1

Maryja wzorem pokory

[Pokora] jest cnotą w pełnym tego słowa znaczeniu: chwałą, szczęściem, prawdą, mocą, czystością, miłością. Jest wszystkim, chociaż wiąże się nierozłącznie z pragnieniem bycia niczym. Sama jedna wystarczyłaby do wykazania Boskości religii, którą objawiła światu, a której żywy i uosobiony wzór widzimy w Maryi. Postarajmy się opisać pokorę pokrótce.

Przede wszystkim pokora jest cnotą. Bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym. Dlatego można ją nazwać cnotą cnót, bo ona sama sumiennie praktykowana, jest zdolna, niby magnes, przyciągnąć wszystkie inne cnoty.

Powtarzamy, że bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym.

Każda bowiem prawdziwa cnota, jeżeli nie jest miłowana i praktykowana dla siebie samej, jest cnotą wyrachowaną. Zaś cnota wyrachowana, jakąkolwiek czerpałaby korzyść z bycia praktykowaną, przestaje być cnotą. Przez „korzyść” nie rozumiemy bynajmniej korzyści następstwa, jaką jest swoboda sumienia czy nagroda nieba, które następują dopiero po zastosowanej cnocie, a które nazwiemy korzyścią à posteriori – korzyścią czerpaną w przyszłości, przy ostatecznym rozliczeniu. Taka korzyść jest dozwolona, bowiem ona nie nakłania do cnoty bezpośrednio, a raczej wskazuje na wiarę, miłość oraz nadzieję istniejące w człowieku. Mówimy tu zaś o korzyści à priori jako o pobudce działania, która je uprzedza i jemu towarzyszy. Taki czyn nie jest już cnotą, ale korzyścią. A jeżeli korzyść ta nie ma prawej zasady, wówczas taki czyn znamionuje wadę.

Oto „cnota”, której brakuje pokory, w której zawiera się pycha i której wykonawca uważa siebie samego za Pana Boga. Taka pyszna cnota jest gorszym wykroczeniem niż upokorzony występek.

Wszelki występek niesie w sobie zbawienny wstyd, który częstokroć zawiera bodziec powrotu do cnoty. Wówczas samo zło służy za lekarstwo, a dopuszczenie tego zła przez Boga można częstokroć uważać za łaskę. Jednakże cnota, która tchnie pychą i którą pycha natchnęła, jest czystym występkiem; nie ma w niej wstydu. Jest to wada anioła i cnota szatana. Takie były w większości cnoty filozofów pogańskich, które lud w nich podziwiał, a które św. Augustyn po bliższym ich rozważeniu nazywa występkami.

Bez pokory zatem wszelkie cnoty są niczym.

Dodajmy jeszcze, że sama jedna pokora, należycie umiłowana i praktykowana, sprowadza do duszy inne cnoty. […]

Ta wielka prawda, którą można by dalej rozwijać, jest wyrażona w sposób doskonały w Maryi, bowiem potęgą takiego wyniszczenia siebie samej stała się Ona pełna łaski – przyciągnęła i porodziła Słowo Boże. Taka jest opinia św. Augustyna: „Ponieważ byłaś najpokorniejszą Panną, zmusiłaś Słowo niestworzone, by z Ciebie wzięło swe ciało. Po czym dodaje: Maryja była niebiańską drabiną, po której Bóg zstąpił z nieba na ziemię; podobnie jest i drabiną, po której, idąc w Jej ślady i przy Jej pomocy, i my możemy wstąpić do nieba. Pokora zatem jest zasadniczą cnotą – cnotą cnót.

Powiedzieliśmy także, że pokora jest chwałą. Serce człowieka, naprawione przez Ewangelię, spomiędzy różnych prawd utraconych skutkiem swego upadku i zbłąkania odzyskało i tę nieomylną prawdę: kto się upokarza, będzie wywyższony, a kto się wywyższa, będzie poniżony. Ta prawda wiary stała się zarazem prawdą obyczajów. Sprawiedliwość Boża objawiona przez Jezusa Chrystusa stała się w tym względzie sprawiedliwością ludzi. Istnieje sprawiedliwość wspierająca się na zasługach, będąca impulsem opinii publicznej, która odmawia sławy temu, kto umyślnie za tą sławą goni i przeciwnie – daje ją temu, kto przed sławą ucieka. Ta zaś zasada jest tak bezwzględna, że osoby poszukujące pochwał, aby je uzyskać, przybierają maskę pokory i szatę udawanej skromności. Świat, bardziej przenikliwy niż ci pochlebcy, odpłaca im jednak tą samą monetą: za fałszywą pokorę płaci fałszywą chwałą. Prawdziwą chwałę zachowuje zaś dla prawdziwie pokornych i skromnych. Ofiaruje im chwałę, która wbrew ich woli zakłada im znienacka koronę. Ta chwała nie kończy się wraz ze śmiercią, lecz dopiero w jej chwili rzuca najjaśniejsze promienie będące odbiciem tej chwały, którą Bóg obdarza pokornych w przyszłym życiu na wieczność.

Najświętsza Dziewica jest także doskonałym przykładem tej pięknej prawdy. Jest bowiem pełna łaski, wyższa od aniołów dzięki swym zasługom i pięknu duchowemu. W chwili gdy anioł, posłannik dworu niebieskiego, wita Ją jako swą Królową i zwiastuje zachwycającą godność Matki Boga, Ona wchodzi w swą nicość, czyni się ostatnią służebnicą: „Oto ja służebnica Pańska” – i ten wyraz „służebnica” przynosi Jej godność Matki. A z kolei Jej pokorne fiat, „niech się stanie”, przynosi Jej największą chwałę. „Słuszną jest rzeczą – powiada św. Bernard, aby ostatnia stała się pierwszą, bowiem będąc pierwszą, uważała się za ostatnią”. Ona sama ogłosiła Boską tajemnicę niniejszej prawdy w hymnie Magnificat: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej”, „uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest”.

Zauważmy, że całe życie i los Najświętszej Maryi Panny przedstawiają nam niezrównany wzór chwały, jaką zanosi Jej pokora. Poznawszy wielkość łask otrzymanych od Boga, Maryja zwraca je zaraz na Jego chwałę i uwielbienie, nuci hymn dziękczynienia, a potem całe swe życie unika wszelkiego blasku chwały, chętnie przyjmuje hańbę zniewagi swego Syna i współuczestniczy w niej, a nawet po chwalebnym Jego wniebowstąpieniu pozostaje w swym uniżonym stanie pokory, w nim się zagłębia, ginie w nim nieznana światu, aż do śmierci, która dopiero przynosi Jej prawdziwą chwałę. Pokora wydobywa Maryję z ukrycia, wznosi Ją nad wszystkie niebiosa, aby mogła tam Ona odebrać, przy triumfalnych okrzykach nieba i ziemi, koronę i berło należne Jej Bożemu Macierzyństwu.

Po trzecie, pokora jest szczęściem.

Ojciec d’Argentan, podejmując temat pokory z omawianego stanowiska, tak o niej pisze:

Przyznaję to wszystko, powiesz mi, jednakże niełatwo pokorę zdobyć i praktykować. Wiele bowiem kosztuje i niemało czynić trzeba, aby człowiek doszedł do takiego stopnia pokory. Bynajmniej! Dobrze bowiem rzecz zważając, człowiek nie ma nic do czynienia, nie potrzebuje wykonywać żadnej pracy, aby stać się pokornym; wszystko jest już uczynione. Gdyby człowiek chciał być doskonały i wynieść wysoko swą własną osobę, miałby wiele do zrobienia, dużo by go to kosztowało, bowiem nie jest do tego przysposobiony. Aby jednak być pokornym, i to jeszcze doskonale pokornym, wystarczy otworzyć oczy i przypatrzeć się miejscu, które człowiek sam zajmuje w ekonomii Bożej. Wnet ujrzy, że jest nicością, że nicość jest jedyną własnością, jaką posiada on sam z siebie. Niech zatem człowiek dobrze się tylko zastanowi nad sobą, niech na miejscu, jakie zajmuje, pozostanie spokojny i zadowolony, a wówczas, nic nie czyniąc, stanie się doskonale pokornym. Nie musimy sobie powtarzać: pragnę się zanurzyć w przepaści mojej nicości, aby stać się pokornym; nie ma potrzeby, bo my już jesteśmy w tej przepaści. Bez rzucania się w nią, widzimy dokładnie, że wszystko, co trzeba czynić, aby się upokorzyć, jest już zrobione. Wystarczy, że uznamy nasz stan nicości. Można więc powiedzieć, że pokora jest uznaniem prawdy i że nic czynić nie trzeba, aby stać się najpokorniejszym.

Kto jednak chce być wspaniałym, ma dużo do zrobienia. O Boże! Jakże wiele trzeba znosić i się trudzić, aby ze stanu niskości wydźwignąć się i wynieść nad innych. Ileż trzeba użyć gwałtu i przymuszeń, ileż starań i niepokoju, ileż udawania i sztuczności, ileż bojaźni, aby nie zostać wzgardzonym. A jeżeli to wszystko mało pomaga, ileż goryczy ducha i smutku. Ileż wysiłku trzeba włożyć, aby otrzymać nędzną namiastkę chwały? A jeżeli to się nie uda albo chwała nie jest taka, jakiej byśmy sobie życzyli, albo jeżeli ktoś inny został nad nas wyniesiony, ileż niechęci i zazdrości, ileż udręczeń dla człowieka ambitnego! Ten ciężar go przytłacza. Słusznie zatem św. Bernard nazywa ambicję ludzką, torturą i krzyżem złożonym na ramionach ambitnego. Owszem, jest to prawdziwe narzędzie tortur, na którym Bóg karze występnych: szubienica co prawda podnosi człowieka, podwyższa go nieco nad otaczający go tłum, ale tylko po to, aby go okryć hańbą i udusić!

Wszystkim pragnącym szczęścia radzimy, aby przyjęli powyższą radę pokornego zakonnika. Nie powiedział on jednak jeszcze wszystkiego o szczęściu płynącym z pokory, jeszcze go nie wytłumaczył, a jedynie opisał szczęście pozorne. Prawdziwe zaś szczęście wynikające z pokory chrześcijańskiej, szczęście, którego szuka serce człowieka, szczęście nie pozorne, ale rzeczywiste, polega na tym, że w miarę jak pokora wprowadza w nas poznanie własnej nicości, dusza napełnia się niebiańskim spokojem, przechodzącym wszelkie pojęcie. Niby strumyk, któremu oczyszczono zatamowane koryto, dusza napełnia się niebiańską rozkoszą. Sam Bóg to ogłasza w obydwu Testamentach i doświadcza tego każda dusza chrześcijańska proporcjonalnie do swojej wierności i pokory.

To mówi Pan, Odkupiciel twój, Święty Izraelów: „Ja Pan, Bóg twój, który cię uczę pożytecznych rzeczy i kieruję tobą na drodze, którą idziesz. O, gdybyś był zważał na przykazania moje, stałby się był pokój twój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jako fale morskie”.

A potem sam Zbawiciel, który przyszedł utorować nam drogę do szczęścia własnym przykładem, tak powiada: „uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym”.

To jest właśnie ów pokój, owo szczęście, które prawdziwie pokorne sługi Chrystusa czyni błogosławionymi. A jako że Maryja była najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, pokora sprawiła, że wszystkie pokolenia ziemi ogłaszają i ogłaszać Ją będą ze wszystkich stworzeń najbardziej błogosławioną: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej; oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody”.

Pokora jest także prawdą, jak ją nazwał bardzo trafnie d’Argentan.

Ona bowiem jest poczuciem, dostrzeżeniem i uznaniem naszej nicości. Jest zatem prawdą dotyczącą nas samych.

Czy kiedykolwiek rozważaliśmy dogłębnie tę cechę pokory? Nie waham się twierdzić, że jest ona w rzeczywistości najważniejszą metodą filozoficzną i że większość filozofów zboczyła z drogi prawdy z powodu braku praktykowania tej prawdziwej metody filozoficznej – pokory.

Pokora bowiem jest prawdą, która dotyczy nas samych. Umysł pokorny posiada tę przewagę i wyższość nad wyniosłymi i nieskromnymi myślicielami, że trzyma prawdę tuż przy sobie, gdy tymczasem oni, nie wiedząc, od której strony się do niej zabrać, spędzają całe życie, szukając jej, a często gubiąc ją zupełnie.

Prawda w istocie jest jedna. Kto się zatem jej trzyma w jednym miejscu, jest na prostej drodze do zdobycia jej pełni.

Pokora wprowadza nas w posiadanie prawdy nie tylko z jednego określonego punktu widzenia, ale także z perspektywy pokazującej tę prawdę najlepiej – z bramy prowadzącej na drogę prawdy, z wrót poznanie samego siebie. Dlatego też i filozofia starożytna za najważniejsze zadanie, zawierające wszystkie inne prawdy, uważała zasadę: „Poznaj samego siebie”.

Jak głęboka prawda filozoficzna tkwi w tym krótkim i pełnym prostoty zdaniu!

Człowiek, powiadali starożytni, jest miarą wszelkiej rzeczy. W istocie sądzimy o wszystkich rzeczach w odniesieniu do nas samych. Jeżeli zatem mylimy się co do siebie samych, w konsekwencje popadamy w błąd w odniesieniu do wszystkich innych przedmiotów. Jesteśmy centralnym punktem naszych badań. A zatem stosownie do tego, gdzie umieścimy się sami, powyżej lub poniżej badanego przedmiotu, zmienia się wszystko wokół nas. Usuwając siebie z właściwego nam miejsca, przemieszczamy jednocześnie wszystkie inne rzeczy z odpowiednich dla nich pozycji. Poznanie siebie samego jest niczym ustawienie lunety pod właściwym kątem nachylenia, nakierowanie jej na punkt i przedmiot, który zamierzamy zaobserwować, aby go dokładniej poznać. Pokora jest właśnie tym kątem nachylenia, tym punktem, z którego powinniśmy obserwować przedmioty. Cóż zatem dziwnego, że nasi filozofowie, pominąwszy tę najważniejszą zasadę, dostrzegają same tylko niespójne urojenia i wciąż na próżno rozpoczynają swe rozważania?

Dlatego też sama Prawda, rozważając swe tajemnice, powiada: „Wyznaję tobie, Ojcze, Panie nieba i ziemi, żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je maluczkim. Tak Ojcze, ponieważ tak spodobało się tobie”.

Aby uwolnić się od tych Bożych słów, mędrcy i roztropni tego świata nadają im oszczerczo fałszywe znaczenie, interpretując je jako potępienie wszelkiego dochodzenia prawdy przez umysł człowieka, jako sprzyjające ignorancji i obskurantyzmowi, które oni chcieliby uczynić podstawą naszej wiary. Pragną ukryć te słowa w sferze niedorzeczności, stosownej dla ludzi prostych.

Jeden z tych ostatnich odpowiada im tymi słowy: „«Strzeżcie się!» – nie do głupich, ale do maluczkich odnoszą się te słowa Zbawiciela. Zbawiciel potępił butę i pychę, nie zaś inteligencję”. Autorem tych słów był św. Augustyn.

Czy trzeba to tłumaczyć? Kojarzenie buty z mądrością, a pokory z głupotą słusznie znamionuje tych, o których wielki Apostoł wypowiada się w słowach, których nie trzeba tłumaczyć: „powiadając się być mądrymi, stali się głupimi”.

Wystarczy wreszcie drobna refleksja, abyśmy pojęli, że pokora każe się domyślać wielkości ducha osoby pokornej i właściwego poglądu na rzeczy. I przeciwnie, pycha wskazuje na słabość umysłu. Człowiek bowiem, który uznaje siebie za maluczkiego, nędznego, za samą nicość, czyli za to, czym jesteśmy w rzeczywistości, pojmuje tę prawdę dzięki właściwemu zrozumieniu, czym jest wielkość, doskonałość, czym jest Najwyższy Byt, przed którym on jest niczym. Stosowny pogląd na własną nicość zawiera zatem w sobie właściwe zrozumienie Boga. A znać Boga oznacza znać i siebie. Są to dwa nierozdzielne rodzaje zrozumienia i dlatego św. Augustyn łączy je ze sobą, mówiąc: „Obym poznał Ciebie, Panie, obym poznał siebie”. Stąd wynika kolejny wniosek: osoba najpokorniejsza zna Boga najlepiej; a z kolei, by poznać Boga najlepiej, trzeba być najbardziej pokornym. To podwójne poznanie Boga i siebie rodzi się niejako wzajemnie. One stanowią całą filozofię i dlatego najpokorniejszy jest najlepszym filozofem, posiada najszerszy kąt widzenia prawdy. Pokora jest zdolnością do posiadania prawdy.

I nie jest jedynie zdolnością jałową. Widzenie prawdy, doskonałości i wielkości Boga pomnaża w nas pokorę, a pokora ze swej strony je wzmacnia. Takie widzenie nie jest zewnętrzną i teoretyczną dywagacją, ale aktywnie formuje naszą istotę i życie, napełnia nas swą prawdziwością w miarę, jak opróżniamy siebie z naszej arogancji i się upokarzamy. Rodzi w nas i pielęgnuje prawdę, mądrość i wielkość, jako owoce praktykowania pokory.

Maryja, najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, poczęła i zrodziła Prawdę uosobioną, Światło, które oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat, Mądrość odwieczną, której Ona słusznie nazwana jest Stolicą, Sedes Sapientiae. Samo nabożeństwo do Maryi, jako najmocniej natchnione pokorą, inspiruje umysły prawdziwą mądrością, czyli zdolnością pojmowania filozoficznego, jak to pokazują najwięksi geniusze katoliccy: św. Augustyn, św. Anzelm, św. Tomasz z Akwinu, św. Bernard, [św.] Albert Wielki, Jan Gerson, Bossuet. Wszyscy oni posiadali szczególne nabożeństwo do Maryi.

W tym zatem znaczeniu pokora jest prawdą.

[…]

Chrześcijaństwo przyniosło nam nie tyle nową doktrynę, ile raczej nowy stan; nie nowe cnoty, ale nowego ducha. Tym nowym stanem i nowym duchem jest pokora. Pokora – oto chrześcijaństwo, oto Bóg przybierający postać sługi, aby swoim potężnym i przemawiającym do serc przykładem wprowadzić rodzaj ludzki, uciekający spod słodkiego jarzma Bożego, z powrotem pod to szlachetne i święte jarzmo. W ten sposób wyzwolił człowieka spod ciężkiego jarzma hańbiącej niewoli i zupełnego zezwierzęcenia.

Świat starożytny odróżnia od współczesnego szczególnie to, że ten pierwszy opierał się na dumie, zaś ten drugi na pokorze. Symbolem pierwszego była miłość własna posunięta aż do pogardzania Bogiem, istotą drugiego jest miłość Boga posunięta aż do pogardy dla samego siebie.

Przykład pokory jest nam zatem dzisiaj bardzo potrzebny.

Pierwszy przykład pokory przedstawia nam Jezus Chrystus. Chciał On nam jednak dać i drugi, dodatkowy wzór do naśladowania. Oto dlaczego: Bez względu na to, jak nieskończenie pokorny jest Jezus Chrystus, jaką pokorę okazał, pomimo dystansu dzielącego Jego Boskość od naszego człowieczeństwa, w którym się unicestwił, nie może Mu ona przeszkodzić w byciu Bogiem. Pokora Boga musi zrobić miejsce dla Jego wielkości, potęgi, majestatu, które wynoszą w Nim człowieka do wielkości Boga, tym bardziej, że będąc Bogiem, uniżył się do stanu człowieka. Toteż, poprzez chmurę Jego człowieczeństwa widzimy jasno przebijające się promienie słońca Jego Boskości. Ich świadectwem są słowa, które nam Jezus zostawił – Ja jestem Prawdą; Ja jestem Drogą; Ja jestem Początkiem; Ja jestem Światłem świata – oraz cuda, jakie czynił. Bo chociaż Jezus miarkował i powstrzymywał blask swej Boskości, w wielu jednak okolicznościach był niejako zmuszony jednoznacznie oświadczyć, kim był w rzeczywistości. Było tak na przykład, gdy rzekł: „Kto z was dowiedzie na mnie grzechu?”; „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”; „Ojciec nikogo nie sądzi, ale wszelki sąd dał Synowi, aby wszyscy czcili Syna, jako czczą Ojca”. Pan Jezus przemówił w ten sposób nie z powodu pychy, ale miał za sobą prawdę, sprawiedliwość i mądrość. Nie powinno nas to razić. Jest to raczej wielki dowód Boskości Jezusa Chrystusa. I w tym bez wątpienia nie może On nam służyć za przykład pokory. Wynika stąd także, że nawet gdy pokora Pana Jezus jest dla nas wzorem, zawsze nosi ona znamiona powagi, zawsze się w niej uwidacznia Boskość i dlatego nie może być do nas w pełni zastosowana.

Wypadało zatem, abyśmy posiadali dodatkowo inny ideał pokory, wzięty ze stworzenia. Ideał taki, stosowny do naszego stanu, znajdujemy w Najświętszej Maryi Pannie. Jej pokora spowodowała i dopełniła wyniszczenie Syna Bożego. Maryja przypomina nam zatem o tym wyniszczeniu w jego istocie, w łonie niewiasty, które jest niejako modelem pokory samego Jezusa Chrystusa. Jest nim tak dalece, że ta sama pokora, którą widzimy w Jezusie Chrystusie, znajduje się w Maryi, jakby w swej najprostszej formie, a zarazem i w swym najdoskonalszym odbiciu. Model Maryi jest dla nas w pełni czytelny, zupełnie do nas dostosowany. Widzimy go bowiem w podobnym nam stworzeniu. W Maryi dostrzegamy także wszelkie cnoty, bogactwa, moce, całą radość, wielkość i zarazem chwałę, jakie niesie ze sobą cnota pokory.

Źródło: August Nicolas, La Vierge Marie et le plan divin, nouvelles études philosophiques sur le Christianisme, Paris, 1961 [tłum. red. GM].




Obraz Bożej dobroci

Ponieważ Błogosławiona Dziewica jest Matką Boga, z nieskończonego Dobra, którym jest Bóg, czerpie – pewnego rodzaju – nieskończoną godność. Św. Tomasz z Akwinu [ST I, q. 25, a. 6, ad 4]

Jeden z przywilejów Najświętszej Panny polega na tym, że jest Ona dokładnym odzwierciedleniem swojego Boskiego Syna – obrazem Jego dobroci. Pozostali śmiertelnicy, według św. Augustyna, zostali stworzeni na obraz Boga, ponieważ posiadają jakąś cechę upodabniającą ich do Boskiego Oryginału (Rdz I, 26-27). Jednak Maryję Pannę należy nazwać Jego obrazem, ponieważ jest Ona żywym wyrażeniem Jego dobroci. W swoich cielesnych rysach Chrystus nie jest podobny do nikogo innego tak bardzo, jak do swojej Matki; a zatem w rysach swojej duszy Jego Matka nie jest podobna do nikogo innego tak bardzo, jak do Chrystusa.

Dlatego należy stwierdzić, że Serce Maryi zostało uformowane na podobieństwo Serca Jezusa; a podobieństwo to zostało potwierdzone od początku w Jej wybraniu.

W swoich przedwiecznych dekretach Bóg postanowił udzielić swoich Boskich Doskonałości istotom stworzonym. Pierwszym z nich – nie chodzi tutaj o porządek czasu – była Jego decyzja, aby stać się Człowiekiem, poprzez osobowe ukazanie swojej Boskości poza swoją własną istotą. W ten sposób zacząłby swoje dzieła od najwyższego, najdoskonalszego i najwspanialszego ze wszystkich możliwych – od Człowieka-Boga. Słowo Wcielone jest zatem pierwszym spośród wybranych w Boskim Umyśle. Jest On wybrany nie jako Syn Boży; ale będąc Nim, jest wybrany jako Syn Człowieczy i dlatego wraz z Nim wybrana została także Dziewica, która miała zostać Jego Matką. Tak więc przeznaczenie Dziewicy jest częścią przeznaczenia Jezusa Chrystusa; w taki sposób, że wstępuje Ona wraz z Nim do porządku hipostatycznego [poprzez który Bóg staje się Człowiekiem]. Znajduje się Ona w pewnym sensie w równorzędności z Nim; a w Przedwiecznej Myśli zajmuje miejsce pierwsze, najbliższe Jemu samemu.

Święty Bernardyn mówi: „Zostałaś wybrana przed każdym innym stworzeniem w Umyśle Bożym, abyś z ciała swego mogła zrodzić samego Boga jako prawdziwego Człowieka”. Z tego powodu Najświętsza Maryja Panna jest tak często nazywana w Świętych Kantykach Siostrą Boskiego Oblubieńca. Dlatego też Kościół Święty odnosi do Niej to, co zostało powiedziane w Piśmie Świętym na temat Boskiej Mądrości; podobnie jak i przydzielane są Jej te same tytuły; takie jak Zbawienie, Nadzieja, Życie. Jest tak nie z tego powodu, że mają one w Jej przypadku to samo znaczenie co w przypadku Chrystusa; lecz ponieważ wskazują one na owo żywe i bezpośrednie podobieństwo, jakie ma Ona do Niego, i jakie jest właściwe jedynie Jej, żadnemu innemu Świętemu.

Wznieśmy nasze oczy do naturalnego nieba i zbadajmy piękno jego porządku. Słońce jest źródłem światła – owej większej światłości, jaka oświetla wszystkie rzeczy – od najniżej do najwyżej umiejscowionej. Następny jest księżyc, który bardziej niż jakikolwiek inny obiekt świetlny współdzieli blask słońca, i słusznie nazywa się go mniejszą światłością (Rdz I, 16. I wreszcie wszędzie rozproszone są gwiazdy o różnej jasności.

Wyobraźmy sobie teraz, że wszystko to odzwierciedla Niebiosa w Kościele, w którym wybranie przez Boga charakteryzuje się podobnym porządkiem. Jezus Chrystus jest Słońcem, ponieważ jest On Pierworodnym. Następna jest Najświętsza Panna, Jego Matka, jak Księżyc – kolejne, mniejsze Słońce. A wokół Chrystusa i Jego Dziewicy Matki świecą Święci, niektórzy bardziej, a inni mniej jasno, podobnie jak Gwiazdy.

Gdy Najświętsza Maryja Panna mówi nam o sobie w słowach Pisma Świętego, niekiedy umiejscawia siebie przed swoim Umiłowanym, a innym razem stawia Umiłowanego jako pierwszego. Mój miły jest mój, a ja jestem jego; a potem znowu –  Jam miłego mego, a mój miły jest mój (PnP, II, 16; VI, 3). Wskazuje to na nieustanne odpowiadanie Serca Sercu, zachodzące pomiędzy Synem a Jego Matką. Bez tego odpowiadającego podobieństwa, czyniącego Ją Jego żywym obrazem, nie byłaby Ona godna zostania Matką Odkupiciela. Anastazjusz, mnich z Góry Synaj, pyta: „Jak mogłaby być Matką takiego Syna, gdyby nie była sama w sobie pełnym i nienaruszonym obrazem swego Potomka?”

Powinniśmy także pamiętać o tym, że gdyby Przedwieczne Słowo nie przyszło na świat, aby przyoblec się w ludzkie Ciało, to i Maryja nie pojawiłaby się, aby zostać Jego Matką. Tego właśnie dotyczy uwaga św. Efrema: „Skoro Bóg nie stałby się Ciałem, to po co Maryja zostałaby stworzona na świecie?”. Oznacza to, że brakowałoby głównego celu, dla którego została stworzona Najświętsza Panna – a zatem tego, by towarzyszyć Jezusowi Chrystusowi, a Boska Mądrość nie miałaby powodu, by Ją stworzyć na ziemi.

Ja należę do miłego mego i do mnie pragnienie jego (PnP VII, 10). Istniejąca pomiędzy Maryją a Wcielonym Słowem więź jest tak ścisła, tak bliskie jest zjednoczenie Matki z Jej Boskim Synem, że bez Tego Boskiego Owocu Ona – Niebiańskie Drzewo, które wydało Go w czasie i zostało w tym celu wybrane przez Boga w całej wieczności – nigdy nie zostałaby stworzona. „Żadna inna Matka nie znalazła się dla takiego Syna” – mówi Hugon od św. Wiktora; „ani nie można było znaleźć żadnego innego syna dla takiej Matki”. Cóż zatem dziwnego, że Maryja nazywa Chrystusa swoim Sercem? Ponieważ żyła nie tylko dzięki Niemu, ale całkowicie dla Niego. Ja śpię, lecz serce me czuwa (PnP V, 2).

Źródło: Pinamonti P.G., Niepokalane Serce Maryi. Wydawnictwo Matris, Warszawa 2020, rozdz. IV. (Żywy obraz Serca Chrystusa, fragment).

Ilustracja: Matka Boża Świętojańska (archiwum własne).




SKOK na Jasnej Górze

Mszą św. w Kaplicy Matki Bożej, w piątek 18 września, została zainaugurowana 28. Konferencję Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej.

W jasnogórskiej modlitwie uczestniczyli m. in. prezes oraz wiceprezes zarządu SKOK. Do pielgrzymowania na Jasną Górę, w sposób bezpośredni, oraz za pośrednictwem transmisji internetowej, zaproszeni byli wszyscy członkowie ruchu Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, których jest w Polsce prawie 1,4 mln.

Wiceprezes krajowej SKOK przyznał: “Na Jasną Gorę przyjeżdżamy po to, żeby czerpać stąd siły do naszej działalności, żeby czerpać inspiracje, żeby pomodlić się o wsparcie i wstawiennictwo Matki Bożej dla naszej działalności, dla naszej społecznej misji”.

Mszy św. przed Cudownym Obrazem Matki Bożej przewodniczył abp Wacław Depo. “Każda nasza pielgrzymka jest na wzór Maryi dziękczynieniem za dotychczasowe nasze dziedzictwo rodzinne, czy w tym wypadku organizacji SKOK-u oraz otwarciem i nadzieją na przyszłość – powiedział w homilii metropolita częstochowski – Dobrze, że tu jesteśmy, że razem z Maryją wypraszamy potrzebny dar Ducha Świętego, dar mądrości dla naszych dróg.

Źródło: Niedziela.pl




Moralnie znaczy twórczo

Anna Woźniak

Przyzwyczailiśmy się, że debata o obyczajowości Polaków odbywa się w przestrzeni prawno-politycznej, przy stałym akompaniamencie prowokacji organizowanych przez aktywistów ideologicznych na ulicach Warszawy. Tymczasem od wielu już lat ideologie różnej proweniencji aktywnie i konsekwentnie formują sumienie narodu, niejako tylnymi drzwiami, na gruncie ekonomii.

Zasadniczym elementem tego zjawiska jest dążenie, aby przywrócić działalności gospodarczej etyczny charakter, realizowane w ramach tak zwanej społecznej odpowiedzialności biznesu (ang. Corporate Social Responsibility, CSR). Jest to deklarowany przez przedsiębiorstwo system zasad i inicjatyw mający na celu włączenie tegoż przedsiębiorstwa w działania na rzecz szerszego interesu społecznego. Istnieje wiele koncepcji CSR i dotyczą różnych wymiarów życia publicznego: środowiska naturalnego, odpowiedzialnej produkcji, praw człowieka etc. W praktyce CSR służy poprawie wizerunku firmy, wzmocnieniu jej tożsamości oraz jej pozytywnemu odbiorowi przez opinię publiczną.

Rozpatrując jednak kwestię tak pojętej etyki biznesu z punku widzenia interesu państwa i jego obywateli należy zadać sobie pytanie, czy inicjatywy i kampanie CSR faktycznie sprzyjają dobru wspólnoty państwowej i moralnemu doskonaleniu konkretnych jej uczestników.

CSR i jego źródła

Aby uchwycić istotę strategii CSR warto sięgnąć do źródeł, na których opierają się przyjęte przez przedsiębiorstwa zasady. W większości przypadków, zwłaszcza w odniesieniu do korporacji międzynarodowych, zasady CSR bazują na wytycznych stworzonych w ramach inicjatyw ONZ, takich jak UN Global Compact, którego celem jest wpieranie realizacji generalnych celów ONZ, w tym celów zrównoważonego rozwoju (ang. Sustainable Development Goals, SDG), czy też forum Światowej Rady Biznesu na rzecz Zrównoważonego Rozwoju (ang. World Business Council for Sustainable Development, WBCSD), którego deklarowanym celem jest „przyspieszenie przejścia do zrównoważonego świata”, także poprzez realizację celów zrównoważonego rozwoju.

ONZ stawia przed przedsiębiorstwami cele, ujednolicając jednocześnie ich rozumienie. W dokumencie Agenda 2050, opracowanym przez WBCSD w 2010 r., czytamy między innymi, że zawarta w nim wizja „ma na celu dostarczenie wspólnego zrozumienia, tak aby przywódcy podejmowali decyzje prowadzące do najlepszych rezultatów w dziedzinie rozwoju człowieka”. Godne życie ludzkie w Agendzie 2050 jest utożsamiane z „życiem zrównoważonym”.

Wszystkie istotne rankingi CSR odwołują się do wytycznych promowanych przez ONZ, a w szczególności do tych służących realizacji celów zrównoważonego rozwoju. Korporacje międzynarodowe są aktywnymi uczestnikami większości inicjatyw CSR działających pod egidą ONZ, aktywnie kształtują ich wytyczne, a następnie zajmują czołowe miejsca w rankingach opartych na tychże wytycznych, co już samo w sobie może budzić wątpliwości co do rzetelności takich ocen. Jednak skutki przedsiębranych strategii CSR wykraczają daleko poza kwestię rankingów i wizerunku.

Ewolucja praw człowieka

Cele takie jak dostęp do wody pitnej, utrzymanie wzrostu gospodarczego czy zapewnienie przystępnych cenowo mieszkań mogą w istocie przyczynić się do poprawy bytu wielu mieszkańców naszej planety. Jednak pośród celów natury infrastrukturalnej, gospodarczej czy środowiskowej można także znaleźć odwołania do celów społecznych, których częścią są tak zwane nowe prawa człowieka, stanowiące szczególnie kontrowersyjną kwestię dyskutowaną w ramach agendy.

W swoim pierwotnym brzmieniu Powszechna Deklaracja Praw Człowieka przyjęta przez ONZ w 1948 roku zawierała zapewnienia o równości i wolności wszystkich ludzi pod względem ich godności i praw. Zasadniczo odwoływała się do praw człowieka jako do praw obiektywnie definiowalnych. Metaprawne zasady, na których się opierała, były zgodne z rozumowym poznaniem natury rzeczy. W Deklaracji jednak nic nie dawało gwarancji stałości tych zasad i nie zabezpieczało ich przed stopniową ewolucją.

Dlatego z czasem zaczęto postrzegać zasady zawarte w oryginalnej Deklaracji jako przestarzałe, a ich miejsce stopniowo zajmowały „nowe prawa człowieka”.  Z kolei sama instytucja ONZ wraz ze swymi agencjami zaczęła podejmować decyzje i działania sugerujące, że otrzymała mandat na tworzenie nowej koncepcji człowieka i jego praw. Przy ich uszczegóławianiu okazało się, że nabierają nowej wymowy. Do dyskusji włączono kwestie takie jak eutanazja, aborcja, masowa sterylizacja, homoseksualizm czy edukacja seksualna. Tak pojęte nowe prawa człowieka nie były wywiedzione z natury rzeczy poznawalnej rozumowo, ale z definicji zgodnej z wolą prawodawcy. Decyzje podejmowano w oparciu o konsensus, na który znaczny wpływ mieli reprezentanci krajów znanych z łamania praw człowieka oraz organizacje pozarządowe lobbujące za konkretnymi zapisami ze względu na swój interes.

Jednocześnie dyskredytowano prawodawstwo narodowe, wywierając nacisk na państwa, aby sygnowały pakty i konwencje osiągnięte „w drodze konsensusu”. Wielokrotnie konwencje ONZ wchodziły w konflikt z prawodawstwem państwowym. Nowe zapisy pozwalały organom ONZ domagać się od poszczególnych państw dopasowania stosownych praw, a nawet konstytucji.

Pierwotnie Deklaracja miała głosić prawa człowieka, a zadaniem prawa narodowego było nadawanie głoszonym przez ONZ prawom człowieka konkretnego wyrazu. W praktyce całkiem zatarto to rozróżnienie. Przejmowanie funkcji tradycyjnie przynależnej państwom narodowym przez organy i agencje ONZ oznaczało ich wykraczanie poza właściwe im kompetencje.

Tendencja ta, widoczna i dziś, idzie ręka w rękę z powszechną skłonnością do umniejszania znaczenia władzy państwowej w międzynarodowych relacjach gospodarczych, co także znajduje swoje odzwierciedlenie w praktykach ONZ i co może tłumaczyć zadziwiającą zgodność we współdziałaniu ONZ z korporacjami międzynarodowymi. I to właśnie te ostatnie odgrywają kluczową rolę w procesie konstrukcji zrównoważonego świata, bowiem za ich pośrednictwem dokonuje się przełożenie oenzetowskiej etyki na moralność konkretnych uczestników życia korporacyjnego, a w konsekwencji i społecznego.

Przełożenie wytycznych na praktykę organizacyjną

Inicjatywy typu Global Compact czy Agenda 2050 tworzą wytyczne, które następnie „dyrektorzy ds. CSR”, działający w ramach przedsiębiorstw, przekładają na konkretne inicjatywy (np. świętowanie IDAHOT – Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii) oraz zasady wewnętrznego kodeksu postępowania obowiązującego w danej organizacji. Kodeksy postępowania nie są jedynie kwestią zapisu na papierze, ale mają realne konsekwencje, jak pokazuje powszechnie już znany przypadek zwolnionego pracownika firmy IKEA, który cytował fragmenty Biblii odczytane przez jego przełożonych za obraźliwe dla osób homoseksualnych. Sygnał wysłany do pozostałych pracowników, także w innych organizacjach, jest bardzo jasny. Wywołanie wśród pracowników lęku przed zwolnieniem jest niezwykle skutecznym sposobem na zagwarantowanie ich uległości wobec polityki CSR ich pracodawcy.

W mechanizmie tym jak w soczewce widoczny jest sposób na zagwarantowanie wpływu nowych praw człowieka propagowanych przez ONZ na konkretne osoby, za pośrednictwem agentów wpływu, jakimi są korporacje międzynarodowe. Współpraca z przedsiębiorstwami pozawala agencjom ONZ pominąć de facto państwa narodowe, sprowadzić je do funkcji służebnej wobec instytucji międzynarodowych i ograniczyć ich zakres oddziaływania na obywateli.

Częścią tej strategii jest tworzenie modelu człowieka pozanarodowego, utożsamiającego się z celami swojego prawodawcy w stopniu wyższym niż z celami własnej wspólnoty narodowej, a często nawet i rodzinnej.

Osoby decydujące się na pracę w korporacjach międzynarodowych rzadko kiedy są świadome, że wraz z zobowiązaniem, jakie podejmują, podpisując umowę o pracę, godzą się na przestrzegania bardzo konkretnego kodeksu etycznego, jaki w ramach swojego CSR dana firma promuje. Przyszły pracownik niezauważalnie dla siebie i innych staje się mniej lub bardziej świadomym narzędziem w realizacji celów zrównoważonego rozwoju, zdefiniowanych przez ONZ i otwartych na dalszą ewolucję. W sferze moralności oznacza to niejako podpisanie czeku in blanco.

ONZ-etu model człowieka

Rzadziej zwraca się jednak uwagę, że działalność ONZ na gruncie społecznym prowadzi do zmiany koncepcji samego człowieka. Wśród wytycznych wiele miejsca poświęca się potrzebie uszanowania jego godności i praw. Tymczasem sama formuła celów zrównoważonego rozwoju, rozumianych jako zbiór zasad stanowiących jedyną ścieżkę prowadzącą do dobra wspólnego, ogranicza prawo człowieka do ustalania jego własnych celów w zgodzie z jego własnym sumieniem i rozumieniem dobra. A to właśnie taka wolność stwarza warunki do jego moralnego rozwoju. Ograniczenie swobody wyboru jest główną przeszkodą, jaką CSR, SDG, Global Compact, Agenda 2050 oraz inne podobne inicjatywy stawiają na drodze faktycznego moralnego doskonalenia osób.

Promowany przez ONZ model człowieka nie tylko redukuje go do sfery materialnej, ale przede wszystkim ogranicza jego wolność wyboru. Narzucanie określonego systemu quasi-etycznego jako uniwersalnego i niezawodnie prowadzącego do budowy dobra wspólnego ma skłonić człowieka do wiary, że nie jest on podmiotem władz intelektualnych i wolitywnych. Tymczasem to właśnie te władze dają mu zdolność do podejmowania działań o charakterze moralnym i twórczym. Wchłonięcie omawianej sfery życia przez międzynarodowy porządek polityczno-prawny prowadzi do powszechnej utraty świadomości, czym moralność i twórczość są w swej istocie. 

Zgodnie z modelem człowieka promowanym przez dyskutowane organizacje międzynarodowe dla doskonalenia swojej moralności potrzebujemy instytucji najwyższego pedagoga, który wskazałby nam definicję dobra oraz zbiór zasad, które do tego dobra prowadzą. Pomija się fakt, że każdy człowiek jest w stanie, włożywszy w to wymagany trud, dojść do stosownego zrozumienia na drodze intelektualnej. To dzięki tej zdolności, jak pokazuje historia, człowiek potrafił wznieść się ponad swoje dobro osobiste, aby osiągnąć dobro wyższe. To właśnie dzięki władzom intelektu i woli, człowiek był zdolny do przekraczania siebie, do tworzenia rzeczy nowych, niepowtarzalnych, wykraczających poza dotychczasową wiedzę. Z nich wyrósł całokształt dorobku ludzkiego, dziedzictwo sztuki, kultury i nauki, które odróżnia świat ludzi od świata zwierząt. Te same władze, zdolności i umiejętności są potrzebne i dziś, szczególnie w sferze gospodarczej, zwłaszcza w sektorze tak zwanej ekonomii kreatywnej.    

Paradoks moralności à la ONZ

Biorąc pod uwagę powyższe, paradoksem staje się fakt, że Zgromadzenie Narodowe ONZ ogłosiło rok 2021 międzynarodowym rokiem ekonomii kreatywnej dla zrównoważonego rozwoju.

Sektor kreatywny, o którym mowa w wydanym z tej okazji dokumencie, obejmuje między innymi „działalność gospodarczą opartą na wiedzy, wzajemne oddziaływanie ludzkiej kreatywności i idei, wiedzę i technologię, wartości kulturowe, a także artystyczne i kulturowe dziedzictwo oraz inne indywidualne lub zbiorowe formy ekspresji twórczej”. Innymi słowy, jest to ta część działalności człowieka, która w bardzo małym stopniu podlega odgórnym regulacjom i wytycznym, a jednocześnie odgrywa jedną z najistotniejszych ról w formowaniu wspólnoty i gospodarki narodowej.

Stałym i nienaruszalnym elementem konstruktu „międzynarodowego roku ekonomii kreatywnej dla zrównoważonego rozwoju” są postawione przed twórcami, artystami i przedsiębiorcami cele. Oczekuje się od nich nowatorskich sposobów ich realizacji.

Ustanawiając cele, a twórcom pozostawiając jedynie wolność wyboru środków, oenzetowski pedagog zdaje się zawłaszczać jeden z ostatnich bastionów wolnej myśli i niezależności. Nie robi tego poprzez presję formalną, ale próbuje skłonić wolę przedsiębiorców i twórców ku celom zrównoważonego rozwoju, prezentując je jako dobro w sensie uniwersalnym.

Tymczasem podstawą nowatorskiej działalności człowieka jest wola dążąca do dobra jako intelektualnie poznanego. Sam twórca, bez pomocy instytucjonalnej, jest w stanie zwrócić się ku dobru, które sam rozumie jako takie, nie opierając się w tym rozumieniu na wierze w autorytet instytucji, która dane dobro promuje.

Oenzetowskiemu prawodawcy umyka fakt, że prawdziwie twórcze akty wymagają wolności wyboru nie tylko środków, ale i celów. Z kolei akty zdeterminowane odgórnymi wytycznymi są odtwórcze, przewidywalne i nie wnoszą do społeczności nic nowego. Mają zatem niewielki potencjał, aby przyczynić się do prawdziwej innowacyjności w ramach sektora kreatywnego.

Działalność ONZ w sferze praw człowieka sprowadza się do tworzenie wizji twórczości i moralności opartej na przestrzeganiu zapisów prawa i jednoczesnego zacierania świadomości o źródłach pochodzenia tych zapisów. Promowany jest model człowieka posłusznego nakazom władzy, niezależnie od sensowności treści tych nakazów, człowieka niezdolnego do odwoływania się przy podejmowaniu decyzji do własnego rozumu.

Jednakże kampanie ONZ oraz organizacji współuczestniczących w realizacji zrównoważonego świata nie niszczą rzeczonych władz człowieka, a jedynie promują swoistą jego wizję, która sprzyja pomniejszaniu świadomości, że jest on podmiotem tychże władz, niezależnie od charakteru prawodawcy, któremu podlega, i rozpowszechnianych przez niego zasad.

Misja przedsiębiorcy

W ramach inicjatyw ONZ i jej agend wymiar prawny wyewoluował w wymiar etyczny, aby wreszcie doprowadzić do sytuacji, w której ONZ stała się instytucją wytyczającą cele ogółowi ludzkości. Powstała jako dobrowolne zrzeszenie suwerennych państw, a przeistoczyła się w instytucję, która używa różnorodnych form nacisku w stosunku do państw i osób starających się zachować swoje podstawowe prawo – prawo do realizowania własnych celów, zgodnie z własnym rozumieniem, czym jest dobro i jakie środki do niego prowadzą.

Za gąszczem wytycznych, celów i agend kryje się jeden zasadniczy cel przyświecający podobnym inicjatywom – doprowadzenia do utrwalenia jednej instytucji prawa międzynarodowego jako ponadnarodowego prawodawcy posiadającego monopol na definiowanie dobra i zła.  Taki schemat wymaga powszechnej akceptacji dla wizji człowieka jako z natury niezdolnego do radzenia sobie w sytuacjach wolnego wyboru i do samodzielnego podejmowania decyzji stosownych dla dobra wspólnego.

Tymczasem człowiek taką zdolność posiada. I właśnie sfera przedsiębiorczości, a w szczególności sektor kreatywny, może stać się dobitnym przykładem na to, że prawdziwie wolne inicjatywy o charakterze twórczym przynoszą wspólnocie narodowej większą rzeczywistą wartość, niż masowe inicjatywy promujące dobro pozorne jako prawdziwe i uniwersalne. 

Tekst ukazał się na łamach magazynu Patriotyzm Gospodarczy – dodatku do Gazety Polskiej Codziennie z dn. 27 sierpnia 2020 r.

Ilustracja: Rozbudowa Niepokalanowa l. 30-te (archiwum własne).




Poświęcenie się Matce Bożej czy przez M. Bożą?

William G. Most / Matris

Obecnie można niekiedy usłyszeć, że nie jest możliwe ani właściwe dokonywanie poświęcenia się Matce Bożej; twierdzi się, że jest to możliwe tylko przez Nią – Bogu. Pozornie można powiedzieć: wszystko jest skierowane do Boga, więc oczywiście jest to prawdą.

Ale to nie wyczerpuje tematu. W filozofii powszechnie znanym jest fakt, że nie wszystkie środki służące celowi są jedynie środkami. Niektóre rzeczywiście są tylko niejako stopniami prowadzącym do wyższego celu. Istnieją jednak inne środki, które mają dwa bardzo realne aspekty: mogą być i są one środkami, które stanowią jednocześnie cele drugorzędowe.

Dla przykładu weźmy osobę, która rozpoczyna studia. Chce podjąć studia, uważając je za sposób na uzyskanie lepszej pracy. Jednakże mogłaby i powinna tego chcieć przynajmniej ze względu na rozwój osobisty i doskonalenie w procesie zdobywania stopnia.

Staje się więc oczywiste, że prawdą jest to, że poświęcamy się zarówno samej Matce Bożej, jak i przez Nią .

Zaczynamy od wyjaśnienia, co oznacza słowo poświęcenie się jako konsekracja. Często stosuje się je luźno, co oznacza po prostu powierzenie Jej siebie. Ale zastanówmy się nad ścisłym znaczeniem tego słowa. Kiedy w 1899 r. Papież Leon XIII konsekrował świat Najświętszemu Sercu Jezusa, wyjaśnił to w ten sposób (Annum sacrum, 15 maja 1899 r.). ASS 41.649): „Ponieważ poświęcając się, nie tylko uznajemy i akceptujemy Jego rządy jawnie i dobrowolnie, ale w rzeczywistości świadczymy, że gdyby to, co oddajemy, było nasze, chętnie byśmy to oddali, i prosimy Go, aby łaskawie przyjął od nas tą właśnie rzecz, mimo że należy już do Niego.”

Innymi słowy, w akcie poświęcenia się Panu Jezusowi, uznajemy, że ma On już do nas pełne prawa. Ma je na podstawie dwóch tytułów: stworzył nas z niczego, i odkupił nas. Tak więc już jesteśmy Mu winni wszystko i On wcale nie musiałby nas nagradzać. A jednak mówimy, że błagamy Go teraz, aby uprzejmie przyjął tę samą służbę, lecz z tytułu miłości, i proponujemy służyć Mu lepiej.

Dalej, papież Pius XII (w audycji radiowej dla Fatimy, Benditoseia, 13 maja 1946 r.) wyjaśnił, co takiego oznacza królestwo Jezusa, dzięki któremu jesteśmy Mu winni naszą służbę (AAS 38.266): „Jezus jest królem przez całą wieczność z natury i na mocy prawa podboju”. Ten drugi tytuł oczywiście oznacza, że jest królem, odkąd wyzwolił nas z niewoli. Ale kilka linijek przed tym zdaniem Pius XII powiedział: „On, Syn Boży, odzwierciedla w Swojej niebiańskiej Matce chwałę, majestat i panowanie swego królestwa, ponieważ będąc związaną z Królem męczenników w niewymownym dziele odkupienia człowieka jako Matka i Współtowarzyszka, pozostaje na zawsze z Nim związana, z praktycznie nieograniczoną mocą w rozdzielaniu łask płynących z odkupienia… Maryja jest Królową z tytułu łaski, dzięki Boskiemu związkowi, na mocy prawa podboju i szczególnego wyboru [Ojca]. A jej królestwo jest tak wielkie jak królestwo Jej Syna i Boga, ponieważ nic nie jest wykluczone spod Jej panowania”.

Matka Boża ma zatem władzę, prawo rządzenia i panowanie, spod których nic nie jest wykluczone. Ma ją w oparciu o cztery tytuły, z których dwa są dokładnie tożsame z tymi, na mocy których Jezus jest Królem. Mianowicie, On jest Królem jako Stwórca – Ona jest Matką Stwórcy („dzięki Boskiemu związkowi”); On jest Królem na mocy samego prawa podboju, Ona, jak powiada Papież, jest, w podległości Jemu, także Królową na mocy prawa podboju, to znaczy dzięki Jej bezpośredniej współpracy z Nim w obiektywnym odkupieniu, to znaczy nawet w samej Boskiej Ofierze.  [Zob. Most G.W. , „Coredemption: Theological Premises, Biblical Bases”, Miles Immaculatae,1986, ss. 59–92.]

Jak widzieliśmy powyżej, Jej panowanie, Jej prawo do rządzenia, nie są niezależne od królestwa Jej Syna: są „przez Niego, z Nim i w podporządkowaniu Jemu”. Nie powinniśmy jednak myśleć o dwóch autorytetach, jednym nieskończonym, drugim skończonym. Owszem, Jej jest skończony, Jego jest nieskończony, ale poprawny obraz to obraz dwóch współdziałających jako modul unius, jako jedno. Pius XII napisał, że „zawsze dzieli Jego los” (MunificentissimusDeus, AAS 42.768).

W tym przypadku, mimo że ostatecznym celem naszej służby jest sam Bóg, jesteśmy Jej winni naszą służbę, ponieważ Ona, jako Matka Stwórcy i jako Współtowarzyszka w dziele odkupienia, posiada tytuł do przyjęcia naszej służby. Co więcej, zdobyła ten drugi tytuł ogromnym kosztem ofiary z samej siebie [por. Most G.W., „Pope Deepens Conciliar Theology”, Miles Immaculatae,1990, ss. 329–45].

Z kolei, podobnie jak w akcie poświęcenia Najświętszemu Sercu prosimy Pana Jezusa, aby zaakceptował to, co już jesteśmy Mu winni, aby przyjął to na nowo z tytułu miłości, tak też możemy i powinniśmy prosić Matkę Bożą o przyjęcie z tytułu miłości, tego, co już jesteśmy Jej dłużni. Jak poetycko powiedział św. Maksymilian, powinniśmy dokładnie dokonać tego tak, abyśmy „stali się Nią” lub „żyli w Niej”. [Gli Scritti di Massimiliano Kolbe, Florencja, 1975-78, # 579, 432, 508].

Tak więc św. Maksymilian i współcześni papieże nie zaniedbali poprawności językowej ani prawdy, gdy zachęcali nas do poświęcania się Matce Bożej.

Źródło: William G. Most Consecration To or Through Our Lady? [tłum. redakcja Matris]

Ilustracja: Archiwum własne




Mnichów: koronacja wizerunku Matki Bożej z Dzieciątkiem

W Kościele  pw. św. Szczepana w Mnichowie odbyła się w dn. 30 sierpnia br. uroczystość 250 lat jubileuszu modrzewiowej świątyni oraz aktu koronacji maryjnego wizerunku. Uroczystości przewodniczył bp Jan Piotrowski.

W homilii biskup kielecki nakreślił opiekuńczą, macierzyńską rolę Maryi, która „z racji Boskiego macierzyństwa jednoczy się z Synem Odkupicielem i przez to związana jest głęboko z Kościołem”.

– Zakładając nowe korony na skronie Jezusa i Maryi wyrażamy też nasze zobowiązanie, aby wzrastać w tych cnotach, które uczynią nas dojrzałymi świadkami wiary w Jezusa Chrystusa, na wzór Jego Matki, Maryi – mówił bp Piotrowski. Wskazał przykład św. Ludwika Marii Griguion de Monfort oraz podążających wskazaną przez niego drogą świętych i błogosławionych, a także przedstawicieli „pokoleń dawnych i obecnych”.

Przypomniał, jak ważny jest przekaz wiary, która „nie jest gotowym do nabycia produktem”, ale wymaga czasu, modlitwy, sakramentalnego życia.

– Kto zliczy miliony „Zdrowaś Maryjo” wypowiedziane w ciągu wieków i wyszeptane na paciorkach różańca przed tym Cudownym Obrazem; kto zliczy łzy i pragnienie macierzyństwa waszych córek i matek; kto zliczy osobiste modlitwy mężczyzn (…), łaski nawrócenia, uwalniania od nałogów, pojednania w rodzinach, powrotu do zdrowia fizycznego i duchowego? – pytał biskup, zachęcając zarazem, aby „do pozłacanych koron dołożyć najcenniejszy dar: wiary i miłości”.

Podczas uroczystości wierni śpiewali pieśni ku czci Mnichowskiej Maryi oraz podkreślali, jak ważny, od pokoleń, jest dla mieszkańców parafii ukoronowany wizerunek.

Źródło: ekai




Maryja Matka Boga i Jego kapłanów

Reginald Garrigou-Lagrange | 21 sierpnia 2020 r.

Maryja dała nam Kapłana Ofiary Krzyżowej, Pierwszego Kapłana Ofiary Mszy świętej oraz Ofiarę składaną na ołtarzu.

Maryja sama nie jest kapłanem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie otrzymała Ona powołania kapłańskiego i nie może odprawiać Mszy św., czy udzielać absolucji sakramentalnej. Jednak Jej Boże Macierzyństwo oznacza większą godność niż kapłaństwo wyświęconego kapłana – w takim znaczeniu, że bardziej znaczące jest ofiarowanie Naszemu Zbawicielowi Jego ludzkiej natury niż uobecnianie Jego Ciała w Najświętszej Eucharystii.

Bardziej znaczące i doskonalsze jest także ofiarowanie swojego jedynego Syna i swego Boga na Krzyżu, tak jak to uczyniła Maryja – ofiarowując się wraz z Nim we wspólnocie cierpienia – niż uobecnianie i składanie Ciała Naszego Pana na ołtarzu, jak to czyni kapłan podczas Mszy Świętej.

Powinniśmy także potwierdzić, jak to niedawno uczynił uważny teolog, poświęciwszy wiele lat na badanie tych zagadnień[1], że „pewnym teologicznie wnioskiem jest to, że Maryja w pewien sposób uczestniczyła w głównym akcie kapłaństwa Jezusa, wydając, zgodnie z planem Bożym, swoją zgodę na ofiarę Krzyżową, jakiej dokonał Zbawiciel”. W innym kontekście dodaje: „Jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie pewne bezpośrednie skutki działania kapłana, takie jak konsekracja Eucharystyczna lub odpuszczenie grzechów w sakramencie pokuty, prawdą jest, że kapłan może czynić pewne rzeczy, których Maryja nie mając władzy kapłańskiej – czynić nie może. Jednak  takie spojrzenie na tę sprawę nie oznacza porównywania godności, a jedynie poszczególnych skutków, jakie są dokonywane przez władzę, której Maryi brakuje, lecz niekoniecznie wskazujących na wyższą godność”[2].

Nawet jeśli z podanych powodów w przypadku Maryi nie można mówić o kapłaństwie w ścisłym tego słowa znaczeniu, pozostaje prawdą, jak stwierdza M. Olier, że otrzymała Ona pełnię ducha kapłaństwa, którym jest duch Chrystusa Odkupiciela. Jest to powód, dla którego nazywa się Ją Współodkupicielką, tytułem, który, podobnie jak tytuł Matki Bożej, zakłada wyższą godność od kapłaństwa chrześcijańskiego[3].

Udział Maryi w poświęceniu i ofiarowaniu Jezusa, Kapłana i Ofiary nie może być lepiej podsumowany niż wyrażają to słowa Stabat Mater, franciszkanina Jacopone de Todiego (1228-1306). Stabat Mater w szczególnie uderzający sposób ukazuje, że nadprzyrodzona kontemplacja tajemnicy Chrystusa ukrzyżowanego jest częścią zwyczajnej drogi do świętości. W precyzyjnych i gorących słowach mówi o zranieniu Serca Zbawiciela i ukazuje zażyły i skuteczny sposób, w jaki Maryja prowadzi nas do Niego. Maryja nie tylko prowadzi nas do bliskości z Bogiem, ale w pewnym sensie ją w nas dokonuje – oto, co uwydatnia powtórzenie imperatywu „Fac”[4] w następujących strofach:

Eia Mater, fons amoris,                      Matko, źródło ukochania,

Me sentire vim doloris                        Daj mi siłę współczuwania

Fac, ut tecum lugeam.                       Tylu bólom, żalom Twym.

Fac ut ardeat cor meum                     Serce sobie upodoba,

In amando Christum                          U Chrystusa kochać Boga;

Deum,

Ut sibi complaceam.                          Sercu memu spraw to Ty.
 

Fac ut portem Christi                         Niech Chrystusa śmierć przeniosę,

mortem,

Passionis fac corsortem                     Mękę zniosę do pomocy,

Et plagas recolere.                             Niech to przejdę jeszcze raz.

Fac me plagis vulnerari                     Zrób mnie zbitym, poranionym,

Fac me cruce inebriari,                     Uwięzionym, przepojonym

Et cruore Filii.                                    Krzyżem Syna, Syna krwią.

Aby prawdziwie reprezentować Jezusa, kapłan, który składa Go na ołtarzu i ofiarowuje Go sakramentalnie we Mszy świętej, powinien coraz bardziej jednoczyć się z Jego uczuciami, z ofiarą, która zawsze żyje w Sercu Jezusa; „zawsze żyje, aby się wstawiać za nami.” Ponadto powinien poprzez różne sakramenty rozdzielać łaskę, która jest owocem zasług Jezusa i Maryi.

Maryja wykazuje się szczególną gorliwością w odniesieniu do uświęcania kapłanów, ze względu na dzieło, do którego są powołani. Widzi, że mają oni udział w kapłaństwie Jej Syna i czuwa nad ich duszami, aby łaska ich święceń przyniosła w nich owoce, aby stali się żywymi obrazami Zbawiciela. Chroni ich przed niebezpieczeństwami, które ich otaczają i podnosi, kiedy się potykają. Miłuje ich jak synów szczególnego upodobania, podobnie jak kochała św. Jana, który był Jej oddany na Kalwarii. Przyciąga do siebie ich serca, aby je podnieść i poprowadzić do większej zażyłości z Jezusem, aby pewnego dnia mogli powiedzieć w całej prawdzie: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie  Chrystus”.

Maryja w szczególny sposób pomaga kapłanom przy ołtarzu, aby byli bardziej świadomi swego związku z Pierwszym Ofiarnikiem. Jest duchowo obecna przy owej sakramentalnej ofierze, która utrwala istotę ofiary Krzyża, i rozdaje kapłanowi łaski, jakich on potrzebuje, żeby służyć ze skupieniem i w duchu oddania. W ten sposób pomaga kapłanowi uczestniczyć w ofierze Jezusa, a także – w Jego kapłaństwie. Wszystko to oznacza formowanie kapłanów na obraz Serca Jezusowego.

Wraz z Jezusem wzbudza powołania kapłańskie i pielęgnuje je. Wie, że tam, gdzie nie ma kapłanów, nie ma chrztu, nie ma spowiedzi, nie ma Mszy, nie ma chrześcijańskiego małżeństwa, nie ma ostatniego namaszczenia, nie ma życia chrześcijańskiego: bez kapłana świat wraca do pogaństwa.

Nasz Pan, który zechciał potrzebować Maryi w dziele Zbawienia, zechciał także potrzebować kapłanów, a Maryja formuje ich w świętości. Jej działanie wyraźnie widać w przypadku niektórych świętych, będących kapłanami – św. Jana Ewangelisty, św. Bernarda, św. Dominika, Apostoła Różańca, św. Bernardyna ze Sieny, św. Grignona de Montfort, św. Alfonsa, [czy św. Maksymiliana Kolbe – przyp. red.].

Źródło: W oparciu o fragmenty Reginald Garrigou-Lagrange, Matka Zbawiciela a nasze życie wewnętrzne. Tłum i oprac. MG.

[1]     E. Dublanchy, Dict, de Theol. Cath., art. Marie, kol. 2396 sqq.

[2]     lb., kol. 2366.

[3]     Ib., kol. 2365.

[4]     Fac (łac.) – zrobić, wykonać, uczynić.




Stowarzyszenie Przedsiębiorców Maryjnych Gaude Maria

Uwadze wszystkich czcicieli Maryi pragniemy polecić świeżo powołaną do życia inicjatywę Stowarzyszenie Przedsiębiorców Maryjnych Gaude Maria.

Jak czytamy na stronie Stowarzyszenia jest ono „odpowiedzią na fatimską obietnicę Maryi zapowiadającą triumf Jej Niepokalanego Serca. Stowarzyszenie zostało powołane w celu realizacji tego triumfu przy użyciu wszelkich godziwych sposobów”.

Przedsiębiorcą Maryjnym może zostać każdy. Cechą odróżniającą Przedsiębiorców Maryjnych jest ich dbałość o doskonalenie władz intelektu i woli oraz odważne podejmowanie działań – według własnych możliwości, uwarunkowań, zdolności – mających na celu realizację triumfu Niepokalanego Serca Maryi na ziemi.

Kluczowym elementem członkostwa jest złożenie Aktu poświęcenia się Niepokalanemu Sercu Maryi w intencji Jego triumfującego zwycięstwa.

Więcej szczegółów można znaleźć na stronie: gaudemaria.pl




Abp Ryś o Maryi

Anna Woźniak

Podczas Summer School zorganizowanej w sierpniu br. przez Międzynarodową Katolicką Wspólnotę Chemin Neuf w Łodzi abp Grzegorz Ryś wygłosił prelekcję o Maryi w ujęciu ekumenicznym. Niniejszym podejmujemy analizę tegoż wykładu z perspektywy filozoficznej, nie odnosząc się do poruszanych przez arcybiskupa kwestii mariologicznych. Nie staramy się komentować konkretnych wypowiedzi arcybiskupa, ale interesują nas bardziej zasady, na jakich opiera się jego poznawanie osoby Maryi oraz skutki takiego poznania.

Abp Ryś przedstawia osobę Maryi, najpierw odwołując się do tekstów biblijnych, a następnie do nauczania Ojców Kościoła oraz sporów jakie toczyli z heretykami. W swoim wykładzie arcybiskup opiera się, jak sam przyznaje, na pracy Jaroslava Pelikana, luteranina, który pod koniec życia przeszedł na prawosławie. Takie ujęcie tematu pozwala arcybiskupowi podjąć kwestię zrozumienia Maryja w ujęciu ekumenicznym. Tu oto pojawia się zasadnicza trudność i pytanie, dlaczego arcybiskup próbuje rozumieć Maryję w jakimś partykularnym ujęciu, a nie w prawdzie o Jej osobie?

„Żaden z motywów biblijnych nie jest kłopotem ekumenicznym – wyjaśnia pasterz – natomiast wszystko to, co się pojawiło w dziejach Kościoła potem w rozwoju historycznym, to może być jakimś tematem nieporozumienia, sporu, wątpliwości”. Niniejszym udowodnimy, że to, co arcybiskup określa mianem „kłopotu ekumenicznego” jest nie tylko kwestią różnorodności źródeł, postrzegań, opinii, ale w odniesieniu do osoby Maryi uniemożliwia Jej poznanie.

Specyfika poznawania przez wiarę

Problem podejścia abp. Rysia polega na tym, że traktuje osobę Mary, jak każdy inny przedmiot poznania dostępny fizycznie zmysłom człowieka. Takie przedmioty rzeczywiście lepiej poznajemy, gdy się wiedzą o nich dzielimy z innymi i gdy sami czerpiemy ją od innych osób: lepiej zrozumiemy działanie układu pokarmowego ssaka, gdy opowie nam o nim zoolog; lepiej poznamy francuski ser, gdy spróbujemy wyrobu francuskiego producenta, lepiej zaznajomimy się z muzykę Bacha, gdy usłyszymy ją w wykonaniu wirtuoza organów. 

Maryja nie jest jednak takim naturalnym i materialnym przedmiotem poznania. Dla znakomitej większości z nas Jej osoba nie jest dostępna naszym zmysłom ani zmysłom badających Jej życie  i misję ekspertów mariologii.

Jak tłumaczy św. Tomasz, rzeczy, których nie doświadczamy zmysłowo, poznajemy nie poprzez nasze własne akty poznawcze, ale poprzez wierzenie słowu autorytetu, któremu ufamy, a który ma wiedzę na ich temat. Takie rzeczy są przedmiotami wiary. Ich zrozumienie wykracza poza możliwości dostępne naszemu rozumowi naturalnemu.

Osoba Maryi stanowi taki właśnie przedmiot poznania poprzez wiarę.  

Poznawanie przedmiotów wiary kieruje się z gruntu innymi zasadami niż poznawanie przedmiotów zmysłowo dostępnych naszemu doświadczeniu.

W poznaniu przedmiotów wiary, jak sama nazwa wskazuje, aktywny udział bierze nawyk wiary osoby poznającej. A wiara nie przekonuje rozumu poprzez dowody zmysłowe, ale poprzez wpływ woli osoby poznającej. W ten sposób nasze rozumienie może być determinowane nawet przez rzeczy, które nie są naszemu naturalnemu rozumieniu zmysłowo dostępne. Wola przyjmuje daną rzecz jako coś, co powinno być do poznania dopuszczone. Tutaj właśnie mamy do czynienie z nawykiem wiary, dzięki któremu rozumienie wierzącego zostaje powstrzymane przed dopuszczaniem rzeczy wierze przeciwnych. 

Jak powiada św. Augustyn, wierzymy w rzeczy, które nie są dostępne naszym zmysłom, jeżeli świadek, który o nich świadczy wydaje się stosowny. Dla wierzącego katolika, tym świadkiem jest Magisterium Kościoła, bowiem jak naucza Sobór Watykański I: „Doktryna Wiary objawionej przez Boga nie została przekazana ludziom jako myśl filozoficzna, która winna być udoskonalana, ale jako Boski depozyt powierzony Oblubienicy Chrystusa, który winien być wiernie przechowywany i nieomylnie definiowany. W konsekwencji, rozumienie świętych dogmatów, które zawsze należy zachowywać, winno być takie, jak to Święty Kościół raz określił. Nie jest dozwolonym uciekanie od tego określenia w imię jakiegoś głębszego zrozumienia” (Konstytucja Dogmatyczna Dei Filius, Denzinger, The Sources of Catholic Dogma, 1800).

Wiara zatem zawiera w sobie postawę odwrotną do tej, jakiej wymaga poznanie zmysłowe – wiara zakłada odrzucenie świadectw wierze przeciwnych, takich jak te opisane przez abp Rysia jako „kłopot ekumeniczny”. Jeżeli opieramy się na wierze, a jednocześnie dopuszczamy rzeczy jej przeciwne, wówczas nie tylko nie poznajemy, ale zmuszamy nasz umysł do zgody na sprzeczność, co ma dla niego destruktywne konsekwencje. Dopiero sprzeczność poznana jako sprzeczność daje nam stosowne światło.

“Kłopot ekumeniczny”

„Od Kościoła prawosławnego wiele możemy się nauczyć i się uczymy w rozumieniu kultu maryjnego […] nie tyle co do treści, ale co do formy” – twierdzi abp Ryś. Oto właśnie rzeczona sprzeczność. Owszem, od osoby prawosławnej możemy nauczyć się matematyki, gotowania czy baletu, ale nie jesteśmy w stanie dzięki Kościołowi prawosławnemu prawdziwie poznać osoby Maryi. Nie chodzi o to, że wśród osób prawosławnych nie ma prawdziwych czcicieli Maryi. Z pewnością są. Chodzi o to, że Maryję możemy prawdziwie poznać jedynie trwając w spójności intelektualnej, jaką zapewnia nam wiara w jeden autorytet kościelny, a nie mieszanka wiar, autorytetów i świadków.

„Ideologizacja [Kościoła] zawsze kończy się dramatycznie” – przyznaje arcybiskup. „Dokąd patrzymy na Maryję, to rozumiemy, o co chodzi w Kościele”. Tak, ale dzieje się tak wyłącznie wówczas, gdy poznajemy Maryje poprzez wiarę i trwanie przy Kościele jako przy prawdziwym świadku rzeczy i osób niedostępnych naszemu poznaniu bezpośrednio i zmysłowo.

Jak tłumaczy św. Tomasz, gdy dochodzimy do pełni widzenia, wiara przestaje nam być potrzebna. I tę właśnie drogę zamyka przed swoim poznaniem abp Ryś, bowiem już na samym początku zdecydował się na cząstkowe poznawanie osoby Maryi, na ujęcie jedynie części wspólnej nauczania o Maryi w różnych kościołach, pomijając pełnię dostępną dla poszukujących prawdy o Niej poprzez spójność wiary.