego z czysto ludzkich lub naturalnych motywów. Jeśli cisza nie wynika z naszego opanowania wewnętrznego – kontroli nad naszą wyobraźnią i naszymi uczuciami – lub gdy nie towarzyszy jej intencja, aby się w tym opanowaniu umacniać, wówczas nie ma ona sensu.

W chwili, gdy pozwolimy, by jakakolwiek rzecz z zewnątrz, jakakolwiek zewnętrzna motywacja lub przedmiot, pochłonęły naszą uwagę i odwróciły ją od tego, do czego powołuje ją Bóg, wówczas naruszymy ciszę. Cisza jest skupieniem zastosowanym do władzy mowy. Oznacza ona ograniczenie wszelkich niepotrzebnych rozmów z ludźmi, aby nasz umysł mógł w sposób doskonale nieprzerwany rozmawiać z Bogiem. Ułatwia modlitwę i stanowi zabezpieczenie chroniące naszą pobożność i duchową słodycz przed rozproszeniem. Uwrażliwia duszę na najdelikatniejszy szept Ducha Świętego. Skupienie jest absolutnie konieczne dla duszy, która dąży do wzrastania w życiu wewnętrznym. „Kto”, mówi autor dziełka O naśladowaniu Chrystusa, „skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu”. Kto pielęgnuje ducha milczenia, zdobywa mądrość i osiąga pokój serca. W każdej poszczególnej duszy cisza rozwija jej siłę i moc. We wspólnotach osób, czy to połączonych w sposób naturalny jak rodzina, czy też z powołania, jak zgromadzenia zakonne – tam, gdzie panuje duch milczenia, panuje żarliwość i pokój. Wszelka gorycz i nieuprzejmość znikają, a wypełniane dzieła są owocne i Bóg im błogosławi.

 Źródło: Edward Leen CSSp, Wzrost duszy poprzez modlitwę myślną. Cor Eorum 2021.




Zmartwychwstały Syn Maryi

Jezusa »Bóg wzbudził dnia trzeciego i dał żeby był objawiony nie wszystkiemu ludowi, ale świadkom przedtem zgotowanym od Boga; nam, którzyśmy z Nim jedli i pili potem, gdy wstał od umarłych. I rozkazał nam opowiadać ludowi i świadczyć, iż On jest, który postanowiony jest od Boga sędzią żywych i umarłych«. (Dzieje Ap. X, 40-42).

Tymi słowy mówi św. Piotr o zmartwychwstaniu Jezusa i o posłannictwie, jakie on i towarzysze jego otrzymali, by to zmartwychwstanie głosić wszystkim. Na świadków tego chwalebnego zdarzenia, na którym jak na fundamencie opiera się nowa wiara, wybrał Bóg ludzi ze wszystkich warstw swojego Kościoła, ażeby wiarogodność zmartwychwstania tym bardziej utrwalić. Wybrał niewiasty pobożne i oddane Jezusowi, które szły za Nim aż do śmierci; wybrał uczniów, którzy tworzyć będą ciało społeczności chrześcijańskiej; wybrał apostołów, których obowiązkiem będzie rozszerzać tę społeczność i kierować nią. A pasterze dusz są szczególnie powołani, aby być nie tylko świadkami, ale i głosicielami Chrystusa zmartwychwstałego.

Żadne z tych zadań nie nadawało się dla Najświętszej Panny. Zbyt blisko związana była z Jezusem, godność Jej zbyt była wysoką, aby zaliczoną być mogła w poczet świadków. Z grona głosicieli i apostołów wykluczało Ją Jej stanowisko niewiasty i Jej godność, gdyż sfera hipostatycznego zjednoczenia, do którego wyniosło Ją boskie macierzyństwo, przewyższa nieporównanie stan apostołów i głosicieli ewangelicznych. Toteż nie znajdujemy imienia Maryi wymienionego pośród apostołów i świętych niewiast, którym według Pisma św., Jezus najpierw raczył się objawić.

Z tego jednak bynajmniej nie wynika, że Maryja później ujrzała Zmartwychwstałego. Jej prawa były zupełnie różne, lecz pod każdym względem większe niż prawa innych; i wszystko za tym przemawia, że Maryja stojąc na stopniu wyższym i jedynym, uczestniczyła też w stopniu wyższym i jedynym i przed innymi w radości zmartwychwstania. Pismo św., które »przypuszcza, że mamy zrozumienie«, (św. Ignacy, Ćwiczenia duchowne) pozostawiło nauce doktorów i pobożności wiernych łatwe zadanie odkrycia tej słodkiej tajemnicy Jezusa i Matki Jego. Toteż przekonaniem ogółu jest, że Maryja pierwsza oświecona była światłem odrodzonym Chrystusa. Czyż nie więcej jak inne bolała nad Jego cierpieniami? »Według mnóstwa boleści moich w sercu moim, pociechy twoje uweseliły duszę moją«. (tamże) Lecz przede wszystkim czyż nie była Matką Jezusa? I czy to nie jest dla rozumu i serca naszego rzeczą niemal oczywistą, że Jezus, który tak bardzo miłował, który z taką iście Bożą delikatnością i umiejętnością pocieszał każdego ze swoich, że ten Jezus pospieszył przede wszystkim do Matki swej, by Ją pocieszyć?

Wymagało tego uczucie synowskie i sam porządek rzeczy: gdyż tak bliskim jest zjednoczenie Jezusa i Maryi, zadzierzgnięte od chwili Wcielenia, że Maryja ma swoją cząstkę w tajemnicy Zmartwychwstania.

Ponieważ Ojciec daje od wieków Słowu życie boskie, mówi Mu też od wieków: »Synem moim jesteś ty, jam cię dziś zrodził«. A ponieważ człowieczeństwo Chrystusa istnieje w Słowie i uczestniczy w Jego synostwie, Ojciec mówi te same słowa do Słowa wcielonego, mówi je szczególnie w tych chwilach, w których Słowo rozpoczyna lub odnawia życie swego człowieczeństwa, »Synem moim jesteś ty, jam cię dziś zrodził«, to są słowa Ojca w dzień Wcielenia, Narodzenia i również w dzień Zmartwychwstania. Maryja, która jedynie może powiedzieć do Słowa wraz z Ojcem: »Synem moim jesteś ty«, nie może jednak w dniu Zmartwychwstania dodać: »Jam cię dziś zrodziła«, gdyż Jej akt rodzenia nie jest tak, jak akt Boga, nieustannym i zawsze aktualnym. Może jednak dodać w pełni radości i prawdy: »Synem moim jesteś ty, nawet w blaskach swej chwały; człowieczeństwo odradzające się dziś z grobu jest tym samym, które niegdyś zrodziło się ze mnie, a jeżeli przed trzema dniami coś ze mnie cierpiało, to dziś coś ze mnie jest uwielbionej. A co więcej, może powiedzieć: »Synem moim jesteś ty, jam cię zrodziła dla triumfu dzisiejszego«. Gdyż, powtórzmy to raz jeszcze, kiedy Maryja, różniąc się tym od innych niewiast, stawała się Matką dobrowolnie, znając posłannictwo Syna swego i zgadzając się na nie — zgadzała się tym samym na swą chwałę, zarówno jak na swe cierpienia. Mówiąc do anioła: »Niech się stanie«, godziła się być Matką nie tylko Zbawiciela, ale Zwycięzcy i Sędziego; dawała światu nie tylko Odkupiciela przeznaczonego na krzyż, ale i Króla, którego panowaniu nie będzie końca. I jeżeli to przyzwolenie dane wtedy wkładało na Nią obowiązek stanąć jak najbliżej krzyża, to dawało Jej również prawo usłyszeć przed innymi tę radosną wieść: »Otom zmartwychwstał, jestem jeszcze z tobą«.

Gdybyśmy się w tego rodzaju powodach zagłębiali, być może nasunęłoby się nam pytanie, czy Maryja nie oglądała w duchu samego faktu Zmartwychwstania? Czy nie widziała w kontemplacji, jak Ojciec niebieski wzywa Syna swojego z grobu, jak bóstwo Słowa łączy ciało i duszę, z którymi było i po śmierci nierozdzielne, jak je przeniknęło nowym życiem, którego już nigdy nie utraci? Czy nie widziała, jak Chrystus powstawał z grobu, nie naruszając pieczęci; jak chwalebny już odbierał hołdy od aniołów? Nie kładziemy nacisku na te przypuszczenia, które nie często były sformułowane tak jasno, a które spotkałyby się może z jakimiś zarzutami; w każdym razie należy co najmniej przyjąć to, że Jezus ukazał się swej Matce zaraz po zmartwychwstaniu. I ta chwila nowych narodzin Jezusa, jak i ta w Betlejemie, jest zapewne jedną z tych chwil, w których Trójca św. objawiła się Najśw. Pannie z największą jasnością; może to już była bezpośrednia wizja istoty Bożej, jeśli taką wizję wytrzymać potrafi obecne życie nasze.

Lecz jest rzeczą prawie nie do pomyślenia, żeby Jezus ukazał się swej Matce nagle i od razu w całym blasku zmartwychwstania swego. Jakżeby potrafiła znieść tak gwałtowne przejście od nadmiaru boleści do nadmiaru radości. Trzy dni okrutnych cierpień i gorzkich łez wyczerpały Ją i osłabiły fizycznie, trzeba Jej było zatem wzmocnienia przed nadejściem nowego szczęścia. Może Bóg, kierujący Jej myślami i uczuciami, sam zmienił ich kierunek z chwilą, kiedy się zbliżał poranek zmartwychwstania? Może wtedy przywiódł Jej na pamięć obietnicę Jezusa z tą żywością, z tym urokiem, jaki ma nadzieja, kiedy stoi tuż przed osiągnięciem swoich pragnień? A może Jezus wysłał anioła, jako swego poprzednika, by zaniósł Jego Matce pierwsze »alleluja«? Może wreszcie sam ukazał się Jej nie od razu, ale z wolna, stopniowo, jak nieraz powraca ktoś drogi nam, którego głos słyszymy najpierw, a później dopiero jego postać spostrzegamy.

Jakiegokolwiek sposobu użyłaby roztropność Boża, wiemy na pewno, że Ten, który dał siłę Maryi do zniesienia cierpień, które przewyższały naturalne siły każdej kobiety i matki, dał Jej również siłę, by mogła wytrzymać ten nadmiar szczęścia, przewyższający tak bardzo radości ziemi. Wszedł Jezus w chwale Ojca, otoczony aniołami, w orszaku sprawiedliwych, którym otworzył więzienie otchłani. Skromna izdebka w domu Jana zajaśniała i jakby się rozszerzyła. Lecz ani ta chwała, ani ten świetny orszak nie umniejszały w niczym poufnego stosunku Jezusa i Maryi. Choć już w blaskach Syna Bożego, pozostał przecież Jezus Synem Maryi, zbliżył się do Niej z całym wylaniem, pocieszał Ją, mówił z Nią o cierpieniach, które już nie wrócą, o radościach i chwale, która już nigdy nie przeminie. »Dosyć to dla mnie, jeśli Syn mój żyje«, zawołał stary Jakub, odnalazłszy syna swego Józefa.

I Maryja powtarzała w sercu swoim: »Dość to dla mnie, jeśli Syn mój żyje«. W duszy Jej rozbrzmiewały radośnie wszystkie te słowa, które za niedługo miały się stać radością pierwszych chrześcijan: Chrystus zmartwychpowstały już więcej nie umiera; śmierć nie ma już nad Nim władzy. — Jeśli Chrystus zmartwychwstał, i my kiedyś zmartwychwstaniemy.

Źródło: de La Broise M. (2021). Naświętsza Panna. Matris (fragment)




Życzenia Wielkanocne

„Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, daremna byłaby nasza wiara i daremny byłby nasz trud”, bo dopiero ta Prawda o „Zmartwychwstałym” nadaje sens naszemu życiu. Ona pozwala nam pomimo różnych przeciwności wierzyć mocno, „że Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy i my z Nim zmartwychwstaniemy” (św. Paweł).

Z okazji Świąt Zmartwychwstania Chrystusa Pana składamy wszystkim naszym Czytelnikom oraz ich rodzinom i bliskim życzenia, aby Chrystus Zmartwychwstały był zawsze naszą siłą, nadzieją, miłością i życiem.

Niech moc, płynąca z Jego Zmartwychwstania będzie wsparciem w codziennych zmaganiach, troskach i walkach.

Oby te Święta były wypełnione Bożym pokojem i radością, a Matka Najświętsza Współodkupicielka oby nas zawsze otaczała swoją opieką i orędownictwem.

Redakcja Gaude Maria




W oczekiwaniu na wybawienie

Panowanie Heroda nie tylko potęgowało nadzieje mesjańskie w Palestynie, ale wpływało też na ich dalszy rozwój nie zawsze zgodny z nauczaniem proroków.

Ostatni prorok Malachiasz działał w połowie V wieku przed Chr. (450-445); i od tej pory nie rozlegał się już żaden głos, który by do ogólnego skarbca mesjanizmu w Starym Testamencie dorzucił nowe elementy. Natomiast gdy zamilkły głosy proroków, sam temat mesjanizmu podjęła literatura pozabiblijna, którą oznaczamy mianem apokaliptyki. Miała ona na celu prowadzić dalej rozpoczęte przez proroków dzieło. Toteż i jej autorzy kryją się w cieniu, a dzieła swoje łączą z wielkimi imionami przeszłości: z Henochem, Abrahamem, Mojżeszem itp.

Niepodobna mesjanizmu za czasów Chrystusa rozpatrywać tylko na tle ksiąg biblijnych. Przemożny wpływ apokaliptyki dał się tu odczuć w stopniu niezwykłym. A o poczytności dzieł tego rodzaju świadczy choćby tylko ich liczba wzrastająca w miarę oddalania się od czasów prorockich.[1] Mesjanizm stanowi charakterystyczną cechę nie tylko religii Starego Testamentu, ale dziejów narodu wybranego w ogóle. Najogólniej pojętą definicję mesjanizmu można by sformułować w następujący sposób: jest to zespół proroctw mający na względzie nowy porządek rzeczy w świecie. Głównymi czynnikami tego porządku będą Bóg i człowiek. W odniesieniu do Boga polegać on będzie na ujawnieniu Jego potęgi i założeniu Królestwa; w stosunku do człowieka — na pełnym uznaniu władzy Boga oraz świętości osobistej jako koniecznym warunku przynależności do Królestwa Bożego.

Tak pojęty mesjanizm odnosi się zatem do przyszłości. Jego przedmiotem bezpośrednim jest nowa era w stosunkach między Bogiem a człowiekiem.

Według proroctw Starego Testamentu era ta pozostaje w ścisłym związku z ideą grzechu, z pełną realizacją rządów Boga nad ludzkością.

Idea wybawienia — to cel, ku któremu zmierzają wszystkie religie. Wybawienie jest uwolnieniem od czegoś, co jest uważane za zło. Dlatego pojęcie zła ma decydujący wpływ na ideę wybawienia w poszczególnych religiach. Jeżeli — jak to ma miejsce w naturalistycznych religiach Indii — za zło uważa się świat i wszelkie zmienne przejawy życia, wybawieniem będzie to, co człowieka od tego uwalnia. Dążenie do jedności z Brahmą czy też osiągnięcie nirwany w takim przekonaniu właśnie mają swoje źródło. (…)

Nawet w religiach Grecji i Rzymu uwolnienie od zła równa się uwolnieniu od wpływu fatum. A tzw. religie misteriów miały na względzie przede wszystkim wybawienie od fatum. Zło w znaczeniu fizycznym tkwi u podstaw wielu religii starożytnych. A konsekwentnie w tego rodzaju religiach i pojęcie wybawienia ma znaczenie specjalne.

W religii Starego Testamentu chodzi o zło moralne: wybawienie jest uwolnieniem od zła w znaczeniu moralnym, tj. od grzechu.

Nie przypadkiem tylko pierwsza przepowiednia o charakterze mesjanistycznym miała miejsce po przekroczeniu nakazu Bożego ze strony człowieka i utracie przyjaźni oraz łaski Bożej. Sam Bóg w słowach: “Postanawiam nieprzyjaźń między tobą a niewiastą. I między potomstwem twoim a potomstwem jej. Ono zetrze głowę twoją. A ty czyhać będziesz na piętę jego” (Rodz. III, 15), zapowiada nadejście Wybawiciela, do którego należeć będzie ostateczne zwycięstwo.

To proroctwo Wybawienia dane już w zaraniu dziejów ludzkości jest tak charakterystyczne dla mesjanizmu w religii Starego Testamentu, że zasługuje na specjalne podkreślenie. Zawiera ono w zarodku wszystkie nieomal cechy mesjanizmu i nie bez podstawy nazwane zostało Protoewangelią, tj. pierwszą Ewangelią.

Objawienie Starego Testamentu zajmuje pozytywne stanowisko wobec stworzenia i świata: „I widział Bóg wszystkie rzeczy, które był uczynił, i były bardzo dobre” (Rodz. I, 31). Na walkę pierwiastków dobra i zła w religii Starego Testamentu nie ma miejsca. Ponad światem istnieje wszechpotężny Bóg, od którego pochodzi wszystko. Jeżeli już w stosunku do pierwszego człowieka zjawia się potrzeba odkupienia, to ze względu na winę i grzech będący owocem wolnej woli ludzkiej.

Religie Wschodu, a zwłaszcza Indii oraz Iranu, przez swe negatywne ustosunkowanie się do życia na tym świecie szukają wybawienia w innym kierunku. Tak samo w Aweście nie ma mowy o ekspiacji winy i grzechu.

Mesjanizm Starego Testamentu łączy nastanie ery wybawienia od grzechu i pojednania z Bogiem z określoną postacią, która będzie przedstawicielem Boga i pośrednikiem między Nim a ludzkością. Jest to początkowo postać bezimienna, anonimowa. Proroctwa mówią o niej w sposób ogólnikowy, w jaki mówi się o kimś dalekim i mało znanym. Dopiero w drugim Psalmie (w. 2) postać ta oznaczona jest terminem maszach, i znaczy „namaszczać”.

W nazwie tej kryje się zatem aluzja do rytu namaszczenia, przewidzianego dla królów i kapłanów sprawujących funkcje urzędowe. W okresie wpływów greckich na Wschodzie zjawiła się potrzeba tłumaczenia pojęć starotestamentowych na język grecki, odpowiednik dla maszach znaleziono w rzeczowniku Christos pochodzącym również od chrio — „namaszczam”. Słowo Mesjasz przyjęte przez wszystkie języki jest równoznaczne z Chrystus i odnosi się właściwie do godności przepowiadanego Wybawiciela. Postać Mesjasza jest do tego stopnia nierozerwalnie złączona z omawianą erą wybawienia od grzechu, że całemu kierunkowi koncentrującemu się w przepowiedniach nastania nowego porządku rzeczy nadała ową nazwę. Proroctwa mesjańskie przeważnie, chociaż nie wyłącznie, odnoszą się do Osoby Mesjasza.

Działalność Jego wszakże pojmują w związku ze znanymi już przedtem przepowiedniami o nowym porządku rzeczy. Mówiąc o Tym, którego główne zadanie polegało na zrealizowaniu wybawienia, przez to samo nawiązują do idei wybawienia znanej już z Protoewangelii. Sztuczne zatem byłoby upatrywanie w proroctwach jakiegoś nowego mesjanizmu bądź to przez wprowadzenie nowych zupełnie idei, bądź też przez modyfikację w częściach istotnych dawniejszych poglądów. Podobnie jak w historii Objawienia Starego Testamentu w ogóle, tak i w mesjanizmie spostrzegamy pewien rozwój polegający na coraz dokładniejszym określeniu czasów i okoliczności, w jakich wybawienie miało mieć miejsce. Rozwój ten ma swoje uzasadnienie w religii Starego Testamentu, czyniąc zbędnym wszelkie odwoływanie się do wpływów obcych.[2]

Mesjanizm jest przede wszystkim nową erą w stosunku między Bogiem a człowiekiem. Jej zapoczątkowanie niektórzy z proroków, np. Amos, zwą “dniem Jahwe”. Będzie on dniem sądu nie tylko dla pogan, ale i dla niewiernych Hebrajczyków.

Poczynając od owego dnia, majestat Boży zostanie uznany przez wszystkich. Ezechiel podkreśla, że wszystkie narody uznają wtedy w Jahwie prawdziwego Boga, a Izajasz dodaje, że każde kolano zginać się przed Nim będzie (Iz. XLV, 24).

Z czasem w oparciu o formy rządów, znane naówczas, zaczęto mówić o królowaniu Boga wśród ludzi, o Królestwie Bożym, upatrując w mesjanizmie konkretny przejaw rządów Bożych nad światem w ogóle, a nad narodem hebrajskim w szczególności. Uniwersalizm jest często podkreślany przez proroków; państwa pogańskie zastąpi jedyne państwo Boga (Dan. II, 44). To prawda, że początkowo idea mesjańska związana jest z jednym tylko narodem, a nawet z jedną tylko rodziną Abrahama. Później wszakże widnokrąg jej staje się coraz szerszy. Rodzina, naród, ludzkość — oto poszczególne etapy, jakie przebył mesjanizm na drodze swego rozwoju. „Jak organicznie i wspaniale — pisze ks. arcybiskup Teodorowicz — rozwija się myśl i plan Boży na szeroko rozpiętej kanwie dziejów. Uczepiają się te plany zrazu nawet nie o naród, ale o jeden ród, o rodzinę i zwierzone zostają wielkie wieszczenia Boże Abrahamowi. Stąd zwolna i zwolna rozszerzają się już na naród, z zapowiedzi przeistaczają się w uroczysty i wielki pakt na Synaju; stąd zaś już widnieją wielkie perspektywy ludzkości i rozwierają się szeroko, i znać już kontury paktu drugiego, który staje się krystaliczną osią zapowiedzi Bożych.” [3]

Idea królestwa w Starym Testamencie wiąże się ściśle z historią Hebrajczyków. Była ona nie do pojęcia w epoce, w której Izraelici byli jeszcze nomadami, po prostu dlatego, że plemiona koczownicze obce są wszelkiej próbie poddania jedynowładztwu. Monarchia zresztą może mieć zastosowanie jedynie w społeczeństwach, nad którymi przeprowadzać można systematyczną kontrolę, a więc i z konieczności nad plemionami osiadłymi. Nic dziwnego przeto, że i w Starym Testamencie idea królestwa zjawia się wtedy, gdy Hebrajczycy osiedli już w ziemi Kanaan i zmuszeni do obrony przed napadami najeźdźców poczuli się jednym narodem. Z walk w okresie sędziowskim pod kierunkiem wodzów (Otoniel, Gedeon, Debora i in.) zrodziła się stopniowa forma królestwa, która, poczynając od Saula, za czasów Dawida i Salomona dosięgła szczytu rozwoju. Późniejsi królowie aż do czasów niewoli usiłowali utrzymać się na wysokości swej władzy w ramach terytorialnych zakreślonych przez Salomona. Charakterystyczną cechą monarchii w Starym Testamencie jest teokracja. Królowie nie rządzili w imieniu własnym, jak gdzie indziej, ale wyłącznie w imieniu Jahwe. W okresie późniejszym, w czasie podziału królestwa i jego końcowego upadku, jednym z zadań proroków było podkreślanie nieograniczonej władzy Jahwe nad narodem. I tak stopniowo w oparciu o zakreślone terytorialnie królestwo doszło do powstania idei wielkiego królestwa przyszłości, złączonego już z mesjanizmem.

Chociaż naukę o Królestwie Bożym spotykamy już u najdawniejszych proroków (Amos), jednakże terminu “Boże królestwo” w jego charakterystycznym mesjańskim znaczeniu początkowo nie używano. Dopiero Daniel użył go po raz pierwszy w odniesieniu do przyszłego królestwa mesjańskiego, nadając mu jednocześnie zabarwienie soteriologiczne (VI, 26; VII, 27).

Naukę o Królestwie Bożym w Starym Testamencie można by streścić w następujących punktach. Królestwo Boże oznacza:

1. królestwo czysto ziemskie, wskrzeszone w jego granicach historycznych. Nie brak w Starym Testamencie tekstów mających na celu uwidocznienie dobra w znaczeniu fizycznym oraz szczęśliwości narodowo-politycznej Hebrajczyków w czasach mesjańskich: wolność od chorób (Iz. XXXIII, 1-24), długie życie (Zach. VIII, 4), urodzajność gleby (Iz. XXX, 23-25; Joel III, 18; Zach. XIV, 8), zwycięstwo nad wrogami (Ez. XXXII, 25-32; XXXV, 39) itd.

2. królestwo duchowe, religijne w podwójnej fazie jego istnienia: w fazie istnienia czasowego oraz w fazie eschatologicznej. Jakkolwiek w literaturze prorockiej momenty narodowo-polityczne są dość częste, jednakże nie brak podkreśleń cech religijnych i duchowych Królestwa Bożego. Jest ono przedstawione jako królestwo świętości (Am. IX, 9-10), z którego grzesznicy będą wykluczeni (Zach. V, 1-4; 5-11). Izajasz podkreśla nawet, że wynikiem panowania Boga nad narodem będzie zgładzenie grzechów (I, 18), a Ezechiel akcentuje transformację wewnętrzną ludzi pod wpływem Ducha Świętego (XXXVI, 27; XXXIX, 29).

3. Zewnętrznym wyrazem panowania Boga nad ludźmi, nie tylko nad Hebrajczykami, ale nad wszystkimi, którzy się na wiarę prawdziwą nawrócą, będzie nastanie Królestwa Mesjańskiego, do którego również należy zastosować wyrażenie „Królestwo Boże”. Jego charakter jest przede wszystkim soteriologiczny, i to zarówno w sferze narodowo-politycznej, jak szczególnie w dziedzinie religijno-moralnej.

Powstanie nowego porządku w dziedzinie religii będzie dziełem Mesjasza. Już w błogosławieństwie Jakuba (Rodz. XLIX, 8-12) jest mowa o tym, który stanie na czele narodów dla wykonania programu Bożego w dziejach świata. Pisma prorockie ex professo zajmują się szczegółami dotyczącymi pochodzenia, godności i osobistych przymiotów Mesjasza. Mesjasz będzie człowiekiem narodzonym z Niewiasty-Dziewicy (Iz. VII, 14) i przynależnym do narodu hebrajskiego. Pokolenie Judy (Rodz. XLIX, 10), a ściślej jeszcze ród Dawida (Jer. XXIII, 5-6; Ez. XXXIV, 23-24: XXXVII, 24) zostanie przez Niego wsławiony. Łączność z rodem Dawida jest zaakcentowana do tego stopnia, że Mesjasz po prostu nazwany jest Dawidem (Oz. III, 5).

Wśród przymiotów osobistych Mesjasza wyliczonych przez Księgi święte, oprócz takich jak „książę pokoju” (iż. IX, 6), „dobry pasterz” (Zach. XIII, 7-9), jest również mowa o otrzymaniu przez Niego specjalnych darów Ducha Świętego, niezbędnych do sprawowania rządów. Wylicza je Izajasz w znanym proroctwie (XI, 1-4):

Wyrośnie różdżka z korzenia Jessego

i kwiat rozwinie się na tej łodydze.

I spocznie na nim Duch Pana,

duch mądrości i rozumu,

duch rady i mocy,

duch wiedzy i pobożności.

Napełni go duch bojaźni Bożej,

będzie głosił wyroki nie według tego,

co widzą oczy i co słyszą uszy.

Będzie wymierzał sprawiedliwość ubogim

i wielkodusznie stanie w obronie wszystkich pokornych na tej ziemi.”

Zadaniem Mesjasza będzie założenie królestwa, które stworzy nową fazę w dziejach świata, pod względem religijno-moralnym całkowicie odmienną od epok minionych. Królestwo to oznacza panowanie Boga nad wszystkimi, którzy się do wiary prawdziwej nawrócą. Nie cele materialne, ale przede wszystkim duchowe przyświecać będą jego założeniu. A zadaniem naczelnym, bezpośrednim powodem jego powstania będzie wybawienie w dziedzinie religijno-moralnej zapewniające wolność od grzechu, doskonałość i osiągnięcie szczęścia. Ten charakter soteriologiczny Królestwa Mesjańskiego jest jak najściślej związany z osobą Mesjasza: wybawienie nastąpić może tylko dzięki Jego dziełu (heterosoteryzm), a nie jak w innych religiach jedynie dzięki wysiłkowi poszczególnych jednostek (autosoteryzm).

Mesjasz będzie wybawicielem. Ujęcie Jego zadania pod tym względem jest w religii Starego Testamentu nieco paradoksalne. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że jako władca wystąpi On w sposób odpowiadający Jego godności: szeregiem odniesionych zwycięstw położy kres dotychczasowemu stanowi rzeczy, a przez nadanie nowych praw stworzy podstawy nowego porządku, któremu zapewni trwałość rozwoju na z góry określony czas istnienia.

Tymczasem niektóre proroctwa mówią o Mesjaszu cierpiącym za winy innych i zapewniającym im zbawienie przez osobiście poniesione męczeństwo. Misja zaiste szczególna, skoro zwróci się uwagę na pojęcie „królestwa”, „króla”, „księcia pokoju” itp., z jakimi się spotykamy w opisach mesjanistycznych Starego Testamentu. Jednakże taką właśnie misję opisują niektóre proroctwa z Izajaszem na czele.

Wybawienie jako dzieło Mesjasza polegać będzie przede wszystkim na męce i śmierci. Ich opis szczegółowy znajduje się w drugiej części proroctwa Izajasza zawierającej tzw. „Pieśń o słudze Jahwe”. W jednej z nich czytamy:

Tego wzgardzonego i ostatniego wśród ludzi,

męża boleści oswojonego z cierpieniem,

którego oblicze jest jakby za zasłoną

w cieniu wzgardy, jakżeśmy nim pogardzali.

Zaprawdę, on bóle nasze niósł,

niedole nasze wszystkie wziął na ramiona,

a my uznaliśmy go za trędowatego,

za wychłostanego ręką Bożą i poniżonego.

A on cierpiał rany za nasze nieprawości,

za nasze zbrodnie poniósł śmierć,

na niego spadła kara, co pokój nam przyniosła,

jego sinością zostaliśmy uleczeni.

Wszyscy błądziliśmy jako owce,

każdy z nas zabłąkał się na własną swoją drogę,

a Pan włożył na jego barki nieprawość wszystkich nas.

Ofiarowany został, bo sam chciał,

a nie otworzył ust swoich.

Powiodą go na zabicie jako owcę,

a on będzie milczał;

jako jagnię milczy, gdy je strzygą,

tak i on nie otworzy ust swoich.

Poprzez boleść i sąd na śmierć poszedł.

Któż opowie o jego pochodzeniu,

albowiem wydarty został z ziemi żyjących,

zgładziłem go za zbrodnie ludu mojego.

Zostanie pogrzebany z bezbożnikami,

umrze razem z bogaczami,

choć nie popełnił żadnego grzechu

ani zdrady nie było w ustach jego.

Pan postanowił zabić go wśród cierpień.

Gdy odda życie swoje na przebłaganie za grzech,

Wtedy ujrzy potomstwo długowieczne,

a ręce jego wypełnią wolę Pana.

Prorocy zasadniczo nie zajmowali się wyliczeniami chronologicznymi, dotyczącymi nastania ery mesjańskiej. Obca im była wszelka perspektywa historyczna, w ramach której można by choć w przybliżeniu określić kolejne następstwo zdarzeń wyprzedzających nastanie okresu mesjańskiego. Wskutek tego wydaje się niekiedy, że byli przeświadczeni o rychłym przybyciu Mesjasza, bez bliższego jednak oznaczenia czasu. Nawet Daniel, który jedyny spośród wielu określił liczbowo czas przyjścia Mesjasza, uczynił to w sposób tajemniczy w znanym proroctwie o siedemdziesięciu tygodniach (IX, 24-27).

Nie tu miejsce na szczegółowe rozważanie kwestii związanych z interpretacją tego proroctwa. Z tego, co dotychczas napisano o nim, można by utworzyć sporą bibliotekę. Wystarczy zaznaczyć, że sposób liczenia na tzw. tygodnie lat, znany już z Pentateuchu, dla współczesnych Daniela był całkowicie zrozumiały. Okres siedemdziesięciu tygodni obejmuje 490 lat od punktu wyjścia, tj. od wydania edyktu pozwalającego odbudować zburzoną przez Nabuchodonozora Jerozolimę (538 przed Chr.).

Do powyższej charakterystyki apokaliptyka dorzuci niejeden szczegół, który jednakże nie będzie w stanie zmienić istotnego obrazu. W stosunku do proroctw podkreślających uniwersalny charakter mesjanizmu apokaliptyka zajmie stanowisko raczej sceptyczne. Nieufnie również odnosić się będzie do wszystkiego, co miało na celu religijno-moralne przesłanki mesjanizmu. Zaakcentuje natomiast ideę narodową, nawet państwową z odwołaniem się do granic królestwa Dawida i Salomona.[4]

Warunki, w jakich znalazł się naród żydowski po powrocie z niewoli, tłumaczą do pewnego stopnia te odchylenia. Jest to wyraźna przeciwwaga klęsk narodowych i utraty bytu państwowego. Ale zarówno postać Mesjasza, jak i Jego zadania apokaliptyka pojęła w sposób niewiele mający wspólnego np. z Izajaszem. Toteż, nawet jeżeli zwróci się uwagę na fakt, że chorobliwe wizje świetnej pomyślności mesjańskiej, którymi przepełnione są karty apokaliptyki, pojmować należy jako zwykłą przesadę wschodnich narodów, trudno nie przyznać racji jednemu z najwybitniejszych znawców tego tematu, J. B. Freyowi, kiedy zaznacza, że Królestwo Mesjańskie apokaliptyki jest „królestwem z tego świata”.[5]

Taki był mesjanizm urzędowy Izraela w interesującym nas okresie. Czekano na Wybawiciela, którego prawie nie odróżniano od wodza w sensie politycznym.

Nie znaczy to jednak, aby głosy proroków poszły zupełnie w zapomnienie. Nie. Dusze głębsze pochylały się ze zrozumieniem nad proroctwem Izajasza i wiedziały, że nie o panowaniu tam mowa, ale o cierpieniu i śmierci.

[1]. Por. M. J. Lagrange, Le Messianisme chez les Juifs, Paris 1909, 37-59.

[2] Por. L. Durr, Ursprung und Ausbach…, Berlin 1925.

[3] Por. ks. arcbp J. Teodorowicz, Od Jahwe do Mesjasza.

[4] Por. J B Frpy, Apocalyptique, art. w Dictionnaire de la Bible. Supplement 1, 32A. 354.

[5] Por. Le conflit entre le messianisme de Jesus et le messianisme de Juifs de son temps, art. w Biblica 14 (1933), 149.

Źródło: A. Nicolas, E. Dąbrowski (1964). Życie Maryi Matki Bożej. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań. [A gdy nadeszła pełnia czasów]