1

Maryi korona z gwiazd dwunastu

O. Jacek Woroniecki OP

Ukoronowanie Najświętszej Panny w niebie doprowadza nas do przekonania o jej wszechpośrednictwie.

Choć ustęp Apokalipsy przedstawiający obraz niewiasty z koroną gwiazd dwunastu miał w pierwszym rzędzie przedstawiać Kościół rodzący Chrystusowi dzieci, to jednak od dawnych wieków upatrywano w nim też związek z Najświętszą Panną. Św. Bernard najbardziej spopularyzował to przedstawienie. Korona z liści lub kwiatów, włożona na głowę, na Wschodzie oznaczała zawsze nagrodę, której udzielano za dokonanie jakiegoś wielkiego dzieła, i Pismo św. pełne jest porównań, w których i nagroda za zwycięstwa w dziedzinie duchowej nazwana bywa koroną.

Z obrazu przeto Apokalipsy łatwo wysnuć można było wniosek, że i Matka Najświętsza u kresu swego życia doczesnego doznała jakiejś wielkiej wyjątkowej nagrody za swe zasługi i stąd poszło przekonanie o jej ukoronowaniu w niebie, które w XV w., gdy zostały sformułowane ostatecznie tajemnice różańcowe, zajęło w ich szeregu ostatnie miejsce, zamykające przebieg życia Maryi. Wzmianka o tym, że korona na głowie niewiasty składała się z dwunastu gwiazd, łatwo mogła podsunąć myśl o dwunastu apostołach, będących tym fundamentem, na którym Chrystus oparł swój Kościół. W ten sposób korona chwały Maryi łączyła ją z Kościołem i dawała wyraz temu przekonaniu, że jest ona z nim nierozdzielnie związana, że tu jest jej tytuł i do chwały i nagrody.

Cóż by miało znaczyć samo w sobie jako symbol to ukoronowanie Matki Zbawiciela? O, zapewne wiele więcej, niż uwieńczenie za jakieś przejściowe zwycięstwo! Poza wieńcami i koronami z kwiatów szybko schnącymi, starożytność znała równie dobrze i kosztowne korony ze złota, zdobne w kamienie najdrogocenniejsze, w które tylko władcy i osoby z nim związane, jako to ich małżonki, miały prawo stroić głowę. Takie korony obok innych symbolicznych przedmiotów jak berło i jabłko były świadectwem sprawowanej władzy i oznaczały wyniesienie ponad resztę ludzi, z którym się łączyło prawo rządzenia nimi, albo przynajmniej pewien udział w tym prawie.

Niewątpliwie tedy w ogólnym mniemaniu chrześcijan z koroną gwiazd dwunastu wokoło głowy Maryi łączyło się jakieś wyjątkowe stanowisko, które zostało jej przyznane tam u stóp tronu Bożego, gdy tylko została wzięta do chwały wiecznej. Już samo jej wniebowzięcie musiało do tego mniemania skłaniać. Jeśli bowiem dla niej jednej uprzedzona została godzina zmartwychwstania, to nie tylko na to, aby dać jej tą dodatkową radość, jaką duszom zbawionym sprawi odzyskanie naturalnego połączenia z ciałem, ale dlatego, aby dotarłszy do ostatniego kresu swego rozwoju, zacząć spełniać tam od razu wielką swą rolę przewidzianą w planie świętych obcowania.

Na to, aby zrozumieć to miejsce, które Maryja zajmuje w Kościele, koniecznym jest zastanowić się nad nim w świetle tego cudownego dogmatu, który co dzień wyznajemy w składzie apostolskim, a z którego doniosłości nie dość może zdajemy sobie sprawę. Jeśli solidarność, będąca podstawowym prawem ludzkości, nie kończy się na tej ziemi, ale obejmuje też i życie wieczne, toć jasnym jest, że im kto wyżej tam się znajdzie w hierarchii duchów, ten też i większy będzie miał zakres i możność działania.

Jeśli każda dusza zbawiona w miarę stopnia miłości, do jakiego doszła za życia, będzie mogła współpracować ze swymi najdroższymi, pielgrzymującymi jeszcze po ziemi lub też spłacającymi swe długi w czyścu, toć ta, która, niepokalanie poczęta najwyżej się wzniosła w miłości, z konieczności musi tu zajmować pierwsze miejsce i obejmować swym sercem najszersze kręgi.

Otóż z samym pojęciem godności królewskiej, do której Maryja została przez ukoronowanie w niebie podniesiona, łączy się z konieczności przekonanie, że ten zakres jej współdziałania w niebie nie tylko jest największy, ale że obejmuje wszystkich, że się odnosi do całości dzieła Chrystusowego. Władzy bowiem królewskiej podlegają wszyscy poddani; kto więc otrzymuje w niej udział, ten już przez to samo obejmuje taki sam zakres działania, jak i sam władca, który go do swego boku powołał. 

Widzimy tedy, jak to ukoronowanie Najświętszej Panny w niebie doprowadza nas do przekonania o jej wszechpośrednictwie. Korona to symbol władzy królewskiej, albo udziału w niej, a władza królewska nie ma ograniczeń, lecz rozpościera się nad wszystkimi, którzy jej podlegają. Koronując swą Matkę, gdy po wniebowzięciu z duszą i ciałem znalazła się u stóp tronu Bożego, Zbawiciel dał jej taki sam zakres władzy w stosunku do nas, swych dzieci, jaki sam posiadał. U niego władza ta wypływała z samego zjednoczenia hipostatycznego natury ludzkiej z naturą boską w Osobie boskiej, toteż góruje On ponad wszelkim stworzeniem i takiej jaką Sam posiada, nikomu udzielić nie może. Pod tym względem Maryja nie może być porównana ze swym Boskim Synem, ale tylko z innymi stworzeniami, mogącymi tylko na mocy duchowego złączenia z Bogiem mieć pewien udział w tej władzy, którą Chrystus ma nad światem. Tu więc Matka Najświętsza nie różni się od nas, ale razem z nami różni się od Chrystusa. Ale jeśli weźmiemy udział, do jakiego Chrystus ją powołał i zapytamy, jaki jest jego okres, do kogo się rozciąga, to nie widzimy racji, aby nie przyznać, że nie jest on niczym mniejszy niż zakres wpływów Chrystusowych, czyli że pod tym względem możemy Ją postawić wysoko ponad nami wszystkimi, a obok Chrystusa. Stoi Ona tam sama jedna, bo jedna tylko została niepokalanie poczęta, jedna nosiła fizycznie w swym łonie tego, który łączył w sobie bóstwo z człowieczeństwem, jedna u stóp Krzyża świadomie brała udział w ofierze mającej świat wyrwać z rąk szatana, jedna wnet po śmierci wraz z ciałem weszła do chwały wiecznej.

Oto jaki jest sens ukryty tego, co nazywamy ukoronowaniem Maryi w niebie. Oznacza ono nadanie Jej godności Królowej, z tym co ta godność w sobie zawiera, a mianowicie z zakresem wpływów równych temu, jaki król posiada, tak iż do każdej sprawy podległej Jego władzy i ona może powiedzieć swe słowo, za każdego poddanego wnieść instancję. W życiu doczesnym czyniła to wciąż, jakeśmy to w ciągu naszych rozważań widzieli, ale zakres jej pośrednictwa był ograniczony do tych nielicznych jednostek, które miały to szczęście spotkania jej na drodze swego, życia. Mogliśmy więc tam dopatrywać jej pośrednictwa, ale o wszechpośrednictwie nie mogło być jeszcze mowy. Dopiero teraz, gdy stanęła u kresu swej doczesnej pielgrzymki i gdy na jej głowie spoczął królewski diadem, otwarły się przed nią niezmierzone horyzonty wszechpośrednictwa, którego w całości tu z dołu nigdy nie obejmiemy, ale które poznawać w pewnych szczegółach będzie zawsze wielką radością dla prawdziwych czcicieli Maryi.

Żródło: J. Woroniecki, Macierzynskie Serce Maryi, Albertinum 1946 [tytuł pochodzi od redakcji GM].

Ilustracja na stronie głównej: Dziewica w chwale, stojąca w chmurach, otoczona aniołami trzymającymi symbole Niepokalanego Poczęcia (1595–1633), autor: Cornelis Galle, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork (domena publiczna).




O Różańcu i Medaliku na 42. Pielgrzymce Apostolatu Maryjnego

Różaniec niezawodnie kieruje nasze spojrzenie ku Chrystusowi, uczy pojednania i zgody, czyni nas także budowniczymi pokoju we współczesnym świecie – nauczał biskup kielecki ks. bp Jan Piotrowski, który przewodniczył Mszy św. na zakończenie 42. Pielgrzymki Apostolatu Maryjnego.

Na pielgrzymkę przybyły osoby, które osobiście doznały szczególnych łask za przyczyną Cudownego Medalika oraz na co dzień są zaangażowane w propagowanie noszenia medalika z wizerunkiem Maryi jako znaku wiary chrześcijańskiej i pobożności maryjnej.

– Medalik jest znakiem miłości i opieki Maryi, miłości wymagającej i rodzącej konkretne czyny miłosierdzia – przypomniał ks. Jerzy Basaj, dyrektor krajowy Stowarzyszenia Cudownego Medalika Apostolatu Maryjnego. – Wszystko to, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili powiedział Jezus i to jest miłość przejawiająca się zawsze w jakimś konkretnym geście, który zawsze zmierza do dobra drugiego człowieka i podnoszenia go w jego godności. Nie przybijania człowieka do ziemi, ale odkrywania w nim dobrego obrazu Boga i dawania mu nadziei – podkreślił ks. Basaj.

Mszy św. przewodniczył i homilię wygłosił bp Jan Piotrowski, ordynariusz diec. kieleckiej. Zachęcał do „wiernego i odważnego chodzenia odważnego drogami Ewangelii we wspólnocie Kościoła, życia łaska sakramentów świętych, autentycznego świadectwa wiary, troski o ludzi zaniedbanych duchowo, obojętnych religijnie, służby ubogim z ewangeliczną miłością”.

Wskazał na modlitwę różańcową, która „jak złota nić łączy wszystkich, bez wyjątku, w trosce o Kościół, tu i teraz”. – A dziś wyobraźnią naszej wiary, miłości i solidarności modlimy się przede wszystkim o pokój w ludzkich sercach, aby on zaowocował pokojem w sąsiedniej Ukrainie – powiedział bp Piotrowski.

Kaznodzieja zwrócił uwagę, że Różaniec otwiera modlącemu się na nim niezmierzone horyzonty potrzeb życia Kościoła. – To właśnie Różaniec niezawodnie kieruje nasze spojrzenie ku Chrystusowi, uczy pojednania i zgody, czyni nas także budowniczymi pokoju we współczesnym świecie – zaznaczył bp Piotrowski.

Źródło: Diecezja Kielecka




Wiara, nadzieja i miłość Maryi (3)

Wiara Maryi w okresie tajemnic chwalebnych

O. Jacek Woroniecki OP

Po tragicznych chwilach męki Zbawiciela, w czasie których wiara, nadzieja i miłość Maryi doszły do największej mocy i dały pełną swą miarę, następuje ostatni obraz Jej ziemskiego życia, w którym cnoty teologiczne nie przestają dalej się rozwijać w Jej duszy i promieniować na cały Kościół Chrystusowy. 

Wiara Jej zaznacza się już w całej pełni w okresie Zmartwychwstania, i jeśli Ewangelie i Dzieje całkiem nie wspominają o tym, aby zmartwychwstały Zbawiciel ukazał się też Swej Matce, to niewątpliwie, a może nawet Ona jedna należała do tych, których miał na myśli Zbawiciel ( gdy mówił do niedowierzającego Tomasza: „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”. 

Zaiste Maryja nie potrzebowała aby uwierzyć w zmartwychwstanie Syna, iżby się Jej ukazał w Swym ciele uwielbionym, Jej dusza bowiem tak czysta i tak do głębi przenikniona łaską i po Jego śmierci łączyła się w pełni z Jego duszą aktami wiary, nadziei i miłości. Toteż gdy dusza Zbawiciela w nocy zmartwychwstania ponownie połączyła się z ciałem, aby mu nadać własności stanu uwielbienia, Matka Najświętsza nie potrzebowała aby Jej to ktoś zwiastował; Ona to sobie wnet uświadomiła w głębi duszy, albo raczej sam Jej Syn dał Jej to poznać od wewnątrz jako spełnienie zapowiedzi zmartwychwstania, tak często powtarzanej za życia Apostołom. To duchowe poznanie przez czystą wiarę tajemnicy Zmartwychwstania, w której św. Paweł upatruje centralny punkt naszej wiary (I Kor. 15, 14), było czymś o wiele doskonalszym niż wszystkie ukazania się Zbawiciela Apostołom i uczniom w czasie owych czterdziestu dni, które poprzedziły Jego Wniebowstąpienie.

Ale i chwila zmartwychwstania Chrystusa Pana, tak cudownie poznanego wiarą przez Jego Matkę, nie była jeszcze ostatnim stopniem w rozwoju tej cnoty w Jej duszy. Nie sposób bowiem przypuścić, aby w tym cudownym wylewie łask na Apostołów zgromadzonych w Wieczerniku w dziesięć dni po Wniebowstąpieniu nie było i specjalnych łask dla Tej, która z wyroków bożych dana została im wszystkim za wspólną Matkę i która, jak nam Dzieje Apostolskie św. Łukasza mówią, trwała razem z nimi jednomyślnie na modlitwie w oczekiwaniu na zapowiedzianego Pocieszyciela, mającego dopełnić dzieła Objawienia Bożego przez Chrystusa. 

Dar Zielonych świąt dla Matki Najświętszej, podobnie jak i dla Apostołów polegał na poznaniu tajemnicy Kościoła jako Ciała mistycznego Chrystusa, w którym On dalej żyje i pracuje dla zbawienia dusz. I Maryja przeto ujrzała w tym dniu w nowym świetle tę tajemnicę jedności wszystkich wiernych z Chrystusem i wynikające z niej następstwa dla Apostołów a jednocześnie to wewnętrzne oświecenie ukazało Jej rolę, która Jej samej została w życiu Kościoła wyznaczona. I jak w ubogim domku w Nazarecie na głos Archanioła Gabriela, jak potem u stóp krzyża na głos Syna najmilszego powierzającego Jej św. Jana, a w nim nas wszystkich, tak i teraz w odpowiedzi na wewnętrzne światło Ducha św. dające Jej poznać zadania, jakie Jej w rozwoju Kościoła zostały postawione, tym samym duchem wiary wiedziona odrzekła w głębi duszy: „Niech mi się stanie wedle słowa Twego“.

Mimo tajemnic, jakimi nawet wtedy były dla Niej Wcielenie i Odkupienie, musiała Ona wtedy głębiej niż przedtem przeniknąć Swą wiarą cudowną jedność i harmonię planu Bożego, jego logikę wewnętrzną, a jednocześnie pojąć jakie zadania ten plan stawiał młodemu Kościołowi Chrystusowemu, zbierającemu się co wieczór w Wieczerniku na łamanie chleba.

Co do Swego udziału w rozwoju i pracach Kościoła, to Matka Najświętsza nie bez radości zapewne zrozumiała, że Jej rola ma być równie wielka jak i ukryta. Wielka, bo będąca następstwem tego aktu, którym Zbawiciel z wysokości krzyża rozciągnął Jej boskie macierzyństwo na wszystkich ludzi, przez co uczynił, że Jego Matka stała się istotnym współczynnikiem w życiu nadprzyrodzonym Kościoła. Ale pomimo Swej wielkości, rola ta miała być całkiem ukryta dla świateł przyrodzonych naszego rozumu i tylko okiem wiary dostrzegalna.

I w samej rzeczy Dzieje Apostolskie milkną dalej o Matce Najświętszej i zaledwie tylko domyślać się można Jej udziału w powstawaniu Ewangelii, w których wszystko co się odnosi do okresu dziecięctwa Zbawiciela od Niej tylko może pochodzić. Nic też dziwnego, że nieraz nazywano dwa pierwsze rozdziały Ewangelii św. Łukasza, który się najszerzej rozpisał o dziecięctwie Zbawiciela, Ewangelią Maryi.

Ale pomimo tego milczenia już od pierwszego dnia po Zesłaniu Ducha św. rodzi się wśród Apostołów i coraz liczniejszych wiernych to głębokie przekonanie, które przetrwało wieki, że Maryja całym swym życiem duchowym, swą wiarą, nadzieją i miłością, i wypływającą z nich modlitwą, jest ciągłym źródłem odżywczym Kościoła, że w szczególności Ona to zyskuje swą wiarą te wielkie łaski, które w zaraniu jego dziejów tak obficie spływały na pierwszych wiernych.

Źródło: Woroniecki J. (1939). Wiara, nadzieja i miłość w życiu Najświętszej Maryi Panny. Mariański Instytut Różańcowy.




Znaczenie Szkaplerza i jego skuteczność

Ks. Józef Stanisław Adamski SI

Pod skrzydłami jego nadzieję mieć będziesz (Ps. 91, 4).

Pod opiekuńczymi skrzydłami świętego szkaplerza możemy żywić nadzieję wiekuistego zbawienia. Czemu? Bo ta sukienka Maryi jest godłem i rękojmią wszechwładnej Jej opieki, byle była szczerym wyrazem naszej do Niej pobożności.

Już od kolebki Kościoła nabożeństwo do Matki Najświętszej uważane było za promienną nadzieję, za znak wybrania i przeznaczenia do szczęśliwości niebiańskiej. Otóż spośród wszystkich praktyk czy przejawów nabożeństwa do Bogarodzicy – śmiem powiedzieć, że żadne nie daje nam pewniejszej zbawienia rękojmi, jak szkaplerz święty, a co za tym idzie, żadne nabożeństwo nie powinno nam więcej leżeć na sercu nad to szkaplerza świętego.

By wam dać pojęcie o przedziwnej skuteczności tego nabożeństwa, przedłożę kilka uwag: 1) o jego początku, 2) o jego zacności i korzyściach i 3) o obowiązkach, jakie na nas wkłada.

Matko pięknej miłości, pobłogosław. Zdrowaś Maryjo.

I. Początek Szkaplerza św.

W życiu chrześcijańskim szkaplerz święty, jako szata, barwa Maryi, stanowi znaczną część uzbrojenia duchowego. Ludzie ubiegają się o odznaki, wyróżniające ich od szarego ogółu. By je osiągnąć, na jak wielkie nieraz zdobywają się ofiary; czemuż więc nie mielibyśmy cenić i pożądać odznaki czyli dekoracji nieba i ziemi Królowej? Poczytujmyż więc sobie za zaszczyt, bądźmy dumnymi nie z orderu np. Złotego Runa, lub Podwiązki angielskiej, lecz z odznaki, jaką niebios Królowa w szkaplerzu nam ofiaruje. Ziemskie ordery rzetelnej nie dodają nam wartości. Mimo najwyższych orderów można być podłym; order zaś Maryi czyli szkaplerz – z gruntu nas odmienia, innymi, szlachetniejszymi czyni.

Kiedyż Matka Najświętsza ustanowiła ten jakby order szkaplerza świętego? Wiemy z podania, że wielu uczniów apostolskich oddanych szczególniejszej czci niepokalanej Bogarodzicy, zbudowało dla Niej świątynię na górze Karmelu. Pierwsi ci Karmelici niebawem, jako zakon zostali zatwierdzeni przez Papieży. Przez nich to niebiańska Królowa przekazała swoim czcicielom niebiański order szkaplerza św.

Początek tego nabożeństwa sięga XIII wieku. Kiedy Krzyżowcy powracali z trzeciej wyprawy z Palestyny, kilku zakonników góry Karmelu przyłączyło się do angielskich rycerzy, powracających do ojczyzny. Niedaleko od miejsca, gdzie zbudowali klasztor, żył pobożny pustelnik, Szymon Stock, pochodzący ze słynnej, szlachetnej rodziny, oddany surowym nad wyraz umartwieniom: za mieszkanie służył mu dąb spróchniały, za pokarm korzenie dzikich roślin. Od lat 20-tu wiódł iście niebiańskie życie, całe pogrążone w Bogu. Sąsiedztwo zakonników góry Karmelu, rozgłos ich cnót, osobliwie tkliwa ich do Matki Najświętszej pobożność, zniewoliły go do opuszczenia swego zacisza i wstąpienia do ich zakonu. Niebawem świątobliwy ten mąż został generalnym przełożonym. Postawiony na czele Karmelu, błogosławiony Szymon więcej niż przedtem całą swą nadzieję położył w niepokalanej Bogarodzicy. Pewnego razu, w wylaniu swej synowskiej ufności, z prostotą cechującą Świętych, żalił się Matce Najświętszej na prześladowanie, na jakie zakon jego niegodziwie był wystawiony, a które groziło mu ruiną – błagał Ją, by mu okazała widomy znak swej opieki, przywilej wyłączny, który by odtąd służył za tarczę całemu zakonowi Karmelitów przeciw wszystkim, którzy się nań targnąć odważą. Przenajświętsza Dziewica objawiła się mu, otoczona orszakiem niebian, a trzymając w ręku szkaplerz, te wiekopomne wypowiedziała słowa: “Przyjm, synu mój, ten szkaplerz zakonu twego jako znamię mojego bractwa; będzie on dla ciebie i wszystkich synów Karmelu doskonałym przywilejem; kto umrze mając ten szkaplerz na sobie, nie dozna nigdy ognia wiekuistego, to jest znamię zbawienia, tarcza w niebezpieczeństwach i zakład przymierza wiecznego”. Uczony Papież Benedykt XIV powiada w swoim piśmie, że chętnie wierzy, iż objawienie było prawdziwe i że każdy w nie wierzyć powinien.

Błogosławiony Szymon, powolny Bożemu natchnieniu, rozgłaszał wszędzie tę nową łaskę Bogarodzicy, ukazując szkaplerz, jaki sama niepokalana niebios Królowa przekazała nie tylko członkom Karmelu, ale całemu chrześcijaństwu. Niebawem szkaplerz zdobił coraz to nowe sługi Maryi, a rozliczne cuda stwierdzały, jak miłe to nabożeństwo Matce Najświętszej. Toteż Papieże nadawali liczne i bogate odpusty bractwu Szkaplerza, co się znacznie przyczyniło do szybkiego rozszerzenia tego nabożeństwa.

W siedemdziesiąt lat później Matka Najświętsza ponownie objawiła się Papieżowi Janowi XXII. Nakazała mu zatwierdzić i rozpowszechnić łaski i przywileje, jakich Jej Boski Syn na Jej prośby udzielił zakonnikom i bractwom Szkaplerza św. dodając, że jako Matka współczująca, wszystkie soboty nawiedzać będzie czyściec, by z niego uwalniać dusze swoich czcicieli, którzy zeszli z tego świata odziani szatą szkaplerza. Oto, co czytamy w Brewiarzu Rzymskim: „Najświętsza Maryja Panna wzbogaciła zakon Karmelitów różnymi przywilejami, lecz według pobożnego mniemania, ugruntowanego na tym, że moc i miłosierdzie Maryi są wszędzie wielce skuteczne, pociesza Ona w czyśćcu z miłością iście macierzyńską te z dzieci swoich, które przyjęły tę świętą sukienkę; wyjednywa im jak najspieszniejsze wejście do niebiańskiej ojczyzny”. Namiestnicy Chrystusowi nie tylko bogatymi odpustami wyposażali to nabożeństwo i gorąco je wiernym polecali, ale sami zapisywali się do bractwa Szkaplerza; prócz wielu innych: Klemensi X, XII, XIII, Benedykci XIII, XIV. W ślad za nimi poszli królowie angielscy, hiszpańscy, francuscy, polscy i lud wierny wszelkiego stanu, całego niemal chrześcijańskiego świata.

Taki jest początek nabożeństwa Szkaplerza św. Zobaczmy teraz jak zacne i znamienite jest to nabożeństwo, jakie łaski i przywileje ono w sobie zawiera.

II. Zacność i korzyści tego nabożeństwa

Nabożeństwo Szkaplerza św. jest najpierw: 1) samo w sobie znamienite; dalej 2) przedziwnymi wyposażone łaskami i przywilejami.

1) Znamienite w sobie. Gdybyśmy nawet pominęli niebiański jego początek; gdybyśmy w szkaplerzu upatrywali tylko wynalazek ludzki, szczęśliwą myśl wielbicieli Maryi, którzy, chcąc okazać swą gorliwość o Jej chwałę, obraliby tę szatę i postanowili ją nosić jako znak poświęcenia się Jej czci: czyż moglibyśmy wątpić, że podobne stowarzyszenie nie byłoby nader miłe Królowej niebios, a zarazem potężnym środkiem do zjednania sobie Jej łaskawości? O! jeżeli na wzór Ojca niebiańskiego, który nakazuje słońcu doprowadzać do dojrzałości plony grzesznika zarówno jak i sprawiedliwego, Matka Najświętsza czyni dobrze i tym nawet, którzy o Niej zapominają, Ją zaniedbują i znieważają: o jakże tkliwiej zwraca Ona swe litościwe oczy na tych, którzy Ją obierają sobie za Matkę i usiłują uroczyście objawiać Jej swą cześć i miłość! – Taki jest pierwszy cel bractwa Szkaplerza św. Ma ono przed innymi sposobami czczenia Bogarodzicy dwie znamienne korzyści: publiczność i ciągłość hołdów oddawanych Maryi.

Hołdy publiczne. Kiedy się poświęcamy Bogarodzicy i u stóp ołtarzy przyjmujemy uroczyście znak naszego poświęcania się Jej czci, z zamiarem noszenia go dozgonnie, wtedy nie zadowalamy się już miłowaniem Maryi w utajeniu, ale głośno i uroczyście dajemy wyraz naszej ku Niej pobożności. Wprawdzie istota pobożności na wewnętrznych polega uczuciach, jest ona w sercu; wszelako niemniej prawdą jest, że mało pobożności przejawiają ci, którzy ukrywają się z objawianiem swej czci ku Matce Najświętszej. Jeżeli Boski nasz Zbawiciel zawstydzi się przed Ojcem chrześcijanina, który się Go wstydzi przed ludźmi: tedy i Bogarodzica niezawodnie czyni różnicę pomiędzy sługą bojaźliwym obawiającym się okazać Jej czcicielem, a tym, który zaciągając się pod chwalebne Jej znaki, ujawnia swym postępowaniem, że poczytuje sobie za zaszczyt nosić Jej szatę, czcić Ją jako Panią i Królową, miłować Ją jawnie jako swą Matkę!

Dalej, nabożeństwo to ma tę korzyść, że hołdy Jego są ciągłe, nieustanne. Inne nasze praktyki pobożności do Matki Najświętszej ograniczają się do pewnych czasów, miejsc; nabożeństwo zaś szkaplerzne ma swój wyraz na każdym miejscu; gdziekolwiek się znajdujemy, cokolwiek czynimy, Maryja widzi zawsze autentyczny dowód naszego przywiązania do Jej kultu. Wszędzie i zawsze my Jej cześć oddajemy, do Niej się modlimy, – nawet sen nasz nie przerywa hołdów Jej okazywanych. Wszędzie i zawsze nasz szkaplerz poleca nas Jej tkliwości, mówi Jej, że Ją miłujemy, że sprawy nasze Jej macierzyńskiej powierzamy opiece.

Oto czym jest nabożeństwo Szkaplerza samo w sobie. Zacność atoli jego niezmiernie podnoszą łaski i przywileje do niego przywiązane.

2) Zacność szkaplerza ze względu na łaski i przywileje do niego przywiązane. Szkaplerz św., to jakby Sakrament Bogarodzicy. Cóż to sakrament? Znak widzialny łaski niewidzialnej. Otóż podobnie sukienka szkaplerza jest znakiem niewidzialnych łask, jakie Bogarodzica na ozdobionych nią sług swoich najhojniej zlewa. Przyjmując nas do swej rodziny Karmelu, Matka Boża trzy nieocenione obiecuje nam łaski: zapewnia, 1) że będzie nas chroniła w niebezpieczeństwach; 2) że wyjedna nam zgon szczęśliwy; 3) że przyniesie nam rychłą i skuteczną pomoc po śmierci.

1) Zbawienie w niebezpieczeństwach (salus in periculis). Królowa niebios obowiązuje się najpierw do bronienia nas w niebezpieczeństwach. Roczniki kościelne są przepełnione tysiącznymi cudami, zdziałanymi przez szkaplerz św. Nie ma niebezpieczeństwa, klęski, od których nie ochronił ten jakby Boży talizman tych, którzy nim byli przyodziani. Ileż to razy sukienka szkaplerza złowrogi przygasiła pożar, lub sama w nim nie zgorzała! ileż chorób wyleczyła, ileż ludzi od niechybnej wybawiła śmierci! Pomijam atoli niebezpieczeństwa, zagrażające doczesnym naszym sprawom, – te bowiem są niczym w porównaniu ze sprawami wieczności. Szatan, w sojuszu z namiętnościami naszymi i ze światem, ciągłe stawia nam zasadzki, uderza na nas z całą zaciekłością i siłą; płonne wszelako są jego pociski, jak długo Niepokalana jest naszym puklerzem, naszą ostoją! Szkaplerz to jak ten płaszcz cudowny, którym Królowa Korony Polskiej okryła Jasną Górę, od którego odbijały pociski oblegających Częstochowę Szwedów! O nie! pod Jej opiekuńczymi skrzydłami my nie mamy się czego obawiać, “Pod skrzydłami Jego nadzieję mieć będziesz“! O, jeśli miłe nam to przeświadczenie, że nigdy na próżno Jej się nie wzywa, tedy większą rozkoszą napełnia serce nasze to samej Matki Najświętszej zapewnienie, że nas ochroni we wszystkich niebezpieczeństwach, zanim nawet wzywać Jej będziemy! Kiedy dzieje Opatrzności roztoczą się przed nami, poznamy wszystkie pociski i pokusy piekła, których gwałtowność Maryja umniejszyła lub odbiła, ze względu na tę rękojmię naszej ku Niej miłości. Ileż to razy po naszych upadkach Ona uchyliła nas od zniechęcenia, od rozpaczy, zgubniejszej aniżeli same nasze upadki!

2) Dalej, szkaplerz jest znakiem zbawienia (signum salutis). Matka Najświętsza zobowiązuje się noszących go zbawić: “Ktokolwiek umrze odziany tą szatą, mówi, nie zazna kar piekielnych”. Matka miłosierdzia nie dopuści wiekuistej zguby prawdziwych sług swoich. Kiedy Bogarodzica bierze na Siebie te zdumiewające zobowiązania względem nas, które prześcigają wszystkie nasze nadzieje, to jakby do nas mówiła: „Jak długo będę was widziała odzianych tą szatą, wyróżniającą umiłowane me dzieci, ten objaw waszej czci i miłości będzie mi miły, on mnie natchnie czujniejszą i tkliwszą ku wam miłością. Toteż wyjednam dla was posiłki łask tak obfite, iż one wam ułatwią wykonanie cnót chrześcijańskich. Wszystko, o co prosi Kościół, kiedy was przyjmuje do mego bractwa za moim wstawiennictwem będzie wam udzielone: czas dobrego życia; sposobność i środki czynienia dobrze, stałość do wytrwania w sprawiedliwości. Gdybyście mieli nieszczęście popaść w niełaskę mego Syna, wtedy nawet, widząc na was znak mego przymierza, Ja was nie opuszczę. Jako Szafarka łask Syna mego, wydobędę ze skarbca Bożego łaskę tak potężną, iż ona skruszy wasze serce i wewnętrznie was odmieni, byleście, opieraniem się wszystkim wysiłkom mej tkliwości, nie zniewolili Mnie do wykluczenia was z mej rodziny i nie pozbawili siebie samych mej szaty. Dobroć moja ku wam pójdzie tak daleko, iż duszę waszą oczyszczę z grzechu przez Sakramenty św. lub przez akt doskonałego żalu, byście, umierając z tą szatą, nie popadli pod ciosy nieubłaganej Sprawiedliwości”.

Zrozumiejmy znacznie tej wspaniałej obietnicy. Czyż to znaczy, że wszyscy, którzy noszą szkaplerz będą zbawieni, chociażby umarli w stanie grzechu śmiertelnego? O nie! Ale Matka Najświętsza nie dopuści, by który z noszących Jej szkaplerz umarł w tym nieszczęsnym stanie. Jakkolwiek opłakanym byłby stan duszy grzesznika przed jego zgonem, Ona wyjedna dla niego jakąś okoliczność zbawienną, jakieś tajemnicze natchnienie, światłość niebiańską, która go oświeci, poruszy, pobudzi do żalu, – a tak wyjedna dla niego przebaczenie i miłosierdzie. W taki to sposób Matka Najświętsza miliony grzeszników od wiekuistej chroni zguby.

Św. Grzegorz opowiada, że kiedy pewnego razu misjonarz słuchał spowiedzi ujrzał młodzieńca, który stał obok konfesjonału, wahając się czy się ma doń zbliżyć. Dostrzegłszy to misjonarz zapytał czy ma zamiar odprawić spowiedź? Tak, odparł młodzieniec, ale wyznanie win moich się przedłuży, wolałbym odbyć spowiedź w zakrystii. Tu rozpoczął spowiedź od wyrażenia wątpliwości, azali Bóg mu jeszcze odpuści straszne przewinienia, jakich się dopuszczał z wyraźną Boga pogardą. Wyznał, że dopuściwszy się okropnych grzechów i świętokradztw, zwątpił o swym zbawieniu i rozpasał się na wszystkie niegodziwości, nie tyle dla zadowolenia swych namiętności, jak z nienawiści ku Bogu. Atoli przed chwilą przechodząc przypadkiem obok tego kościoła, czuł, że jakaś siła pcha go do jego wnętrza. Przekroczywszy próg świątyni, uczuł najżywsze zgryzoty sumienia i chęć wyspowiadania się, a jednak takie zamieszanie i niepokój go ogarnął, że byłby wyszedł niezwłocznie, gdyby go nie przykuwała nieznana jakaś siła, „w tej to właśnie chwili ty, Ojcze, mnie przywołałeś i teraz jestem u twych stóp, sam nie wiedząc, w jaki sposób zostałem tu przywiedziony”. Misjonarz zapytał go, czy w życiu swoim nie wykonywał jakiej praktyki pobożnej ku czci Matki Najświętszej. „Żadnej, odpowiedział, chyba tę jedną”, a wtedy, kładąc rękę na piersiach, ukazał szkaplerz: „Ach, mój przyjacielu, uradowany zawołał kapłan, czyż nie widzisz, że temu szkaplerzowi i opiece Matki Bożej karmelitańskiej tak nadzwyczajną zawdzięczasz łaskę: znajdujesz się właśnie w kościele Jej poświęconym”. Na te słowa młodzieniec się rozrzewnił i skruszony serdecznym żalem wyspowiadał się z całego życia, z niewysłowioną radością otrzymał rozgrzeszenie.

Tak Matka Najświętsza usiłuje przywieść do Boga i zbawić od wiekuistego potępienia tych, co noszą Jej szkaplerz. Atoli kiedy grzesznik, zatwardzając swe serce, odrzuca wszelkie łaski, nie chce zmienić życia i upiera się umrzeć w grzechu, umrze z nim, ale zapewne nie ze szkaplerzem: on sam pozbawi się tego znaku zbawienia. Stanie się z nim to, co się wydarzyło owemu nieszczęśliwemu samobójcy, który kilka razy usiłował się utopić, a zawsze wypływał na powierzchnię wody; nareszcie spostrzegłszy, że miał na sobie szkaplerz, z wściekłością rozerwał go i odrzucił, a rzucając się ponownie w toń rzeki, zatonął. Umarł w grzechu, – umarł grzesząc, ale umarł dopiero po zrzuceniu z siebie tego znaku zbawienia, który zapewne byłby go ochronił od wiekuistej zguby.

Samo noszenie szkaplerza nie wystarcza do zbawienia, z drugiej zaś strony to rzecz pewna, że każdy co choć w małej mierze pragnie zbawienia, otrzyma je od Maryi. Często w Piśmie św. jeden podaje się warunek, aby zyskać żywot wieczny, – choć sam przez się nie wystarcza: tak też, powiada Benedykt XIV, nie dlatego jedynie, że ktoś nosił szkaplerz ujdzie tym samym ognia piekielnego, lecz krom tego znajdują się w nim i inne dobre uczynki. Nie myślę tu przesądzać, ale nie mogę pominąć uwagi, która mi się nasuwa: Jeżeli noszenie szkaplerza jest oznaką zbawienia, czyż nie powinniśmy się obawiać, by porzucenie go nie było złowieszczym znakiem odrzucenia? O, wy, którzy macie szczęście zdobić pierś waszą tą świętą sukienką, nie rozstawajcie się z nią nigdy, noście ją wiernie po wszystkie dni, zabierajcie ją do grobu, jako godło pokoju i rękojmię wiekuistego przymierza zawartego z Bogarodzicą!

3) Nareszcie Matka Najświętsza zobowiązuje się nieść nam pomoc w czyśćcu i skrócić jego trwanie. Wedle swej obietnicy, Ona nawiedzi członków bractwa Szkaplerza św. w tej smętnej krainie, gdzie oni wypłacają dług win swoich. Czyż możliwa przypuszczać, by te odwiedziny nie przyniosły im ulgi, ochłody, światła i pokoju? Sama Matka Najświętsza to oznajmia: „Kiedy opuszczą to życie i wejdą do czyśćca, Ja, ich Matka, zstąpię tu, dla ich pociechy, w sobotę po ich zgonie. Oswobodzę ich z czyśćca i poprowadzę do nieba”. Są to słowa Matki Najświętszej w bulli Jana XXII, znanej pod nazwą Sobotniej, potwierdzonej przez wielu następnych Papieży.

Oto przywileje i korzyści przywiązane do nabożeństwa Szkaplerza św.

Cóż z naszej strony trzeba czynić, by w nich bogaty wziąć udział? O tym słów kilka na zakończenie.

III. Praktyka nabożeństwa Szkaplerza

Nabożeństwo Szkaplerza św. jest nader łatwe, przystępne pod względem zewnętrznej jego strony. Atoli kult zewnętrzny nie wystarcza, trzeba wejść w jego ducha i przyswoić go sobie; zatem nie tylko wypełniać z dokładnością to, co jest przepisane, by stać się członkiem bractwa i brać udział w łaskach do niego przywiązanych, to jest, w łasce dobrej śmierci, w odpustach, nosić szkaplerz i mieć go na sobie w godzinę śmierci – ale przede wszystkim, trzeba być powolnym naukom i radom, jakie nam daje ta święta szata.

Czym jest szkaplerz św.? Jest to szata Dziewicy niepokalanej, zatem głosi nam czystość, niepokalaność, unikanie grzechu. Jest to oznaka przymierza zawartego z Matką Najświętszą; przymierze atoli obopólne nakłada powinności. Jest to znamię osobliwsze tych, którzy Ją obrali sobie za Matkę – zatem nawołuje do dostrojenia naszych obyczajów do obyczajów Maryi: do czuwania nad naszymi czynnościami, do oczyszczania naszych intencji, do nie pomijania niczego, co może się przyczynić do naszego uświęcenia i do zbudowania bliźniego; po tym bowiem Matka Najświętsza uzna swą dziatwę, swe sługi. Szkaplerz, to znak wybrania i zbawienia; przyjmując go, winniśmy się odziać w szatę cnót ewangelicznych: miłości bliźniego, miłosierdzia, słodyczy, pogardy sobą, skromności, sprawiedliwości – słowem w to, co wyrabia Świętych i Wybranych Bożych.

Co do warunków, wystarcza przyjąć szkaplerz z rąk kapłana, który ma władzę wkładania go; nosić go pobożnie.

Noszenie tej św. sukienki, to warunek konieczny: nosić go trzeba – jedną jego część na plecach, jako symbol Krzyża, który codziennie dźwigać winniśmy; drugą część na piersiach, jako pancerz parujący pociski szatana. Jedna część jest poza nami, by nas nauczyć, że nie mamy patrzeć na błędy bliźniego, – druga przed nami, by nam przypominać nasze uchybienia.

Dla pozyskania sobotniego przywileju, potrzeba, według bulli Pawła V, oprócz noszenia szkaplerza: zachować czystość według stanu swego i odmawiać codziennie officium o Najświętszej Pannie, lub kto czytać nie umie, winien powstrzymać się od mięsa w środę i w sobotę. Od tych warunków może zwolnić kapłan do tego upoważniony, kiedy nie zachodzi żadna ważna przeszkoda do odmawiania tego officium; kiedy zaś ta w rzeczy samej zachodzi, każdy spowiednik może od tego zwolnić. Nie umiejący czytać, winni powstrzymać się od mięsnych potraw w środy i soboty, od czego, jak w powyższym wypadku, uwolnić może spowiednik.

Pamiętajmy o tym, że jak kwiat zerwany i zasuszony traci swą woń i barwę: tak ten szkaplerz na wysuszonym sercu staje się wreszcie tylko płatkiem sukna, bez uroku miłości, bez błogosławieństwa i nadziei. Jest on na piersiach naszych, ale kiedy w tych piersiach wre walka zwycięskich namiętności, kiedy serce nasze stygnie w miłości do Maryi, my nie odczuwamy Jej opieki. Maryja atoli zawsze dla nas łaskawa; Ona czeka na nas; w Jej sercu siedem mieczów boleści, w Jej oku łzy żalu i smutku, w Jej ustach słowa pociechy i nadziei, a w Jej ręku szkaplerz, godło ostatecznego ratunku.

Szkaplerz, to sztandar, jaki nam powierzyła Maryja, – bo życie bojem, walką każdodzienną; żołnierz nie porzuca swej chorągwi, my nie porzucajmy szkaplerza. Przy zgonie zapytają nas o ten sztandar; szczęśliwi jeśli okażemy się godnymi chorążymi Maryi!

Podziękujmy Matce Najświętszej, która w swej macierzyńskiej dobroci i troskliwości podaje nam tak łatwy środek, zapewniający nasze wybranie. Jak nie ma nabożeństwa nad to łatwiejszego, tak nie ma bogatszego w łaski i przywileje. Umiejmy korzystać z tak potężnej pomocy, a tak wysłużymy sobie oswobodzenie od wszelkiego niebezpieczeństwa w życiu, śmierć świętą, wybawienie nie tylko od ognia piekielnego, ale nadto od płomieni czyśćcowych i wcześniejsze wejście do przybytków wiekuistego szczęścia.

O Dziewico Przenajświętsza, jakże my czujemy się zawstydzonymi na myśl o Twej dobroci i o naszej względem Ciebie niewdzięczności! O! ileż wyrzutów czyni nam ten cenny dar szkaplerza św.! ileż to razy my życiem niegodnym go zbezcześcili!… Atoli, jakkolwiek my niegodni zwać się dziećmi Twoimi, Ty, o Najmiłosierniejsza, nie przestawaj w łaskawości swojej okazywać się naszą Matką! Spraw, by ta święta szata była zawsze naszą ozdobą, naszą ochroną i naszą ostoją. Spraw, byśmy nie byli wyzuci z niej w chwili zgonu; by w życiu była dla nas szatą sprawiedliwości; a kiedyś przedzierzgnęła się w szatę chwały i szczęśliwej nieśmiertelności. Amen.

Ks. Józef Stanisław Adamski T. J., Kazania na uroczystości i święta Niepokalanej Dziewicy Bogarodzicy, t. I. Warszawa. 1908.




Nawiedzenie NMP

Kiedy Maryja po Zwiastowaniu zbudziła się z ekstazy, w której, jak twierdzą święci, została wyniesiona do intuicyjnej i uszczęśliwiającej wizji Boga, zrozumiała powagę swojego losu oraz to, że Wszechmocny uczynił Jej wielkie rzeczy. Na takie wywyższenie odpowiedziała, pogrążając się głęboko w myśli o własnej nicości. Pokornie leżąc twarzą na ziemi, długo adorowała w sobie majestat i dobroć Boga, którego z macierzyńską czułością mogła teraz również wzywać w słodkim imieniu syna. Nie powinniśmy jednak wyobrażać sobie, że Maryja miała jedynie wizje radości i chwały. Głęboko rozważała wszystkie proroctwa dotyczące Mesjasza – w jaki sposób miał być ofiarowany za odkupienie grzesznego świata. Musiała znać w szczególności opis Jego cierpień podany przez Izajasza, którego nazwano piątym Ewangelistą, i szczegółowe odniesienia do nich, w które obfitują Psalmy Jej własnego królewskiego przodka, Dawida. Musiał paść na Nią cień Krzyża i wizja włóczni, gwoździ i wszystkich podłości. Stanęło przed Nią całe cierpienie Męki. Podobnie jednak, jak Jej Boski Syn, który przychodząc na świat, aby złożyć siebie jako prawdziwą ofiarę za grzech, powiedział: „Oto przychodzę … Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę, a Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, tak też i Maryja przyjęła wszelkie cierpienia i agonię, które miały być Jej udziałem, a Duch Święty umocnił Ją i podtrzymywał w przekonaniu o niezmiernym dobru, które cała ludzkość miała odnieść z Męki i Śmierci Wcielonego Syna Bożego. Niemniej jednak, pomimo że dzięki mocy łaski Bożej Maryja zawsze pozostawała silna, poddana woli Boga i spokojna, pośród Jej matczynych radości, musiała widzieć miecz, który pewnego dnia miał przebić Jej duszę, jeszcze zanim Symeon skierował do Niej swą przepowiednię. Zbawienie świata kosztowało Maryję tak wiele!

Tymczasem Józef nie wiedział jeszcze nic o wzniosłej godności, do jakiej wyniesiona została jego małżonka. Maryja traktowała go jak zwykle, z taką samą miłosną czcią, klękając, by umyć mu stopy, kiedy wracał zmęczony pracą. Pragniemy jednak wierzyć, że to on musiał doświadczyć dyskretnego uczucia czci dla Niej i wolałby rzucić się z pokorą do Jej stóp. Jeśli uprzywilejowane dusze są czasami zmysłowo świadome obecności Najświętszego Sakramentu w naszych kościołach, o ileż bardziej święty Józef – posiadający zmysły duchowe tak delikatne i szlachetne – czuł, jak jego serce płonie w nim Boską miłością, wywołaną bliskością Tego, który teraz mieszkał w Maryi jako w swoim żywym tabernakulum! Ona nic jednak nie powiedziała. Być może była nawet bardziej niż zazwyczaj milcząca. Zajmowała się swoimi zwykłymi zajęciami, przygotowywała skromne posiłki i wszystko było takie samo, ale nie takie samo, bo chwała musiała już błyszczeć w obliczu dostojnej matki, a woń raju przenikała to skromne mieszkanie. Dlaczego jednak Maryja nie zwierzyła się Józefowi, skoro do tej pory był on depozytariuszem wszystkich Jej myśli? Po pierwsze, rozumiała, iż tajemnica, którą wyjawił Jej anioł, była przeznaczona tylko dla Niej samej, dlatego nie przekazała jej nawet Józefowi, bojąc się postąpić wbrew woli Bożej. Ponadto Najświętsza Panna odznaczała się dużą dyskrecją i przezornością. Gdyby dała Józefowi do zrozumienia, że Syn Boży wcielił się w Niej, on by Jej rzeczywiście uwierzył, ale znała także jego pokorę i ducha pobożności i być może pomyślała, że onieśmielony tak wielkim majestatem, może odejść na odosobnienie i Ją opuścić. Czekała więc, aż tajemnica zostanie mu objawiona w sposób Boży. Będąc wreszcie doskonałą mistrzynią pokory, nie odważyła się wypowiedzieć żadnego słowa, które skierowałoby się ku Jej własnej chwale.

Maryja milczała. Wiedziała, że „ukrywać tajemnice królewskie jest rzeczą piękną”, ale wiedziała też, że rzeczą „godną pochwały jest rozgłaszać i wysławiać dzieła Boże”. W związku z tym, ukrywając dokonaną w Niej tajemnicę, a mianowicie Wcielenie Słowa Bożego, ujawniła swojemu ukochanemu małżonkowi cud, jakiego Bóg dokonał w ich kuzynce, Elżbiecie, oraz swoje własne pragnienie pójścia i pogratulowania krewnej dobra, którą jej okazano. Milczenie Zachariasza, o którym z pewnością wiedzieli, ponieważ trwało już sześć miesięcy, musiało również jego uczynić godnym przyjęcia wizyty oraz wyrazów współczucia od nich obojga. Byli bowiem związani ze świętą parą Elżbiety i Zachariasza nie tylko więziami pokrewieństwa, ale także inną bliską relacją. Częsta obecność Zachariasza w Jerozolimie, gdzie przyjechał odbywać swoją kapłańską posługę, musiała w naturalny sposób się temu przysłużyć. I chociaż Pismo Święte o tym nie wspomina, mamy powód, by wnioskować, że podczas swojego pobytu w Świątyni Maryja musiała mocno przywiązać się do swojej świętej kuzynki, Elżbiety. Józef, który nawet najmniejsze życzenie Maryi uważał za własny obowiązek, w każdym razie z pewnością skwapliwie wyraził zgodę. Święty Łukasz powiada, że Maryja, „w tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy”, przez co nie mamy rozumieć, że wyruszyła w drogę jeszcze tego samego dnia; pośpiech nawiązuje raczej do szybkości podróży. Ewangelista mówi „w tym czasie”, a nie „w tamtym dniu”, a Korneliusz à Lapide jest zdania, że nastąpiło opóźnienie o dwa lub trzy dni. Rozumiemy dobrze, że mogło to być konieczne, aby poczyniła kilka drobnych przygotowań.

Dlaczego jednak Maryja podjęła tę podróż i dlaczego odbyła ją w pośpiechu? Heretycy z właściwą sobie i szkodliwą pochopnością odpowiadają, że odbyła tę męczącą podróż, aby na własne oczy przekonać się, czy to, co zapowiedział Jej anioł, jest prawdą. W ten sposób przedstawiają Najświętszą Pannę jako niedowierzającą lub wątpiącą w jego przesłanie. „Ale nie”, woła św. Bernard; „Maryja ani nie nie dowierzała, ani nie wątpiła w prawdziwość słów anioła”. W pełni w nie uwierzyła i szybko wyraziła swoją zgodę. I z tego powodu sama Elżbieta wychwalała Ją za wiarę. Maryja poszła odwiedzić kuzynkę, aby się z nią radować i pomagać jej, a sam Bóg przygotował tę podróż, aby dać okazję wszystkim cudom, które miały miejsce podczas tego błogosławionego Nawiedzenia. A Najświętsza Panna poszła z pośpiechem, ponieważ, jak mówi św. Ambroży, łaska Ducha Świętego nie zna żadnej zwłoki. Maryja, dodaje święty, nie była ani niedowierzająca, ani niepewna, słysząc zapowiedź anioła, ani też nie wątpiła w przykład Bożej wszechmocy, jaki objawił Jej w osobie kuzynki Elżbiety. Radując się jednak z dokonanej tajemnicy, natchniona miłością do pomocy swojej krewnej i chętna do radowania się ze wszystkimi z powszechnego zadowolenia, ruszyła w kierunku górzystej Judei.

W tym miejscu, nie widząc, aby Ewangelista wymieniał imię Józefa i nie wiedząc, czy towarzyszył Maryi w Jej wizycie, niektórzy wyrażają w tej kwestii wątpliwości. Wszyscy są zgodni co do tego, że Najświętsza Panna w swoim młodym wieku nie mogła narazić się na odbycie tej długiej i żmudnej podróży samotnie. Panuje jednak opinia, że mogła zabrać jako towarzyszkę jakąś dobrze znającą drogę opiekunkę. Jeśli jednak Józef ma zostać wykluczony tylko dlatego, że Pismo Święte go nie wymienia, to należy również wykluczyć rzekomą matronę, o której nie ma ani słowa w świętym tekście. A kiedy pojawia się kwestia przypuszczenia, kto mógł być towarzyszem Maryi, z pewnością rozsądne jest tylko wnioskowanie, że tą osobą był Józef. Ewangelista rzeczywiście nie mówi nam, że Józef poszedł, ale też nie mówi, że nie poszedł; ani też nie mówi, że Maryja poszła sama. Niewspominanie o jakiejś okoliczności z pewnością nie jest tym samym, co zaprzeczanie jej. Odnosi się to szczególnie do narracji ewangelicznych. Najwyraźniej nie rejestrują wszystkiego, często pozostawiając to, co pomijają, przekazowi tradycji, a nawet rozumowi i zdrowemu rozsądkowi. Co do innego zarzutu, który został wysunięty – że gdyby Józef towarzyszył Maryi, to usłyszałby świadectwo Elżbiety o Wcieleniu – ma ono niewielką, jeśli w ogóle jakąkolwiek, moc. Józef niekoniecznie wszedł od razu za Maryją do wnętrza domu. Obrazy przedstawiające spotkanie Elżbiety z Najświętszą Dziewicą na progu i pozdrawianie Jej są wyobrażone i w rzeczywistości nie są zgodne z opisem Ewangelii. Święty Łukasz mówi nam bowiem, że Maryja „weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”. Trombelli powiada, że opinia, jakoby Józef nie został wprowadzony wraz z Maryją do mieszkania Elżbiety, znajduje potwierdzenie w zwyczaju mieszkańców Wschodu, którzy wyznaczają osobne pokoje dla kobiet z ich rodzin. Dodajmy do tego, że troskliwy Józef nigdy nie pozwoliłby Maryi odbyć tej długiej i trudnej podróży w całości pieszo, ale z pewnością zabrałby ze sobą osła dla Jej wygody. Dlatego też po przybyciu najpierw pragnąłby naturalnie zapewnić zwierzęciu schronienie, a następnie spotkałby się ze swoim krewnym, Zachariaszem.

W rzeczywistości jest jednak powszechnym przekonaniem, że w czasie tej podróży Józef był towarzyszem Maryi. Jednym z głównych powodów, dla którego Bóg dał go Jej jako małżonka, było to, aby zawsze był dla niej towarzyszem i opiekunem, przewodnikiem i obrońcą we wszystkich potrzebach i perypetiach życia. Ta funkcja stał się dla niego obowiązkiem. Nie można zatem przypuszczać, że przy tej pierwszej poważnej okazji mógł nie wypełnić zobowiązania, które nałożył na niego sam Pan Bóg wobec jego małżonki, którą Józef niezmiernie kochał i którą uważał za swój największy ziemski skarb. Trudno sobie wyobrazić, aby zniósł Jej samotną podróż, aby naraził Ją na różne niebezpieczeństwa na drodze, na wszelkie niedogodności i niewygody. Poza tym Józef był, podobnie jak Maryja, bliskim krewnym Elżbiety i tak samo jak Maryja pragnął okazać jej i jej mężowi serdeczne uczucie. Cóż by sobie pomyśleli, widząc, jak jego żona przyjeżdża sama? Przyjaciele i krewni, a także wszyscy, którzy ich znali, z pewnością mieliby powód do zdumienia i winienia go za jego obojętność i zaniedbanie. Także i Maryja, wychowana w sanktuarium, z dala od hałasu i zgiełku świata, wstydliwa i bojaźliwa jak gołąb, z ufną wiarą zjednoczyła się z Józefem, by być odtąd jego nieodłączną towarzyszką. Jakże mogłaby kiedykolwiek zgodzić się, by go opuścić, a do tego na tak długi czas?

Nie ma jednak potrzeby szukać dowodów, skoro dostępne są nam świadectwa świętych i doktorów. Święty Bernardyn ze Sieny i św. Bernard są całkowicie zgodni w tej kwestii, a ten ostatni rozprawia dodatkowo o błogosławieństwie domu, który zawierał tak święte osoby, i o radość, której Józef musiał szczególnie doświadczyć, towarzysząc Maryi w tej drodze. Isolani posuwa się nawet do stwierdzenia, że żadna osoba, kierująca się bądź to rozumem, bądź zmysłem katolickim, nie mogłaby uwierzyć, że Matka Boża w tak młodym wieku pozostawała bez opieki lub że Józef, z jakiejkolwiek przyczyny, mógł pozwolić swojej dziewiczej małżonce na tak długą podróż bez swojego towarzystwa. Gerson, Vida, Eck, Gaetano, Salmeron i uczony Suarez byli tego samego zdania. Listę tę możemy zamknąć św. Franciszkiem Salezym, który był tak oddany tajemnicy Nawiedzenia, że zapragnął, aby założone przez niego zgromadzenie zakonnic, od Nawiedzenia otrzymało swoją nazwę. Nawiązuje on do towarzyszenia Józefa w drodze Maryi jako do niekwestionowanego faktu. Mówiąc o pośpiechu Maryi, o którym wspominał Ewangelista, powiada, że pierwsze ruchy Tego, którego nosiła w swoim łonie, musiały być z konieczności najbardziej żarliwe.

“O, święty zapale – wykrzykuje św. Franciszek – w którym nie ma niepokoju i który przyspiesza bez pośpiechu! Anioły pozostają przygotowane do Jej towarzyszenia, a Józef do bycia Jej skwapliwym przewodnikiem. Chciałbym wiedzieć coś o rozmowie między tymi dwoma wielkimi duszami, ale wyobrażam sobie, że Maryja mówiła tylko o Tym, którego była pełna, i oddychała tylko Zbawicielem. A św. Józef ze swojej strony wdychał Zbawiciela, rzucającego tajemne promienie na jego serce, budząc w nim tysiące niewytłumaczalnych uczuć, i tak jak wino zamknięte w beczkach nabiera niewyczuwalnego zapachu kwitnącej winorośli, tak serce tego świętego Patriarchy doświadczało, nie wiedząc jak, zapachu, mocy, siły Boskiego Dzieciątka, które rozkwitło w jego pięknej winnicy. O mój Boże, co za pielgrzymka! Zbawiciel służy im jako pomoc, pożywienie i napój”

Być może w ciągu trzech dni dotarli do miasta, w którym mieszkali Elżbieta i Zachariasz. Powszechnie uważa się, że tym miastem było Hebron. Znajdowało się ono w górach Judei i było jednym z czterdziestu ośmiu miast kapłańskich, które Pan, jak dowiadujemy się z Księgi Jozuego, przydzielił plemieniu Lewiego. Ewangelista nazywa je „miastem [w pokoleniu] Judy”, co ewidentnie wskazuje jedynie nazwę rodu, do którego należało, gdyż w Izraelu nie było miasta o takiej nazwie. Istniało co prawda miasto zwane Jutta, które było również miastem kapłańskim, położone w górach Judei, niedaleko Hebronu. W okresie wypraw krzyżowych, a nawet wcześniej, istniał popularny lokalny przekaz, zgodnie z którym Zachariasz i Elżbieta mieszkali w En Kerem, które katoliccy pielgrzymi nazywali „Święty Jan Chrzciciel w górach” i które było, być może, tym samym miastem, co starożytne Ain, wspomniane przez Jozuego, w związku z Jutta, i oddalone od Jerozolimy zaledwie o sześć mil. Na korzyść opinii o En Kerem przemawia istniejące tam Sanktuarium Nawiedzenia św. Elżbiety oraz wskazywanie go jako miejsce narodzin św. Jana Chrzciciela, a także jako okolica, w której ukrywał się przed gniewem Heroda i w której znajduje się pustynia i grota zamieszkiwane przez niego od najmłodszych lat. Nie zachowały się jednak żadne zapisy, które mogłyby być świadectwem jakiegokolwiek starożytnego przekazu na ten temat. Ogólna opinia doktorów jest taka, że miasto w pokoleniu Judy, o którym wspomina św. Łukasz, to Hebron, starożytne Kiriat-Arba, miasto kapłańskie i jedno z miast schronienia. Było ono najbardziej starożytne, podobno nawet starsze niż Memphis. Była to siedziba pierwszych patriarchów, a kiedy Abraham przybył do ziemi Kanaan, rozbił swój namiot w pobliżu dębu na równinie Mamre w Hebronie. Tam przyjął trzech aniołów, którzy przybyli do niego, aby w imieniu Pana obiecać, że w jego nasieniu będą błogosławione wszystkie narody ziemi. To właśnie tutaj, jak mówi św. Hieronim, ujrzał dzień Chrystusa i radował się tą wizją. W Hebronie Dawid panował przez siedem lat i sześć miesięcy i tam został wyświęcony na króla w obecności starożytnych wszystkich pokoleń Izraela. Nigdy jednak wzgórza Hebronu nie były tak zaszczycone, jak wówczas, gdy przemierzało je Słowo Wcielone, zamknięte w łonie najczystszej Panny, w towarzystwie prawdziwego spadkobiercy Dawida i największego z patriarchów i świętych, Jej świętego małżonka Józefa. Święte kości Abrahama, Izaaka, Jakuba, Sary, Rebeki i Lei, które spoczywały w podwójnej jaskini Efrona, musiały poruszyć się w swoich grobach, gdy Maryja i Józef podeszli i przechodząc pobożnie pozdrowili czcigodne relikwie swoich przodków.

Źródło: E. H. Thompson, Life and Glories of St. Joseph. Dublin 1888. (tłum. Cor Eorum).

Ilustracja: Jerónimo Ezquerra, Nawiedzenie, ca. 1737, [public domain].




O ofierze Serca Jezusowego w Najświętszym Sakramencie cz. 2

Ks. Marian Morawski

Lecz to dopiero, że tak powiem, zewnętrzny stan ofiary; zajrzymy teraz do wnętrza tego Serca ofiarniczego. Mówiłem już przedtem, że aby wyniszczenie, jakie było prawdziwą ofiarą, musi być wykonane na cześć Majestatu Boskiego, i za cały lud, który w tej ofierze uczestniczy. W starym zakonie, gdy ofiarą były bydlęta nierozumne, ten cel ofiary mógł być tylko intencją ofiarnika zamierzony; lecz w Najśw. Sakramencie, ponieważ sama ofiara jest rozumna i ma Serce nieskończoną miłością ku Bogu i ku ludziom pałające, więc też sama do tego celu swego ofiarowania najdoskonalej się odnosi, sama poświęca się na uczczenie nieocenione Boskiego Majestatu, na dziękczynienie za otrzymane ludziom dary i na uproszenie nowych, na przebłaganie gniewu Bożego, grzechy całego świata. O, gdybyśmy mogli pojąć, co się dzieje w tym Sercu Ofiarniczym! O Jezu w Sakramencie wyniszczony, gdybyś nam odkrył, jak niegdyś świętej Małgorzacie, Serce twe w hostii św. utajone, cóż byśmy ujrzeli! Pała to Serce twe w tym stanie ofiary niepojętą nam miłością ku Ojcu swemu i pragnieniem niezmiernym Jego chwały; wyniszcza się ciągle w uwielbieniu Jego Majestatu, a przy tym miłością ludzi, miłością każdego z nas z osobna, pragnieniem naszego uświęcenia i zbawienia nieustannie goreje. Wszak innej myśli, innego pragnienia nie ma w Twym Sercu, o Jezu tu obecny, boś tu jest ofiarą, ofiarą prawdziwą i doskonałą, a inne cele, inne dążenia nie przystoją ofierze. Lecz tymi dwoma płomieniami, pragnieniem chwały Ojca i pragnieniem naszego zbawienia, tak bardzo pałasz, że gdybyś był śmiertelnym, zgorzałbyś zupełnie; ale nieśmiertelnym będąc, wiecznie gorejesz całopaleniem na wonność słodkości! Najmilsi w Chrystusie! od początku Kościoła, ale osobliwie. za dni naszych zadaniem chrześcijanina jest być ofiarą.

Życie prawdziwego ucznia Chrystusowego, zwłaszcza dzisiaj, jest życiem ofiary tj. życiem wyniszczenia, życiem śmierci. „Albowiem umarliście – mówi Apostoł do chrześcijan – a żywot wasz ukryty jest z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). Jakże się to ma rozumieć? Ukazałem trzy rzeczy należące do ofiary i w ofierze najsłodszego Serca w Sakramencie miłości najdoskonalej odwzorowane. Są nimi: wyniszczenie samej ofiary, poświęcenie jej na chwałę Bożą i poświęcenie jej, na pożytek duchowny ludzi. Otóż te trzy rzeczy w sercu każdego prawego chrześcijanina istnieć muszą: musi każdy z nas, najmilsi, poświęcić się całkowicie chwale Bożej, na wzór Serca Jezusowego, pałać nade wszystko pragnieniem czci Bożej, ma się rozumieć, nie próżnym lecz czynnym pragnieniem; musi poświęcić się dla zbawienia dusz; aby zaś te dwa warunki wypełnić, musi i trzeci dodać, tj. siebie się zaprzeć, o sobie zapomnieć i siebie zgoła wyniszczyć, dopiero będzie prawdziwą i miłą Jezusowi ofiarą. A dlaczego każdy tak musi? Dlatego najpierw, że Chrystus tak żąda, żąda tak przedziwnym przykładem swoim, który nam umyślnie co dzień przed oczy stawia, aby serca nasze porwać; żąda też wyraźnymi słowy: „Przyszedłem puścić ogień na ziemię — mówi — i czegoż chcę, jedno aby był zapalony (Łk 12, 49). Jeśli kto chce za mną iść, niech sam siebie zaprze (Mt 16, 24). Jeśli kto nie ma w nienawiści nawet… duszy swojej, nie może być uczniem moim” (Łuk. 16, 26.). Po wtóre dlatego też, że tak rzecz sama wymaga, osobliwe okoliczności, w których nas postawiła Opatrzność. Dziś synowie tego świata, wrogowie Kościoła Bożego, potężnie skupieni, wielkie czynią dla sprawy szatana ofiary, z dziwną wytrwałością i zawziętością poświęcają się dla swych niegodziwych zamiarów. Nie są to wprawdzie ani istotne poświęcenia, bo nie są to ani święte, ani prawdziwe ofiary, bo nie zmierzają do chwały Bożej i zbawienia ludzi, lecz przecież ze strony wyniszczenia i zaparcia siebie są nieraz cięższe i trudniejsze od tych, których się od nas Chrystus domaga. A Kościół Boży, najmilsi bracia, wobec takiej armii piekielnej, czyż nie potrzebuje ofiar, ofiar doskonałych i wszelkiego rodzaju, ofiar pieniężnych, ofiar prac umysłowych, ofiar zdrowia i sił, ofiar krwi? Prawda, pełen jest Kościół takich, którzy łączą jakieś pragnienie chwały Imienia Bożego i staranie się o zbawienie bliźnich z troszczeniem się o siebie, o własne wygody i zyski.

Takich nie potępiam, byleby miłość własna w ich sercach nie strącała z istotnego pierwszeństwa miłości i bojaźni Bożej; ale tacy, mówię, nie są na wzór Serca Jezusowego, według żądań Jego miłości, prawdziwymi ofiarami, bo chociaż przyczyniają się do chwały Bożej, do dobra bliźniego, jednak siebie się nie zaparli, siebie nie wyniszczyli; i ten wrodzony zaród egoizmu skrzywia zawsze cokolwiek ich dobre zamiary, czyni, że ich dzieła są niezupełne, niedoskonałe — słowem psuje ich ofiarę. O, gdyby ci wszyscy byli prawdziwymi ofiarnikami, gdyby wyzuwszy się z osobistych względów, mężnie i całkowicie serca swe i wszystko samemu Bogu i dla samego Boga i zbawienia dusz poświęcali, o jakżeby się przemieniła postać świata! Jakżeby pogromieni zostali mieczem prawdy wrogowie Chrystusa! Jakżeby święciło się Imię Ojca niebieskiego i królestwo Jego szerzyło się na ziemi!

Nie traćmy przecież otuchy, najmilsi bracia, bo choć niewielu jest takich ofiarników stosunkowo do mnóstwa chrześcijan, są przecież tacy za dni naszych, są, Bogu dzięki, liczniejsi, jak w wielu z poprzednich wieków, są tacy, co np. aby pogańskie plemiona do Kościoła przyłączyć, opuszczają na zawsze kraj, rodzinę, mienie, i płyną za morza i w dzikich krainach, wśród wszelkich niedostatków, zdrowie, siły, życie nawet, zbawieniu tych dusz opuszczonych poświęcają; są, co wszystek czas, spokój, majątek na sprawy Kościoła jedynie zużywają; bez względu na żadne zyski, słowem, i piórem wiary św. bronią i przeciwników gromią. Są wreszcie tacy, którzy na głos Zbawiciela wszystko a wszystko porzucają, a zaparłszy się samych siebie i wziąwszy na ramiona krzyż swój, idą za Jezusem w ubóstwie, w czystości, w wyzuciu się z własnej woli, jedni modlitwie i pokucie oddani, drudzy pielęgnowaniu chorych, inni dziatek wychowaniu, inni pracom apostolskim poświęceni; bo, dzięki Bogu, i za dni naszych, jakkolwiek świat bezbożny lub nieświadomy temu przeczy, i za dni naszych znajdują się prawdziwi zakonnicy i do końca świata znajdować się będą. Otóż ci wszyscy, najmilsi, są prawdziwymi ofiarnikami; ci wszyscy idą za wzorem Jezusa, wyniszczającego się z miłości ku nam, i wyniszczają się z miłości ku Niemu. Na tych to stoi Kościół, dla nich to Kościół zowie się czystą oblubienicą Boga bez zmarszczki i zmazy. Oni to są godni imienia chrześcijan, bo są podobni do Chrystusa, który duszę swą za nas położył. A my, najmilsi w Chrystusie, czy nie pójdziemy za Nimi? Czy nas nie porywa piękność i szlachetność ich poświęcenia, lub raczej sama miłość Chrystusa, która ich porwała? Czy nam coś w sercu nie wyrzuca opieszałości naszej? Może mówimy sobie: a ja cóżem dla Kościoła uczynił, jakżem się wywdzięczył Jezusowi Panu za to, że mnie umiłował aż do końca, aż do śmierci krzyżowej? Jakim czołem powtarzać Mu będę przy Komunii Świętej: Jezu, kocham Cię nade wszystko, z całego serca, z całej duszy? Najmilsi w Chrystusie, dosyć rozpatrzeć się w stosunkach naszych, aby poznać, jakim sposobem dla Boga i dla bliźniego poświęcić się możemy. Nie masz bowiem stanu w Kościele, nie masz stanowiska w społeczeństwie, w którym nie można by stać się zupełną ofiarą, na chwałę Bogu i bliźniemu na zbawienie, doskonałym całopaleniem na wonność słodkości.

Czegóż więc brakuje, że takimi nie zostajemy? Ty wiesz, o Panie, czego brakuje, Ty znasz nasz niedostatek; miłości Twojej, o Jezu, miłości Twojej nam brakuje, tej miłości gorącej, czynnej, wytrwałej, mężnej, ofiarnej, tej miłości, która Świętych tworzy, o której w Pieśniach nad Pieśniami mówisz: „Mocna jest jako śmierć miłość… pochodnie jej pochodnie ognia i płomieni” (Pnp 8, 6). A gdzie się udamy po tę miłość, jak nie do Serca Twego, o Jezu, źródła wszelkiej świętej miłości? O Serce Boskie, ognisko nieogarnionej miłości, ofiaro miłości wiecznie gorejąca, niechże od Ciebie zaczerpniemy tego ducha ofiary, który tak rzadkim jest na świecie i nie skądinąd, tylko od Ciebie zaczerpnąć możemy. Niechże nas zapali ten płomień miłości, który z siebie na ziemię miotasz i tak pragniesz, aby się zapalił. O Serce Jezusa, daj, aby serca nasze z Tobą i dla Ciebie stały się ofiarami Bogu miłymi. Amen.

Ks. Marian Morawski, Kazania i szkice, Kraków 1921 [drobne uwspółcześnienie języka – red. GM]




Koronacja obrazu Matki Bożej Pocieszenia w Gdyni

W dn. 12 czerwca odbyła się koronacja obrazu Matki Bożej Pocieszenia z Bazyliki Morskiej w Gdyni. Złote korony zostały pobłogosławione w kwietniu przez papieża Franciszka. Wizerunek Matki Bożej Pocieszenia znajduje się w mieście od prawie 100 lat. Obraz powstawał w czasie budowy ołtarza głównego obecnej Bazyliki Morskiej. W 1923 roku stworzył go prof. Jan Rutkowski – znany polski konserwator zabytków. A wykonany został na zamówienie Stanisława Wachowiaka – ówczesnego wojewody pomorskiego. W ołtarzu pojawił się w 1924 roku. Obraz przedstawia Maryję, która na lewej ręce trzyma Dzieciątko Jezus. Przez lata Matka Boża Pocieszenia stała się swego rodzaju opiekunką Gdyni. Portowcy, marynarze i żołnierze przybywali do bazyliki, gdzie dziękowali przed obrazem za dary pracy i modlili się o pomyślność miasta.

Mszy świętej przewodniczyli Jego Ekscelencja abp Salvatore Pennacchio – nuncjusz apostolski w Polsce oraz abp Tadeusz Wojda – metropolita gdański. 

– Przez wiele lat przed obrazem Matki Bożej Pocieszenia odprawiano msze święte za ojczyznę – zwłaszcza w ważnych dla historii narodu dniach. Gdynianie modlili się przed jej obliczem również w grudniu 1970 roku oraz w wielu innych istotnych momentach. Matka Boża Pocieszenia stała się prawdziwą opiekunką Gdyni i jej mieszkańców. Nasza obecność na tej uroczystości jest świadectwem tego, że tak ją postrzegamy – mówił podczas homilii abp Tadeusz Wojda, metropolita gdański.

Źródło: www.gdynia.pl




O ofierze Serca Jezusowego w Najświętszym Sakramencie, cz. 1

ks. Marian Morawski SJ

Kazanie wygłoszone w Krakowie u śś. Wizytek, 1871 r.

„Chrystus umiłował nas i wydał samego siebie za nas objatę i ofiarę Bogu na wonność słodkości” (Efez. 5, 2) 

Miłość i ofiara, najmilsi w Chrystusie, są nierozdzielnie połączone. Miłość jest to korzeń w głębi serca ukryty, ofiara zaś z niej jako kwiat na jaw wyrasta, i świadczy o istnieniu i żywotności korzenia. Taka jest myśl Apostoła, który tak w słowach przytoczonych, jak i na innych miejscach zwykł uważać ofiarę jako owoc i zarazem jako dowód miłości. I tak w liście do Galatów podobnymi słowy pisze o Zbawicielu: „Umiłował mnie i wydał samego siebie — to jest ofiarował się — za mnie” (Gal 2, 20). I sam też boski Mistrz miłości ten stosunek między miłością a ofiarą zatwierdza, i swoją, ze wszystkich najdoskonalszą, na krzyżu spełnioną ofiarę stawia na dowód najdoskonalszej miłości: „Większej nad tę miłość żaden nie ma, aby kto duszę swą położył za przyjacioły swoje” (Jan 15, 30.). Przeto, najmilsi, dzisiaj, gdy nam uroczystuje sama miłość Zbawiciela, miłość upostaciowiona w Sercu cierniami uwieńczonym, o ofierze mówić będziemy. A ponieważ to Boskie Serce, we wszystkich tajemnicach miłości czczone, najbardziej uwielbiamy w najprzedniejszym z dzieł miłości, w tajemnicy Ołtarza, dlatego mówić mamy nie o ofierze krzyżowej; nie o ofierze duchownej, którą przez całe życie za nas gorzał, ale tylko o ofierze, którą spełnia na naszych ołtarzach sama miłość Serca Jezusowego. Uważać będziemy stan ofiary Jezusa Pana w najśw. Hostji, tak ze względu na zewnętrzne okoliczności, jak na wewnętrzne Jego uczucia i z tych uwag poznawać będziemy, jaka ma być ofiara nasza, jakiej ofiary od nas żąda Jego ofiara i miłość Jego. — „Zdrowaś Maryjo”.

Ofiara, najmilsi bracia, jest wyniszczeniem. Dosyć spojrzeć pobieżnie przez wszystkie wieki na dzieje ludzkości. U wszystkich narodów, we wszystkich religiach ukazuje nam się obrządek nad wszystkie inne górujący jako główny czyn religii społeczeństwa, polegający zawsze, na jakimś zniszczeniu, zabijaniu bydląt, paleniu kadzideł, lub czymś podobnym. Ma się rozumieć, nie każde zniszczenie jest ofiarą, ale tylko takie, które się czyni na cześć Boga, w imieniu ludu, aby uznać najwyższe Jego panowanie nad wszelkim stworzeniem i Go przebłagać. Stąd to gdy w przenośnym znaczeniu dajemy nazwę ofiary naszym prywatnym sprawom lub nawet wewnętrznym aktom, tylko takie uczynki ofiarami zowiemy, które są trudne, bolesne, słowem, które są jakimś choć częściowym wyniszczeniem samego siebie, z utratą rzeczy nam drogiej, z przytłumieniem uczuć serca, w szlachetnym celu tj. dla czci Bożej lub dobra bliźniego. Ale tu mowa o ofierze w ścisłym znaczeniu, tj. o zniszczeniu rzeczy widzialnej przez kapłana, przedstawiciela ludu, na cześć Bożą wykonywanym. Takie ofiary miał stary zakon, ale to były tylko figury; takie ofiary miało pogaństwo, ale to były świętokradztwa.

U nas chrześcijan, najmilsi, u nas tylko jest jedyna prawdziwa ofiara, Bogu nieskończoną cześć a ludziom wszelkie zbawienie przynosząca. Tą ofiarą, jak wiemy, jest śmierć krzyżowa Syna Bożego, w której ofiarnikiem i ofiarą jest sam Bóg-człowiek; a ofiarowaniem śmierć dobrowolnie podjęta. Ta ofiara, gdy się raz spełniła, uczyniła zadość najobfitszej sprawiedliwości Bożej za niezliczone świata przestępki — ale miłości, najmilsi bracia, nie stało się zadość. Serce Jezusa żądało, aby ta sama ofiara, w oczach każdego z nas, nie raz lecz co dzień na każdym miejscu się powtarzała, co jest najcelniejszym miłości czynem i dowodem. I istotnie, co dzień po całym świecie powtarza się, raczej odtwarza się ofiara krzyżowa, już nie krwawa, jak na krzyżu, bo już okup grzesznego świata wypłacony, bo już Bóg przebłagany —  ale niekrwawa, jak przystoi zakonowi łaski, i miłością samą gorejąca, czysta, święta, nieskończenie drogocenna: tak iż Bóg pięknością i wonnością jej niejako zachwycony, odrzuca wszystkie inne ofiary: „Nie mam chęci do was — mówi Pan Zastępów do starozakonnych ofiarników przez usta Malachiasza proroka — i daru nie przyjmę z ręki Waszej: bo od wschodu słońca aż do zachodu wielkie jest imię moje między narodami, a na każdym miejscu poświęcają i ofiarują imieniu memu ofiarę czystą, bo wielkie jest imię moje między narodami” (Mal 1, 10–11).

Ale jeśli w tajemnicy Ołtarza jest prawdziwa ofiara, musi też być prawdziwe i rzeczywiste wyniszczenie. Lecz jakimże sposobem Chrystus, który, jak mówi Pismo, raz zmartwychpowstawszy już więcej nie umiera (Rzym. 6, 9), jakimże, mówię, sposobem wyniszczać się może w ofierze Mszy św.? Ach! Jakim sposobem Jezus wyniszcza się na ołtarzu?! Spójrzmy na ołtarz, najmilsi, na tę drobną hostię — jeżeli mamy iskierkę wiary w duszy i iskierkę miłości w sercu — jużeśmy zrozumieli. Oto kapłan, widomy namiestnik prawdziwego wielkiego Kapłana naszego, wymówił słowa sakramentalne i tymi słowy, niczym mieczem ofiarniczym, jak mówią święci Ojcowie, ofiarę żywą wprawił w stan wyniszczenia, do śmierci zgoła podobny, bliski stanowi ofiary zabitej. Patrzmy tylko — oto Król królów i Pan panujących, Sędzia żywych i umarłych, słońce miasta niebieskiego, rzeczywiście leży na ołtarzu, jak ofiara zabita, w postaci rzeczy martwej, w postaci pokarmu! Podobnie jak baranek ofiarny zabitym być musiał, zanim go pożywali, którzy w ofierze uczestnictwo mieli, tak samo i nasz niepokalany Baranek, mieczem słów sakramentalnych dosiągniony, składa wszelkie a wszelkie ślady życia, przybiera postać istoty martwej, aby tak móc być pożywanym przez uczestników tej świętej ofiary. Nie tylko więc mistycznie, w podobieństwie, bywa zabity, lecz rzeczywiście, o ile to stan pokarmu wymaga, wyniszczony zostaje. Jest więc św. ofiara nasza na ołtarzu żywą, zarazem, i zabitą; wszystkie członki ma w najświętszej Hostii, a nie rusza się i żadnego znaku życia nie objawia; rozlane są wdzięki na ustach jego (Ps 44, 3) — jak mówi Psalm — a głosu żadnego nie wydaje. Najpiękniejszy urodą między synami ludzkimi, ma kształt okruszyny chleba! Jeszcze więcej powiem: tak zupełnie jest ze śladów życia wyzuty, że każdy może Go do woli brać, przenosić, miotać, czynić z Nim co tylko się podoba, używać Go nawet do niegodziwych, bezbożnych i świętokradzkich celów — i w samej rzeczy niestety piekło nauczyło ludzi nadużywać w taki sposób tego cudu miłości. Ach! nie jestże to, najmilsi, prawdziwe wyniszczenie, zdumiewający stan śmierci, przedziwna ofiara? Tak jest, w istocie, bo to jest ofiara właściwa miłości, ofiara Serca Jezusowego, a miłość, jak dobrze mówią, jest przemyślna, wymysły serca są zawsze przedziwne, a najprzedziwniejszym wymysłem najmiłościwszego Serca jest właśnie ten, że będąc nieśmiertelnym, znalazł sposób co dzień za nas umierać i w tym stanie ofiary zabitej na ołtarzach naszych trwać wiekuiście; i co dzień, jak zechcemy, od nas być pożywanym.

Cdn.




Kongres Różańcowy

W dn. 28 maja, w Sanktuarium Matki Bożej Królowej Różańca Świętego w Krasnymborze odbył się I Kongres Różańcowy Diecezji Ełckiej. Hałem kongresu było wezwanie: „Odmawiajcie różaniec” . Otwierając go, inicjator tego dzieła biskup ełcki Jerzy Mazur podziękował organizatorom za jego przygotowanie, a zarazem życzył, aby pogłębiona refleksja nad modlitwą różańcową przyniosła błogosławione owoce.

„Pragniemy, by nastąpiło ożywienie nabożeństwa Pierwszych Sobót Miesiąca, działalności środowisk różańcowych i zainicjowanie nowych wspólnot, a także promowanie i odkrywanie tego skarbu, jakim jest Różaniec” – wyjaśniał idee kongresową biskup ełcki Jerzy Mazur.

Do Krasnegoboru mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych przybyło ponad 1.500 wiernych z terenu diecezji ełckiej.

„Odmawiajcie różaniec” – aktualność prośby Matki Bożej z Gietrzwałdu i Fatimy” – to tytuł wykładu wygłoszonego przez ks. kan. dr Jacek Gancarka, moderatora Stowarzyszenia Żywy Różaniec. Ks. Gancarek  zaakcentował, że „w naszych czasach przesłanie z Fatimy i Gietrzwałdu jest coraz bardziej aktualne, gdy pytamy o rozeznanie tożsamości chrześcijańskiej w Europie” i zachęcał do gorliwej modlitwy różańcowej: „Módlmy się na różańcu i sami zachęcajmy do tej modlitwy. Bądźmy sami misjonarzami w naszych środowiskach, głosząc dzieło różańcowe”. 

Centralnym punktem Kongresu była uroczysta Msza św., której przewodniczył i homilię wygłosił bp Jerzy Mazur, biskup ełcki.

„Gromadzimy się w Sanktuarium Matki Bożej Różańca Świętego w Krasnymborze na I Kongresie Różańca Diecezji Ełckiej. Przychodzimy do Matki Boga i naszej Matki, by powierzyć Jej nasze troski i kłopoty, problemy i trudności, ale także nasze radości, marzenia i nadzieje. Przychodzimy, by wsłuchać się w głos naszej Matki i zawierzyć Jej siebie, (…)by Jej powiedzieć w tych niełatwych czasach: „Maryjo, prowadź, bo Ty znasz drogę’” – mówił biskup w homilii i dodał – „Pragniemy w tym jubileuszowym roku naszej diecezji jeszcze bardziej wsłuchać się w prośbę Maryi, Matki Kościoła kierowanej do nas. Słowa Jej prośby brzmią: „Odmawiajcie Różaniec”. Te słowa są hasłem organizowanego przez nas I Kongresu Różańcowego Diecezji Ełckiej”.

Biskup ełcki wyjaśniał, że „Maryja jest obecna w Kościele i z Kościołem. Zatroskana o nasze zbawienie ciągle przychodzi, objawia się w różnych miejscach świata i wzywa do nawrócenia, pokuty, modlitwy różańcowej”. Biskup przypomniał znaczenie pierwszych pięciu sobót miesiąca i zachęcał do kontynuacji i rozpoczęcia praktyki nabożeństwa wynagradzającego w pierwsze soboty miesiąca we wspólnotach parafialnych i indywidualnie. Wyjaśniał również, że z woli Bożej Niepokalane Serce Maryi jest ratunkiem dla grzeszników.

Ukazując orędzia płynące z objawień Matki Bożej w Fatimie i Gietrzwałdzie, pasterz diecezji ełckiej wskazał, że te przesłania są nadal dla nas aktualne i zachęcał do modlitwy różańcowej, jako jedynego ratunku na uderzające w nas zagrożenia, ideologie i problemy: „Matka Boża zachęca, byśmy zaciągnęli się do tej walki Jej Boskiego Syna, zwłaszcza przez codzienne odmawianie Różańca w intencji pokoju na świecie i w intencji rodzin”. Podkreślał, że „droga duchowa, droga modlitwy różańcowej prowadzi nas do walki z grzechem, wadami narodowymi, nałogami a to prowadzi nas do nawrócenia, do wewnętrznej wolności”. 

Bp Mazur życzył, aby Rok Jubileuszowy diecezji ełckiej „stał się kolejnym bodźcem, by żyć treścią Orędzia z Gietrzwałdu i Orędzia fatimskiego, wzywającego do odmawiania różańca, pokuty i nawrócenia”, a Kongres Różańcowy był „rozprostowaniem nóg przed drogą, która nas czeka”. Zachęcał do powstawania nowych Róż Różańcowych i innych wspólnot różańcowych w parafiach: „uczyńmy wszystko, aby wspólnoty różańcowe wybuchły na nowo ogniem modlitwy w intencji pokoju, rodziny, o powołania kapłańskie, zakonne, misyjne i do małżeństwa sakramentalnego oraz w intencji misji i misjonarzy”.

Na zakończenie przytaczając słowa św. O. Pio, który powiedział: „Matka Boża nigdy nie odmówiła mi łaski, o którą prosiłem, modląc się na różańcu”, ordynariusz życzył, aby „także te słowa stały się dla każdej z was i każdego z was zachętą do odmawiania modlitwy różańcowej. Pamiętajmy Różaniec ma moc, jest bronią przeciwko złu i tarczą przeciwko grzechowi. Różaniec jest skarbem odkrywajmy go i pomagajmy innym go odkrywać”.

Przed obrazem Pani Krasnobrodzkiej, bp Jerzy Mazur dokonał Aktu Zawierzenia Matce Najświętszej   z okazji Jubileuszu 30-lecia  Diecezji Ełckiej.

Źródło: diecezjaelk.pl