1

Maryja tarczą wiary, czyli miejsce Matki Bożej w apologii chrześcijańskiej (2)

ks. dr Jan Żukowski

Maryjne proroctwa

Jak w ogólności historia objawienia i dzieje Kościoła łączą się z postacią Maryi, tak w szczególności wielka część dowodów naszej religii około Niej się formuje. Dowodami tymi są, w pierwszym rzędzie proroctwa i cuda. Próbowano wprawdzie przez kilkanaście lat, najpierw we Francji, zastąpić tradycyjną apologetykę, posługującą się głównie zewnętrznymi kryteriami, metodą nową, opierającą badanie boskiego początku objawienia na rezultatach dociekań przyrodniczych, na refleksjach moralno-społecznych lub też na historii i filozofii religii; próby te jednak, chociaż mogą mieć miejsce obok dotychczasowej apologetyki, nie są w stanie wyrugować tego sposobu obrony religii, którym posługiwał się pierwszy apologeta chrystianizmu i jego twórca, Chrystus Pan: „Wierzcież uczynkom, abyście poznali i wierzyli” (Jan 10,38). Aby hołd wiary naszej zgodny był z rozumem, „chciał Bóg z wewnętrznymi pomocami Ducha świętego złączyć zewnętrzne dowody swego Objawienia, to jest czyny Boże, a przede wszystkim cuda i proroctwa, które wykazując jawnie wszechmoc i nieskończoną mądrość Boża, i są najpewniejszymi znamionami Objawienia Bożego, zrozumiałymi dla wszystkich.

Otóż sporą część tych czynów Bożych dokonał Bóg dla Maryi i przez Maryję, podnosząc Ją w ten sposób do zaszczytu kolumny prawdy w znaczeniu biernym i czynnym. Uwydatnia się to szczególnie jasno w proroctwach. Proroctwa dotyczące Maryi dowodzą, że jest Ona w sposób nadzwyczajny przedmiotem myśli Bożej; proroctwa przez Maryję wygłoszone dowodzą, że Bóg wszechwiedzący jest z Nią, dając Jej widzenie przyszłości. A zatem czciciel Maryi, analizując Jej proroctwa, uprzytamnia sobie dowody boskości Objawienia i utwierdza się w wierze. Postać Maryi w tym stopniu wplata się w całokształt religii chrześcijańskiej, że religia ta jest bez Niej nie do wyobrażenia. Jak więc z jednej strony wszystko, co za prawdziwością wiary przemawia, także ku Maryi zmierza, tak i na odwrót dzieła Boże, dotyczące Maryi, stają się poparciem prawdy Objawienia.

Rozróżniamy proroctwa maryjne czworakiego rodzaju: słowne, rzeczowe czyli typy lub przeobrażenia, tradycje narodów pogańskich, wreszcie własne proroctwa Maryi.

Proroctwa słowne, dotyczące Maryi

Podobnie jak sam Zbawiciel, tak i Matka Jego była przedmiotem myśli i tęsknoty proroków, dlatego zwie Ją Kościół Królową patriarchów, Królową proroków, podobnie jak nazwy Jezusa Królem patriarchów. Bóg Ją „posiadł na początku dróg swoich, pierwej niźli co uczynił od początku” (Prz 8,22-31). Natchnieni od Boga, patrzą na nią prorocy już u kolebki całej ludzkości, widząc Ją przy skończeniu wieków.

„Położę nieprzyjaźń między tobą, a między niewiastą, i między potomstwem twoim, a potomstwem jej” (Rodz 3,15). Zapowiedzianą w tej pierwszej dla upadłej ludzkości wesołej nowinie walkę i zwycięstwo niewiasty, ostatni księga prorocza Pisma świętego przedstawia jako fakt dokonany: „I ukazał się znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej nogami, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu. A będąc brzemienną… I smok stanął przed niewiastą, która miała porodzić… I zrzucony został ów smok wielki, wąż starodawny, nazwany diabłem i szatanem ” (Ap 12, 1.2.4.12).

Między tym pierwszym i ostatnim proroctwem spotykamy cały szereg innych, które kreślą rozmaite rysy postaci Maryi. „Oto Panna pocznie i porodzi syna i nazwą imię Jego Emanuel” (Iz 7, 14; por. Mt 1,23). „I wnijdzie różdżka z korzenia Jessego, a kwiat z korzenia jego wyrośnie” (Iż 11,1). „Pan stworzył nowinę na ziemi: białogłowa ogarnie męża” (Jr 21,22). „Rodząca porodzi” (Mi 5,2). Wiele innych przepowiedni nie przytaczamy dosłownie; można się spierać o ich sens dosłowny, lecz jeżeli weźmie się pod uwagę po pierwsze, że wiele miejsc Pisma świętego prócz sensu dosłownego ma znaczenie typiczne czyli mistyczne; po drugie, że Kościół, nieomylny tłumacz Pisma świętego, a w szczególności Ojcowie Kościoła, których zgodne tłumaczenie jest nieomylną normą w rozumieniu ksiąg świętych, tłumaczą te przepowiednie o Maryi, to nie można zaprzeczyć, że Matka Zbawiciela wielokrotnie przez Ducha świętego została poddana myśli proroków.

Kilka przepowiedni Maryja otrzymała bezpośrednio. Archanioł Gabriel mówi do Niej: „Błogosławionaś ty między niewiastami… porodzisz syna i nazwiesz imię Jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwan Synem Najwyższego, i da Mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca Jego, i będzie królował w domu Jakubowym na wieki: a królestwu Jego nie będzie końca” (Łk 1,28,31-33, por. 35). Od Elżbiety słyszy słowa: „Błogosławionaś ty między niewiastami, i błogosławiony owoc żywota twego […] A błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana” (Łk 1,42.45). Symeon rzekł do Maryi: „Oto ten położony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, i duszę twą własną przeniknie miecz” (Łk 2,34-35). Za proroctwo możemy też uważać słowa Jezusowe: „Oto syn twój… Oto matka twoja” (J 14,26.27), słowa te bowiem według powszechnej tradycji nadają Maryi macierzyńskie prawa i obowiązki względem ludzi i tym samym przygotowują i przepowiadają fakt przedziwny, jaki widzimy w chrześcijaństwie, mianowicie fakt czci Maryi jako Matki duchowej.

Byłoby zbyteczną rzeczą dowodzić oczywistego faktu, że wszystkie wymienione proroctwa spełniły się w najdrobniejszych szczegółach, przez co stwierdzony został ich charakter proroczy. Jeżeli więc na Maryję patrzymy, rozważając dotyczące Jej proroctwa, uprzytamniamy sobie tym samym dowody, stwierdzające prawdziwość przekonania, jakie o Maryi ma chrześcijaństwo, oraz boskość religii chrześcijańskiej i zasilamy naszą wiarę, mówiąc z Janem Damasceńskim: „Ciebie prorocy wysławiają”, i z Bernardem: „Od Najwyższego przejrzana i przygotowana, od aniołów oczekiwana, przez patriarchów zapowiedziana, przez proroków obiecana”.

Źródło: ks. dr Jan Żukowski, Marya tarczą wiary, czyli stanowisko Bogarodzicy w apologii Chrystianizmu. Lwów 1907.




Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (2)

o. Emil Neubert SM

Radzenie się Maryi

Obowiązki stanu, zdarzenia zewnętrzne i natchnienia łaski objawiają nam życzenia i pragnienia naszej Matki Niebieskiej. Dostosowanie się do wszystkich tych wskazówek, ujawniających Jej intencje w stosunku do nas, oznacza życie w bliskim z Nią zjednoczeniu, co jest możliwe poprzez naszą władzę wolitywną. Niektóre z Jej dzieci posuwają się jeszcze dalej: nie zadowalają się jedynie słuchaniem, gdy Ona do nich mówi, ale radzą się Jej, gdy Ona milczy, aby zawsze wiedzieć, czego od nich oczekuje. Wzmiankę o tej praktyce można znaleźć w biografiach lub w pismach wielu świętych, zwłaszcza tych z ostatnich stuleci.

„Dostojna Maryja jest doskonałym doradcą, a Jej rady można stosować wszędzie i do wszystkiego”, pouczał ojciec Chaminade jednego ze swych gorliwych uczniów[1]. Sodalisom Najświętszej Maryi Panny zalecał, aby „słuchali we wszystkim Jej zdania”[2]. Czcigodny ksiądz Cestac[3], współczesny ojcu Chaminade’owi, i tak jak on wielki sługa Maryi, miał zwyczaj konsultowania z Nią każdego najmniejszego ze swych działań. „To Ona”, wyznawał, „kieruje wszystkim; to Ona mnie inspiruje do pisania i do wstrzymywania się od pisania”. Przy innej okazji dodawał: „Przyzwyczajony do bycia prowadzonym przez Najświętszą Pannę jak za rękę, zawsze obawiam się zboczyć z prawdziwej drogi, którą powinienem podążać”[4]. „Nie chciałbym nawet wbić w domu gwoździa”, deklarował, „bez uprzedniego poproszenia o pozwolenie Najświętszej Panny”[5].

Można zasięgać rady Maryi, tak jak zasięgamy rady osoby, do której mamy pełne zaufanie. Najpierw opowiadamy Jej o tym, co zamierzamy uczynić, pytamy, czy się zgadza lub czy ma inną koncepcję. Czasami mamy wrażenie, że Maryja jest zadowolona z przedstawionej Jej propozycji i wówczas możemy ją zrealizować. Czasami czujemy, że się nie zgadza; być może działamy pod wpływem naturalnych impulsów: egoizmu, pośpiechu, zniecierpliwienia… albo proponowane przez nas środki są nieskuteczne. W tym ostatnim przypadku musimy się zastanowić w Jej obecności nad środkami lepiej służącymi naszym celom i prosić Maryję o zgodę.

W radzeniu się Maryi nie chodzi zatem o to, aby dała nam gotowe rozwiązanie, które mamy jedynie zastosować. Ona nie chce zachęcać nas do intelektualnego lenistwa; chce nas uczyć, w jaki sposób działać i nie pozostawać biernym. Kiedy z Nią coś konsultujemy, pragnie, abyśmy z pomocą łask, jakie nam wyjednuje, zastanawiali się w Jej obecności nad najlepszymi środkami, jakich powinniśmy w danej sytuacji użyć. Ta refleksja może trwać nie dłużej aniżeli mgnienie oka. Gdy jesteśmy blisko Maryi, szybko odgadujemy, czego Ona pragnie, tak jak dziecko, które spogląda na matkę przed wykonaniem jakiegoś ruchu, od razu wie, czy ma jej pozwolenie, aby coś zrobić. Jakkolwiek krótka byłaby konsultacja z Maryją, jest aktem pozytywnym, a nie biernym czekaniem na objawienie się jakiegoś znaku.

Nie można powiedzieć, że radzimy się Maryi, gdy tylko przedstawiamy Jej swoje projekty, prosząc o Jej błogosławieństwo i uważamy je za automatycznie zaakceptowane. Są osoby, które pragną, aby kierownik duchowy błogosławił znakiem krzyża wszystkie ich plany, żeby wzmocnił je swoim autorytetem. Zadaniem kierownika duchowego nie jest odpowiadanie „Amen” na wszystko, co mu się przedstawia. Przed zatwierdzeniem jakiegokolwiek pomysłu musi go zbadać i, jeśli to konieczne, poprosić o jego doprecyzowanie lub zmianę. Aby radzić się Matki Bożej, musimy nie tylko przedstawić Jej to, co proponujemy, ale także czekać na potwierdzenie lub odrzucenie danego pomysłu. Niestety, wiele osób jest zbyt niecierpliwych, aby nauczyć się tego oczekiwania.

Radzenie się Maryi trwa zazwyczaj krócej, aniżeli sugeruje to zaprezentowana metoda. Często wystarczy jedno spojrzenie na Matkę. Zarówno szybkość, jak i skuteczność tej praktyki przynoszą korzyści, gdy zachowujemy pamięć o sukcesach lub porażkach, jakich doświadczyliśmy w podobnych sytuacjach w przeszłości. 

Czy to uczucie, które mówi nam, że Maryja zatwierdza lub odrzuca proponowane działania, jest objawieniem? Otóż nie jest, poza przypadkami dusz uprzywilejowanych działaniem nadprzyrodzonych łask mistycznych. Spodziewanie się objawienia groziłoby popadnięciem w iluzjonizm. Czy jest to uczuciowe wrażenie lub produkt wyobraźni? Odpowiedź ponownie jest negatywna – wrażliwość i wyobraźnia nie mają nic wspólnego z otrzymywaniem odpowiedzi od Maryi.

Cóż zatem sygnalizuje tę odpowiedź? Wskazuje na nią „prawie  pewność”, która jest wynikiem współpracy intelektu, serca, woli i łaski.

Rozważmy najpierw rolę intelektu. Czasami działa władza, którą filozofowie nazywają „rozumującym intelektem”. Polega ona na szukaniu, ważeniu i porównywaniu w obecności Maryi argumentów „za” i „przeciw”, po to, aby zrozumieć, który z nich powinien zaważyć na ostatecznej decyzji i działaniu.

Zazwyczaj jednak to władza intelektu intuicyjnego odczytuje preferencje Maryi. Jest niczym niezawodny instynkt. Istnieją podobne przypadki w porządku czysto naturalnym. Częstokroć, gdy osoba duchowna nie wie, co powinna zrobić w danej sytuacji, wystarczy, aby zapytała: „Co by doradził mi mój przełożony?”. Wówczas natychmiast otrzymuje potrzebne światło intelektu. Czasami dziecko chciałoby pójść za przykładem niegrzecznego towarzysza. Ale waha się; w jego sumieniu walczą argumenty „za” i „przeciw”. Nagle w jego umyśle pojawia się obraz jego matki. „Co by powiedziała moja mama?” To rozwiewa jego wątpliwości, a ono podejmuje właściwą decyzję. W ten sam sposób stałe pragnienie, aby dostosować się do wszystkich intencji swojej Niebiańskiej Matki, pozwala duszy maryjnej niezawodnie odgadnąć, czego Ona oczekuje.

Ponadto intelekt jest w takich wypadkach niebywale umiejętnie wspomagany przez serce. Serce posiada intuicję, która wykracza ponad zdolności zimnego rozumu. Osoba rozumie pewne zachowania swego przyjaciela, których najlepszy z psychologów nie potrafiłby wytłumaczyć. A czy kiedykolwiek
jesteśmy bardziej kochający niż wówczas, gdy przebywamy w obecności Maryi i staramy się znaleźć odpowiedź na pytanie, co sprawiłoby Jej największą przyjemność?

Aktom rozumu i serca towarzyszy działanie woli. Wiemy, jak istotną rolę odgrywa wola w przyjmowaniu prawd moralnych, zwłaszcza tych, które stawiają stanowcze wymagania. To ona ma za zadanie uciszać namiętności i egoizm oraz szczerze przyjmować prawdę taką, jaką ona jest, ze wszystkimi jej konsekwencjami, nawet najbardziej przerażającymi. Jakże wiele osób nie widzi, ponieważ boi się zobaczyć!

Będąc blisko Maryi, nie boimy się widzieć rzeczy takimi, jakimi one są; w Jej bliskości namiętności ustępują, egoizm wstydzi się za siebie; blisko Niej stajemy się szczerzy. „Każdy człowiek kłamca”, mówi Duch Święty w Psalmach[6]. Jesteśmy kłamcami przed innymi ludźmi; jesteśmy nimi również, a może nawet w większym stopniu przed własnym sumieniem. Nie możemy jednak okłamywać naszej Matki Niebieskiej. Jej wyznajemy wszystko: nasz egoizm, obłudę, tchórzostwo. Przed Nią uznajemy zasady, jakimi rządzi się prawda, nawet najbardziej wymagająca, gdyż nawet wówczas, jeżeli kochamy za bardzo samych siebie, to Ją kochamy bardziej. Dlatego, gdy rozważamy nasze obowiązki w obecności Maryi, stają się one dla nas w okamgnieniu jasne i zrozumiałe.

Przeanalizowane do tej pory elementy tego poczucia pewności należą do porządku naturalnego. Można je znaleźć także w innych odczuciach pewności moralnej, w których nie ma odwołania ani do myśli o Najświętszej Dziewicy, ani do jakiejkolwiek aktywności nadprzyrodzonej. Rzadko jednak się zdarza, że te elementy działają z niemal stuprocentową nieomylnością, z jaką mamy do czynienia, gdy radzimy się Maryi. Nawet w naszych relacjach z matką ziemską możemy ukryć prawdę. Niemniej jednak w stosunku do Maryi ani nie możemy, ani nie chcemy nic ukrywać. Jej wzrok przenika duszę do głębi i skłania ją do szczerości. Dlatego za żadne skarby nie chcemy Jej oszukać.

Istnieje jeszcze inna, nawet bardziej skuteczna, przyczyna pewności, jaką daje konsultowanie swoich spraw z Maryją. Tym ostatecznym elementem jest czynnik nadprzyrodzony, a mianowicie łaska. Każdy chrześcijanin wie, że duszy, która w chwilach wątpliwości wzywa imienia Boga, daje On specjalne światło. Ponadto od pierwszych wieków chrześcijaństwa wierni mają zwyczaj radzenia się Boga i proszenia Ducha Świętego, aby ich oświecił Boskim światłem: accende lumen sensibus.

Otóż osoba, która konsultuje się z Najświętszą Maryją Panną, aby poznać Jej życzenia, ma prawo oczekiwać od Niej łaski światła. Czyż Maryja nie jest Oblubienicą Ducha mądrości, Matką Dobrej Rady, Pośredniczką wszystkich łask? Nie możemy poradzić się Jej, nie otrzymując jednocześnie oświecenia. Prosimy bowiem o łaskę niebędącą korzyścią osobistą, która niekoniecznie jest zgodna z Bożą intencją, jak na przykład uleczenie z choroby czy pocieszenie duchowe. Natomiast staranie się o jak najdoskonalsze wypełnianie woli Bożej, a zatem i korzystanie z łaski oświecenia, aby to uczynić, jest zawsze zgodne z intencjami Boga.

W ten sposób zestawienie czynników naturalnych i nadprzyrodzonych wyjaśnia nam poczucie pewności, jakie daje poznanie woli Maryi, kiedy się Jej radzimy w naszych sprawach.

Czy jest to pewność absolutna? Nie, ale jest jej bliska.

Po pierwsze, może się zdarzyć, że z różnych powodów, które zostaną omówione poniżej, radzimy się Maryi w nieodpowiedni sposób. Wówczas poszczególne elementy rozwiązania mogą nam umknąć z powodu braku doświadczenia lub stosownych wiadomości; i tylko jakieś objawienie, na którym nie możemy całkowicie polegać, może wypełnić tę lukę. W sytuacji, gdy szczerze staraliśmy się poznać wolę Maryi, jeżeli podjęta przez nas decyzja okaże się nie najlepsza w teorii, to z pewnością będzie najlepsza w praktyce, ponieważ po modlitwie i rozważaniu przed obliczem Maryi wydaje się nam, że Ona pragnie od nas określonego działania. Wypełniając je więc, idziemy za głosem naszego sumienia, a tego właśnie oczekuje od nas Bóg. Jeśli pragnąłby czegoś innego, dałby nam to poznać, ponieważ zrobiliśmy wszystko, co od nas zależało, aby poznać Jego wolę.

Co więcej, nawet jeśli po konsultacji z Maryją nie osiągnęliśmy wyniku, na który liczyliśmy, nie tylko jest Ona zadowolona z naszej dobrej woli, ale nawet pomoże nam zrobić krok do przodu, jednak pod warunkiem, że nadal damy się Jej prowadzić. Aby nauczyć swoje dziecko chodzić, matka nie trzyma go ciągle za rękę; pozwala mu zrobić kilka niepewnych kroków samemu, czasami z potknięciami, ale pozostaje gotowa, aby chwycić je w ramiona w krytycznym momencie. Najświętsza Maryja Panna jest wspaniałym nauczycielem. Jeśli się Jej zwierzymy z naszych porażek, pomoże nam zobaczyć ich przyczyny i zrozumieć, jak w przyszłości działać skuteczniej.

Być może potrzeba dodatkowych konsultacji i prób; ale jeśli zamiast się zniechęcać, poradzimy się Jej przed każdym kolejnym krokiem, za kilka miesięcy, czasami tygodni, zrobimy większy postęp niż bez tych konsultacji uczynilibyśmy w ciągu kilku lat.

Czy Maryja odpowiada na wszystkie nasze prośby o radę? Nie, a przynajmniej nie bezpośrednio.

Przede wszystkim nie daje odpowiedzi, a przynajmniej nie definitywne, na pytania, które powinniśmy zadać naszym przełożonym. Matka Jezusa z pewnością nie chce zakłócać porządku ustanowionego przez Jej Syna. Nazbyt szanuje „drogę hierarchiczną”, aby próbować stać się jej substytutem. Pomimo to nawet w takich przypadkach warto się z Nią skonsultować, aby wiedzieć, w jaki sposób przedstawić sprawę przełożonemu.

W kwestiach, w których możemy i powinniśmy na ogół zasięgać rady mądrych i doświadczonych ludzi, Maryja nie da nam ostatecznej odpowiedzi, zanim nie natchnie nas, aby zapytać odpowiednie osoby o ich opinię.

Czasami pozostawia nas bez odpowiedzi w kwestiach, które nie wymagają natychmiastowego rozwiązania. Chce sprawić, abyśmy się modlili, rozważali i radzili się jeszcze więcej. Odpowiedź nadejdzie w stosownym czasie. Ojciec Chaminade, który sugerował swoim uczniom, aby „we wszystkim zasięgali opinii Najświętszej Maryi Panny”, czasami sam długo się wahał, zanim zdecydował się na jakieś rozwiązanie. Gdy jednak zbliżał się czas działania, przychodziło światło z góry i podejmował decyzje, które poprzez swoją precyzyjność i nieodwołalność, zaskakiwały tych, którzy początkowo niecierpliwili się odraczaniem ostatecznego rozstrzygnięcia.

Czasami jednak w przypadkach, w których ani nie możemy zapytać o radę mądrych osób, ani dłużej czekać, Maryja i tak pozostawia nas bez odpowiedzi. Być może dzieje się tak z powodu naszego braku skupienia. Być może Bóg chce, abyśmy przeszli przez duchową próbę. Jeżeli tak się dzieje, możemy podjąć decyzję, która wydaje się nam najkorzystniejsza. Maryja jest z nas zadowolona, ponieważ zrobiliśmy to, co od nas zależało. Zazwyczaj jednak proste i kochające dusze, żyjące w skupieniu wewnętrznym, patrząc przez chwilę na swoją Matkę, wiedzą doskonale, czego Ona od nich oczekuje.

W jakich sprawach powinniśmy radzić się Maryi? W kwestii naszych działań i sposobu ich realizacji. Większość naszych prac jest zdefiniowana przez obowiązki stanu. Prawie wszystkie czynności osób duchownych są podyktowane przez ich regułę i przez ich przełożonych. Nie muszą więc oni pytać Maryi, czy mają obowiązek je wykonać.

Jednak, zgodnie z tym, co było powiedziane powyżej, przez całe nasze życie pojawiają się sposobności do przejawiania własnej inicjatywy. Korzystanie z niej może mieć ogromne znaczenie zarówno z punktu widzenia osoby działającej, jak i innych osób odnoszących korzyść z danego działania. Odpowiedź Franciszka Ksawerego udzielona w pełnej wolności Ignacemu Loyoli zaważyła na jego apostolacie wśród niezliczonych rzesz pogan i na jego świętości. Z kolei decyzja wpływowego kaznodziei Marcina Lutra, aby nie poddać się władzy papieża, stała się przyczyną utraty przez Kościół katolicki milionów dusz. Nikt nie wie, ile dobra lub ile zła może uczynić, gdy zdecyduje się na jakiś wspaniałomyślny lub niecny czyn.

O ile w większości naszych działań nie musimy pytać Maryi, czy powinniśmy coś wykonać, czy nie, o tyle zawsze możemy Ją pytać, jak mamy to wykonać. Ta kwestia nigdy nie jest do końca rozstrzygnięta, ponieważ daną rzecz zawsze można zrobić lepiej. Otóż mniejsze znaczenie ma doniosłość danego działania, a ważniejsza jest miłość, z jaką coś wykonujemy. Aby stać się świętymi, nie musimy czynić wielu rzeczy, ale powinniśmy robić je inaczej. To wiedzą wszyscy. Ale nie wszyscy wiedzą, w jaki sposób wykonywać rzeczy inaczej, jak włożyć w nasze codzienne czynności taką miłość, jaką mieli święci. Jak się można tego dowiedzieć? Przez Maryję i z Maryją. Osoby, które zasięgają Jej rady, łatwo rozpoznają najstosowniejszy sposób kochania Pana Jezusa. A kto po skonsultowaniu się z Maryją także z Nią działa, może być pewien osiągnięcia w swoich pracach najwyższego z możliwych stopnia miłości.

Jest zrozumiałe, że nie od razu nabywa się sprawności konsultowania się z Maryją we wszystkich działaniach. Niewątpliwie, należy rozpocząć od tego, co jest najważniejsze. Otóż tym, co ma największą wagę w pracy duchowej, są postanowienia, ponieważ od każdego z nich zazwyczaj zależy cała seria poczynań. Rozważania, rachunek szczegółowy, odnowy duchowe, rachunki wieczorne, tygodniowe, rekolekcje comiesięczne lub coroczne – wszystkie te ćwiczenia powinny prowadzić do konkretnych postanowień. Są one bardziej precyzyjne i intensywne, a przede wszystkim bardziej skuteczne, jeśli zostały przedłożone Maryi i przez Nią zatwierdzone.

Następnie powinniśmy się starać przedstawić Maryi inne nasze czyny – na początku te najważniejsze, a z czasem wszystkie.

Niekiedy trzeba radzić się Maryi nie tylko przed, ale również i po działaniu, zwłaszcza w przypadku, gdy ponieśliśmy porażkę. Czy chodzi o pracę duchową, czy o apostolat, istotne jest to, aby nie poddać się przygnębiającemu wpływowi niepowodzenia. Dla dziecka Maryi porażki nie istnieją. Bitwa być może jest przegrana, ale zawsze jest czas, aby wygrać następną. Opowiedz swojej Matce, co się stało, jakich środków użyłeś, jakie przyczyny prawdopodobnie wywołały niepowodzenie. Przeanalizuj z Nią, w jaki sposób powinieneś działać następnym razem i staraj się zawsze pracować w Jej imieniu. Odwaga powróci, a wraz z nią przyjdzie i sukces.

Na koniec należy jeszcze powiedzieć o wadze zasięgania opinii Maryi w kwestii zadośćuczynienia za nasze winy. Zdarza się nam wszystkim, nawet świętym, popełniać błędy lub niedoskonałości. Są osoby, które osiągnęły stan doskonałości po popełnieniu grzechu cięższego niż dusze przeciętne lub po większym niż one zniewoleniu przez namiętności. Dlaczego? Być może Bóg był dla nich bardziej hojny; być może to one były bardziej wielkoduszne. Szlachetnie naprawiły błędy i starały się kochać Jezusa tym mocniej, im bardziej Go w przeszłości zasmuciły. Dusze letnie nagromadziły kolejne zaniedbania, nie naprawiając wcześniejszych. Dla dusz gorliwych nawet ich grzechy stawały się okazją, aby mocniej kochać; to była „szczęśliwa wina” dzięki skutkom, jakie wywołała. U dusz przeciętnych każde zaniedbanie powodowało zwolnienie marszu i ochłodzenie relacji z Jezusem. W życiu niektórych świętych pewne przewinienia, za którymi szło hojne zadośćuczynienie, stawały się punktem wyjścia na drodze do świętości. Było tak w przypadku Franciszka z Asyżu, który odepchnął trędowatego proszącego go o jałmużnę i w przypadku Jana Gwalberta, który chciał zabić mordercę swojego brata. W życiu każdego zadośćuczynienie było z pewnością jednym z najważniejszych czynników dojścia do doskonałości.

Ale jak czynić zadość? Mówi się, że Święty Alojzy Gonzaga przerabiał swoje ćwiczenia duchowe, dopóki jego modlitwa nie była zakłócona przez żadne rozproszenia przez dwie godziny z rzędu. Pomińmy jednak jego przypadek, ponieważ był on obdarzony wyjątkowymi łaskami w tej dziedzinie. Jeśli chcielibyśmy czynić tak samo, nawet gdyby chodziło tylko o pięć minut bez rozproszenia, niejeden z nas musiałby klęczeć do śmierci. Czy może powinniśmy naśladować osoby, które w chwilach zapału postanawiają przerobić tyle minut pobożnych ćwiczeń, ile ze swojej winy przegapiły? Ogólnie rzecz ujmując, rachunkowość nie jest wskazana w naszej relacji z Bogiem. Ryzykujemy bowiem, że związek z Nim ograniczy się do targów i że nasze życie się skomplikuje. Z Najświętszą Maryją Panną jest to o wiele prostsze: po każdym upadku powinniśmy uczyć się od Niej, w jaki sposób kochać Jezusa tak samo lub mocniej, aniżeli gdybyśmy nie popadli w zaniedbanie. Jest to naczelna zasada. Ale trzeba dostosować się do okoliczności, a dzięki Maryi natychmiast uzmysławiamy sobie, jak to zrobić.

Pomimo że radzenie się Maryi stanowi jedną z najbardziej owocnych praktyk, jest ono jednocześnie jedną z najłatwiej zaniedbywanych, nawet przez osoby, które znają wagę tego postępowania. Dzieje się tak za sprawą istniejących w naszym wnętrzu przeszkód.

Przede wszystkim chodzi tu o lenistwo duchowe, które brzydzi się wszelką wewnętrzną pracą wymagającą wysiłku, a konsultowanie swoich działań z Maryją wymaga podjęcia refleksji. Ponadto łatwiej jest zgodzić się na odmówienie dziesiątki Różańca niż choćby na chwilę poddać swoje działania pod ocenę Maryi.

Czasem dusza jest zbyt poruszona lub zbyt zwrócona na zewnątrz, aby się skupić w obecności Maryi i usłyszeć Jej głos.

Innym razem jest to przywiązanie do nieuporządkowanego przyzwyczajenia, które stoi w sprzeczności z praktyką konsultowania się z Maryją. Zamiast pielęgnować w sobie świętą neutralność wobec decyzji Maryi, wyobrażamy sobie, że zgadza się Ona na część działalności, która nam się podoba i wcale się Jej nie radzimy lub czynimy to z czystej formalności.

Najczęstszą jednak przeszkodą, bez wątpienia, jest gorliwość, która wynika z naszej natury. Często popycha nas ona do rozpoczęcia działań, jak gdyby poprzez zwolnienie automatycznego mechanizmu, bez poddawania ich rozeznaniu Maryi. Nawet dusze dość zaawansowane w praktykowaniu jedności z Maryją zadowalają się jedynie poświęceniem Jej jakiegoś działania i nie zatrzymują się nawet na chwilę, aby prosić o Jej opinię. Myślą, że wiedzą, co mają robić. Ale nawet przy założeniu, że rzeczywiście to wiedzą, działałyby spokojniej, z większą łatwością, miłością i dużo sprawniej, gdyby rozpoczęły od aprobującego uśmiechu swojej Matki. Czasami rzeczywiście zatrzymujemy się, aby przedstawić swoje pomysły Maryi, ale gdy tylko to zrobimy, już zaczynamy je wcielać w życie, bez czekania na Jej odpowiedź. W oddzielnym rozdziale zajmiemy się tematem gorliwości naturalnej i sposobami radzenia sobie z nią.

Środki zaradcze dla wszystkich tych przeszkód znajdujemy, jak zawsze, przy Maryi. Dusze hojnie je wykorzystujące stopniowo pozwalają Maryi, aby nimi we wszystkim kierowała i dzięki temu realizują doskonałość zawartą w zasadzie: Maria duce!
– „Maryja wodzem!”. Te dusze nie działają już w swoim imieniu. To Maryja działa przez nie.

Nie można przecenić znaczenia praktyki radzenia się Maryi. Wszystko to, co zostało powiedziane do tej pory, prowadzi nas do powyższego wniosku, ale praktyka ta może być prawdziwie zrozumiana tylko przez osoby, które z niej uczyniły swój zwyczaj.

Poprzez udzielane konsultacje Maryja staje się niejako na trwałe kierownikiem duszy. Bez wątpienia nie chce zastępować ziemskiego kierownika duchowego i w razie potrzeby wysyła duszę do niego. Ten ostatni jednak nie może się nieustannie opiekować duszą, a tylko od czasu do czasu; może dać jej światło, zachęcić, ale nie może pobudzić bezpośrednio jej woli i działania. Maryja jest dla duszy dostępna o każdej porze dnia i nocy, dla konsultacji wszystkich działań, postanowień czy wątpliwości. Ona nie tylko oświeca i nakłania, ale również pobudza wolę człowieka, wzbogacając ją o wszechmocną łaskę.

Praktyka ta pozwala duszy osiągnąć jeszcze większą doskonałość w postępowaniu, ponieważ dusza pytająca Maryję, co powinna robić i w jaki sposób, zawsze wypełnia wolę Bożą i to z największą doskonałością.

Dzięki temu robi rychły postęp. Powtarzanie działania przyczynia się do zwiększenia sprawności, ale niekoniecznie do perfekcji w zakresie tego czynu. Tym, co pozwala się duszy nieustannie rozwijać, jest staranność, z jaką wykonuje ona swoje zajęcia. Niektóre osoby duchowne przez lata podejmują codzienne rozważanie i popełniają ciągle te same błędy co na początku, a może nawet jeszcze gorsze. Ci, którzy poddają swoją modlitwę kierownictwu Maryi, dokonują nieustannych postępów.

Praktyka radzenia się Maryi zapewnia duszy także czystość sumienia, ponieważ zamiast szukać siebie, dusza stara się we wszystkim wypełniać tylko wolę Maryi, tożsamą z wolą Boga. Pozostawia ona duszę w doskonałym pokoju, który jest dla niej nagrodą za samozaparcie i stałe wypełnianie woli Bożej. Często jest to nie tylko pokój, ale i radość, ponieważ Maryja prowadzi duszę, aby we wszystkim jak najbardziej zadowolić Pana Jezusa, a świadomość sprawiania radości Jezusowi wypełnia szczęściem także samą duszę. Dodatkowo, w duszy konsultującej się z Maryją pojawia się nowa ufność, ponieważ ona staje się silna siłą Tej, której wolę wypełnia.

Nawet w działaniach doczesnych radzenie się Maryi okazuje się środkiem prowadzącym do sukcesu. Dusze mające nawyk pytania Maryi o zdanie potwierdzają, że Ona kieruje nimi nawet w ich działaniach naturalnych. Jedną z takich osób, żyjącą w świecie i zajmującą się zarządzaniem majątkiem rodzinnym, sąsiedzi pytali czasem: „Co robisz, że tak dobrze ci się powodzi? Mamy wrażenie, jakbyś zawsze miał mniej trudności we wszystkich sprawach niż my”. Co robił ten człowiek? Otóż on nie podejmował się żadnego działania, zanim nie zasięgnął zdania Najświętszej Maryi Panny, a następnie działał w Jej imieniu.

Źródło: Ojciec Emil Neubert SM, Życie w zjednoczeniu z Maryją. Cor Eorum, Płock 2016

[1]     Do p. Chevaux, 8 sierpnia 1838 roku, Lettres de M. Chaminade, Nivelles 1930, t. III, s. 313.

[2]     Notes d’instructions sur la Ste Vierge, s. 16 [bmw, bdw].

[3]     Beatyfikowany 31 maja 2015 roku [przyp. tłum].

[4]     P. Bordarrampe, Le Vénérable L. E. Cestac, Le Pau 1936, s. 455, 458.

[5]     Ibidem, s. 459.

[6]     Ps 115.




Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (1)

o. Emil Neubert SM

Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (1)

Istota jedności woli

Jest wiele pobożnych osób, choć jeszcze niezaawansowanych w życiu duchowym, które instynktownie dążą do doskonałości w komunii z Maryją poprzez ciągłe o Niej rozmyślanie. Bez wątpienia taka praktyka pomaga we wzroście tego zjednoczenia: im więcej rozmyślamy o Najświętszej Maryi Pannie, tym mocniej Ją kochamy i tym lepiej dla Niej pracujemy. W niebie będziemy nieustannie kontemplować naszą ukochaną Matkę, a niektórzy Jej wielcy słudzy już tutaj na ziemi nigdy nie przestawali o Niej rozmyślać.

Doskonałość zjednoczenia z Maryją nie polega jednak na postawie umysłu, ale na dyspozycji woli. „Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, co czyni wolę Ojca mego, który jest w niebiosach”[1]. I to nie ci, którzy mówią: „Matko! Matko!”, sprawiają Maryi największą radość, ale ci, którzy pełnią Jej wolę. Miłość nie polega na tym, aby ciągle o kimś myśleć, ale na pragnieniu lub braku pragnienia tych samych rzeczy, co kochana osoba. Chrystus pokazał miłość do Ojca w mniejszym stopniu poprzez zwracanie swojego umysłu do Niego, a bardziej poprzez wyznanie Mu po swoim przyjściu na ten świat: „Oto idę, abym pełnił, Boże, wolę twoją”[2] i przed opuszczeniem tego świata przez wyrażenie zgody: „Wszak nie moja wola, ale Twoja niech się stanie”[3]. W ten sposób przygotował chwałę Ojca i odkupił świat. Podobnie, poprzez fiat w czasie wizyty Archanioła Gabriela, Maryja dała ludzkości Syna Bożego, a za sprawą swojego fiat u stóp krzyża przyczyniła się do naszego Odkupienia.

W pragnienie jedności z Maryją, realizowane w naszych myślach, łatwo wkrada się pewna interesowność, ponieważ rozmyślanie o Matce Niebieskiej z pewnością przynosi nam pocieszenie. Natomiast zjednoczenie naszej woli z Jej wolą jest pocieszeniem dla Niej samej. Niewątpliwie przyjemniejsze dla syna jest pozostanie w domu, przy boku swojej matki niż praca dla niej w polu czy w fabryce. Który jednak syn bardziej kocha swoją matkę – czy ten, który szuka swojej osobistej przyjemności przy jej boku, czy raczej ten, który się od niej oddala, aby ją zadowolić?

Zjednoczenie naszej woli z wolą Maryi, najdoskonalsze ze zjednoczeń, jest również tym, które jest zawsze możliwe do wykonania. Są chwile, w których ciągłość myśli o Maryi jest niemożliwa – gdy jesteśmy zmęczeni, dręczą nas migreny, choroby, pokusy, jesteśmy zdezorientowani… Czy jednak coś w tych okresach uniemożliwia duszy jednoczenie swojej woli z wolą Maryi? Czy to nie w tym właśnie czasie, gdy zjednoczenie myśli jest prawie niemożliwe, zjednoczenie woli sprawia Maryi najwięcej radości?

Ponadto, jak okaże się później, kochająca wola prowadzi spontanicznie do zjednoczenia myśli, a jej stałość jest znacznie pewniejszym źródłem trwałości zjednoczenia myśli niż wszelkie świadome wysiłki podejmowane w tym kierunku.

Praktykowanie jedności woli

Zjednoczenie z Maryją poprzez wolę wymaga, aby każde nasze pragnienie podporządkować Jej woli. Jak jednak poznać wolę Maryi w stosunku do naszej osoby? Przede wszystkim poprzez obowiązki stanu. Są one dla każdego wyrazem woli Bożej, a co za tym idzie także i woli Maryi. Nie można zatem zaniedbywać zajęć obowiązkowych, tylko po to, aby oddać się pracy, którą sobie wybraliśmy, nawet gdyby to była modlitwa lub dzieła wielkiej gorliwości. Nie należy robić tego, co nam sprawia przyjemność, a odkładać wykonywania codziennych zajęć. Zanim przypodobamy się Maryi wykonywaniem prac nadobowiązkowych, powinniśmy przypodobać się Jej wiernością naszym obowiązkom.

Jednocześnie nie powinniśmy wykonywać zajęć obowiązkowych tylko jako powinności sumienia, rezerwując wszelki entuzjazm dla prac dodatkowych, powziętych z własnej inicjatywy. Należy wkładać całą swoją duszę w wykonywanie codziennych obowiązków, ponieważ w tym zawiera się wola Boża. Czy można sobie wyobrazić, aby Maryja próbowała uwolnić się beztrosko od którejś ze swych skromnych prac domowych? Najlepiej opisuje siebie i swoją postawę, odpowiadając Archaniołowi Gabrielowi: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego!”. Wola Boża jest nieskończenie miła, zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, czy prowadzi nas to aktów uwielbienia przed Najświętszym Sakramentem, czy też sprowadza się do pozamiatania schodów.

Obowiązki nie wypełniają jednak każdej chwili w ciągu naszego dnia. Dla większości osób zajęcia ściśle obowiązkowe stanowią tylko pewną część ich dnia pracy. Nawet w życiu bardziej aktywnym można znaleźć luźne chwile, w czasie których obowiązek stanu nie narzuca żadnego określonego zadania.

Czy osoba całkowicie poświęcona Maryi ma rzeczywiście pełną wolność, aby podjąć z własnej woli jakiekolwiek zajęcie w swoim wolnym czasie? Z punktu widzenia ścisłego obowiązku – tak. Z powodu pełnego oddania siebie Matce Bożej – nie. Przy składaniu aktu całkowitego  poświęcenia się Maryi nie mówiliśmy przecież: „Daję Ci moje ciało i moją duszę; wszystko to, co mam, wszystko to, czym jestem, wszystko to, co robię, wszystko, oprócz mojego czasu wolnego”. Tymczasem niektóre pobożne dusze stają się nadąsane, a nawet protestują, gdy tylko prosi się je, aby poświęciły część czasu, który miały nadzieję wykorzystać na prywatne zajęcia. To nasza natura znajduje sobie taki subtelny sposób na rewanż. Najpierw wydaje się skromnie podporządkowywać w uroczystych chwilach, kiedy ślubujemy nasze poświęcenie się w całości dla sprawy Jezusa i Maryi, aby następnie sprytnie szukać sobie cichej rekompensaty i przylgnąć do niej jak do świętego prawa, które jej się należy. Tym samym ofiara większości z nas nie jest kompletna i dlatego istnieje tak wiele dusz gorliwych, a tak mało świętych.

Nawet w korzystaniu z tak zwanego „czasu wolnego” lub „rekreacji” musimy naszą wolę zjednoczyć z wolą Maryi. Jak ją poznać? Zazwyczaj nie jest to trudne. Maryja pragnie zawsze i wszędzie, abyśmy kochali Pana Jezusa i sprawiali, że będzie On kochany przez innych. Zazwyczaj to okoliczności wskazują, jakie zajęcia służą najlepiej temu celowi. Aby odgadnąć, czego Maryja od nas oczekuje, wystarczy Ją zapytać: „Matko, co mam czynić, aby kochać Jezusa i sprawiać, że będzie kochany?”.

Są też inne sytuacje, w których zjednoczenie naszej woli z wolą Maryi jest trudniejsze. Są to wydarzenia, które nas dotykają osobiście. Względnie łatwo zrozumieć chorobę; z odrobiną wiary łatwo rozpoznać w niej rękę Bożą. Ale jałowość, wstręt, bezsilność w czasie modlitwy, chłód w czasie Komunii, niepowodzenia, kłopoty, przeciwności, a zwłaszcza niezrozumienie, odmowy, zazdrość, otwarte prześladowania lub hipokryzja, upokorzenia ze strony osób, szczególnie tych, które powinny nam pomagać – jak dostrzec wolę Boga i naszej Matki Niebieskiej w tych sytuacjach? Wydaje się przecież, że przeszkadzają one dziełom Bożym lub po prostu wynikają z ludzkiej głupoty i niegodziwości.

Z pewnością Bóg nie chce tego wszystkiego, ale to dopuszcza, lecz nie w sposób, w jaki robią to ludzie – oni tolerują lub pozwalają na rzeczy, którym nie mogą zapobiec. Bóg mógłby zapobiec tym próbom, gdyby tego chciał. Dopuszcza je jednak, gdyż taka jest Jego wola i pragnie je dopuścić dla naszego większego dobra. Święty Paweł poucza nas, że „miłującym Boga wszystko dopomaga do dobrego”[4], wszystko, a więc także głupota i niegodziwość ludzka. Nie wszystkim, oczywiście, te rzeczy „dopomagają do dobrego”, ale tym, którzy „kochają Boga”, to znaczy tym, którzy wypełniają to, czego Bóg od nich wymaga, w okolicznościach, w jakich się znajdują. A zatem, jeżeli coś pomaga nam wytrwać w dobru, zawiera w sobie pewną łaskę, i jeśli to rzeczywiście jest łaska, musi ona pochodzić od Pośredniczki wszystkich łask, która pragnie, abyśmy i my zaakceptowali tę próbę z kompletnym poddaniem się woli Bożej, wierząc w Bożą mądrość i dobroć oraz w mądrość i dobroć Maryi. Ale samo poddanie się nie wystarczy. Czy jesteśmy zadowoleni z poddania się łaskom, które wyjednuje nam nasza Matka Niebieska? Przykre okoliczności powinny nas napełniać radością i wdzięcznością, ponieważ to miłość nam je zsyła i czyni to dla naszego większego pożytku duchowego. Niezależnie od sytuacji, zwrócimy się do Maryi, mówiąc: „Jestem dzieckiem służebnicy Pana, niech mi się stanie według słowa Twego!”. Uśmiechniemy się wówczas do tej trudności, być może płacząc jeszcze gorzko, ale będziemy i tak się uśmiechać, wierząc w miłość Matki, która w tajemniczy, ale nieskończenie mądry sposób prowadzi nas do ścisłej komunii ze swoim Synem.

Sama Maryja stanowić będzie dla nas wzór tego miłosnego poddania się woli Bożej. Przez jakże trudne doświadczenia musiała przejść w swoim życiu… Zobowiązanie się do zawarcia małżeństwa wbrew ślubowi czystości, cudowne macierzyństwo – powód niewypowiedzianego cierpienia dla Józefa, odmowy mieszkańców Betlejem przyjęcia Jej i Jej Syna pod swój dach, ucieczka do Egiptu, mrok życia ukrytego, sprzeciwy, wrogość i prześladowania Jezusa w czasie Jego życia publicznego, wreszcie Męka i śmierć Jej Syna! Zawsze i wszędzie, z łatwością, poddawała się woli Ojca, którego uwielbiała i kochała, ponieważ zawsze i wszędzie była służebnicą Pańską, pragnącą by Jej się stało według Jego słowa.

W wypełnianiu obowiązków stanu i w przyjmowaniu trudności Maryja mówi do nas głównie poprzez zewnętrzne wydarzenia i spotykanych ludzi. Ale czasami pozwala także, abyśmy słyszeli Jej głos wewnątrz, w głębi naszej duszy, przez natchnienia łaski.

Każda myśl, która skłania nas do pozornie dobrego uczynku, sama w sobie nie jest natchnieniem łaski. Może ona być jedynie inspiracją nieuporządkowanej wyobraźni, nadwrażliwości, ukrytej próżności, nadmiernej skrupulatności, perfekcjonizmu. „Najmilsi”, mówi Święty Jan do swoich uczniów, „nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga”[5]. Dlatego mistrzowie życia duchowego ustanowili zasady nazywane „zasadami rozeznawania duchów”.

W większości przypadków wystarczy rozpoznać, czy w danych okolicznościach inspiracja jest zgodna z rozumem i z wiarą, a jeśli jest taka potrzeba, czy jest zgodna z opinią przełożonego lub innego doświadczonego człowieka. Odwołanie się do Maryi, jako forma swego rodzaju „konsultacji z Matką Bożą”, zostanie omówiona poniżej; jest ona w opisanych wyżej okolicznościach niezwykle przydatna.

Ogólnie rzecz ujmując, trudność nie polega na rozpoznaniu natchnienia pochodzącego z łaski, ale na usłuchaniu go. Ten wewnętrzny głos sugeruje coś, czego oczekuje od nas Bóg, a co często polega na złożeniu pewnej ofiary. Człowiek czuje się zaproszony, prowadzony do spełnienia jakiegoś aktu wyrzeczenia, jakiegoś dzieła miłości czy gorliwości, do podjęcia jakiegoś dodatkowego ćwiczenia duchowego, być może do wejścia na drogę życia w doskonałości. Nie jesteśmy zobowiązani, aby odpowiedzieć na to wezwanie. Natchnienie zaprasza, ono nic nie nakazuje… To prawda – nie nakazuje, w imię surowego prawa, ale nakazuje w imię miłości, miłości Jezusa i Maryi. Każda łaska przychodzi do nas przez Maryję, a więc także i takie natchnienie. To nasza Matka zaprasza nas do większej miłości ku Jezusowi i do gorliwszego przyczyniania się do tego, aby był kochany. Nauczmy się rozpoznawać głos Maryi i odpowiadać „Tak!”.

Czasami mamy odwagę powiedzieć to słowo, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Czasami je lekceważymy i okazja, aby uszczęśliwić Maryję, mija bezpowrotnie. Niekiedy walka trwa długo i nie wiadomo, kto wyjdzie z niej zwycięsko. Łaska przemawia do nas, a my nie chcemy jej usłyszeć. Ona wraca i przemawia ponownie, my się odwracamy lub próbujemy udowodnić, że to, o co prosi, jest nierozsądne lub niemożliwe. Taka postawa unieszczęśliwia nas samych, ponieważ się opieramy; jednocześnie boimy się być jeszcze bardziej nieszczęśliwi, ulegając jej. Jeśli w końcu rozpoznamy w tym głosie, który za nami uparcie podąża, głos naszej Matki i gdy przypomnimy sobie o darze całkowitym i bezwarunkowym, jaki pragnęliśmy Jej złożyć z nas samych, wówczas zdobywamy się na wypowiedzenie słowa „Tak”. Być może drżymy przy tym z trwogi, ale gdy tylko je wypowiemy, czujemy się niewymownie szczęśliwi i silni, aby zrobić i wycierpieć wszystko, co trzeba i nigdy nie żałować, że Jej zaufaliśmy.

Wiele sług Maryi, poświęcając się swojej Matce Niebieskiej, aby związać swoją wolę jak najściślej z Jej wolą, składa „ślub najwyższej doskonałości”. Inni, aby mocniej zaakcentować maryjny charakter swojego działania, ślubują nigdy niczego nie odmawiać Najświętszej Maryi Pannie lub zawsze robić to, czego Ona pragnie. Pomimo różnicy w nazwie, ten ślub jest przyrzeczeniem, aby zawsze robić to, co jest doskonalsze. Chociaż teoretycznie bardziej wskazane jest poszczenie niż jedzenie, modlenie się niż ciekawa rozmowa, pomaganie innym niż praca dla siebie, w konkretnym przypadku może okazać się, że jedzenie, zabawianie towarzyszy, praca dla siebie są doskonalsze, jeśli tylko okoliczności wskazują, że przez wykonanie tych czynności wypełniamy wolę Boga, ponieważ właśnie pełnienie Jego woli jest czynnością najdoskonalszą w sposób absolutny. Jako że wola Maryi jest zawsze identyczna z wolą Boga, czynienie tego, czego Ona pragnie i nie odmawianie Jej niczego, jest wypełnianiem woli Bożej, a zatem wykonywaniem czynności najdoskonalszej.

Zazwyczaj rozpoczynamy od ślubu tymczasowego, aby spróbować swoich sił. Dobrze jest najpierw skonsultować to z kierownikiem duchowym. Ślub może być wiążący podczas świąt maryjnych lub w czasie nowenny, albo przez jeden lub kilka miesięcy, przez rok lub kilka lat. Po stwierdzeniu, że to zobowiązanie nie wywołuje przeszkód w naszym sumieniu, możemy złożyć ślub wieczysty.

Niektóre dusze, choć hojne z natury, mogą okazać się onieśmielone i przestraszone zobowiązaniem, jakie niesie taki ślub. Dla nich doskonalsze jest nie składanie ślubu, lecz nieustanne dążenie do spełniania pragnień Matki Niebieskiej. Trzeba służyć Bogu i Maryi w wolności dzieci Bożych, a nie w postawie służalczego strachu.

Jest zrozumiałe, że powyżej opisane śluby wiążą tylko wtedy, gdy istnieje pewność, że takie działanie, tu i teraz, jest bardziej doskonałe niż cokolwiek innego. W razie wątpliwości dusza zachowuje swoją wolność.

Z drugiej strony, gdy nie ma przeszkód sumienia, opisane ślubowanie jest często początkiem rychłego postępu w zjednoczeniu z Maryją. Oto świadectwo młodego kapłana:

Jestem coraz bardziej przekonany o konieczności zjednoczenia z Maryją, aby osiągnąć doskonałość. Im mocniej jednoczę się z Najświętszą Maryją Panną, tym silniej czuję potrzebę doskonałej z Nią komunii, aby osiągnąć doskonałą miłość Jezusa. Im mocniej jednoczę się z Maryją, tym silniej odczuwam moje winy, moje błędy, moją słabość. W otchłani mojej nędzy wzywam delikatnie imienia mojej Matki Niebieskiej. Ona odpowiada. Natychmiast czuję spokój, pewność siebie i odwagę, które odradzają się w moim sercu. I słyszę w duszy: „Nie bój się; jestem z tobą; będę twoją siłą”. I pomimo mojej nędzy wciąż mam nadzieję osiągnąć doskonałą miłość naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Gdy przywołuję Najświętszą Maryję Pannę, czuję, że Jezus jest ze mną, a raczej z nami, a kiedy wołam „Jezu!”, Najświętsza Panna jest ze mną, to znaczy z nami.

Można powiedzieć, że na drodze do doskonałości, życie w zjednoczeniu z Najświętszą Maryją Panną jest niczym wjeżdżanie po ruchomych schodach: nieustannie widoczny jest postęp. Krocząc wraz z Nią po drodze ku doskonałości, nie mam obaw. To Ona sama prowadzi mnie za rękę.

Od kiedy złożyłem ślub, aby niczego nie odmawiać Najświętszej Maryi Pannie, czuję jeszcze silniejszą potrzebę życia w zjednoczeniu z Nią. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

Źródło: Ojciec Emil Neubert SM, Życie w zjednoczeniu z Maryją. Cor Eorum, Płock 2016

[1]     Mt 7, 21.

[2]     Hbr 10, 9.

[3]     Łk 22, 42.

[4]     Rz 8, 28.

[5]     1 J 4, 1.




Poświęcenie Libanu i Bliskiego Wschodu Niepokalanemu Sercu Maryi

W dniu 25 czerwca br. miało miejsce poświęcenie Libanu i Bliskiego Wschodu Niepokalanemu Sercu Maryi. Aktu dokonał Patriarcha Kościoła maronickiego kard. Bechara Rai w czasie Mszy św. wieńczącej dwudniową pielgrzymkę Libańczyków do Fatimy z okazji stulecia objawień NMP.




Jubileusz 140. rocznicy objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie

Mija 140 lat od pierwszego objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Maryja ukazywała się trzynastoletniej Justynie Szafryńskiej i dwunastoletniej Barbarze Samulowskiej od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. W czasie jednego z objawień na pytanie dziewczynek, kim jest, odpowiedziała: „Jestem Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta!”. Gdy dziewczęta zapytały, czego od nich żąda, Maryja wytłumaczyła im: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali Różaniec!”.
Główne uroczystości związane ze 140. rocznicą objawień oraz 50. rocznicą koronacji obrazu Matki Bożej Gietrzwałdzkiej z udziałem Konferencji Episkopatu Polski będą miały miejsce 10 września.

Źródło: http://sanktuariummaryjne.pl




Żywot Świętego Bernarda (1) – Młodość

Ks. Franciszek Uryga

Święty Bernard urodził się w 1091 roku w Fotaine pod Dijon w Burgundii. Jego ojciec, Tecelin de Sores, sławny z cnót chrześcijańskich i szlachetnego charakteru, pochodził ze starożytnej burgundzkiej szlachty, posiadającej obszerne dobra i wspaniały zamek Fontaine; matka zaś Aletta, była córką pobożnego hrabiego Bernarda de Montbar, spokrewnionego z francuskim domem panującym. Temu znakomitemu małżeństwu Bóg dał sześciu synów, z których św. Bernard był trzecim z rzędu, oraz córkę Humbelinę.

Pobożna i cnotliwa matka wcześnie zaszczepiła w sercach swych dzieci gruntowne zasady wiary świętej i surowej moralności. Sama sposobiła się do stanu zakonnego i umiłowała cnotliwe życie, poszła zaś za mąż wyłącznie z wyraźnej woli rodziców. Ze względu na jej rzadkie cnoty współcześni uważają ją za świętą. Dawała bowiem Alette liczne jałmużny sierotom, szpitalom i wszelkim nędznym przytułkom. Ponadto sama, o ile jej rozliczne obowiązki i zajęcia domowe pozwalały, odwiedzała chorych i ubogich, krzepiąc ich słowami religijnej pociechy oraz zaopatrując ich w lekarstwa przez siebie specjalnie na ten cel sporządzane. Zamek jej, chociaż na zewnątrz wspaniały, wewnątrz był niczym klasztor: wszędzie i we wszystkim była skromność i chrześcijańska prostota. Tak powszechne w owych czasach igrzyska i turnieje rycerskie nigdy na jej dworze nie były urządzane. Ta pobożna kobieta modliła się gorąco w swej zamkowej kaplicy, klęcząc nieraz całymi nocami. Starannie unikała wszelkich pochwał świata, taiła swe dobre uczynki i umartwienia, włosienicę, którą nosiła na gołym ciele, pokrywała kosztownymi szatami i klejnotami. Miała szczególne nabożeństwo do św. Ambrożego. Aby jego uroczystości obchodzić jak najsolenniej, zapraszała do siebie na wspólną modlitwę okoliczne duchowieństwo. Któregoś roku w wigilię tej uroczystości dostała gorączki. Następnego dnia, po przyjęciu sakramentów, zasnęła w panu wśród modlitw kapłanów i rodziny.

Kronikarze piszą, że Aletta, będąc w stanie błogosławionym, miała przerażający sen. Zdawało się jej, że nosi w sobie białego, natarczywie szczekającego psa. Zdziwiona i zmartwiona, zwierzyła się z tego snu pewnemu kapłanowi, prosząc go o wyjaśnienie. Natchniony Duchem Bożym odpowiedział jej: „Nie bój się pobożna niewiasto. Dziecię, które urodzisz będzie wiernym stróżem domu Pańskiego i gorliwym kaznodzieją. Żarliwa wymowa jego nawracać będzie nieprzyjaciół Krzyża i przeciwników Kościoła świętego”. Pocieszona Aletta zaraz ofiarowała swe przyszłe dziecię Bogu i Kościołowi. Ten akt niezwykłej wiary i pobożności macierzyńskiej, tak rzadko naśladowany, wydał wkrótce swoje owoce.

Młody Bernard wcześnie polubił samotność, rozmyślał wiele, mówił mało, był prostoduszny, łagodny, skromny, uprzedzający względem wszystkich, a szczególnie miłosierny względem ubogich. Pieniądze, jakie dostawa od matki na dziecięce zabawki, rozdzielał pomiędzy biednych rówieśników, z którymi chętnie przestawał, ucząc ich prawd wiary i mówiąc im o Bogu. Pobożnemu też młodzieńcowi objawiał się Bóg, jak niegdyś Samuelowi w Starym Zakonie, i użyczał szczególniejszych łask i pociech. Pewnego razu w nocy przed Bożym Narodzeniem, gdy klęcząc oczekiwał w kościele rozpoczęcia się jutrzni, a znużony nadmiernym czekaniem, pochylił nico głowę do snu, widział Pana Jezusa wśród jasności w postaci Dzieciątka, do którego taką miłością się zapalił, że odtąd przy każdej sposobności i rozmowie ze słodyczą i uwielbieniem o Nim wspominał. Jak zaś wielką miał ufność w Imię Jezus, dowiódł w chorobie: przyprowadzono do niego kobietę, aby go za pomocą guseł i czarów wyleczyła. Święty Bernard oburzył się na to, natychmiast wypędził zawstydzoną niewiastę, a sam, wzywając Najsłodszego Imienia Jezus, odzyskał zupełne zdrowie.

Obdarzony sowicie niezwykłymi zdolnościami i bystrością umysłu, został w młodych latach wysłany do sławnej w owych czasach szkoły w Chatillon, będącej pod kierownictwem Kanoników regularnych. W naukach świeckich, którym oddał się całą duszą, a które mu później bardzo pomagały w zrozumieniu i w nauczaniu Pisma św., poczynił tak wielkie postępy, że nie tylko prześcignął swych najzdolniejszych towarzyszy, ale także  trafnością sądu i rozwiązaniami najtrudniejszych zadań scholastycznych wprawił w zdumienie swych nauczycieli. Przepowiadano mu zatem jednogłośnie świetną przyszłość i karierę w świecie. Chwile wolne od nauk świeckich poświęcał na czytanie Pisma św. i Ojców Kościoła.

W czasie jego studiów w 1110 roku miało miejsce zdarzenie, które istotnie wpłynęło na losy młodzieńca. Zmarła ukochana matka Bernarda. Był to najboleśniejszy cios w jego życiu. Ojciec, jakkolwiek dbały o dobro swych dzieci, przebywając jako rycerz na dworze księcia burgundzkiego, nie mógł się zajmować dalszym kształceniem swego syna. Ten jednak, choć nie dokończył studiów, śmiało wstąpił w świat, a sowicie obdarzony przymiotami duszy i ciała, mógł się spodziewać, że świat będzie na niego czekał z otwartymi ramionami, że spadną na niego zaszczyty, godności i sława.

Niezwykła bystrość umysłu, wszechstronne wykształcenie, rzadka roztropność, naturalna skromność, miła powierzchowność i ułożenie, a oprócz nich, prawy charakter i wesołe usposobienie – oto przymioty, którymi sobie jednał przychylność i przyjaźń wszystkich. Te jednak zalety mogły się stać z czasem dla niego niebezpieczne. Przede wszystkim musiał unikać fałszywych przyjaciół i towarzyszy młodości, którzy, jak to zwykle bywa, pod pozorem życzliwości i przyjaźni, starają się sprowadzić swych rówieśników z drogi cnoty. Toteż Bernard, wstępując w świat, starał się wybierać tylko takich przyjaciół i obcować tylko z takimi towarzyszami, którzy, chociaż nie we wszystkim podzielali jego zapatrywania na cele człowieka, postępowali jednak tak, że ani niewinność serca, ani cnota jest nie były narażone na niebezpieczeństwo.

Bernard wcześnie przewidział niebezpieczeństwo mogące mu grozić z powodu jego urody i dlatego usilnie się starał, aby niewinność, jaką na Chrzcie św. otrzymał i w jakiej go matka wychowała, aż do śmierci zachować w niepokalaności. W tym celu unikał wszystkiego, co mogło drażnić jego zmysły i niepokoić duszę. Bujną wyobraźnię poskramiał głęboką pokorą, rozmyślaniem o rzeczach świętych i umartwieniem ciała. Wiedząc zaś, że bez pomocy Bożej nie mógłby zwyciężyć pokus, wzywał nieustannie przemożnej opieki Maryi, do której od najmłodszych lat, pałał szczególnym nabożeństwem. Jak wielki miał Bernard wstręt do grzechu, szczególnie do grzechu nieczystości, dowodzą dwa następujące zdarzenia. Podróżując pewnego razu z towarzyszami, młody Bernard zmuszony był zamieszkać u pewnej niewiasty, która, zapaławszy do niego uczuciem, odważyła się go uwodzić na osobności. Święty młodzieniec, spostrzegłszy tak niebezpieczną zasadzkę, udał jakoby nie wiedział, o co chodzi i odpędził niebezpieczną kobietę, wołając jakoby o ratunek przeciw złodziejom. Gdy się go towarzysze pytali, kim byli ludzie, którzy pragnęli go mienia pozbawić, odrzekł: „To nie złodzieje, ale rabusie byli, bo najdroższy klejnot, niewinność, chcieli mi wydrzeć”. Innym razem, gdy na pewnej urodziwej niewieście dłużej i z upodobaniem zatrzymał swój wzrok, poczytał to sobie za tak wielkie przewinienie, że w tej samej chwili oddalił się, by się zanurzyć po szyję w zimnej wodzie i nie opuścić jej, dopóki nie przytłumił w sobie ostatniej iskry pożądliwości. Od tego czasu, jak sam w swych pismach wspomina, zawarł przymierze z oczami, że nigdy z ciekawości na niewiastę nie spojrzy. Tymi i innymi zasadzkami doświadczony, doszedł Bernard do przekonania, że życie wśród świata i jego ponęt zwodniczych jest rzeczą dla niego niebezpieczną, Dlatego począł rozważać wybór stanu i miejsca, gdzie mógłby zupełnie i niepodzielnie oddać Bogu swe serce. Pragnął wyjaśnić sobie tajemnice życia ludzkiego i zastanawiał się nad celem i przeznaczeniem człowieka. Najodpowiedniejszym schronieniem wydał się Bernardowi zgromadzenie zakonne, w którym kwitła karność i bogobojność w swej pierwotnej surowości. Najbardziej pociągał go niedawno założony klasztor w Citeaux. Tam też postanowił się udać.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairveaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. 




Bulla Quo Primum Tempore

Ustanowienie Wiecznego Kanonu Mszy św.

Konstytucja Apostolska Jego Świątobliwości Papieża św. Piusa V 14 lipca 1570 r.

Pius, Biskup, Sługa Sług Bożych Na wieczną rzeczy pamiątkę Do Naszych Czcigodnych Braci: Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów, i innych Miejscowych Ordynariuszy w Pokoju i Łączności ze Stolicą Apostolską Czcigodni Bracia, zdrowie i Błogosławieństwo Apostolskie!

Po wyniesieniu Nas na tron apostolski, z zadowoleniem skoncentrowaliśmy Nasz umysł i energię, i skierowaliśmy wszystkie Nasze myśli na kwestię zachowania nieskazitelnego publicznego kultu Kościoła; i dołożyliśmy starań, z Bożą pomocą, wszelkimi środkami naszej władzy, aby osiągnąć ten cel. Zważywszy, iż, pośród innych dekretów Świętego Soboru Trydenckiego, powierzono nam również obowiązek zrewidowania i ponownego wydania świętych ksiąg, a mianowicie Katechizmu, Mszału i Brewiarza; i zważywszy, że z woli Bożej wydaliśmy Katechizm dla nauczania wiernych oraz gruntownie zrewidowany Brewiarz, następnie, dla właściwego wywiązania się z Boskiego Urzędu, aby Mszał i Brewiarz były w doskonałej harmonii, co jest prawe i właściwe (uznając, iż jest zupełnie stosowne, aby w Kościele był jeden tylko odpowiedni rodzaj psalmodii [melodii śpiewanego psalmu – przyp. tłum.] i jeden jedyny ryt odprawiania Mszy św.), uznaliśmy za konieczne natychmiast skierować Naszą uwagę na to, co jeszcze pozostało do zrobienia, a mianowicie, przeredagowanie Mszału tak szybko, jak to tylko możliwe.

Postanowiliśmy więc przekazać to zadanie wybranemu komitetowi uczonych. Oni porównali swoją pracę ze starożytnymi kodeksami z Naszej Watykańskiej Biblioteki oraz z wiarygodnymi, oryginalnymi lub poprawionymi, kodeksami z innych źródeł. Ponadto konsultowali to z pismami uznanych starożytnych autorów, które dotyczyły odprawiania świętych rytów. W ten sposób odtworzyli sam Mszał w jego pierwotnej formie i w rycie świętych Ojców. Gdy efekty tej pracy zostały poddane dokładnemu rozpatrzeniu, a następnie poprawione, wówczas, po dogłębnym zbadaniu i rozważeniu, nakazaliśmy, iż końcowy ich wynik będzie bezzwłocznie wydrukowany i wydany w Rzymie, tak aby wszyscy mogli cieszyć się owocami tej pracy: aby księża wiedzieli jakich modlitw używać, oraz jakich rytów i ceremonii przestrzegać odtąd, przy odprawianiu Mszy św.

Dlatego więc, aby wszyscy i wszędzie przyswoili i przestrzegali tego, co zostało im przekazane przez Święty Kościół Rzymski, Matkę i Nauczycielkę wszystkich innych Kościołów, będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej, niż ta przez Nas wydana; nakaz ten ma zastosowanie do wszystkich kościołów i kaplic, patriarchalnych, kolegialnych i parafialnych, świeckich bądź należących do zgromadzenia religijnego, czy to męskiego (włączając w to wojskowe) czy żeńskiego, w których Msze św. winny być śpiewane głośno w prezbiterium lub recytowane prywatnie, zgodnie z rytami i zwyczajami Kościoła Rzymskiego. Ma to zastosowanie nawet wówczas, jeżeli wymienione kościoły zostały w jakikolwiek sposób zwolnione, czy to przez indult Stolicy Apostolskiej, czy przez zwyczaj, przywilej, lub nawet przez przysięgę lub zatwierdzenie Stolicy Apostolskiej, lub też jeżeli ich prawa i swobody były zagwarantowane w jakikolwiek inny sposób.

Zachowane będą tylko w miejscach, gdzie praktyka odprawiania Mszy św. w inny sposób była przyznana ponad 200 lat temu wraz z jednoczesnym utworzeniem i zatwierdzeniem kościoła przez Stolicę Apostolską oraz te, które zachowały podobny zwyczaj nieprzerwanie przez okres nie mniej niż 200 lat, w których to przypadkach w żaden sposób nie odwołujemy ich ww. przywilejów lub zwyczajów. Jeżeli jednak ten Mszał, który uznaliśmy za godzien wydania, bardziej odpowiada tym ostatnim, niniejszym pozwalamy im na odprawianie Mszy św. zgodnie z tym rytem, pod warunkiem uzyskania zgody ich biskupa lub prałata, oraz całej kapituły, i niezależnie od innych warunków.

Wszystkim innym ww. kościołom zakazuje się używania innych mszałów, które należy zupełnie i w całości wycofać; i przez tę obecną Konstytucję, która będzie mieć moc prawną po wsze czasy, nakazujemy i polecamy, pod groźbą kary Naszego gniewu, aby nic nie było dodane do Naszego nowo wydanego Mszału, nic tam pominięte, ani cokolwiek zmienione.

W szczególności nakazujemy każdemu patriarsze, administratorowi i innym osobom jakiejkolwiek kościelnej godności, choćby był to kardynał Świętego Kościoła Rzymskiego lub posiadacz jakiegokolwiek innego stopnia lub stanowiska, a nakazujemy im to na mocy świętego posłuszeństwa, aby śpiewali bądź recytowali Mszę św. zgodnie z rytem, sposobem i normą niniejszym przez Nas ustanowioną a tym samym zaprzestali i całkowicie zaniechali wszystkich innych rubryk i rytów innych mszałów, jakkolwiek dawnych, do których przestrzegania byli przyzwyczajeni, i aby nie dopuszczali myśli o wprowadzaniu do odprawiania Mszy św. jakichkolwiek ceremonii lub recytowania jakichkolwiek innych modlitw, niż te zawarte w Mszale.

Ponadto, na mocy treści niniejszego aktu i mocą Naszej Apostolskiej władzy, przyznajemy i uznajemy po wieczne czasy, że dla śpiewania bądź recytowania Mszy św. w jakimkolwiek kościele, bezwzględnie można posługiwać się tym Mszałem, bez jakichkolwiek skrupułów sumienia lub obawy o narażenie się na karę, sąd lub cenzurę, i że można go swobodnie i zgodnie z prawem używać. Żaden biskup, administrator, kanonik, kapelan lub inny ksiądz diecezjalny, lub zakonnik jakiegokolwiek zgromadzenia, jakkolwiek nie byłby tytułowany, nie może być zobowiązany do odprawiania Mszy św. w inny sposób, niż przez Nas polecono. Podobnie nakazujemy i oznajmiamy, iż nikt nie może być nakłaniany bądź zmuszany do zmieniania tego Mszału, a niniejsza Konstytucja nigdy nie może być unieważniona lub zmieniona, ale na zawsze pozostanie ważna, i będzie mieć moc prawną, pomimo wcześniejszych konstytucji lub edyktów zgromadzeń prowincjalnych bądź synodalnych, i pomimo zwyczajów ww. kościołów, ustanowionych bardzo dawnym lub odwiecznym nakazem, zachowując tylko zwyczaje mające ponad 200 lat.

W konsekwencji, z Naszej woli i mocą tej samej władzy, zarządzamy, iż jeden miesiąc po opublikowaniu tej Naszej Konstytucji i Mszału, księża Kurii Rzymskiej będą zobowiązani do śpiewania bądź recytowania Mszy św. zgodnie z niniejszym; inni na południe od Alp, po trzech miesiącach; ci, którzy mieszkają za Alpami, po sześciu miesiącach lub tak szybko, jak tylko Mszał będzie dostępny.

Ponadto, aby wymieniony Mszał był zachowany od skazy i utrzymany wolny od defektów i błędów, karą za nieprzestrzeganie niniejszego w przypadku wszystkich drukarń na obszarze bezpośrednio lub pośrednio podległym Nam, bądź Świętemu Kościołowi Rzymskiemu, będzie konfiskata ich książek i grzywna w wysokości 100 dukatów w złocie płatna ipso facto do Apostolskiego Skarbca. W przypadku siedziby w innych częściach świata, karą będzie ekskomunika latae sententiae i inne kary według Naszego uznania; i mocą Naszej Apostolskiej władzy i zgodnie z brzmieniem tego dokumentu, zarządzamy, iż nie wolno im ośmielić się, albo dopuścić myśli o wydrukowaniu, wydaniu lub sprzedaży, lub w jakikolwiek inny sposób przyczynić się do dostarczenia takich ksiąg, bez Naszego potwierdzenia i zgody, lub bez wyraźnej zgody Komisarza Apostolskiego dla wymienionych rejonów świata, który będzie w tym celu przez Nas wyznaczony. Każda z wymienionych drukarń musi otrzymać od ww. Komisarza Mszał standardowy, który będzie służyć jako wzorzec kolejnych kopii, które, gdy zostaną wykonane, muszą być porównane ze wzorcem i wiernie się z nim zgadzać, nie różniąc się w żaden sposób od pierwowzoru wydrukowanego w Rzymie (secundum magnum impressionem).

Ponieważ jednak trudno byłoby przesłać niniejszą Konstytucję do wszystkich części świata i powiadomić jednocześnie wszystkich zainteresowanych, zarządzamy, iż będzie ona, jak zwykle, rozwieszona na drzwiach Bazyliki Księcia Apostołów, na drzwiach Apostolskiej Kancelarii i na końcu Campo de’Fiori; ponadto nakazujemy, że drukowane kopie niniejszego dokumentu, potwierdzone przez notariusza i poświadczone pieczęcią funkcjonariusza kościelnego, będą posiadać tę samą niebudzącą wątpliwości ważność, wszędzie i w każdym kraju, jak gdyby to Nasz oryginał był tam przestawiony. Podobnie, nikomu nie wolno naruszyć lub nierozważnie zmienić tego tekstu Naszego zezwolenia, ustanowienia, nakazania, polecenia, skierowania, przyznania, indultu, deklaracji, woli, dekretu i zakazu. Ktokolwiek by ośmielił się tak uczynić, niech wie, iż naraża się na gniew Boga Wszechmogącego oraz błogosławionych Apostołów Piotra i Pawła.

Dan u Świętego Piotra w Rzymie, w roku tysiąc pięćset siedemdziesiątym Wcielenia Naszego Pana, dnia czternastego lipca, 1570 roku, piątego roku Naszego Pontyfikatu.

Pastor Pastorum Pius V




Maryja tarczą wiary, czyli miejsce Matki Bożej w apologii chrześcijańskiej (1)

ks. dr Jan Żukowski

Wstęp

Sztuka i nauka, wiara ludzi prostych i przenikliwość mędrców składały się na wieniec chwały, zdobiący Matkę Chrystusową, Maryję. Lecz jak każda wiosna jest niewyczerpana w rodzeniu coraz to nowego kwiecia, tak też każdy wiek w coraz to nowy sposób usiłuje objawić cześć i miłość do Matki Bożej, nigdy jednak Jej godność, chwała przywileje nie dadzą się ogarnąć ludzkim umysłem ani wyrazić słowami. Tyle mówiono, tyle pisano o Matce Bożej; czy da się jeszcze coś więcej o Niej powiedzieć? O wielkości Boga powiedziano w Piśmie: „Błogosławiąc Pana wywyższajcie Go, ile będziecie mogli, bo większy jest nad wszelką chwałę” (Syr 43:33). Podobnie można się wyrazić i o Matce Bożej, której godność jest niepojęta i niewysłowiona, dlatego że jest nieskończona.

Powiada sobór watykański [pierwszy], że Kościół dla licznych, przedziwnych i jawnych znamion, dowodzących jego boskiego ustanowienia, jako chorągiew podniesiona między narodami (Iz 11:12) „wzywa do siebie tych, którzy jeszcze nie uwierzyli, i upewnia synów swoich, że wiara, którą oni wyznają, na najmocniejszej oparta jest podstawie. Świadectwu temu zresztą przybywa skuteczne wsparcie ze strony niebieskiej mocy. Albowiem najdobrotliwszy Pan pobudza i wspiera błąkających łaską swą, aby do poznania prawdy przyjść mogli, i tych, których z ciemności przyniósł do przedziwnego światła swojego, wspomaga łaską swą, aby w tym świetle wytrwali, nie opuszczając nikogo, skoro sam opuszczony nie będzie”[1].

I Maryja jest dowodem boskości religii chrześcijańsko-katolickiej, jest mocą niebiańską, wspierającą wielkie świadectwo boskiego posłannictwa Chrystusa Pana i Kościoła katolickiego. „Tyś berłem prawowitej wiary”, woła św. Cyryl Aleksandryjski[2], „przez Ciebie uwielbia się Trójca Święta, przez Ciebie krzyż drogocenny poznany jest i uczczony na świecie całym. Przez Ciebie stworzenie wszelkie, błędem omamione, nawrócone jest do znajomości prawdy; przez Ciebie Jednorodzony Syn Boży, światłość prawdziwa, w cieniach śmierci siedzącym zajaśniał”. Z tego też punktu widzenia patrzy na Maryję ks. biskup Likowski, gdy w przemowie na otwarcie w Poznaniu jubileuszu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w 1904 roku, mówi: „Przez cześć Maryi i przez miłość Maryi do Chrystusa dążymy w tym przekonaniu, że im gorętsza będzie miłość nasza ku Maryi, tym silniejsze będzie utwierdzenie nasze w wierze świętej”. Sam zresztą Kościół widzi w Maryi filar i utwierdzenie prawdy, źródło wiary, bo śpiewa w modlitwach publicznych: „Wesel się Maryjo Panno, wszystkie herezje sama zniszczyłaś na całym świecie”[3].

W niniejszym szkicu mamy zamiar twierdzenie to pogłębić, uzasadnić i rozszerzyć, dowodząc, że Maryja nie tylko herezje, ale i niewiarę niszczy, będąc żywą apologią Syna swego i Jego Kościoła, „wieżą Dawidową” (Pnp 4,4; 7,4), wieżą, którą zbudował Pan w pośrodku winnicy swojej (Iż 5,2; Mt 21,33).

Oświetlając z tego punktu widzenia postać Maryi, kreśląc apologię wiary na tle mariologicznym, pragniemy z jednej strony złożyć hołd Jej należny i głosić chwałę tej, która widziana w pełnym świetle jest postacią wywierającą w historii ludzkości cudowny, choć tajemniczy wpływ[4]. Z drugiej zaś strony chcemy rzucić kilka myśli, przydatnych ku utwierdzeniu wierzących w wierze, a niewierzących ku skłonieniu do wiary. W czasach bowiem coraz ostrzejszego i zaciętszego ścierania się niewiary z wiarą należy wszędzie, gdzie to tylko możliwe, szukać broni przeciwko niewierze i z niej na obronę zagrożonej wiary robić użytek; wierzącemu zaś wielką to satysfakcję i pociechę sprawia, że każda prawie cząstka całokształtu jego religii da się użyć jako oręż ku pokonaniu mocy jemu przeciwnej.

Stawiamy więc tezę, że Najświętsza Maryja Panna w wieloraki sposób udowadnia, broni, pogłębia, zasila wiarę w boskość chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego. W celu udowodnienia tego twierdzenia przypatrzmy się najpierw maryjnym proroctwom i cudom, jako głównym cechom boskiego pochodzenia religii katolickiej. Następnie weźmiemy pod uwagę fakt czci, jaką Maryja w ciągu wieków odbierała i w coraz większych rozmiarach odbiera, skąd wykażemy, że jest to zjawisko dostarczające dowodów boskości naszej religii. Wyjaśnimy dalej, w jaki sposób oddawanie czci Najświętszej Pannie staje się skutecznym środkiem wiary. Poszukamy wreszcie w historii faktów, dzięki którym stanie się jasne, że Najświętsza Panna rzeczywiście była i jest tarczą obronną wiary.

Źródło: ks. dr Jan Żukowski, Marya tarczą wiary, czyli stanowisko Bogarodzicy w apologii Chrystianizmu. Lwów 1907.

[1] Cap. III. De fide.

[2] Orat. 6. Contra Nestorium.

[3] Ant. 1. Noct. 3 Off. De B. M. V.; por. Także zatwierdzone przez Kościół i obdarzone odpustami modlitwy u Arndt’a, Odpusty, str. 235, 236. Wykazuje bł. Piotr Kanizjusz (De Deip. Virg. 1. 5. C. 9), że przytoczona antyfona formalnie już od ósmego wieku była używana, wirtualnie zaś wypływa ona z proroctwa: „Położę nieprzyjaźń między tobą a Niewiastą” oraz z dogmatu Bożego Macierzyństwa, w którym zawarte są główne tajemnice naszej religii. Według Suareza (De Verb. Incarn. Disp. 19. S. 1. N. 5) sławimy wspomnianymi słowami Maryję: „vel quia generando eum, qui efi Lux vera , quae illuminat omnem hominem, errorum tenebras fugaverit; vel quia singulari modo cunctis fidei defensoribus ac doctoribus opitulatur; vel quia singulari modo fuerit fidei magisra et quia ipsos etiam Apostolos docuerit , quorum doctrina haereses interimuntur”.

[4] „Centrum saeculorum, in quam intenti sunt omnes”, S. Bern. Hom. 2. Super Missus n. 4.




Krótka historia objawień w Fatimie

o. dr Romuald Kostecki

Na wyżynie górskiej, pomiędzy Lizboną a Coimbrą, w diecezji Leiria, leży cicha, mało znana wioska Fatima. Mieszkańcy jej to przeważnie drobni rolnicy. Uprawa roli, hodowla bydła, sady owocowe, oto podstawa ich utrzymania. Daleka odległość od miast i niedostępność sprawiły, że poziom kulturalny wioski był bardzo prymitywny, lecz zdrowy pod względem moralnym i religijnym. Niedziela była dla wszystkich dniem pańskim. W rodzinach był zwyczaj odmawiania wspólnego różańca.

Tę oto wioskę zaszczyciła Bogarodzica cudownym objawieniem się trójce małych dzieci. Byli nimi: Łucja dos Santos, mająca wówczas dziesięć lat, jej kuzyn Franciszek Marte, lat dziewięć i jego siostra, siedmioletnia Hiacynta. Dzieci proste, nieumiejące jeszcze czytać ani pisać. W czasie, kiedy wstępują na widownię, zajmują się pasaniem trzód na okolicznych wyżynach.

Objawienia Matki Bożej były poprzedzone ukazaniem się anioła.

Pewnego wiosennego dnia trójka  małych pastuszków szukała podczas burzy schronienia przed deszczem. Skryli się w skalnej szczelinie góry Cabaco. Odmówili wspólnie różaniec, następnie zaczęli się bawić. Czując silny podmuch wiatru, zwrócili wzrok w górę i wówczas ujrzeli ponad drzewami olszyny  dążącą ku nim postać ludzką, białą jak śnieg, oświetloną przez słońce i przezroczystą jak kryształ. Gdy tylko się do nich przybliżyła, rozpoznali w niej młodzieńca około piętnastu lat. Podszedł do dzieci i łagodnie do nich przemówił: „Nie bójcie się, jestem aniołem pokoju, módlcie się razem ze mną”. Ukląkł, nachylił się tak, że czołem dotknął ziemi i powtórzył trzy razy: „O Boże mój! Wierzę w Ciebie, ufam Tobie, miłuję Cię! Proszę, byś wybaczył tym, którzy nie wierz, którzy Ciebie nie wielbią i którzy Cię nie kochają”. Następnie powstał i rzekł: „Tak się módlcie. Głos waszej modlitwy wzruszy Przenajświętsze Serce Jezusa i Marii”. I zniknął.

Za jakiś czas owa tajemnicza postać ukazała się im po raz drugi. Stanął przed dziećmi bawiącymi się w ogrodzie Łucji i rzekł: „Co robicie? Módlcie się, módlcie się dużo! Najświętsze Serca Jezusa i Marii mają względem was zamiary pełne miłosierdzia. Ofiarujcie stale Zbawicielowi modlitwy i ofiary na przebłaganie za tyle grzechów, które go obrażają oraz za nawrócenie grzeszników. Czyńcie to! Ściągniecie w ten sposób pokój na waszą ziemię ojczystą. Ja jestem Aniołem Stróżem [Portugalii]. Przede wszystkim przyjmujcie i znoście cierpliwie cierpienia, jakie wam ześle Zbawiciel”.

W jakieś trzy miesiące później ukazał się im po raz trzeci, trzymając w ręku kielich, a nad nim Hostię, z której padały do kielicha krople krwi. Hostię podał Łucji, a zawartość kielicha podzielił pomiędzy Hiacyntę i Franciszka, mówiąc przy tym: „Przyjmijcie Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, tak strasznie znieważane przez niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie waszego Boga”. Kazał dzieciom odmawiać następującą modlitwę: „O Trójco Przenajświętsza, Ojcze , Synu, Duchu Święty, uwielbiam Cię ze czcią najgłębszą i ofiaruję Ci bezcenne Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata, na przebłaganie za grzechy, które Go obrażają. Przez niezmierzone zasługi Jego Przenajświętszego Serca i za przyczyną Niepokalanego Serca Marii błagam o nawrócenie biednych grzeszników”.

UKAZANIE SIĘ MATKI BOŻEJ

Objawienia Matki Bożej miały miejsce w roku 1917, sześć razy z rzędu, trzynastego dnia każdego miesiąca, począwszy od maja.

Pierwsze było w niedzielę. Dzieci pasły swą trzodę na Cova da Iria (dolina Iria) w odległości dwóch kilometrów od Fatimy. Dolina ta ma około pięćset metrów długości, rosną na niej karłowate dębczaki. Gdy w Fatimie zadzwoniono na Anioł Pański dzieci odmówiły różaniec, a następnie zaczęły się bawić. Wtem zabłysnął w przestrzeni olśniewający promień światła. Dzieci zdziwione rozejrzały się dokoła. W powietrzu panowała cisza. Na niebie nie unosiła się żadna chmurka. Znowu zalśniła błyskawica i dzieci stanęły jak skamieniałe. Kilka kroków przed sobą, nad małym dębczakiem, na wysokości około jednego metra, ujrzały niewiastę niezrównanej piękności. Przejęte strachem chciały uciekać, lecz „Pani”, jak ją nazwała Łucja, rzekła z nieopisanym wdziękiem: „Nie bójcie się, nie zrobię wam nic złego”. Przecudna niewiasta wyglądała na lat osiemnaście, nie była podobna do żadnego znanego dzieciom obrazu Matki Bożej lub świętych. Z rąk złożonych na piersiach zwisał piękny różaniec z pereł, ze złotym krzyżem na końcu. Na szyi miała złoty naszyjnik. Płaszcz obszyty złotem nakrywał głowę i większą część ciała. Z całej postaci biły snopy promieni i otaczał ją blask jaśniejszy od słońca. Gdy owa Pani spojrzała na dzieci wówczas Łucja zapytała: „Skąd przychodzisz, o Pani?”. „Przychodzę z nieba”, odpowiedziała Pani. „Przychodzę prosić was abyście przybywali tutaj o tej samej godzinie trzynastego dnia każdego miesiąca, przez sześć kolejnych miesięcy. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was żądam”.

Według zeznań uczynionych później przez Łucję Matka Najświętsza zapytała dzieci, czy będą ponosiły ofiary i cierpienia, jakie im ześle Bóg na zadośćuczynienie za grzechy. Gdy Łucja odpowiedziała, że chce to wszystko znosić, Najświętsza Maria Panna dodała z uśmiechem: „Więc będziecie musieli dużo cierpieć, lecz łaska Boża zawsze będzie was wspierać”. Po czym poleciła dzieciom codzienne odmawiać pobożnie różaniec, aby ubłagać pokój dla świata. Potem oddaliła się, jakby płynąc, nie poruszając nogami, w kierunku na wschód.

W domu nie uwierzono dzieciom. Ludzie byli przekonani, że to tylko wymysły dziecięce. Dzieci musiały przez to znieść wiele przykrości.

Drugie objawienie miało miejsce 13 czerwca. Dzieci poszły znowu do Cova da Iria. Znalazła się tam grupka ciekawych z Fatimy. Gdy dzieci odmówiły różaniec, Łucja zawołała nagle: „Widzieliśmy błyskawicę! Pani nadchodzi”. Postać ukazała się znowu nad małym dębczakiem. Łucja zapytała: „Czego chcesz ode mnie?”. Pani odrzekła: „Przyjdźcie tu znowu trzynastego następnego miesiąca. Nie zaniedbujcie codziennego odmawiania różańca”. Po raz pierwszy powierzyła dzieciom tajemnicę. Tak między innymi powiedziała do Łucji: „Jezus chce, abym była lepiej znana i bardziej miłowana, i posłuży się tobą w tym celu. Chce On wprowadzić cześć mego Niepokalanego Serca. Tym którzy przyjmą to nabożeństwo, obiecuje ratunek. Te dusze będą obdarzone szczególną łaską Bożą, jako kwiaty, które postawię przed Jego tronem”.

Przy trzecim ukazaniu się Bogarodzicy dnia 13 lipca w Cova da Iria zebrało się z całej okolicy około pięć tysięcy ludzi. Zjawisko nadeszło ze wschodu w blasku promieni świetlnych. Na prośbę Pani obecni uklękli. Łucja po raz drugi zapytała: „Skąd przychodzisz i czego ode mnie chcesz?”. Pani odpowiedziała jej równie łagodnie jak poprzednio. Następnie przypomniała dzieciom, że mają znowu przyjść trzynastego następnego miesiąca. Raz jeszcze położyła nacisk na codzienne odmawianie różańca, po czym dodała: „Powinniście odmawiać różaniec, by wybłagać koniec wojny. Jedynie wstawiennictwo Najświętszej Panny”, podkreśliła, „może wyjednać tę łaskę dla ludzkości”. Dodała, że w październiku powie im kim jest i czego żąda i że wtedy uczyni wielki cud, aby wszyscy mogli uwierzyć w prawdziwość Jej objawianie się dzieciom.

Podczas trzeciej wizyty Najświętsza Panna powierzyła dzieciom tajemnicę, która ostatnio, po upływnie 25 lat, częściowo została odsłonięta. Mianowicie życzeniem Bogarodzicy jest, by cały świat poświęcił się Jej Niepokalanemu Sercu, by przyjmowano Komunię świętą w pierwsze soboty miesiąca. Jeżeli to życzenie zostanie urzeczywistnione, wówczas kilka krajów się nawróci i nastąpi pokój[1].

W sierpniu dzieci nie były przy ukazaniu się Bogarodzicy, gdyż starosta w powicie Querem, wolnomularz wysokiego stopnia, zjawił się 13 sierpnia w Fatimie, zabrał dzieci do miasta, nalegając, aby wyjawiły tajemnicę. Mimo groźby wrzucenia ich do gorącego oleju, dzieci stanowczo odmówiły. Ludność zgromadzona tego dnia w Cova da Iria widziała, że wszystko odbyło się tak, jak gdyby dzieci były obecne. Nad dębczakiem ukazał się piękny, biały obłok i pozostał tam około 10 minut, następnie uniósł się w powietrze i zniknął. Natomiast Najświętsza Maria Panna ukazała się dzieciom 19 sierpnia, zachęcając je, by modliły się za grzeszników i ponosiły za nich ofiary, bo wiele dusz idzie do piekła dlatego, że nie ma nikogo, kto by się za nie ofiarował!

Ponieważ zainteresowanie zjawiskami w Cova da Iria coraz bardziej wzrastało w Portugalii, 13 września rano drogi do Fatimy przepełnione były idącymi i jadącymi. Na miejscu liczbę przybyłych szacowano na trzydzieści tysięcy. Około południa Łucja poprosiła obecnych, by odmawiali różaniec. Tłum upadł na kolana. Punktualnie o dwunastej Łucja przerwała różaniec i zawołała: „Oto Ona, widzę Ją!”. Zgromadzeni widzieli dębczak i dzieci, znowu otoczone białym obłokiem. Prócz tego spadały z nieba jakby białe kwiaty lub płatki śniegu, które jednak nie dochodziły do ziemi, lecz rozpływały się w powietrzu na pewnej wysokości. Dzieci widziały tylko piękną Panią, która zachęcała ich do odmawiania różańca, aby wybłagać koniec wojny. Potem obiecała, że w październiku powróci ze św. Józefem i z Dzieciątkiem Jezus. Łucja prosiła Najświętszą Panienkę o uzdrowienie kilku chorych, którzy polecili się ich modlitwom. Odpowiedziała: „Kilku z nich wyzdrowieje, lecz nie wszyscy, ponieważ Zbawiciel im nie dowierza”. 

Najważniejsze było ostatnie objawienie się Bogarodzicy. Wskutek opowiadań pielgrzymów i sprawozdań dziennikarskich wiadomość o cudzie zapowiedzianym na 13 października rozeszła się po całej Portugalii. Już w przeddzień wieczorem wszystkie drogi do Fatimy były pełne wszelkiego rodzaju pojazdów. Wszędzie odmawiano różaniec i śpiewano pobożne pieśni. Dzień 13 października był zimny i dżdżysty. Do południa deszcz padał bez przerwy. Około południa zebrało się w Cova da Iria i w okolicy około siedemdziesięciu tysięcy ludzi ze wszystkich stron kraju i ze wszystkich sfer społecznych. Największe dzienniki przysłały swych reporterów. Dzieciom, które każdy chciał widzieć, z wielkim trudem torowano drogę przez gęsto stłoczony tłum. Wreszcie znalazły się one przy małym dębczaku. Deszcz wciąż jeszcze padał. Odmawiano różaniec. Punktualnie o dwunastej Łucja zawołała: „Błyskawica!”. Spojrzała na niebo: „Tam, widzę Ją”. Tłum widział jak dookoła grupy tych dzieci utworzył się trzykrotnie mały, biały obłoczek, który następnie uniósł się na pięć, sześć metrów w powietrze.

Łucja znów zapytała: „Kim jesteś czcigodna Pani i czego żądasz ode mnie?” – „Jestem Najświętsza Panna Różańcowa. Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniła swe życie, aby Boga tak ciężko obrażanego grzechami swoimi dłużej nie martwiła, aby odmawiała różaniec, poprawiła się i czyniła pokutę za swoje grzechy”. Dodała na końcu, że gdy ludzie się poprawią, wówczas wojna się rychło skończy i Ona wysłucha ich modlitw. Następnie pożegnała dzieci i oddaliła się w kierunku wschodu. Znowu rozchyliła ręce, ich promienie tym razem były skierowane ku słońcu, które nagle się ukazało.

W tej chwili Łucja zawołała do tłumu: „Patrzcie na słońce!”. I ten olbrzymi tłum ujrzał jedyną w swoim rodzaju, nigdy dotąd niewidzianą scenę. Nagle deszcz ustał i rozstąpiły się gęsto skłębione chmury.

Na zenicie ukazało się słońce, jakby lśniąca srebrna tarcza, w którą można się było wpatrywać bez żadnego wysiłku i niebezpieczeństwa. Jakby koło ogniste, zaczęło się ono obracać z szaloną szybkością wokół własnej osi, świecąc przy tym kolejno wszystkimi barwami tęczy. Niebo i ziemia, skały i ludzie byli oblani na przemian światłem żółtym, czerwonym, zielonym, błękitnym i fioletowym. Na kilka chwil słońce znieruchomiało. Po czym zaczęło rzucać dookoła siebie raz kręgi promieniste światła i barw, jeszcze wspanialsze niż przedtem, to znów stanęło i po raz trzeci powtórzyła się gra barwnych ogni, której żadna wyobraźnia nie zdoła sobie przedstawić.

Siedemdziesięciotysięczny tłum olśniony tym widokiem wpatrywał się w niebo. Wtem wydało się, że słońce odrywa się od firmamentu i w zygzakowatych ruchach opada na ziemię. Z tłumu podniósł się przeraźliwy krzyk zgrozy. „Cud! Cud!”, wołali jedni. „Wierzę w Boga!”, wołali inni. „Ave Maria”, „Boże Miłosierdzia!”, rozlegało się najwięcej głosów. Wszyscy upadli na kolana w błoto. Ludzie krzyczeli, płakali, bili się w piersi, wzbudzając akty żalu, odmawiali Ojcze nasz, Zdrowaś Mario itd. Następnie powstali z klęczek i chórem odśpiewali Credo.

Cud słońca trwał dziesięć minut. Widzieli go wszyscy. Zjawisko to nie notowane przez żadne obserwatorium astronomiczne, nie było zjawiskiem naturalnym. Obserwowały go osoby znajdujące się w odległości czterdziestu kilometrów.

Matka Najświętsza obiecała dzieciom, że przy swojej ostatniej bytności ukaże się ze św. Józefem i Dzieciątkiem Jezus. Łucja tak opowiada o tym objawieniu: „Obok Matki Najświętszej widziałam św. Józefa i Dzieciątko Jezus. Święty Józef trzymał na ręku Boże Dziecię, malutkie, jednoroczne. Obaj mieli na sobie szaty jasnoczerwone. Potem widziałam, jak Dzieciątko Jezus błogosławiło lud. Następnie ukazała się Matka Boża jako Matka Bolesna, ale bez miecza przeszywającego serce. Na koniec widziałam Ją jeszcze inaczej ubraną. Zdaje mi się, że to była Najświętsza Panna z Góry Karmelu. Była w białej szacie i błękitnym płaszczu”.

Tak oto przedstawiają się sześciokrotne objawienia Bogarodzicy w Fatimie. Wieść o nich rozeszła się szeroko i dotarła do każdej nawet najbardziej odległej miejscowości, wzbudzając wszędzie zainteresowanie i silne ożywienie wiary i pobożności. Coraz większe rzesze płynęły do Fatimy, coraz więcej ożywiała się wiara, coraz goręcej biły serca dla Najświętszej Marii Panny, a Ona odpowiadała z nieba coraz większymi łaskami i błogosławieństwami.

W roku 1921 rozpoczęto prace przygotowawcze do budowy najwspanialszej świątyni portugalskiej: Bazyliki Najświętszej Marii Panny Różańcowej w Fatimie.

Najświętsza Panna z Fatimy zażądała wyraźnie poświęcenia całego świata Jej Niepokalanemu Sercu. Tego poświęcenia dokonał Ojciec Święty 31 października 1942 roku.

Portugalia poświęciła się dnia 13 maja 1931 roku. Formułkę poświęcenia odmówił patriarcha lizboński. W uroczystości tej wziął udział dwustutysięczny tłum wiernych i cały episkopat portugalski z nuncjuszem apostolskim na czele.

Od tego czasu następuje wielkie przeobrażenie się duchowe Portugalii. Od kilkudziesięciu lat Portugalia przechodziła ciężkie chwile. W roku 1911, już po rewolucji, doszło do rozdziału pomiędzy państwem a Kościołem. Świeżo powstała republika ustanowiła prawo wrogie religii. Nastąpiło prześladowanie Kościoła. Dzisiaj (w 1946 roku – przyp. red.) natomiast stosunki w Portugalii zupełnie się zmieniły. Panuje tam ład i pokój. Kościół i wiara cieszą się wolnością. Jest to największy cud Fatimy. Jak niegdyś Bogarodzica przez objawienie się w Lourdes i w La Salette ocaliła Francję od zupełnej niewiary, tak w ostatnich latach skierowała swe macierzyńskie oczy na Portugalię i przez objawienie się w Fatimie uchroniła ją od takiej samej zagłady.

Podobnie jak przy objawieniach w Lourdes, Bogarodzica występuje w Fatimie jako czuła Matka ludzkości, chcąc jej przyjść z pomocą. Wyraża życzenie, by zaprowadzono nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca i by się temu Sercu poświęcono. Ono ma być lekarstwem na nieszczęścia, jakimi Opatrzność doświadcza ludzkość w ostatnich czasach.

Należy od razu zaznaczyć, że nie chodzi tu o objawienie nowej prawdy dogmatycznej, ale o fakt interwencji Bogarodzicy w sposób niezwykły i cudowny, jako Pośredniczki wszystkich łask i Matki naszej duchowej a zarazem Królowej całego świata.

Źródło: o. Romuald Kostecki OP, Znaczenie objawień w Fatimie, wydanie elektroniczne 2017, Cor Eorum.

[1] Obecnie wiadomo, że 13 lipca 1917 roku w Fatimie Matka Boża skierowała do dzieci następujące słowa: „Bóg pragnie ustanowić na świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego Serca. Jeśli zostanie uczynione to co wam powiem, zbawi się wiele dusz i zapanuje pokój. Wojna się skończy. Jeżeli jednak ludzie nie przestaną obrażać Boga, za pontyfikatu Piusa XI zacznie się inna, gorsza (…). Aby temu przeszkodzić, przyjdę prosić o poświęcenie Rosji Memu Niepokalanemu Sercu i o Komunię wynagradzającą w pierwsze soboty miesiąca. Jeśli posłuchają moich próśb, Rosja nawróci się i zapanuje pokój; jeśli nie, rozsieje ona swoje błędy po całym świecie, prowokując wojny i prześladowania skierowane przeciw Kościołowi (…). Na końcu Moje Niepokalane Serce zatriumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, a światu będzie dany pewien czas pokoju” – przyp. red.