1

8 września – Akt Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi

We wszystkich kościołach i kaplicach w Polsce zostanie odnowiony Akt Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi. To historyczne wydarzenie będzie miało miejsce w najbliższy piątek, 8 września, w uroczystość Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Wypełniona zostanie w ten sposób wola Maryi wyrażona 100 lat temu w Fatimie – przypomina rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ks. Paweł Rytel-Andrianik.

Rzecznik KEP podkreśla, że biskupi zapraszają do licznej obecności na Mszach Świętych właśnie 8 września i do odnowienia tego historycznego aktu.

Po raz pierwszy Akt Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi został wypowiedziany 8 września 1946 r., na Jasnej Górze. Polscy biskupi, na czele z prymasem kard. Augustem Hlondem, oddali wtedy nasz kraj Niepokalanemu Sercu Maryi. Akt Poświęcenia ponowili biskupi polscy 6 czerwca br. w sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Zakopanem na Krzeptówkach pod przewodnictwem abp. Stanisława Gądeckiego, Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

„Dziś chcemy powtórzyć w parafiach to głębokie duchowe wydarzenie sprzed lat. Jednak nie chodzi tylko o wspomnienie historyczne, lecz przede wszystkim o odnowienia naszej relacji z Matką Bożą. Najbliższe uroczystości to dobry moment, by zawierzyć Maryi nasze życie, nasze radości i problemy; aby powiedzieć Jej o tym co dla nas trudne w życiu osobistym, społecznym i politycznym” – wskazał ks. Rytel-Andrianik.

Dodał, że aktu poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi dokonał Jan Paweł II w 1984 r. „Papież z Polski wielokrotnie manifestował swoje przywiązanie do Matki Chrystusa, oddawał się w Jej opiekę przy różnych okazjach. Szczególnie można było zaobserwować to w chwili zamachu na jego życie. Akt Poświęcenia, który będzie miał miejsce w Polsce w najbliższy piątek jest nawiązaniem do słów Jana Pawła II +Totus Tuus+” „+Cały Twój+”– podkreślił rzecznik KEP.

Ks. Rytel-Andrianik nawiązał również do 100. rocznicy objawień w Fatimie i jubileuszu 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. „Wydarzenia te są szczególną motywacją do zawierzenia życia Matce Boga. Prośmy Maryję w intencji naszego życia, błogosławieństwo dla rodzin, o wiarę dla wątpiących i o pokój na świecie” – wskazał.

Publikujemy pełny tekst Aktu Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi:

Akt Poświęcenia Kościoła w Polsce Niepokalanemu Sercu Maryi

O Święta i Niepokalana Dziewico!

Jakimi pochwałami zdołamy wysławić Ciebie, która za­mknęłaś w swym łonie Tego, którego niebiosa ogarnąć nie mogą. Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosła­wiony jest owoc Twojego łona.

Oto mija już sto lat od Twojego objawienia się trojgu dzie­ciom w Fatimie, gdzie prosiłaś o modlitwę i pokutę za grzeszników oraz o nawrócenie. Dzisiaj stajemy przed Tobą my, polscy biskupi, duchowieństwo, osoby życia konsekro­wanego, wierni świeccy i zwracamy się do Twego Niepoka­lanego Serca, postanawiając rzetelnie odpowiedzieć na Two­ją prośbę.

Pragniemy, z Bożą pomocą – na różnych płaszczyznach na­szego życia i pracy – stanowić jeden, nawracający się nie­ustannie Lud Boży, w którym nie ma nienawiści, przemocy i wyzysku. Pragniemy żyć w łasce uświęcającej, aby nasz Ko­ściół stał się prawdziwym Domem Bożym i Bramą Nieba.

Wszyscy: Niepokalane Serce Maryi, przyrzekamy!

Matko Świętej Rodziny z Nazaretu, bądź opiekunką pol­skich rodzin. Chcemy uczynić wszystko co niezbędne, by bronić godności kobiety i wspomagać małżonków w wier­nym wytrwaniu w świętym związku sakramentalnym. Zobowiązujemy się bronić związku małżeńskiego ustano­wionego przez Boga i nie dawać posłuchu podszeptom złe­go ducha, zachęcającego nas do nadużywania wolności i do realizowania źle rozumianej tolerancji.

Chcemy, aby wszyscy małżonkowie objawiali swoim życiem Bożą miłość, a dzieci i młodzież nie utraciły wiary i nie zo­stały dotknięte zepsuciem moralnym.

Wszyscy: Niepokalane Serce Maryi, przyrzekamy!

Maryjo, Przybytku Ducha Świętego, Ty chroniłaś poczę­te życie Jezusa a teraz uczysz nas, jak troszczyć się o dzieci nienarodzone. Chcemy dar życia uważać za największą ła­skę od Boga i za najcenniejszy skarb. Postanawiamy stać na straży poczętego życia, aby każdy człowiek mógł wzrastać w pokoju i bezpieczeństwie we własnej rodzinie.

Wszyscy: Niepokalane Serce Maryi, przyrzekamy!

Rodzicielko Założyciela Kościoła, my polscy biskupi – w naszej pasterskiej posłudze – będziemy dążyli do tego, by wzrastało i umacniało się Mistyczne Ciało Chrystusa, by duchowieństwo dochowywało wierności Bogu, Krzyżowi świętemu i Ewangelii, a osoby życia konsekrowanego reali­zowały swój zakonny charyzmat i były dla świata czytelnym znakiem obecności Twojego Syna.

Wszyscy: Niepokalane Serce Maryi, przyrzekamy!

Nasza Matko i Królowo, pragniemy – poprzez autentycz­nie chrześcijański styl życia – przyczyniać się do powrotu tych, którzy odeszli z Owczarni Chrystusa, aby odnaleźli na nowo Twojego Syna i zrozumieli, że tylko On jest „Drogą i Prawdą i Życiem” (J 14, 6).

Wszyscy: Niepokalane Serce Maryi, przyrzekamy!

Przyrzekamy uczynić wszystko, aby w naszym życiu osobi­stym, rodzinnym, narodowym i społecznym realizowała się nie nasza własna wola, ale wola Twojego Syna.

Poświęcając się Twemu Niepokalanemu Sercu, pragniemy jak najściślej zjednoczyć się z Tobą, Najświętsza Dziewico, oddając się Chrystusowi – jedynemu Zbawicielowi, który żyje i króluje na wieki wieków.

Wszyscy: Amen.

Źródło: episkopat.pl




Maryja wychowawczynią pokoleń

„Maryja wychowawczynią pokoleń” – to hasło, wokół którego koncentrować się będą wydarzenia związane z rozpoczynającym się 10 września VII Tygodniem Wychowania. Temat został wybrany ze względu na przypadający dwa dni wcześniej, 8 września, dzień trzechsetnej rocznicy koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. – Maryja doznaje czci we wszystkich pokoleniach wierzących a jednocześnie jest ich nauczycielką i przewodniczką – piszą biskupi w liście pasterskim przed Tygodniem Wychowania. Rozważają w nim to, czego uczą się od Matki Bożej kolejne generacje odwiedzające jasnogórskie sanktuarium.

Przykładem wychowawczyni, której się ufa, jest Maryja, gotowa zawsze nas wysłuchać. – Dobry wychowawca nie chce uzależniać wychowanka od siebie, ale pragnie doprowadzić dziecko do mądrego korzystania z wolności – piszą biskupi. Matkę Bożą podają jako wzór rodzica, który ma czas dla swoich dzieci.

Ojciec Święty Franciszek, podsumowując swój pobyt w Polsce z okazji Światowych Dni Młodzieży, powiedział, że przed obrazem Matki Bożej na Jasnej Górze otrzymał dar „spojrzenia Matki”. Do tych słów nawiązują biskupi polscy przed Tygodniem  Wychowania. – Obecni w jasnogórskiej kaplicy czują na sobie wzrok Matki. Jest to spojrzenie, które wydobywa z tłumu i podnosi w górę, bo Matka zawsze umie zobaczyć w swych dzieciach dobro – czytamy w liście pasterskim. Biskupi dodają, że spojrzenie Matki przychodzi z pomocą w sytuacjach bezradności i zniechęcenia oraz jest źródłem nadziei i nowych sił.  Zachęcając do ufności we wstawiennictwo Maryi, cytują słowa Prymasa Tysiąclecia, który mówił: „Znalazłem dłonie, w których mogę ubezpieczyć Kościół w Polsce. Wszystko postawiłem na Maryję”.

Źródło: episkopat.pl




Figurki Maryi przetrwały huragan Harvey

Oprócz ogromnych szkód spowodowanych zalaniem i wiatrami, huragan Harvey, który przeszedł przez Houston w weekend 26-27 sierpnia, spowodował również kilka pożarów.

Rodzina Roja musiała ewakuować swój dom, gdy zbliżył się do niego Harvey. Byli

zdruzgotani, dowiedziawszy się, że został zniszczony przez pożar.

Ale były dwie rzeczy, które pozostały nienaruszone: figurki Najświętszej Maryi Panny.

„Niektórzy obwiniają Boga, inni obwiniają huragan, ale jedynymi rzeczami, które pozostały tutaj nienaruszone, były sakramentalia”, powiedziała Natalia Rojas. „Jak widać, jedyną rzeczą, która przetrwała jest ta figurka”.

W miejscu zgliszczy znalazła zarówno wielką figurę Matki Boskiej, jak i mniejszą, wielkości dłoni.

„Rozglądałam się, szukając rzeczy i znalazłam tylko Matkę Bożą”.

„Wiele w życiu doświadczyłem… [Nasza rodzina] stara się pokazać innym rodzinom, jak pozostać silnym, jak wierzyć w Boga i trzymać wszystkich razem w rodzinie”, powiedział Jezus Rojas, ojciec Natalii. Dodał, że byli wdzięczni za pracę miejscowej straży pożarnej, która walczyła z ogniem, nawet gdy zbliżał się huragan.

Natalia wyraziła swą wdzięczność, że ​​jej rodzina została ewakuowana i że Najświętsza Maryja Panna była znakiem nadziei dla jej rodziny w czasie tej katastrofy.

„Doceniajcie to, co macie, słuchajcie ostrzeżeń, kochajcie swoje dzieci i dziękujcie Bogu za dzisiaj i wczoraj, i módlcie się o lepsze jutro”, powiedziała.

Źródło: catholicnewsagency.com




Obchody jubileuszu 300-lecia koronacji Obrazu Jasnogórskiego

W sobotę, 26 sierpnia na Jasnej Górze odbyły się centralne uroczystości Jubileuszu 300. rocznicy koronacji Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej.

W obchodach Jubileuszu 300. rocznicy koronacji Jasnogórskiego Wizerunku wzięli udział pasterze Kościoła w Polsce z abp. Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym Konferencji Episkopatu na czele. Obecni byli także przedstawiciele najwyższych władz państwowych wraz z Prezydentem RP Andrzejem Dudą i Premier Beatą Szydło z członkami rządu oraz parlamentarzystami. W uroczystościach uczestniczyli licznie zgromadzeni wierni.

Z okazji Jubileuszu przesłanie do Polaków skierował Ojciec Święty Franciszek:

„[…]trzysta lat temu Papież pozwolił, aby nałożyć korony papieskie na Wizerunek Matki Bożej Jasnogórskiej, waszej Królowej. To wielki zaszczyt mieć za matkę Królową, samą Królową aniołów i świętych, która chwalebnie króluje w niebie. Niemniej jednak, jest jeszcze większą radością fakt, że Królowa jest matką i że ma się Królową za matkę, że kocha się jak matkę Tę, którą nazywacie „Panią”! święty bowiem Wizerunek ukazuje, że Maryja nie jest jakąś odległą królową, która siedzi na tronie, lecz że jest matką, która obejmuje Syna, a wraz z Nim nas wszystkich, swojej dzieci. Jest to prawdziwa Matka ze zranionym obliczem, matka, która cierpi, gdyż naprawdę bierze sobie do serca problemy naszego życia. Jest to Matka bliska, która nigdy nie spuszcza nas z oczu. Jest to Matka czuła, która trzyma nas za rękę podczas codziennej wędrówki. życzę wam, byście tego doświadczali podczas uroczystego jubileuszu, który obchodzicie. Niech to będzie sposobna chwila, aby odczuć, iż nikt z nas nie jest sierotą na tym świecie pełnym sierot! Nikt z nas nie jest sierotą, gdyż każdy ma w pobliżu siebie Matkę – nieprześcignioną w czułości Królową! Ona nas zna i towarzyszy nam, na swój typowo matczyny sposób –  pokorny i odważny zarazem, nigdy nie nachalny, a zawsze trwający w dobrym, cierpliwy względem zła i aktywny w promowaniu zgody”.

„Niech Matka Boża uprosi wam łaskę, byście się wspólnie radowali jako rodzina zgromadzona wokół Matki. W tym duchu wspólnoty kościelnej, która dodatkowo jest wzmocniona dzięki więzi, jaka łączy Polskę z Następcą Piotra, z serca udzielam wam błogosławieństwa apostolskiego i proszę was wszystkich, abyście zechcieli modlić się za mnie. Dziękuję! Niech was błogosławi Bóg wszechmogący: Ojciec, Syn i Duch święty”.

Słowa powitania w imieniu paulinów skierował do zgromadzonych o. Arnold Chrapkowski, generał Zakonu Paulinów: „Trzy wieki temu pielgrzymi zgromadzeni na jasnogórskich Błoniach byli świadkami koronacji Cudownego Obrazu Matki Bożej papieskimi koronami. Dzisiaj my przybywamy na Jasną Górę, by […] dziękować Bogu za to, że mamy Królową, która jest Matką, że mamy Matkę, która jest Królową. W tej wspólnocie wiary, wznosimy przed Boży tron hymn uwielbienia za obecność Maryi w naszym życiu i w dziejach naszego Narodu. Maryja z Jasnej Góry wciąż jest obecna w tle toczących się wydarzeń, a Jej Czcigodny Jasnogórski Wizerunek uobecnia radosne i trudne dzieje Kościoła i Polski. U boku Maryi i pod Jej matczynym wzrokiem, wśród wielu burz Polacy walczyli o wolność i niezawisłość. Tu uczyliśmy się także, jak zagospodarować odzyskaną wolność. Jasna Góra, duchowa stolica Polski, to sanktuarium wolności, miejsce, w którym ludzka wolność nie tylko była ocalona, ale nade wszystko uświęcona i ukierunkowana na Boga. Oby nasze sumienia nieskażone zniewoleniem oraz przemienione w duchu Ewangelii życie, były żywym diamentem w koronie Bożej Matki”.

„Dzisiaj modlimy się o mądrość i jedność dla wszystkich Polaków, abyśmy potrafili różnić się, ale mądrze, uczciwie i z troską o naród, którego korzenie są osadzone w tradycji krzyża, pod którym stoi nieugięcie Matka i Królowa – kontynuował generał Zakonu – Tej naszej najlepszej Matce chcemy dziś na nowo przyrzec wierność krzyżowi Jej Syna i zawołać: „Królowo Polski, przyrzekamy!”.

„8 września 1717 roku, nieomal pięćdziesiąt lat po złożonych w katedrze lwowskiej ślubach królewskich króla Jana Kazimierza, Ojciec Święty Klemens XI, na prośbę płynącą z Jasnej Góry, zezwolił na ukoronowanie Cudownego Obrazu Matki Bożej papieskimi koronami, które zresztą sam ufundował i z Rzymu tutaj przysłał. Uroczystego aktu koronacji Cudownego Wizerunku Matki Bożej, pierwszej na polskich ziemiach, dokonał trzysta lat temu właśnie tutaj, na Jasnej Górze, bp Krzysztof Jan Szembek, biskup chełmski” – przypomniał Prymas Polski.

„Po trzystu latach od tych wydarzeń, przybyliśmy z radością na Jasną Górę, przybyliśmy tutaj do Matki Bożej Częstochowskiej, bo wiemy że Jej obecność jest dla nas zobowiązująca – podkreślił kaznodzieja – Wciąż jeszcze, zwłaszcza poprzez różne wydarzenia osobiste, ale i społeczne, i narodowe, rozpoznajemy, że to Bóg nam dał (…) w Niej właśnie przedziwną pomoc i obronę, a Jej święty obraz jasnogórski wsławił niezwykłą czcią wiernych.” – zaznaczył Prymas.

Po homilii odnowione zostały Jasnogórskie Śluby Narodu. Tekst odczytał przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki.

Źródło: episkopat.pl




Moja Matka

o. Józef Schryvers

Proste, ale głębokie dzieło poświęcone Maryi jako naszej duchowej Matce. Książka podziwiana i polecana przez św. Maksymiliana Kolbego.

Pobierz plik

Ilustracja: Roberto Ferruzzi, Madonnina




Żywot Świętego Bernarda (3): Przyjęcie do zakonu i nowicjat

Ks. Franciszek Uryga

Po kilku dniach błąkania się po puszczach i moczarach leśnych, wśród których zbudowane było Citeaux, przybyli nasi bohaterowie do klasztoru. Po otwarciu bramy, ujrzał ku niemałemu zdziwieniu Opat, św. Stefan, liczne grono poważnych mężów i urodziwych młodzieńców, proszących na klęczkach o przyjęcie. Pod wrażeniem takiego widoku, nie przypuszczał w pierwszej chwili św. Opat, aby grono przybyłych, przedstawiających się świetnie, należących widocznie do wyższych klas społecznych, miało na celu przedstawienie prośby o przyjęcie do zakonu tak surowego; gdy jednak z nieudawaną pokorą, upadłszy do jego nóg, jeden po drugim powtarzał swe prośby i gdy wszyscy stanowczo oświadczyli, że kierowani natchnieniem Bożym, zwrócili swe kroki tam, gdzie karność zakonna w całej ostrości była zachowywana, św. Stefan, nie mogąc się oprzeć ich naleganiom i natchnieniu własnemu, wszystkich wreszcie z radością ojcowską przyjął pod swoje kierownictwo, spodziewając się, że ludzie z takim poświęceniem staną się kiedyś chlubą i ozdobą zakonu cysterskiego. Nadzieja św. Stefana nie była płonna, bo im to właściwie, a przede wszystkim ich wodzowi, św. Bernardowi, należy przypisać świetny rozwój i chwalę zakonu, którą niebawem cały świat głosił. Czy tylko same prośby nowo wstępujących przekonały św. Opata do przyjęcia do zakonu naraz aż trzydziestu nowicjuszów? Byli to przecież ludzie, którzy zrywali węzły małżeńskie, rodzinne i przyjacielskie i z niezagojonymi jeszcze ranami serca usuwali się na zawsze od świata. Czy może św. Stefan, by osuszać i uprawiać bagniste okolice leśne, potrzebował używać do tej poniżającej pracy tak znakomitych mężów, osierocając jednocześnie niejedną rodzinę i pogrążając ją w ciężkiej żałobie. Sądząc według świata, każdy dozna nieprzyjemnego uczucia oburzenia na myśl, że tak znakomici i zasłużeni rycerze, których dotąd najmilszą zabawą było potykać się orężnie w czasie igrzysk i odbierać za biegłość w szermierce oklaski i nagrody z rąk hrabianek i księżniczek, teraz postawieni na równi z prostymi robotnikami, niegdyś swymi poddanymi, będą na rozkaz przełożonego karczować lasy i osuszać wilgotne pola. Któżby się nie odważył w duszy uczynić zarzutu, że w zamian za pyszne pałace obierają ubogie celki, których nawet podczas silnych mrozów, by się umartwiać, nie ogrzewali. Tutaj nie było przepychu, złoconych komnat, ani sprzętów drogich i zbytkownych, nie dawano obiadów i uczt wystawnych, nic tu nie było, co by zbytkom schlebiało, a ciało napawało rozkoszą. Dziś wielu może nie pojmuje, że ci ludzie mieli siłę i odwagę wyrzec się wszystkiego. Co dziś uważamy za rzecz trudną, było rzeczą łatwą dla ludzi z czasów św. Stefana, ludzi żywej wiary, gorącej miłości, niezachwianej nadziei, mądrych według wyrażenia pisma świętego: „O jak wielmożne są, Panie, sprawy Twoje, nazbyt głębokie stały się myśli Twoje, mąż bezrozumny nie pozna, a głupi nie rozumie tego”[1].

Tajemnica Słowa wcielonego bliżej nam to wyjaśni. Czyż nie było rzeczą łatwą dla naszego Zbawcy przyjść na świat w dostatkach i przepychu? Dlaczegóż jednak urodził się w stajence ubogiej, z matki zapomnianej od bogatych krewnych? Dlaczego żył w niedostatku, zaparciu samego siebie i wyniszczeniu? Dlaczego poniósł śmierć najhaniebniejszą, wycierpiawszy wprzód wszelkiego rodzaju męki i katownie? Dlaczego wylał wszystką Krew Najświętszą, kiedy przelanie jednej kropelki tejże Krwi, uronienie jednej Jego łzy, samo nawet przyjście na świat wystarczyło na zmazanie wszystkich grzechów? Boski Zbawca chciał nam przez to dać do poznania, że cierpienia doczesne, że upokorzenia i wzgardy, są tak dla człowieka odrodzonego konieczne, jak rozkosze były udziałem człowieka w raju. Cierpienia i zaparcie się samego siebie, umartwienia ducha są dla chrześcijanina bronią i tarczą, podobnie jak siła i przemoc są narzędziami wielkości tego świata. Nikt nie zaprzeczy, że ostateczne zwycięstwo dobrego nad złem, światłości nad ciemnością, może być odniesione tylko przez krzyże, przyjmowane z wiarą. Podnieśmy tylko oczy na Ukrzyżowanego, a nie potrzebujemy sobie stawiać pytania, czy jest rzeczą możliwą, wyrzec się rodziców, przyjaciół i rodzinnych związków. Jeżeli dalej zastanowimy się nad skutkami grzechu, a mianowicie grzechu śmiertelnego, czyż w niejednym z nas nie obudzi się chęć i pragnienie pójść za przykładem owych trzydziestu pokutników? A gdyby jeszcze odważył się kto zarzucić św. Bernardowi i jego towarzyszom, ze, opuszczając rodziców i rodzinę, pogwałcili prawa boskie i ludzkie , ten musi przecież uwzględnić wewnętrzne ich powołanie, pochodzące od Boga, a zmuszające ich, jak niegdyś św. Pawła , do posłuszeństwa. Przecież napomina psalmista pański: „Dziś jeżeli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcież serc waszych”[2]. Ileż to zresztą ludzi opuszcza rodziców i rodzinę nie z pobudek religijnych, ale li tylko dla materialnego zysku lub uciech światowych. Nie potępiajmy więc św. Bernarda i Jego braci, którzy z wewnętrznego powołania i z miłości dla Boga oderwali się od rodziny i tyle dobrego zdziałali.

A nadto przyznajmy, że ten, który się poświęca Bogu i o rzeczach wiecznych ustawicznie rozmyśla i nad tym tylko pracuje, by duszę zbawić , z pewnością stanie się doskonalszym od tego, którego dusza jest między niebem a ziemią rozdzielona, „żaden nie może dwóm panom służyć”, mówi Zbawiciel. Św. Bernard i tylu Świętych są tego najlepszym przykładem. Tą drogą postępowało wielu, odkąd Kościół Chrystusowy istnieje. Dla tych pobudek i przyczyn opuszczali niegdyś pustelnicy domy rodzinne, dla tych pobudek św. Stefan żył i pragnął to życie świątobliwe zaszczepić w uczniach, których mu Bóg nie poskąpił. Oto dla tych jedynie pobudek przyjmuje święty opat owych trzydziestu mężów zgłaszających się do klasztoru: życie w odosobnieniu, cierpieniach i umartwieniach ciała uczyni ich podobniejszymi Jezusowi Chrystusowi. Nieliczne grono zakonników w Citeaux pomnaża się w tak cudowny sposób. Nowoprzybyli po odbytej próbie poddają się ochoczo surowej regule i rozpoczynają nowicjat. Bernard jednak odznaczał się przed innymi surowszym i wstrzemięźliwszym życiem. Zasada: „jeśli zaczynasz, zaczynaj doskonale”, zajmowała teraz w jego umyśle pierwsze miejsce. Nieustannie zwracał duszę do celu, dla którego się do klasztoru udał; często zwykł był do siebie mawiać: „Bernarde, ad quid venisti?” „Bernardzie, pocoś tu przyszedł?”. Współcześni piszą, że św. Stefan, śledząc pilnie postępki nowicjuszów, nie mógł się dosyć nadziwić hartowi duszy i życiu pokutniczemu Bernarda, który, nieustannie zagłębiony w sobie, rzadko kiedy zwracał uwagę na otaczające go przedmioty. Zmysły miał tak na zewnątrz uśpione, że patrząc, nie widział, smakując, nie czuł. Do kaplicy chodził codziennie kilka razy na modlitwy wspólne, a nie wiedział, czy są w niej trzy lub jedno okno, nie umiał też powiedzieć, czy sala sypialna jest sklepiona czy nie. Kiedy razu pewnego przyniesiono mu oliwy do lampy w dzbanku, napił się jej, sądząc, że to woda i nie byłby spostrzegł pomyłki, gdyby mu bracia, którzy, ujrzawszy wargi jego lśniące od tłustości, nie byli zwrócili uwagi. Wiele podobnych roztargnień św. Bernarda, świadczących o wielkim wewnętrznym skupieniu, przytaczają jego biografowie. Jedzenie uważał za wielką męczarnię tak, że często ani nie spojrzał na strawę. Całe pożywienie Świętego składało się z czarnego razowego chleba, umoczonego w ciepłej wodzie; w wyjątkowych razach używał nieco owoców lub jarzyn, przyprawionych miodem leśnym. Częste czuwanie we dnie i w nocy uważał za rzecz najprzyjemniejszą. Jeśli choć na chwilę głowę skłonił do snu, poczytywał ten czas za stracony, a chociaż, jak się to bardzo często zdarzało, całą noc spędzał na modlitwie i rozmyślaniu, mniemał przecież, że za mało się modli. Ciągłymi postami, czuwaniem i niewygodami tak dalece osłabił swoje delikatne ciało, że nie mógł żadnego pożywniejszego pokarmu strawić. Pomimo to nie lękał się żadnej pracy, od żadnego zatrudnienia nie wymawiał się, owszem, do czego tylko przyłożył rękę, pracował z takim zapałem i gorliwością, że chociaż praca nie odpowiadała jego siłom fizycznym, chociaż niekiedy omdlewał ze znużenia, nigdy nie słyszano go skarżącego się na zmęczenie. Jeżeli spostrzegł, że pracy, którą bracia wykonywali, nie podoła, brał się do lżejszej, jako to: do mycia garnków w kuchni, zamiatania podwórza, obcinania cienkich gałązek, wiązania w snopy zboża. Razu pewnego św. Stefan, widząc podczas żniwa św. Bernarda wielce zmęczonego, przywołał go do siebie i rozkazał nieco wytchnąć. Św. Bernard tak się tym zmartwił, że, upadłszy na kolana, ze łzami w oczach prosił Boga o siły, aby, jak inni, wytrwale mógł pracować. Łaski tej Bóg mu nie odmówił ; zaraz bowiem tak się uczuł silnym na ciele , że przyszedłszy do braci, bez wielkiego natężenia sił mógł dalej zbierać zboże, co mu wielką radość sprawiło. Będąc. wielkim miłośnikiem modlitwy, nawet wśród pracy ręcznej nie zapominał o Bogu, ale ciągle swe myśli zwracał a to na rzeczy pozagrobowe, a to na prawdy i tajemnice zbawienia. Stąd też zwykł był później mawiać, że wiadomości, które miał, zebrał na polach i borach, gdzie księgą mądrości był świat przestronny, a nauczycielem — zboża, buki i dęby. W czasie wolnym od pracy ręcznej i modlitw chórowych poświęcał się czytaniu pisma św., którego dobre zrozumienie w części zawdzięczał ciągłemu powtarzaniu i zwracaniu uwagi na te same przedmioty. Wielokrotnie mawiał, że wszystkie prawdy w piśmie św. zawarte, mają więcej siły i potęgi, aniżeli jakiekolwiek najlepsze komentarze. Zabierając się do czytania tak pisma św. jak i tekstów Ojców Kościoła, uzbrajał się w pokorę i uległość, aby tym łatwiej‚ skłonić swą wolę do przyjęcia prawd w nich zawartych. Pomimo ustawicznego czuwania nad sobą, aby najmniejszego błędu nie popełnić i ściśle zachować regułę nie tylko pozornie, ale wolą i sercem, dopuścił się jednak dwóch lekkich przewinień, które go do tym większej gorliwości i baczności nad sobą samym pobudzały. Po wstąpieniu do nowicjatu miał zwyczaj codziennie odmawiać za duszę swej kochanej matki Aletty siedem psalmów pokutnych. Pewnego wieczora, nie odmówiwszy ich, położył się spać. Św. Stefan, któremu Bóg objawił tę małą opieszałość, przywołał Bernarda na drugi dzień i rzekł łagodnie: „Bernardzie, Bernardzie, komu zleciłeś wczoraj obowiązek zmówienia siedmiu psalmów pokutnych za spokój duszy ś.p. twej matki?”. Święty młodzieniec, przerażony tym niespodziewanym pytaniem, zwłaszcza , że nikomu się nie zwierzył ze zwyczaju odprawiania tych modlitw, upadł z pokorą do nóg św. Opata i prosił o przebaczenie, przyrzekając, że nigdy już nie dopuści się takiego niedbalstwa.

Innym razem, otrzymawszy pozwolenie, wdał się w dłuższą rozmowę ze swymi krewnymi, którzy go w klasztorze odwiedzili. Po ich odejściu uczuł taką oziębłość do służby Bożej i tak dziwny niepokój, że, chcąc dawną gorliwość i swobodę serca odzyskać, poszedł natychmiast do kościoła, gdzie, upadłszy krzyżem na ziemię, tak długo się modlił i jęczał przed Bogiem, dopóki pierwotnej równowagi umysłu nie odzyskał. Od tego czasu miał się na baczności. Z krewnymi i przyjaciółmi mówił tylko wówczas, gdy gwałtowna tego była potrzeba.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairveaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.

[1] Psalm XCI. w. 6 7

[2] Psalm XCIV. w. 8.




Dar koron na Jubileusz 300-lecia Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej

28 lipca miało miejsce uroczyste odsłonięcie Jasnogórskiej Ikony Królowej Polski ozdobionej zrekonstruowanymi koronami papieża Klemensa XI. Na Cudowny Obraz Matki Bożej Jasnogórskiej nałożone zostały nowe krony, pobłogosławione przez papieża Franciszka 17 maja br. w Watykanie. Fundatorami złotych koron są wierni z Włoch, z sanktuarium Madonna di Capocolonna, znajdującym się na terenie diec. Crotone. Korony wykonał Michele Affidato, mistrz złotnictwa z Crotone.

Korony są repliką diademów ofiarowanych przez papieża Klemensa XI trzysta lat temu, w związku z pierwszą poza Rzymem koronacją Obrazu. W 1909 r. zostały one, w niejasnych dotąd okolicznościach, skradzione. Pomysł odwzorowania koron klementyńskich zrodził się w Jubileuszowym Roku 300-lecia koronacji Cudownego Obrazu, jako jeden z darów ofiarowanych Maryi Królowej, i dla podkreślenia szczególnego związku Jasnej Góry ze Stolicą Piotrową.

Źródło: episkopat.pl




Koronacja Cudownego Obrazu Matki Bożej Bukowskiej Literackiej (zapowiedź)

Na stadionie miejskim w Buku 10 września 2017 roku podczas uroczystej Eucharystii o godzinie 12.00 abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski dokona koronacji na prawie diecezjalnym cudownego wizerunku Matki Bożej Bukowskiej Literackiej. Homilię wygłosi kard. Zenon Grocholewski. 

Czuwanie modlitewne wraz z przedstawieniem historii Cudownego Obrazu rozpocznie się na stadionie w Buku już o godz. 9.00. W tym samym czasie przed Sanktuarium jego kustosz ks. Andrzej Szczepaniak powita piesze pielgrzymki. Następnie w Sanktuarium będzie miało miejsce nabożeństwo rozpoczynające uroczystości.

O godzinie 11:00 procesja z Cudownym Obrazem Matki Bożej Bukowskiej Literackiej wyruszy z Sanktuarium na stadion miejski. Tam w południe będzie celebrowana uroczysta Msza Święta koronacyjna pod przewodnictwem abp. Stanisława Gądeckiego, metropolity poznańskiego. Słowo Boże wygłosi kard. Zenon Grocholewski.

W programie dalszych uroczystości zaplanowano nabożeństwo do Matki Bożej Bukowskiej Literackiej – ze świadectwami – o godz. 15.00 na stadionie miejskim oraz koncert uwielbienia z Maryją Królową. O godz. 16.00 abp Stanisław Gądecki dokona Aktu oddania parafii Matce Bożej. Następnie procesja z Cudownym Obrazem Matki Bożej Bukowskiej Literackiej przejdzie ze stadionu do Sanktuarium, gdzie po godz. 17.00 nastąpi zakończenie uroczystości.

W związku z koronacją Cudownego Wizerunku Matki Bożej Bukowskiej Literackiej zostanie uruchomiony specjalny pociąg Spółki Koleje Wielkopolskie. Wszyscy chętni mieszkańcy Poznania będą mogli skorzystać z bezpłatnego przejazdu na uroczystości.

Źródło: www.episkopat.pl




Żywot Świętego Bernarda (2): Walka przed wstąpieniem do klasztoru

Ks. Franciszek Uryga

Bernard zapragnął wstąpić do surowego nowo powstałego klasztoru Cystersów. Aby jednak łatwiej zrozumieć przemianę w duszy Świętego, który, porzucając świat, poddał się pod jarzmo trudnej reguły cysterskiej, warto rozważyć pokrótce walkę, jaką stoczył w duszy, nad przeszkodami, które pokonał zanim odważył się uczynić tak śmiały krok. Bez takiego wyjaśnienia cały jego dalszy żywot i działalność byłyby dla nas niezrozumiałe.

Jak każdy człowiek pragnący doprowadzić do pozytywnego skutku swe zamierzenia musi najpierw usuwać przeszkody wynikające bądź to z samej rzeczy bądź też stawiane przez nieprzychylnych ludzi, bądź wreszcie wypływające z niedostateczne obmyślanego planu postępowania, tak i Bernard, nosząc się z myślą uczynienia tak stanowczego kroku, musiał zerwać różne stosunki, wiążące go ze światem, aby dopiero po długiej a uciążliwej walce, doprowadzić swój zamiar do pożądanego skutku. Doznał on wówczas niejednego cierpienia, uronił niejedną gorzką łzę, zanim odniósł zwycięstwo nad miłością własną, rodziną i powabami świata.

Ktokolwiek czytał pisma św. Bernarda i dobrze zastanawiał się nad nimi, musi przyznać, że we wszystkich wyczuwa się zadziwiającą władzę zdolności i bystrości umysłu. Jego niezrównana głębokość w dociekaniu i badaniu rzeczy metafizycznych, jego ognista i porywająca wymowa, którą jako prawdziwy geniusz wzniósł się nad wiek swój tak, że mocą swego słowa pociągał nawet ludy obcego języka, oto wielkie zalety św. Bernarda, które, gdyby był został w świecie i kształcił się dalej, mogłyby go zrównać z ówczesnymi mędrcami, a nawet o wiele wyżej od nich stawić. Występując na dworach królów i możnych lub wykładając z katedry, jako profesor w sławnych ówczesnych szkołach, lub biorąc udział w ruchu filozoficznym we Francji, wówczas się rozpoczynającym, czyż nie byłby zyskał uznania i poklasków u współczesnych i potomnych? A teraz po wstąpieniu do pustelniczego zakonu, miały prysnąć te piękne nadzieje, owe pociągające przymioty serca i ducha na zawsze przepaść. Jego wzniosła wymowa wśród pustyni zamilknąć. Jego genialna bystrość umysłu zstępieć. Wszystko to miało przepaść, wszystko należało przybić do Krzyża, a jemu samemu okryć się grubym habitem, założyć kaptur na głowę, poniżyć się i upokorzyć, zostać rolnikiem, prostym kucharzem, pomywającym garnki w klasztornej kuchni, lub pasterzem trzody, a w najlepszym razie zakonnikiem, odmawiającym monotonnie psalmy dniem i nocą? Co więcej, on wychowany w wygodach, spokrewniony z domami królewskimi, wysoce wykształcony, odtąd miał mieszkać z prostymi współbraćmi pozbawionymi wychowania i nauki? Co za poniżenie dla niego samego, jakie upokorzenie dla rodziny. Co powie na to świat? Wszak był perłą ówczesnej młodzieży. Jego nadzwyczajna prawie cudowna uroda, wysmukła postawa, regularne rysy twarzy, lekko młodzieńczy rumieniec jednały mu serca wszystkich. A teraz, gdy zamysł swój przyprowadzi do skutku, gdy przyrodzonymi przymiotami ciała wzgardzi, co na to powiedzą kochani przyjaciele, którzy z upragnieniem i tęsknotą szukają jego towarzystwa? Takimi myślami trapiony, stojąc jakoby na rozdrożu, wahając się, co ostatecznie ze sobą uczynić, czy iść za natchnieniem wewnętrznym i głosem sumienia, czy też pójść za uśmiechającą mu się nadzieją świata, który go pierwotnie bardzo pociągał,  Bernard czerpał siły do walki, gdzie mógł, a najwięcej go uspokajała i dodawała sił do zwyciężenia siebie, pamięć jego pobożnej matki Aletty. Jej czysty duch stał wtedy przed oczyma Bernarda, przypominał mu znikomość rzeczy światowych, dodawał otuchy w walce i karcił za małoduszność. Wtedy to wspominał słowa Chrystusa Pana: „Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej stratę poniósł” (Mt 16,26).

Zwyciężył własną miłość, ale pozostawało mu jeszcze pokonać uprzedzenia braci, krewnych. Rodzina, dowiedziawszy się, że Bernard zamierza wstąpić do klasztoru, używała wszelkich środków, by go od tego zamiaru odwieść. W tym celu nie wahała się nazywać jego postanowienia szalonym pomysłem i mrzonką godną półgłówka. Zamknięcie się w klasztorze tak surowym, uważała ta rodzina za stosowne dla ludzi, którym rozkosze świata zbrzydły lub dla tych, którzy, dręczeni wyrzutami sumienia, pragnęli na starość za swe występki odpokutować. Wszyscy, nie wyjmując nawet ojca, cnotliwego Tecelina, robili Bernardowi wyrzuty, które mu sprawiały mu tyle bólu i przykrości, że jak sam później wyznał, sił mu już brakowało do dalszego oporu, że już w połowie podróży miał się cofnąć i nie pójść tą drogą, którą mu głos wewnętrzny wskazywał. Najpierw wystąpiła przeciw jego zamysłom jego własna siostra Humbelina, słynna z urody, kochająca się w strojach, lubiąca świat i wesołe otoczenie; potem brat najstarszy Gwidon, zajmujący wysokie stanowisko na dworze księcia burgundzkiego, drugi brat Gerard, rycerz z zawodu, sławny z czynów wojennych i cnót rycerskich, wreszcie serdeczny przyjaciel– Hugo. Wszyscy robili Bernardowi wyrzuty, że byłoby to dla nich wielkie poniżenie, gdyby ich krewny miał prosić na kolanach jakiegoś „fanatyka” religijnego o przyjęcie do klasztoru, gdyby w lesie wśród dzikich zwierząt miał pędzić pustelniczy żywot i nadwyrężać umartwieniem swe zdrowie bez żadnych widoków na przyszłość. 

Zdaje się, że Bernard, opuszczając uciechy światowe, majątek i zaszczyty, czuł mniej żalu, aniżeli zrywając tak drogie każdemu związki rodzinne i przyjacielskie, mniej go bolało rozważanie poniżenia i srogiego umartwienia klasztornego, aniżeli wyzucie się zupełne i całkowite z uczuć rodzinnych i towarzyskich. Toteż walka w tym aspekcie była najboleśniejsza dla niego i, jak to już powyżej wspomnieliśmy, o mało go w zamiarze nie zachwiała. Wielkie przywiązanie do rodziny okazywał i w późniejszych latach. Gdy już został opatem, doszła go wiadomość o śmierci brata Gerarda, nad którego stratą bolał do tego stopnia, że mowy pogrzebowej wśród łez głoszonej nie mógł z powodu wielkiego żalu dokończyć. Dodajmy do tego jeszcze jedną przyczynę, która z natury swej mogła być Bernardowi wielką przeszkodą, zamykającą mu wstęp do Cystersów klasztoru, a mianowicie delikatne i nadzwyczaj wątłe zdrowie, mogące go narazić na przedwczesną śmierć w tym surowym zakonie, a wtedy pojmiemy, ile go musiało kosztować pokonanie przytoczonych trudności, ile hartu i stałości i niezłomnej woli posiadała już wtedy jego dusza. Tę to moc ducha czerpał święty Bernard z Krzyża Chrystusa Pana a odniesione zwycięstwo, oddanie się zupełnie służbie Bożej, był to, można powiedzieć cud łaski, nabierający coraz więcej rozgłosu w świecie, rozgłosu tym większego, że sami najzaciętsi przeciwnicy jego zamiarów, zwyciężeni jego żelazną wolą, poszli jak to później zobaczymy za jego przykładem. Nadeszła nareszcie dla św. Bernarda chwila stanowcza. Pewnego dnia wybrał się w drogę w celu odwiedzenia swych braci, oblegających wraz z księciem zamek warowny Grancey. Wśród drogi taki nawal myśli sprzecznych z odbytej walki począł mu się cisnąć do głowy, że, pragnąc nieco odetchnąć, wstąpił do pobliskiego kościoła. Tu na stopniach ołtarza, klęcząc zalany łzami , ze wzrokiem wzniesionym w niebo, modlił się o dar ostatecznego oświecenia. Prośby jego gorące nie zostały bez skutku. We wnętrzu duszy Bernarda odezwał się głos Chrystusa: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was ochłodzę. Weźmijcie jarzmo moje na siebie, a uczcie sic ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym. Albowiem jarzmo moje wdzięczne jest, a brzemię moje lekkie (Mt 9,28-30). On zaś sam zdawał się odpowiadać za prorokiem : „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” (1Krl 3,9-10.). Jak maleńka iskra zapala powoli najbliższe przedmioty, wybucha promieniem, ogarnia wszystko i niszczy dopóki ma żywioł, tak św. Bernard, tknięty łaską nadprzyrodzoną, uczuł się nagle przemieniony w innego człowieka. Niebiański spokój rozlał się w jego sercu, miłość Boża i zapał święty ogarnął całą Jego istotę. Teraz nie zna on już żadnych przeszkód. Wyrzeczenie się majątku i rodziny jest dla niego niczym, świat ze swymi rozkoszami marnością, talenty wobec nieskończonej mądrości głupstwem; jego jedynym celem jest być odtąd cichym i pokornego serca.

Bernard, zapalony Tym Bożym ogniem, zabiera się śmiało do dzieła, nie zadowala się już tylko swym własnym nawróceniem, ale chce dla Boga wszystkich pozyskać: przede wszystkim  braci, krewnych, przyjaciół, a wreszcie bliźnich.

W istocie działał wówczas św. Bernard rzeczy nadzwyczajne, przechodzące siły ludzkie. Z ludzi wcześniej zmysłowych, oddanych światu i rozkoszom, znających tylko prawo przewagi i miecza, robi gorliwych ascetów, pokornych baranków. Pierwszym, który dał się pociągnąć słowami św. Bernarda, był jego własny wuj, hrabia Goldrych, rycerz okryty sławą wojenną, pan możny, dziedzic wspaniałego zamku Tuillon. Porwany zapałem siostrzeńca, opuszcza ogromne dobra i poddanych, by się do niego przyłączyć, i poświęcić resztę życia służbie Bożej w klasztorze. Święty Bernard pozyskał następnie swych braci. Ogień miłości Bożej przelewa najpierw na młodszego brata Bartłomieja., młodzieńca wysokich zalet, mającego nadzieję na zdobycie wysokiego stanowiska w rycerskim stanie na dworze księcia burgundzkiego. Po nim nastąpiła kolej na czwartego brata Andrzeja, którego wielka niewinność i szlachetność serca ułatwiła św. Bernardowi pracę w pozyskaniu go Bogu. Trudniejsza była sprawa z bratem najstarszym Guidonem, mężem i ojcem kilkorga dzieci. I on wreszcie z chęcią poszedłby za przykładem swych braci, ale napotkał wielką przeszkodę – stanowczy opór żony. Wówczas św. Bernard, widząc, że żadnymi przedstawieniami nie przełamie jej oporu, zawołał, duchem proroczym natchniony: „Jeżeli odmówisz mężowi pozwolenia na opuszczenie świata, przyjdzie na cię śmiertelna choroba”. Przepowiednia św. Bernarda ziściła się. Uporna niewiasta popadła po niedługim czasie w ciężką chorobę, a widząc swój bliski koniec i rozumiejąc, że trudno jest płynąć przeciw wodzie, przywołała św. Bernarda, by zezwolić na rozłączenie się z mężem Odzyskawszy zdrowie, sama wstąpiła do klasztoru Juilly, gdzie jako przełożona w wielkiej świątobliwości żyła i umarła.

Żaden jednak z jego braci nie miał tyle przywiązania do świata, co drugi brat Gerard. Był to mąż wielkiego rozumu i światłej rady, posiadający zaufanie wszystkich. Talenty otwierały mu drogę do zaszczytów i godności. W jego wyobraźni tkwiła gorączkowa chęć popisywania się na turniejach i igrzyskach, a duma, która go ogarnęła z powodu biegłości w szermierce rycerskiej, w której mu żaden rycerz na dworze burgundzkim nie dorównywał, posunęła go tak daleko, że nawet widzieć nie chciał św. Bernarda, a tym mniej jego namów słuchać. Nazywał go po prostu fanatykiem religijnym. Lecz czegóż jak wiadomo nie może zdziałać miłość chrześcijańska, czego nie potrafi święty zapał dokonać, nawet w sercach upornych ludzi ? Razu pewnego św. Bernard przystąpił do niego i w duchu proroczym wyrzekł: „Wiem, kochany bracie, że jedynie boleść może cię rozumu nauczyć. Ale wiedz o tym, że nadejdzie dzień, i to wkrótce, gdy włócznia otworzy tędy — tu wskazał na bok Gerarda — drogę do serca Twego mej zbawiennej radzie, którą teraz pogardzasz. Zlękniesz się wtedy, ale nie umrzesz, usłuchasz mej rady i pójdziesz za mną”. W kilka dni później Gerard, raniony w bitwie włócznią w miejscu wskazanym przez Bernarda, dostał się do niewoli. Znękany boleścią i tęsknotą, przypomniał sobie prorocze słowa brata i natychmiast powziął zamiar, że gdy odzyska wolność, we wszystkim będzie słuchać wskazówek jego. Ocalony cudem z więzienia, przyłączył się nie tylko ciałem, ale i duchem do św. Bernarda. Później opowiadał Gerard, że już wtedy, gdy słuchał proroczych słów braterskich, czuł, jakby włócznia raniła jego ciało.

Wszystkich swoich braci nawrócił Bernard a to namową, a to za pomocą cudu; nie poprzestał jednak na tym zwycięstwie. Najmocniej jednak zależało naszemu Świętemu na tym, by sobie pozyskać Hugona z Macon, towarzysza zabaw dziecinnych. Pospieszył więc do Macon i potęgą wymowy tak wpłynął na swego przyjaciela, że ten natychmiast porzucił dom rodzicielski, by pójść za świętym towarzyszem. W ten sposób odbierał św. Bernard ojcom synów, żonom mężów, rodzicom dzieci; matki ukrywały przed nim dziatki swoje z obawy, by ich ten mąż Boży nie skłonił do przywdziania szat zakonnych. Świątobliwy opat z St. Thierry pisze, że św. Bernard umiał łaską Bożą, siłą swych argumentów, modlitwą pozyskać sobie wszystkich, nawet takich, którzy z początku stanowczo Jego namowy odpychali i nimi gardzili. Niesłychana to rzecz w dziejach, żeby tak wielka liczba młodzieńców, chluba i kwiat rycerstwa burgundzkiego, zrzekła się sławy świata i udała się do pustelni. „Widzę w tym”, pisał św. Bernard do jednego z swych przyjaciół, „wyraźny dowód łaski Bożej”. Najznakomitsza młodzież burgundzka w liczbie trzydziestu, zgromadziła się około św. Bernarda. Ponieważ jednak znaczna jej cząstka była związana węzłem małżeńskim, przeto potrzeba było dłuższego czasu, by uporządkować sprawy majątkowe i rodzinne, zanim przekroczono bramę klasztorną. Święty Bernard pomagał w tej pracy gorliwie. Opuszczone żony swych towarzyszów wysyłał do klasztorów Benedyktynek, skąd się później przeniosły do nowo założonego zakonu Cystersek w Fart pod Dijonem, a jednocześnie gromadził w Chatillon towarzyszów swych, by ich utwierdzić w chwalebnym przedsięwzięciu. Według świadectwa współczesnych kronikarzy urządził też nasz Święty dla zgromadzonych wokół siebie towarzyszów rodzaj klasztoru, gdzie w modlitwach, postach i innych ćwiczeniach duchownych gotowali się do przyszłego życia zakonnego. Skoro nadeszła chwila odejścia do Citeaux, opuścił św. Bernard Chatillon i udał się wraz z braćmi do rodzinnego domu, w celu pożegnania starego ojca i siostry Humbeliny. Co się działo w chwili żegnania się kochającego rodzeństwa, trudno opisać. Gdyby św. Bernarda wraz z jego braćmi i towarzyszami zasypywano w grobie ciemnym, nie mniejszy byłby żal i lament! Siwy, sterany wojennym rzemiosłem Tecelin rzewnie płakał, widząc, jak go najdroższe dzieci pod koniec jego życia opuszczają, Humbelina była w żalu nieutulona. Ból serca jej był tym większy, że św. Bernarda najbardziej ukochała ze wszystkich braci. Zalana łzami omdlała z żalu rzuciła mu się na szyję, prosząc i błagając na wszystko co święte, aby nie porzucał ojca staruszka i jej samej ; upadła mu nawet do nóg, prosząc zmiłowania. Jakże wielką musiała być siła woli świętego Bernarda, mającego czułe serce dla rodziny, że się nie ugiął nawet w tym razie. Wtedy to zapewne przyszły mu na myśl słowa Chrystusa Pana: „Kto miłuje ojca lub matkę więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Jeżeli kto idzie do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego, matki i żony i dzieci i braci i sióstr, jeszcze też i duszy swojej, nie może być uczniem moim” (Mt 10,37; Łk 14,26). Te słowa Mistrza dodały mu sił i dopomogły do zupełnego zwycięstwa.

Otrzymawszy wreszcie ojcowskie błogosławieństwo, opuścił Bernard wraz z braćmi zamek rodzinny. Było to w 1113 roku. Wyszedłszy z zamku, zobaczyli na dziedzińcu najmłodszego brata Niwarda, małoletniego jeszcze, bawiącego się z dziećmi. Wtedy najstarszy z braci Gwidon, rzekł do niego : „Ciesz się, chłopcze, do ciebie jednego należeć będą odtąd rozległe posiadłości nasze”. „Jak to” odparł chłopiec ze łzami w oczach, „wy obraliście sobie niebo, a mnie ziemię zostawiacie?” Był to niesprawiedliwy podział! Nie domyślał się zapewne wówczas jeszcze młody Niward, że i on kiedyś pójdzie za przykładem swych braci. Zamek rodzinny stał teraz pusty i głuchy ; w obszernych pięknych komnatach pozostał tylko ojciec z córką, samotny jakby cień oschły po odpadnięciu konarów, spoglądał z boleścią w przyszłość na swój sławny ród, któremu groziło wygaśnięcie, a jego zamkowi, spuściźnie zasłużonych przodków, przejście w obce ręce.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairveaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.