1

Akt Poświęcenia dla triumfującego zwycięstwa Niepokalanego Serca Maryi

Bp Paweł Maria Hnilica SJ

Budząc się o jutrzence Twojego Triumfu, my, Twoje dzieci zjednoczone w odpowiedzi na Twoje matczyne wołanie, składamy przyrzeczenie ofiarowania się Twojemu Niepokalanemu Sercu, uczestnicząc tym samym w Twoim Triumfie.

Modlę się, droga Matko, abyś wzięła mnie w Swoje matczyne ramiona, przedstawiając mnie Bogu Ojcu w Niebie, tak abym został wybrany i przydzielony do służenia Twojemu Synowi poprzez ofiarowanie się dla Triumfu Twojego Niepokalanego Serca.

W tym uroczystym akcie, ja, jako Twoje dziecko, ofiarowuję Ci swoje TAK w zjednoczeniu z Twoim Fiat, abym został umocniony i trwał silny w tej końcowej bitwie dla wypełnienia obietnic, jakie dałaś w Fatimie: nawrócenia Rosji, kraju Twojego największego zwycięstwa, a poprzez to nawrócenia całego świata oraz zapanowania powszechnego pokoju.

Królowo Apostołów i Współodkupicielko, bądź naszym przewodnikiem pośród ciemności obecnych czasów, gdzie promienie Twojej jutrzenki docierają, aby oświetlić nasz horyzont. Twoim  Niepokalanym Sercem jako naszym schronieniem i drogowskazem,  prowadź nas na pole tej bitwy; poślij nas na szańce uzbrojonych w Twój miecz prawdy, opancerzonych zbroją cnoty, abyśmy byli wzorem nieskończonego miłosierdzia i miłości Boga Ojca.

Obiecujemy Ci, Matko Najświętsza, wierność Ojcu Świętemu jako naszemu Bożemu reprezentantowi Chrystusa pomiędzy nami, aby to poświęcenie przyniosło jedność naszych serc, umysłów i dusz dla realizacji rzeczywistego Triumfu Twojego Niepokalanego Serca, który może zstąpi na ziemię za czasów jego pontyfikatu.

Jako apostoł Twojego Triumfu, ślubuję Ci, Matko, dawać świadectwo Boskiej obecności Twojego Syna w Świętej Eucharystii, jednoczącej sile Twojej potężnej armii. Obyśmy znaleźli pewność, ufność i jednomyślność celu przed Przenajświętszym Sakramentem. Niech Chrystus utworzy we mnie idealną duszę, tak aby Jego jaśniejące odbicie promieniowało ze mnie na wszystkich.

Najświętsza Maryjo Panno, Matko najczystsza, Pośredniczko wszystkich łask Bożych, zechciej zamieszkać w moim sercu; a wraz z Tobą niech zamieszka w nim Twój Oblubieniec, Duch Święty, aby to moje poświęcenie rodziło owoce dzięki Jego darom.

Siłą Jego obecności pozostaniemy niezachwiani w ufności, silni i wytrwali w modlitwie, dążąc do całkowitego oddania się Bogu Ojcu. Niechaj Duch Święty objawi się jako fala zjednoczenia wszystkich serc na całym świecie.

Ja,…………………., Twoje dziecko, w obecności wszystkich aniołów Twojego Triumfu, wszystkich świętych w Niebie i w zjednoczeniu z Matką Kościołem, składam na Twoje ręce odnowienie obietnic mojego Chrztu świętego. Ofiarowuję Ci, droga Matko, całą moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, radości i smutki, modlitwy i ofiary, wszystko to czym jestem i wszystko to, czym stanę się poprzez uformowanie mnie przez Ojca Niebieskiego.

Ofiarowuję Ci Matko moją miłość i zobowiązanie, abyśmy pozostawali złączeni na zawsze w TAK wieczności, w głębi Twojego Triumfującego Niepokalanego Serca.

Amen.

Ja, …………………..ślubuję uroczyście moje poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi.

Zaświadczone i zaakceptowane przez:  + Biskupa Pawła Marię Hnilicę, SJ (faksymile podpisu)




Siła miłości Boga

Św. Albert Wielki

(…) Wszystko, co jest niezbędne do zbawienia, może odnaleźć swoją najwyższą, najpełniejszą, najkorzystniejszą doskonałość tylko w miłości.

Miłość dostarcza wszystkiego, co jest potrzebne dla naszego zbawienia. Zawiera w obfitości każdą dobrą rzecz i nie brakuje jej obecności nawet najwyższego przedmiotu naszych pragnień.

Tylko dzięki samej miłości zwracamy się do Boga, przemieniamy się na Jego podobieństwo i jesteśmy z Nim zjednoczeni, abyśmy stali się z Nim jednością duchowo i otrzymywali od Niego całe nasze szczęście: tutaj w łasce, potem w chwale. Miłość nie może znaleźć odpocznienia, dopóki nie spocznie w pełnym i doskonałym posiadaniu Ukochanego.

To dzięki drodze miłości, Bóg zbliża się do człowieka, a człowiek do Boga, ale tam, gdzie nie ma miłości, Bóg nie może zamieszkiwać. Jeśli zatem posiadamy w sobie miłość, posiadamy Boga, ponieważ „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8).

Nie ma nic bardziej dojmującego niż miłość, nic bardziej subtelnego, nic bardziej przenikliwego. Miłość nie może spocząć, dopóki nie zbada wszystkich głębin i nie pozna doskonałości swego Ukochanego. Pragnie być z Nim jednym, a jeśli to możliwe, stanowi Umiłowanym jeden byt. Z tego powodu nic nie może jej w tym przeszkodzić, nic nie może wejść między nią a jej umiłowany przedmiot, którym jest Bóg, ale rzuca się naprzód, w jego kierunku i nie znajduje spokoju, dopóki nie pokona każdej przeszkody i nie dotrze aż do Ukochanego.

Miłość ma moc jednoczenia i przekształcania. Przemienia tego, który kocha w tego, który jest kochany, i tego, który jest kochany w tego, który kocha. Każdy przemienia się w drugiego, w stopniu w jakim jest to możliwe.

Najpierw rozważ inteligencję. Jak całkowicie miłość przenosi ukochaną osobę do tego, kto kocha! Z jaką słodyczą i zachwytem ta pierwsza żyje w pamięci drugiego, i jak szczerze kochający próbuje poznać, nie powierzchownie, ale dogłębnie, wszystko, co dotyczy przedmiotu swojej miłości, i stara się wejść jak najdalej w jego życie wewnętrzne!

Zastanówcie się następnie nad wolą, dzięki której również ukochany żyje w tym, który kocha. Czy nie przebywa w nim z powodu tego delikatnego uczucia, tej słodkiej i głęboko zakorzenionej radości, którą odczuwa? Z drugiej strony, kochający żyje w umiłowanym dzięki sympatii swoich pragnień, dzieląc się swoimi upodobaniami i antypatiami, radościami i smutkami, dopóki nie zdaje się tworzyć z drugim jedności. Jako że „miłość jest silna jak śmierć” (Pnp 8, 6), przenosi ona kochającego z samego siebie do serce umiłowanego i trzyma go tam w niewoli.

Dusza jest bardziej prawdziwie tam, gdzie kocha, niż tam, gdzie daje życie, ponieważ istnieje w przedmiocie kochanym poprzez własną naturę, rozum i wolę. Podczas gdy jest w ciele, ożywia tylko poprzez nadawanie mu istoty, którą dzieli z naturą zwierzęcą[1].

Istnieje zatem tylko jedna rzecz, która ma moc odciągania nas od obiektów zewnętrznych w głąb naszych własnych dusz, aby stworzyć tam bliską przyjaźń z Panem Jezusem. Tylko miłość Chrystusa i pragnienie Jego słodyczy może nas w ten sposób doprowadzić do odczuwania, pojmowania i doświadczania obecności Jego Boskości.

Tylko moc miłości jest w stanie podnieść duszę z ziemi na wyżyny Nieba, ani też nie można wznieść się do wiecznego szczęścia inaczej, jak tylko na skrzydłach miłości i pożądania.

Miłość jest życiem duszy, jej szatą godową, jej doskonałością[2].

Na miłości opiera się prawo, prorocy i nauki Pana (Mt 22, 40). Dlatego Apostoł napisał do Rzymian: „Pełnią tedy Prawa jest miłość” (Rz 13, 10), a w pierwszym liście do Tymoteusza: „Celem zaś przykazania jest miłość” (1 Tym 1, 5).

Źródło: Albertus Magnus, On Union with God, London 1911 (tłum. własne).

Ilustracja: Albertus Magnus (fresk, 1352, Treviso, Włochy).

[1] Autor mówi tutaj o duszy ludzkiej, która jako taka jest bardziej tam, gdzie kocha, niż tam, gdzie daje życie.

[2] Bez miłości nie ma doskonałej cnoty, ponieważ bez niej żadna cnota nie może doprowadzić człowieka do jego ostatecznego celu, którym jest Bóg, chociaż może doprowadzić go do niższego celu. W tym sensie, według starszych teologów, miłość jest „formą” innych cnót, ponieważ dzięki niej akty wszystkich innych cnót są nadprzyrodzone i skierowane do ich prawdziwego celu – tj. do Boga. (Cf. S. Th., II–II, q. 23, a. 7, 8).




Maryja w życiu kapłana: ratowanie dusz

Emil Neubert

Qui propter nos homines et propter nostram salutem descendit de caelis, „On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Syn Boży stał się człowiekiem nie tylko dla chwały Ojca, ale także dla naszego zbawienia. Zresztą w rzeczywistości te dwa cele są jednym i tym samym: Jezus czyniąc pokutę za nasze grzechy przywraca chwałę Bogu i jednocześnie przyprowadza do swego Ojca, jako Jego czcicieli w duchu i w prawdzie, dusze, które trwały w postawie buntu od czasów pierwszych przodków. Nawet imię zapowiada Jego misję: „Jezus” oznacza „Zbawiciel” („Bóg zbawia”). Jezus żyje tylko po to, aby uwielbić Boga, ale żyje także – oddycha, pracuje, cierpi i umiera – tylko po to, aby odkupić ludzi.

Ten sam cel musi przyświecać każdemu czynowi kapłana. Jeżeli przyświecają mu inne cele, nie jest prawdziwym kapłanem Chrystusa.

Rozważając gorliwe poświęcenie się Jezusa dla dusz, serce kapłańskie rozpala się tym samym zapałem. Jak wszędzie, tak i tutaj, Chrystusa-Zbawiciela kontemplujemy obok Maryi i pod Jej bacznym okiem. Z Nią zrozumiemy, rozważając ponownie rozdział trzynasty o kapłańskim wyrzeczeniu się siebie, jak Chrystus, od pierwszej chwili swojego życia na tym świeci aż po ostatnie westchnienie na Krzyżu, pragnął służyć, a nie, aby Jemu służono. Było to trwające trzydzieści trzy lata męczeństwo, ukoronowane agonią ukrzyżowania.

Jego służba była naszym zbawieniem. Nie skończył jej jednak wraz z końcem swego życia i zmartwychwstaniem. Chciał ją kontynuować do końca czasów. Aby zrealizować tę misję, założył swój Kościół, ustanowił kapłaństwo, dał nam sakramenty i nieustannie odnawia swoje poświęcenie na Krzyżu. Ze wszystkich czynów swego życia na ziemi odnawia tylko jedno – Ofiarę Kalwarii, która nas zbawiła i która, odnowiona, nieustannie udziela nam łaski zbawienia. Ofiarę tę odnawia nie raz na rok, na jednym ołtarzu, na szczycie judejskiego wzgórza, ale każdego dnia, nieustannie, w każdym miejscu na ziemi, tysiące razy dziennie. A wszystko to dzieje się przed ludźmi, z których większość zdaje się nie rozumieć, co się przed nimi dokonuje, w obecności biednych kapłanów, często rozkojarzonych i wyczerpanych, którzy także zdają się sami nie rozumieć, co robią.  

Z Maryją rozważamy te niezliczone cuda, uczynione przez Chrystusa z miłości, aby ratować dusze przed wiecznym potępieniem. Z Maryją prosimy Go, aby choć trochę rozpalił nasze serca tym samym ogniem, którym płonie Jego Serce. Nie zadowolimy się jednak podziwianiem zewnętrznej formy, ale wejdziemy za Maryją do wnętrza Serca Jezusa, aby zrozumieć konkretne motywy, które skłoniły Go do ratowania nas za tak wysoką cenę.

„Żyję w wierze Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal 2,20), mówi św. Paweł. Obfitość Jego gorliwości w dziele zbawiania dusz zapewnia Mu Jego miłość do nich. Widzi Boga kochającego swoje stworzenie miłością nieskończoną; wydobywającego je z nicości poprzez swą miłość; wynoszącego je, poprzez swą miłość, do uczestnictwa w życiu Bożym; poprzez miłość gotową, aby wybaczać w nieskończoność, jeśli tylko stworzenie zechce przyjąć te oznaki miłości. Syn, który stał się człowiekiem, uczestniczy w tym niezrozumiałym szaleństwie. Dlatego chodzi za najbardziej zatwardziałymi i odrażającymi grzesznikami, nie pozwalając sobie nawet na chwilę wytchnienia. Dla nich wylewa całą swą Krew, aż po ostatnią kroplę i poddaje się niewypowiedzianym torturom.

Głębiny miłości i miłosierdzia Jezusa trzeba badać z Jego Matką. Z Nią i za Jej pośrednictwem powinniśmy błagać Go, aby wlał w nasze serce swoje pragnienie zbawiania dusz. Jezus powołał kapłana, aby Mu w tym pomagał. Czy nie jest obłudą zapewnianie Jezusa, że się Go kocha, nie troszcząc się jednocześnie o dusze, które Jezus ukochał nieopisaną miłością?

Gdy usiłuję uczestniczyć u boku Maryi w nieskończonej miłości Chrystusa dla dusz, zaczynam rozumieć, że uczestniczę także w odczuwaniu Jej Macierzyńskiego Niepokalanego Serca, niewypowiedzianie bolesnego i miłosiernego. Miłość Jezusa do grzeszników cała Ją przeniknęła. Tak jak On, kocha ich tą samą miłością Ojca. Kocha ich także z przyczyn osobistych: poświęciła dla nich swego Syna; są to Jej przybrane dzieci, drudzy Jezusowie, drudzy synowie Ojca; Jej misją jest wyrwać ich spod wpływów szatana i sprawić, by żyli życiem Jej Pierworodnego. Przypomnijmy sobie, z jakim płomiennym zapałem pragnęła Monika zbawienia swego syna Augustyna! Miłość i płomienny zapał Maryi pragnącej zbawienia swych zabłąkanych dzieci, będących w niebezpieczeństwie wiecznego potępienia, są nieporównanie większe. Czy kapłan może być Jej ulubionym synem, jeżeli nie wkłada całej gorliwości duszy w pomaganie swej Matce w misji zbawiania Jej dzieci?

„Szeroka brama i przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest, którzy przez nią wchodzą” (Mt 7,13). Trudno oszacować liczbę dusz nieustannie narażonych na zatracenie w przepaściach piekielnych. Ratunek zapewniają im tylko te dusze powołane do apostolstwa, które wypełniają swoją misję. Kapłan jest do niej także powołany. Jezus i Maryja liczą na niego. Gdy jest tego świadom, czy cokolwiek może ostudzić jego gorliwość i niepokój o dusze potrzebujące jego pomocy?

Gdy jestem kuszony do popełnienia grzechu, gdy działam w sposób niedoskonały, gdy brakuje mi odwagi, by wznieść się do aktów wielkodusznych, dusze wołają do mnie: „Miej litość, nie pozwól nam iść do piekła!”. Czy nie słyszę także trwożnych słów Chrystusa na Krzyżu: Sitio! „Jestem spragniony! Jestem spragniony dusz!”. Czy nie widzę łez mojej Matki u boku umierającego Syna, płaczącej nad Nim i nad pozostałymi swymi dziećmi, których nie chcę ratować?

O Jezu! O Maryjo! Dusze! Dusze! Niech ta myśl o ratowaniu dusz prześladuje mnie dzień i noc, i niech zmusza mnie do życia pełnią mego kapłaństwa!

Źródło: o. Emil Neubert, Maryja w życiu kapłana, Cor Eorum, Płock 2017.

Ilustracja: Jan Gossaert, Chrystus pomiędzy Najświętszą Maryją Panną a św. Janem Chrzcicielem, Prado, Madryt.




Ojciec Święty zachęca do odmawiania Różańca Świętego

Papież Franciszek

Ojciec Święty postanowił zachęcić wszystkich wiernych na całym świecie do odmawiania przez cały październik codziennie Różańca Świętego. Chodzi o zjednoczenie się w komunii i pokucie, jako lud Boży, prosząc Matkę Bożą i Świętego Michała Archanioła, aby chronili Kościół od diabła, który zawsze stara się oddzielić nas od Boga i między nami – czytamy w komunikacie Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej.

Oto pełna treść komunikatu:

Ojciec Święty postanowił zachęcić wszystkich wiernych na całym świecie do odmawiania przez cały październik codziennie Różańca Świętego. Chodzi o zjednoczenie się w komunii i pokucie, jako lud Boży, prosząc Matkę Bożą i Świętego Michała Archanioła, aby chronili Kościół od diabła, który zawsze stara się oddzielić nas od Boga i między nami.

W ostatnich dniach, przed wyjazdem do krajów bałtyckich, Ojciec Święty spotkał się z o. Fréderic Fornos S.I., międzynarodowym dyrektorem Światowej Sieci Modlitwy za Papieża, i poprosił go, aby rozpowszechniał swój apel do wszystkich wiernych na całym świecie, zapraszając ich do kończenia odmawiania Różańca starożytną antyfoną „Sub Tuum Praesidium” oraz modlitwą do św. Michała Archanioła, który chroni nas i pomaga nam w walce ze złem (por. Ap 12, 7-12).

Modlitwa – jak powiedział Papież kilka dni temu, 11 września w homilii porannej Mszy św. cytując Księgę Hioba – jest bronią w walce z Wielkim Oskarżycielem, który „krąży po świecie próbując oskarżać”. Tylko modlitwa może go pokonać. [Ojcowie Kościoła – przyp. red.] radzili, aby w chwilach duchowych turbulencji chronić się pod płaszczem Świętej Bożej Rodzicielki odmawiając antyfonę „Sub Tuum Praesidum”.

Antyfona „Sub Tuum Praesidum” brzmi następująco:

Sub tuum praesidium confugimus Sancta Dei Genitrix. Nostras deprecationes ne despicias in necessitatibus, sed a periculis cunctis libera nos semper, Virgo Gloriosa et Benedicta”.

[„Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona. O Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, Pocieszycielko nasza. Z Synem swoim nas pojednaj, Synowi swojemu nas polecaj, swojemu Synowi nas oddawaj. Amen”.]

Tą prośbą o wstawiennictwo, Ojciec Święty prosi wiernych całego świata o modlitwę, aby Święta Boża Rodzicielka chroniła Kościół pod swym płaszczem, zachowała go przed atakami złego ducha, wielkiego oskarżyciela, a jednocześnie czyniła go coraz bardziej świadomym win, błędów oraz nadużyć popełnionych w czasie obecnym i w przeszłości, a także czyniła zaangażowanym w ich zwalczanie, aby zło nie zwyciężyło.

Ojciec Święty poprosił także, aby odmawianie Różańca Świętego w październiku kończono modlitwą napisaną przez Leona XIII:

Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio; contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae caelestis, Satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute, in infernum detrude. Amen”.

„Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen”.

Źródło: https://episkopat.pl/ojciec-swiety-zacheca-do-odmawiania-przez-caly-pazdziernik-rozanca-swietego/




Dusza apostolstwa – nabożeństwo do Niepokalanej Matki

o. Jean-Baptiste Chautard

Czyż mógłbym, jako członek zakonu Cystersów, tak ściśle poświęconego Najświętszej Maryi Pannie jako syn św. Bernarda, niezrównanego przez pół wieku, apostoła całej Europy, zapomnieć o tym, że św. Opat z Clairvaux Maryi przypisywał cały swój postęp w zjednoczeniu swym z Jezusem i wszystkie owoce swoich prac apostolskich.

Wszyscy wiedzą czym było dla narodów i królów, dla Soborów i Papieży apostolstwo tego najsławniejszego syna Patriarchy św. Benedykta.

Wszyscy podziwiają świętość, geniusz, głęboką znajomość Pisma św. i namaszczenie, cechujące dzieła ostatniego z Ojców Kościoła. Ale najlepszym wyrazem podziwu wieków dla św. Doktora, to tytuł „Psałterzysty Maryi”, nadany mu przez  potomność.

„Śpiewak Maryi” — dotąd nie przewyższył go nikt z tych, co opiewał chwałę Matki Boga. Święty Bernardyn z Sienny i św. Franciszek Salezy, a również Bossuet, św. Alfons, błogosławiony Grignion de Montfort itd. czerpią ze skarbów św. Bernarda, kiedy chcą mówić o Niej i znaleźć dowody na rozwinięcie tej prawdy, którą św. Doktor stawia na czele: „Wszystko przychodzi nam przez Maryję”.

„Patrzmy, bracia, z jakim uczuciem nabożeństwa Bóg chciał, byśmy chwalili Maryję. On, który w Niej złożył pełnię wszystkiego dobra. Jeżeli mamy w sobie jakąś nadzieję, jakąś łaskę, jakieś zapewnienie zbawienia, przyznajemy, że to wszystko pochodzi od tej, która jest pełną rozkoszy… Usunąć to słońce, które oświeca ziemię, i oto nie będzie dnia. Usuńcie Maryję, tę Gwiazdę morską i nasze wielkie i niezmierne morze pogrąży się w głębokiej ciemności, pokryje cieniem śmierci i ciężkimi chmurami. A więc z najgłębszych tajników serca, z głębi wnętrzności i z całych sił musimy czcić Najświętszą Pannę, gdyż taka jest wola Tego, który chciał , byśmy wszystko mieli przez Nią”.

„Nikt nie dostąpi zbawienia, jeno przez Ciebie, Matko Boga. Nikt nie otrzymuje łask od Boga, tylko przez Ciebie, o Pani, łaski pełna”! (św. German). „Świętość wzrasta w miarę nabożeństwa do Najświętszej Panny” (O. Faber).

Opierając się na tej zasadzie, nie wahamy się twierdzić, że apostoł cokolwiek by czynił dla swego zbawienia i swego postępu duchowego, dla płodności swego apostolstwa, będzie budował tylko na piasku, jeżeli jego działalność nie opiera się na szczególniejszym nabożeństwie do Matki Bożej.

a) A przede wszystkim w swym życiu wewnętrznym apostoł ma za mało nabożeństwa do swej Matki, jeżeli jego zaufanie do niej nie ma nic entuzjazmu, i jeżeli nabożeństwo, jakie ma do niej, jest czysto zewnętrzne. Jak jej syn „patrzy na serce”, i ona patrzy tylko w serca nasze i uważa nas za prawdziwe swe dzieci, tylko według tego, jak miłość nasza odpowiada jej miłości.

Trzeba mieć serce mocno przekonane o wielkości, przywilejach i dobroci tej, która jest zarazem Matką Boga i Matką ludzi. Trzeba mieć serce przejęte tą prawdą, że walka z wadami, nabywanie cnót, królowanie Jezusa w duszach naszych, a więc pewność zbawienia i uświęcenia, zależy od naszego nabożeństwa do Najświętszej Panny. Trzeba przejąć się myślą, że wszystko w życiu duchowym jest łatwiejsze, pewniejsze, słodsze i szybsze, skoro działamy z Maryją.

Z Maryją robi się więcej postępu w miłości ku Jezusowi w miesiąc, niż latami, jeżeli się żyje w mniej ścisłym związku z tą dobrą Matką (Grignion de Montfort).

Trzeba mieć serce przepełnione ufnością synowską względem Tej, której czułość, uprzedzające miłosierdzie wielkoduszność znamy z doświadczenia. (Dzieci, ona jest podstawą mej ufności i całą przyczyną mej nadziei — św. Bernard).

Serce rozpłomienione coraz większą miłością ku tej, bez której nie zna żadnej radości, z którą się łączy w każdym swoim bólu i przez którą przechodzą wszystkie jego uczucia.

Wszystkie te uczucia dobrze charakteryzują serce św. Bernarda, tego wzoru męża czynu. Któż nie zna tych słów jakie wypłynęły z duszy św. Opata, kiedy tłumacząc zakonnikom tekst Ewangelii „Poslan jest” zawołał:

„O wy, którzy rozumiecie, że wśród przypływów i odpływów tego wieku raczej unoszeni jesteśmy na falach pośród burz i nawałnic, niż chodzicie po ziemi, zwróćcie oczy wasze i miejcie je utkwione w tę gwiazdę, by nie zginąć w zawierusze. Skoro wiatry pokus rozpętają się, jeżeli natkniesz się na rafy doświadczeń, wznieś oczy ku gwieździe, przywołaj Maryję. Jeżeli złość, skąpstwo lub pożądliwość osaczają wątłą łódź twej duszy — wznoś oczy ku Maryi. Jeżeliś zmiażdżony poczuciem potworności tych błędów, przejęty wstrętem do obrzydliwych ran twego sumienia czujesz, że ogarnia cię otchłań smutku i rozpaczy — myśl o Maryi. W niebezpieczeństwie, trwogach, wątpliwościach myśl o Maryi i wzywaj Maryi.

Niech imię Maryi nigdy nie będzie dalekie od twych warg, nigdy dalekie od twego serca; a na to, by otrzymać pomoc jej modlitwy nie zapominaj o przykładzie jej życia. Idąc w jej ślady, nie zbłądzisz; modląc się do niej, nie wpadniesz w rozpacz, wpatrując się w nią, nie zmylisz drogi, z jej pomocą nie upadniesz; pod jej opiekę nie zaznasz trwogi, za jej kierownictwem nie znużysz się, jeżeli ona będzie ci pomocną dopłyniesz do portu”.

Pragnąc ofiarować naszym współbraciom w apostolstwie rodzaj skrótu rad św. Bernarda, skierowanych do tego, by stać się istotnym dzieckiem Maryi, zrobimy zdaje się najlepiej, gdy zachęcimy, by przeczytali z uwagą tak poważną i drogocenną pracę Życie duchowe w szkole Bł. Grigniona de Montfort, napisane przez Ojca Lhoumeau. Obok prac świętego Alfonsa Liguoriego i komentarzy Ojca Desurmont, pism Ojca Fabera i Ojca Giraud, żadna praca lepiej nie odzwierciedla pism świętego Bernarda od powyżej przytoczonego dzieła O. Lhoumeau. Zresztą cytuje on św. Bernarda na każdym kroku. Głęboki podkład teologiczny, namaszczenie, charakter praktyczny, wszystko składa się na to, by osiągnąć cel, do jakiego dążył niezmordowanie opat z Clairvaux. Urobić serca swych dzieci na wzór swego i nadać im to, co jest charakterystyczne dla Cystersów: potrzebę stałego uciekania się do Maryi i życie w zjednoczeniu z nią.

Zakończymy tymi pocieszającymi słowy, jakie słynna cysterka, św. Gertruda, nazwana przez Don Guerangera Gertrudą Wielką, usłyszała z ust Najświętszej Panny: „nie należy Jezusa nazywać mym Synem Jedynym, lecz raczej mym Pierworodnym, mym przenajsłodszym Jezusem. Poczęłam Go pierwszego w łonie, ale po Nim, a raczej przez Niego poczęłam was wszystkich, abyście byli jego braćmi i byście stali się mymi dziećmi, które przyjęłam do wnętrza miłości mej macierzyńskiej”. Wszystko w dziełach tej świętej patronki Trapistek odbija umysł jej błogosławionego Ojca św. Bernarda, w stosunku do życia w zjednoczeniu z Maryją.

b) Aby apostoł pracował z korzyścią.

Czy człowiek apostołujący ma wyrwać duszę z grzechu, czy ma w niej rozwinąć cnoty, zawsze powinien mieć jako pierwszy cel, za przykładem św. Pawła, zrodzić Zbawiciela w tych duszach. A ponieważ, jak powiada Bossuet, Bóg postanowił dać nam Zbawiciela za pośrednictwem Maryi, porządek ten nie zmienia się: Ona zrodziła głowę, musi więc również rodzić i członki. Wykluczyć Maryję z Apostolstwa, byłoby to zapoznać zasadniczą część planu Bożego. „Wszyscy przeznaczeni do nieba — powiada św. Augustyn — są na tym świecie ukryci w łonie Najświętszej Panny, ona ich tam strzeże, karmi, utrzymuje i daje wzrost, jako dobra Matka, aż ich zrodzi dla chwały po śmierci”.

Od chwili wcielenia, słusznie twierdzi św. Bernardyn ze Sienny, Maryja otrzymała rodzaj zwierzchnictwa nad całą misją doczesną Ducha św. tak, że żadne stworzenie nie dostępuje łask inaczej, jak za jej pośrednictwem.

Z drugiej strony prawdziwy czciciel Maryi staje się wszechmocnym w stosunku do serca Matki. Jakiż apostoł mógłby odtąd wątpić w skuteczność swego Apostolstwa, skoro przez nabożeństwo do Maryi zdobył wszechmoc Jej nad Krwią Odkupiciela.

Toteż widzimy, że wszyscy prawdziwi apostołowie są przejęci nabożeństwem do Najświętszej Panny. Gdy chcą wyrwać duszę z więzów grzechu, jakże skuteczną musi być ich praca, jeśli sami mają wstręt do złego i umiłowali czystość, przez co stają się podobni do tej, która sama siebie nazwała Niepokalanym Poczęciem.

Na głos Maryi św. Jan Chrzciciel poznał obecność Jezusa i zadrżał w łonie swej matki.

Jakąż więc wymową obdarzy Maryja swych przybranych synów, by mogli otworzyć dla Jezusa serca, dotychczas zamknięte. Jakież słowa pełne miłosierdzia potrafią znaleźć zbliżeni do Maryi apostołowi, aby uchronić od rozpaczy te dusze, które tak długo nadużywały łask Bożych.

Jeżeli jaki nieszczęsny nie zna Maryi — to pewność z jaką apostoł wskaże mu ją jako prawdziwą Matkę i ucieczkę grzeszników, wleje w jego serce otuchę i nadzieję.

Święty proboszcz z Ars spotykał czasem grzeszników, którzy zaślepieni złudzeniem, opierając się na pewnych praktykach zewnętrznych nabożeństwa do Maryi uspakajali się i grzeszyli tym śmielej, bez obawy płomieni piekielnych. Wówczas słowa jego nabierały mocy niewzruszonej, wykazywał im całą potworność takiego przekonania, ubliżającego Matce Miłosierdzia i zmuszał ich do gorącej modlitwy, by uprosić sobie łaskę uniknięcia przemocy piekielnej.

Apostoł niemający takiego nabożeństwa do Maryi nie osiągnie skutku w podobnym wypadku, a przez słowa ostre i zimne sprawi tylko to, że nieszczęśliwy rozbitek porzuci tę resztkę swej pobożności, która może się mu stać deską ratunku.

Apostoł, który całym sercem kocha Maryję, otrzyma od niej dar wymowy, by wzruszyć serca zatwardziałych grzeszników. Zdaje się, jakoby przez miłość dla swej Matki, Jezus zastrzegł dla niej najtrudniejsze zdobycze w apostolstwie i udzielał ich jedynie tym, co żyją w zjednoczeniu z Maryją. „Przez Ciebie wygładził wszystkich nieprzyjaciół naszych”.

Nigdy prawdziwemu synowi Maryi nie zbraknie argumentów, sposobów, a nawet świętych forteli, gdy w wypadkach prawie rozpaczliwych przyjdzie mu podtrzymywać słabych i pocieszać niepocieszonych.

Dekret, który do litanii dodał wezwanie: Mater boni consili, opiera się na tytułach „Skarbnicy łask niebieskich” i „Pocieszycielki strapionych” na jakie zasługuje Maryja. „Matka dobrej rady” tylko prawdziwym swym wielbicielom wskazuje sekrety, by mogli, jak w Kanie, otrzymać do dzielenia się z innymi wino pociechy i sity.

Ale głównie, gdy trzeba mówić duszom o miłości Boga, wówczas ta „Zdobywczyni serca”, według wyrażenia św. Bernarda, kładzie w usta swoich czcicieli słowa ogniste, które rozpalają miłość ku Jezusowi, a ta staje się źródłem wszystkich innych cnót.

Jako apostołowie musimy gorąco kochać Tę, którą Pius IX nazywa dziewicą-kapłanem, której godność przewyższa godność wszystkich kapłanów i biskupów. Miłość ta daje nam prawo nieuważania nigdy sprawy za straconą, jeżeli ją zaczniemy z Maryją i prowadzimy z Nią nadal. Maryja w rzeczy samej jest podstawą i koroną wszystkiego, co dotyczy panowania Boga przez Jej Syna.

Ale nie łudźmy się, że pracujemy z Nią, jeżeli się ograniczamy do stawiania jej ołtarzy, lub śpiewania ku jej czci pieśni. Ona żąda od nas nabożeństwa, które by nam dawało prawo do przeświadczenia, że żyjemy zawsze z Nią zjednoczeni, że uciekamy się do jej rady i do Jej pomocy i że nasze prośby do Boga zanosimy za Jej pośrednictwem. Ale najbardziej Maryja żąda, abyśmy naśladowali wszystkie cnoty, jakie w niej podziwiamy i abyśmy się zdali bez zastrzeżeń w Jej ręce, żeby ona nas przyoblekła w swego Boskiego Syna.

Złączeni z Tą, która jest naszą Orędowniczką, Pośredniczką i Pocieszycielką, nigdy nie zejdziemy z prawej drogi, nie pozwolimy, by nasze uczynki były niezgodne z naszym wewnętrznym życiem, by stały się niebezpieczeństwem dla naszych dusz i zmierzały więcej do wywyższenia nas samych niż ku chwale Bożej.

Źródło: o. Jean-Baptiste Chautard, Życie wewnętrzne duszą apostolstwa, tłum. A. Szczepaniakowa, Wyd. XX. Pallotynów, Warszawa 1928 [język uwspółcześniono].

Ilustracja: Fragment obrazu Matki Bożej Świętojańskiej (Obraz Matki Bożej od Wykupu Niewolników, Matki Wolności). Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Krakowie. Wspomnienie 24 września.




Narodzenie Najświętszej Panny i nadanie Jej imienia „Maryja”

św. Józef Sebastian Pelczar

Narodzenie Najświętszej Panny i nadania jej imienia „Maryja”

I. Strasznym był stan ziemi żydowskiej za czasów proroka Eliasza. Przez trzy lata niebo było zamknięte i nie spuszczało ni dżdżu ni rosy ożywczej, wskutek czego potoki wyschły, a ziemia, wypalona żarem słońca, przestała rodzić, tak, że ludzie ginęli z głodu i pragnienia. Przywiedzeni prawie do rozpaczy, patrzyli oni ciągle w niebo, czy gniewać się nic przestanie. Wreszcie ukazał się na nim mały obłoczek, i wnet spadł z nieba deszcz obfity, po czym ziemia od razu odżyła, strumienie napełniły się wodą, drzewa i pola zazieleniły się, wszystkie stworzenia odetchnęły swobodniej. Taka posucha duchowa panowała na świecie przed Chrystusem Panem. Niebo było zamknięte i niewiele spuszczało Bożej rosy, natomiast słońce gniewu Bożego paliło swym żarem, wskutek czego dusze ludzkie, jak ziemia bez wody, mało rodziły dobrego ziarna, a za to wiele chwastów grzechu i cierni utrapień.

Biedna ludzkość wznosiła w górę błagalne ręce i wołała: Spuśćcie rosę niebiosa, z wierzchu, a obłoki niech zleją z deszczem sprawiedliwego[1]. Wreszcie ukazał się na niebie obłoczek i wydał z siebie deszcz obfity, od którego odmieniła się postać ziemi. Cóż to za obłoczek? To Maryja, z której się narodził Jezus Chrystus, Zbawiciel świata. O podnieś się świecie grzeszny, bo przez Maryję przyszło ci zbawienie; podnieś się świecie znękany, bo w Maryj przyszła ci pociecha; podnieś się świecie zrozpaczony, bo z Maryją przyszła ci nadzieja.

O narodzeniu Najświętszej Panny nic nie wspominają Ewangeliści, bo ich zadaniem było tylko opowiedzieć z Jej życia to, co się odnosiło do tajemnicy Wcielenia. Wiemy tylko z podania bardzo starego, sięgającego pierwszych wieków Kościoła, że rodzicami Maryj byli Joachim z królewskiego rodu Dawidowego i Anna z rodu Aaronowego. Oboje mieli dom w Nazarecie, z polem i pastwiskiem, i odznaczali się wielką pobożnością, ale do szczęścia ich tego brakowało że nie mieli potomstwa. Dopiero w wieku późniejszym i po długich modłach otrzymali od Anioła obietnicę, że Bóg da im córkę, której narodzenie rozweseli niebo i ziemię, a którą błogosławioną nazywać będą wszystkie pokolenia ludzkie. Według widzeń czcigodnej Anny Katarzyny Emmerich, Maryja przyszła na świat 8 września w mieście Nazaret; acz inne podanie wskazuje w Jerozolimie miejsce dawnego domu rodziców Maryi, gdzie miała stać Jej kolebka, a gdzie dziś jest kościół św. Anny[2]. Upadnij w duchu przed tą kolebką i uczcij świętą dziecinę, która po to przychodzi, by być Rodzicielką Słowa Wcielonego, a twoją Matką, Pośredniczką, Mistrzynią i Królową.

II. Jak twierdzi stara legenda, imię „Maria” objawione zostało w widzeniu św. Annie, a znaczy ono w języku hebrajskim tyle, co wywyższona, co morze goryczy i co gwiazda — w czym głęboka tkwi tajemnica.

Imię to chwalebne, bo to Imię Niepokalanej Dziewicy i Najświętszej Rodzicielki Syna Bożego, stąd po Imieniu Jezus najmilsze Trójcy Świętej i najwięcej czczone przez Aniołów i ludzi. Imię to przesłodkie, bo to Imię najlepszej Matki naszej, a cóż na ziemi słodszego nad matkę. Imię to potężne, bo to Imię Najwspanialszej Królowej nieba i ziemi, Władczyni czyśćca, Pogromicielki piekła, Szafarki łask, Pośredniczki naszej u Syna Bożego.

Wezwanie tego Imienia wyprasza łaski i pomaga do zbawienia. Wprawdzie św. Piotr powiedział: Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni[3], jedno Imię Jezus; ale samego Jezusa i wszystkie łaski z Nim przyniosła nam Maryja, stąd słusznie nazwano Jej Imię skarbnicą błogosławieństw i kluczem nieba[4].

Wezwanie tego Imienia pomaga we wszystkich potrzebach duchowych i ziemskich, cieszy we wszystkich cierpieniach, bo ono według słów św. Bernarda, jest weselem serca, miodem w ustach i melodią dla ucha. Mówi nawet św. Anzelm, że czasem prędzej bywamy wysłuchani, gdy wzywamy Imienia Maryi, aniżeli gdy wprost uciekamy się do Pana Jezusa, przeto że N. P. Maryja do modlitw naszych, zazwyczaj bardzo lichych, dodaje prośby swoje, a czyliż Jej prośbom zdoła Pan odmówić?

Wezwanie tego imienia ratuje we wszelakich pokusach, bo Maryja nie tylko sama pokonała węża piekielnego, ale także i dzieciom swoim wyprasza siłę i męstwo w walce. Ona też objawiła św. Brygidzie, że nie masz na ziemi tak wielkiego grzesznika, od którego by szatan nie odstąpił, byleby tylko grzesznik wzywał Jej Imienia, z postanowieniem niewracania do grzechu.

Chceszli tego doświadczyć, czcij, kochaj, naśladuj, Maryję, a przy tym patrz na Nią, jako na Gwiazdę przyświecającą drodze twego życia, i wzywaj Jej z ufnością. Do tego zachęca cię gorący Jej miłośnik św. Bernard: „O, ktokolwiek sądzisz, że wśród potopu tego świata raczej na wzburzonych falach się kołyszesz, niż po bezpiecznej ziemi stąpasz, nie odwracajże oczu od światła tej Gwiazdy, jeżeli nie chcesz być pogrążonym w toni. Jeżeli powstaną wichry pokus, jeżeli padniesz na skały przeciwności: patrz na Gwiazdę, wzywaj Maryi. Jeżeli cię unoszą bałwany pychy, wyniosłości, obmowy, zawiści: patrz na Gwiazdę, wzywaj Maryi. Jeżeli gniew, chciwość lub żądza cielesna łódką twej duszy zatrzęsie: patrz na Maryję. Jeżeli okropnością zbrodni przerażony, brzydotą sumienia zmieszany, strachem sądu przejęty, zaczniesz wpadać w przepaść smutku i w otchłań rozpaczy: myśl o Maryi. W niebezpieczeństwach, w uciskach, w wątpliwościach wspomnij na Maryję, wzywaj Maryi. Niech Ona z ust nie wychodzi, niech z serca nie ustępuje; abyś zaś doznał skutku Jej modlitwy, nie przestawaj wstępować w Jej ślady; bo za Nią idąc, nie zbłądzisz, — Jej prosząc, nie wpadniesz w rozpacz, — o Niej myśląc, nie pomylisz się. Gdy Ona trzymać cię będzie, nie upadniesz; gdy Ona cię otoczy swą opieką, nie strwożysz się; gdy Ona cię poprowadzi, nie zmęczysz się; gdy Ona ci będzie łaskawą, szczęśliwie dojdziesz do celu; a tak na sobie samym doświadczysz, jak słusznie powiedziano: A imię Panny Maryja”[5].

PRZYKŁADY.

Kiedy św. Alfons Rodriguez wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, upomniał go Bóg w widzeniu, że ma się gotować do twardej walki. Mianowicie widział on po trzykroć we śnie stado czarnych ptaków, które jedna gołębica, mająca na piersiach srebrem wyszyte Imię Jezus, rozproszyła. Niebawem uderzyły na niego pokusy cielesne, ohydne, gwałtowne, nieustanne, bo trwały lat kilka bez przerwy, mimo, że święty mąż postem i dyscypliną trapił swe ciało. Walka była straszna, zwłaszcza, że do wyobrażeń szpetnych i bluźnierczych przyłączyła się jeszcze pokusa zniechęcenia. Alfons jednak ani razu nie upadł, a najsilniejszą jego bronią była ta modlitewka: Sancta Maria, Mater Dei, memento mei — Święta Maryjo, Matko Boża, pamiętaj o mnie. Podobnie niech każdy woła do tej Gołębicy najczystszej, gdy myśl i uczucia brzydkie, niby ptaki czarne, na niego uderzają.

W 1683 r. ogromne, bo 300 000 zbrojnych liczące wojsko Turków i Tatarów obległo Wiedeń i zagroziło całemu chrześcijaństwu. Działa nieprzyjacielskie dniem i nocą sypały gradem kul, a jedna z nich zapaliła kościół Benedyktynów szkockich, leżący w pobliżu prochowni, i tylko opiece Najświętszej Panny zawdzięczać należy, że miasto nie wyleciało w powietrze. Kiedy niebezpieczeństwo było największe, przybył z pomocą król polski Jan III Sobieski, a połączywszy 24 000 rycerstwa z wojskiem niemieckiem, stanął obozem na górze Kahlenberg, panującej nad Wiedniem. Nim na prośbę cesarza Leopolda I i papieża Innocentego XI wyruszył na tę wyprawę, odbył pielgrzymkę do 7 kościołów i polecił się opiece Najświętszej Panny przed cudownymi Jej obrazami w Krakowie „na Piasku” i w Studziannie, w sam zaś dzień bitwy, to jest 12 września 1683 r., służył rano do Mszy św., klęcząc z rozłożonymi rękami, i przyjął Komunię św., po czym powstał pełen ufności, że Maryja wyprosi chrześcijanom zwycięstwo, pobłogosławił wojsku różańcem. O zwycięstwo błagały również bractwa Najświętszej Panny, przemierzające z cudownym obrazem Najświętszej Panay Różańcowej ulice Krakowa w tym właśnie czasie, kiedy husarzy nasi z okrzykiem: „Jezus Maryja” rzucali się na pohańców. Rzeczywiście zwycięstwo było nader świetnym, bo zastępy tureckie poszły w rozsypkę, zostawiwszy tysiące trupów pod murami Wiednia, podczas gdy po stronie chrześcijańskiej ledwie 600 mężów zginęło. Chorągiew wielkiego wezyra czyli wodza tureckiego Kara Mustafy przesłał król Jan III, papieżowi Innocentemu XI wraz z pokornym listem, w którym te przychodziły słowa: „Przyszedłem, widziałem, Chrystus zwyciężył”. Na pamiątkę tego pogromu Turków, za którym poszły inne, postanowił Innocenty XI, aby święto Imienia Maryi, które przedtem tylko tu i ówdzie było znane, obchodzono odtąd w całym Kościele w niedzielę po uroczystości Narodzenia Najświętszej Panny Maryi[6].

Źródło: J. S. Pelczar, Czytania duchowne o Najśw. Marji Pannie, wydanie drugie, pomnożona, Zgromadzenie Służebnic N. Serca Jezusowego 1924 [jęz. uwspółcześniono].

[1] Iz 45, 8.

[2] Już w piątym wieku cesarzowa Eudoksja miał zbudować na tym miejscu Kościół.

[3] Dz 4, 12.

[4] Św. Efrem.

[5] Homilia 2. super Missus est.

[6] Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego — przyp. red.




Św. Stanisław Kostka (5) – Podróż Stanisława z Wiednia do Rzymu

ks. Stanisław Bońkowski

„Ten ostatni (Stanisław) od dwóch prawie lat powziął chęć wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego i tak gorąco nastawał, że ledwie mogli mu się oprzeć. Zawsze jednak odpowiadaliśmy mu, że nie może być przyjęty, jeno tylko za pozwoleniem ojca… Ale on pewnej niedzieli, nie zwierzywszy się nikomu ze swego zamiaru, z miasta uciekł”.

Tak relacjonował sprawę ucieczki Stanisława przełożony Towarzystwa Jezusowego w Wiedniu wizytatorowi w Polsce. Stanisław myślał o wymarszu z Wiednia od chwili rozmowy z o. Fr. Antonio, który w sierpniu 1567 r. poddał mu myśl, aby udał się do Augsburga, do Piotra Kanizego, prowincjała Górnych Niemiec, lub też do Rzymu do Franciszka Borgiasza, generała Towarzystwa Jezusowego, obiecał mu nawet dać listy polecające. Stanisław czekał na odpowiedni moment i okazję. Okazji dostarczył Paweł. W dniu 9 sierpnia w sobotę miało miejsce nieporozumienie między Stanisławem a Pawłem. Gdy bowiem Paweł źle odniósł się do Stanisława, Stanisław, który do tego czasu w takich sytuacjach zazwyczaj milczał, teraz bardzo spokojnie odpowiedział: „Jeśli w ten sposób będziesz ze mną postępował, będziesz przyczyną mojej ucieczki i zdasz sprawozdanie rodzicom”. Paweł nie usiłował w zamiarze Stanisława powstrzymać. Owszem, żartobliwie nawet go zachęcił. Stanisław skorzystał z żartobliwego pozwolenia Pawła. Zdecydował się więc na wyjście zaraz następnego dnia. Była to trzynasta niedziela po Zielonych Świątkach, w uroczystość św. Wawrzyńca. W przeddzień, w sobotę napisał Stanisław krótki list, w którym tłumaczył się przed Pawłem i Bilińskim ze swego czynu. Oznajmił mianowicie, że jest powołany od Boga do zakonu, a ponieważ nie może w Wiedniu realizować swoich zamiarów, opuszcza miasto, aby spełnić wolę Bożą. W końcowych słowach żegna Pawła oraz Bilińskiego i prosił ich, aby w jego imieniu pożegnali rodziców. Następnego dnia w niedzielę 10 sierpnia 1567 roku Stanisław wstał bardzo wcześnie. Powiedział służącemu Pacyfikowi o liście do Pawła i Bilińskiego oraz polecił zakomunikować im, że tego dnia nie będzie z nimi jadł śniadania. Pożegnał Pacyfika i wyszedł. W kościele księży jezuitów uczestniczył we Mszy św., przyjął Komunię św., zabrał listy polecające od o. Fr. Antonio i wczesnym rankiem wyruszył w drogę. Przedtem jeszcze, w celu niezwracania na siebie uwagi, zmienił ubiór. Złożył szaty odświętne, a założył ubogie. Tak opisuje nam wyjście Stanisława jego najbliższy przyjaciel, St. Warszewicki, któremu prawdopodobnie Stanisław niejeden raz opowiadał o tym wydarzeniu.

Wyjście Stanisława z miasta zaniepokoiło najpierw samych jezuitów. Obawiali się posądzenia, że to właśnie oni wysłali potajemnie Stanisława. Chcąc zapobiec w Polsce tym podejrzeniom napisał jeden z ojców wiedeńskich list do o. Xumiera T. J. wizytatora jezuitów w Polsce i przesłał go przez Pawła, który w dwadzieścia dni po wyjściu Stanisława z Wiednia wracał do Polski. Autor listu informuje wizytatora jezuitów o zajściu i jak do niego doszło. Tłumaczy przy tym, że jezuici tej ucieczki nie organizowali. Najbardziej zaniepokojeni wyjściem Stanisława byli Paweł i Biliński. Kilkugodzinna nieobecność Stanisława zwróciła ich uwagę. Dopiero pod wieczór tejże niedzieli sprawa wyjaśniła się, gdy do rąk Pawła trafił list zostawiony przez Stanisława. W świetle tego listu zrozumiał Paweł słowa Stanisława: „jeśli w ten sposób będziesz ze mną postępował, będziesz przyczyną mojej ucieczki”. Paweł i Biliński stanęli wobec faktu ucieczki Stanisława, a następnie wobec pytania, jak na ten fakt reagować. Zdecydowali się wyruszyć w pościg za Stanisławem. Nie wiemy dokładnie, którego dnia wyruszyli w pościg — w niedzielę, jak podaje Sacchini, czy rankiem dnia następnego — jak świadczy Rostowski. Obie wersje, jak później zobaczymy, mogą być prawdziwe.

Otóż przed biografami św. Stanisława staje dziś nie rozwiązany problem, dlaczego Paweł i Biliński nie doścignęli Stanisława. I wokół tego pytania narosło wiele legend i opowiadań. Najczęściej przytacza się opowiadanie, że Paweł i Biliński nie doścignęli Stanisława, gdyż konie „cudownie” zatrzymane nie chciały pójść dalej. Opowiadanie to należy usunąć z życiorysu Stanisława […] „Roczniki Wiedeńskie” domu jezuitów z 1568 r., odnotowują fakt ucieczki Stanisława i opisując pogoń za nim, nie podają cudownego charakteru zatrzymania się koni. Sam fakt z końmi podają w formie, w jakiej najczęściej podaje się opowiadania legendarne. […] W tzw. liście do Ernesta zebrane są wszystkie cudowne wydarzenia i przygody Stanisława w podróży. Nie ma natomiast opowiadania o wydarzeniu z końmi. Jest wzmianka, że brat nie poznał Stanisława. Jeśli list do Ernesta jest autentyczny, to Stanisław — opisując inne — nie pominąłby i tego wydarzenia. […]

W rozwiązaniu tej zawiłej kwestii trzeba oprzeć się na dwóch autentycznych zeznaniach: mianowicie Pawła i Bilińskiego.

Biliński zaznacza w sprawozdaniu do jezuity pułtuskiego, że nie mogli doścignąć Stanisława, gdyż poszedł on w stronę Dylingi i Ingolsztadu, pogoń zaś wyruszyła w stronę Lublany. Paweł wyrzucał sobie do śmierci, że nie poznał brata w drodze, że był jakby oślepiony. Zeznania Pawła potwierdził Pacyfik, że mieli go na oczach, a nie poznali. Z wyżej przytoczonych świadectw można wnosić, że jeszcze tej samej niedzieli wyjechali razem Paweł i Biliński, lecz zmylili drogę. Wyruszyli bowiem w stronę Grazu i Lublany. To była najprostsza droga wiodąca z Wiednia do Rzymu. Stanisław natomiast wyruszył w przeciwnym kierunku. Kierował się bowiem nie do Włoch, lecz do Augsburga. Ruszył więc nie na południe, lecz na północ. Dopiero następnego dnia Paweł podążył w stronę Augsburga, a dopędziwszy brata nie poznał go. Mógł nawet w ogóle nie zatrzymywać się widząc po drodze ubogiego chłopca, w wieśniaczym ubiorze, z laską w ręku. Zresztą podróż piesza nawet w daleką drogę w XV i XVI wieku nie była czymś nadzwyczajnym i można było często spotykać pieszych wędrowców. Stanisław nie był wyjątkiem. Zwłaszcza jezuici w XVI wieku odbywali pieszo dalekie podróże. Św. Ignacy, który większą część swych podróży odbywał pieszo, wydał osobne „regulae peregrinorum”. Tak więc i podróż Stanisława na tle ówczesnych zwyczajów jest zrozumiała. Droga z Wiednia najczęściej prowadziła przez Triest, Wenecję, Bolonię do Rzymu. Stanisław nie poszedł na południe od Wiednia, jak należałoby przypuszczać i jak sądzili Paweł i Biliński, lecz skierował się na północny zachód. Pierwszym jego celem podróży nie były Włochy, lecz Niemcy. Szedł do Piotra Kanizego do Augsburga. W drodze do Augsburga Stanisław „zwyczajem pielgrzymów jezuickich” prawdopodobnie korzystał z domów Towarzystwa Jezusowego. Mógł zatrzymywać się w Altötting Ebensberg, w Monachium i w Landsbergu. W tych bowiem miejscowościach jezuici mieli swoje domy zakonne. Podróż była uciążliwa i długa. Dziennie szedł Stanisław około 30 mil włoskich. Przeszedłszy około 430 mil doszedł wreszcie do Augsburga. Tu Stanisława spotkało rozczarowanie. Piotra Kanizjusza w Augsburgu nie zastał. Odpowiedziano Stanisławowi, że wizytuje on dom jezuicki w Dylindze. Z Augsburga do Dylingi jest przeszło 30 km. Trzeba iść przynajmniej 6 godzin. Stanisław zjawił się w Augsburgu pod wieczór. Jezuici dali mu posiłek i nocleg. Dopiero dnia następnego Stanisław wyruszył w dalszą drogę do Dylingi. Tak więc w Dylindze zjawił się Stanisław w połowie września 1567 r. Na szczęście zastał tu o. Piotra Kanizjusza. Kanizjusz przeczytał list o. Fr. Antonio, sam dojrzał w Stanisławie naturalne skłonności i obiecał wkrótce wysłać go do Rzymu. Tymczasem chcąc poznać pokorę młodego postulanta — umieścił go w kolegium św. Hieronima. Zatrzymał się tu Stanisław około trzech tygodni. Przez ten czas z ochotą spełniał posługi kuchenne, usługiwał do stołu, a czynił to z taką troską i pilnością, że zwrócił na siebie uwagę wszystkich. Czas jego pobytu w Dylindze był czasem próby jego powołania. Niedługo Kanizjusz patrzył na posługiwanie Stanisława w Dylindze. Już bowiem 18 września napisał list do Borgiasza, w którym wspomina o Stanisławie. Czytamy w nim: „Otrzymałem bowiem list z zawiadomieniem, że mogę tam posłać brata Jakuba Genueńczyka. Przybędzie więc z Mistrzem Raynerem, a do tych dwóch przyłączę Stanisława, dobrego i szlachetnego młodzieńca; Polaka, który pragnie wstąpić do naszego zakonu, nawet wbrew woli rodziców”. O wysłaniu do Rzymu Jakuba Genueńczyka i Raynera Piotr Kanizy pisał już wcześniej do Borgiasza, a mianowicie, pytał, czy może ich wysłać 12 sierpnia 1567 roku z Innsbrucku. Gdy przyszła odpowiedź pozytywna, wysłał ich okazyjnie i wraz z nimi Stanisława Kostkę. Trzej młodzieńcy opuścili Dylingę pod koniec września 1567 roku. W liście bowiem do Borgiasza z dnia 4 października 1567 roku Piotr Kanizjusz zaznaczył, że zgodnie z umową w ostatnim tygodniu wysłał trzech młodzieńców. Mogli więc opuścić Dylingę w dniach od 26 września do 2 października 1567 r. List ten był podyktowany nie tyle chęcią powiadomienia o ich wymarszu, ile troską o ich los w drodze. Droga bowiem z Dylingi do Rzymu była długa i mozolna. Szło się najczęściej przez: Brenner, Bolzano, Trydent, Padwę, Ferrarę, Bolonię, Florencję, Sienę, Perugię, Arezzo, Terni, Rzym. Do Rzymu przyszli 25 października 1567 roku. Taki bowiem dzień zapisany został w kodeksie nowicjuszy. Szli więc niecały miesiąc.

Źródło: ks. Stanisław Bońkowski, Święty Stanisław Kostka, Płock 1967. Język uwspółcześniono; pominięto przypisy.




Św. Stanisław Kostka (4) – w Wiedniu

ks. Stanisław Bońkowski

W XVI wieku Polacy — zwłaszcza młodzież szlachecka —masowo wyjeżdżali na studia za granicę. (…) Jan Kostka również zdecydował się wysłać synów na dalsze nauki za granicę, tym bardziej że szkoła w Pułtusku, założona przez biskupa Noskowskiego w roku 1555, upadła w roku 1564. Morowe powietrze tego roku rozpędziło uczniów i nauczycieli. Szkoła formalnie przestała istnieć na okres dwóch lat. Dopiero bowiem w 1566 roku otworzyli tu swoje kolegium i szkołę jezuici. W takiej sytuacji Jan Kostka wybrał dla swoich synów Wiedeń. Wybór taki nas nie dziwi. Austria, to kraj rdzennie katolicki i wierny Stolicy Apostolskiej. Wprawdzie duch reformatorski zaczął już przenikać zwłaszcza do Uniwersytetu Wiedeńskiego, jednak w zasadzie i Wiedeń, i Uniwersytet pozostały wierne katolicyzmowi. (…) Stosunki zaś polityczne między Polską a Austrią w wieku XVI układały się pomyślnie. Prze cały wiek XV szlachta wysyłała do Wiednia synów, którzy służyli na dworze cesarskim i w ten sposób zdobywali tytuły hrabiowskie i książęce, a także wysokie godności świeckie i duchowne. Czasem przyjmowano tu i mniejszą szlachtę, która potem w kraju służyła celom habsburskim. Przy omawianiu zagadnienia — dlaczego Jan Kostka wybrał Wiedeń na studia dla swych synów — należy zwrócić uwagę na następującą okoliczność. W drugiej połowie XVI wieku w Wiedniu rozwinęli pracę apostolską i wychowawczą jezuici. Znani już wówczas byli niemal w całej Europie. W Wiedniu jezuici spotkali się z życzliwym przyjęciem cesarza Ferdynanda. Ferdynand już w roku 1537 osobiście pisał do św. Ignacego, aby ten przysłał do Wiednia kilku jezuitów. Chciał ich początkowo zatrudnić głównie na Uniwersytecie Wiedeńskim, gdyż miał zamiar przeprowadzić reformę Uniwersytetu na zasadach jezuickich. Ale już w roku 1550 cesarz powziął zamiar założenia w Wiedniu specjalnego kolegium jezuickiego „dla wyćwiczenia młodzieży w świętych naukach i zaprowadzenia czystości życia”. Toteż w roku 1551 zjawiło się kilku jezuitów w Wiedniu i zamieszkali tymczasowo w opustoszałym klasztorze podominikańskim. W kilkanaście miesięcy później cesarz oddał jezuitom na czas nieokreślony klasztor karmelitów z myślą, by w nim otworzyli szkołę. Nadanie klasztoru karmelitańskiego jezuitom zatwierdziła Stolica Apostolska. Na otwarcie szkoły Uniwersytet Wiedeński dał pozwolenie dopiero dnia 4 marca 1553 r. Tego też roku dnia 1 września była pierwsza inauguracja roku szkolnego w kolegium jezuickim. Odtąd datuje się właściwy rozwój szkół jezuickich w Wiedniu. Liczba uczniów w szkole jezuickiej wzrastała z roku na rok. Nawet protestancka szlachta oddawała jezuitom swoich synów, bo panowała tam karność, dobra nauka i czystość obyczajów. Niektórzy rodzice życzyli sobie, aby ich dzieci zamieszkiwały w domu jezuickim. (…) Na skutek napływu młodzieży trzeba było wciąż kolegium powiększać. W roku 1560 istniały już trzy kolegia, z których jedno przeznaczone było dla stanu rycerskiego, tzw. „Collegium Nobilium”. Cesarz Ferdynand I założył fundusz dla utrzymania w nim trzydziestu dwóch uczniów wraz z obsługą. Już w roku 1563 słynne było i u nas kolegium wiedeńskie jezuitów, gdzie pod opieką jezuitów chłopcy byli wychowywani w duchu religijnym. Dlatego szlachta polska chętnie tam swoich synów wysyłała. Kronikarz jezuicki umieścił pod rokiem 1564 notatkę, że tego właśnie roku do Collegium Nobilium przybyła duża liczba studentów zwłaszcza Polaków ze stanu rycerskiego. Właśnie przybycie Kostków do Wiednia zbiegło się z momentem, gdy popularność i wzięcie, jakimi cieszyło się Kolegium w Polsce, weszły w fazę kulminacyjną. Na terenie Wiednia wytworzyła się serdeczna zażyłość między jezuitami a przedstawicielami sfer katolickich Polski. Przedstawione w wielkim zarysie początkowe dzieje szkolnictwa jezuickiego w Wiedniu częściowo wyjaśniają nam decyzję Jana Kostki o wysłaniu synów do szkół jezuickich. Rozreklamowany ich system wychowawczy odpowiadał aspiracjom i wymogom katolickiej szlachty. Jan Kostka liczył się pewnie z inną okolicznością. W sprawie przyjęcia synów do jezuickiego Kolegium, zwłaszcza do bezpłatnego „Collegium Nobilium”, mógł liczyć na poparcie kardynała Hozjusza. Hozjuszowi bowiem zależało na tym, by w Wiedniu kształciła się młodzież na przyszłych obrońców wiary. Sam młodzieżą studiującą opiekował się i dawał polecające listy. Hozjusz natomiast cieszył się wielką powagą polityczną i kościelną. Z jezuitami natomiast żył w serdecznej przyjaźni. Rozgłos więc Kolegium jezuickiego w Wiedniu zadecydował o wysłaniu młodych Kostków do Wiednia na dalsze studia, znajomość zaś z kard. Hozjuszem i wpływy u niego Piotra Kostki ułatwiły im dostanie się do Collegium Nobilium fundowanego przez cesarza. W trzynastym więc roku życia, gdy już na tyle miał znajomość języka łacińskiego, by mógł studiować, Stanisław wraz ze swym starszym bratem Pawłem i pedagogiem domowym Janem Bilińskim wyjechał na dalsze studia do Wiednia. Prócz Bilińskiego młodym Kostkom towarzyszyło w podróży dwóch służących. (…)

W dniu 26 lipca 1564 roku młodzi Kostkowie umieszczeni zostali w Konwikcie OO. Jezuitów, przeznaczonym dla chłopców szlacheckiego pochodzenia w tzw. Collegium Nobilium. Spotkali tu już trzech Polaków: Jana Tarnowskiego i Bernarda Maciejowskiego, późniejszych biskupów oraz Mikołaja Lasockiego, późniejszego kanonika krakowskiego. Zanim przejdziemy do omawiania życia św. Stanisława w jezuickim konwikcie, wypada najpierw zapoznać się z ogólnymi przepisami i duchem jezuickiego konwiktu, by na tle regulaminu konwiktowego tym wyraźniej zaznaczył się obraz życia Stanisława.

Przy najwcześniejszych szkołach jezuickich w Niemczech, Rzymie i Wiedniu fundowane były internaty, zwane bursami lub konwiktami. Jezuici bowiem zdawali sobie sprawę z tego, że kierunek wychowania jest łatwiejszy, gdy młodzież jest pod ciągłą obserwacją, dlatego starali się mieć młodzież w konwikcie. Zwracali jednak uwagę, by konwikty były oddzielone od kolegiów, nie chcieli bowiem młodzieży świeckiej przekształcać na zakonników. Celem ich szkolnictwa nie było wychowanie kandydatów do Towarzystwa Jezusowego, lecz przygotowanie młodzieży do życia w świecie. Jednym z pierwszych konwiktów jezuickich był właśnie wiedeński, w którym mieszkali Kostkowie. Zgodnie z ogólnymi założeniami znajdował się tuż obok jezuickiego kolegium. Konwikt zamieszkiwali wówczas młodzi chłopcy, wszyscy poniżej 20 lat. Żyli według przepisanego regulaminu, określającego dokładnie zajęcia na każdą godzinę. Nad utrzymaniem porządku w konwikcie i wypełnianiem punktu regulaminu czuwał jeden z ojców jezuitów. Początkowo, gdy była mała liczba chłopców wystarczał jeden jezuita do utrzymania ładu w domu. W miarę wzrastania liczby wychowanków przybywało również wychowawców. Internaty bowiem jezuickie były nie tylko domami nauki, ale równocześnie zakładami wychowawczymi, obejmującymi stronę moralną i religijną człowieka.

Regulamin cesarskiego gimnazjum i jezuickiego konwiktu z czasów Stanisława podaje szczegóły charakteryzujące środowisko. Regulamin wymagał od uczniów zupełnego posłuszeństwa w dziedzinie zdobywania nauki, wyrobienia obyczajów i prawdziwej pobożności. Z praktyk religijnych obowiązywała uczniów rano i wieczorem wspólna modlitwa. Podobnie wspólną modlitwą rozpoczynali i kończyli godziny lekcyjne. W programie dziennym na pierwszy plan wysuwali jezuici uczestniczenie we Mszy św. Obowiązek „słuchania” Mszy św. przez uczniów szkól jezuickich podkreślił mocno P. Kanizy w liście okólnym z roku 1552. Raz w tygodniu wysłuchiwali egzorty młodzieżowej lub kazania. Zalecano także, by raz w miesiącu wszyscy uczniowie przystępowali do sakramentów świętych. Poza wyrobieniem religijnym jezuici zwracali uwagę na poszanowanie autorytetu przez posłuszeństwo, czystość obyczajów, sumienność i pilność w nauce oraz na ogładę zewnętrzną. Chłopcy mieszkali po kilku w pokojach. W gmachu musiała być cisza i spokój. Nad wykonaniem przepisów regulaminowych czuwał prefekt szkoły.

Praca Stanisława w konwikcie poszła w trzech kierunkach: 1 — kształceniowym, 2 — pogłębienia życia religijnego, 3 —  wierności przepisom konwiktowego życia. Niewiele mamy przekazów z czasu pobytu Stanisława w konwikcie jezuickim. Świadectwa naocznych świadków podkreślają, że Stanisław spełniał wszystkie praktyki życia religijnego zawarte w regulaminie konwiktu jezuickiego. Każdego dnia uczestniczył we Mszy św., co tydzień spowiadał się i komunikował, a przede wszystkim w konwikcie rozbudził w sobie życie modlitwy. Obok życia religijnego sprawy naukowe Stanisław potraktował poważnie. Już po kilku miesiącach wybił się na czoło konwiktorów jezuickich. Najmniej może mamy wiadomości o jego życiu regulaminowym. Owszem, mamy wzmianki natury ogólnej, że pilnie przestrzegał przepisów regulaminu domowego i pełnił polecenia wychowawców. Już po paru miesiącach pobytu w konwikcie Stanisław miał ustaloną opinię i stał się wzorem pracowitego i sumiennego ucznia. W konwikcie przebywał Stanisław około ośmiu miesięcy.

W roku 1565, prawdopodobnie w marcu, cesarz Maksymilian wymówił jezuitom użytkowanie domu, w którym mieścił się konwikt studentów szlacheckiego pochodzenia — Collegium Nobilium. Dom, w którym mieścił się konwikt, nie był własnością jezuitów. Cesarz Ferdynand wypożyczył go jezuitom na czas nieokreślony. Następca Ferdynanda, syn jego Maksymilian, niechętny nowemu zakonowi zapowiedział w kilka miesięcy po wstąpieniu na tron, że dom ten przeznacza na inne cele. Jezuici musieli go opuścić i wychowankowie ich rozproszyli się po prywatnych miejskich stancjach, część zaś wróciła do swoich rodziców. Kostkowie wynajęli mieszkanie na stancję w domu Kimberkera, luteranina. O wyborze mieszkania zadecydował pewnie Paweł. Zamieszkali tu zapewne nie dlatego, że dom ten był najwspanialszy na placu Kiermark, lecz chyba dlatego, że mieszkanie to było niedaleko kolegium i Kostkowie mogli uczęszczać na nauki do szkoły jezuickiej. Ważne jest i godne zaznaczenia i to, że dom, w którym mieszkał Stanisław, stał o kilkanaście kroków od kościoła karmelitańskiego pod wezwaniem Matki Bożej Dziewicy. W domu tym razem z Kostkami zamieszkało trzech innych uczniów, a mianowicie: Kacper Rozrażewski, imiennik św. Stanisława — Stanisław Kostka z Prus i Bernard Maciejowski.

Niestety, nie mamy szczegółowych przekazów o życiu Stanisława z okresu jego pobytu w domu Kimberkera. Ogólnie się stwierdza, że zmiana miejsca zamieszkania nie zmieniła w zasadzie trybu życia świętego. Jezuici bowiem wymagali od swoich uczniów, będących na stancjach, tych samych praktyk religijnych, jakie spełniali w konwikcie, i poddawali ich tej samej dyscyplinie szkolnej. Słusznie przeto podkreśla się, że Stanisław czuł się nadal konwiktorem, oddając czas pracy szkolnej, życiu koleżeńskiemu i wyrobieniu religijnemu. Uczestniczył każdego dnia we Mszy św. w pobliskim kościele, często przystępował do sakramentów św., zachodził do pobliskiego kościoła na prywatną modlitwę. Miał oddanych sobie kolegów szkolnych, mieszkających również na stancjach, z którymi utrzymywał kontakty towarzyskie: odwiedzał ich, bywał przez nich zapraszany nawet na posiłki, z nimi spędzał czas rekreacji.

Z tego okresu pobytu Kostków w Wiedniu jest do omówienia sprawa współżycia Stanisława z Pawłem. Stosunek dwóch braci do siebie zajmuje w życiorysach Stanisława dużo miejsca i jest różnie przedstawiany. Z opisów biograficznych, charakteryzujących Pawła, odnosi się wrażenie, że był on „ciemnym typem”. W ocenie Pawła nadaje mu się często krzywdzące i niesłuszne określenia, które pasowałyby do ludzi zupełnie zepsutych. Zdanie np., że Paweł był „tyranem” dla Stanisława, że był „dręczycielem”, który rozkładał Stanisława na ziemi i leżącego deptał, kopał  jest zbyt krzywdzące. Takich niestety opisów współżycia tych dwóch braci spotykamy wiele. (…)

Paweł, podobnie jak jego brat, otrzymał w domu głęboko religijne wychowanie. Sam o tym wspomina. Ojciec oddał go do szkoły nie tylko po to, by zdobył solidne wykształcenie, ale chodziło mu również o katolickie wychowanie. Młodzież w szkole jezuickiej była starannie dobierana pod względem gorliwości i życia religijnego. Kandydaci rekrutowali się przeważnie spośród młodzieży religijnej. Co prawda Paweł — jak zeznaje Biliński — nie wybiegał ponad przeciętność, poddał się jednak ogólnym poleceniom jezuitów i — jak inni uczniowie — brał czynny udział w życiu religijnym. Zresztą trudno przyjąć, by w atmosferze religijnej, jaką stwarzał zakon, tolerowano młodzieńca o tak nieznośnym i przykrym charakterze.

Nawet wówczas, gdy uczniowie jezuiccy byli poza konwiktem, obowiązani byli przestrzegać przepisów szkoły. Nie wolno było uczniom „stać gospodą” u tych osób, które od prefekta szkół do tego nie były upoważnione. Jeśli kilku uczniów mieszkało razem, jeden z nich, poważniejszy wiekiem i obyczajami, miał nadzór nad nimi, był ich pedagogiem i odpowiadał przed władzą szkolną za ich pilność i zachowanie. Św. Ignacy w przepisach dla nauczycieli Towarzystwa Jezusowego z roku 1565 zalecał dbać o zdrowie i siły fizyczne młodzieży, ale przede wszystkim polecał kłaść nacisk w wychowaniu na poczucie godności własnej i bliźniego. Jeśli uczeń dawał zły przykład w szkole, czy poza szkołą, bezapelacyjnie bywał ze szkoły usuwany. Brutalne postępowanie Pawła ze Stanisławem, nadużycia, pijaństwo, hulanki, jeśliby one rzeczywiście miały miejsce, na pewno doszłyby do wiadomości władz szkolnych. W gruncie rzeczy Paweł był wierzący. Czytając opowieść o życiu swego brata, wydrukowaną wkrótce po śmierci Stanisława, w której mowa, że on miał radzić się wróżki, w którą stronę poszedł Stanisław, gdy wyszedł potajemnie z Wiednia — stanowczo oświadczył, że ani on, ani Biliński nie odważyliby się popełnić takiej bezbożności. Gdzie zatem szukać przyczyn nieporozumienia? Otóż studia wiedeńskie wykazały wielkie zróżnicowanie psychiczne młodych Kostków. Pochodzili z jednego domu i wychowywali się w tych samych warunkach. Wiekiem dużo nie różnili się. Zapatrywanie obyczajowe mieli inne. Paweł nosił w sobie pragnienie życia według stanu. Chciał dostosować się do wymogów środowiska. Nawiązał kontakty koleżeńskie pozaszkolne: „Chociaż daleki był od czynów haniebnych, to jednak elegancja w ubiorze, przyjęcia, zabawy, właściwe młodemu wiekowi pociągały go”. „Paweł był innych obyczajów i żywota niźli Stanisław. Pozwolił sumieniu swojemu szeroko chodzić, jaką mu okazywała w młodości wesołość. Używał młodości. Paweł i Biliński obydwaj światowi, dlatego im Stanisław cierniem w oczach stawał”. Taką postawę życiową reprezentował Paweł.

Stanisław natomiast inny przyjął styl życia obyczajowego. Czas poświęcał nauce, w dalszym ciągu wykonywał praktyki religijnego życia, szukał wypróbowanego towarzystwa. Życie Pawła nie było występkiem, lecz objawem życiowej bezmyślności właściwej wielu młodym. Ta właśnie odmienność w podejściu do zagadnień życiowych różniła młodych Kostków i doprowadzała do nieporozumień. Poza sprawami moralności obyczajowej na współżycie dwóch braci wpływały różnice religijne. Nie chodzi tu oczywiście o rzeczy zasadnicze. Nieporozumienie między braćmi było raczej sporem o formy pobożności. Należy chyba wykluczyć zbyt naiwne przedstawienie formy pobożności Stanisława, czyniące go nieroztropnym fanatykiem religijnym. Chociażby taka charakterystyka jego religijności: „W domu nie zdawało się, aby co innego czynił, jak tylko się modlił… to mu tylko w domu luteranina odpowiadało, że wiele było miejsca i komór pustych, do których się mógł schronić, bo dom był bardzo wielki… i miał się błogosławiony gdzie od swoich domowych oczów zataić, aby godziny całe ze swym Bogiem strawił”. Na taką charakterystykę religijności Stanisława wypada odpowiedzieć, że Stanisław nie przejawiał naiwności religijnej, ale był normalnie religijnym młodzieńcem. Paweł zaś oraz inni ludzie z otoczenia nie byli walczącymi ateistami i Stanisław nie potrzebował kryć się w komorach z przejawami swej religijności. Nie to drażniło Pawła, że Stanisław uczestniczył we Mszy św., przystępował do sakramentów św., modlił się więcej niż inni, ale to mogło niepokoić Pawła, że Stanisław już wówczas usiłował prowadzić styl życia zakonnego. Właśnie to spowodowało, że koledzy nazywali uszczypliwie Stanisława „jezuitą”. Prawdopodobnie Stanisław już wówczas myślał poważnie o wstąpieniu do Towarzystwa i przestrzegał pewnych praktyk życia religijnego, właściwych jezuitom, a może nawet atmosferę jezuickiego konwiktu przeniósł do domu Kimberkera. Paweł w sporach z bratem często wyrzucał mu jezuicki sposób bycia. Zatarg między Stanisławem a Pawłem niewątpliwie istniał. Widać to chociażby z rozmowy, jaką Stanisław przeprowadził z Pawłem krótko przed wyjściem z Wiednia. Ta jedna wypowiedź Stanisława — „jeśli w ten sposób będziesz ze mną postępował, będziesz przyczyną mojej ucieczki” — zdradza, że nie wszystko było między nim a bratem w porządku. (…)

Paweł na tle powszechnej czci Stanisława uświadomił sobie, że on — będąc najbliżej świętego — nie rozumiał go, a po wtóre, po śmierci Stanisława Paweł przeżył „nawrócenie”. Zaczął wieść życie świątobliwe, pełne umartwień, modlitw i pokuty. Jego opowiadania podchwycili biografowie i jeszcze bardziej w ujemnym świetle przedstawili stosunek do Stanisława.

Inna kwestia z wiedeńskiego okresu Stanisława — to sprawa jego wykształcenia. W pierwszych rozdziałach Konstytucji Towarzystwa Jezusowego odnajdujemy przepisy o szkolnictwie jezuickim. W zasadzie szkoły Towarzystwa Jezusowego są pojmowane jako miejsca wychowania i wykształcenia członków zakonu. Jednakże mogą również gromadzić uczniów, którzy nie zdradzają zamiaru wstąpienia do Zgromadzenia. Ratio studiorum wyraźnie zaznacza, że Zgromadzenie może ze słusznych powodów uczyć nie tylko swoich chłopców, ale może także przyjmować i uczyć chłopców dochodzących z zewnątrz (externorum). Zakon przyswoił sobie plan nauczania ówczesnych szesnastowiecznych uniwersytetów. Przyjęto po prostu tzw. „modus Parisiensis”. W miarę doświadczeń Zakon przerabiał ten plan aż w roku 1599 stworzył własny plan nauk czyli tzw. Ratio studiorum. Według więc Ratio studiorum mieli na wyższych uczelniach taki sam rozkład zajęć jak na ówczesnym uniwersytecie paryskim i bolońskim, a więc linguarum, artium et theologiae. W zakresie „linguarum” szkoły jezuickie ustaliły w swym programie trzyletni okres gramatyki i stosownie do tego jedną gałąź dawnego trivium rozczepiły na trzy klasy. In classe humanitatis przygotowywano do studium wymowy. Nauczanie średnie wieńczyła retoryka, która poświęcona była wyłącznie wymowie i poezji. Sztuki władania słowem mówionym i pisanym uczono na starożytnych autorach.

Znając w szczegółach plan nauczania w szkole jezuickiej, możemy teraz bliżej określić studium Stanisława. Jezuici przyjęli Stanisława na trzeci kurs gramatyki — in suprema classis grammaticae. Miał więc już za sobą Stanisław całą gramatykę łacińską i część gramatyki greckiej. Początkowo nauka szła mu z oporem, miał nawet trudności. Sprawiły to nowe warunki pracy, nowy program, nowi wykładowcy i nowa metoda. Musiał dobrze przyłożyć się do pracy, skoro już w drugim roku pobytu w Wiedniu, tzn. na humanistyce, zaklasyfikował się do szeregu pierwszych uczniów. Pod koniec zaś trzeciego roku pisał o nim o. Porringer do o. Borgiasza, że nie tylko nie był słabszy od kogokolwiek, ale prześcignął wszystkich tych, którzy niedawno byli przed nim. Dobre wyniki nie przychodziły mu bez pracy. Zbyt naiwne jest powiedzenie: „Stanisław nic nie ucząc się, wszystko umiał”. Jest to być może w jaskrawej postaci podana opinia służącego młodych Kostków, który opowiadał po śmierci Stanisława, że nie widział nigdy, by Stanisław się uczył, gdyż zawsze był zatopiony w modlitwie. Oczywiście, mocno tu przesadził poczciwy sługa. Stanisław miał swe obowiązki szkolne jak każdy uczeń i sumiennie je wypełniał. Dużo poświęcał czasu na modlitwę — to prawda, ale o wynikach w pracy ostatecznie zadecydowała pilność i pracowitość. Dużo mówią o tym notatki przez niego czynione. Prawie z każdego przedmiotu nauczania pilnie wszystko notował. Szczególne zainteresowania językowe widać u Stanisława. Szły one w duchu zakonnego nauczania. Do poznania bowiem teologii niezbędna jest znajomość języków starożytnych: łaciny, greckiego i hebrajskiego. Toteż uczniowie dla wprawy, mówili nawet po łacinie. Stanisław przyswajał sobie słówka oraz gramatykę łacińską i grecką. W osobnych zeszytach notował sobie zwroty i sentencje łacińskie. Znaleziono np. niedużą książeczkę zatytułowaną po łacinie: Liber ellegantiarum scriptus per me Stanislaum Kostką sub M. Alberto Theobulico. Był to zbiorek pięknych wyrażeń łacińskich i zasad, jak poprawnie pisać po łacinie. Był to zatem jego prywatny zeszycik, który — jak widać z pomyłek — nie przechodził przez korektę profesora. Prócz łaciny i języka greckiego uczył się nasz Święty języka niemieckiego i włoskiego. Już w nowicjacie próbne przemówienie tzw. „tonos” wygłaszał Stanisław w języku niemieckim, włoskim i łacińskim.

Poza szkolnymi wykładami, które normalnie notował jak każdy inny uczeń, Stanisław notował sobie dokładnie „ea quae sibi elegantiori videbantur”. W osobnym więc zeszycie notował materiały słyszane od profesorów, które — jak sądził —mogły mu być przydatne w przyszłości do kaznodziejstwa lub do polemiki z heretykami.

Z tego krótkiego przeglądu widać, że Stanisław pracował solidnie i chciwy był wiedzy. Interesował się wszystkim. Nie należał do tych, co poza książką, poza tym co zadane, świata nie widzą. Miał swoje osobiste zainteresowania, plany i cele nauki. I uwagę Pacyfika, wyżej przytoczoną, należy w tym sensie rozumieć, że Stanisław nie przywiązywał się niewolniczo do przedmiotów lekcyjnych, lecz był stale czymś zajęty, stale coś czytał lub notował. Świadczyłoby to o szerokim zainteresowaniu naukowym Stanisława.

Z nauczycieli Stanisława znamy trzech: Albert Toborski (Theobulicus) był nauczycielem Stanisława na humanistyce. Był on równocześnie przez jakiś czas prefektem scholarów w konwikcie jezuickim i razem ze Stanisławem mieszkał podczas zimy 1564‒65 roku. Przekazał nam wiele szczegółów z wiedeńskiego życia Stanisława i z wykładowców chyba on największy wywierał wpływ na Stanisława. Sam mądry i głęboko religijny dodatnio wpływał na osobowość młodego współziomka.

Z innych profesorów należy wymienić Teodora Busaeusa i Jana Mathiae. Ci dwaj ostatni spotykali się ze Stanisławem na retoryce. Tak więc pod opieką tych profesorów przeszedł nasz Święty w Wiedniu trzeci rok gramatyki, opanował gramatykę łacińską i grecką, ukończył studium wymowy in classe humanitatis, poznał też poezję starożytnych poetów rzymskich na kursie retoryki. Retoryka wieńczyła jego wykształcenie średnie.

Z okresu pobytu Stanisława w Wiedniu mamy do odnotowania ważny fakt w jego życiu. W pierwszej połowie grudnia Stanisław poważnie zapadł na zdrowiu. Dokładny czas choroby trudno dziś ustalić. Wiadomo natomiast, że zachorował w pierwszej połowie grudnia, prawdopodobnie około 10 grudnia. Na kilka dni przed chorobą, a mianowicie 4 grudnia, w uroczystość św. Barbary, czytał żywot tej świętej. Zapamiętał z niego to, że każdy, kto odda się pod opiekę tej świętej, nie umrze bez sakramentów świętych. Przekazy źródłowe nie przekazały nam również konkretnej przyczyny choroby. Większość biografów przyczynę choroby widzi w warunkach jego bytowania w domu Kimberkera. Nieporozumienia z bratem, wewnętrzne przeżycia związane z powołaniem do stanu zakonnego, a następnie ascetyczny styl życia — modlitwy, czuwania nocne, posty i prace — podkopały zdrowie Stanisława. Biografowie opierają się na zeznaniach sługi Pacyfika, który te właśnie przyczyny wysuwa. Warto nadmienić, że choroba wypadła w połowie grudnia, zatem w okresie zimy. Możliwe zatem, że do przyczyn wyżej podanych dołączyło się przeziębienie. Objawy choroby, przede wszystkim wysoka temperatura na to by wskazywała. Początkowo choroba nie była groźna. Ogólna słabość, początkowo lekka temperatura nie zapowiadały długiego leżenia w łóżku. Przeciwnie, wszyscy byli przekonani, że po paru dniach wypoczynku wróci do dawnego zdrowia. Tymczasem stan zdrowia z dnia na dzień pogarszał się. Powołani lekarze wyrazili nawet zaniepokojenie o życie młodego Polaka. Sam Stanisław, będąc już w nowicjacie, opowiadał jednemu z ojców o groźnej sytuacji i jak to lekarze stwierdzili beznadziejny stan jego zdrowia.

Podobnie Paweł i Biliński zaniepokojeni byli chorobą Stanisława. Czuwali nawet na przemian kilka nocy przy łóżku chorego służąc mu pomocą. Stanisław dopiero po kilku dniach, zmęczony i wyczerpany chorobą myślał o możliwości śmierci. Zatroszczył się nawet o to, by nie zejść z tego świata bez sakramentów świętych. W dniu największego nasilenia modlił się o tę łaskę. Prosił nawet Pawła, by sprowadził mu księdza z Panem Jezusem. Paweł i Biliński, aczkolwiek widzieli powagę choroby, nie brali prośby Stanisława na serio. Usiłowali nawet przekonać Stanisława, że choroba nie jest tak niebezpieczna, jak mu się wydaje, i że nie ma powodu do pośpiechu z sakramentami chorych. (…) po kilkunastu dniach Stanisław powoli zaczął powracać do zdrowia. Sam Stanisław powrót do zdrowia zawdzięczał cudownej interwencji Matki Bożej. Opowiadał w nowicjacie, że gdy lekarze stwierdzili stan poważny i gdy nie mogli wskazać środków zaradczych, on zwrócił się o pomoc do Matki Bożej. Ujrzał wtedy Maryję z Dzieciątkiem Jezus, które złożyła mu na wyciągnięte ręce. To był moment przełomowy w jego chorobie. Od tego czasu począł się czuć lepiej. W tym widzeniu otrzymał też rozkaz wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego. Zresztą myśl o wstąpieniu do Towarzystwa Stanisław powziął wcześniej, bo około sześć miesięcy przed chorobą. Przez częste bowiem kontakty z członkami Towarzystwa poznał dokładnie styl ich życia. Ta bezpośredniość kontaktu zrodziła w nim pragnienie poświęcenia się służbie Bożej, właśnie w Towarzystwie Jezusowym. Samo pragnienie przerodziło się wkrótce w mocne postanowienie. Co więcej Stanisław uczynił nawet ślub wstąpienia do jezuitów. Wyznał to generałowi Borgiaszowi, gdy ten przyjmował go do nowicjatu, a potem w nowicjacie ojcu Saa, z pokorą i rozrzewnieniem opowiadał o swoim powołaniu i jak wielkim jego pragnieniem było służyć Bogu w Towarzystwie Jezusowym. Przez 6 miesięcy jednak krył w sobie ten zamiar, sam nie wiedząc, z jakiej racji nie wyjawił go nawet swemu spowiednikowi. Dziś możemy go zrozumieć. Chodziło przecież o ważną sprawę i decyzję musiałby podjąć w porozumieniu z rodzicami. Znał natomiast doskonale zamiary ojca. Wiedział, że pozwolenia na wstąpienie do zakonu nie otrzymałby nigdy. Co więcej, gdyby wyjawił swe plany ojcu, mógłby nawet być odwołany do Polski. Dopiero widzenie Matki Bożej i wyraźny nakaz przyśpieszył jego decyzję i ujawnienie decyzji. Gdy wyszedł z łóżka, zdecydował się wyznać wszystko szczerze swemu spowiednikowi ojcu Mikołajowi Donio. Tym bardziej zmuszony był sprawę ostatecznie załatwić, że zbliżał się koniec roku szkolnego. Bracia Kostkowie kończyli jeden z fakultetów tzw. „Linguarum” i kończył się ich pobyt w Wiedniu. Wizja wyjazdu do Polski, a z tym przekreślenie zamiaru Stanisława, przyśpieszyła jego decyzję. Ojciec Donio nie mógł zdecydować o przyjęciu lub nieprzyjęciu do zakonu. Widząc u Stanisława szczere powołanie skierował go do ówczesnego prowincjała ojca Wawrzyńca Maggiusza. Ten zaś oświadczył Stanisławowi, że przyjmie go pod warunkiem uzyskania pozwolenia na to rodziców. Zapowiedział stanowczo, że nie będzie mógł spełnić jego prośby, albowiem przepisy zakonu zabraniają przyjmować do nowicjatu młodzież uczącą się w szkołach jezuickich bez wyraźnego zezwolenia rodziców. Przepisy Towarzystwa w tym wypadku są jasne. Święty Ignacy w okólniku z dnia 3 marca 1554 r. o pozwoleniu rodziców tak pisze: „Wychowując młodzież chcemy, tak samo jak w innych dziełach miłości, zbudowania rodziców naszych uczniów. Dlatego zakazujemy Wam w Imię Pańskie pod ścisłym posłuszeństwem, byście żadnego młodzieńca, znajdującego się pod opieką rodziców lub opiekunów nie przyjmowali do Towarzystwa, czy to miejscowego kolegium, czy też gdzie indziej go odsyłając, bez pozwolenia tych, pod których władzą jest kandydat… co do uczniów naszych jest to niedozwolone tak ze względu na służbę Bożą jak i na dobro ogólne”. Naukę Ignacego wyjaśnił Piotr Kanizjusz w roku 1562 twierdząc, że „rodzice mają ograniczoną władzę zabraniania dzieciom wstępowania do zakonu. Ojciec może zabronić, jeśli potrzebuje pomocy od syna tak, że bez niego nie miałby utrzymania”. Przestrzeganie przepisów o zezwoleniu rodziców podyktowane było niemiłym doświadczeniem Towarzystwa. Nierozumna gorliwość pod tym względem sprawiała Towarzystwu wiele kłopotów. Dlatego jezuici byli tu ostrożni i kandydata do nowicjatu dobrze egzaminowali, czy przychodzi z pozwoleniem rodzicielskim, czy też wbrew ich woli.

Warszewicki, któremu Stanisław relacjonował całą sprawę nieprzyjęcia do Jezuitów w Wiedniu, wyraźnie zaznacza, że nie młody wiek był przeszkodą do przyjęcia, lecz to, że był pod opieką jezuitów, tacy bowiem bez wyraźnej zgody rodziców nie mogli być przyjęci. Odpowiedź odmowna dana Stanisławowi podyktowana była oprócz ogólnych przepisów bardziej szczegółowymi względami. Wypowiedział ją rektor kolegium W. Maggio w sprawozdaniu do generała zakonu Fr. Borgiasza. W rocznikach bowiem wiedeńskich z roku 1567 czytamy o Stanisławie: „et tamen, quod sine parentum concessu eum admitti non ex-pediret, non solum quia convictor noster fuerat, et etiam nostri gymnasii studiosus erat continuus, sed etiam ob alias c a u s a s semper est repulsus”.

Łatwo możemy się domyśleć, co oznaczały te słowa: „ob alias causas”. Bez wiedzy i zgody rodziców prowincjał nie chciał przyjąć Stanisława, gdyż bał się narażać swój zakon, który dopiero co przeszczepiony był na tereny Polski. Widać to z listu, jaki wysłał jeden z ojców wiedeńskich do ojca Xumiera, wizytatora jezuitów w Polsce. Po ucieczce Stanisława zaczęto mówić w Wiedniu, że to sami jezuici wysłali potajemnie Stanisława. Chcąc zapobiec w Polsce tym podejrzeniom napisał jeden z ojców wiedeńskich list do o. Xumiera i przesłał go przez Pawła Kostkę. W liście tym podaje cały przebieg zajść ze Stanisławem. W końcu listu zaznacza, że w tym celu to wszystko pisze, „aby Wielebny Ojciec wiedział, jak się sprawa przedstawia i jak należy o niej mówić”. Tym bardziej prowincjał wiedeński nie chciał popadać w konflikt z rodziną Kostków, ponieważ tymczasowo zarządzał on również kolegiami polskimi.

Gdy więc Stanisław nie został przyjęty na własną prośbę, Zaczął szukać pośrednictwa. Przebywał wówczas w Wiedniu o. Franciszek Antonio, który przywędrował niedawno z Włoch, jako kaznodzieja cesarzowej Marii. Przedstawił mu Stanisław swoją prośbę. Wyjawił, od ilu już miesięcy czuje się powołany do zakonu, jak daremnie prosił prowincjała o przyjęcie, że kończy się jego okres pobytu w Wiedniu i będzie zmuszony wracać do domu rodzicielskiego, że rodzice, gdy poznają jego zamiary, nie zgodzą się, by został on zakonnikiem w Towarzystwie Jezusowym.

Franciszek Antonio nie od razu dał odpowiedź. Dopiero po pewnym czasie postanowił odesłać Stanisława do generała w Rzymie o. Borgiasza. Radził przeto Stanisławowi, by udał się najpierw do Augsburga, gdzie przebywał wówczas prowincjał Górnych Niemiec, Piotr Kanizy. A gdyby i ten nie chciał go przyjąć, to niech idzie do Rzymu i prosi samego generała o przyjęcie. Przy tym Franciszek Antonio obiecał Stanisławowi dać listy polecające. Stanisław z radością przyjął propozycję o. Franciszka Antonio. Od tego czasu myślał i szukał okazji, jak nakreślony plan o. Franciszka Antonio zrealizować.

Źródło: ks. Stanisław Bońkowski, Święty Stanisław Kostka, Płock 1967. Język uwspółcześniono; pominięto przypisy.




Papież o św. Stanisławie Kostce

Papież Franciszek

Specjalne przesłanie papieża Franciszka na 450. rocznicę śmierci św. Stanisława Kostki.

Do Czcigodnego Brata Jego Ekscelencji Piotra Libery, Biskupa Płockiego

Dzisiaj, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przypada 450. rocznica śmierci św. Stanisława Kostki. W osiemnastym zaledwie roku życia, z powodu ciężkiej choroby, zakończył bieg ziemskiej wędrówki ten alumn jezuickiego nowicjatu w Rzymie, jeden z najwybitniejszych synów Towarzystwa Jezusowego, jakich wydała Wasza Ojczyzna. Zatem, wspominając jego przejście do chwały Pana, jednoczę się w dziękczynnej modlitwie z wiernymi Diecezji Płockiej i całego Kościoła w Polsce, którzy w Rostkowie, miejscu urodzin Świętego, będą niebawem celebrować centralne uroczystości Roku jemu poświęconego.

    Korzystając z tej okazji, pragnę przede wszystkim zwrócić się do ludzi młodych, którym patronuje św. Stanisław. Chcę przypomnieć zdanie, jakie wypowiedział św. Jan Paweł II w kościele św. Andrzeja na Kwirynale, podczas nawiedzenia relikwii św. Stanisława: „Jego krótka droga z Rostkowa na Mazowszu przez Wiedeń do Rzymu była jak gdyby wielkim biegiem na przełaj, do tego celu życia każdego chrześcijanina, jakim jest świętość” (13 listopada 1988 r.).

     Drodzy młodzi Przyjaciele, wielu z was podejmuje we wrześniu pieszą pielgrzymkę z Przasnysza do Rostkowa, z miejsca jego chrztu do miejsca narodzin. Jest to niejako pierwszy etap tego Stanisławowego „biegu na przełaj” do świętości. Zachęcam Was, abyście pamiętali, nie tylko podczas tej wędrówki, ale również na innych drogach waszej codzienności, że i wy możecie zdobyć się na taki „bieg”. I was przynagla miłość Chrystusa i umacnia Jego łaska. Miejcie odwagę! Świat potrzebuje Waszej wolności ducha, waszego ufnego patrzenia w przyszłość, Waszego pragnienia prawdy, dobra i piękna. Niech św. Stanisław uczy Was tej wolności, która nie jest biegiem na oślep, ale zdolnością rozeznawania celu i obierania najlepszych dróg postępowania i życia. Niech Was uczy szukać zawsze i nade wszystko przyjaźni z Jezusem, czytać i medytować Jego słowo, i przyjmować w Eucharystii Jego miłosierną i pełną mocy obecność, abyście potrafili oprzeć się presji światowej mentalności. Niech św. Stanisław uczy Was nie bać się ryzyka i marzeń o prawdziwym szczęściu, którego źródłem i gwarantem jest Jezus Chrystus. „Jezus jest Panem ryzyka, jest Panem wychodzenia zawsze «poza». (…) Pragnie On waszych rąk, by nadal budować dzisiejszy świat. Chce go budować z wami” (por. Przemówienie, Czuwanie podczas ŚDM, Kraków, 30 lipca 2016 r.). Niech z nieba wspiera Was św. Stanisław i niech inspiruje Was jego życiowe motto: „Ad maiora natus sum” – „do wyższych rzeczy jestem zrodzony”!

     Czcigodny Bracie, przez wstawiennictwo św. Stanisława Kostki, przyzywam Bożej opieki nad Tobą, nad wszystkimi Biskupami, Duchowieństwem i Wiernymi Kościoła w Polsce. Proszę, byście modlili się za mnie i z serca Wam błogosławię: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Z Watykanu, 15 sierpnia 2018 r.
                                                                                                                                      Franciszek, papież