1

Ojciec Święty: zaprośmy Maryję do naszego serca

– Maryja nie jest dla chrześcijanina czymś opcjonalnym. Chrześcijaństwo bez Matki Bożej staje się wytworem idei i programów, brak w nim zawierzenia, czułości i serca – mówił Papież w Bazylice Matki Bożej Większej 28 stycznia br. Franciszek udał się do sanktuarium maryjnego z okazji odnowienia czczonej tam ikony Maryi, zwanej Saulus Populi Romani – Ocalaniem Ludu Rzymskiego.

W homilii mówił o roli Matki Bożej, rozważając jedną z najstarszych modlitw maryjnych: Pod Twoją obronę.

– Nasi ojcowie w wierze nauczyli nas, że w chwilach najbardziej burzliwych trzeba się skryć pod płacz Świętej Matki Bożej. (…) Jej płaszcz jest zawsze otwarty, aby nas przyjąć i zgromadzić. (…) Maryja zachowuje wiarę, strzeże relacji, daje ocalenie w czasie burzy, chroni od złego. Tam gdzie Maryja jest domownikiem, diabeł nie ma wstępu. Tam gdzie jest Matka, nie przemoże nas wzburzenie, lęk nie odniesie zwycięstwa. (…) Maryja jest niezawodną arką pośród potopu. To nie idee czy technika dadzą nam pokrzepienie i nadzieję, lecz oblicze Matki, Jej dłonie, które okazują czułość, Jej płaszcz, który daje nam schronienie –  mówił Ojciec Święty.

– Maryja nigdy nie gardzi naszymi modlitwami, ani jedna nie pozostaje niewysłuchana – zapewniał Papież.

– Pan sam dobrze wie, że potrzebujemy schronienia i obrony pośród tak wielu niebezpieczeństw. Dlatego w chwili najbardziej doniosłej, na krzyżu, powiedział umiłowanemu uczniowi, każdemu uczniowi: Oto Matka twoja. Matka nie jest czymś opcjonalnym, lecz testamentem Chrystusa. Potrzebujemy Jej tak jak wędrowiec potrzebuje spoczynku i posiłku, tak jak małe dziecko potrzebuje, by ktoś wziął je na ręce. Wielkim zagrożeniem dla wiary jest żyć bez Matki, bez obrony, bo wtedy jesteśmy popychani przez życie jak liście, którymi miota wiatr. Pan to wie i dlatego polecił nam, byśmy przyjęli Matkę. To nie jest duchowy kaprys, lecz wymóg życia. Kochać Ją to nie poezja, lecz mądrość życia. Ponieważ bez Matki nie możemy być dziećmi. A my nade wszystko jesteśmy dziećmi, dziećmi umiłowanymi, którzy Boga mają za Ojca, a Maryję za Matkę – podkreślał Papież.

– Ona jest znakiem, znakiem, który dał nam Bóg. Jeśli nie idziemy za tym znakiem, to zejdziemy z drogi. W życiu duchowym istnieje bowiem oznakowanie, które trzeba przestrzegać. Wskazuje ono nam, którzy jesteśmy jeszcze pielgrzymami, narażonymi na niebezpieczeństwa i trudy, Matkę, która dotarła już do celu. Któż lepiej niż Ona mógłby nam towarzyszyć w drodze? Na co zatem czekamy? Tak jak uczeń, który pod krzyżem przyjął Matkę do siebie, również i my w tym macierzyńskim domu zaprośmy Maryję do naszego domu, do naszego serca, do naszego życia. Jeśli tego nie zrobimy, zatracimy naszą tożsamość dzieci, naszą tożsamość ludu; będziemy żyć chrześcijaństwem, które jest wytworem idei i programów, lecz nie ma w nim zawierzenia, czułości i serca – powiedział Ojciec Święty.

Źródło: http://pl.radiovaticana.va




Św. Stanisław Kostka (2) – dom rodzinny

ks. Stanisław Bońkowski

[…] Z całą pewnością możemy powiedzieć, że Stanisław od najwcześniejszych lat wzrastał w atmosferze religijnej i otrzymał religijne wychowanie. Kostkowie na Mazowszu znani byli powszechnie jako gorliwi katolicy i — aczkolwiek religijność nie była specjalnym przywilejem domu Kostków, bo całe Mazowsze było religijne — przywiązanie do wiary było jakby dziedziczne w rodzinie Kostków. Piotr Kostka, biskup chełmiński, potomek linii Kostków pruskich [stryjeczny brat ojca św. Stanisława – przyp. red. GM] podkreśla z dumą w liście do kardynała Stanisława Hozjusza, że w jego rodzinie „wszyscy są katolicy i wszyscy starają się być uważani za takich”. Nie ulega więc wątpliwości, że Stanisław wraz z bratem i resztą rodzeństwa otrzymał wychowanie religijne. Jest to mocno podkreślone przez bezpośrednich świadków rodziny Kostków w procesie krakowskim. Ojcem św. Stanisława był Jan Kostka, kasztelan zakroczymski, syn Jana, sędziego ciechanowskiego. Dwóch z jego braci Baltazar i Stanisław nie pozostawiło po sobie prawie żadnych śladów. Obaj umarli młodo. Dwaj pozostali, Andrzej i Nawoj, obrali najpierw karierę naukową, a potem duchowną, dzięki czemu przechowały się w aktach kapituły płockiej notatki o ich życiu i działalności na terenie diecezji. Jan pozostał na ojcowiźnie w Rostkowie. […]

Rodzinę św. Stanisława można było zaliczyć do średniozamożnej szlachty mazowieckiej. Jak wobec tego wytłumaczyć fakt wysłania przez Jana Kostkę dwóch synów z pedagogiem i obsługą do Wiednia na studia? Bo ten fakt niewątpliwie świadczyłby o dużej zamożności Kostków z Mazowsza. Otóż trzeba zwrócić uwagę na taką sprawę: W roku 1560 w Wiedniu istniały trzy kolegia, z których jedno przeznaczone było dla stanu rycerskiego, tzw. Collegium nobilium. […] W Collegium nobilium mieszkał św. Stanisław Kostka z bratem i obsługą. Konwikt fundowany przez cesarza istniał do 1565 roku. Dopiero po rozwiązaniu konwiktu przez cesarza Maksymiliana w roku 1565 młodzież tam mieszkająca zmuszona została mieszkać w prywatnych stancjach. Sprawa więc wyjaśnia się. Należy tylko wytłumaczyć, jakim sposobem Kostkowie mogli dostać się do kolegium wiedeńskiego, fundowanego przez cesarza. Możliwa jest jedna droga — za pośrednictwem biskupa Piotra Kostki. Piotr Kostka jeszcze przed nominacją na stolicę chełmińską utrzymywał żywe kontakty z dworem cesarskim. Jako kanonik warmiński w roku 1564 w czasie wojny północnej był członkiem delegacji polskiej na konferencję w Rostoku. Piotr Kostka w roku 1562 został członkiem kapituły katedralnej warmińskiej. Z biskupem warmińskim Stanisławem Hozjuszem jako przyjacielem rodziny Kostków łączyły Piotra Kostkę od dawna bliskie stosunki. Nawet w czasie, gdy stosunki między kapitułą warmińską a biskupem Hozjuszem były naprężone, Piotr Kostka był zawsze wierny biskupowi Hozjuszowi. Ślady życzliwości Hozjusza dla domu Kostków znajdujemy w listach Jana Kostki do Hozjusza z roku 1566 i 1568. Tą drogą więc poprzez Piotra Kostkę, a potem przez Stanisława Hozjusza — Kostkowie z Rostkowa najprawdopodobniej dostali się do kolegium jezuickiego w Wiedniu i w ten sposób nie byli zbyt wielkim ciężarem dla rodziców. […]

Ojciec Stanisława — jak stwierdzają źródła — odznaczał się porywczym i wybuchowym charakterem. Nosił w sobie ducha rycerskiego przodków i chciał go przeszczepić w swych synów. Miał wielkie poczucie dumy szlacheckiej i marzył o karierze dla synów. Dlatego też na wiadomość o wstąpieniu Stanisława do Towarzystwa Jezusowego pisał w wielkim zdenerwowaniu list do kardynała Hozjusza, że zemści się na Towarzystwie, że zburzy kolegium w Pułtusku, a Stanisława w więzach sprowadzi do Polski. […] List Jana Kostki nie świadczy ani o jego wrogim stosunku do zakonu Towarzystwa Jezusowego, ani o braku religijności. Przemawiała tu raczej przez Jana Kostkę duma szlachecka, urażająca ambicje ojca. Przecież on myślał o wielkiej karierze dla synów, do tego ich sposobił i w tym celu wysłał ich na studia do Wiednia, aby wróciwszy zajęli godne miejsce w Polsce, a może i w Kościele. Nie godził się jednak, by Stanisław pozostał zakonnikiem. W charakterystyce Jana Kostki warto też zwrócić uwagę na stronę religijną w jego życiu, wszak ona będzie miała jakiś wpływ na religijne życie Stanisława. Niewątpliwie tradycje religijne w domu Kostków były żywo przechowywane i Jan Kostka był człowiekiem religijnym.

[…] O żywym zainteresowaniu religijnym Jana Kostki świadczyć chyba może to, że w roku 1566 przedstawił biskupowi płockiemu Andrzejowi Noskowskiemu dokument, prosząc o nową erekcję „kaplicy rostkowskiej” w kościele farnym w Przasnyszu. Na potwierdzenie erekcji i związanych z nią przywilejów biskup zgodził się. W kaplicy zbudowano groby podziemne, w których spoczęły zwłoki członków z rodziny Kostków z Rostkowa z wyjątkiem św. Stanisława i jego siostry. Tytuł kaplicy z biegiem lat zmieniono i dzisiaj istnieje ona pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Jan Kostka umarł w roku 1576 i w tej kaplicy został pochowany. […]

Matką św. Stanisława była Małgorzata z Kryskich, córka Pawła, dziedzica w Drobinie. Małgorzata była jedną z tych niewielu niewiast, z tych szczęśliwych matek, które mogły modlić się do swego dziecka i być świadkiem powszechnej czci oddawanej synowi. To szczęście matki wysłużyła sobie nie tylko przez fakt fizycznego zrodzenia Stanisława, ale przez urabianie całej jego osobowości. O tym bowiem, czym Stanisław miał być w przyszłości, w dużym stopniu decydowało wychowanie, o wychowaniu zaś decydowała głównie matka. Mówi się, że Małgorzata z Kryskich „to pani świątobliwa, w mowie skromna, w jedzeniu umartwieniem pomiarkowana, nabożna, stąd co dzień z Rostkowa do Przasnysza do kościoła jeździła”. Matka Stanisława była poważną, religijną niewiastą. Jasna rzecz, że jako gorliwa katoliczka kładła główny nacisk na wychowanie religijne. Od niej też pewnie Stanisław uczył się pierwszych prawd wiary katolickiej. Ona budziła w nim życie religijne. Kobieta bowiem zawsze jest sposobniejsza do przedstawienia prawd wiary na poziomie myśli i uczuć dziecka. Pobożność jej znali domownicy. Pragnąc ciszy i skupienia zamykała się we własnym mieszkaniu i przebywała tam długo na modlitwie. Skromność i powaga w jej postawie — to zasadniczy rys osobowości Małgorzaty. Zwłaszcza od śmierci Stanisława wiodła świątobliwe życie, wraz z synem Pawłem oddając się częstym modlitwom, dobrym uczynkom i osobistym umartwieniom. […]

Małgorzata zmarła między rokiem 1588-1594. Znając w ogólnych zarysach postać ojca i matki Stanisława częściowo możemy odtworzyć atmosferę wychowawczą rodzinnego domu Kostków. Atmosferę tę odsłania nam sam Paweł. „Rodzice wychowali nas po katolicku, pouczając o dogmatach katolickich. Nie przyzwyczajali do przyjemności, postępowali z nami surowo. Zaprawiano nas do modlitwy, uczciwości. Wszyscy nas upominali i brali udział w naszym wychowaniu… wszystkich czciliśmy, przez wszystkich byliśmy kochani”. Na innym miejscu powiada, że „Stanisław pobożnie i religijnie wychowany w wierze katolickiej od młodości zaczął wieść życie chrześcijanina”. Obok prawdziwej religijności w domu Kostków znano karność. Jan Kostka był niezmiernie dumny ze świetności swego rodu i ufny w jego gwiazdę. Wychowywał swoich synów nie tylko w religijnych, ale i rycerskich tradycjach. Zresztą ojciec surowy, matka pełna zaparcia i hartu ducha, oboje więc stawiali swym dzieciom duże wymagania, co więcej, „wszyscy ich upominali i brali udział w ich wychowaniu”. Mali Kostkowie w domu uczyli się szanować każdego człowieka, nawet najniżej społecznie postawionego. Ojciec życzył sobie, by chłopcy brali udział w biesiadach. Chciał bowiem, by młodzi Kostkowie przyzwyczaili się do form „towarzyskich, nabrali ogłady, nauczyli się manier właściwych ich stanowi. Pewne światło na życie Stanisława w Rostkowie może rzucić świadectwo o jego życiu w Wiedniu. Zauważono tam, że często przebywał na modlitwie, przystępował do sakramentów świętych. Wprawdzie mówi nam to świadectwo o życiu Stanisława w okresie wiedeńskim, ale wydaje się, że ono również rzutuje nieco w przeszłość. Zamiłowanie do modlitwy, życia sakramentalnego wyniósł Stanisław z Rostkowa. Nie mamy żadnych śladów, by Stanisław przeszedł jakąś rewolucję w życiu duchowym. Zaangażowanie w życiu religijnym zdobył w rodzinnym domu, a warunki w konwikcie jezuickim w Wiedniu dały mu możliwości realizacji nabytych praktyk religijnych. Stanisław nie był jedynym dzieckiem Jana i Małgorzaty. Należy sądzić, że Stanisław w chwili, gdy wstępował do nowicjatu miał czworo rodzeństwa: trzech braci – Pawła, Wojciecha i Mikołaja oraz siostrę Annę. Anna wyszła za mąż za Stanisława Radzanowskiego, syna Andrzeja Radzanowskiego, ojca chrzestnego św. Stanisława. Mikołaj umarł w wieku chłopięcym, bo nawet imienia jego trudno się doszukać. Podobnie Wojciech umarł w wieku młodzieńczym i pochowany został w kaplicy Kostków w farnym kościele w Przasnyszu. Obok niego potem pochowany został ojciec Jan Kostka. […] Z rodzeństwa Stanisława najbardziej interesuje postać Pawła. Jego bowiem życie bardzo mocno splotło się z życiem Stanisława.

Źródło: ks. Stanisław Bońkowski, Święty Stanisław Kostka, Płock 1967. Język uwspółcześniono; pominięto przypisy.

Św. Stanisław Kostka (1): najbliższe otoczenie Świętego

ks. Stanisław Bońkowski | 9 stycznia 2018 r.

Charakterystyka środowiska mazowieckiego w XVI w.

W XVI wieku Mazowsze dzieliło się administracyjnie na trzy województwa: mazowieckie, płockie i rawskie. Województwa płockie i rawskie dzieliły się wprost na powiaty, województwo zaś mazowieckie podzielone było na ziemie, a dopiero ziemie z kolei dzieliły się na powiaty [1].

Ludność Mazowsza w większości zamieszkiwała wsie i zajmowała się rolnictwem. Na Mazowszu bowiem nie spotykamy złóż surowcowych, które mogłyby stać się podstawą poważniejszego rozwoju przemysłu. Głównym bogactwem naturalnym okolicy były tylko lasy i średnio żyzna ziemia. Na Mazowszu w XVI wieku rozsiane były 94 miasteczka i 5900 wiosek. Ogół ludności wyrażał się liczbą 589 443, w tym ludność wiejska stanowiła około 525 627, ludność miejska około 63 816 [2].

Osobliwością Mazowsza była wielka liczba drobnej szlachty, osiadłej w licznych zaściankach. Rzadko spotyka się tam w owym czasie szlachcica posiadającego 5 czy 6 wiosek, podczas gdy w ówczesnej Wielkopolsce takich właścicieli spotkać można wielu i zalicza się ich do średniozamożnej szlachty. Szlachta na Mazowszu żyła wygodnie, ale nie wystawnie.

Pod względem administracji kościelnej Mazowsze w tym czasie należało do kilku diecezji. I tak diecezji płockiej podlegało województwo płockie, ziemie województwa mazowieckiego na prawej stronie Wisły po Bug oraz nad Bugiem część ziemi warszawskiej.

Województwo rawskie częściowo należało do diecezji poznańskiej, częściowo od arcybiskupstwa gnieźnieńskiego [3]. Parafie rozsiane były dość gęsto. Całe Mazowsze obejmowało, ich 446, a sam powiat przasnyski liczył 31 parafii [4]. Nie były one dość duże i bogate. Gęstą sieć parafialną na tych ziemiach należy tłumaczyć chyba religijnością szlachty i ludu mazowieckiego. Do ambicji zamożniejszego szlachcica należało, by wybudować kościół we własnym dworze i o ile to możliwe mieć kaplicę i własnego kapelana. Szlachta mazowiecka była religijna i szczerze przywiązana do Kościoła katolickiego. I chociaż nowinki religijnej obejmowały inne połacie Polski, chociaż husytyzm już wcześniej przed reformacją nawiedzał sąsiednią ziemię dobrzyńską, to jednak nie dosięgnął województw mazowieckich. Ta prawowierność była między innymi wynikiem zabiegów i religijnej troski biskupów płockich, zwłaszcza biskupa Leszczyńskiego. Jego to staraniem na zjeździe panów duchownych i świeckich w Warszawie w 1525 roku Janusz II wydał dekret zabraniający w całym księstwie mazowieckim przebywać „kacerom” pod karą śmierci, przechowywać i rozpowszechniać heretyckie książki [5].

Podobnie 4 lipca 1564 roku na generalnej kapitule w obecności biskupa Noskowskiego i jego sufragana Jakuba Bielińskiego radziła kapituła, w jaki sposób Mazowsze, okolice Pułtuska zabezpieczyć od wpływów heretyckich. Bo chociaż do tego czasu „sacrosancta religio salwa et integra extitit — to jednak trzeba się zabezpieczyć” [6]. W roku 1568 nuncjusz apostolski Juliusz Ruggieri przesłał Piusowi V wiadomość, że chociaż w innych dzielnicach Polski było błędnowierstwo, to Mazowsze „z łaski Boga zachowało czystość wiary i można powiedzieć, że nie jest mniej katolickie niż Włochy” [7]. Dlaczego na Mazowszu błędnowierstwo nie przyjmowało się? Prócz wymienionych wyżej powodów, między innymi i dlatego, że było tu mało możnych panów, a tacy właśnie w innych dzielnicach stawali na czele ruchów reformacyjnych.

Charakteryzując religijność Mazowsza, trzeba podkreślić jeszcze jej tradycyjność. Stanisław Orzechowski tak o niej pisze: „także i my nie mamy uczonej wiary, ale mamy wiarę przyrodzoną, pierwej się jej od matek nauczyliśmy w dzieciństwie, niźli potem o niej w szkołach słuchali” [8]. Ta „nieuczona wiara” była niewątpliwie szczera, chociaż nie posiadała głębi i nacechowana była uczuciowością. […]

Przyjęcia, biesiady, były częstym zjawiskiem na Mazowszu. Sąsiedztwo, sprawy polityczne, życie religijne, to czynniki łączące i skupiające często ludzi przy wspólnym stole. Przy takiej okazji grano w karty i kostki. Były tam lekkie rozmowy, swawolne żarty, przycinki, dwuznaczne dowcipy. Zwłaszcza wtedy, gdy szlachta umoczyła wąs w kieliszku. Wypada jednak zaznaczyć, że w towarzystwie niewiast i dzieci zwracano uwagę na poprawność wyrażania się. Gorzej było, gdy w piciu przekroczono miarę. Pijaństwo bowiem było wówczas w modzie. […]

W obiektywnej ocenie Mazowsza trzeba podkreślić, że pomimo dzikości obyczajów, pijaństwa, prymitywizmu religijnego w ich psychice można dostrzec i dodatnie dyspozycje. Przede wszystkim psychika Mazowszan wyposażona jest w silną wolę, która łatwo przechodzi w upór. „Mazur jak kość słoniowa, mocą ugładzony” [16]. W charakterystyce ludności mazowieckiej historycy wysuwają męstwo, odwagę, dzielność, hart ducha, stanowczość i zdolności kolonizatorskie [17]. Źródła historyczne świadczą o wyróżniających ludność Mazowsza w XVI wieku cechach społecznych: inicjatywie, przedsiębiorczości, szybkim refleksie, odwadze w boju [18]. Konieczna wydała się ta charakterystyka Mazowsza i jego mieszkańców, ponieważ wiele światła rzuci nam na osobę św. Stanisława.

Źródło: ks. Stanisław Bońkowski, Święty Stanisław Kostka, Płock 1967. Język uwspółcześniono.

Przypisy:

[1] A. Pawiński, Polska XVI wieku pod względem geograficzno-statystycznym, t. V, Mazowsze, Warszawa 1892, s. 1.

[2] Tamże, s. 17.

[3] W. Smoleński, Szkice z dziejów szlachty mazowieckiej, Kraków 1908, s. 2.

[4] Pawiński, Mazowsze. s. 10.

[5] Smoleński, Szkice, s. 60.

[6] Materiały do dziejów kolegiaty pułtuskiej. Wyd. B. Ulanowski i St. Zachorowski, Kraków 1916, s. 65.

[7] Relacje nuncjuszów apostolskich i innych osób w Polsce od roku 1548-1690. Wyd. E. Rykaczewski, t. I, Warszawa 1864, s. 141.

[8] T. Wierzboi,vski, Stanisława Orzechowskiego opowiadania upadku przyszłego Polski z r. 1560, Warszawa 1901, s. 15.

[…]

[16] „Mazur ślepy jest do trzeciego dnia, ale jak przejrzy to wszystkich oszuka. Gdy Mazura oddadzą do dworu, to pierwszego roku wszyscy drwią z niego, drugiego on ze wszystkich, a trzeciego zaś zaczyna drwić z samego pana”. Bystroń, Dzieje obyczajów w Polsce, t. I, s. 27.

[17] J. Kolankowski, O nazwie Mazowsza, Notatki Płockie, R. 1, 1956, nr 2, s. 5-19.

[18] I. Gieysztor, Źle i dobrze o ludziach Mazowsza XVI XVII w., Notatki Płockie, R. 10, 1965, nr 33/34, s. 5.




Znaczki dla uczczenia objawień w Fatimie

Poczta Filipińska (PHLPost) wyemitowała okolicznościową serię znaczków dla uczczenia setnej rocznicy objawień Matki Bożej w Fatimie. Bloczek czterech znaczków posiada cztery różne tytuły: „Pierwsze objawienie”, „Matka Boża Fatimska”, „Ostatnie objawienie – cud słońca” oraz „Dzieci Fatimskie: Lucia dos Santos, Francisco Marto i Hiacynta Marto”. Poczta wyemitowała 80 tysięcy takich bloczków. Będą dostępne do 13 grudnia 2018 r.

Źródło: https://news.mb.com.ph




Życie Maryi: Mędrcy ze Wschodu

Ks. Franciszek Michał William

Gdy się tedy narodził Jezus w Betlejem Judzkim, we dni Heroda króla: oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy, mówiąc: gdzie jest, który się narodził król żydowski? Albowiem widzieliśmy gwiazdę jego na Wschodzie i przyjechaliśmy pokłonić się jemu (Mat. 2, 1-12).

Po serdecznym pożegnaniu ze Symeonem, udali się Maryja i Józef w drogę powrotną. Przechodzili obok pałacu Heroda. Liczne wieże strzelały zuchwale w niebo; zbudowane były z olbrzymich głazów ciosowego kamienia, każdy z nich był dwa i pół metra długi oraz sto dwadzieścia pięć centymetrów wysoki. Długo szli wzdłuż murów okalających przepyszne ogrody otaczające ten królewski pałac. Ponad murami można było dojrzeć wyniosłe szczyty drzew cedrowych, cyprysów i sosen.

Opowiadano cuda o wspaniałych fontannach tego wspaniałego parku; miły dla ucha był lekki szmer spływającej wody, milszym jeszcze chłód jaki rozchodził się dookoła w upalne dni letnie. Mówiono o dwóch olbrzymich salach, które pomieścić mogły setki gości; w których stoły uginały się w czasie uczt pod ciężarem szczerozłotych oraz srebrnych naczyń; wspominano z podziwem o rozległych, sklepionych halach, wspartych na długich rzędach kolumn i krużgankach, gdzie można było przechadzać się swobodnie. Stada gołębi latały dookoła, chroniąc się na noc w specjalnie dla nich zbudowanych wnękach. (Pewien gatunek gołębi w Palestynie zachował do dziś dnia nazwę swego opiekuna i miłośnika, Heroda). Z ust do ust podawano szeptem wieści o największej, pięćdziesiąt metrów wysokiej wieży. Podstawa jej była zbudowana tak spoiście, że tworzyła niewzruszoną wprost skałę i mogła stawić opór najsilniejszym atakom wież oblężniczych. Górne piętra wieży mieściły sale, krużganki, łaźnie, krótko mówiąc wszystko co zazwyczaj spotyka się w bogatych pałacach.

Wspaniała ta rezydencja królewska była jednak równocześnie areną wszelkich skandalów i obrzydliwości, to też można się było raczej cieszyć z tego, że się nie mieszka w tym gnieździe rozpusty. Stary król Herod z dniem każdym był coraz to bardziej despotyczny i okrutny. Antypater, syn królowej Doris, jednej z dziesięciu żon Heroda, udał się do Rzymu, aby uzyskać zatwierdzenie testamentu, w którym ojciec naznaczał go na swego następcę. Z Rzymu wysyłał „czuły” synalek kilkakrotnie truciznę, przeznaczoną dla sędziwego ojca. Herod jednak przejrzał zamiary następcy tronu i serdecznym pismem wezwał go do powrotu. Zaledwie Antypater wylądował, został wtrącony do więzienia z rozkazu Heroda, który w międzyczasie doniósł o wszystkim cesarzowi i prosił o zezwolenie na przykładne ukaranie wyrodnego syna. Miasto trzęsło się od plotek i najrozmaitszych pogłosek, a w pałacu wrzało. Wywiązała się głucha walka o tron pomiędzy pozostałymi synami oraz ich zwolennikami. Jedni starali się pokonać drugich; Herod zaś czuwał i usuwał tych, którzy mogli być niebezpieczni.

Maryja i Józef słyszeli już w Betlejem o tych i innych pogłoskach. Ale żadne z nich nie przeczuwało bynajmniej, że niebawem złość Heroda zwróci się przeciwko Dziecięciu, które Maryja niosła na swych rękach. Po skończonym spisie ludności święta rodzina pozostała jeszcze dłuższy czas w Betlejem. Zapewne Józef wynajął jakiś domek i zamienił pobyt w stajence na odpowiedniejsze mieszkanie. Opisując pokłon Mędrców, Ewangelista używa określenia: „wszedłszy w dom”. Ale trudno byłoby upierać się przy tym przypuszczeniu i brać ten opis dosłownie; wszakże i stajnia mogła być uważana za budynek mieszkalny. Można jednak przypuszczać, że mowa tu o prawdziwym domu. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że w dalszych sprawozdaniach ewangelicznych czytamy, jakoby Józef po powrocie z Egiptu zamyślał początkowo osiąść w Betlejem. Sądził widocznie, że „Syn Dawidowy” powinien wzrastać w „mieście Dawidowym”.

Pewnego dnia nadciągnęła do Betlejem osobliwa karawana; barwa sierści wielbłądów i bogate rzędy zdradzały, że z dalekich przybyła okolic. Dostojni mężowie, przywódcy karawany, podjechali do miejsca, gdzie przybywała Maryja z Dzieciątkiem. A podobnie jak przedtem ubodzy pasterze, tak teraz i ci bogaci mężowie poprosili także, aby wolno im było pokłonić się Dzieciątku. I znów tak jak pasterze, powoływali się na wskazówki, otrzymane z nieba. Opowiadali jak w dalekiej ich ojczyźnie ukazała się im gwiazda tajemnicza, a oni poznali że to jest znak, iż w Izraelu narodził się wielki król. Wyruszyli więc zaraz w drogę, zdążali dniem i nocą przez pustynię do judzkiej krainy, aż wreszcie dotarli do stolicy, do Jerozolimy. Niemałe jednak spotkało ich tu rozczarowanie. Nikt bowiem nie umiał im nic powiedzieć o nowonarodzonym królu, a każde zapytanie na ten temat budziło niezrozumiały lęk i przerażenie. Jedynie rozsądny okazał się sędziwy król Herod. Udzielił im mianowicie tajemnego posłuchania i powiedział, że nowonarodzonego króla znajdą w Betlejem. Udali się zatem w dalszą drogę. A zaledwie wyruszyli, ujrzeli znów tę samą gwiazdę, która towarzyszyła im poprzednio; teraz zawiodła ich aż do miejsca, gdzie istotnie odnaleźli Dziecię. Mędrcy opowiadali dalej, jaki to układ stanął między nimi a Herodem: oto gdy tylko znajdą Dziecię, mają powrócić do Jerozolimy i zdać sprawę z tego, co widzieli, bo król Herod chce także pokłonić się narodzonemu Dzieciątku. W prostocie serca nie przypuszczali nic złego i cieszyli się, że mogą zapowiedzieć Maryi i Józefowi tak dostojne odwiedziny.

Jakże chciwie nasłuchiwała Maryja, gdy ci mężowie wyrażali się z taką czcią o Dziecinie, gdy hołd jej składali jako Królowi zesłanemu przez samego Boga! — Służba zdejmowała juki z wielbłądów i wydobywała kosztowne podarki z zakurzonych worów. Mędrcy złożyli Dzieciątku w darze mirrę, kadzidło i złoto. Była to zaiste jedyna w swoim rodzaju i zdumiewająca scena. Młoda niewiasta, żona prostego cieśli, siedzi z Dzieciątkiem na ręku, a przed nią trzej dostojni szejkowie ze Wschodu. Pochylają się kornie i składają dary u stóp królewskiej Dzieciny.

Łatwo było Maryi zachować się odpowiednio, gdy przyszli do niej – niewiasty z ludu – ubodzy pasterze, traktowani pogardliwie przez swych współplemieńców. Ale przyznać trzeba, patrząc na rzeczy z ludzkiego punktu widzenia, że położenie jej było daleko trudniejsze teraz, gdy mężowie pochodzący z wykształconych sfer obcego narodu, przyszli pokłonić się jej Synowi. Jakżeż zachować się miała w swej prostocie? Ratowała ją silna wiara w Jezusa, dawała jej spokój oraz pewność siebie. A siła tej wiary oddziaływała nie tylko na nią, ale z niej spływała niejako także i na Mędrców. Wiara Maryi umacniała i dźwigała ich wiarę na wyższy poziom. Artyści odtworzyli scenę pokłonu Mędrców w licznych obrazach, a zazwyczaj tak ją przedstawiają: oto Maryja siedzi na tronie, tronem zaś Dzieciątka są jej ręce, a trzyma ono w rączce kulę ziemską. Oddając hołd, pokłonili się Mędrcy nie tylko Dziecięciu, ale także Matce, która trzymała je na swoim ręku. Prawdziwie królową była Maryja w oną godzinę, Królową-Matką Królewskiego Syna! Św. Mateusz ewangelista podpisuje się niejako pod powyżej opisanym obrazkiem, mówiąc: I wszedłszy w dom, znaleźli dziecię z Maryją, matką jego i upadłszy pokłonili się jemu, a otworzywszy skarby swoje, ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirę.

Tylko Maryja rozumiała istotny powód tych osobliwych wydarzeń: I da mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca jego i będzie królował w domu Jakubowym na wieki, a królestwu jego nie będzie końca! – zapowiedział jej to anioł w Nazarecie. Zbawiciel-Dziecię narodził się w takim poniżeniu, a oto nagle zdarzyło się coś, czemu za tło posłużyć mogłaby jedynie przepyszna sala królewskiego pałacu.

Krótka chwila pokłonu Mędrców przeminęła rychło, ale utrwaliła się na długo w umyśle Maryi, i tym mocniej zakorzeniała się w miarę wzrostu jej wiary. Dziwnym zrządzeniem woli Bożej, która objawiała się za każdym razem w sposób nadprzyrodzony, zaszły w krótkim odstępie czasu dwa wydarzenia: pokłon pasterzy i pokłon Mędrców z dalekich krajów pogańskich. A prorocze słowa starca Symeona, który Zbawiciela-Dziecię nazwał światłem na oświecenie pogan i chwalą ludu izraelskiego, otrzymały tym samym podwójną niejako rękojmię. Wzrok Maryi obejmował coraz dalsze i szersze horyzonty. Proroctwo Symeona uzupełniało jej własne przeżycia — odtąd widziała w Dzieciątku nie tylko Zbawcę Izraela, ale także Zbawiciela wszystkich ludów pogańskich, pogrążonych dotąd w mrokach bałwochwalstwa. Ilekroć wspomniała słowa Symeona, odnoszące się do Jezusa i do niej samej, tylekroć stawał jej również przed oczyma obraz pokłonu Mędrców, którzy przyszli z dalekiej krainy, by odwiedzić jej Dziecię. Legenda chciała tak pokierować sprawą, aby Mędrcy znaleźli się również w Jerozolimie w czasie śmierci Jezusa. I rzeczywiście byli obecni, ale jedynie w duszy i pamięci Maryi. Albowiem umysłem swym obejmowała ona całą doniosłość dziejowego znaczenia śmierci Jezusowej na krzyżu, a jedną z pobudek — niewątpliwie jedną z pierwszych, która nadawała jej myślom tak szeroki zakres — była pamięć na ów hołd Magów, którzy przyszli do Betlejem za przewodem tajemniczej gwiazdy, aby złożyć hołd nowonarodzonej Dziecinie i przynieść jej w darze mirrę, kadzidło i złoto.

Źródło: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939. Język uwspółcześniono. Można drukować: Warszawa, dn. 9 kwietnia 1939, Ks. Emil Życzkowski TJ (Prowincjał Wielkopolski i Mazowsza). Imprimatur: Varsowiae, die 13 Aprilis 1939 anni, Dr. A. Fajęcki (Consilliarius Curiae, Canonicus Metropolitanus), Mgr Br. Pągowski (Notarius).

Ilustracja: Pokłon Trzech Króli, El Greco, 1568 r. (Muzeum Soumaya, Meksyk)




Papież: Nabożeństwo do Maryi obowiązkiem każdego chrześcijanina

W pierwszy dzień Nowego Roku Ojciec Święty Franciszek przypomniał wiernym, że nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny jest nie tylko dobre i przyjemne, ale jest obowiązkiem w życiu każdego chrześcijanina. „Nabożeństwo do Maryi nie jest jedynie duchową etykietą; jest ono wymogiem chrześcijańskiego życia”, powiedział Papież. „Aby nasza wiara nie została zredukowana jedynie o idei i do doktryny, każdy z nas potrzebuje macierzyńskiego serca, które wie, jak podtrzymać czułą miłość Boga i poczuć bicie serca osób wokół nas”.

Papież Franciszek celebrował Mszę w Bazylice św. Piotra na uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi. Zaznaczył, że w Ewangelicznych tekstach o Bożym Narodzeniu Maryja nie odzywa się ani słowem, ale wszystko rozważa w swym sercu. Z Jej milczenia uczymy się, że w ciszy „podtrzymujemy siebie”, utrzymujemy naszą duszę wolną od zepsucia konsumeryzmu. Ojciec Święty podkreślił, że powinniśmy naśladować Maryję: nie zamykać naszych serc ze strachu czy rozpaczy, ale wszystko oddawać Bogu i razem z Nim to rozważać.

Papież zasugerował, że Nowy Rok jest odpowiednim czasem, aby chrześcijanin rozpoczął wszystko od nowa. „A dziś”, powiedział papież Franciszek, „mamy przed sobą punkt wyjścia: Matkę Bożą”. „Maryja jest bowiem dokładnie tym, czym zgodnie z wolą Boga powinien być Kościół: Matką, czułą i pokorną, ubogą materialnie, ale bogatą w miłość, wolną od grzechu i zjednoczoną z Jezusem, podtrzymującą Boga w naszym sercu i bliźniego w naszym życiu”.

Źródło: www.catholicnewsagency.com




Przedziwne Macierzyństwo Maryi

św. Albert Wielki

Oto drugi [po dziewictwie] powód tego, że jest Ona błogosławioną: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, któreś ssał” (Łk 11,27). „Oto błogosławioną mnie odtąd nazywać będą wszystkie pokolenia” (Łk 1,48). Zapowiadała Ją Lea, która biorąc dziecko na ręce, powiedziała: „To dla mego błogosławieństwa, albowiem wszystkie kobiety będą mnie nazywały błogosławioną. I dlatego dała mu imię Aser” (Rdz 30,13). Imię to znaczy „błogosławiony” i jest zapowiedzią błogosławionego porodu Maryi.

Błogosławieństwo to polega na tym, że poród Jej wolny był od pradawnych utrapień, nie łączył się bowiem z żadną pożądliwością, z żadnym obciążeniem, z żadnym bólem, nie zniszczył niczego i nie było w nim żadnej słabości. Był w nim natomiast ogrom świętości, która płynęła z łaski, i wiele lekkości, a to dzięki naturze, która nie utraciła dziewictwa. Obecność Boża owocowała w nim słodyczą i radością. Urodzenie Tego, który jest Bogiem, uświęciło dziewiczą integralność, zaś wydanie na świat samej „Bożej Mądrości i Mocy” (1Kor 1,24) napełniło Ją niezmierną żywotnością.

Przytoczymy teraz szczegółowe teksty na rzecz tych twierdzeń. Na poparcie pierwszego twierdzenia: „Łaskiś pełna” (Łk 1,28), oraz nieco niżej: „Znalazłaś łaskę u Boga” (w. 30). Na prawdziwość drugiego twierdzenia wskazuje lekkość, z jaką wyszła w góry, aby usługiwać Elżbiecie (w. 39). […] Na poparcie trzeciego: „Niby pożywnym tłuszczem wypełniona jest dusza jej” – mianowicie zstąpieniem Bóstwa – „i usta jej sławią Go radosnymi okrzykami warg” (Ps 63,6). „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan” (Ps 34,9). „Skosztowała i przekonała się, jak dobre jest jej działanie” (Prz 31,8). Na poparcie czwartego twierdzenia: „Ta brama ma być zamknięta i nie powinno się jej otwierać, albowiem Pan, Bóg Izraela, wszedł przez nią” (Ez 44,2). Na poparcie piątego: „Niewiastę mocną któż znajdzie. Daleko i od ostatecznych granic cena jej” (Prz 31,10). Ostateczne zaś granice to Bóstwo, które jest od początku, i człowieczeństwo, które zostało przyjęte na końcu – a połączenie w Nie się dokonało. „Sięga potężnie od krańca aż do krańca” (Mdr 8,1).

Oto Matka Jezusa: Matka niepokalana, Matka nietknięta, Matka, co nie zaznała bólów matki, Matka nienaruszona, Matka, która nie utraciła wstydu panieńskiego. Niepokalana, godna niepokalanego Baranka. „Baranek będzie bez zmazy” (Wj 12,5). „Nigdy się nie łączyła z ludźmi zabawy ani z lekkoduchami nie mała uczestnictwa, a duszę swą zachowała czystą od wszelkiej pożądliwości” (Tb 3,14n). „Cała jest piękna i nie ma w niej skazy” (Pnp 4,7).

Nietknięta zaś jest w tym sensie, że nigdy nie doświadczyła łoża z mężem, jakkolwiek weszła w małżeństwo pełne czci, a łoże Jej było nieskalane (por. Hbr 13,4). „Panna to była bardzo piękna i nie znająca męża” (Rdz 24,16). „Łoże nasze usłane kwiatami” (Pnp 1,16), idealnie nadające się dla Kwiatu, który wyrósł z korzenia Jessego.

O tym zaś, że nie doświadczyła bólów macierzyńskich, czytamy w Księdze Izajasza (66,7n): „Zanim odczuła bóle porodu, powiła dziecię, i zanim nadeszły jej bóle” – te, jakie zaniosła pod Krzyżem – „urodziła chłopczyka. Kto kiedy słyszał o czymś takim, albo kto widział coś podobnego?” Przyjmując Dziecię, Matka Dziewica – wolna od bólów porodu – raduje się w sercu. Dziewica, Matka Pana, raduje się również w swoim ciele, „odwracając imię Ewy”[1]. Tamta bowiem „w bólu rodzi dzieci” (Rdz 3,16), do której skierowano „Ave”, została rodzicielką bez biadań porodu.

Jest Ona Matką nienaruszoną, ponieważ po porodzeniu pozostała dziewicą, podobnie jak gwiazdy nie narusza wychodzący z niej promień. Bóg nie pozwolił bowiem, aby Jego święta Matka zaznała szkody, skoro w tym porodzie dał Jej poznać nie tylko drogi życia , ale Tego, który jest Drogą, co do życia prowadzi, oraz Życiem i Prawdą (J 14,6). Wstydliwość nie sprowadziła jednak słabości na Tę, która „okazała się mężna” (Jdt 15,10) i starła głowę starodawnego nieprzyjaciela czystości. „Stała się najsławniejszą w całej ziemi Izraela. Z męstwem zaś łączyła się u niej czystość, tak iż nie znała męża przez wszystkie dni swego życia” (Jdt 16,21n).

Jest Ona Matką Jezusa. Jakiego Jezusa? Tego, który swoje doczesne narodzenie z Matki czyni odblaskiem przedwiecznego swego narodzenia z Ojca. Tego, który narodzonych z ludzi przemienia cudownie i odnawia w nieznany dotąd sposób. Tego, który swoim narodzeniem ocala narodzonych do życia śmiertelnego, który odbudowuje zburzone niebiosa, który w swoim ciele i krwi daje przykład, czym jest doskonałość duchów niebieskich.

Otóż przedwiecznemu narodzeniu z Ojca nie towarzyszy pożądanie ani jakikolwiek uszczerbek Rodzącego. Jego narodzenie z Matki jest pod tym względem podobne. Różnica na tym polega, że w niebie rodzi się On z Ojca bez matki, na ziemi zaś narodził się z Matki bez ojca. Z tego powodu można Go porównać do kwiatu, bo – jak powiada Protagoras – w niebie ma on ojca bez matki, a jest nim słońce, na ziemi zaś matkę bez ojca, czyli ziemię. „Jam kwiat polny i lilia dolin” (Pnp 2,1).

Źródło: Teksty o Matce Bożej. Dominikanie średniowieczni (przeł. O. J. Salij OP), Niepokalanów 1992.

Na zdjęciu: fragment obrazu Madonna z Dzieciątkiem (Matka Boża Książki), autorstwa Sandro Botticelliego. Powstał między 1480 a 1483 rokiem. Obecnie znajduje się w Muzeum Poldi Pezzoli w Mediolanie.

[1] Jest to cytat z pieśni liturgicznej Ave Maris Stella, który wyraża myśl, że imię Eva czytane wspak daje słowo Ave, łaciński odpowiednik Zdrowaś. W zdaniu następnym autor wyraża myśl, opartą na samych tylko skojarzeniach dźwiękowych wyrazu Ave: in Ave sine vae partus puerpera existens. Rzecz jasna, owe skojarzenia dźwiękowe w przekładzie polskim musiały zniknąć.




Figura Matki Bożej Fatimskiej w parlamencie holenderskim

Biskup pomocniczy Roermond, Everard de Jong, poświęcił przed świętami Bożego Narodzenia w parlamencie holenderskim kaplicę, w której parlamentarzyści i pracownicy parlamentu będa mogli się modlić, czytać Biblię lub medytować.

Inicjatorem powstania kaplicy jest katolicki poseł partii chrześcijańsko-demokratycznej CDA, należącej do koalicji rządowej, Martijn van Helvert. Partia CDA udostępniła na kaplicę jedno z przynależnych jej pomieszczeń parlamentarnych. Van Helvert podkreśla, że wyrazili na to zgodę także parlamentarzyści tej partii wyznania protestanckiego oraz ci wyznający islam.

W kaplicy umieszczono figurę Matki Bożej Fatimskiej, pochodzącą ze zdesakralizowanego kościoła pod tym samym wezwaniem znajdującego się w limburskiej miejscowości Weert. Przeprowadziła ją do Hagi asysta czterech limburskich łuczników. W kaplicy znajduje się także Biblia, z której mogą korzystać chrześcijanie różnych wyznań, oraz dywanik modlitewny dla muzułmanów.

Kościół pw. Matki Bożej Fatimskiej w Weert został zbudowany po II wojnie światowej. Kilka lat temu z powodu braku wiernych został wycofany z kultu Bożego i przeznaczony na cele społeczno-kulturalne. Obecnie należy do prywatnego przedsiębiorcy Thijsa Hendrixa i to z nim van Helvert uzgodnił przeniesienie figury Matki Bożej Fatimskiej do parlamentu. Jest ona jednak oficjalnie wypożyczona, a nie sprzedana, ponieważ zarówno Hendrix, jak i van Helvert liczą na to, że Msze święte będą jeszcze kiedyś w przyszłosci w tej świątyni odprawiane.

Źródło: www.pch24.pl




Dekret powołujący miejsca święte na Rok św. Stanisława Kostki

I. W związku z obchodzonym Rokiem św. Stanisława Kostki, kierując się duchowym dobrem wiernych, powołując się na dekrety Penitencjarii Apostolskiej z dnia 1 grudnia 2017 r. (N. 1060/17/I; N. 1061/17/I), ustanawiam następujące miejsca święte, w których wierni mogą uzyskać odpust zupełny przez nawiedzenie, indywidualne lub w grupie pielgrzymkowej, w czasie trwania Roku św. Stanisława Kostki (od 1 stycznia do 31 grudnia 2018 r.):

1. Sanktuarium:

Sanktuarium św. Stanisława Kostki w Rostkowie

2. Kościoły parafialne w parafiach pw. św. Stanisława Kostki:

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Dębsku

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Ostrowitem

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Płocku

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Przasnyszu

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Pułtusku

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Rypinie

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Smardzewie

– Kościół parafii pw. św. Stanisława Kostki w Wojnówce

3. Kościoły parafialne pw. św. Stanisława Kostki:

– Kościół pw. św. Stanisława Kostki parafii pw. Świętej Trójcy
w Krajkowie

– Kościół pw. św. Stanisława Kostki parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego w Sierpcu

4. Inne miejsca:

– Kościół pw. św. Stanisława Kostki w Kacicach, kościół filialny parafii pw. św. Józefa w Pułtusku

– Kościół chrztu św. Stanisława Kostki: Kościół pw. Wniebowzięcia NMP parafii pw. św. Wojciecha w Przasnyszu

– Bazylika Katedralna pw. Wniebowzięcia NMP w Płocku, posiadająca relikwie św. Stanisława Kostki

– Kaplica pw. Dobrego Pasterza w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku, św. Stanisław Kostka jest patronem uczelni

– Kaplica pw. św. Stanisława Kostki w Szkołach Katolickich w Płocku

II. Do uzyskania odpustu podczas nawiedzenia kościoła lub kaplicy wymagane są:

– uczestnictwo we Mszy św. lub nabożeństwie ku czci św. Stanisława Kostki lub modlitwa do Boga przed obrazem św. Stanisława Kostki zakończona: Modlitwą Pańską, Wyznaniem Wiary i wezwaniami do NMP i św. Stanisława Kostki,

– stan łaski uświęcającej,

– wyzbycie się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu,

– przyjęcie Komunii św.,

– modlitwa w intencjach Ojca Świętego, jako wyraz jedności z Kościołem.

III. Odpust zupełny można uzyskać w wymienionych wyżej kościołach lub kaplicach jeden raz dziennie pod warunkami wyżej wymienionymi ofiarując go w intencji własnej lub za zmarłych.

IV. W dniu  25 listopada 2018 r., w Uroczystość Chrystusa Króla, na liturgiczne zakończenie Roku św. Stanisława Kostki w diecezji płockiej, które odbędzie się w parafii pw. św. Stanisława Kostki w Rypinie, zostanie udzielone wszystkim wiernym obecnym na Mszy św., według wskazań Penitencjarii Apostolskiej, papieskie błogosławieństwo połączone z uzyskaniem odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami.

Wierni, którzy z powodu rozumnej przyczyny nie będą mogli fizycznie uczestniczyć w tej Mszy św. będą mogli otrzymać błogosławieństwo papieskie wraz z odpustem zupełnym pod warunkiem, że pobożnie będą się łączyć przez radio lub telewizję w przeżywaniu tej liturgii.

V. Wierni, którzy z powodu starości lub poważnej choroby nie mogą opuszczać domu, mogą otrzymać odpust zupełny w Roku św. Stanisława Kostki pod zwykłymi warunkami (stan łaski uświęcającej, który uzyskuje się przez sakramentalną spowiedź; wyzbycie się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu; przyjęcie Komunii św.; modlitwa w intencjach Ojca Świętego), jeśli tylko mają intencję otrzymania odpustu i jeśli duchowo łączą się w przeżywaniu nabożeństw jubileuszowych ofiarując swoje modlitwy i cierpienia miłosiernemu Bogu.

VI. Serdecznie zachęcam duszpasterzy, szczególnie stróżów miejsc związanych z kultem św. Stanisława Kostki, aby sprawowali, kiedy to możliwe Msze wotywne ku czci św. Stanisława Kostki lub Liturgie słowa, czy inne nabożeństwa, czuwania, adoracje i formy modlitwy ku czci św. Stanisława Kostki. Proszę, aby podczas tych liturgii i nabożeństw sprawować również sakrament pokuty i pojednania.

Płock, dnia 27 grudnia 2017 r.
W święto św. Jana Apostoła i Ewangelisty

† Piotr Libera
Biskup Płocki

Ks. Piotr Grzywaczewski
Kanclerz

Źródło: http://diecezjaplocka.pl/dla-ksiezy/panel-ksiedza/dekrety/dekret-powolujacy-miejsca-swiete-na-rok-sw-stanislawa-kostki

Na zdjęciu: fragment ryciny Św. Stanisław Kostka (autor: Alexander Voet Starszy, rycina powstała między 1628 a 1690 rokiem, znajduje się w Muzeum Brytyjskim).




Żywot Świętego Bernarda (4): Święty Bernard wybrany opatem w Clairvaux

Ks. Franciszek Uryga

Świątobliwe i pełne pokuty życie mieszkańców w Citeaux zjednywało klasztorowi coraz to więcej nowych zwolenników. Nie było dnia, żeby ktoś nie zapukał do bramy i nie prosił o suknię zakonną. To też św. Stefan, widząc, że klasztor, jakkolwiek dość obszerny, nie wystarcza już na pomieszczenie zgłaszających się nowicjuszów, zaczął przemyśliwać nad wyszukaniem miejsca, gdzieby mógł nowy klasztor założyć. Za wstawieniem się Gwaltera, biskupa z Chalons sur Saóne , otrzymał od hrabiów Gwalderycha i Wilhelma spory kawał dzikiej puszczy leśnej, gdzie, pod przewodnictwem światłego i pobożnego Bertranda założył r. 1113 nowe opactwo. Klasztor ten, nazwany Firmitas (La Ferte), położony w diecezji Chalóns, był pierwszą kolonią klasztoru w Citeaux. W rok później wysłał św. Stefan, na usilne prośby prałata Hildeberta, innych braci zakonnych do diecezji Auxerre, gdzie założono klasztor Pontigny pod przewodnictwem Hugona, najukochańszego przyjaciela św. Bernarda. Ale i ten trzeci klasztor nie wystarczał na pomieszczenie coraz to większego zastępu uczniów św. Stefana. Zaniepokojony ten św. Opat, że nagły taki wzrost może zaszkodzić w wielu względach karności zakonnej wzbraniał się przyjmować nowicjuszy i zakładać nowe osady. Ale św. Bernard, już jako profes zakonny, dodawał mu otuchy i zachęcił do utworzenia czwartego z rzędu opactwa cysterskiego.

Ówczesny książę Szampanii ofiarował św. Stefanowi odległą, błotnistą, nieurodzajną dolinę, która rozbójnikom za schronisko służyła. Tutaj dla tymczasowego umieszczenia zakonników, pobudowano skromne celki z drzewa nieobrobionego, z kaplicą obok. Do tego nowego opactwa wysłał św. Stefan dwunastu zakonników. Na czele tej gromadki, mającej przedstawiać grono Apostołów, postawił młodego Bernarda, mianując go opatem. Pożegnanie św. Bernarda z klasztorem w Citeaux było według świadectwa współczesnych wzruszające. Wszyscy rzewnie płakali, sam św. Stefan , który przed wszystkimi szczególnie Bernarda umiłował, zaledwie zdołał żegnającemu się podać krzyż do rąk na drogę.

Przybycie zakonników i objęcie przez nich dzikiego miejsca w posiadanie, odbyło się bardzo uroczyście. Pod mądrym a bogobojnym kierownictwem św. Bernarda, zakwitło w nowej osadzie życie zakonne. Wskutek świątobliwości prawie anielskiej tych nowych mieszkańców, dolina dotąd zbójecka, schronisko zbrodni, przemieniło się na miejsce modlitwy, na świątynię Boga. Św. Bernard nazwał dlatego tę dolinę doliną Jasną (Clara vallis, Clairvaux).

Po zupełnym urządzeniu się tutaj zakonników nadszedł nareszcie czas i potrzeba poświęcenia św. Bernarda na opata. Ceremonii tej miał dokonać biskup z Langres; ponieważ zaś rzeczonego dostojnika wtenczas w diecezji nie było, dlatego św. Bernard, złożywszy zarząd klasztoru w ręce Gauthiera, udał się w towarzystwie brata zakonnego Elbolda do Chalôns. Otoczenie biskupa ku niemałemu swemu zdziwieniu zauważyło, że młodszy z przybyłych, ubrany bardzo skromnie, o postawie ciała szczupłej i wątłej, o twarzy wyniszczonej umartwieniem, na której tylko skórę i kości dostrzegano, zdawał się być człowiekiem na wpół umarłym. Towarzysz św. Bernarda natomiast, mężczyzna silnej budowy ciała, czerstwy, zdawał się być kandydatem na opata. Sam tylko biskup był innego zdania, albowiem z pierwszych słów, zamienionych ze św. Bernardem, poznał wartość człowieka i bez wahania przedstawił go swemu orszakowi, jako kierownika Jasnej doliny.

Po powrocie do domu św. Bernard, już jako opat, zajął się z całą gorliwością i poświęceniem zarządem swego klasztoru. Na wzór dawnych pustelników egipskich zaprowadził surowy, pokutniczy sposób życia. Klasztor nie opływał w dostatki, bracia zakonni, z chęcią przestając na małym, zdawali się nie mieć żadnych potrzeb i pragnień. Ubóstwo znosili z najgłębszą pokorą i poddaniem się woli swego św. opata, który we wszystkim był dla nich wzorem i przykładem. Rozkosz płynąca z umartwienia była dla nich najlepszym pożywieniem, dlatego też pokarmy przyjmowali tylko, by dokuczliwy zaspokoić głód. Chleb wypiekali z jęczmienia, prosa lub wyki, a gdy i tego nie stało, gotowali liście bukowe w słonej wodzie, i tym się posilali. Razu pewnego gdy podróżnemu zakonnikowi innego klasztoru podano taki kawałek chleba, rozpłakał się nad nim, schował do kieszeni, aby go w innych klasztorach pokazać dla przykładu, jakim to chlebem żywią się zakonnicy Jasnej doliny, mężowie wielkich cnót i świątobliwości.

Codziennym ich zatrudnieniem według reguły była wspólna chórowa modlitwa , rozmyślanie i praca ręczna. Św. Bernard, podobnie jak w czasie nowicjatu swego, mało używał nocnego spoczynku. Gdy koło północy, obchodząc sypialnię i budząc braci na modlitwę, zastał którego pogrążonego w twardym śnie, zwykł był mawiać: „Ten śpi, jak człowiek światowy”. Zgłaszających się do zakonu pod swoje kierownictwo, napominał tymi słowy: „Jeżeli chcecie żyć z nami życiem wewnętrznym, zostawcie ciała, które ze świata przynosicie za drzwiami tego przybytku Bożego; same dusze wasze niech tu wchodzą, bo ciało nic nie pomaga”.

W drugim roku pobytu w Jasnej dolinie zachorował św. Bernard niebezpiecznie. Zbyteczne umartwienia, posty, czuwania i niewygody, przebywanie w wilgotnej celi, tak dalece osłabiły jego delikatne ciało, że żołądek prawie nic nie mógł strawić. Pochodzące stąd osłabienie, a następnie zupełna bezwładność ciała, zniewalały go do ciągłego siedzenia lub leżenia. Najwięcej martwiło naszego Świętego, że nie mógł sprawować Ofiary Przenajświętszej.

Biskup z Chalôns, dowiedziawszy się o tak smutnym stanie zdrowia Bernarda, pośpieszył natychmiast do Jasnej doliny, aby wszelkimi środkami i sposobami ratować tak świątobliwego męża. Poznał biskup z łatwością, że przyczyny słabości tkwią jedynie w zbytniej surowości i umartwieniu, przechodzącym siły fizyczne Świętego. Prosił go tedy, aby zaprzestając dawnego trybu życia, ratował swoje zdrowie. Jednak ani nalegania ani prośby nic nie skutkowały, owszem Święty nasz stanowczo oświadczył, że pokuta, którą czyni, jest jeszcze za małą. Biskup, obawiając się, aby tak świątobliwy mąż wcześnie nie zszedł z tego świata, udał się do Citeaux i tam rzuciwszy się na kolana przed zgromadzonymi opatami, opowiedział o niepomyślnym stanie Bernarda i prosił, aby mu go dano pod opiekę na rok jeden, inaczej bowiem nieroztropna gorliwość zgubi Świętego. Pokora biskupa i wielka miłość jego do św. Bernarda wywarły tak wielkie wrażenie na zgromadzonych ojcach, że jednogłośnie przystali na żądanie biskupa. Wielce tym ucieszony biskup powrócił do Jasnej doliny i wezwał św. Bernarda do bezwarunkowego posłuszeństwa i do zastosowania się do wszystkich jego rozporządzeń. Z rozkazu biskupa zbudowano w pobliżu klasztoru mały domek, do którego św. Bernarda na czas choroby przeniesiono. Tu, wolny od zajęć klasztornych, krzepił schorzałe ciało. Troskę nad jego zdrowiem polecił biskup niejakiemu wieśniakowi z okolicy, który uchodził za biegłego lekarza, w gruncie rzeczy zaś był to oszust, który, nieświadom sztuki lekarskiej, męczył Świętego grubiańskim i samowolnym się obchodzeniem. Współczesny biograf naszego opata, Wilhelm z St. Thierry, powiada, że, odwiedzając go w tym samotnym domku, nie mógł się nadziwić spokojności, skromności i błogości, rozlanej na twarzy Bernarda.

„Gdym go spytał”, pisze ten sam autor, „jak mu czas upływa”, odpowiedział, że wybornie. „Ja, któremu dotychczas ludzie rozumni posłuszni byli, muszę według sprawiedliwych wyroków Bożych być posłuszny bezrozumnemu zwierzęciu”. Słowa ta wyrzekł Święty, stosując je do owego nieludzkiego człowieka, któremu w opiekę był oddany. „I istotnie”, dodaje tenże biograf, „pożywając razem ze św. Bernardem skromną wieczerzę, przy której był ów wieśniak obecny, byłem zdziwiony grubiaństwem tego dzikiego opiekuna , a zachwycony cichością i cierpliwością świętego męża”.

Po upływie roku św. Bernard, wzmocniony nie tyle lekarstwami owego człowieka, a raczej łaską Bożą, powrócił do klasztoru, gdzie ku wielkiemu swemu zmartwieniu zastał wielką nędzę materialną. Pomimo, że wszyscy bracia pracowali, ile sił starczyło, chociaż jak najstaranniej uprawiali ziemię i żyli jak najskromniej, zadowalając się suchym kawałkiem chleba, jednak często i tego nie było, zwłaszcza, że bagniste role klasztorne, zalewane częstymi deszczami, żadnego bywało nie wydały plonu. Zdarzyło się to właśnie podczas nieobecności św. Bernarda. Zakonnicy udali się gromadnie do niego z prośbą o pomoc. Święty nigdy w takich razach nie tracił ufności i gorącej wiary w Opatrzność nieba. Ze zgromadzonymi braćmi udał się zaraz do kościoła i tu, rzuciwszy się na ziemię krzyżem, błagał ze łzami Boga o pomoc nie tyle dla siebie, jak raczej dla swoich ukochanych podwładnych. Gorących próśb wysłuchał Bóg. Szybka pomoc natchnionych od Boga dobrodziejów, położyła tamę trosce o chleb powszedni. Innym znowu razem zabrakło w klasztorze soli. Święty Bernard przywołał wtedy jednego z zakonników i rzekł: „Bracie Gwilbercie, siądź na koń i jedź po sól do miasta”. A kiedy Gwilbert prosił o pieniądze, za które by soli kupił, odrzekł św. Bernard: „Nie wiem, mój drogi bracie, kiedy będę miał złoto lub srebro, bo skarb mój jest w ręku Najwyższego”. Na to odpowiada zakonnik z uśmiechem: „Jeżeli bez pieniędzy pojadę, wrócę bez soli”. „Nie mów tak, synu kochany”, odezwał się św. Bernard, „lecz jedź i bądź dobrej myśli, co bowiem u ludzi zdaje się być niepodobnym, jest u Boga podobnym”. Gwilbert tedy, wziąwszy błogosławieństwo Świętego, siadł na konia i pojechał. Zbliżając się do miasta i powątpiewając o skutku swej podróży, spotkał bogatego człowieka, który go zaprowadził do swego domu i solą, a nadto i pieniędzmi hojnie obdarzył. Uradowany zakonnik powrócił do klasztoru, gdzie rzuciwszy się do stóp św. Bernarda, błagał przebaczenia za swą nieufność i małą wiarę. Wtedy św. Bernard w pełnych słodyczy słowach rzeki do niego: „Powiadam ci synu mój, że nic bardziej nie jest potrzebne chrześcijaninowi, niż ufność w Bogu. Ufaj tylko, a wszystko dobrze ci się dziać będzie po wszystkie dni żywota twego”.

Około tego czasu sędziwy hrabia Tecelin, dowiedziawszy się o wielkiej świątobliwości i sławie swoich dzieci w Jasnej dolinie, opuścił swój zamek Fontaine i przybył do klasztoru, aby tu ostatnie chwile życia spędzić. Tu też, odziany w habit zakonny zmarł na rękach św. Bernarda. Tak więc z całej rodziny naszego Świętego pozostała w świecie tylko siostra Humbelina, od lat kilku zamężna, opływająca w dostatki i oddana uciechom świata. Zapragnęła i ona odwiedzić swoich braci w Jasnej dolinie i na własne oczy się przekonać o świątobliwości i sławie, jaką o jej ukochanym bracie Bernardzie po świecie głoszono. Wzięła tedy na siebie najkosztowniejsze szaty, otoczyła się licznym orszakiem, przybranym w najświetniejsze stroje rycerskie i tak stanęła przed furtą klasztoru. Brat jej Andrzej, który naówczas był furtianem, począł jej ostro wyrzucać dumę i zbytnie zamiłowanie rozkoszy świata. „Jak się nie wstydzisz”, rzekł, „odziewać ciało, które wnet stanie się pastwą robaków, w tak bogate szaty”. Zawstydzona i do łez wzruszona Humbelina odpowiedziała: „Chociaż jestem grzesznicą, jednak i za takich Chrystus umarł i właśnie dlatego, żem grzesznicą, potrzebuję waszej rady i pomocy. Jeżeli Bernard gardzi moim ciałem, to jako sługa Boży, niech duszą moją nie gardzi. Niech przyjdzie, niech rozkaże, co mam czynić abym była zbawiona”. Św. Bernard wyszedł do niej ze wszystkimi braćmi na powitanie. W łagodnych, ale przenikliwych słowach, ganiąc jej zbyteczne umiłowanie świata i przywodząc jej na pamięć cnotliwe życie własnej matki, taki wpływ na nią wywarł, że powróciwszy do domu zmieniła zupełnie dawny tryb życia i poświęciwszy się modlitwie i postom, zadziwiała wszystkich tą niezwykłą odmianą. Co więcej, tęskniąc ustawicznie za życiem zakonnym, uprosiła męża, że i sam obrał stan duchowny i jej wolną pozostawił rękę. Humbelina, porzuciwszy świat, udała się do klasztoru cysterek, który św. Bernard, brat jej założył. Tu złożywszy uroczyste śluby zakonne, spędziła resztę życia w wielkim umartwieniu i świątobliwości Umarła w roku 1142. Kościół zaliczył ją w poczet świętych niewiast.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairvaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.

Na zdjęciu: fragment obrazu autorstwa Filippino Lippi, Najświętsza Maryja Panna objawiająca się św. Bernardowi, 1486 r., Florencja, Kościół Badia Fiorentina.