1

U tronu Maryi w Lourdes

W roku 1858 przemówił Bóg do rodzaju ludzkiego przez Matkę Słowa Odwiecznego — Jezusa Chrystusa. Matka Boża zstępuje z podwoi niebieskich, aby podnieść upadłą ludzkość wyżej, hen, aż do tronu Bożego, od którego odpadła przez gwałt zadany przykazaniom Bożym.

Słusznie przeto od chwili ukazania się w Lourdes Niepokalanej, aż po dzień dzisiejszy dzieją się tam rzeczy nadzwyczajne, które dla wiernych katolików są utwierdzeniem ich w przekonaniach religijnych, zaś niewiernych i wrogów Kościoła św. wprawiają w niemałe zakłopotanie, zawstydzenie,a częstokroć we wściekłość.

Przez Lourdes, ten ogród Maryi, przeciągają ciągle tysięczne rzesze wiernych i niewiernych, a Maryja na wszystkich spogląda miłosiernym okiem Matki, błogosławiąc wszystkim.

Spotkać tam można przede wszystkim ludzi wiary i cnoty, którzy nigdy nie zerwali złotej nici, wiążącej ich z Bogiem i Matką Najświętszą.

Ludzie ci, idąc przez życie pełne walk i niepokojów, nie dali się porwać wirowi występku, ale piersią mężną, zdecydowanym stanowiskiem katolickim oparli się złu, nie dopuścili go do serc swoich. Teraz więc słusznie, z czołem podniesionym dumnie w górę, z radością serca, z nabożną pieśnią na ustach przechodzą w triumfalnym pochodzie hołdu przed Królową Nieba i Ziemi. Przed tronem Maryi w Lourdes składają gorące dziękczynienia za odniesione zwycięstwo pod przewodnictwem Tej Pani Zwycięskiej, przyrzekając wytrwać aż do końca…

U tronu Maryi w Lourdes widzimy także ludzi niewierzących, którzy dla niecnej pychy, zarozumiałości, przerwali w gwałtowny sposób łączność z Bogiem i Niepokalaną. Ludzie ci, wiedzeni ciekawością, pragnieniem bezpłatnej sensacji i miłych przygód — przychodzą tu pełni uprzedzeń nieufności, bluźnierczej buty i tupetu. Ale spotkawszy się oko w oko z tą miłościwą Panią, jeśli są ludźmi szlachetnymi, w których sercach tkwi jeszcze iskierka tęsknoty za Tą, którą porzucili lub Jej nie poznali — wtedy Maryja oświeca ich zbłąkane umysły, zmiękcza skamieniałe serca, otwiera oczy duszy na prawdę, usuwa przeszkody powrotu do Boga, tak, że ci przed chwilą zacięci wrogowie, bluźniercy Jezusa i Maryi — stają się wiernym dziećmi Boga i Kościoła św. Potwierdza to bogata historia cudownych nawróceń przez Niepokalaną w Lourdes.

Do stóp Niepokalanej w Lourdes ludzie przynoszą na swych barkach ciężkie krzyże życiowe, a złamani fizycznie i duchowo, odepchnięci srogim uderzeniem losu nieubłaganego — nie zdołali spełnić zakreślonych planów… To ludzie, których nadzieje spełzły na niczym, a w sercu pozostała dzika rozpacz, niechęć, apatia, zakłócenie wewnętrznego pokoju duszy. Ludzie ci w takim stanie niebezpiecznym dla siebie samych i społeczeństwa, jakby odruchowo rzucili się do stóp Niepokalanej w Lourdes, szukając ostatecznego rozwiązania swej zagadki. I nie zawiedli się. Bo oto wracają z Grodu Maryi z zupełnym odnowieniem ducha… a z nadzieją w sercu rozpoczną na nowo gorączkową pracę życia pod opieką Pani Mężnej.

Znów inny widok staje przed naszymi oczyma… Młodzi ludzie, przeważnie inteligentni. Gdzieś z niedostępnych głębin ich duszy unosi się do Maryi żałosna skarga nad własną nędzą i biedą. Znamy ich… to są ci, którzy w pogoni za szczęściem, przyjemnością, zboczyli z drogi przykazań Bożych, stracili sprzed oczu tę przecudną Gwiazdę Morza — Maryję, a goniąc na oślep za ułudą, doznali straszliwego zawodu. Ludzie ci, zbrukani grzechem, wyczerpani i przeżarci zbrodnią, targnęli się w gwałtowny sposób na nędzne swe życie, aby je ukrócić i oddać piekłu.

Lecz Maryja Panna wytrąciła zbrodnicze narzędzie z ich rąk, wywiodła na ścieżkę cnoty i prawdy… oddała ich na powrót społeczeństwu, Kościołowi i Niebu. Teraz klęczą u stóp Tej, która stała się ich błogosławieństwem.

Czyż to nie zdumiewające?… Jakie dziwne koleje życia ludzkiego… jak dobrą Matką jest Maryja…

Bo Lourdes to wielkie sanatorium chorób duszy, gdzie Boska Lekarka, na mocy danej sobie potęgi, oświeca umysły, uszlachetnia serca — podnosi je na niebywałe dotąd wyżyny cnoty i doskonałości.

Do Lourdes śpieszą pacjenci z całego świata, aby u stóp Niepokalanej otrzymać to, czego dać już nie może żadna siła i przemyślność ludzka. Tak, Maryja ukochała przede wszystkim tych najbiedniejszych, najnieszczęśliwszych — cierpiących, którzy opuszczeni przez lekarzy, zostali przez nich skazani na śmierć niechybną. Ci ludzie ostatnim wysiłkiem woli przybywają do Uzdrowicielki chorych — do Maryi, w której całą swą ufność złożyli.

W Lourdes widzimy coś w rodzaju defilady. Dziwna to doprawdy defilada. żaden wódz jeszcze takiej nie odbierał. Przed Niepokalaną przesuwa się bolesny orszak nędzy ludzkiej, zamiast mocy i siły — słabość. Zamiast broni i zwycięskich sztandarów — laska kaleki. A Maryja spokojnie błogosławi te rzesze, cudownie leczy i wydziera z objęć okrutnej śmierci.

Złość ludzka stara się wytłumaczyć zjawiska w Lourdes jako masową sugestię. Naiwni! Muszą stanąć bezradni wobec niewytłumaczonych faktów cudownych uzdrowień, badanych nie przez jednego lekarza, ale przez setki z różnych krajów i różnych wyznań. Właśnie bezstronna, szczera obserwacja i badanie uzdrowionych musi tu uznać interwencję Bożą.

Lourdes przypomina całemu światu tę prawdę, że Bóg w swej niezmierzonej dobroci pragnie przez Matkę Syna swego zsyłać łaski na wszystkie dusze ludzkie, odkupione Krwią Zbawiciela. Myśl ta budzi w nas tym większą ufność i miłość ku Niepokalanej.

Źródło: Z Niepokalaną przez życie. Rzym 1946, s. 31-34.

Duchowa pielgrzymka do Lourdes do pobrania tu.




Pokłon trzech Mędrców

Jezus został nawiedzony i uwielbiony najpierw przez ubogich i prostych, pogardzanych przez świat – ten świat, który kochał blichtr i który czekał na Mesjasza mającego przybyć jako król. Jednak Pan Jezus nie pragnął hołdu od bogatych, szlachetnych i wielkich. Po pasterzach mieli przyjść Mędrcy. Objawienie Pańskie, czyli Objawienie Chrystusa poganom w osobach świętych Mędrców, było dla nas, potomków pogan, tajemnicą zawsze bardzo radosną i pocieszającą, przypominającą nam o naszym powołaniu do prawdziwej wiary. Nazwano je dniem Bożego Narodzenia dla pogan. Wszyscy ojcowie w swoich homiliach skierowanych do ludu mówili o nim z wielką elokwencją i z żarliwą miłością. Pamięć o nim otaczano szczególnym szacunkiem w całym świecie chrześcijańskim. W Rzymie z wielkim przepychem obchodzona jest zwłaszcza jego oktawa.

Relacja św. Mateusza o przyjściu Mędrców jest zawarta w kilku prostych słowach: „Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon»”.

Naturalnie nasuwają się pytania: kim byli owi uczeni lub Mędrcy; jak się nazywali; skąd przybyli i jaki był powód ich podróży? Powszechnie przyjmuje się opinię, że byli to ludzie biegli w astronomii, którzy obserwowali ruch gwiazd. A, jak tłumaczy św. Leon, w tamtych czasach nauce tej mogły poświęcić się jedynie osoby zajmujące najwyższe stanowiska w społeczeństwie, ludzie mądrzy, a tym samym władcy pośród swego ludu. Nie ma wątpliwości, że tacy byli trzej Mędrcy i dlatego nazywani są mędrcami i królami. W rzeczywistości byli władcami różnych drobnych regionów, z których przybyli. Mamy przykład tego rodzaju suwerenności w przypadku pięciu królów, których pokonał Abraham wraz z armią trzystu osiemnastu sług, ratując Lota z ich rąk. Przez starożytnych ojców Mędrcy są zatem zawsze nazywani królami. Ten tytuł nadają im św. Leon, św. Augustyn, św. Hieronim, św. Hilary, św. Cezary i inni. Tradycja jest niezmienna co do tego, że jest ich trzech; Calmet nazywa nawet tę opinię ogólną i powszechną opinią Kościoła. Widzimy tę prawdę wyrażoną w świętych rzeźbach i obrazach sprzed czasów św. Leona, gdzie trzej Mędrcy są zawsze przedstawiani jako adorujący Boskie Dzieciątko. Jest to także sugerowane w samym Piśmie Świętym przez trzy różne dary, które ofiarowali: złoto, kadzidło i mirrę.

Nie znajdujemy wzmianek o ich imionach u wczesnych pisarzy, ale musiały one zostać przekazane w tradycji, skoro Beda Czcigodny powiada, że nazywano ich Kacper, Melchior i Baltazar. Kościoły Kolonii i Mediolanu nieustannie czczą ich pod tymi imionami. I pod tymi imionami są oni znani wiernym po dziś dzień.

Jeśli chodzi o powód ich wędrówki, musimy pamiętać, jak piętnaście wieków wcześniej prorok Balaam został posłany przez króla Balaka, aby przeklął Izrael, a gdy wszedł na wzgórze, skąd ujrzał Hebrajczyków obozujących na pustyni, pochwycony przez Ducha Bożego, zaczął ich błogosławić, wołając: „Jakubie, jakże piękne są twoje namioty, mieszkania twoje, Izraelu! […] Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło”. Święci Mędrcy dobrze znali tę przepowiednię, która zachowała się w ich kraju. A ponieważ, jak powiedzieliśmy, byli stałymi obserwatorami ciał niebieskich, gdy tylko zarejestrowali w noc Narodzenia Pańskiego pojawienie się nowej gwiazdy o niezwykłej okazałości, uwierzyli, że widzą wypełnienie się proroctwa Balaama i że to ciało świetlne ogłosiło narodziny wielkiego króla. Ta obserwacja i wynikające z niej przekonanie dotarły do trzech królów oddzielnie, ale w tym samym czasie. Z pewnością bowiem żyli osobno, mieszkając w kilku różnych krainach, którymi rządzili. Jednak wszyscy trzej, widząc jednocześnie gwiazdę i będąc oświeceni przez łaskę Bożą, zrozumieli, że to ciało niebieskie zapowiadało narodziny obiecanego Zbawiciela, i natychmiast wyruszyli, aby podążać za wskazaniami gwiazdy. Możemy zatem wierzyć, że spotkali się i odbywali swoja podróż wspólnie, z własnymi orszakami dromaderów i z oczami wpatrzonymi w tę cudowną gwiazdę, która nie znajdowała się, jak inne ciała niebieskie, na odległym sklepieniu nieba, ale była w powietrzu nad ich głowami. Nie możemy w istocie wyobrażać sobie tego inaczej, jeżeli jej poruszenia miały ich prowadzić w kierunku, w którym podążali.

Ewangelista powiada, że ci trzej Mędrcy przybyli ze Wschodu, ale nie określa kraju ich pochodzenia. W konsekwencji opinie na ten temat były różne, ale najbardziej prawdopodobny i najczęściej przyjmowany jest pogląd, że przybyli z Idumei i Arabii Felix, w pobliżu której znajdowały się Saba, Madian i Efa. Jest kilka powodów przemawiających za tą opinią i ma ona poparcie wielu starożytnych ojców – św. Justyna, Tertuliana, św. Cypriana, św. Epifaniusza i innych. Idumea i Arabia są rzeczywiście na wschodzie względem Betlejem. W Arabii wypowiedziano proroctwo Balaama, posłanego przez króla Moabu, a Moab, jak zauważa św. Hieronim, jest prowincją Arabii. Tłumaczyłoby to zachowanie żywego wspomnienia przepowiedni. Arabia obfituje także w złoto, kadzidło i mirrę, dary ofiarowane przez Mędrców jako produkty pochodzące z ich kraju. Byłoby to początkowe wypełnienie się proroctw, które oczekiwały znacznie pełniejszego spełnienia: „Królowie Arabów i Saby przywiozą upominki […] i dadzą mu ze złota Arabii”. „Zaleje cię mnogość wielbłądów – dromadery z Madianu i z Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, zaofiarują złoto i kadzidło”.

Ze słów Ewangelisty można wywnioskować, że Mędrcy wyruszyli, gdy tylko ujrzeli gwiazdę i że gwiazda pojawiła się w chwili narodzenia Chrystusa : „Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy”. Nie mówi „w tamtych czasach”, pozwalając na pewien odstęp, ale daje nam do zrozumienia, że ci święci mężowie wyruszyli bez zwłoki. Udali się prosto do Jerozolimy, stolicy Judei, gdzie mogli pewnie spodziewać się, że spotkają nowo narodzonego króla żydowskiego, któremu przyszli złożyć pokłon. Gdy jednak zbliżali się do Jerozolimy, gwiazda nagle zniknęła. Cudowne światło zostało wycofane, ale Bóg nie pozostawił ich bez przewodnictwa. Weszli do miasta, pytając: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon”, ale nie mogli uzyskać odpowiedzi. Jerozolima nie była przepełniona radością, ale niepokojem i konsternacją. Niewątpliwie jedyną emocją absorbującą mieszkańców był strach przed zazdrością tyrana Heroda, kiedy to doniesienie o rywalu do tronu dotrze do jego uszu. A to właśnie się stało: „Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima”. Żałosna ślepota ludu Bożego! Owi Mędrcy przybyli z daleka szukać w Judei Króla, Mesjasza, którego sami Żydzi ani nie szukali, ani nie rozpoznawali we własnym kraju. Tymczasem mieli dostęp do wszelkich środków pozwalających na rozpoznanie Go, gdyby tego chcieli, a nawet potrafiliby wskazać drogę, którą nikt z nich nie chciał jednak podążać.

Ukrywając swoje obawy, Herod zebrał arcykapłanów i uczonych w Piśmie i zapytał ich, gdzie ma się narodzić Chrystus. Udzielili mu prawdziwej odpowiedzi, cytując proroctwo Micheasza. Wówczas Herod przywołał na osobności Mędrców i szczegółowo ich wypytywał, kiedy pojawiła się gwiazda, i prosił ich, aby gdy znajdą Dzieciątko, wrócili i powiedzieli mu, aby i on mógł pójść i oddać Mu pokłon. Kiedy królowie wyszli z Jerozolimy i szli drogą do Betlejem, gwiazda, która zniknęła, gdy weszli do miasta, znów zaświeciła, na co, jak mówi Ewangelista, „bardzo się uradowali”. Miejsce, w którym ponownie ją ujrzeli, znajdowało się przy studni, mniej więcej w połowie drogi między Jerozolimą a Betlejem. Jest ona wciąż nazywana Studnią Gwiazdy lub Studnią Trzech Mędrców. Nie potrzebowali już przewodnika, gdyż gwiazda, jak powiada Ewangelista, „szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię”. Maria z Agredy ujrzała ją w wizji, jak weszła do groty i nie zniknęła, dopóki nie spoczęła nad głową Jezusa, po czym rozpłynęła się w świecącej aureoli światła, która Go otaczała. Wykonała swoją pracę i przywiodła świętych pielgrzymów do stóp Dzieciątka, zasiadającego, jak możemy sądzić, na tronie na kolanach swojej Matki, bowiem Ewangelista powiada: „Znaleźli dziecię z Maryją, matką Jego”, co nie wyklucza obecności Józefa, a tylko wskazuje, że Jezus był w ramionach swojej matki, kiedy Mędrcy, którzy zostali bosko oświeceni poznaniem tajemnicy, znaleźli Go i upadli przed Nim, wielbiąc Go i przedstawiając swoje dary.

W zastosowaniu przez św. Mateusza wyrażenia „weszli do domu” niektórzy widzieli dowód, że Święta Rodzina przeniosła się z groty Bożego Narodzenia do domu w mieście, ale nie można wyciągnąć takiego wniosku z użycia słowa, które w Piśmie Świętym bezkrytycznie stosowane jest w stosunku do wszystkich siedlisk istot żywych, nawet ptaków i zwierząt. Dlatego w Psalmach znajdujemy wyrażenie „dom bociana” dla określenia cyprysów. Jednak powaga św. Hieronima, który mieszkał w miejscach świętych i jest najpewniejszym świadkiem zachowanych tam świętych przekazów, powinna wystarczyć, aby usunąć wszelkie wątpliwości w tej kwestii. Pisząc do św. Marceli Rzymianki i opisując grotę w Betlejem, tłumaczy: „Oto w tej małej dziurze w ziemi narodził się Stwórca Niebios. Tutaj był owinięty w pieluszki, tutaj odwiedzili Go pasterze, tutaj został wskazany przez gwiazdę, tutaj – uwielbiony przez Mędrców”. Święty Augustyn, św. Jan Chryzostom, nie mówiąc już o innych ojcach i doktorach, są tego samego zdania, które uczony Suarez również uważa za najpowszechniejsze. Rzeczywiście, sam Kościół śpiewa w święto Objawienia Pańskiego i przez całą oktawę: „Dziś gwiazda przywiodła Mędrców do żłóbka”. Pobożne uczucia wiernych z pewnością odzwierciedlają tradycję Kościoła. Nawet gdyby mieli mniej rzetelną porękę, są, jak można powiedzieć, biernym głosem Kościoła. Wiemy, że narodziny Boga-Człowieka, Króla Wszechświata, w tym schronieniu, które św. Hieronim nazywa „dziurą w ziemi”, są niejako ukazaniem wielkiej tajemnicy, tajemnicy Jego upokorzenia i poniżenia, jak również lekcją ubóstwa i samozaparcia, którą przyszedł nam dać i poprzez którą miał ganić i potępiać pychę świata. Maryja i Józef dobrze o tym wiedzieli. Nie powinniśmy też przypuszczać, że jedynie dla samej wygody opuszczą swoją skromną i symboliczną „dziurę w skale”, gdy zmniejszy się liczba gości w Betlejem i będą mogli znaleźć schronienie w zwykłym domu. Nie jest to wyobrażenie, które narzuca się przy nabożeństwie Bożego Narodzenia. Kojarzy się z nim raczej stajenka i żłóbek. To tutaj nasz Pan otrzymał hołd pasterzy, symbolizujących Jego lud wybrany. Tutaj także, a nie w wynajętym mieszkaniu, przyjął hołd Mędrców Wschodu – przedstawicieli pogan. Święty Jan Chryzostom mówi o nich, że nie byli zgorszeni tym, że nie znaleźli tu nic z wielkości tego świata, a tylko tę ciasną chatę, nędzny żłóbek i ubogą matkę. Dzięki temu rozumiemy, że przybyli nie po to, by oddać cześć zwykłemu człowiekowi, ale aby adorować Boga Wcielonego, Autora wszelkiego dobra.

Wielu wierzy nawet, że Dziewica opuściła grotę Narodzenia nie wcześniej niż po czterdziestu dniach przewidzianych na odpoczynek po porodzie. Wówczas dopiero udała się do Jerozolimy, aby przedstawić swego Syna w Świątyni i poddać się obrzędowi oczyszczenia. Pokłon Trzech Mędrców poprzedzał zatem przedstawienie w Świątyni o wiele dni, a my możemy zatem polegać na przekazie Kościoła, zgodnie z którym w dniu 6 stycznia, czyli dwanaście dni po urodzeniu Boskiej Dzieciny, Mędrcy oddali Mu cześć w betlejemskiej stajni, gdzie się urodził. Ten dwunastodniowy okres daje wystarczająco dużo czasu na podróż Królów z Arabii, łącznie z ich krótkim pobytem w Jerozolimie. Niektórzy utrzymują, że Mędrcy pochodzili z bardzo odległych krain Wschodu, co uniemożliwiłoby im dotarcie w ciągu dwunastu dni po Narodzeniu. Zgodnie z opinią opartą na tych wnioskach, Mędrcy musieliby odbyć swoją wizytę w późniejszym okresie, przypuszczalnie w rok i dwanaście dni po narodzinach Jezusa. Wydaje się jednak, że opinia ta pociąga za sobą kilka trudności nie do pokonania, które trzeba by zaakceptować, co zawsze stanowi przeszkodę przy dowodzeniu rzekomego faktu. Wydaje się to nie zgadzać ze wszystkimi naszymi pobożnymi wyobrażeniami i rozbija, że tak powiem, wiele pięknych tajemnic, które zbierają się wokół Narodzin Zbawiciela świata i zdobią nasze święta Bożego Narodzenia, gdy patrzymy na Niego panującego ze żłóbka, niczym w przyszłości królującego z drzewa Krzyża. Wspomnimy krótko tylko o dwóch racjach, które mogą przemawiać na korzyść powyższej opinii.

Zwłaszcza ze względu na godność św. Józefa, nie wolno nam całkowicie przemilczeć opinii, jakoby nie był on obecny w czasie pokłonu Trzech Mędrców, nie jest bowiem jako taki wymieniony. Z pewnością nie można wyciągać takiego wniosku z faktu pomięcia jego osoby. Ewangeliści opuścili wiele faktów w odniesieniu do Maryi, Matki Jezusa. A ileż względem samego Jezusa! Święty Mateusz nie pisze, że Józef był nieobecny i wydaje się mało konieczne, aby potwierdzać, że był obecny. Gdzież miałby być? I dlaczego miałby być nieobecny? Nie było potrzeby, aby go przemilczać czy ukrywać z lęku, że Mędrcy nie zrozumieją jego roli. Ich dary dowodzą, że znali tajemnicę Wcielenia i że klęczeli przed Bogiem-Człowiekiem, któremu przybyli oddać cześć. Ofiarowali Mu złoto jako swemu Królowi, kadzidło jako swemu Bogu, a mirrę – Jego świętemu Człowieczeństwu, które przyjął na siebie, aby przez swoją Mękę i Śmierć odkupić upadły świat. Ojcowie i doktorzy Kościoła są zgodni co do tego, że Mędrcy kierowani na zewnątrz światłem gwiazdy, zostali wewnętrznie oświeceni przez Ducha Świętego. Milczenie Ewangelisty w sprawie św. Józefa można zinterpretować jako hołd dla jego pokory. Możemy rzeczywiście wyobrazić sobie, że kiedy weszli Mędrcy, Józef wycofał się na dalszy plan, ponieważ zawsze próbował się ukryć, tak aby objawiły się w pełni: Boskość Jezusa i chwała Niepokalanej Dziewicy, Oblubienicy Józefa. Można przypuszczać, że jego pokorne pragnienie zostało wsparte przez Ewangelistów. Jest przez nich wszystkich wspomniany – nie mogłoby być inaczej – ale warto zauważyć, że żadne jego słowo nie jest przez nich zapisane. Tajemnicza cisza – symbol i dowód jego głębokiej pokory! Tradycja jednak zapisała to, o czym nie wspomniał Ewangelista, a mianowicie fakt obecności Józefa podczas wizyty Mędrców. Święty Jan Chryzostom, nauczając o smutkach i radościach św. Józefa, powiada, że smutkowi, jaki odczuwał, gdy dowiedział się, że okrutny Herod, a z nim cała Jerozolima byli zaniepokojeni, słysząc o narodzinach nowego króla, towarzyszyła wielka radość, gdy zobaczył gwiazdę przychodzącą, aby spocząć na głowie Boskiego Dzieciątka i uwielbienie Mędrców. We wszystkich rzeźbach i obrazach wczesnych czasów Kościoła przedstawiających tę tajemnicę widzimy postać naszego Świętego, nieco za Maryją, wspartego na swojej kwitnącej różdżce, w głębokiej kontemplacji chwały Boskiego Dzieciątka. A jeden z najbardziej uczonych i skrupulatnych historyków opisujących życie i kultu św. Józefa, odważnie twierdzi, że należy uznać za niewątpliwą prawdę, że był on obecny, gdy Mędrcy przyszli odwiedzić Dzieciątko Jezus i ofiarować Mu swoje mistyczne dary. Po oddaniu pokłonu swemu Bogu i Królowi oraz złożeniu hołdu Jego dostojnej Matce, bez wątpienia zwrócili się z serdeczną czcią ku Józefowi, oddając mu hołd jako głowie Świętej Rodziny, jako wyznaczonemu przez Ojca Przedwiecznego do reprezentowania Jego Bożego Ojcostwa. I pod jego opiekę przekazali cenne skarby, które przynieśli.

Nie wydaje się prawdopodobne, aby ci święci pielgrzymi, którzy przybyli z tak daleka i dla tak ważnej przyczyny, wrócili natychmiast do siebie. I chociaż Pismo mówi tylko o ich przybyciu, hołdzie i wyjeździe, wydaje się prawdopodobne, podobnie jak w przypadku pasterzy, że ich wizyta w grocie nie była pojedynczym wydarzeniem. Ich słudzy znaleźli dla nich i dla dromaderów miejsce w Betlejem, gdzie napływ gości już wówczas ustał. Jeśli Kościół Święty obchodzi swoje większe święta oktawami, a w przypadku największego z nich śpiewa „Alleluja” znacznie dłużej niż osiem dni, możemy sobie wyobrazić, że nabożeństwo Mędrców, którzy nie upa­miętniali święta, ale zachowywali je w rzeczywistości, w jego chwalebnym źródle, zostało przedłużone o kilka dni. Jeśli tak, to ich zwłoka mogła być dziełem Opatrzności, dzięki któremu zawieszone zostało wykonanie morderczego planu Heroda. Obłudny tyran nakazał im wrócić do siebie. Miał więc czekać, aż otrzyma od nich pewne i dokładne informacje, gdzie znajduje się poszukiwana przez niego ofiara. Prawdopodobnie nie zrobiłby żadnego kroku, dopóki by nie odprawił ich do ich ojczyzn, nieświadomych jego niecnego zamiaru. Dało to wystarczająco dużo czasu na dokonanie przez Matkę Bożą w Jerozolimie rytuału oczyszczenia. Nie wiemy, czy w umysłach Mędrców pojawiły się jakiekolwiek obawy co do zastosowania się do nakazu Heroda. Byli w Judei wystarczająco długo, aby usłyszeć o niektórych jego aktach przemocy i rozlewach krwi. A jako że, jak mówi św. Jan Chryzostom, jednym ze smutków św. Józefa była wiedza o niepokoju Heroda i całej Jerozolimy na wieść o narodzinach króla, Józef z pewnością podzielił się tą wiedzą, gdy pojawiła się kwes­tia powrotu Mędrców. Tak czy inaczej, możemy być pewni, że ci święci mężowie, tak niezwykli ze względu na swą wierność Boskiemu światłu, nie omieszkali szukać w żarliwej modlitwie woli Bożej. I ta wola, jak powiada nam Ewangelia, została im objawiona we śnie: „A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny”.

Nie słyszymy więcej w Piśmie Świętym o Mędrcach. Nie wiemy, czy później słyszeli o nauczaniu Jezusa i cudach, których dokonał. Możemy być jednak pewni, że gdyby Bóg powołał ich ponownie, wróciliby do Judei tak szybko jak poprzednio, aby Go wyznać i oddać Mu cześć. Jest pewne, że ich wiara nie pozostała w nich bezczynna. Wykonali apostolską pracę, przygotowując swoje ludy do przyjęcia prawdy. A po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa, jak wiemy z przekazu, apostoł Tomasz wyświęcił ich na biskupów w ich ojczyznach, gdzie wspaniale współpracowali w rozszerzaniu Kościoła, pracując ku wypełnieniu świętego celu, wzrastając w latach i zasługach. Bollandyści twierdzą, że Melchior zmarł w wieku stu szesnastu lat, Kacper – stu dziewięciu, a Baltazar – stu dwunastu, mniej więcej w połowie pierwszego wieku. Z Arabii, gdzie umarli, św. Helena, matka Konstantyna, przewiozła ich relikwie do Konstantynopola. Stamtąd zostali przeniesieni jeszcze za panowania Konstantyna do Mediolanu, gdzie ich relikwie zostały złożone w kościele św. Eustorgiusza. Wreszcie w 1162 roku Fryderyk Barbarossa, podbiwszy i zniszczywszy Mediolan, dał je Rainaldowi, arcybiskupowi Kolonii, który umieścił je w kościele św. Piotra, gdzie pozostają po dziś dzień i już od wielu wieków odbierają cześć.

Źródło: E. H. Thompson, Święty Józef. Życie i chwała. Cor Eorum 2022.

Ilustracja: Gerard David, Pokłon Trzech Króli, National Galery, London, 1515.




Maryi korona z gwiazd dwunastu

O. Jacek Woroniecki OP

Ukoronowanie Najświętszej Panny w niebie doprowadza nas do przekonania o jej wszechpośrednictwie.

Choć ustęp Apokalipsy przedstawiający obraz niewiasty z koroną gwiazd dwunastu miał w pierwszym rzędzie przedstawiać Kościół rodzący Chrystusowi dzieci, to jednak od dawnych wieków upatrywano w nim też związek z Najświętszą Panną. Św. Bernard najbardziej spopularyzował to przedstawienie. Korona z liści lub kwiatów, włożona na głowę, na Wschodzie oznaczała zawsze nagrodę, której udzielano za dokonanie jakiegoś wielkiego dzieła, i Pismo św. pełne jest porównań, w których i nagroda za zwycięstwa w dziedzinie duchowej nazwana bywa koroną.

Z obrazu przeto Apokalipsy łatwo wysnuć można było wniosek, że i Matka Najświętsza u kresu swego życia doczesnego doznała jakiejś wielkiej wyjątkowej nagrody za swe zasługi i stąd poszło przekonanie o jej ukoronowaniu w niebie, które w XV w., gdy zostały sformułowane ostatecznie tajemnice różańcowe, zajęło w ich szeregu ostatnie miejsce, zamykające przebieg życia Maryi. Wzmianka o tym, że korona na głowie niewiasty składała się z dwunastu gwiazd, łatwo mogła podsunąć myśl o dwunastu apostołach, będących tym fundamentem, na którym Chrystus oparł swój Kościół. W ten sposób korona chwały Maryi łączyła ją z Kościołem i dawała wyraz temu przekonaniu, że jest ona z nim nierozdzielnie związana, że tu jest jej tytuł i do chwały i nagrody.

Cóż by miało znaczyć samo w sobie jako symbol to ukoronowanie Matki Zbawiciela? O, zapewne wiele więcej, niż uwieńczenie za jakieś przejściowe zwycięstwo! Poza wieńcami i koronami z kwiatów szybko schnącymi, starożytność znała równie dobrze i kosztowne korony ze złota, zdobne w kamienie najdrogocenniejsze, w które tylko władcy i osoby z nim związane, jako to ich małżonki, miały prawo stroić głowę. Takie korony obok innych symbolicznych przedmiotów jak berło i jabłko były świadectwem sprawowanej władzy i oznaczały wyniesienie ponad resztę ludzi, z którym się łączyło prawo rządzenia nimi, albo przynajmniej pewien udział w tym prawie.

Niewątpliwie tedy w ogólnym mniemaniu chrześcijan z koroną gwiazd dwunastu wokoło głowy Maryi łączyło się jakieś wyjątkowe stanowisko, które zostało jej przyznane tam u stóp tronu Bożego, gdy tylko została wzięta do chwały wiecznej. Już samo jej wniebowzięcie musiało do tego mniemania skłaniać. Jeśli bowiem dla niej jednej uprzedzona została godzina zmartwychwstania, to nie tylko na to, aby dać jej tą dodatkową radość, jaką duszom zbawionym sprawi odzyskanie naturalnego połączenia z ciałem, ale dlatego, aby dotarłszy do ostatniego kresu swego rozwoju, zacząć spełniać tam od razu wielką swą rolę przewidzianą w planie świętych obcowania.

Na to, aby zrozumieć to miejsce, które Maryja zajmuje w Kościele, koniecznym jest zastanowić się nad nim w świetle tego cudownego dogmatu, który co dzień wyznajemy w składzie apostolskim, a z którego doniosłości nie dość może zdajemy sobie sprawę. Jeśli solidarność, będąca podstawowym prawem ludzkości, nie kończy się na tej ziemi, ale obejmuje też i życie wieczne, toć jasnym jest, że im kto wyżej tam się znajdzie w hierarchii duchów, ten też i większy będzie miał zakres i możność działania.

Jeśli każda dusza zbawiona w miarę stopnia miłości, do jakiego doszła za życia, będzie mogła współpracować ze swymi najdroższymi, pielgrzymującymi jeszcze po ziemi lub też spłacającymi swe długi w czyścu, toć ta, która, niepokalanie poczęta najwyżej się wzniosła w miłości, z konieczności musi tu zajmować pierwsze miejsce i obejmować swym sercem najszersze kręgi.

Otóż z samym pojęciem godności królewskiej, do której Maryja została przez ukoronowanie w niebie podniesiona, łączy się z konieczności przekonanie, że ten zakres jej współdziałania w niebie nie tylko jest największy, ale że obejmuje wszystkich, że się odnosi do całości dzieła Chrystusowego. Władzy bowiem królewskiej podlegają wszyscy poddani; kto więc otrzymuje w niej udział, ten już przez to samo obejmuje taki sam zakres działania, jak i sam władca, który go do swego boku powołał. 

Widzimy tedy, jak to ukoronowanie Najświętszej Panny w niebie doprowadza nas do przekonania o jej wszechpośrednictwie. Korona to symbol władzy królewskiej, albo udziału w niej, a władza królewska nie ma ograniczeń, lecz rozpościera się nad wszystkimi, którzy jej podlegają. Koronując swą Matkę, gdy po wniebowzięciu z duszą i ciałem znalazła się u stóp tronu Bożego, Zbawiciel dał jej taki sam zakres władzy w stosunku do nas, swych dzieci, jaki sam posiadał. U niego władza ta wypływała z samego zjednoczenia hipostatycznego natury ludzkiej z naturą boską w Osobie boskiej, toteż góruje On ponad wszelkim stworzeniem i takiej jaką Sam posiada, nikomu udzielić nie może. Pod tym względem Maryja nie może być porównana ze swym Boskim Synem, ale tylko z innymi stworzeniami, mogącymi tylko na mocy duchowego złączenia z Bogiem mieć pewien udział w tej władzy, którą Chrystus ma nad światem. Tu więc Matka Najświętsza nie różni się od nas, ale razem z nami różni się od Chrystusa. Ale jeśli weźmiemy udział, do jakiego Chrystus ją powołał i zapytamy, jaki jest jego okres, do kogo się rozciąga, to nie widzimy racji, aby nie przyznać, że nie jest on niczym mniejszy niż zakres wpływów Chrystusowych, czyli że pod tym względem możemy Ją postawić wysoko ponad nami wszystkimi, a obok Chrystusa. Stoi Ona tam sama jedna, bo jedna tylko została niepokalanie poczęta, jedna nosiła fizycznie w swym łonie tego, który łączył w sobie bóstwo z człowieczeństwem, jedna u stóp Krzyża świadomie brała udział w ofierze mającej świat wyrwać z rąk szatana, jedna wnet po śmierci wraz z ciałem weszła do chwały wiecznej.

Oto jaki jest sens ukryty tego, co nazywamy ukoronowaniem Maryi w niebie. Oznacza ono nadanie Jej godności Królowej, z tym co ta godność w sobie zawiera, a mianowicie z zakresem wpływów równych temu, jaki król posiada, tak iż do każdej sprawy podległej Jego władzy i ona może powiedzieć swe słowo, za każdego poddanego wnieść instancję. W życiu doczesnym czyniła to wciąż, jakeśmy to w ciągu naszych rozważań widzieli, ale zakres jej pośrednictwa był ograniczony do tych nielicznych jednostek, które miały to szczęście spotkania jej na drodze swego, życia. Mogliśmy więc tam dopatrywać jej pośrednictwa, ale o wszechpośrednictwie nie mogło być jeszcze mowy. Dopiero teraz, gdy stanęła u kresu swej doczesnej pielgrzymki i gdy na jej głowie spoczął królewski diadem, otwarły się przed nią niezmierzone horyzonty wszechpośrednictwa, którego w całości tu z dołu nigdy nie obejmiemy, ale które poznawać w pewnych szczegółach będzie zawsze wielką radością dla prawdziwych czcicieli Maryi.

Żródło: J. Woroniecki, Macierzynskie Serce Maryi, Albertinum 1946 [tytuł pochodzi od redakcji GM].

Ilustracja na stronie głównej: Dziewica w chwale, stojąca w chmurach, otoczona aniołami trzymającymi symbole Niepokalanego Poczęcia (1595–1633), autor: Cornelis Galle, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork (domena publiczna).




Św. Pius X, Ad Diem Illum Laetissimum

Z okazji rocznicy wydania encykliki Ad Diem Illum Laetissimum publikujemy poniżej jej treść.

Pobierz jako e-book.

Ad Diem Illum Laetissimum

Encyklika Jego Świątobliwości Papieża Piusa X [o Niepokalanym Poczęciu], z dnia 2-go lutego 1904 r.  roku: dla patriarchów, prymasów, arcybiskupów, biskupów i innych ordynariatów w zgodzie i wspólności ze Stolicą Apostolską pozostających.

Czcigodni Bracia, pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie!

Bieg czasu przywiedzie nas za kilka miesięcy do dnia niezrównanej radości, kiedy otoczony wspaniałym wieńcem kardynałów i biskupów – lat temu pięćdziesiąt – Nasz poprzednik Pius IX, świętej pamięci Papież, oświadczył i ogłosił za sprawą Bożą, na mocy urzędu apostolskiego, że Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była zupełnie wolną od zmazy pierworodnej. Była to proklamacja, o której wiadomo, iż przyjęli ją wszyscy wierni świata takim sercem, takim uniesieniem radości, że nigdy, za ludzkiej pamięci, nie było takiego objawu przywiązania, czy to wobec dostojnej Bożej Rodzicielki, czy też wobec Namiestnika Jezusa Chrystusa, ani tak podniosłego, ani tak jednomyślnego.

Dzisiaj, Czcigodni Bracia, jakkolwiek w oddaleniu pół wieku, czyż nie możemy spodziewać się, że ożywione wspomnienie Dziewicy Niepokalanej wywoła w duszach naszych jakby echo tej świętej radości i odświeży podniosłe objawy wiary i miłości ku dostojnej Matce Bożej, które widziano w tej przeszłości już oddalonej? Co nas pobudza do gorącego tego pragnienia, to uczucie, które żywiliśmy zawsze w sercu Naszym, uczucie nabożeństwa do Błogosławionej Dziewicy, jako też głębokiej wdzięczności za Jej dobrodziejstwa. Co Nas zresztą w tym upewnia, to gorliwość katolików, bezustannie czujna która kwapi się do każdego nowego hołdu, każdego objawu miłości, jaki ma się złożyć wzniosłej Dziewicy. Nie chcemy atoli taić tego, że jedna rzecz ożywia w Nas wielce to pragnienie: oto zdaje Nam się, wnosząc z tajnego przeczucia duszy Naszej, że możemy spodziewać się w niedalekiej przyszłości spełnienia wielkich i z pewnością niezuchwałych nadziei, które pobudziły Naszego poprzednika Piusa IX i cały episkopat katolicki do uroczystego sformułowania dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi.

W istocie, mało jest takich, którzy by nie ubolewali nad tym, iż nie ujrzeli dotąd spełnionych tych nadziei i którzy by nie powtórzyli za Jeremiaszem tych stów: „Czekaliśmy pokoju, a nie było dobra: czasu uleczenia, a oto trwoga” (Jer 8:15). Ale czyż nie trzeba pomawiać o mało wiary ludzi, którzy w ten sposób zaniedbują wnikać w dzieła Boże lub patrzeć na nie w prawdziwym świetle? Któż by zdołał istotnie zliczyć, któżby mógł ogarnąć tajne skarby łask, które przez czas ten cały Bóg zlał na swój Kościół na prośbę Dziewicy? A pomijając nawet to, cóż powiedzieć o tym soborze watykańskim, tak przedziwnie odpowiednim i określeniu nieomylności Papieża, sformułowanym w tak właściwej chwili przeciw błędom, które miały pojawić się niebawem, i o tym popędzie przywiązania wreszcie – rzecz nowa i rzeczywiście niebywała, która sprowadza już od dawna wiernych wszelkiej narodowości i wszystkich stref do stóp Namiestnika Chrystusowego, by go uczcić osobiście? I czyż to nie jest cudowną sprawą Opatrzności Bożej, że dwaj Nasi poprzednicy, Pius IX i Leon XIII, zdołali w czasach tak niespokojnych, rządzić świątobliwie Kościołem w warunkach i stosunkach, jakie nie przypadły w udziale żadnemu innemu pontyfikatowi? Do tego należy dodać, że
Pius IX nie ogłosił jeszcze jako dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi, a już w Lourdes rozpoczynały się cudowne objawienia Dziewicy; i to było, jak wiadomo, początkiem owych świątyń, wzniesionych na cześć Niepokalanej Matki Bożej, dzieł wielkiej wspaniałości i olbrzymiej pracy, w których codzienne cuda dokonują się za Jej przyczyną, dostarczają znakomitych argumentów, by pokonać nowoczesne niedowiarstwo. Tyle i tak nadzwyczajnych dobrodziejstw, udzielonych przez Boga na pobożne modły Maryi w ciągu lat pięćdziesięciu, które się teraz kończą, czyż nie mają budzić w nas nadziei zbawienia w czasie bliższym, aniżeli sądziliśmy? Jest to zatem niejako prawem Opatrzności Bożej, jak nas uczy doświadczenie, że od ostatecznych krańców złego do oswobodzenia nigdy nie jest tak bardzo daleko. „Blisko jest, że przyjdzie czas jego, a dni jego nie odwleką się. Albowiem zlituje się Pan nad Jakubem i wybierze jeszcze z Izraela” (Izaj 14:1). Z całą przeto ufnością możemy oczekiwać, aż sami zawołamy: „Złamał Pan kij bezbożnych […] Odpoczęła i umilkła wszystka ziemia, uradowała się i uweseliła” (Izaj 14:5,7).

Ale, jeżeli pięćdziesiąta rocznica aktu pontyfikalnego, który obwieścił poczęcie Maryi bez zmazy, powinna [rozbudzić – przyp. red.] w łonie ludu chrześcijańskiego uczucia zapału, to powód tego mieści się przede wszystkim w potrzebie, aby wszystko odnowić w Jezusie Chrystusie, co wyłożyły Nasze poprzednie Encykliki. Albowiem, któż by nie uważał za rzecz pewną, iż nie ma drogi ani bezpieczniejszej, ani łatwiejszej, aniżeli przez Maryję, by ludzie mogli dojść do Jezusa Chrystusa i uzyskać za pomocą Jezusa Chrystusa to zupełne przyjęcie za synów, które czyni świętym i bez skazy w oczach Boga? Z pewnością, jeśli słusznie powiedziano Dziewicy: „A błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana” (Łk 1:45), to znaczy, że pocznie i porodzi Syna Bożego. Jeżeli przeto przyjęła do Swego łona tego, który ze Swej natury jest Prawdą, tak, że poczęty w nowym porządku i przez nowe narodzenie… niewidzialny sam w sobie, uczynił się widzialnym w naszym ciele (Św. Leon M. Kaz. 2 De Nativ. Dom. II); od chwili, jak Syn Boży jest sprawcą i dopełnieniem naszej wiary: konieczne jest, aby Maryję ogłosić uczestniczką tajemnic Bożych i poniekąd ich Opiekunką i aby i na Niej także, jako na najszlachetniejszej podstawie po Jezusie Chrystusie, spoczywała wiara wszystkich wieków.

Jakżeby miało być inaczej? Czyż Bóg nie mógł inną drogą, aniżeli przez Maryję zesłać nam zbawcy ludzkości i twórcy wiary? Ale skoro podobało się przedwiecznej Opatrzności, by Bóg-Człowiek nam był dany przez Dziewicę i skoro Ona za sprawą Ducha św. rzeczywiście nosiła Go w swym łonie, cóż pozostaje innego, jak to, byśmy odebrali Jezusa z rąk Maryi? Widzimy też, że w Piśmie św. wszędzie, gdzie nam przepowiedziano łaskę, jaka ma być nam dana, wszędzie także lub prawie zawsze Zbawiciel ludzi ukazuje się w towarzystwie Swej świętej Matki. On wyjdzie, baranek rządzący światem, ale z kamienia na puszczy, Ona wzniesie się, jak kwiat, ale z łodygi Jessego. Widząc w przyszłości, jak Maryja depce głowę węża, Adam powstrzymuje łzy, które przekleństwo wyrywało mu z serca. Maryja zajmuje myśl Noego wśród ścian zbawczej arki; Abrahama powstrzymanego od ofiary z syna; Jakuba, spoglądającego na drabinę, po której wstępują i zstępują aniołowie; Mojżesza w zachwycie przed krzakiem, który goreje, nie płonąc; Dawida śpiewającego i skaczącego, gdy przoduje arce Bożej; Eliasza, spostrzegającego obłok, który wznosi się z morza. Nie rozwodząc się więcej, znajdujemy w Maryi, po Jezusie, kres i cel prawa, urzeczywistnienie obrazów i przepowiedni.

Niechaj to będzie sprawą Dziewicy, i to głównie Jej, by prowadzić do znajomości Jezusa, w co nie można wątpić, jeśli się zważy między innymi, że Ona jedyna na świecie, pod wspólnym dachem i w serdecznej zażyłości przez trzydzieści lat, przebywała z Nim tak blisko, jak matka z synem. Przedziwne tajemnice narodzenia i dziecięctwa Jezusa, zwłaszcza te, które odnoszą się do Jego wcielenia, zasada i podstawa naszej wiary, komuż zostały dokładniej objawione, jeśli nie Jego Matce? Chowała i wspominała w swym sercu wszystko, co widziała w Betlejem, co widziała w Jerozolimie w świątyni, ale wtajemniczona jeszcze w Jego rady i tajne zamiary Jego woli, żyła, rzec można, samym życiem swego Syna. Nie, nikt na świecie, jak ona, nie znał na wskroś Jezusa, nikt nie jest lepszym mistrzem i lepszym przewodnikiem w poznawaniu Jezusa.

Stąd wynika, i już to zaznaczyliśmy, że nikt Jej nie dorówna także w łączeniu ludzi z Jezusem. Jeżeli istotnie wedle nauki Boskiego Mistrza „To zaś jest życie wieczne, aby poznali ciebie, jedynego Boga prawdziwego i tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa” (J 17:3), ponieważ przez Maryję dochodzimy do znajomości Jezusa Chrystusa, łatwiej nam też przez Nią uzyskać życie, którego On jest pierwiastkiem i źródłem. 

A teraz, jeśli rozważymy, ile przyczyn, ile modlitw gorących wzywa tę Najświętszą Matkę, by nam hojnie udzieliła z obfitości tych skarbów, to jakiegoż wzmocnienia zaczerpnie nasza nadzieja!

Czyż Maryja nie jest Matką Boga? Jest zatem i naszą Matką. Albowiem zasadą jest, że Jezus, Słowo, które stało się Ciałem, jest zarazem Zbawicielem rodzaju ludzkiego. Jako Bóg-Człowiek przeto ma On ciało, jak inni ludzie, jako Zbawca naszego rodzaju, ciało duchowe, lub, jak się mówi, mistyczne, które nie jest niczym innym jak społeczeństwem chrześcijan złączonych z Nim wiarą. „Tak wiele nas jednym ciałem jesteśmy w Chrystusie, a każdy z osobna jeden drugiego członkami” (Rz 12:5). Dziewica więc nie tylko poczęła Syna Bożego, aby otrzymawszy od Niej naturę ludzką, stał się człowiekiem, ale aby za pomocą tej natury, otrzymanej od Niej, stał się Odkupicielem ludzi. To tłumaczy słowa aniołów, wypowiedziane do pasterzy: „Iż wam się dziś narodził Zbawiciel, który jest Jezus Chrystus” (Łk 2:11). W przeczystym łonie Dziewicy, gdzie Jezus przyjął śmiertelne ciało, złączył się tam nawet z ciałem duchowym, utworzonym przez tych wszystkich, którzy mieli wierzyć w Niego i rzec można, że noszą Jezusa w swym łonie. Maryja nosiła jeszcze tych wszystkich, których życie zawierało życie Zbawiciela. My wszyscy przeto, którzyśmy złączeni z Chrystusem, jesteśmy, jak mówi Apostoł, „członkami ciała Jego, z ciała Jego i kości Jego” (Ef 5:30), powinniśmy uważać się za pochodzących z łona Dziewicy, z którego wyszliśmy na podobieństwo ciała, przytwierdzonego do swej głowy. Dlatego jesteśmy nazwani w znaczeniu duchowym, w rzeczywistości mistycznej synami Maryi, a Ona ze swej strony jest Matką nas wszystkich. „Matką wedle ducha, niemniej Matką rzeczywistą członków Jezusa Chrystusa, którymi jesteśmy sami” (Św. Aug. de S. Virg. VI. 6). Jeśli przeto błogosławiona Dziewica jest zarazem Matką Boga i ludzi, któż może wątpić, iż wstawia się wszystkimi siłami u Swego Syna, „głowy ciała Kościoła” (Kol 1:18), aby wylał na nas, którzy jesteśmy Jego członkami, dary łaski, zwłaszcza, abyśmy Go znali, i „żyli przezeń” (1J 4:9).

Ale nie tylko chwałą Dziewicy jest to, że „dała materię ciała jednorodzonemu Synowi Boga, mającemu narodzić się z członkami ludzkimi” (S. Bed. Ven. IV. in Luc. XI) i że tym sposobem przygotowała ofiarę dla zbawienia ludzi, ale i Jej posłannictwem było nadto opiekować się tą ofiarą, wykarmić ją i w dniu przeznaczonym zanieść ją przed ołtarz. Stąd między Maryją a Jezusem bezustanna wspólność życia i cierpienia, która sprawia, że można z tego samego powodu zastosować do nich słowa Proroka: „Albowiem ustał w boleści żywot mój i lata moje we wzdychaniu” (Ps 30:11) A gdy nadeszła dla Jezusa ostatnia godzina, widziano Maryję stojącą u stóp krzyża, przejętą z pewnością grozą widoku, a jednak szczęśliwą, że Syn Jej poświęcał się dla zbawienia rodu ludzkiego i zresztą tak uczestniczącą w Jego cierpieniach, że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził (Św. Bonaw. I. Sent. 48, ad Sitt dub. 4). Wynikiem tej wspólności uczuć i cierpień między Maryją a Jezusem jest to, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości” (Eadmeri Mon., De Excellentia Virg. Mariae, c. IX) i stąd szafarką wszystkich skarbów, które Jezus nam uzyskał przez Swą śmierć i krew Swoją.

Nie można bez wątpienia powiedzieć, aby szafowanie tymi skarbami nie było właściwym i wyłącznym prawem Jezusa Chrystusa, gdyż one są wyłącznym owocem Jego śmierci, On sam zaś z natury Swej jest Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Wszelako na mocy tej wspólności cierpień i trwogi, już wzmiankowanej, między Matką a Synem, danym zostało tej dostojnej Dziewicy „stać się u Swego Syna jedynego wszechpotężną pośredniczką i orędowniczką świata całego” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Źródłem przeto jest Jezus Chrystus: „A z pełności Jego myśmy wszyscy wzięli” (J 1:16); z którego „całe ciało, złożone i złączone przez wszystkie spojenia wzajemnej usługi, według działalności stosownej do natury każdego członka, otrzymuje swój wzrost i buduje się w miłości” (Ef 4:16). Ale Maryja, jak bardzo słusznie zauważa św. Bernard, jest przewodnikiem, albo raczej tą częścią pośredniczącą, której właściwym jest spajać ciało z głową i przenosić w ciało wpływy i działania głowy; mamy na myśli szyję. Tak, powiada św. Bernard ze Sienny, „Ona jest szyją naszej głowy, za pomocą której ostatnia udziela swemu ciału mistycznemu wszystkich darów duchowych (Quadrag. de Evangelio aeterno. Serm. X. a. 3. c III). Należy się przeto, jak widzimy, abyśmy przypisywali Matce Boga moc szafowania łaską, moc, która pochodzi od Boga samego. Wszelako, ponieważ Maryja wzniosła się nad wszystkich w świętości i łączności z Jezusem Chrystusem i uczestniczyła przez Jezusa Chrystusa w dziele odkupienia, zasługuje de congruo, jak mówią teologowie, jak zasłużył się Jezus Chrystus de condigno i jest najwyższą szafarką łask. On, Jezus, „siedzi na prawicy majestatu, na wysokościach” (Żyd 1:3). Ona, Maryja, siedzi na prawicy swego Syna, jako „ucieczka tak bezpieczna i pomoc tak wierna przeciwko wszystkim niebezpieczeństwom, że nie trzeba lękać się niczego, wątpić o niczym pod Jej opieką, pod Jej kierunkiem, pod Jej patronatem, pod Jej egidą” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Któż nie uzna, że słusznie twierdziliśmy o Maryi, iż jako ciągła towarzyszka Jezusa, począwszy od domku w Nazarecie, aż do góry Kalwarii, znająca więcej, niż ktokolwiek inny, tajniki Jego serca, szafarka, jak to jest prawem matczynym, skarbów Jego zasług, jest Ona z tych wszystkich względów pomocą bardzo pewną i bardzo skuteczną w poznaniu i umiłowaniu Jezusa Chrystusa. Swoim postępowaniem niestety dostarczają nam na to aż nazbyt niezbitego dowodu ci ludzie, którzy uwiedzeni podstępami szatana, lub otumanieni fałszywymi naukami, sądzą, że mogą obyć się bez pomocy Dziewicy. Nieszczęśliwi ci, którzy zaniedbują Maryję pod pozorem hołdu oddawanego Jezusowi Chrystusowi! Jak gdyby można znaleźć dziecię inaczej, aniżeli z matką!

Skoro tak jest, Czcigodni Bracia, to do tego celu przede wszystkim powinny zmierzać wszystkie uroczystości, jakie się przygotowują wszędzie na cześć świętego i Niepokalanego Poczęcia Maryi. Żaden hołd istotnie nie jest Jej tak miły, żaden nie jest Jej tak słodki, jak ten, byśmy znali i miłowali prawdziwie Jezusa Chrystusa. Niechajże zatem tłumy zalegają świątynie, niech się odbywają wspaniałe uroczystości, niechaj nastąpi uciecha publiczna: są to rzeczy odpowiednie do ożywienia wiary. Ale jeśli do nich nie przyłączą się uczucia serca, mieć będziemy tylko prostą formę, zwyczajne pozory pobożności. Na ten widok Dziewica, zapożyczając sobie słów Jezusa Chrystusa, zwróci do nas tę słuszną wymówkę: „Ten lud czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie” (Mt 15:8).

Albowiem, aby być skuteczne, nabożeństwo do Bożej Rodzicielki powinno tryskać z serca; akty fizyczne nie mają tu ani pożytku, ani wartości, jeżeli się nie łączą z aktami duszy. Te mogą odnosić się tylko do jednej rzeczy, którą jest, abyśmy przestrzegali w zupełności to, co nam nakazuje Boski Syn Maryi. Albowiem jeżeli miłością prawdziwą jest jedynie ta, która posiada moc łączenia woli, konieczne jest, abyśmy mieli równą z Maryją wolę służenia Jezusowi, Panu naszemu. Zlecenie, jakie dała ta wielce roztropna Dziewica sługom na godach w Kanie, zwraca do nas samych: „Cokolwiek wam rzecze, czyńcie” (Jn 2:5). A oto słowo Jezusa Chrystusa: „A jeśli chcesz wnijść do żywota, chowaj przykazania” (Mt 19:17). Niechaj zatem każdy przejmie się tą prawdą, że jeżeli jego nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy nie powstrzymuje go od grzechu, albo nie pobudza jego woli do poprawienia grzesznego życia, to pobożność owa jest fałszywa i kłamliwa, pozbawiona właściwego skutku i owocu przyrodzonego.

Jeżeliby kto pragnął uzyskać potwierdzenie tych rzeczy, łatwo je znaleźć w samym dogmacie o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Albowiem pomijając tradycję, źródło prawdy, tak samo, jak Pismo św., skądże to przekonanie o Niepokalanym Poczęciu Dziewicy wydało się po wszystkie czasy tak zgodne z duchem katolickim, że można je było uważać niejako za wcielone i jakoby wrodzone duszy wiernych? „Wstrętnym nam jest mówić – taką dał odpowiedź Dionizy z Kartuz – że ta niewiasta mając kiedyś zdeptać głowę węża, aby miała kiedykolwiek być zdeptaną przez niego i że matka Boga, byłaby miała kiedykolwiek być córką szatana!” (Sent. d. 3. q. 1). Nie, umysł chrześcijański nie mógł przywyknąć do tej myśli, aby ciało Chrystusowe, święte, bez zmazy i niewinne, miało wziąć początek w łonie Maryi, z ciała, które by chociaż na małą chwilkę było uległe skazie. A dlaczego, jeśli nie z tego powodu, że nieskończony opór dzieli Boga od grzechu? W tym bez wątpienia tkwi źródło tego przekonania, wspólnego wszystkim chrześcijanom, iż Jezus Chrystus, który przed przybraniem nawet postaci ludzkiej, obmył nas z grzechów krwią Swoją, musiał udzielić Maryi tej łaski i przywileju, iż została ochroniona i wolna od pierwszej chwili swego poczęcia od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego. – Jeśli przeto Bóg tak brzydzi się grzechem, iż chciał uwolnić przyszłą matkę Swego Syna nie tylko od tych zmaz, które się popełnia dobrowolnie, ale za szczególną łaską i przewidując zasługi Jezusa Chrystusa, od tej drugiej jeszcze zmazy, której smutne piętno przekazuje nam wszystkim dzieciom Adama, to któż może wątpić, iż jest obowiązkiem każdego, kto chce przez swe hołdy pozyskać serce Maryi, poprawić się z występnych i szkodliwych nawyków i pokonać namiętności, które go pobudzają do złego.

Ktokolwiek chce nadto – a któżby tego nie chciał? – aby nabożeństwo jego do Dziewicy było Jej godne i doskonałe, powinien iść dalej i wszelkimi siłami dążyć do naśladowania Jej przykładów. To jest w istocie prawem Bożym, że tylko ci zdobywają szczęśliwość wieczną, którzy w wiernym naśladowaniu odtwarzają w sobie formę cierpliwości i świętości Jezusa Chrystusa: „Albowiem których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni do obrazu Syna jego: żeby on był pierworodny między wielu braćmi” (Rz 8:29). Ale taką jest w ogóle ułomność nasza, że podniosłość tego przykładu zniechęca nas łatwo. Dlatego ze strony Boga było to łaską zupełnie opatrznościową, iż dał nam inny przykład tak zbliżony do Jezusa Chrystusa, o ile na to pozwala natura ludzka, a jednak cudownie zastosowany do naszej słabości. Jest nią Matka Boża, nie kto inny. „Taką była Maryja, powiada św. Ambroży, że samo Jej życie jest dla wszystkich nauką”. Skąd wnioskuje bardzo słusznie: „Miejcie przed oczami waszymi, odmalowaną, jak na obrazie dziewiczość i życie Najświętszej Panny, która odbija, jak zwierciadło, blask czystości i nawet kształt cnoty” (De Virginib. L. II, c. II).

Przystoi przeto synom nie pozostawiać żadnej cnoty tej Matki bez naśladowania jej, wszelako pragniemy, aby wierni starali się przede wszystkim o główne cnoty, które są jakoby nerwami i ścięgnami życia chrześcijańskiego. Mamy na myśli wiarę, nadzieję i miłość Boga i bliźniego, cnoty, których błyszczące znamiona nosi życie Maryi we wszystkich fazach, które atoli osiągnęły najwyższy stopień blasku w chwili, gdy towarzyszyła Synowi umierającemu. — Jezus jest przybity do krzyża, a wyrzucają mu złorzecząc, że uczynił się Synem Bożym. Maryja z niezachwianą stałością uznaje i wielbi w nim boskość. Składa Go po śmierci do grobu, ale nie wątpi ani na chwilę o Jego zmartwychwstaniu. Co do miłości, jaką pała ku Bogu, to cnota owa prowadzi Ją aż do uczestniczenia w mękach Jezusa Chrystusa. Z Nim zresztą, jakby pozbawiona czucia własnej boleści, błaga o przebaczenie dla oprawców, mimo ich okrzyku nienawiści : „Krew jego na nas i na syny nasze” (Mt 27: 25).

Ale aby nie sądzono, że straciliśmy z oczu Nasz przedmiot, tj. tajemnicę Niepokalanego Poczęcia, powtarzamy, ile to skutecznej pomocy znajduje się w jej własnym źródle, by zachować te same cnoty i wypełniać je należycie. Z czego w istocie wychodzą wrogowie religii, aby siać tak wiele i tak poważnych błędów, które naruszają wiarę tak wielkiej liczby? Zaczynają oni od zaprzeczania grzechu pierworodnego człowieka i jego upadku. Za prostą bajkę [uważają – przyp. red.] zatem grzech pierworodny i wszelkie zło, jakie stąd wyniknęło: zatrute źródła ludzkości, zatruwające ze swej strony cały ród ludzki; stąd zło wprowadzone między ludzi i pociągające za sobą potrzebę odkupiciela. Gdy się odrzuca to wszystko łatwo zrozumieć, że nie pozostaje miejsca ani dla Chrystusa, ani dla Kościoła, ani dla łaski, ani czegokolwiek innego, co przewyższa naturę. Jest to zdruzgotaniem gmachu wiary od szczytu do podstaw. Jeśli zatem ludy wierzą i wyznają, że Dziewica Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była wolna od wszelkiej zmazy, stąd wynika, że trzeba, by przyjęły i grzech pierworodny, i odkupienie przez Jezusa Chrystusa, i Ewangelię, i Kościół i wreszcie prawo cierpienia, na mocy czego wyrwany z korzeniem i zniszczony zostaje wszelki racjonalizm i materializm na świecie i ostaje się ta chwała i mądrość chrześcijańska, iż zachowała i obroniła cnotę. Co więcej, przewrotnością, wspólną wrogom wiary, w naszych zwłaszcza czasach, jest odpychanie i głoszenie, że należy odrzucać wszelki szacunek i posłuszeństwo wobec powagi Kościoła, nawet wobec wszelkiej władzy ludzkiej, w przekonaniu, że im łatwiej przyjdzie następnie zwalczyć wiarę. Tutaj jest źródło anarchizmu, zasady najszkodliwszej i najzgubniejszej, jaka istnieje, dla wszelkiego rodzaju porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego.

Taka plaga, równie zgubna dla społeczeństwa, co i dla chrześcijaństwa, będzie pokonana przez dogmat o Niepokalanym Poczęciu, wskutek obowiązku przyznania Kościołowi władzy, wobec której nie tylko wola musi się uginać, ale także i umysł. Z uczucia tego poddania się bowiem lud chrześcijański odnosi do Maryi Dziewicy ten hymn pochwalny : „Wszystkaś piękna jest, Maryjo, i nie ma w Tobie zmazy pierworodnej” (Grad Miss. in festo Im. Conc.). Uzasadnia to znowu twierdzenie Kościoła, że Ona sama wytępiła herezje w świecie całym.

Skoro wiara, jak mówi Apostoł, jest niczym innym, jak „podstawą tych rzeczy, których się spodziewamy” (Żyd 11:1), każdy przyzna łatwo, że gdy Niepokalane Poczęcie Maryi utwierdza naszą wiarę, przez to samo także ożywia naszą nadzieję. Tym więcej, że jeśli Dziewica wolna była od zmazy pierworodnej, to dlatego, że miała zostać Matką Chrystusa; stała się Matką Chrystusa, aby dusze nasze mogły odżyć w nadziei.

Pomijając tutaj miłość ku Bogu, zapytujemy: któż nie znalazłby w rozważaniu Niepokalanego Poczęcia Dziewicy bodźca do ścisłego przestrzegania nauki Jezusa Chrystusa, abyśmy miłowali się wzajemnie, tak jak On nas umiłował? „I ukazał się – w tych słowach opisuje św. Jan objawienie Boskie – znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej nogami, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu” (Ap 12:1). Każdemu wiadomo, że owa niewiasta oznacza Maryję Dziewicę, która nietknięta żadną zmazą, poczęła naszego Mistrza Boskiego. I mówi Apostoł dalej: „A będąc brzemienną, wołała, rodząc i męczyła się w porodzie” (Ap 12:2). Św. Jan przeto widział Najświętszą Pannę Maryję wśród wiecznej szczęśliwości i wśród mozołu, tajemniczego porodu. Jakiego narodzenia? Bez wątpienia naszego, nas, którzy zatrzymani jeszcze na wygnaniu, potrzebujemy narodzenia się do doskonałej miłości Bożej i szczęśliwości wiecznej. Co do bólów porodu, to oznaczają one żar miłości, z jaką Maryja czuwała nad nami z wyżyn niebieskich i pracuje w nieustannych modlitwach nad tym, by liczba wybranych była kompletna.

Życzeniem Naszym jest, aby wszyscy wierni starali się zdobyć tę cnotę miłości i korzystali w tym celu zwłaszcza z nadzwyczajnych uroczystości, które się odbędą na cześć Niepokalanego Poczęcia Maryi. Z jakąż wściekłością i namiętnością zaczepiają dzisiaj Jezusa Chrystusa i religię, którą założył! Jakież więc niebezpieczeństwo dla wielu, niebezpieczeństwo obecne i nagłe uwiedzenia do błędu i zatracania wiary! „Kto więc mniema, że stoi, niech patrzy, żeby nie upadł” (1Kor 10:12). Ale niechaj wszyscy także zwrócą się do Boga przy pomocy Dziewicy św. w pokornych i gorących modlitwach, aby nawrócił na drogę prawdy tych, którzy mieli nieszczęście zboczyć z niej. Wiemy bowiem z doświadczenia, że modlitwa, która pochodzi z miłości i która opiera się na pośrednictwie Maryi, nigdy nie była daremna. Bez wątpienia, nie należy się spodziewać, aby napaści na Kościół ustały kiedykolwiek, „gdyż i sekty być muszą, aby się wśród was ujawnili ci, co są wypróbowani”(1Kor 11:19). Dziewica atoli nie przestanie ze swej strony podtrzymywać nas w naszych doświadczeniach, jakkolwiek przykrymi by one nie były i toczyć walkę, jaką prowadzi od swego poczęcia, tak, że codziennie będziemy mogli powtarzać te stewa „Dzisiaj zdeptała głowę dawnego węża” (Off. Imm. Conc. in II Vesp. ad Magnif.).

I aby skarby łask niebieskich, bardziej otwarte niż zwykle, dopomogły nam połączyć naśladowanie błogosławionej Dziewicy z hołdami, jakie Jej składać będziemy w ciągu tego roku i abyśmy łatwiej doszli do naprawienia wszystkiego w Jezusie Chrystusie, przeto za przykładem Naszych poprzedników na wstępie pontyfikatu postanowiliśmy udzielić światu całemu odpustu nadzwyczajnego w postaci jubileuszu. Oto, dlaczego, opierając się na miłosierdziu Boga Wszechmocnego i na władzy błogosławionych Apostołów św. Piotra i Pawia, w imię tej mocy związywania i rozwiązywania, jaka Nam została udzielona mimo Naszej niegodności, postanawiamy: Wszystkim i każdemu z wiernych obojga płci, przebywającym w mieście Rzymie lub znajdującym się tu chwilowo, którzy zwiedzą trzy razy cztery bazyliki patriarchalne, począwszy od pierwszej niedzieli wielkiego postu, 21 lutego aż do 2 czerwca włącznie, do dnia, w którym obchodzi się uroczystość Najświętszego Sakramentu i którzy przez pewien czas modlić się będą pobożnie o wolność i wywyższenie Kościoła katolickiego i Stolicy apostolskiej, o wytępienie herezji i nawrócenie grzeszników, o zgodę między chrześcijańskimi książętami, o pokój i zgodę całego ludu prawowiernego wedle Naszych intencji; którzy w czasie oznaczonym wyżej i poza dniami wielkiego postu raz pościć będą, używając tylko postnych potraw, którzy wyspowiadawszy się z grzechów przyjmą komunią św.; tak samo tym wszystkim, mieszkającym za obrębem Rzymu, którzy w oznaczonym wyżej czasie albo w ciągu trzech miesięcy, oznaczyć się mających przez Ordynariat, a nawet z rzędu, jeśli to uzna za słuszne dla wygody wiernych, w każdym razie przed 8 grudnia, odwiedzą trzy razy kościół katedralny, a w braku tegoż kościół parafialny, lub w braku i tego jeszcze, główny kościół miejscowy i którzy pobożnie spełnią inne warunki, wymienione tutaj – udzielamy odpustu zupełnego, pozwalając także, aby ten odpust, którego raz jeden tylko można dostąpić, ofiarować można za dusze tych, którzy opuścili to życie w łasce Bożej.

Pozwalamy nadto, aby podróżni na lądzie i morzu, spełniwszy wzmiankowane wyżej warunki po powrocie do domu, dostąpili tego samego odpustu.

Spowiednikom, uznanym przez własne Ordynariaty, udzielamy władzy zamienienia przepisanych przez Nas warunków na inne uczynki pobożne, na rzecz osób zakonnych obojga płci i innych jakichkolwiek osób, które nie mogłyby spełnić warunków, wraz z władzą zwolnienia od komunii św. dzieci, które jeszcze nie były przyjęte.

Nadto, wszystkim i każdemu z wiernych, tak świeckim, jak duchownym, czy to zakonnym czy świeckim, jakiegokolwiek zakonu i instytutu, włączając tych, którzy żądają osobnej wzmianki, udzielamy pozwolenia na wybranie w celu, o jaki chodzi, kapłana jakiegokolwiek, czy zakonnego, czy świeckiego wśród duchownych aprobowanych (a z tego mogą korzystać też i zakonnice, nowicjuszki i inne osoby, mieszkające w klasztorach z klauzurą, byleby spowiednik był aprobowany dla zakonnic), który to kapłan osoby wymienione, zgłaszające się do niego w czasie oznaczonym i spowiadające się w celu uzyskania jubileuszowego odpustu i spełniające inne warunki potrzebne, będzie mógł tym razem jedynie wedle sumienia zwolnić od wszelkiej ekskomuniki, suspensy i innych kar i cenzur duchownych, wyznaczonych z jakiejkolwiek przyczyny przez prawo lub sędziego, nawet w przypadkach zarezerwowanych w szczególny sposób dla kogokolwiek, choćby dla Najwyższego Zwierzchnika i Stolicy apostolskiej, jako też rozgrzeszyć ze wszystkich grzechów i występków, zarezerwowanych Ordynariuszom i Nam samym i Stolicy apostolskiej, wyznaczając wszelako poprzednio zbawienną pokutę i wszystko, co przepisuje prawo, a jeżeli chodzi o herezję, odwołanie i wyrzeczenie się błędów, wymagane przez prawo; zamieniać nadto wszelkiego rodzaju śluby, nawet złożone pod przysięgą i zarezerwowane dla Stolicy apostolskiej (wyjątek stanowią śluby czystości, zakonne lub zawierające zobowiązania, przyjęte przez trzecią osobę), zamieniać te śluby, powtarzamy, na inne uczynki pobożne i zbawienne, a jeśli chodzi o penitentów, przebywających w zakonach, a nawet o osoby zakonne, rozgrzeszyć je od wszelkiego uchybienia, przeciw praktyce zakonnej, popełnionego jednak tylko przez naruszenie cenzury. Nie dyspensujemy zresztą niniejszym innych uchybień, popełnionych w jakikolwiek sposób, czy przez zuchwałość czy z ułomności, jawnie lub skrycie, czy przez czyn hańbiący, albo przez inną nieudolność lub niezręczność; ponieważ nie chcemy także zbaczać od konstytucji wydanej przez Benedykta XIV błogosławionej pamięci, rozpoczynającej się od słów „Sacramentum potnitentiae” z oświadczeniami, dodanymi do niej; ani też, aby niniejsze mogły lub powinny być użyteczne tym, których My sami i Stolica apostolska, albo jakiś prałat lub sędzia duchowny był ekskomunikował osobno, suspendował albo ogłosił jako znajdujących się pod mocą wyroku lub cenzury, albo którzy by byli obłożeni publiczną klątwą, chyba jeśliby w oznaczonym czasie dokonali zadośćuczynienia i pogodzili się, jeśli potrzeba, ze stronami.

Do tego dodajemy, że chcemy i pozwalamy, aby przez cały ten czas jubileuszowy każdy zachował niepodzielnie przywilej uzyskania wszelkich odpustów, nie wyłączając zupełnych, udzielonych przez Nas lub Naszych poprzedników. Kończymy list niniejszy, Czcigodni Bracia, wyrażając na nowo nadzieję, jaką mamy w sercu, że za pomocą łask nadzwyczajnych tego jubileuszu, wyznaczonego pod auspicjami Niepokalanej Dziewicy, wielu tych, którzy niegodnie odstąpili od Jezusa Chrystusa, powróci do Niego i że wśród ludu chrześcijańskiego rozkwitnie na nowo miłość do cnót i żar pobożności. Przed pięćdziesięciu laty, gdy Pius IX, Nasz poprzednik, ogłosił, że Niepokalane Poczęcie błogosławionej Matki Jezusa Chrystusa ma być przedmiotem wiary, niezmierzona obfitość łask, jako to przypomnieliśmy, zstąpiła na ziemię, a wzrost zaufania do Dziewicy św. wywołał znaczny postęp dawnej religii ludów. Cóż nas powstrzymuje od oczekiwania czegoś lepszego jeszcze w przyszłości? Bez wątpienia przeżywamy smutną epokę i mamy prawo podnosić tę skargę proroka: „Albowiem nie ma prawdy i nie ma miłosierdzia i nie ma znajomości Boga na ziemi. Złorzeczeństwo i kłamstwo, i mężobójstwo, i kradzież, i cudzołóstwo wylało z brzegów” (Oz 4:1-2). Jednakże wpośród tego, jak nazwać można, potopu złego, oko widzi podobną do tęczy najłaskawszą Dziewicę, znak pokoju między Bogiem a ludźmi. „Łuk mój położę na obłokach i będzie znakiem przymierza między mną, a między ziemią” (Gen 9:13). Chociażby rozszalała nawałnica i noc ciemna zakryła niebo, nikt drżeć nie powinien. Widok Maryi przebłaga Boga i On przebaczy. „I będzie łuk na obłokach, i ujrzę go, i wspomnę na przymierze wieczne” (Gen 9:16). „I nie będzie więcej wód potopu ku wygładzeniu wszelkiego ciała” (Gen 9:15). Bez wątpienia, gdybyśmy zaufali Maryi jak należy, zwłaszcza w czasie, w którym święcić będziemy z większą pobożnością Jej Niepokalane Poczęcie, bez wątpienia, powtarzamy, poznamy, że Ona jest zawsze tą Dziewicą potężną, która „swa dziewiczą stopą zdeptała głowę węża” (Off. Imm. Conc. BMV).

Jako zakład tych łask, Czcigodni Bracia, udzielamy Wam w Panu, z całego serca, Wam i Waszym ludom, błogosławieństwa apostolskiego.

Dan w Rzymie u św. Piotra, 2. lutego 1904 roku, w pierwszym roku Naszego pontyfikatu.

Pius X, Papież.

Na podstawie wydania: Pelplin 1904

Język uwspółcześniono




Jeśli sakramenty znikną

Czy możliwe jest otrzymanie łaski, która przychodzi wraz z sakramentami bez faktycznego przyjmowania sakramentów?

W moim ostatnim kazaniu dałem wam szczepionkę przeciwko strachowi, który jest prawdziwą pandemią w dzisiejszym świecie i tak jak obiecałem, oto wasza dawka przypominająca. Lekarstwem na strach jest właściwe nastawienie – właściwe myślenie o jakimś potencjalnym niebezpieczeństwie, które może się wydarzyć w przyszłości. A jednym z niebezpieczeństw stojących obecnie przed nami, o które wielu słusznie się martwi, jest potencjalna utrata tradycyjnej Mszy łacińskiej. Co mamy zrobić, jeśli zniknie? Co się stanie, jeśli stracimy dostęp do tradycyjnych sakramentów? Co będzie, jeśli Msze w ogóle zostaną odwołane, tak jak 18 miesięcy temu? Co, jeśli Kościół będzie musiał zejść do podziemia? Co, jeśli żaden z sakramentów nie będzie dostępny? Szkoda, że w dzisiejszych czasach są to prawdopodobne scenariusze. Dzieje się to obecnie w Chinach, w podziemnym Kościele w Chinach. Nie mają tam dostępu do sakramentów. Aby zatem nie martwić się o to nadmiernie, musimy wyposażyć się w pewność siebie i proaktywność. Niewłaściwą reakcją jest przyjęcie mentalności ofiary: jesteśmy karani za grzechy naszych ojców; co teraz zrobimy? Nie możemy uzyskać łaski! Nie myślmy tak. Pamiętajmy, że Bóg może wszystko obrócić na naszą duchową korzyść; nawet utratę sakramentów. Bóg nie chce, aby wydarzyło się zło, ale kiedy to się stanie, chce, abyśmy dobrze zareagowali. Bóg chce, abyśmy przyjęli rzeczy, nawet utratę sakramentów, z poddaniem się [Jego Opatrzności – przyp. red. GM], pokojem, cierpliwością i chce, abyśmy pracowali tak ciężko, jak tylko możemy, w ramach nałożonych na nas ograniczeń.

Warto przede wszystkim pamiętać, czym są sakramenty. Są znakami – wskazują na coś innego, coś wyższego od nich samych, na nadprzyrodzoną łaskę Boga. Dlatego pragniemy sakramentów z powodu łaski, którą posiadają, a nie z powodu fizycznych znaków, którymi są. Każdy powinien uznać, że sakrament bez łaski nie jest pożądany, na przykład zła spowiedź lub zła komunia. Otrzymałeś sakrament, ale niegodnie – to nie jest dobre. Lub też Msza odprawiana w sposób nieprawidłowy – wygląda jak Msza, brzmi jak Msza, ale nic tam nie ma, żadnej łaski. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to zjawisko pożądane. Musimy więc pamiętać o tym rozróżnieniu: nie pragniemy sakramentów dla niech samych, nie ich boimy się stracić. Przerażające jest to, że łaska Boża, która przychodzi z tymi sakramentami, mogłaby nie być dostępna.

Mając powyższe na uwadze, dobrze byłoby przypomnieć sobie, czy dostatecznie boimy się utraty sakramentów z własnej winy, przez grzech śmiertelny, przez zaniedbanie czy z powodu arogancji. Tak, powinniśmy obawiać się zewnętrznej utraty sakramentów, ale co z wewnętrzną utratą łaski? Czy nie popadłem w samozadowolenie lub rutynę? Jeśli sakramenty znikną nie z naszej winy, czy możemy nadal uzyskać łaskę? Oczywiście, odpowiedź brzmi: tak. Poprzez modlitwę, pokutę, post, dobre uczynki, jałmużnę, uczynki miłosierdzia — one także przynoszą łaskę. Jeśli nadmiernie martwię się o utratę sakramentów, to być może dlatego, że nigdy nie robię niczego poza nimi. Ile osób tylko przychodzi na codzienną Mszę i spowiada się co tydzień, ale nie robi nic poza tym. Jeśli tak jest, nie jest to dobre życie modlitwy. Jeśli robisz rachunek sumienia jedynie, gdy idziesz do spowiedzi, wówczas, gdy spowiedź jest niedostępna, nie masz zwyczaju robienia rachunku sumienia. Jeśli modlisz się tylko wtedy, gdy przychodzisz na codzienną Mszę, co się stanie, gdy nie będziesz mógł na nią dotrzeć? Kiedy się modlisz? Nigdy nie nabyłeś nawyku.

Oto cel solidnego życia modlitewnego poza przystępowaniem do sakramentów. Musimy być przepełnieni pewnością, że możemy być blisko Boga bez względu na wszystko. Bez względu na to, co dzieje się na zewnątrz, wewnątrz nadal powinienem być blisko Boga. I bezwzględnie – powinniśmy się modlić przed przyjęciem sakramentów. Powinniśmy co wieczór robić rachunek sumienia. Powinniśmy każdego dnia przygotowywać się do Komunii św. myśląc o Mszy, być blisko Boga poprzez modlitwę, medytację, lekturę duchową. W ten sposób, kiedy przyjmujemy sakramenty, są one o wiele potężniejsze, o wiele bardziej skuteczne.

Co jednak się stanie, jeśli sakramenty rzeczywiście zostaną nam odebrane? Co się stanie, jeśli będziemy potrzebować tej łaski, którą tylko sakramenty mogą dać, jak np. spowiedź? Co się stanie, jeśli jestem w stanie grzechu śmiertelnego? Czy nie jest to ważne rozróżnienie? Odmawiane modlitwy i dobre uczynki w stanie grzechu śmiertelnego nie są bezużyteczne. W stanie grzechu ciężkiego nie możemy zdobyć zasług, jednak nasze modlitwy właściwie ukierunkowują nas do nabywania cnót, do właściwego życia i do przywrócenie przyjaźni Boga, gdy nadejdzie stosowny czas. Zawsze zatem módl się bez względu na wszystko.

Mimo to jednak, jeśli nie ma spowiedzi, jeśli nie ma Mszy, jeśli nie ma sakramentów, to co mamy robić i jak mamy się przygotować i mieć pewność, że skonfrontujemy się z tą potencjalną możliwością. Otóż Bóg jest niezwykle miłosierny, a Kościół rozpoznaje Jego wszechmoc. Kościół wie, że Bóg może zrobić wszystko, więc jeśli nie z naszej winy sakramenty stają się niedostępne, możemy zapytać: czy możliwe jest otrzymanie łaski, która przychodzi wraz z sakramentami bez faktycznego przyjmowania sakramentów? Czy możemy otrzymać przebaczenie grzechów bez spowiedzi? Czy możemy pozostawać w jedności z Chrystusem bez faktycznej Komunii świętej? Odpowiedź według Kościoła w pewnych okolicznościach brzmi „tak”. Otóż sam Kościół ma wyrażenie, które to opisuje: Bóg zobowiązał się respektować sakramenty, ale sam nie jest związany swoimi sakramentami. Jeśli sakrament jest właściwie wykonywany przez wszystkich zaangażowanych, szafarza i przyjmującego, to Bóg zobowiązał się udzielić łaski. Jesteśmy pewni, że łaska została przekazana, kiedy robimy wszystko, o co prosi nas Kościół. Jesteśmy pewni przebaczenia grzechów. Ilekroć przychodzimy na Mszę i wszystko jest dokładnie takie, jak chce tego Kościół, mamy pewność, że Chrystus jest naprawdę obecny. Jednak Bóg jest wszechmocny i może robić, co chce. Jeśli zdecyduje się udzielić łaski sakramentalnej poza sakramentami, ma całkowitą wolność, aby to zrobić. Różnica sprowadza się do poziomu pewności, jaką mamy my sami. Na przykład każdy powinien być zaznajomiony z tym, co nazywa się aktem żalu doskonałego. Jest to żal za nasze grzechy, za to, że obraziliśmy samego Boga, ponieważ jest On wszechmocny i dobry. Żal doskonały jest usposobieniem naszego serca, szczerym żalem za nasze grzechy, że obraziliśmy Boga, ponieważ zasługuje na całą naszą miłość. Tak więc akt doskonałej skruchy, nawet poza spowiedzią, przebacza nam wszystkie nasze grzechy. Nie możemy jednak być tego pewni. Z tego powodu, gdy dokonujemy aktu żalu doskonałego, nie wypada sakramentalnie przyjmować Komunii świętej, bo jest możliwe, że nasz akt żalu nie był tak skuteczny, jak spowiedź. Byłoby to wówczas świętokradztwo. Powstrzymujemy się zatem od sakramentalnej Komunii aż do sakramentalnej spowiedzi.

Dlatego Chrystus w Ewangeliach zawsze starał się dawać fizyczne znaki, gdy dokonywał niewidzialnego cudu, takiego jak przebaczenie grzechów paralitykowi – przebacza człowiekowi wszystkie grzechy, faryzeusze są zgorszeni, wątpią w to. Potem każe człowiekowi wstać i iść i nikt w to nie wątpi, ponieważ oni to widzą. I to jest jedną z przyczyn potrzeby posiadania fizycznych widocznych znaków wszystkich sakramentów, abyśmy mieli pewność, że sakrament się wypełnił. Jednak, gdy te sakramenty są niedostępne nie z naszej winy, nadal mogą być dostępne, z mniejszą pewnością ich skuteczności, poprzez akt skruchy – przebaczenie grzechów – lub przyjmowanie komunii duchowej. Gdy nie ma Mszy, nie ma Komunii świętej, dokonujemy tego aktu miłości i pragnienia zjednoczenia z naszym Panem i Bogiem w Jego łasce i w Jego dobroci. Może udzielić nam łask, porównywalnych do tych, jakie otrzymalibyśmy przyjmując Komunię świętą.

Istnieje na to wiele dowodów w żywotach świętych. Na przykład święta Maria Egipska, święta wczesnego Kościoła. W młodości była grzesznicą, nawróciła się, poszła na jedną Mszę, przystąpiła do jednej spowiedzi, przyjęła jedną Komunię świętą, a następnie żyła na pustyni przez 60 lat. A potem po życiu w pokucie, poście i modlitwie ponownie przyjęła spowiedź, Komunię świętą, a potem umarła i poszła prosto do nieba. A zatem decydująca nie jest ilość Komunii świętych czy innych sakramentów, ale ich jakość. A dzięki oddaniu się [Opatrzności Bożej – przyp. red. GM], modlitwie, szczeremu pragnieniu przyjmowania sakramentów, w sytuacji, gdy nie są one dostępne, kiedy ten czas w końcu nadejdzie, będzie to najlepszy sakrament, jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy, ponieważ będziemy stosownie do niego usposobieni. To nie sakramenty i łaski Boga są wybrakowane; one są nieskończone. Brak jest w nas. Jeśli się nie przygotujemy i nie zostaniemy świętymi, będzie to nasza wina.

Chciałbym wspomnieć także o japońskich katolikach, którzy byli ewangelizowani przez świętego Franciszka Ksawerego w XVI wieku. Po kilku pokoleniach wielu nawróciło się i stało się katolikami, ale w 1620 r. wszyscy księża i biskupi zostali albo zabici, albo wypędzeni z Japonii. I tak przez następne 263 lat ci japońscy katolicy, którzy pozostali, musieli kontynuować wiarę bez księży i bez Mszy, tylko z chrztem (który każdy mógł udzielić i przekazać), dokonując tych aktów wiary i skruchy, czyniąc akty komunii duchowych. A kiedy Japonia ponownie otworzyła swoje granice, ponad 250 lat później przybyli misjonarze i zobaczyli, że grupy wiernych katolików wciąż przekazują wiarę kolejnym pokoleniom. Zdarzyło się to w przeszłości; może wydarzyć się i teraz.

Dzieje się to właśnie teraz w Chinach, ale nie musimy się tym nadmiernie martwić. Bądźcie ufni i zadajcie sobie teraz pytanie, czy robię cały dostępny mi użytek z sakramentów modlitwy i z łaski, aby uświęcić moją duszę. Jeśli jakiś wirus atakuje twoje zdrowie – zadbaj o swoje zdrowie. Jeśli przewiduję coś, co może zaatakować moją duszę lub osłabić moje zdolności do zdobycia łaski – powinienem wzmocnić swoją duszę, zdobyć łaskę teraz, przygotować się na ten czas, jeśli nadejdzie.

Źródło: Ks. Daniel Nolan FSSP, What if the Sacraments are Suppressed? Youtube – Sensus Fidelium (tłum red. GM).

Ilustracja: Siedem sakramentów, Rogier van der Weyden (domena publiczna via Wikimedia).




Kościół Święty Matka i św. Józef

Nasze czytanie zaczerpniemy z modlitwy ku czci Świętego Józefa: „O, święty Józefie, którego opieka jest tak wielka, potężna i natychmiastowa przed tronem Boga, składam w tobie wszystkie moje sprawy i pragnienia. O, święty Józefie, pomóż mi swoim potężnym wstawiennictwem i uzyskaj dla mnie wszystkie duchowe błogosławieństwa przez Twego przybranego Syna Jezusa Chrystusa, naszego Pana, tak abym skorzystawszy tutaj na ziemi z Twej niebiańskiej mocy, mógł złożyć Ci moje dziękczynienie i hołd w niebie. O, święty Józefie, nigdy nie męczę się kontemplowaniem Ciebie i Jezusa śpiącego w Twoich ramionach. Nie śmiem podejść, gdy On odpoczywa blisko twego serca. Przytul Go w moim imieniu, pocałuj Jego cudną głowę i poproś, by odwzajemnił pocałunek. Święty Józefie, patronie dusz konających, gdy wydamy ostatnie tchnienie, módl się za nami w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen”.

Istnieje wiele tytułów, które możemy nadać Kościołowi rzymskokatolickiemu. Święty Kościół został nazwany mistycznym ciałem Chrystusa, w którym Chrystus i Jego święty Kościół są jedną i tą samą mistyczną osobą, głową i ciałem zjednoczonymi ze sobą. Kościół został również stosownie nazwany oblubienicą Chrystusa, z Chrystusem jako Oblubieńcem, który nigdy nie oddzieli się ani nie rozwiedzie ze swoją małżonką. Kościół jest winnicą Pana, w której Chrystus jest krzewem winnym i to On daje życie nam, jego latoroślom. Kościół jest barką, łodzią z Piotrem niosącą nas przez ocean tego świata do portu niebieskiego. Ale ze wszystkich cudownych tytułów, jakie nadajemy Kościołowi rzymskokatolickiemu, najpiękniejszym i najbardziej wzruszającym jest być może tytuł Świętej Matki Kościoła.

Tak, Święta Matka Kościół — matka, która troszczy się o nas szczególnie duchowo, dając nam środki do zbawienia i uniknięcia piekła. Święta Matka Kościół jest matką, bo zrodziła nas, wydała nas na świat z łona chrzcielnicy, zrodziła w sposób nadprzyrodzony dzięki darowi łaski uświęcającej, dała nam ziarno życia wiecznego. Matka Kościół karmiła nas wtedy Ciałem, Krwią, Duszą i Boskością swego Pana i Oblubieńca. Karmi nas Najświętszą Eucharystią. Uzdrawia nas w konfesjonale udzielając nam rozgrzeszenia. Nawet dla najgorszego z grzechów śmiertelnych jest zawsze nadzieja. A Święta Matka Kościół umacnia nas przy bierzmowaniu, byśmy publicznie świadczyli o wierze katolickiej, która jest jedyną wiarą podobającą się Bogu.

W ten sposób Matka Kościół zapewnia nam, kapłanom, owoce odkupienia, które mogą być rozpowszechniane i stosowane wśród niezliczonych dusz, zwłaszcza gdy ci sami kapłani składają Najświętszą Ofiarę Mszy i odtwarzają Ofiarę Kalwarii, na ołtarzu w sposób bezkrwawy. Kościół zapewnia także sakrament małżeństwa ochrzczonym parom. Będzie z nami również pod koniec życia, nigdy o nas nie zapomni, będzie tam z ostatnim namaszczeniem i ostatnim odpustem dla wszystkich. I dzięki temu możemy teraz radzić sobie z pozostałościami grzechu i ze strachem przed śmiercią nawet na końcu życia. Nasza Święta Matka Kościół będzie z nami nawet po śmierci i będzie się modlić za dusze wiernych zmarłych aż do końca świata. A jeśli otrzymamy zbawienie i jeśli otrzymamy uszczęśliwiającą wizję Boga twarzą w twarz, to będzie to zasługą naszej Świętej Matki Kościoła. Chrystus i Kościół zjednoczeni razem, gdyż poza tą świętą parą — Chrystusem w Kościele — nikt nie może być zbawiony. Jeśli zostanę zbawiony, będę to zawdzięczał Chrystusowi, mojemu Panu, jak również mojej Matce Kościołowi, bo stanowią oni jedną Mistyczną Osobę, która zapewniła mi środki do osiągnięcia mojego właściwego celu. Dlatego zawsze powinniśmy kochać Kościół. A o tym zapomnieliśmy. Kochaj prawdziwie Świętą Matkę Kościół i nigdy nie mów o nim źle, bo on jest naszą Matką.

Ludzie są zbyt niedbali, kiedy mówią o Kościele. Nie rozumieją, czym jest Kościół. Jest on doskonałą oblubienicą Chrystusa. Jest nieskazitelny i bezgrzeszny, a jednak ma wiele dzieci, które przez swoje liczne grzechy przyprawiają go o ból serca, a w niektórych przypadkach zniesławiają go. Ale chce ich w sobie zatrzymać, nawet jeśli są mu niewierne. Grzechy dzieci nie deprawują matki. A Oblubienica Syna Bożego pamięta, że Dziewicza Matka Boża, sama Dziewica Maryja, jest członkiem Kościoła. Oczywiście Kościół jest ponad Nią. Ona jest najwyższym członkiem ze wszystkich. Nigdy nie powinniśmy mówić, że w jakiś sposób Kościół zgrzeszył lub Kościół jest grzeszny. Nigdy nie mów, że Kościół traci kontrolę lub w jakiś sposób nie jest w stanie wykonać swojej misji ratowania dusz. Nigdy nie powinniśmy tracić do niego zaufania. Bramy piekielne mogą mocno uderzyć w Kościół katolicki, burze i fale morza tego świata mogą uderzyć w łódź Piotrową, ale nasi wrogowie nigdy nie przemogą naszej Matki.

Często wielu z nas wykazuje brak nadziei. To grzech XX i XXI wieku. Albo przepełnia nas rozpacz, albo zarozumiałość. To grzechy współczesnego człowieka. Brakuje nam nadziei i być może zaczynamy wątpić w skuteczność i moc Chrystusa działającego przez swój Kościół i stajemy się posępni i brak nam nadziei i zastanawiamy się, czy naprawdę mamy dar wiary, na którym zakotwiczona jest nadzieja. Czy naprawdę wierzymy?

Przyznaję, że przyswoiliśmy treść wiary. Nie wątpię, że znamy podstawy Katechizmu, wiemy, dlaczego Bóg nas stworzył, znamy definicję Trójcy Świętej: jeden Bóg w trzech Osobach Boskich. Znamy tajemnicę przeistoczenia w tym sensie, że Święta Eucharystia jest rzeczywiście zasadniczo Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem Syna Bożego i Syna Maryi. Ale czy naprawdę mamy dar wiary? O darze wiary mówi Pismo Święte, które dosłownie może przenosić góry. Nasz Pan powiedział nam, że gdybyśmy mieli wiarę choćby wielkości ziarnka gorczycy, moglibyśmy powiedzieć górze: „przesuń się”, a byłaby poruszona. Święty Grzegorz, cudotwórca, wielki święty z dawnych czasów, spowodował poruszenie góry w sposób dosłowny. Pragnął wybudować klasztor, i góra stanowiła przeszkodę w jego projekcie budowlanym. Musiała się ruszyć. Ostatecznie zbudowano klasztor.

Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego Boga, który nad nami czuwa? W każdej chwili wszechmocny Syn Boży i Syn Maryi jest niewidzialną Głową Kościoła. Jego Wikariusz, Papież, jest tylko Jego widzialnym przedstawicielem. Jest w łodzi, może śpi na swojej poduszce, a my spieszymy się, jak apostołowie, by Go obudzić, ale On jest obecny. Czy zdajemy sobie sprawę, że nawet wiatry i fale morza tego świata uderzające o łódź Piotrową natychmiast cichną, zaszczepione słowem Pana wszystkiego. Nawet wiatry i morze są Mu posłuszne. On panuje niepodzielnie.

Zastanawiam się, czy wierzymy, że dosłownie wszystko, co się dzieje, wszystko jest pod parasolem woli Bożej, poza bezpośrednim grzechem człowieka, ale to jest częścią Jego planu. Czy stracił kontrolę nad Kościołem? Czy stracił kontrolę nad światem i poddał się? Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego orędownika przed tronem Boga oraz wsparcie Najświętszej Maryi Panny? Matka Boża będzie się wstawiała za nami w każdej chwili. Modlitwy Zdrowaś Maryjo, które ofiarujemy, nie są bezużyteczne. Ona zmiażdżyła głowę węża, zmiażdżyła samego szatana i zmiażdży twoją głowę i zdepcze tego samego węża w naszym własnym życiu, jeśli tylko na to pozwolimy. I mamy potężnego Świętego Józefa, który jest również wszechmocny w swoim wstawiennictwie. Mamy Patrona i Opiekuna Kościoła powszechnego. Był on z nami i jak kiedyś trzymał Dzieciątko Jezus w swoich potężnych rękach i ramionach i trzymał Dzieciątko Jezus w cieple i bezpieczeństwie swego świętego płaszcza, który miał na sobie, tak też Święty Józef trzyma i chroni Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, w tych samych potężnych ramionach, w tym samym płaszczu ochronnym. Kiedy Święty Józef wstawia się przed Synem Bożym, staje przed naszym Panem jako postać ojca, jako ten, który nie błaga jak żebrak, ale z miłością nalega, aby modlitwy zostały wysłuchane. Pamiętacie, co kiedyś stwierdziła św. Teresa od Jezusa? Cytuję: „Do dziś nie pamiętam, żebym kiedykolwiek prosiła go o cokolwiek, a on nie udzielił tego 100-krotnie. Zadziwiają mnie te wielkie łaski, jakimi Bóg mnie obdarzył przez tego błogosławionego Świętego, i niebezpieczeństwa, od których uwolnił mnie zarówno na ciele, jak i na duszy”. O innych świętych powiada: „Wydaje się, że Pan udzielił nam łaski, aby pomóc nam w niektórych naszych potrzebach. Dzisiaj podróżuję mówiąc: św. Krzysztofie, módl się za nami; Rafael Archaniele, módl się za nami, ale moje doświadczenie pokazuje, że chwalebny święty Józef pomaga nam w każdych okolicznościach, we wszystkich potrzebach. Pan chce nas nauczyć, że skoro sam był mu poddany na ziemi, bo był on Jego opiekunem i nazywał się jego ojcem i mógł mu rozkazywać, tak i w niebie nadal spełnia wszystko, o co prosi Józef”.

Bez wątpienia są to trudne czasy dla Kościoła i dla świata. Ale nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie. Jeden człowiek i Bóg tworzą armię, jak powiada święta Teresa z Avila. Nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie, że wszechmocna Dziewica jest z nami i że Józef wciąż nas chroni w Egipcie tego świata. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Źródło: Sensus Fidelium.




Matka Boża Zwycięska

Kult Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej powstał na Wschodzie na ziemiach cesarstwa bizantyjskiego. Wizerunki Madonny, umieszczane na statkach wojennych, wiodły flotę bizantyjską w bój i do zwycięstw.

Najwięcej upowszechnionym typem wizerunków Najświętszej Panny na Wschodzie — była t. zw. ,,Odigitrja“, typ odpowiadający obrazowi Matki Boskiej Częstochowskiej.

Madonna – Odigitrja była opiekunką sił zbrojnych cesarstwa bizantyjskiego, Matką Boską Zwycięską tych czasów.

“Najświętsza Panna Odigitria (Maryja z Dzieciątkiem)”
Mozaika bizantyjska, XII/XIII w., na fasadzie Duomo (Cattedrale di S. Maria Nu, Monreale (PA), Sycylia, Włochy.

Promieniując na zewnątrz, kult Matki Boskiej Zwycięskiej rozszerzył się z czasem na ziemiach ruskich, które uległy wpływom kultury bizantyjskiej. Stąd, w epoce Ludwika Węgierskiego, Jadwigi i Władysława Jagiełły przedostał się do Polski.

Pierwsze przejawy kultu Matki Boskiej Zwycięskiej w Polsce przypadają na czasy, kiedy począł słynąć, sprowadzony ze Wschodu, wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej.

Pierwszy kościół pod wezwaniem Najśw. Maryi P. Zwycięskiej stanął w Polsce za czasów Władysława Jagiełły. Był to, po dzień obecny istniejący, kościół PP. Brygitek w Lublinie, ufundowany w r. 1426 na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem.

W formie ostatecznej kult Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej na zachodzie i południu Europy skrystalizował się pod koniec XVI wieku, po pogromie floty tureckiej pod Lepanto i zespolił się ściśle z tajemniczego pochodzenia wizerunkiem Najśw. Panny Śnieżnej z kościoła Santa Maria Maggiore w Rzymie.

Salus Populi Romani w Santa Maria Maggiore, Rzym

Wizerunek ten obnoszono bowiem w uroczystej procesji po ulicach stolicy chrześcijaństwa w dniu bitwy pod Lepanto. Za czasów papieża Liberiusza (352 — 368), pewnej patrycjuszowskiej rodzinie w Rzymie objawiła się Najświętsza Panna i wyraziła swą wolę, aby na wzgórzu, które znajdą pokryte śniegiem, wystawiono kościół pod Jej wezwaniem. W parę dni później, wśród największych upałów, rankiem 5 sierpnia 359 roku, spadł w Rzymie śnieg i białym całunem pokrył wzgórze Eskwilinu. Spełniając wolę Najświętszej Panny, wzniesiono na wzgórzu tym wspaniałą świątynię, pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej.

W wiekach następnych przyjęła się także nazwa inna, mianowicie „Santa Maria Maggiore” , „Najświętszej Maryi P. Większej” . Klejnotem nowej świątyni był starożytny obraz Najśw. Panny, przypisywany św. Łukaszowi Ewangeliście, który to wizerunek od wezwania kościoła, nazwano wizerunkiem Najświętszej Maryi P. Śnieżnej.

W dniu bitwy pod Lepanto, 7 października 1571 roku, w chwili gdy połączona flota hiszpańsko – papieska zaatakowała potężną armadę turecką, wyszła z kościoła na Eskwilinie uroczysta procesja różańcowa, na czele której niesiono wizerunek Najświętszej Panny Śnieżnej.

„Obraz Matki Boskiej Śnieżnej, — pisze znakomity mariolog polski O. K. M. Żukiewicz, — obnoszono procesjonalnie przy śpiewie Różańca, a jeśli dodamy jeszcze, że modlitwa różańcowa w tak krytycznej dla chrześcijaństwa chwili, wysłuchaną zo stała, nic dziwnego, że wiara ludów — Różaniec w rękę obrazu Matki Boskiej Śnieżnej włożyła, i odtąd jako obraz Różańcowy chce go uważać”. W ten sposób — zwycięstwo pod Lepanto, dodało nowe szczegóły do dziejów obrazu Matki Boskiej Śnieżnej. Stał się przez nie obrazem i synonimem Matki Boskiej Różańcowej.

Matka Boska Różańcowa, od tego pamiętnego zwycięstwa, będzie uważaną wyrokiem Kościoła, jako Matka Boska Zwycięska. „Matka miłosierna — pisał w encyklice, wydanej bezpośrednio po zwycięstwie, — papież Pius V, — Przyjaciółka pobożnych i całego rodu ludzkiego Pocieszycielka, przyczyniła się u Zbawiciela wieków za tymi, których obciążyły grzechy, a oni nie przestali wołać do Niej, aż wyprosili dnia 7-go października 1571 roku wspaniałe owo nad turczynem zwycięstwo, które nigdy nie powinno być zapomniane.

Matka Boża Różańcowa (jeden z wizerunków)

Zwycięstwo pod Lepanto wywarło olbrzymie wrażenie w całym świecie chrześcijańskim i zadecydowało o upowszechnieniu się kultu Najświętszej Panny Śnieżnej.

W Polsce, wystawionej na ciągły napór ekspansji tureckiej, kult ten przyjął się szybko i szeroko. Obrazy Najśw. Maryi Panny Śnieżnej obok — malowanych na wzór jasnogórskiego — należały od końca w. XVI do najpopularniejszych wizerunków Bogarodzicy w Polsce. Niemal połowa wizerunków Matki Bożej w Polsce, wsławionych cudami i łaskami, to kopie obrazu z kościoła na Eskwilinie w Rzymie.

Zachowany w kościele podominikańskim w Poznaniu obraz nadwornego malarza króla Zygmunta III, — wenecjanina Tomasza Dolabelli (zm. w Krakowie w r. 1650), zespala się również z kultem Matki Boskiej Zwycięskiej. Na brzegu morza, na którego falach wre bój armady chrześcijańskiej z flotą turecką, przedstawił malarz błagalną procesję różańcową. Obraz ten powstał około roku 1621, a więc w pięćdziesięcioletnią rocznicę bitwy pod Lepanto, w czasach, w których naród polski doświadczył szczególnej opieki Najświętszej Panny Zwycięskiej.

Procesja polska – fragment Bitwy pod Lepanto, Tomasza Dolabelli

Ks. Atanazy Kierśnicki w swym kazaniu, wydanym z powodu uroczystości koronacji obrazu Matki Boskiej w Częstochowie w r. 1717 mówi — co następuje:

„Lat temu dziewięćdziesiąt siedem, gdy przed osmanową potencją, do granic naszych zbliżoną we trzykroć sto tysięcy pohańców, zadrżały przedmurza tego fundamenty, gdy pod ludźmi, końmi, mułami, wielbłądami, armatami, stękała ziemia, a po zabitym hetmanie Stanisławie Żółkiewskim, po zabranych w bisurmańskie łyka najznaczniejszych wojownikach, strach powszechny w tęgie lody okował serca koronnych obywateli, na ten czas, Wawrzyniec Gębicki, arcybiskup gnieźnieński, prymas i prorex Rzeczypospolitej, ustawicznie łzami miękczył niby w diament skamieniałe gniewy niebieskie, aż też nocy jednej, w Skierniewicach przez okno pałacowe w niebo patrząc, obaczył w jasności wielkiej Najświętszą Bogarodzicę, na nowiu księżycowym stojącą i głos rzetelny usłyszał: „Nie trać serca Wawrzyńcze! Staram się ja pilnie o Polskę, imieniowi memu przychylną. Syn mój odwrócił od was te plagi, których się obawiasz”.

Słowa kaznodziei wiernie odpowiadają rzeczywistości. Po klęsce pod Cecora, granice Polski były otwarte. Wiadomą zaś było rzeczą, że sułtan Osman II. przygotowuje potężną armię do nowego napadu. Niepewność i przerażenie ogarnęło cały kraj, gdyż Polska, wyczerpana poprzednimi walkami, nie była przygotowana do dalszej wojny. Hetman Chodkiewicz zebrawszy z wysiłkiem 35.000 wojska regularnego i 30.000 kozaków wyszedł naprzeciw nieprzyjaciela i pod koniec sierpnia 1621 roku okopał się pod Chocimem.

W pierwszych dniach września straże polskie dały znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. W parę dni później — blisko półmilionowa armia turecka ścisnęła oblężeniem okopy polskie i rozpoczęły się długotrwałe walki, w których rycerstwo polskie bohatersko odpierało nawałę wroga. W owych to czasach trwogi i oczekiwania zmiłowania Pańskiego, — żył w klasztorze o. o. jezuitów w Kaliszu, ksiądz Mikołaj Oborski. W pierwszych dniach października 1621 r., kiedy pod Chocimem decydowały się losy garści wojska polskiego i z nim całego państwa, ks. Oborski, modląc się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, ujrzał nagle dalekie pola chocimskie, okopy polskie, tysiące namiotów tureckich i nieprzeliczone zastępy nieprzyjaciół. W górze, w świetlanych obłokach, unosiła się w promiennym rydwanie, zaprzężonym w dwa białe rumaki, Najświętsza Panna. Rydwan posuwał się uroczyście z zachodu na wschód.

Kiedy w parę dni potem nadeszła do Kalisza radosna wieść o odparciu ostatniego szturmu i zawarciu zaszczytnego dla Polski rozejmu, ojcowie jezuici, zestawiwszy dnie i godziny, doszli do przekonania, że widzenie ks. Oborskiego uprzedziło bezpośrednio zawarcie rozejmu.

Jak zwycięstwo pod Lepanto zespoliło się ściśle z wizerunkiem Najświętszej Panny Śnieżnej z kościoła na Eskwilinie w Rzymie, — tak pomyślne zakończenie wojny tureckiej w roku 1621, wiara współczesnych związała z wizerunkiem Matki Boskiej Różańcowej z kościoła św. Trójcy o.o. dominikanów w Krakowie. Obraz ten jest wierną i doskonałą kopią obrazu rzymskiego Najśw. Maryi Panny Śnieżnej; ofiarował go dominikanom krakowskim pod koniec XVI stulecia biskup łucki, Bernard Maciejowski, późniejszy pasterz diecezji krakowskiej.

Zwycięstwo pod Chocimiem stanowi moment kulminacyjny w historii kultu Najśw. Panny Zwycięskiej; dlatego szerzej zobrazujemy te czasy i wypadki. Pod Chocimiem umilkły działa i rozpoczęły się wstępne pertraktacje; położenie wojsk polskich było ciężkie, zapasy amunicji wyczerpały się całkowicie, a głód i zaraza przerzedzały szeregi obrońców ojczyzny.

W tych pełnych trwogi i niepokoju chwilach, w dniu 3 października, wyruszyła z kościoła o. o. dominikanów w Krakowie uroczysta procesja błagalna. „Ze szczególną uroczystością i okazałością, — pisze kronikarz klasztoru dominikanów, — odbyła się ta procesja, bo widziałeś w niej żaków szkolnych, sodalisów wszystkich bractw kościelnych z mnogimi chorągwiami i feretronami i z podobnymi wszystkie zakony, całe duchowieństwo świeckie z kanoniki, a celebrował sam J. O. Książę J. Mc. Biskup, prowadzony przez wielkorządcę krakowskiego Stanisława Witowskiego, chorążego łęczyckiego.

Z obu zaś boków duchowieństwa postępowało kilkaset mężczyzn i kobiet z bractwa Różańcowego z gorejącymi świecami. Obraz Matki Boskiej niesiony i otoczony był przez uczniów akademii, jak też braci bractwa Różańcowego i gdy ukazał się przed kościołem (o. o. dominikanów), odezwały się dzwony z wieżyc, dał się słyszeć huk dział z baszt i bram miasta, co zawiadomiło okoliczne włości na kilka mil o tym nabożeństwie.

Podczas tego procesjonalnego pochodu, ani bicie dzwonów, ani huk dział, nie były w stanie przygłuszyć śpiewu zgromadzonych ludzi, śpiewu, co niósł w niebo błagalne modły krakowian o ratunek wiary i ojczyzny. Gdy z tym cudownym obrazem przybyto przed kościół Mariacki, zatrzymała się procesja; na dany znak z wieży, umilkły działa i dzwony; wśród uroczystej ciszy, odśpiewano jeden z psalmów pokutnych, rozpoczynający się antyfoną:

„Nie racz pamiętać o Boże

Ojców naszych przewinienia,

Ani nasze przekroczenia

Błagamy Ciebie w pokorze,

I powstrzymaj ukaranie

Za grzechy nasze o Panie.”

Po tym śpiewie, wróciła procesja do kościoła o. o. dominikanów, a gdy na wzniesionym tam ołtarzu w środku, przy wejściu do prezbiterium postawiono obraz Najświętszej Maryi, zabrzmiała z chóru stara pieśń: „Bogarodzico!” Słuchano z takim uczuciem tej odwiecznej bojowej pieśni naszej, jakoby ją wytrąbywano przed rozpoczynającą się pod Chocimiem walką.

Pobudziła ona wszystkich do serdecznych modłów o wstawiennictwo Najświętszej Panny do Boga, aby w tej walce pobłogosławił orężowi polskiemu. A ta niewysławionego miłosierdzia nasza Matka większe dobrodziejstwo nam u Boga wy jednała, bo powstrzymała walkę z bisurmanami — padła na nich taka trwoga i popłoch, iż sami naglili o pokój i w cztery dni potem, na dniu 7 października stanęły chocimskie traktaty.

Gdy do Krakowa wieść o tym doszła, zdziwieni wszyscy, uznali to za dzieło niewysłowionej dobroci Orędowniczki naszej. Stanisław Lubomirski, wojewoda krakowski, który po śmierci Chodkiewicza hetmanił wojsku i pokój z Turkami zawarł, dał tego świadectwo, opowiadając:

„Już przez sześć dni traktowaliśmy o pokój z Turkami, ale przystać na ich warunki nie można było, bo mniejsza już o stratę, jaką poniosłaby Rzeczpospolita, ale pokój ten byłby hańbiący. Wtem w nocy z 3 na 4-go października, gdym nie spał, bo nieszczęścia ojczyzny sen odganiały ode mnie, a nawet śpiąc czuwałem, objawiła mi się Matka Boska, bo kto by Jej nie rozpoznał po otaczającym Ją świetle z wszystkich barw, od których noc zajaśniała mi jasnością nawet w życiu moim niewidzianą wśród dnia, i usłyszałem od niej to jedno słowo: „WYTRWAŁOŚĆ” .

„Znikła, a ja w zachwyceniu ukląkłem, lecz po tym dopiero odzyskałem wiedzę, co mi czynić należy; podniósłszy oczy, ręce i serce w niebo, złożyłem dzięki Bogu, że mnie niegodnemu tym napomnieniem dał poradę. I dzięki złożyłem Najświętszej Maryi, objawiającej swym pojawieniem, iż ta Jej tylokrotnie nad nami w ubiegłej przeszłości widoczna opieka, i teraz nas nie opuściła. To pojawienie taką ufnością i pewnością mnie natchnęło, że na drugi dzień dałem sułtanowi odpowiedź, że jedynie zapewnienie o dotrzymaniu dawnych umów z Polską — wstrzyma mnie od dalszej wojny, do której prowadzenia mieliśmy… tylko jedną już beczkę prochu w obozie. I tą odpowiedzią tak mu zaimponowałem, iż teraz wielki wezyr Dylawer basza słał nam łagodniejsze warunki, ale ich nie przyjąłem, obstając przy pierwszych, które podałem, a tak po trzydniowych rokowaniach, mając na pamięci święte słowo: Wytrwałość — przywiodłem pogan do tego, że zrobili pokój, jaki sam chciałem” .

W tych to miesiącach walk pod Chocimiem powstała w Polsce następująca modlitwa, doskonale odzwierciadlająca wiarę i ducha owych czasów:

„Bądź pozdrowiona Panno Matko Boga,

Ciebie wzywamy wspomóż zwalczyć wroga,

Ocal nam Polskę w tym srogim frasunku,

Niechaj znów dozna Twojego ratunku!

Przyczyń się Panno, niech z Twojej obrony

Zbawienie będzie dla Polskiej Korony” .

Echem tych wydarzeń są ody ks. Krasuckiego i ks. kanonika Sebastiana Piskorskiego, napisane pod wrażeniem zwycięstwa Chocimskiego, przepojone wiarą w opiekę Najświętszej Panny nad Polską:

„Dzień zwycięstwa, nad pokonaną w walce Turcją,

Obchodzi miasto królewskie, z wielką wystawnością,

Zwleka wór z siebie, a przyodziewa się w purpurę.

I szła wtedy Przejasna, bielsza od śniegów jutrzenka

Na wozie gwiaździstym wieziona po niebie;

Depcąca noc — Bogarodzica, a jednak Dziewica korna

I nieśli obraz, pierwsi w narodzie,

Głosy uwielbień opowiadały Jej chwałę,

Mieszały się z dźwiękiem muzyki…

Obraz dziewicy! Która, oczyma swymi

Spoglądała ku niebu, obejmowała ziemię. Teraz, znowu

Wandalów tyranię, niemotą zapiera usta,

I pieśń rozgłośna leci do Panny Możnej:

Dziewico zniszcz fińską dzicz swawolną, równym odwetu losem!

I tak, jak zginęła potęga turecka, krwią obfitą, plamiącą brzegi Neupaktu,

Spraw, aby i teraz powróciła ci Lechia,

Dawne uroczystości w kornym pokłonie.”

„Od czasu bitwy grunwaldzkiej, — pisze historyk, — aż do zwycięskiej odsieczy, przyniesionej Wiedniowi przez króla Jana, nie było w dziejach Polski wypadku wojennego, który by tyle blasku zlał na oręż polski, ile tak zwana wojna chocimska”… „Ze wszystkich wojen, jakie prowadziła Polska, wojna z Turcją największe budziła zajęcie w Europie, ponieważ Turcja była najpotężniejszym państwem militarnym i najwięcej miała wrogów wśród państw chrześcijańskich”… „Od niepamiętnych czasów nie stawała u progów Polski tak wielka siła zbrojna, nie groziło jej tak wielkie niebezpieczeństwo”…

Do dnia dzisiejszego — kościoły polskie z polecenia papieża Grzegorza XV obchodzą uroczystym nabożeństwem i hymnem „Te Deum“ pamiątkę zwycięstwa chocimskiego, odniesionego za łaską Bogarodzicy.

Po czasy obecne zachowany w kościele o. o. domnikanów w Krakowie i czcią wyjątkową otoczony obraz Matki Boskiej, zespolony z kultem Najświętszej Panny Zwycięskiej, znany jest szeroko pod nazwą wizerunku Matki Boskiej Różańcowej.

Pamiętać jednak należy, że tytuły Matka Boska Różańcowa, Najświętsza Panna Śnieżna lub Większa — są równoznaczne z tytułem Matka Boska Zwycięska. Żywą pamiątką tych czasów, pomnikiem zwycięstwa pod Chocimiem, jest wspaniały kościół wotywny o. o. karmelitów, wzniesiony przez hetmana Stanisława Lubomirskiego w Wiśniczu pod Bochnią i kościół dominikanek, zbudowany na Gródku w Krakowie pod wezwaniem Najśw. Panny Śnieżnej czyli Zwycięskiej, kosztem Anny z Branickich Lubomirskiej, kasztelanowej wojnickiej, matki hetmana Stanisława Lubomirskiego.

Lata wojen moskiewskch, kozackich i szwedzkich były epoką dalszego rozkwitu kultu Najświętszej Maryi Zwycięskiej, czczonej w Polsce także pod imieniem „Mariae terribilis”, „Pani o groźnym obliczu”.

Mówią bowiem wiarogodne źródła, — że w chwilach decydujących dla narodu polskiego, w momentach wielkich niebezpieczeństw, zjawiała się wrogom naszym Ta, co na Jasnej Górze i w Ostrej Bramie jaśnieje — w takim majestacie władzy i mocy, promieniejącym z Jej oblicza, że „Szwedzi, Kozacy i Tatarzy na Jej widok trupem padali”.

W obozach wrogów, szeptem, zbladłymi ustami, podawano sobie wieści o „Pani o strasznym obliczu” , o „Maria Terribilis” .

Maria Terribilis… słodka i łaskawa Pani i Matka dla swego narodu, śmierć i pioruny miała w oczach dla jego wrogów.

Gdy w r. 1648 Bohdan Chmielnicki oblegał Lwów, mieszczanie, przypisując swe ocalenie Najświętszej Pannie, wmurowali w ścianę katedry tablicę dziękczynną, z takim napisem: „Maryję straszną, jak zastęp wojsk uszykowanych, poczuli Tatarzy i Kozacy zbuntowani, a senat i lud lwowski uznaje i kornie wielbi w oswobodzeniu miasta od oblężenia Roku Pańskiego 1648″.

Bezpośrednio po wojnach szwedzkich — stanął w Warszawie kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej, zbudowany przez Jana Kazimierza, jako votum po zwycięstwie nad Szwedami, w miejscu, gdzie obecnie wznosi się Pałac Staszica. Kościół Matki Boskiej Zwycięskiej (S. Mariae de Victoria) księży dominikanów – obserwantów, którzy przy kościele tym posiadali swój klasztor, wzniesiony na miejscu t. zw. „Kaplicy moskiewskiej” . Kaplicę tę zbudował król Zygmunt III w ro ku 1620 jako kaplicę grobową, w której złożono ciała Wasila i Dymitra Szujskich, wziętych do niewoli po bitwie pod Kłuszynem w r. 1611. Prochy Szujskich spoczywały tutaj zaledwie lat piętnaście. W r. 1635 król Władysław IV zezwolił carowi Aleksemu Michajłowiczowi zabrać doczesne szczątki władców moskiewskich.

Powstanie kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej w Warszawie było następstwem ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych w dniach 1 i 8 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej. W ślubach, złożonych 1-go kwietnia, oddał Jan Kazimierz koronę polską w błogosławione ręce Bogarodzicy, jako Królowej Polski. O ślubach z dnia 8 kwietnia, tak mówi współczesny kronikarz lwowski:

„Kiedy w siedem dni po ślubach nadeszła do Lwowa radosna wieść o wielkim zwycięstwie polskim nad Szwedami pod Warką, król udał się do katedry i uczynił votum, że któregokolwiek czasu zwycięstwo otrzyma, tedy w dowód wdzięczności bazylikę pod tytułem Królowej Polski wystawi, po czym uklęknąwszy, jedną z szesnastu na nieprzyjacielu zdobytych chorągwi, — do stóp Najświętszej Panny rzucił” .

Następcy Jana Kazimierza i magnaci polscy przyczyniali się znacznymi ofiarami do rozszerzenia i przyozdobienia kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej w Warszawie, który dopiero za Stanisława Augusta ukończono ostatecznie.

W początkach minionego stulecia kościół dominikanów-obserwantów zaczął chylić się do ruiny. Ponieważ nie było środków na odbudowę, zamieniono w r. 1808 zrujnowany gmach na koszary, a w jedenaście lat później przystąpiono do rozbiórki kościoła i klasztoru.

W r. 1820 Stanisław Staszic wzniósł na tern miejscu wspaniały pałac, który ofiarował Warszawskie mu Towarzystwu Przyjaciół Nauk. Lata rządów Sobieskiego, wypełnione całkowicie tytanicznymi zmaganiami się o całość państwa polskiego i panowania krzyża nad Europą, były epoką ponownego rozkwitu kultu Matki Boskiej Zwycięskiej.

Pamiętnym dla Polski było szczególnie lato 1675 r. Olbrzymia, 300.000 ludzi licząca armia turecko – tatarska, pod wodzą Nuradyna — zbliżała się do Lwowa. Król Jan III Sobieski — z największym wysiłkiem — zdołał zebrać niespełna sześć tysięcy żołnierzy dla osłony Lwowa i całej Rzeczypospolitej.

Wczesnym rankiem 25 sierpnia, podjazdy polskie dały znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Na odgłos dzwonów rzesze wiernych wypełniły kościoły. Na przedpolu miasta rychło zawrzała walka. Przez długie, straszne godziny wyczekiwania, tłumy, pod przewodnictwem królowej Marii Kazimiery modliły się przed wizerunkiem Najświętszej Panny Zwycięskiej w kościele oo. jezuitów, przeświadczone, że jedynie od Niebieskiej Pani narodu — przyjść może ratunek.

Lewe skrzydło polskie, które pierwsze starło się z przyjacielem, pod naporem druzgocącej przewagi wroga — poczęło chwiać się i ustępować w mrok nadciągającej burzy. Gromadzące się od samego rana obłoki — zebrały się nad miastem i wojskiem Sobieskiego w jedną, ogromną, ciemną, nisko płynącą chmurę. W chwili, gdy lewe skrzydło polskie poczęło się cofać, huk i trzask pierwszych piorunów zawtórował grzmotom dział polskich. Równocześnie Sobieski rzucił rezerwy do ataku:

Z okrzykiem „Żyje Jezus! Żyje Maryja!” — ruszyła husaria i chorągwie pancerne, a wraz z masą ludzi i koni — gnała na szeregi tureckie, huraganem pędzona, straszliwa chmura i otwarła nad armią tatarską upusty ulewy, sypała gradem, oślepiała błyskawicami, ogłuszała i przerażała grzmotem nieprzeliczonych piorunów, — a siła wichury obalała jeźdźców. Starcie było krótkie. Armia nieprzyjacielska w popłochu rzuciła się do ucieczki. W ślad za nią ruszyły w pościg chorągwie polskie wraz z sprzymierzeńcem swoim burzą.

Długo tegoż wieczoru biły nad Lwowem dzwony kościelne i brzmiały tryumfalne okrzyki: „Żyje Jezus! Żyje Maryja!” W podziękowaniu i kornym hołdzie dla Najśw. Panny Zwycięskiej, wmurowali mieszkańcy Krakowa w ścianę kościoła Mariackiego, po odsieczy wiedeńskiej, tablicę tej treści:

„W największym dla świata chrześcijańskiego niebezpieczeństwie, gdy do tej znakomitej świątyni Bogarodzicy Przenajświętszej, podczas 40-to godzinnego nabożeństwa, odbywała się uroczysta procesja z Najśw. Sakramentem z kościoła katedralnego, w tym samym dniu, to jest 12 września 1683 roku, Najjaśniejszy Jan III, król Polski, ogromne wojsko tureckie zwyciężył i stolicę cesarską od oblężenia przy pomocy N. Panny uwolnił.

Przed tronem niezmierzonego majestatu i chwały Boga tutaj, pod zasłoną Eucharystii ukrytego, niech każdy pada na kolana, oddaje cześć i składa dzięki. Widzą to bowiem wieki, że za przyczyną Matki swojej ukochanej miłosierdzie nam uczynił i najświetniejszym nad Turkami pod Wiedniem zwycięstwem okazał, jak potężną warownią dla chrześcijańskiego ludu jest ta Najświętsza nieba i ziemi Królowa, a dla nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego jest jakby wojsk zastępy”.

O procesji tej, o której mówi napis na tablicy, opowiada kronikarz krakowski co następuje: „To zwycięstwo, salwujące chrześcijaństwo przy widocznej pomocy Boga, nie tylko przypisać mamy królowi i rycerstwu jego, ale i pobożnym mieszkańcom Krakowa. Nie ma żadnego o tym dubium (wątpliwości), że Kraków wy modlił to zwycięstwo, bo jeżeli wpatrywać się będziemy w zdarzenia owego czasu, to zobaczymy jak modlitwy mieszkańców Krakowa wyjednały łaskę dla całej Rzeczypospolitej.

W dniu, w którym Sobieski stanął pod murami Wiednia, z natchnienia Ducha św. ks. Jan Małachowski, biskup krakowski, wezwał i zgromadził krakowian na uroczystą procesję z kościoła katedralnego do kościoła Maryi Panny “. „Około godziny 8-mej rano, kiedy na polu marsowym rozpoczął się krwawy taniec z nieprzyjacielem Boga i Ojczyzny,, a nasz król w starym kościółku Leopoldsbergu słuchał Mszy św., służąc do niej, a potem komunikując, wtedy w jego stolicy, w świątyni na zamku wawelskim, napełnionej ludem, rozpoczęły się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem błagalne modły. A gdy pod Wiedniem ojciec Marek d’Aviano, stojąc w przysionku kościoła wołał do wojska: Zwiastuję wam w imieniu Stolicy Apostolskiej, że jeżeli macie ufność w Bogu, — zwyciężycie, — w tej samej chwili wychodzący z pro cesją biskup krakowski, stanąwszy we drzwiach katedralnego kościoła, wołał do ludu słowami psalmisty: „Miejcie nadzieję w Bogu, wylewajcie przed Nim serca wasze; Bóg pomocnik wasz na wieki”.

Pomnik Matki Boskiej Zwycięskiej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, ufundowany kosztem znakomitego budowniczego włoskiego, zamieszkałego w stolicy Polski, — Józefa Bellottiego, — jest właśnie pamiątką odsieczy wiedeńskiej i żywym dokumentem kultu Najśw. Panny Zwycięskiej.

O szerokim upowszechnieniu się czci dla Najśw. Panny Maryi Zwycięskiej w czasach panowania Sobieskiego, świadczy wymownie szereg ówczesnych modlitw i pieśni, których twórcy szczególny nacisk położyli na momenty walki w obronie ojczyzny i Kościoła, na momenty zwycięstwa.

Tak np. w „Godzinkach” czytamy: „Witaj Jutrzenko rano powstająca, Tyś swą nogą skruszyła łeb smokowi, Tyś pyszne starła rogi turczynowi, Tyś Jasną Górę płaszczem okrywała gdy ją potęga szwedzka dobywała”.

U schyłku dawnej Rzeczypospolitej, w r. 1756 —- wzniósł Mikołaj Dębowski, w Kamieńcu Podolskim — wspaniały w pomyśle, pomnik Najśw. Panny Zwycięskiej. Pomnik ten, zamykający epokę wojen polsko – tureckich, tworzy posąg Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny, ustawiony na szczycie wyniosłego minaretu, zbudowanego przy dawnej katedrze z XVII wieku przez Turków — po zdobyciu Kamieńca i zamienieniu świątyni katolickiej na meczet.

Kult Najśw. Maryi Panny Zwycięskiej odrodził się i wzbogacił nowymi wartościami — we Francji w XIX wieku, kiedy to w r. 1836 powstała przy kościele pod tym wezwaniem w Pa ryżu, potężna organizacja religijna, mająca na celu odrodzenie moralne kraju, założona pod sztandarami Tej, „która starła głowę węża”.

„Maryję — mówi jeden z pisarzy kościelnych — Duch św. w trzech przedstawia nam obrazach: księżyca, słońca i wojska uszykowanego do boju: „Piękna jako księżyc, wybrana jako słońce, ogromna jako wojsko uszykowane porządnie” (Pieśń VI. 9).

Maryja jest straszna dla wrogów Jezusa, Ona bowiem broni nas od dwóch nieprzyjaciół: od nas samych, czyli od miłych nam wewnętrznych namiętności, od wrogów złośliwych, podstępnych, jakimi są szatani.

Matka Zwycięska dla pokonania namiętności sprowadza dla nas łaski, by nam zapewnić zwycięstwo nad mocami ciemności, ofiaruje nam wszechwładną swą opiekę, a swym wstawiennictwem rozbraja gniew Boga.

Bóg wybrał Maryję aby pokonała anioła pychy. „Pogromicielstwo szatana Bóg oddał w ręce Maryi, a przez to Niepokalana jest znakiem pewnego zwycięstwa. Zwracając się w raju do węża, którym szatan posłużył się jaka swym narzędziem, a przez niego do samego szatana, rzeki Bóg: „Położę nieprzyjaźń między tobą a niewiastą, między nasieniem twoim, a nasieniem jej, ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej”. (Genez. III. 15).

Nakreślając w ten sposób drogę współudziału Maryi w dziele Odkupienia, Bóg sam nadał jej tytuł pogromicielki szatana, zła, tytuł Maryi Zwycięskiej.

Walka ze złem, panoszącym się w życiu współczesnym, przyświecała proboszczowi parafii Matki Boskiej Zwycięskiej w Paryżu, ks. M. Dufriche – Desgenettes, twórcy arcybractwa Niepokalanego i Najświętszego Serca Marji. Istniała w Paryżu parafia prawie nieznana, nawet większej części jej mieszkańców. Znajdowała się ona w centrum miasta, między Palais Royal a Giełdą, w otoczeniu teatrów i innych miejsc rozrywek. Jest to dzielnica handlowa, a zarazem dzielnica zbrodniczych rozkoszy i namiętności, gdzie wszechwładnie panują zmysły. Kościół parafialny tej dzielnicy, poświęcony Najśw. Pannie Zwycięskiej, był prawie zawsze pusty, nawet w dnie największych uroczystości religijnych. Taką była parafia powierzona ks. Desgenettes. Przez cztery lata biedny proboszcz, wszelkimi siłami starał się nawrócić choć kilka dusz do Boga, jednak bezskutecznie. Głęboko tym zasmucony i zniechęcony, zamyślał już porzucić ten niewdzięczny posterunek, gdy oto pewien niezwykły wypadek wzbudził w nim otuchę i dodał mu sił. Dnia 3-go grudnia 1836 roku, w dzień św. Franciszka Ksawerego, stroskany swym niepowodzeniem proboszcz, odprawiał mszę św. przed ołtarzem Matki Boskiej. Po „Sanctus”, usłyszał wewnętrzny głos, który mu mówił: „Poświęć swą parafię Niepokalanemu Sercu Maryi“… Spokój i otucha od razu wstąpiły w serce kapłana. Powróciwszy po mszy św. do domu, ks. Desgenettes zajął się zaraz opracowaniem statutu arcybractwa Najświętszego i Niepokalanego Serca Maryi dla nawracania grzeszników.

Kilka dni później władza kościelna zaaprobowała przedłożony jej statut i w dniu 11 grudnia odbyło się pierwsze zebranie organizacyjne. Zapowiadając je z ambony, czcigodny proboszcz nie spodziewał się, aby sprawa ta zainteresowała większą gromadę wiernych. Jakież było jego zdziwienie, gdy wszedłszy wieczorem na salę zebrań — ujrzał tam do pięciuset osób, przeważnie mężczyzn. Kto ich przyprowadził lub przynajmniej powiadomił? Większość zgromadzonych nie wiedziała dokładnie w jakim celu zostało zwołane to zebranie. Wyjaśnienie proboszcza o zadaniach bractwa, wywarło wielkie wrażenie na słuchaczach. Na zakończenie odmówiono wspólnie w podniosłym nastroju litanię do Matki Boskiej, akcentując szczególnie wezwanie — „Ucieczka grzeszników — módl się za nami” — które powtórzono trzy krotnie. Sprawa była więc zapoczątkowana wyjątkowo pomyślnie.

Świątobliwy proboszcz, chcąc się jednak upewnić, czy pomysł założenia bractwa był istotnie dziełem natchnienia niebios, błagał Boga o znak widoczny, mianowicie o nawrócenie grzesznika, starca stojącego nad grobem, który już kilkakrotnie odmówił przyjęcia proboszcza, gdy ten zgłaszał się do niego. Bóg wysłuchał swojego sługę. W parę dni później starzec ów przyjął z radością kapłana i z głęboką skruchą powrócił na drogę wiary.

W ślad za tym, coraz to nowe łaski dodawały otuchy proboszczowi: Wielu grzeszników zmieniło zupełnie życie, obojętni religijnie — zaczęli coraz częściej nawiedzać kościół, uczęszczać regularnie na mszę św. i przystępować do św. sakramentów — i wkrótce parafia Najświętszej Panny Zwycięskiej należała do najgorliwszych w Paryżu.

Najświętsze Serce Maryi otworzyło źródło łask dla skruszonych grzeszników. Arcybractwo Najświętszego i Niepokalanego Serca Maryi objęło nie tylko parafię — ale wkrótce rozszerzyło się na Francję i cały świat katolicki. W ten sposób kościół Najśw. Panny Zwycięstwa stał się jedną z najwięcej znanych świątyń. W chwili śmierci swego założyciela bractwo liczyło dwadzieścia milionów członków. Tak więc katolicka Francja, zjednoczona pod sztandarami Najświętszej Panny Zwycięskiej, podjęła walkę ze złem, z niemoralnością, zatruwającą dusze i niszczącą siły i odporność narodu.

***

W trzechsetletnią rocznicę klęski pod Cecora, — przerażenie, groza, w następstwie klęsk,— ogarnęły znowu dusze polskie. Wróg wtargnął w granice państwa i parł naprzód. I jak w ro ku 1621, jak w czasie najazdu szwedzkiego i walk za Jana III, z odmętów klęski i rozpaczy uratowała nas opieka Najświętszej Panny Zwycięskiej.

W dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 1920 roku, u samych wrót stolicy załamała się fala bolszewickiego uderzenia i rozpoczął się szybki jej odpływ.

Ciałem stały się wówczas słowa Najświętszej Panny wypowiedziane do świątobliwej Wandy Malczewskiej (zmarłej w roku 1896). Piętnastego sierpnia 1873 r. ukazała się Wandzie Królowa Korony Polskiej w całym majestacie. W olśniewającej jasności, na tronie z chmur pozłocistych widnieje Ona, Królowa, w sukni białej z trzema różami pąsowymi w ręku. Błękitny płaszcz spływa z ramion, stając się błękitem nieba; na głowie biała zasłona, pod nogami jasny księżyc, dwanaście gwiazd ponad głową. Na piersiach serce płomienne z napisem: „Jam Matka pięknej miłości i nadziei świętej”. Wokoło anioły niby tuman skrzący, a u stóp tronu wszyscy święci polscy, klęczą w adoracji, w niemym dziękczynieniu…

W pokorze swej Wanda zapytuje się w duszy Matki Najświętszej, skąd przyszło zjawisko tak piękne, niespodziane. I głos wewnętrzny odpowiada jej natychmiast: „Dzień dzisiejszy (15 sierpnia) będzie uroczystym świętem moim i Polski, gdy Polska znów wolną będzie… W tym dniu naród mój odniesie świetne zwycięstwo nad wrogiem”.

Podobne widzenie miała Wanda Malczewska w Wielki Piątek 1872 r. Usłyszała wówczas następujące słowa: „Skoro Polska otrzyma niepodległość, to niedługo powstaną przeciw niej dawni gnębiciele, aby ją zdusić, ale Moja młoda armia, w Imię Moje walcząca, pokona ich, odpędzi daleko i zmusi do zawarcia pokoju. Ja jej dopomogę”…

Spełniły się prorocze słowa bohaterskiego księdza – kapela na Ignacego Skorupki, którymi na kilkanaście dni przed swą śmiercią na polach pod Osowcem, krzepił w odwrocie i klęsce dusze żołnierskie:

„Najświętsza Panna, Patronka i Królowa ludu polskiego nie dopuści, aby naród miał zginąć, lecz Ona to modlitwą swą i prośbą uzyska u Boga łaskę cudu… 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, Polacy przestaną się cofać i rozpoczną się dni tryumfu polskiego” .

W mistycznym różańcu, wiążącym losy Polski z orędownictwem Pani Wszechświata przybyło jeszcze jedno ogniwo: Cud nad Wisłą.

W dziewiątą rocznicę bitwy pod Warszawą, podjęto na Pradze, na cmentarzu kamionkowskim roboty, około wzniesienia na miejscu dotychczasowego kościółka drewnianego, — monumentalnej świątyni Matki Boski Zwycięskiej.

Cmentarz na Kamionka, ze względu na wspomnienia z miejscem tym związane, nadawał się szczególnie jako teren pod budowę świątyni, mającej upamiętnić zwycięstwo z r. 1920. Na polach Kamionka odbyła się w dniu 5 kwietnia 1573 ro ku, po śmierci ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta Augusta, pierwsza elekcja króla polskiego. W ostatnich dniach lipca 1656 r. pod szańcami Pragi i Skaryszewa, na terenie wsi Kamion i Targowe stoczono trzydniową, krwawą bitwę, pełną bohaterskich momentów w obronie stolicy.

Wieś Kamion spłonęła w czasie walki, ocalał jednak na swym cmentarzu, choć mocno nadrujnowany kościół parafialny. Część poległych w tej bitwie znalazła na cmentarzu kamionkowskim miejsce wiecznego spoczynku. Tutaj złożono także ciała obrońców Pragi i ofiar rzezi z dnia 4 listopada 1794. Na cmentarzu tym spoczywają również żołnierze polscy, polegli w bitwie pod Grochowem w dniu 25 lutego 1831 r. W tragicznych dniach sierpnia 1920 r. cmentarz na Kamionku tworzył odcinek przedpola bitwy o stolicę.

Kościół Matki Boskiej Zwycięskiej na historycznym cmentarzu kamionkowskim stanie jako votum za odzyskaną niepodległość i ocalenie ojczyzny w r. 1920. Fakt ten obudzić winien zainteresowanie i ofiarność nie tylko stolicy — ale i całego kraju. Niechże ten kościół stanie się pomnikiem wdzięczności Polski dla Niebieskiej Pani Narodu, której orędownictwo wyjednało nam zmartwychwstanie i ocalenie — a zarazem „arką przymierza”, zespalającą chwilę bieżącą z pełną chwały przeszłością.

Niechże z kościoła tego, jak z paryskiej świątyni Matki Boskiej Zwycięskiej — promienieją łaski i biją źródła odrodzenia moralnego narodu, albowiem „biada narodowi grzesznemu, ludowi nieprawością obciążonemu, nasieniu złemu. Ziemia wasza spustoszona, miasta wasze ogniem popalone, krainę waszą przed wami cudzoziemcy pożerają i spustoszeje jako w zburzeniu nieprzyjacielskim”… (Is. I, 4, 7).

Źródło: Matka Boska Zwycięska. Warszawa : Komitet Budowy Kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej, [1929] (fragmenty).

Obraz: Ognissanti (Florence) – Madonna d’Alba Chapel [CC BY 3.0]




Sprawa Niepokalanego Poczęcia

Podczas gdy literatura XVI w. poświęcona de conceptione zmieściłaby się w małej walizce, ta z XVII w. wymagałaby kilku wagonów… Olbrzymie badania zostały podjęte w tej nieznanej masie druków i manuskryptów.

Najobszerniejsza z monografii, które się ukazały, i wykazująca najwięcej eru­dycji, wchodzi w skład dwóch podwójnych numerów (o łącznej ilości 1136 stron) jakie Archivo Ibero-Americano [1] poświęciło hiszpańskim a zwłaszcza fraciszkańskim siedemnastowiecznym staraniom podjętym na rzecz Niepokalanego Poczęcia.

Juan MESEGUER [2] zaznajamia nas w niej z całą historią królewskiej Junty (Komitetu) Niepokalanego Poczęcia i z olbrzymią sumą wysiłków, jakie rozwinęła ona między 1616 a 1820 r., by spowodować definicję dogmatyczną. Historia ta obejmuje ściśle trzy okresy:

1616-1652: Działania wstępne. Mniej chodzi tu o jedną Juntę, niż o cztery, które są organizowane w pewnych ograniczonych celach w następujących okresach: czerwiec—wrzesień 1617 r.; grudzień 1617 r. — styczeń 1618 r.; kwiecień 1619 r.; październik 1643 r.

1652-1770: wielka epoka, której cechą charakterystyczną jest nieustanna walka (to słowo jest właśnie najodpowiedniejsze) o definicję Niepokalanego Poczęcia i o uchylenie „dekretu z 1644 r.”, który zakazywał używania tego tytułu. Walka roz­poczyna się entuzjastycznie i doprowadza do dwóch ważnych osiągnięć: zostaje ogłoszona bulla Sollicitudo (1661 r.) i liturgiczna promocja tego święta. Płomień za­pału utrzymuje się również za panowania Filipa V (1701-1746), który reorganizuje wyżej wspomniane stowarzyszenie, zdąża ono dalej do swego celu, ale już bez wi­docznych zwycięstw. Jest to wojna nie rokująca żadnych widoków. Złożoność proble­mów zostaje w końcu zrozumiana tak wyraźnie, że w roku 1769 żarliwa Junta do­chodzi do wniosku, że „nie jest to chwila stosowna” do zdefiniowania Niepokalanego Poczęcia. [3]

W 1779 r. Karol III reorganizuje tę instytucję, ale przestaje ona istnieć w 1820 r. na 34 lata przed definicją.

W tym samym zbiorze Odilo GOMEZ OFM przedstawia historię „przysiąg” składanych przez hiszpańskie uniwersytety w obronie Niepokalanego Poczęcia. [4]

Zwyczaj ten ma swą prehistorię. [5] W 1438 r. miasto Madryt składa pierwszą znaną nam przysięgę tego rodzaju. Spośród uniwersytetów Paryż pierwszy otwiera jej drogę w 1496 r. Za nim idą: Walencja w 1530 r., Osuna w 1548 r. (itd. 874-875). Ale i tu również momentem kluczowym, w którym ruch ten ogarnia wszystkie uniwersytety hiszpańskie – są lata 1617 – 1618: czas założenia Junty i pierwszego poselstwa zwolenników Niepokalanego Poczęcia do Rzymu.

Te przysięgi miały wielkie znaczenie. Stworzyły one ruch zainteresowania i ba­dań, dały „pobożnym wierzeniom” podstawy naukowe, co sprzyjało ich rozprze­strzenianiu i unieszkodliwiało wysiłki przeciwników Niepokalanego Poczęcia po­dejmowane w celu zdyskredytowania ich, właśnie w imię wiedzy teologicznej. Rzym­skie poselstwo Filipa III umiało wykorzystać ten argument (1017).

Antonio EGUILUZ [6] opracował biografię i bibliografię dziel Pedro de Alva y Astorga OFM, (ok. 1602-1667), najbardziej uczonego, przedsiębiorczego i płodnego obrońcy Niepokalanego Poczęcia na przestrzeni wieków. Przebiegł on całą Europę w poszukiwaniu dokumentów poświęconych Niepokalanemu Poczęciu, przepisywał sam i polecał przepisywać całej armii sekretarzy wiele rękopisów, dziś już częścio­wo zaginionych, jak kazania, traktaty czy dokumenty archiwów rzymskich. Spo­rządził z tego materiału edycje tekstów (serię Monumenta, która dziś należy do rzadkości) złożone z prac teologicznych lub dysput, wykazów — o bojowych nie­kiedy tytułach, jak np. Militia immaculatae conceptionis, do których włącza, częsty zbyt pochopnie, autorów „antycznych i współczesnych”, mających się opowia­dać za Niepokalanym Poczęciem. Niektóre z tych dzieł miały trudności z de­kretem Swiętego Oficjum z 1644 r., stąd cała seria tomów anonimowych i pseudo­nimowych, które były nieraz demaskowane i oskarżane przed trybunałem (378). By móc wydać takie mnóstwo prac, założył Alva w Lowanium Tipografia Immacu­latae Conceptionis. Studium to porządkuje zatem nader ważny wycinek zagadnienia.

Ten zestaw materiałów o pierwszorzędnym znaczeniu uzupełniają artykuły na temat prawodawstwa hiszpańskich franciszkanów (dyspozycje kapituł generalnych i prowincjalnych, konstytucje prowincjalne), ich kaznodziejstwa (105-200), ich dzieł [7], ich petycji (1073-1076) oraz kilka szczegółowych monografii.

Można by cytować w nieskończoność listę prac badawczych poświęconych za­gadnieniu Niepokalanego Poczęcia w XVII i XVIII wieku. Cokolwiek by się zro­biło, nie wyczerpie się nigdy badań nad tysiącami tych teologów, kaznodziejów [8], tych dzieł monumentalnych, polemik itd.

Zakończmy zatem to wyliczanie, by móc się skoncentrować na tym, co ważne a co znajdujemy najrzadziej: na doniosłości i znaczeniu tej tak skomplikowanej historii.

Wielu autorów, skądinąd pełnych erudycji, utrzymuje naiwną koncepcję walki dobrych ze złymi, między prześladowanymi zwolennikami Niepokalanego Poczęcia a prześladującymi ich jego przeciwnikami. W rzeczywistości sprawa jest bardziej złożona. W tej walce, w której chodziło o znalezienie punktu wspólnego, węzłowego, w kierunkach pozornie sprzecznych z tradycją, prawda nie była bynaj­mniej wyłączną własnością jednej strony, a jeśli pierwsza z nich posiadała lepszą cząstkę — to namiętność, intryga, gwałt i siła byty z obu stron równe. Upraszczając zbytnio rzecz całą, można by w rezultacie dojść do tego, by się gorszyć postawą Sto­licy Apostolskiej, której kierunek postępowania nie jest jednotorowy, ale wykazuje wyraźnie dwie różne linie działania.

Z jednej strony seria bull pontyfikalnych pozbawia stopniowo przedstawicieli poglądu opowiadającego się za Niepokalanym Poczęciem, wszelkiej możliwości gło­szenia go (161 7 i 1622), zwolennikom zaś przeciwnego poglądu okazuje przychylność Stolicy Apostolskiej (1661 r.), nie przesądzając jednak kwestii, ani nie potępiając pierwszego poglądu, który korzysta nawet w pewnej mierze z opieki.

Z drugiej strony sławny „dekret z 1644 r.”, opracowany w dyskrecji przez Święte Oficjum, zakazywał używania formuły Niepokalane Poczęcie, Przymiotnik Niepokalana winien się odnosić do słowa Dziewica (a nie do słowa Poczęcie), czyli, że należało mówić „Poczęcie Dziewicy Niepokalanej”, a nie „Niepokalane Poczęcie Dziewicy”.

Ten dualizm zgorszył tych, którzy mają nader symplicystyczne spojrzenie na całą sprawę. Ci albo zarzucali płaszcz Noego na tę drugą serię środków, jak gdyby Sto­lica Apostolska miała powód, by się ich wstydzić, albo też przypisywali go pewnej koterii występującej wbrew i za niewiedzę papieża przeciwko nieszczęsnym zwo­lennikom Niepokalanego Poczęcia.

To rozwiązanie nie daje się już utrzymać. [9] Zapewne obydwa środki działania nie mają tej samej powagi. Pierwszy reprezentuje oficjalne stanowisko papieży, podczas gdy drugi, dyskretny i na wpół tajny, nie był oficjalnie przyjęty przez żad­nego z nich, ale był im znany, przez nich dozwolony i zamierzony z różnymi odcie­niami i w sensie, który omówimy później.

W istocie, ważne publikacje, z którymi musimy się przedtem zapoznać, pozwalają lepiej zrozumieć rozległość, sprężyny i wreszcie związek obu pozornie rozbież­nych kierunków akcji pontyfikalnej. Dwie prace otwierają przed nami nieznane horyzonty mówiące o naturze i znaczeniu akcji królów hiszpańskich u Stolicy Apo­stolskiej na rzecz Niepokalanego Poczęcia. Było rzeczą wiadomą, że dekrety z 1617 r. 1622 r. zostały uzyskane (zamiast definicji, o którą proszono) przez dwa specjalne uroczyste poselstwa, wysłane przez Filipa III. Dowiadujemy się, że dwa inne więk­szej wagi akty papieskie XVII w. uzyskano w podobny sposób.

O. GUTIRREZ TJ [10] odkrył i opublikował akta poselstwa, które uzyskało od Aleksandra VII bullę Sollicitudo 8 grudnia 1661 r., ten najważniejszy dokument w tej sprawie, jeśli się wyłączy, rzecz jasna, definicję z 1854 r., która zresztą przejęła terminologię wspomnianej bulli. Praca Gutierezza jest więc pracą podstawowej wagi. Czytamy w niej długą instrukcję Filipa IV dla posła (85-216), następnie korespondencję tego ostatniego, którym był biskup Crespi, od 3 czerwca 1659 r., daty jego wyjazdu, do listopada 1662 r., daty jego powrotu (216-456). A wreszcie i przede wszystkim synoptyczne wydanie trzech pierwszych redakcji (maj, czerwiec, sierpień 1661 r.) bulli Sollicitudo (458-469), której tekst był poddany ostrej dyskusji. Je­steśmy świadkami tej walki. Poseł ożywiony ogromną żarliwością osobistą, zdwojoną pragnieniem, jakie żywi każdy poseł, by dobrze służyć swemu królowi, używa wszystkich argumentów, jakich tylko może dostarczyć wiedza teologiczna, zręczność, obrotność, zapał, wytrwałość i dialektyka Hiszpana, specjalnie w tym celu wy­branego. Walczy bez ostrości pośród trudności finansowych, gdyż poselstwo jest słabo zaopatrzone w środki pieniężne i nie zaniedbuje żadnego atutu. Przypomina, aby król napisał osobiście do „siostrzeńca” papieża i do każdego z kardynałów, którzy — tak zaszczyceni — staną się przychylniejsi dla sprawy. Rozwinięto w sto­sunku do Stolicy Apostolskiej wielką akcję osaczającą. Papież Aleksander VII przeciwstawiał jej opór pasywny, gotowy do uznania tego, co zostało solidnie udo­wodnione, ale zręcznie przewlekający sprawy i dbały przede wszystkim o to, by nie podjąć żadnych zobowiązań wiążących w tej tak trudnej kwestii.

Wiedząc, że formalna definicja nie może być przyznana, król prosił o dwie rzeczy: 1. aby przedmiot święta zostal określony w znaczeniu poczęcia bez zmazy; 2. aby odwołany został dekret zakazujący używania terminu Niepokalane Poczęcie. Poseł otrzymał wreszcie zgodę na pierwszy punkt (ale z całym szeregiem zastrze­żeń, ustalających, że istota zagadnienia nie została tym samym rozstrzygnięta i że nadal, pod grozą najcięższych kar, obowiązuje zakaz atakowania pod jakimkolwiek pretekstem przeciwnego poglądu). Zgody na punkt drugi poseł nie zdołał uzyskać. Należy koniecznie przeczytać tę niesłychanie interesującą i pouczającą pracę.

Dzieło I. VASQUEZa OFM [11]Starania zwolenników Niepokalanego Poczęcia w kurii rzymskiej za panowania Karola II (1665-1700), pozwala nam również to­warzyszyć kolejno serii poselstw, które przygotowywały i uzyskały promocję święta Poczęcia o rycie zdwojonym drugiej klasy z oktawą. Tu także — i bardziej jeszcze niż przy poprzednich zabiegach—istniała ogromna różnica pomiędzy tym, o co pro­szono, a tym, co zostało przyznane. Chodziło raz jeszcze o zniesienie dekretu z 1644 r. i o uzyskanie tego, by papież przez podniesienie święta do wyższej klasy uznał je za święto NIEPOKALANEGO POCZĘCIA i aby określił jego przedmiot. Innocenty XII przyznał promocję 15 maja 1693 r., ale mimo wszelkich zabiegów pominął milczeniem przedmiot święta, które dokument określał jako święto poczęcia DZIEWICY NIEPOKALANEJ zgodnie z kwestionowanym dekretem, który w ten spo­sób uzyskiwał rodzaj potwierdzenia. Podobnie będzie też w roku 1708, gdy Klemens XI eryguje święto 8 grudnia do rzędu świąt obowiązujących.

Widzimy tu w sposób namacalny, jakie miał znaczenie i jak długotrwałą ważność zachował ów sławny dekret, do którego akta papieskie dostosowały się (z dość subtelnymi odcieniami) zaś do początku XIX wieku i którego moc zmniejszała się i słabła stopniowo, w sposób prawie niedostrzegalny od 165g r. począwszy.

Gruntowne przebadanie wszystkich tych dokumentów pozwala zrozumieć bez szukania wykrętów jak i bez fałszywego wstydu sens i spoistość postawy papieży.

Dwie okoliczności, dziś już przekroczone i zazwyczaj zapomniane, wywierały wówczas decydujący wpływ na całą sytuację.

  1. Problem nie był jeszcze dojrzały. Teologowie mieszali w sposób niezmiernie zawikłany prawdziwe i fałszywe autorytety, argumenty słuszne i sztuczną dialektykę, dogmaty i implikacje scholarskie, teologię i napastliwość, elementy istotne i przy­padkowe, a nawet zgoła bezwartościowe. Formuła Aleksandra VII z wielu wzglę­dów zasługująca na uwagę nie zdołała się jeszcze wywikłać z tak trudnego py­tania: w jakiej mierze przywilej odnosi się do duszy a w jakiej do ciała? Słowem, samo nawet pojęcie nie było dobrze zdefiniowane, elementy istotne nie były jeszcze całkowicie ustalone. To dopiero w III schemacie Aleksander VII wprowadził za­sadnicze uściślenie, że Maryja była ochroniona przez łaskę i szczególny przywilej, z uwagi na zasługi Chrystusa [12]. Wreszcie sprawa definicji stanowiła problem ze względu na brak wyraźnych tekstów Pisma św. a także ze względu na istnienie olbrzymiej ilości sprzecznych tekstów nagromadzonych przez tradycję. Zazwyczaj przyjęte i stosowane kryteria okazały się niewystarczające.
  2. Takie trudności wymagały spokoju i przenikliwości; namiętności i zacięte walki jeszcze sprawę zaciemniały. Polemika zacieśnia, pozbawia równowagi i zatruwa zawsze w mniejszym lub większym stopniu zagadnienia, których dotyka. Tu zagro­żony był spokój Kościoła.

Jest zatem rzeczą zrozumiałą, że w tych warunkach aż nadto usprawiedliwione byty dwie dominujące troski, które kierowały wówczas postępowaniem papieży: nie rozstrzygać tego niedojrzałego jeszcze do decyzji zagadnienia; przywrócić spokój, ten warunek właściwego dojrzewania.

Otóż opinia zwolenników Niepokalanego Poczęcia, przeważająca i coraz bardziej żarliwa, wywierała na obie te tendencje nacisk podobny do zalewającej fali mor­skiej. Wmieszanie się władz świeckich dysponujących całą potęgą doczesną nadawało tej rozprawie obrót szczególnie drażliwy. Zapewne, decyzje przyznane królom hiszpańskim nie przesądzały niczego. Zapewne, nadal obowiązywał zwolenników Niepokalanego Poczęcia zakaz atakowania opinii przeciwników pod grozą najsu­rowszych kar. Nie zapobiega to jednak temu, że całość wszystkich przyznanych w tym samym sensie koncesji groziła przyspieszeniem rozwiązania przed jego dojrzeniem. Jeśli wolno zastosować do dziedziny tak wzniosłej proste porównanie z życia codziennego, to stale był wywierany nacisk na akcelerator i trzeba było wynaleźć jakiś hamulec, by nie dopuścić do wymuszenia decyzji przez zwykły bieg rzeczy.

Otóż ten wyrównawczy element narzucał się sam przez się. Była nim opinia przeciwna, która miała w Rzymie silne pozycje: zakon dominikański — Mistrz Świę­tego Pałacu (teolog papieski i dyspensator Imprimatur), Święte Oficjum. Organizm ten sam wynalazł środek do ograniczenia wypowiedzi zwolenników Niepokalanego Poczęcia, w chwili, gdy opinia przeciwna czuła się całkowicie pognębiona. Słynny dekret z 1644 r. odegrał tę rolę. Chodzi tu o jeden z tych półoficjalnych środków wprowadzonych w życie za pośrednictwem dróg przeważnie okrężnych, zgodnie z metodą działania Świętego Oficjum. Wydany w rzeczywistości w 1627, po przygotowawczym ukresie próbnym, może nawet nigdy nie zarejestrowany w formie przepisowej, tym bardziej nie ujawniał pobudek wydania ani swego znaczenia. W rzeczywistości chodziło o środek dyscyplinarny, przeznaczony do utrzymania oficjalnej i ogólnie przyjętej terminologii nie dopuszczającej do różnorodności poglądów, do których dostarczała okazji treść święta poczęcia. Bulla z 1622 r. narzuciła ten termin i zakazała używania terminu uświęcenie, bardzo rzadko spotykanego i który odtąd zaniki niemal zupełnie. Dekret z lat 1627–1644 zmierzał do utrzymania pokoju i jedności w ten sposób ustalonej, nie dopuszczając do wszczęcia walki na temat spornego przymiotnika. Zapobiec nowym dysputom, przeszkodzić wszelkim hasłom i reklamie o charakterze sloganowym, ograniczyć zbyt łatwe rozpowszechnianie poglądu zwolenników Niepokalanego Poczęcia — oto cel dekretu i intencje, w jakich został on przedłożony papieżom i zatwierdzony przez nich. Widzieli oni w nim środek do zrównoważenia nadmiernych koncesji, wymuszonych przez zwolenników Niepokalanego Poczęcia, do hamowania ich pośpiechu i do zdobycia nieco spokoju w tej tak niepomiernie rozrastającej cię sprawie.

Stosowanie dekretu miało wiele przeróżnych odcieni. Postanowiono, że akta Stolicy Apostolskiej dostosują się do tej klauzuli stylistycznej, tak aby żadne pospieszne sformułowanie nie uprzedziło rozwiązania problemu pozostającego jeszcze w zawieszeniu. Ponadto zakazany był i tłumiony wszelki rozgłos wokół tego ter­minu: i tak nie wolno było umieszczać go na okładce książki, na afiszu, ogłaszają­cym jakąś tezę, disputatio, lub uroczyste zebranie., w wypadkach, gdy ten sztan­darowy tytuł groził wzbudzeniem jakiejś utarczki. Niewłaściwe stosowanie dekretu, nadużywanie go w celu przemiany owego pokojowego środka w broń wojenną, było przez papieży dyskretnie hamowane.

Jak widać stąd, historia ta jest mocno skomplikowana., jest ona zarazem bardzo pouczająca. I można by wyciągnąć z niej zbyt aktualne, a zarazem zbyt palące wnioski — toteż rozsądniej będzie pozostawić troskę o ich sformułowanie przemy­śleniu każdego z czytelników. Ogólnie mówiąc, hiszpański czy też francuski sposób działania, zmierzający do wymuszenia na Stolicy Apostolskiej decyzji lub wiążących zobowiązań w sprawach delikatnych i spornych, pociągał za sobą często tarcia, nie­porozumienia i zderzenia, których z wzajemną korzyścią można było uniknąć, gdyby te same problemy dojrzewały w atmosferze zapewnienia dyskrecji stosownie do ich powagi i w tej swobodzie, jakiej Kościół chętnie udziela z taką hojnością, gdy wszystko odbywa się bez hałasu, zgorszenia i próżnego rozgłosu. Zasadniczy wniosek, wniosek, jaki wynika z historii Niepokalanego Poczęcia w XVII w., nie jest — moim zdaniem, tym wnioskiem, jaki się zazwyczaj wyciąga: nie jest nim triumf królów hiszpańskich nad powściągliwie przemilczającym papiestwem. Gdyby tak było istotnie, byłaby to sprawa nader poważna. Nie, definicja nie mogła być uzyskana na tej drodze, została też ona ustalona wtedy dopiero, gdy ustał nacisk. Pod pewnym względem opóźnił on sprawę w tej samej mierze, w jakiej pod innymi zdołał ją przyspieszyć. Brak umiaru w żądaniach, rodzaj zastraszenia, które się z nimi łączyło, skłoniły papieży do tej złożonej gry, polegającej na równoważeniu tego, co zostało w pewnym sensie przyznane, przez zezwolenie na odmienną taktykę Świętego Oficjum. Po dokładnym zbadaniu całej sprawy trudno orzec, by jakiś inny sposób dzia­łania był konkretnie i po ludzku możliwy w tej sytuacji. Wszystko mogło się zakończyć szybciej i bardziej harmonijnie, gdyby przeciwnicy i zwolennicy Niepokalanego poczęcia potrafili zrezygnować ze swych namiętności i walk o wpływy, by w sposób spokojny i kontemplacyjny oddać się zgłębianiu prawdy. Historia dogmatu Niepoka­lanego Poczęcia — godna naśladowania, jeśli chodzi o zakończenie — nie jest nią, gdy chodzi o poprzedzający ją przebieg.

Godne uwagi jest to, że Stolica Apostolska — na której następowali po sobie ludzie z różnych środowisk i o poglądach przeciwstawnych — osaczana przez różne wpływy, potrafiła jednak ostatecznie utrzymać ciągłą i jednolitą linię działania i nieustannie posuwać sprawę naprzód. Działanie Ducha św. (na które papieże powołują się nieustannie i otwarcie) jest widoczne w tej sprawie. Studiując ją z bliska, widzi się niemal namacalnie, czym jest ta obiecana pomoc Boża dla pa­piestwa. [13]

To współdziałanie nabiera pełni znaczenia, gdy się je rozpatruje retrospektywnie w związku z bullą Ineffabilis, która była nieomylnym zamknięciem tego długiego procesu przygotowawczego. Bulla ta była przedmiotem wielkiej ilości studiów specja­listycznych [14], opracowanych na podstawie Aktów przygotowawczych (wyd. Sardi), pośród których zasygnalizować należy poważne studium Dom G. FRNAUDa OSB, o niewydanym projekcie bulli, zredagowanym przez Dom Guórangera [15], oraz J. ALFARO TJ, o dokładnym znaczeniu terminów definicji.

[1] Archivo lbaro-Arnerioano, nevlsta cle estudios históricos, Joaquln Costa, 36, Madrid, 15 (1455), nr 57-58 i 59-60, 1136, 165X230.

[2] Juan MESEGUER OFM, La real Junta de la Inmaculada (1616-1820), tamże. L21-866; artykuł ten ma, jak widać, rozmiary tomu (wydany jako odbitka, tamże).

[3] Ograniczyli się oni do prośby wniesionej do Klemensa XIV, papieża franciszkanina, by oświadczył, te tajemnica Niepokalanego Poczęcia opiera się na tych samych podstawach pewności, co Wniebowzięcie i kanonizacje.

[4] Odilo GÓMEZ, Juramentos conceptionistas de las universiclades espanolas en el siglo XVII, tamże, 867-1045. Por. także F. Marcos RODRIGUEZ, La Universidad de Salamanca y la Immaculada [w] Virgo Immaculada, tom 14, 35-119.

[5] Ma ona również swój ciąg dalszy: słynna kontrowersja krwawego ślubu (1714, a zwła­szcza od 1741 do 1758), której historię pocieszną i skomplikowaną rozwikłał O. J. Stricher CSSR. Jako zapowiedź dwóch tomów swej pracy, będącej w druku w Academia Mariana, opublikował autor studium-przyczynek: Letractations du marioIogue bónćdictin Dom Magnoaid Ziegelbauer, Ephem, Theol. Lov., 35 (1959), 59-76.

[6] Antonio EGUILUZ OFM, El P. Alva y Astorga y sus escritos immaculatistas, Archivo lbero-Amertcano, 15 (1955), 497-594.

[7] A. URIBE, La Inmaculada en ia literatura franciscana-espahola, 201-496. Studium bar­dzo cenne, ponieważ między innymi podaje miejsce, gdzie można znaleźć te prace, często bardzo rzadkie.

[8] Najnowsze monografie, dotyczące autorów XVII—XVIII w, opowiadających się za Nie­pokalanym Poczęciem, są odnotowane — co jest nader wygodne — u G. BESUTTIego, Bibliografia mariana, 1952-1957, Roma, 1959, nr 1368-1413.

[9] Mogło się ono opierać na kilku błędnie zinterpretowanych faktach (zapewnienie które­goś z papieży o „niewiedzy”, które było tylko środkiem do utrzymania tajemnicy Świętego Oficjum). Dokumenty opublikowane przez Gutierreza (por. niżej przypis 44) i Vasqueza (por. niżej przypis 45), informują nas, te poselstwa hiszpańskie długo dyskutowały nad tym słyn­nym dekretem, o którego odwołanie na próżno prosiły.

[10] O. GUTIERREZ SI, Espana por el dogma de la Immaculada. La embajda de 1658 y la bulla Sollcitudo de Alejandro VII, numer specjalny Miscellenea Comillas, Sandander, 24 (1955), 8, 480.

[11] Isaac VASQUEZ OFM, Las negociationes inmaculistas en la Curia Romana dumnie el reinado de Carlos 11 de Espana, Madrid, 1957 (bez podania wydawcy), 8°, 216, 155 . 205.

[12] Sygnalizujemy zwłaszcza następujące prace: R. LAURENTIN, [w:] Virgo Immaculata, 2, 37-56 (studium ogólne); Albertus VANDEWALLE OFM, Le deeret de l’Inquisition de 1644 et len theologiens franciscains belges, tamże, tom 7, 2, 364-401; L. CEYSSENS OFM, Le petit office de l’Immaculee Conception: pretendue approbation, condamnation, tolerance, tamże, tom 17. 46-124. Prace przytoczone w dwóch poprzednich przypisach mają wiele elementów, związanych z tym zagadnieniem.

[13] R. LAURENTIN, [w:] Virgo Immaculuta, 2, 95-98. Sprecyzowałem te konkluzje w wer­sji angielskiej: O’CONNOR, 319-321.

[14] Tamże, 337-387, wydanie tekstu i rewizji Passaglia, 361-388.

[15] Tamże, 201-275.

Źródło: dodatek nt Niepokalanego Poczęcia [w] Życie Maryi Matki Bożej, A. Nicolas, E. Dąbrowski, Księgarnia św. Wojciecha, 1964 r. [fragment: XVII i XVIII w]




Słudzy Maryi

Słudzy Maryi pospolicie Serwitami zwani, powstali w r. Pańskim 1233, w mieście Florencji, stolicy krainy zwanej wówczas Etrurią, a dziś stanowiącej jedną z prowincji państwa Włoskiego. Założycielami tego świętego zgromadzenia, było siedmiu obywateli tego miasta, do najmożniejszych i najznakomitszych rodzin Florenckich należących, a jak w owej porze większa część najbogatszych tam mieszkańców, kupiectwem się trudniących. Byli to: święty Bonfil Monaldi, św. Jan Monneti, św. Benedykt Antelli, św. Bartłomiej Amidii, św. Kykower Ugocioni, św. Gerand Sosteni i św. Aleksy Falkoneri. To są imiona ich i nazwiska ze świata. Lecz że jedni zmienili je w zakonie a drudzy za chowali dawne, więc stąd ich biografowie niejednakowo je podają. W lekcjach Brewiarza imiona ich są następujące: Bonfil, Bonjunkt, Manety, Amadeusz, Ugocjusz, Sosteni i Aleksy.

Tych to więc siedmiu mężów wybrała Sobie przenajświętsza Matka Boga jakby na budowniczych do mającego wznieść się, na szczególną Jej cześć i chwalę gmachu duchowego. I podobnie jak według słów Pisma świętego, przedwieczna Mądrość budując dla Siebie przybytek, wyciosała i umieściła w nim siedem filarów, tak i przenajświętsza Panna, Boskiej Mądrości Matka, do wybudowania tego Swojego przybytku duchowego, z zakamieniałego świata wyrywając tych siedmiu Świętych, jakby wyciosała z nich kolumny, na których miał powstać nowy zakon Serwitów.

Oni to bowiem stali się pierwszymi przesławnymi założycielami jego; oni dali mu początek. A trudniąc się kupiectwem, w tym swoim zawodzie znalazłszy, według przypowieści Ewangelicznej, jedną dobrą, owszem najlepszą perłę, przenajdroższą Maryję Pannę, dla posiadania tego skarbu nad skarbami wszystkiego się wyrzekli i kupili Ją.

Nie tylko bowiem wszystko co posiadali rozdali ubogim, ale i samych siebie zaprzedając Matce Bożej, oddali się Jej na własność, a jak przedtem kupcami zwykłymi byli, tak później niezmordowanymi nabywcami dla nieba dusz ludzkich się stali.

Istniało już wtedy we Florencji Bractwo, do którego należeli najznakomitsi tamtejsi mieszkańcy. Przyjmowano do niego tylko osoby nieposzlakowanych pod każdym względem obyczajów, wzorowych katolików i odznaczających się wiernością dla Stolicy Apostolskiej, na którą właśnie wtedy różne stronnictwa polityczne, i odrywające się od jedności Kościoła liczne sekty religijne, zawzięcie uderzały. Bractwo też to wielkiego poważania, a że głównym jego celem było odprawianie różnych publicznych nabożeństw na cześć Matki Bożej, więc nazwane zostało Bractwem Chwalców Maryi (Laudatores Mariae).

Wszyscy nasi Święci nie tylko do Bractwa tego należeli, ale nawet odkąd do niego wstąpili, odznaczając się wysoką świątobliwością, ożywili we wszystkich jego członkach pragnienie doskonałości chrześcijańskiej, a stąd ćwiczenie się w najgruntowniejszych cnotach, najodpowiedniejszych położeniu jakie kto z należących do tego pobożnego stowarzyszenia zajmował na świecie.

Dzięki ich więc głównie zbawiennemu wpływowi, Bractwo Chwalców Maryi rozszerzyło się bardzo, i wszystkich budowało, co nawet ściągnęło uwagę miejscowego ówczesnego Biskupa Ardynga, prałata wysokiej świątobliwości. Zaopiekował się też on tym pobożnym gronem swoich najwybrańszych owieczek w sposób szczególny, a siedmiu naszych Świętych którzy byli ich ozdobą i jakby kierownikami, w wielkim miał poważaniu i serdecznie ich miłował. Często przedstawiał ich wszystkim za wzory do naśladowania, jako ludzi żyjących w świecie, piastujących wysokie w ówczesnej rzeczypospolitej Florenckiej urzędy, bardzo zamożnych i nawet skrzętnie trudniących się kupiectwem, a pomimo takich przeszkód do życia wyższej pobożności oddanego, jaśniejących nią w stopnia wysokim.

Lecz obok cnót chrześcijańskich którymi się odznaczali, i wylania się na wszelkiego rodzaju uczynki miłosierdzia, które im jednało powszechną miłość ubogich, mieli oni szczególne nabożeństwo do Matki Bolesnej. Nie tylko więc to nabożeństwo ożywili pomiędzy należącymi do ich Bractwa, ale je i pomiędzy wszystkimi mieszkańcami Florencji rozpowszechnili. Wynajdując do tego różne sposobności, nie czekając dnia w którym cały Kościół, przy końcu Wielkiego postu, uroczyście obchodzi pamiątkę Siedmiu Boleści przenajświętszej Panny, i w ciągu roku urządzali publiczne nabożeństwa, w których odpowiednie głoszono kazania, rozpamiętywano te tajemnice najrzewniejsze z życia Maryi i cześć im oddawano.

Hojnie też, jak to zawsze czyni nasza przenajdroższa Matka niebieska, wynagrodzić im to Ona raczyła, dowodząc i przez to, jak miłym jest Jej, jakiej zasługi i jak bogatym w pożytki z niego wypływające, nabożeństwo do Jej Boleści.

Usłyszawszy wezwanie ich [skierowane do każdego z nich w modlitwie] przez Matkę przenajświętszą, postanowili wyrzec się dostatków, opuścić świat i pójść za Nią: pójść za powołującym ich Jej głosem do wyłącznej Jej służby.

Jedak, żeby w tak ważnej sprawie nie robić nagle, co zwykle bywa znakiem że to co się robi, chociażby samo z siebie było dobre, robi się nie tyle z ducha Bożego, jak raczej z naturalnego usposobienia i z czysto ludzkiego upodobania, więc ostateczne postanowienie swoje co do sposobu życia jaki wieść odtąd mają, odłożyli jeszcze na czas pewien.

Pełni pokory, pomimo tak cudownych objawień jakie miał z nich każdy, nie ufali sobie, i chcieli zasięgnąć w tym rady jakiegoś świątobliwego i światłego kapłana, a w końcu i nic nie czynić, bez przedstawienia wszystkiego swojej władzy duchownej, to jest miejscowemu Biskupowi.

Bo też gdy wszystko co z nimi zaszło nie było złudzeniem i w istocie byli oni powołani do rozpoczęcia dzieła do którego ich Matka przenajświętsza powoływała, inaczej postąpić nie mogli i nie powinni byli.

Taka bowiem nieufność w siebie samego, gdy idzie o rozpoczęcie czegoś ważnego dla chwały Boga i pożytku dusz się tyczącego, jest zawsze cechą dusz w istocie wybranych i rzeczywiście do tego przez Boga powołanych. Było to zaś bardziej jak kiedykolwiek konieczne w czasach, w których nasi Święci zostali tak cudownie wezwani do wyjątkowego sposobu życia. W owych to bowiem czasach właśnie, pojawiła się wielka liczba najrozmaitszych błędnych sekt religijnych, których przywódcy, pod pozorem wskrzeszania pomiędzy wiernymi przygasłego ducha pokuty, uniesieni pychą i zarozumiałością, wypowiadali posłuszeństwo Kościołowi i wiele dusz od jedności katolickiej odrywali.

Były zaś to czasy niełatwe dla nas do zrozumienia pod tym względem, bo żyjemy w czasach rdzennie różniących się od tamtych co do powszechnego usposobienia religijnego. Dziś spomiędzy tych nawet którzy urodzili się katolikami i za katolików chcą uchodzić, a należących do klasy tak zwanej inteligencji, do klasy wykształconej, niezmiernie jest mało niepozbawionych wiary. Dziś, bardziej niż kiedyś, można powtórzyć słowa świętego Hieronima o stanie świata pod względem religijnym. Tak jak on ubolewał, że za jego życia świat ani się spostrzegł jak został Ariańskim, to jest przejął się błędami słynnego w czwartym wieku odszczepieńca Arjusza, tak dziś można powiedzieć, że świat ani się spostrzegł jak został, według bardzo trafnego teraz właśnie wynalezionego na to wyrażenia: bezwyznaniowym; to jest w nic niewierzącym, wszelką religię odrzucającym. Stąd w naszych czasach, wszystko co się odnosi do zasad wiary i moralności chrześcijańskiej, jest dla powszechności umysłów albo czymś zupełnie nieznanym, albo najwstrętniejszym, albo co najmniej ze wszystkich rzeczy obchodzących człowieka najobojętniejszym.

Lecz za czasów w których żyli święci o których mowa, wprost przeciwnie się działo. Religia i wszystko co jej tyczyło, obchodziło powszechność najwięcej ze wszelkich spraw bieżących. Wprawdzie wielkie już wtedy było odstępstwo od ducha chrześcijańskiego, od ducha Ewangelicznego. Nadużywanie wszelkiego rodzaju władzy było bardzo powszechne. Niepohamowane ubieganie się o nią, o dostatki, o zaszczyty ziemskie, i zbytki, i wśród nich gnuśna bezczynność, były to wady nadzwyczaj rozpowszechnione pomiędzy należącymi do wyższego stanu, nie wyjmując nie tylko duchownych ale nawet i zakonów, których wtedy wielka była liczba, w bogactwa opływających.

Wszędzie wkradła się wyniosłość, samolubstwo, a z tego wypływająca pogarda niższych i ucisk uboższych. Słowem, wielkie było wtedy i powszechne wyzucie się z ducha Ewangelicznego.

Lecz obok tego wiara była żywa i powszechna. Co więcej, w owej to właśnie porze, zaczęło rozbudzać się poczucie pewnej reformy, pewnej na dobre zmiany i w obyczajach w ogólności, i w nie dość wiernym odpowiadaniu swojemu wysokiemu powołaniu duchowieństwa, i w zakonach nie dość już wiernie przedstawiających na sobie najwyższą doskonałość chrześcijańską.

Ponieważ więc poczucie takiego odnowienia, ożywienia przygaszonego ducha Ewangelicznego, było jak to mówią jakby w powietrzu, więc cokolwiek to zapowiadało, cokolwiek ją obiecywało, cokolwiek w tym celu powstawało, do tego w powszechności ogromną wagę przywiązywano, wysoko to ceniono i licznych to przyciągało zwolenników.

Lecz jak we wszystkich ludzkich sprawach tak i w tym, łatwo wkradały się do tego różne niewłaściwości, z fałszywej gorliwości wynikające. A gdy do takiego porywania się niektórych na czyny do których ich Pan Bóg nie przeznaczał, przyplątywała się i pycha, a z niej wypływające zarozumiałość i zuchwały upór, więc pojawiało się wtedy wielu samozwańczych poprawicieli, reformatorów, którzy pod pozorami sposobu życia bardzo pokutnego i zewnętrznie przedstawiającego na sobie ścisłe zachowanie nie tylko przykazań lecz i rad Ewangelicznych, podnosili bunt przeciw władzy kościelnej i w odszczepieństwo zapadali.

Jednak obok tego, wskrzeszał Pan Bóg wtedy właśnie mężów świętych, którzy rzeczywiście do odrodzenia zepsutego świata, do rozbudzenia w nim przygaszonego mimo powszechnie wyznawanej wiary, ducha chrześcijańskiego, byli przez Niego przeznaczonymi i powołanymi, a którzy to wielkie dzieło właśnie wtedy, z zatwierdzeniem Kościoła i pod jego opieką, rozpoczynali. Tymi zaś byli święty ojciec Franciszek – założyciel zakonu Braci mniejszych i święty Dominik, zakonodawca od niego nazwanych Dominikanów. Ale w porze w której nasi Święci, wezwani zostali przez Matkę Bożą, do oddania się życiu wyłącznie pokucie i kontemplacji poświęconemu, dwa te Zakony dopiero co powstawały, a nawet i Zakon Braci mniejszych świętego Patriarchy Asyżskiego, jeszcze wtedy nie objął wpływem swoim nie tylko Włoch ale i świata całego, jak to wkrótce potem nastąpiło. Więc nic dziwnego, że siedmiu naszych Świętych, nie postanowiło wstąpić do którego z tych nowych zakonów, ale umyślili jakby na własną rękę coś podobnego zaczynać. Zresztą oni wtedy wcale nie zamierzali zakładać nowego Zgromadzenia zakonnego, chociaż później użyła ich przenajświętsza Panna do tego. Im wtedy chodziło tylko o własne uświęcenie, o wyrzeczenie się świata i dostatków w jakie opływali, a to dla spełnienia tego co im w wyżej przytoczonych objawieniach, każdemu z osobna najwyraźniej nakazała Matka Boża. Mając więc świeże i liczne przykłady jak niektórzy pod pozorem prowadzenia życia doskonalszego, na fałszywe a w końcu i zgubne drogi wchodzili, postanowili nie zaczynać nic stanowczo, bez zasięgnięcia rady światłego i świątobliwego kapłana.

Po dowodach łaskawości dla nich ich Pasterza, nie wątpili już o prawdziwości swoich objawień, i jak najsilniej postanowili wypełnić najwierniej dany im rozkaz przez przenajświętszą Pannę, poświęcenia się życiu pokutnemu i kontemplacyjnemu. A że te cudowne łaski jakie od Niej otrzymali, przypisywali głównie swojemu nabożeństwu do Jej Siedmiu Boleści, więc postanowili także to błogosławione nabożeństwo coraz więcej w sobie ożywiać i ile możności pobudzać do tego i innych. Zbliżała się też i uroczystość Narodzenia Maryi, do którego to dnia odłożyli ostateczne swoje postanowienie. Więc wzięli się niezwłocznie do załatwienia swoich kupieckich interesów, i do wyszukania miejsca na wybudowanie sobie kapliczki lub nabycie kościółka przy którym by osiedli. A i z jednym i z drugim prędko się załatwili. Albowiem swoje rachunki kupieckie jak to wspominaliśmy, już całkiem urządzili; a nie oglądając się wcale na koszta, nabyli mały w dość odosobnionym miejscu za miastem będący kościółek. Przy nim zaś ubogich siedem celek, z nieco większą jedną izbą na wspólne przeznaczoną zebrania, urządzili. Po tym rozdawszy wszystko co jeszcze posiadali, a co bardzo znaczne majątki stanowiło, na ubogich i na szpitale, w sam dzień Narodzenia Matki Bożej, zeszli się do nowo nabytego kościółka z księdzem Janem de Porto Benicio, którego sobie za kapelana i za ojca duchownego obrali.

Przybyli przyodziani umyślnie w najwykwintniejsze swoje szaty, a te w owych czasach w klasie zamożnej, były bardzo bogate i ozdobne. Nawet mieli na sobie i oznaki urzędów jakie piastowali, a kilku z nich było senatorami rzeczypospolitej. Uczynili zaś to dlatego, żeby i przez wyzucie się tych zewnętrznych oznak światowych, uwyraźnić niejako wewnętrzne wyrzeczenie się przez nich wszelkich dostojeństw, zaszczytów i posiadłości ziemskich.

W kościółku więc nowo nabytym, przed samą Mszą świętą, zrzucili z siebie ubranie świeckie, i przyjęli z rąk księdza Jana ubogie szare sukmany, na kształt woru pokutnego przepasanego prostym powrozem, a w ciągu Mszy świętej przystąpili do stołu Pańskiego. Po wysłuchaniu Mszy świętej, odśpiewaniu Te Deum Laudamus, Ciebie Boga chwalimy na podziękowanie Bogu że im dozwala oddać się Mu na wyłączną służbę, i antyfony do Matki Bożej Pod Twoją obronę oddając się najszczególniejszej Jej opiece, nasi Święci resztę dnia do wieczora spędzili w kościółku swoim na modlitwie. A wierni swojemu szczególnemu nabożeństwu do Siedmiu Boleści Maryi, ich rozpamiętywaniu najwięcej czasu poświęcili.

Przy zachodzie słońca, po zadzwonieniu na Anioł Pański, zgromadzili się w izbie wspólnej, urządzonej w ich nowym ubogim mieszkaniu, i tam pod przewodnictwem księdza Jana, wezwawszy Ducha Świętego, niezwłocznie przystąpili do wybrania spomiędzy siebie jednego na przełożonego. I tym został święty Bonfili, na którego od razu wszystkich sześciu towarzyszy padły glosy. Ucierpiała na tym bardzo jego pokora, lecz że ten jego obowiązek na niemałe wystawiał go trudności, i troski, i prace, więc się od niego nie wymawiał. Usilnie tylko prosił towarzyszy, żeby włożywszy na niego ten ciężar, modlitwami swoimi wypraszali mu u Boga potrzebne łaski do dźwigania go, z ich pożytkiem i bez szkody dla jego własnej duszy.

Tymczasem już w całym mieście rozeszła się wieść, o tym co z tymi siedmiu najznakomitszymi pod każdym względem obywatelami się stało. Przy powszechnym zaś jak najżywszym zajęciu się wszystkim co się tyczyło religii, a zwłaszcza przeciwdziałaniu obyczajom niezgodnym z duchem Ewangelii, o czym wyżej wspomnieliśmy,— takie poświęcenie się na życie ubogie i pokutne tych młodych jeszcze ludzi, a zamożnych i wysokie stanowiska w świecie posiadających, ogólne rozbudziło zainteresowanie się i ciekawość.

Kilka osób obecnych w kościółku gdzie Święci dopiero co przywdziali z pewną uroczystością wory pokutne, rozgłosiło to pomiędzy znajomymi; wielu więc pragnęło widzieć w tym pobożnym i ubogim stroju tych, których niedawno widywano, stosownie do ich stanu, bogato przyodziewających się. Toteż, gdy oni zaraz na drugi dzień po uroczystości Narodzenia Matki Bożej, chcąc się przedstawić Biskupowi, już jako pokutnicy, i otrzymać od niego błogosławieństwo na rozpoczęty zawód — weszli do miasta, tłumy ich otoczyły. Widok zaś tych siedmiu bogatych przed chwilą panów, w tak ubogim przybraniu postępujących, ich skupienie wewnętrzne i pokorna a przy tym dziwnie poważna postawa, na wszystkich wielkie wywarły wrażenie. Wszyscy przypatrywali się im nie tylko z zadziwieniem lecz i uszanowaniem, bo widzieli i oceniali ich poświęcenie się, przeczuwali w nich świętych mężów którzy w duchu prawdziwie Bożym rozpoczynali dzieło mające wzbogacić chrześcijaństwo nowym zastępem odnowicieli ducha Ewangelicznego, a tak wtedy w istocie potrzebnych Kościołowi.

Pan Bóg zaś, jak to nie raz bywało, i tu użył niewinnych ust dziatek, żeby we dług słów Pisma świętego: z ust niemowlątek i ssących doskonalą uczynić Swoją chwalę. Skoro bowiem siedmiu naszych błogosławionych pokutników, cudownie wezwanych do tego przez Matkę Bożą, ukazało się na ulicach Florencji, dzieci znajdujące się przy matkach przypatrujących się idącym, jakby umówione i jakby jednym chórem, w różnych miejscach zaczęły wołać: „Oto idą Słudzy przenajświętszej Maryi Panny. Oto słudzy Maryi!”

Biskup przyjął ich z największą łaskawością; błogosławił im, zachęcał do wytrwania, i dozwolił aby we wszelkich swoich potrzebach duchownych śmiało się do niego udawali, gdyż chce im dowieść że w jego ojcowskim sercu, oni niejako z pomiędzy jego pasterskiej pieczy powierzonych owieczek, pierwsze zajmują miejsce. Przy tym upoważnił ich aby w obrzędach kościelnych, a zwłaszcza przy publicznych i uroczystych procesjach, obok innych zakonów, w swoich ubogich i pokutnych sukmanach, prostymi powrozami przepasanych, wszyscy siedmiu, jakby zgromadzenie zakonne odrębne stanowiących, występowali.

Wkrótce zaś potem, następujące zdarzenie skłoniło tego świątobliwego Prałata, do polecenia im żeby stanowczo przybrali miano sług Maryi. Jak tylko osiedli oni przy nabytym kościółku za miastem, wyzuwszy się na ubogich wszelkiego mienia, żyli już tylko z jałmużny. Codziennie więc dwóch z nich, w porze przedpołudniowej, udawało się do miasta, i tam z domu do domu chodząc, prosili o wsparcie. Razu pewnego zdarzyło się, że zaszli w tym celu do pałacu rodziny Beniciów, jednej z najznakomitszych w ówczesnej rzeczypospolitej Florenckiej. Zastali panią tego domu, a osobę bardzo pobożną, trzymającą na ręku swego małego pięciomiesięcznego synka, u piersi jeszcze będącego. Gdy zaś poprosiła przybyłych kwestarzy o błogosławieństwo dla niego, niemowle wyciągając do nich rączki, zawołało najwyraźniej: „Oto słudzy Maryi,” co i ją i obecnych w wielkie zdumienie wprawiło. Tym zaś cudownym dzieckiem, był święty Filip Beniciusz, który w dwadzieścia lat potem wstąpił do zakonu Serwitów, to jest tych sług Maryi których tak cudownie wygłosił.

Otóż, gdy to cudowne zdarzenie doszło do wiadomości Biskupa, jak również i to że pierwsze pojawienie się na ulicach Florencji naszych świętych w ubraniu pokutnym, wywołało pomiędzy dziećmi nazwanie ich „Sługami Maryi” — więc zdało się mu że miano to powinni oni przybrać. Upatrując w tym jakby nowy dowód, że przenajświętsza Matka jest dla nich nadzwyczaj łaskawą i za wyłącznie poświęconych Jej sług chce żeby ich poczytywać, kazał ich zawezwać do siebie i oświadczył, że odtąd powinni przybrać nazwę Sług Maryi. Z pokorą i z niewymowną pociechą zastosowali się oni do tego rozkazu Biskupa, i już od owej chwili, zawiązujące się to nowe zgromadzenie przechowało, to błogosławione miano na zawsze, a z łacińskiego języka Servi Mariae pospolicie Serwitami bywa nazywane. A także od tej pory postanowili ci wybrani przez Samą Matkę Bożą na Jej sługi, codziennie przed Jej ołtarzem będącym w ich kościele, uroczyście odśpiewywać pacierze kanoniczne o przenajświętszej Pannie zwane Małe Oficium, a w każdą sobotę wieczorem, odprawiać nabożeństwo do Jej siedmiu Radości i Siedmiu Boleści.

Lecz słudzy Maryi, w krótkim czasie zmuszeni niejako zostali, opuścić swoje mieszkanie urządzone przy kościele przez nich nabytym. Chociaż bowiem było to miejsce dość odosobnione, że jednak nie bardzo odległe od miasta, ciszy i samotności jakiej pragnęli dla oddawania się kontemplacji niedługo zażywali. Rozgłos ich świątobliwości, każda rozmowa z odwiedzającymi ich pełna świętego namaszczenia i najzbawienniejszych nauk i przestróg jakie dawali przychodniom, a także i doświadczona skuteczność ich modlitw za proszących ich o nie, — wszystko to coraz więcej ściągało do nich znaczną liczbę osób z wszelkiego stanu. Zgiełk zaś taki, przerywał im to osamotnienie i to zerwanie wszelkich stosunków z ludźmi, jakie niezbędne jest do coraz ściślejszego jednoczenia się duszy z Bogiem, do coraz wyższej pobożności, a do której i wszelkie mają prawo powołani na te drogi przez Boga, i obowiązek o to się starać.

Po długich więc modlitwach, na uproszenie sobie co do tego znowu światła Ducha Świętego, i po zasięgnięciu rady księdza Jakuba, ich przewodnika duchownego, święci pokutnicy postanowili przenieść się na miejsce odleglejsze od miasta i ile możności osamotnione. A chociaż już wtedy pozbawieni dobrowolnie wszelkiego mienia, żyjący tylko z jałmużny z dnia na dzień wypraszanej, — nie oglądali się jednakże na trudności i wydatki spotkać ich mogące z powodu przesiedlenia się, zdając się co do tego na Opatrzność i na opiekę nad nimi Królowej niebieskiej.

Chodziło więc już im tylko o wybór miejscowości; i gdy się co do tego i wahali i na jedno zgodzić nie mogli, święty Bonfil tak do nich jako przełożony przemówił: „Bracia drodzy, na wielkie nasze szczęście, chociaż tego najniegodniejsi jesteśmy, nie tylko głosem powszechnym, lecz i przez samego najczcigodniejszego Biskupa naszego, mianowani i uznani zostaliśmy za sług Królowej niebieskiej. Do Niej więc ucieknijmy się: Ją poprośmy, żeby nas w wątpliwości co do obrania miejsca na którym moglibyśmy wierniej jak tu gdzie teraz mieszkamy, spełnić dane nam przez Nią rozkazy, oświecić raczyła. Niech Ona Sama raczy nam wskazać miejsce, na które udać się mamy, niech nas na nie zaprowadzi, i wszelkie w tym czekające nas trudności dopomoże przezwyciężyć.”

Niezwłocznie też wszyscy siedmiu, prócz zwykłych swoich nabożeństw do Siedmiu Boleści Matki Bożej, rozpoczęli i odrębne do tychże tajemnic nabożeństwo, na wyproszenie sobie u Niej oświecenia co do kroku tak dla nich ważnego. Dodali do tego, w tejże samej intencji, jeszcze większe jak niż zwykłe różne umartwienia ciała i post jaknajściślejszy. I nie zawiedli się w położonej w swoją Panią niebieską ufności. Po kilku dniach takich ćwiczeń błagalnych, każdemu z nich objawiła się przenajświętsza Panna we śnie, i puszczę na górze Senaryjskiej będącą, a o dwie mile od Florencji odległą, za miejsce na które przenieść się powinni, wyraźnie wskazać raczyła.

Lecz i tym razem nie śmieli oni bez zdania z tego sprawy i księdzu Jakubowi ich spowiednikowi i Biskupowi, coś ostatecznie postanowić. Ci zaś po przedstawieniu im zamiarów sług Maryi, i opowiedzeniu objawień jakie mieli, uznali że powinni oni i tym razem iść za Jej miłościwym wezwaniem. A że góra Senaryjska należała do posiadłości Biskupich, więc świątobliwy ten Pasterz, u którego w największych byli łaskach, i który już od początku ich powołania przewidywał w nich zawiązek nowe go zakonu, nie tylko wyznaczył dla nich na tej górze obszerny kawał ziemi, lecz obdarzył ich i hojną jałmużną, żeby tam co prędzej i kościół i przy nim ubogie chatki wybudować sobie mogli. W kilka też dni potem, już nasi Święci udali się na nowe swoje mieszkanie. Lecz że obawiali się żeby ich wydalenie się z pod bram Florencji, nie wywołało ze strony już nadzwyczaj dla nich przychylnych mieszkańców jakiegoś oporu, więc uczynili to jak najtajemniej. Nie zawiadamiając o zamiarach swoich nikogo, wyszli ze swej dotychczasowej siedziby około północy, a i z celek i z kościoła nic innego nie wynosząc, jak obraz Matki Bożej Bolesnej, który umieścili byli w głównym ołtarzu, i przed którym wszystkie swoje i prywatne i ze zgromadzającym się do ich kościoła pobożnym ludem, nabożeństwa odprawiali.

Słońce dopiero co wschodziło, kiedy przybywszy do stóp góry na której mieli osiąść, zaczęli na nią wstępować, i zapuszczać się w gęste jej bory. Góra Senaryjska była wówczas nimi pokryta, a im wyżej na nią się wchodziło, tym okazalsze trzeba było podziwiać drzewa: ogromne jodły, dęby i zimą liścia nietracące, sosny okazałe, cyprysy tak wysokie jak u nas topole, a pomiędzy nimi bujne trawy najrozmaitszym kwieciem ubarwione. Było to bowiem na początku czerwca, a góra ta w całych Włoszech odznacza się wielką żyznością ziemi, i powietrzem ani do wielkich skwarów ani do wielkiego zimna w żadnej porze roku nie dochodzącym. W miarę zaś jak się w puszczę na niej będącą zagłębiali, uderzały ich prześliczne widoki, to zieleniejących łąk pokrytych świeżą trawą, to potoków z szumem spadających, a śpiew najrozmaitszego ptactwa ożywiając to miejsce tak ciche i urocze, przypomniał im że i oni mają się tam osiedlić, jedynie dla swobodniejszego opiewania chwały Boskiej.

Wszystko zaś to myśl tych świętych kontemplatyków, nawykłych wszystko odnosić do Boga, przedziwnie podnosiło do Niego, i święty Bonfil, mając serce przepełnione uczuciem wdzięczności ku Bogu za ich zaprowadzenie na to piękne ustronie zawołał: „Poznajmyż, bracia najmilsi, jak powinniśmy miłować Boga i naszą przenajświętszą Panią niebieską! Najwyższy bowiem Stwórca, w tych przecudnej piękności Swoich tworach, na które tu patrzymy i wśród których mamy osiąść, — zgotował dla nas jakby księgi, w których wyczytywać powinniśmy Jego dobroć dla nas, a Jego potęgę i hojność Jego miłości ku ludziom ciągle rozpamiętywać.”

Około południa, a idąc ciągle gęstymi borami, gdzieniegdzie tylko przerywanymi małymi łąkami, stanęli na miejscu przeznaczonym przez Biskupa na ich osiedlenie się. Był to obszerny kawał ziemi aż nadto wystarczający na zbudowanie tam kościoła, mieszkań dla świętych pokutników i założenia wielkiego ogrodu. Wokoło zaś ciągnęły się gęste lasy, a obok miejsca tego, ze źródła nieco wyżej będącego, wypływała rzeczka, która w miarę jak po górze spadała, w coraz bystrzejszy zamieniała się potok. Jak tylko ujrzeli się na miejscu swego nowego osiedlenia, na konarze najpiękniejszego i rozłożystego drzewa zawiesili wielki krucyfiks, który z sobą przynieśli, a pod nim, na grubej gałęzi, oparli swój obraz Matki Bożej Bolesnej. Po tym uklęknąwszy przed takim naprędce urządzonym ołtarzem, ucałowali ziemię, którą im jakby Sam Pan Bóg dawał na osiedlenie się, a podniósłszy oczy od tkliwego wzruszenia łez pełne, do wizerunku przenajświętszej Panny rzekli: „Oto my opuściliśmy wszystko a poszliśmy za Tobą Matko nasza.”

Matka Nasza najmilej przyjęła to oświadczenie się Jej sług przez Nią Samą wybranych, i wyprosiła dla nich u Boskiego Syna Swojego łaskę wytrwałości w pokutnym i kontemplacyjnym życiu jakie wiedli, i za które w końcu świetne trony zajęli w niebie. Niezwłocznie też, doznali słudzy Maryi skutków najmiłościwszej nad nimi Jej opieki. Albowiem jak tylko rozeszła się po Florencji wieść że się oni przenieśli na górę Senaryjską i że tam i kościół wybudować i przy nim osiąść mają, prócz znacznych na ten cel danych już przez Biskupa funduszów, zewsząd napływać zaczęły do nich hojne datki od najzamożniejszych obywateli rzeczypospolitej, na koszta potrzebne do tego. Niezwłocznie więc przystąpić mogli do rozpoczęcia budowy kościoła; a Biskup oświadczył najłaskawiej, iż sam przybędzie dla położenia pierwszego kamienia pod ten nowy przybytek, w tak odosobnionym a bardzo uroczym miejscu wznieść się mający.

W dniu więc na to wyznaczonym, nie zrażając się trudnością dostania się prawie na sam szczyt wysokiej góry Senaryjskiej, świątobliwy ten Prałat, otoczony duchowieństwem zwykle przy tego rodzaju obrzędach otaczającym Biskupa, poświęcił i założył pierwszy kamień do mającego się budować przybytku Matki Bożej Bolesnej, gdyż w wielkim ołtarzu miał być obraz przez sług Maryi przyniesiony. Przy zakończeniu zaś tego obrzędu, zwracając się do nich z wielką uprzejmością i miłością, rzekł powtarzając słowa Patriarchy Jakuba wyrzeczone o miejscu na którym się mu Pan Bóg objawił: Nie jest tu nic innego, jeno dom Boży i brama niebieska, i dodał: „a dla was sług Maryi, miejsce to niech zwane będzie: Przybytkiem przenajświętszej Panny. Przy nim więc osiedlając się, trwajcie wiernie w rozpoczętym przez was z Jej rozkazu życiu pokutnym i kontemplacyjnym. Ja zaś, z mojej strony, nadal otaczać was będę moją ojcowską opieką, wspierać was i udzielać wam rad jakich ode mnie, jako waszego Pasterza, potrzebować będziecie.” I w ten to sposób, założony został pierwszy kościół i klasztor tego zgromadzenia zakonnego, które wkrótce potem we Włoszech i w innych krajach szerzyć się miało, a któremu, nie domyślając się wcale tego, dało wtedy początek siedmiu naszych Świętych.

Źródło: O. Prokop Kapucyn (1888). Żywot pierwszych siedmiu świętych sług Maryi (Serwitów) świeżo przez ojca ś. Leona XIII kanonizowanych. [fragmenty]

Obraz: The Seven Holy Founders of the Servite Order receiving their habit from Our Lady, Italian painting, ca. 1700 (CC 1.0)