1

Czym Maryja dla swych czcicieli, w czyśćcu zatrzymanych

ks. Jakub Górka.

Sama obeszłam okrąg niebios i przeniknęłam głębokość przepaści, chodziłam po wałach morskich. Ekli. XXIV, 8.

Te wały i głębokości morskie, to gorzkie wód cierpienia w czyśćcu, które Maryja łagodzi. Do Niej bowiem stosują powyższe słowa Księgi Mądrości pobożni Pisarze ze św. Alfonsem Liguorim. Puść mnie, puść mnie, pozwól mi widzieć raz jeszcze moje dziecko, ja muszę zobaczyć jeszcze mego syna! Tak wołała matka Roberta z Flandrii, którego surowy Stefan z Blois wtrącił do wieży, aby tam zginął głodową śmiercią. Prośba była tak rzewną i natarczywą, że okrutny Stefan rozkazał po linie spuścić matkę do ciemnego lochu, by mogła syna oglądać i pocieszyć. Taką miłością, ale w niezrównanie wyższym stopniu, pała Matka Najświętsza ku biednym więźniom czyśćcowym.

Zastanowimy się w obecnej nauce nad tą prawdą, że Maryja niesie pomoc i pociesza dusze w czyśćcu zatrzymane.

I. Maryja Panna roztacza płaszcz swej opieki nad dziatkami sobie powierzonymi na Golgocie przez Jezusa Chrystusa nie tylko za życia, ale i po śmierci.

Sobór Trydencki (1) orzekł wyraźnie, że pod wpływem Ducha św., według Pisma św., starodawnej Tradycji i stosownie do soborów naucza Kościół, że nie tylko istnieje czyściec, lecz że także duszom tam zatrzymanym mogą pomagać wierni modlitwami i ofiarą ołtarza.

Powszechna to nauka, że Święci w niebie mogą także dopomagać cierpiącym braciom w otchłaniach czyśćcowych. Tę wiarę wyrażają napisy w katakumbach i pragnienie pierwszych chrześcijan, aby mogli spoczywać po śmierci obok kości świętych Męczenników i korzystać z ich wstawiennictwa u Boga. Św. Augustyn powiada, że dlatego umarłych chętnie grzebią obok grobów Świętych, by żyjący modlili się za nimi do tych wybrańców bożych, a ci znowu wstawiali się do Boga za tymi zmarłymi jako ich patronowie (2).

Z tego powodu Konstantyn Wielki kazał się pogrzebać w kościele śś. Apostołów, który wystawił na ich cześć w Konstantynopolu, bo miał silne przekonanie, że to dla duszy jego będzie wielce pożyteczne (3). Podobnie naucza św. Tomasz z Akwinu, że niebianie mogą wstawiać się za zmarłymi (4).

Jeżeli Święci w niebie mogą pomagać zmarłym, tym więcej czynić to może Bogarodzica. Tę naukę głoszą modlitwy mszalne za duszami w czyśćcu. A sposób, w jaki Kościół się modli, jest dowodem, jaką ma wiarę. To jest przeświadczenie ogólne między wiernymi. W Objawieniach św. Brygidy mówi Najświętsza Panna: „Jestem Królową nieba, Matką miłosierdzia i drogą, po której grzesznicy wracają do Boga. Wszelka kara czyśćcowa staje się lżejsza i łatwiejsza za moim pośrednictwem” (5). A innym razem słyszała św. Brygida mówiącego Zbawiciela do swej Matki: „Tyś moją Matką, Tyś Królową nieba, Tyś Matką miłosierdzia, Tyś pociechą dusz w czyśćcu zatrzymanych i nadzieją grzeszników na ziemi” (6).

II. A w jaki sposób Maryja Panna pociechę niesie duszom w czyśćcu? Najczęściej pobudza żyjących, aby się modlili za zmarłych, pokuty czynili i cierpieli ochotnie dla ich wyzwolenia. I rzeczywiście te nagłe poruszenia i współczucie dla więźniów czyśćcowych bywają dziełem Maryi. Pod ich wpływem jesteśmy skorszymi do modlitwy za zmarłych braci, aby ich Bóg domieścił do chwały wiecznej. Pewnego dnia modlił się gorąco Jan Ximenes T. J. przed obrazem Niepokalanej Dziewicy. Nagle czuje wyrzut w duszy, że mało był gorliwym w nabożeństwie za dusze w czyśćcu i słyszy wyraźny, choć tajemniczy głos: Ximenesie, pamiętaj o zmarłych. Od tej chwili przez 8 lat tj. aż do śmierci ofiarował ten pobożny sługa Maryi wszystkie swe dobre uczynki, umartwienia i modlitwy za dusze w czyśćcu (7).

Maryja Panna więc wstawia się za duszami w czyśćcu, jak chrześcijanie pobożnie wierzą. Nic dziwnego, że gorliwi Jej czciciele w ręce Królowej niebieskiej składają swe zadośćuczynienia, by nimi szafowała do woli, by je przeznaczyła na ulgę dla dusz sobie najmilszych, które pragnie jak najwcześniej z więzienia wybawić.

Czytamy również w dziełach pobożnych autorów, że Maryja posyła do owych ponurych więzień Aniołów, aby pocieszali dusze tam zatrzymane i zwiastowali im niedługie wyzwolenie.

Pan Jezus w ogrodzie Oliwnym modlił się, aby odszedł od Niego kielich goryczy, jeżeli się to zgadza z wolą Jego Ojca niebieskiego (8). I po tej kornej modlitwie doznał rzeczywiście pociechy, bo Anioł z nieba Go wzmocnił, jak czytamy u św. Łukasza Ewangelisty (9). Gdy z polecenia Królowej swej przychodzi do tych strasznych otchłani cierpienia Anioł, gdy duszom mówi o miłości Maryi ku nim, gdy im zwiastuje, że cierpienia skończą się rychło, dusze zasmucone doznają stąd wielkiej radości i cierpią z tym większym poddaniem się chłosty sprawiedliwe z ręki Bożej. Przyznamy, że i nam w czyśćcu sprawiłoby to niezmierną ulgę, gdyby Pani niebieska zaszczyciła nas takim poselstwem. Opowiada o sobie św. Teresa, że była w strasznym przygnębieniu, opuszczeniu, bez światła i nadziei, jakby ją odrzucił Stwórca i Pan. Nagle słyszy w głębi duszy głos: Nie lękaj się, ja jestem z tobą. Słowa te krótkie rozproszyły mgły i ciemności duszy, wróciły jej spokój, pocieszyły i wzmocniły na całe tygodnie i miesiące. Coś podobnego czyni Maryja z ukochanymi duszami w czyśćcu. A nie mamy powodu, dlaczego byśmy wątpili w opowiadania tego rodzaju niektórych pobożnych i poważnych autorów.

Św. Alfons Liguori poświęca osobny rozdział w swych Uwielbieniach Maryi, jak ta Królowa niebios rzeczywiście niesie pomoc i ratuje dusze w czyśćcu cierpiące (10).

III. A teraz pomówimy nieco o łaskach Szkaplerza św. i co sądzić o bulli sobotniej, według której miałaby Maryja Panna w pierwszą zaraz sobotę po śmierci wyzwalać sługi swoje z czyśćca.

W połowie XIII wieku modlił się bł. Szymon Stock do Najświętszej Dziewicy, kwiatu Karmelu, Matki wszelkiego dobra, aby okazała jakimś znakiem widzialnym, że jest Matką również zakonu karmelitańskiego i przez to zaleciła tę rodzinę duchowną wiernym i obroniła ją przed wrogami. I oto Pani niebieska zjawiła się swemu słudze w licznym i wspaniałym orszaku i trzymając w ręce habit zakonny, rzekła doń: „To będzie dla ciebie i wszystkich karmelitów przywilejem. Kto umrze w tej sukience, nie dozna ognia piekielnego” (11).

Czy to widzenie i objawienie jest autentyczne? Najpoważniejsi pisarze przyjmują je jako zupełnie wiarogodne. Benedykt XIV papież tak mówi: „Widzenie to uważamy za prawdziwe i sądzimy, że wszyscy powinni je przyjąć” (12). Tego samego zdania są uczeni jezuici, którzy tą kwestią obszernie się zajmowali (13). A wszyscy Karmelici jednogłośnie ten fakt uznają. Leon XIII zatwierdzając lekcje brewiarza o św. Szymonie dla Kościoła w Anglii, zatwierdził i ustęp o Szkaplerzu, że pochodzi z ręki Bogarodzicy i że kto w nim umrze pobożnie, uniknie spalenia wiecznego.

Ci sami autorzy również dowodzą, że ta obietnica Maryi Panny odnosi się nie tylko do samych zakonników, lecz do wszystkich członków Bractwa szkaplerznego.

Jakże teraz pogodzić obietnicę Matki Najświętszej z nauką Kościoła, że do zbawienia konieczną jest pokuta i stan łaski? Czy Szkaplerz może ocalić i zachować od ognia piekielnego grzeszników, zmarłych bez pokuty? Jeden z teologów katolickich rozwiązuje to pytanie słowy: „Osobliwszego przywileju nie dostępują członkowie tego Bractwa, jeżeli obietnica zbawienia tych jedynie dotyczy, którzy zachowują przykazania i żyją pobożnie. Zarówno bowiem wszyscy chrześcijanie, choćby nawet Szkaplerza nie nosili, będą zbawieni, gdy zachowują przykazania i żyją pobożnie: jako prawdziwie przeznaczeni wstąpią na górę świętą życia wiecznego. Jakąż pomoc daje Szkaplerz do osiągnięcia tego celu? Pod każdym względem wielką. Noszenie bowiem Szkaplerza jest znamieniem i zadatkiem obfitszej łaski, którą Bogarodzica wyprosi członkom swego stowarzyszenia; przy tej pomocy zachowają przykazania i życie zakończą świątobliwie. I oto jest owa szczególna siła, którą widzimy w Szkaplerzu, według obietnicy Maryi” (14).

Gdyby ktoś żył do końca w grzechach i nie pokutując, wówczas albo wskutek nieostrożności lub przez inny wypadek nie będzie miał Szkaplerza na sobie, gdy przyjdzie ostatnia godzina i zginie na wieki, albo sam zrzuci Szkaplerz. Mówią poważni autorzy, że Maryja Panna przed śmiercią może wyjednać konającemu, mającemu Szkaplerz na piersiach, dokładne poznanie grzechów i żal szczery za nie, a w ten sposób ów nieszczęśliwy uniknie ognia piekielnego. Tak pojęta nauka o Szkaplerzu, nie upoważnia wcale do braku pokuty i grzeszenia. Bo zuchwały i niepoprawny grzesznik, jak powiedzieliśmy, może się znaleźć bez tej sukienki Maryi na łożu śmierci. Jezus Chrystus nie dopuści, aby się nie sprawdziła obietnica Jego Matki. Tak uczy wielebny ojciec Klaudiusz Colombière (15). Sam św. Szymon Stock, opowiedziawszy swe widzenie, dodał: „Bracia, zachowując te słowa w sercach swych, starajcie się przez dobre uczynki zapewnić swoje zbawienie i czuwajcie, dziękując Bogu za to wielkie dobrodziejstwo. Módlcie się nieustannie, aby obietnica wobec mnie dana, spełniła się na chwałę Trójcy Przenajświętszej: Ojca, Jezusa Chrystusa, Ducha św. i na chwałę zawsze Błogosławionej Dziewicy” (16). Jak to błoga i podniosła myśl, że nabożeństwo ku Maryi, choćby na razie było błędne, może powoli w duszy grzesznej obudzić skruchę i szczere nawrócenie! Do tej ufności przeto należy wzywać dusze upadłe, budzić w sercach nadzieję, podnosić a nie potępiać nigdy z góry!

IV. Przywilej, zwany sobotnim, znacznie się różni od poprzedniego. Zastanawialiśmy się już, o ile Szkaplerz karmelitański chroni od piekła. Przywilej zaś sobotni polega na obietnicy, że Maryja szybko tj. zaraz w pierwszą sobotę po śmierci wybawia z czyśćca pod pewnymi warunkami tych, co noszą Jej Szkaplerz (17). Ten przywilej nie pochodzi z objawienia, danego św. Szymonowi Stockowi w r. 1251, ale o 70 lat jest późniejszy. Objawiła to Matka Najświętsza, Matka nieskończonej dobroci i miłosierdzia, papieżowi Janowi XXII. Bulla, w której Jan XXII ogłaszał ten przywilej, miała pochodzić z roku szóstego jego pontyfikatu, z dnia 3 marca 1322 r.

Czy ta bulla jest autentyczna, powstał między uczonymi poważny spór (18). Bollandyści powątpiewają o jej prawdziwości. Niektórzy jezuici wraz z karmelitami bronią Bulli sobotniej. W Bullarium rzymskim nie znaleziono jej tekstu. Benedykt XIV zajmował się również tą kwestią, lecz nie wyrzekł stanowczo swego sądu (19). Przy końcu XVI wieku prowadzono walkę o tę bullę. Nawet zabroniono karmelitom głosić, że jest historyczna. Wreszcie Papież Paweł V upoważnił Kongregację św. Inkwizycji do wydania bardzo roztropnego orzeczenia (20) następującej treści: „Lud chrześcijański może wierzyć pobożnie, że Przenajświętsza Panna wspierać będzie bezustannym pośrednictwem, zasługami swoimi i szczególną opieką po śmierci, a szczególnie w sobotę, jako dzień przez Kościół Jej czci poświęcony, dusze osób należące do Bractwa Przenajświętszej Panny Karmelitańskiej, byle zeszły z tego świata w stanie łaski, nosiły Szkaplerz, zachowywały czystość odpowiednią stanowi, w jakim się znajdują i odmawiały pacierze o Najświętszej Pannie, zwane Officium Parvum, albo gdyby ich odmówić nie mogły, byle zachowywały posty powszechne i powstrzymywały się od mięsnych potraw w środy i soboty, wyjąwszy Boże Narodzenie”.

A więc wiara w to objawienie, dane Janowi XXII, nie jest czymś zuchwałym, choć dozwolono każdemu sądzić i przeciwnie. Podobnie czytamy w Brewiarzu rzymskim na uroczystość Matki Boskiej Szkaplerznej, że według pobożnego wierzenia Przenajświętsza Panna, jako najczulsza Matka, pociesza w czyśćcu dusze, należących do Szkaplerza karmelitańskiego i swoim pośrednictwem prędko je stamtąd wyzwala i do niebieskiej ojczyzny wprowadza (21).

Nie sądźmy, że Maryja osobiście przychodzi w każdą sobotę w orszaku Aniołów do otchłani czyśćcowej i stamtąd wywodzi dusze. Mijałoby się to z prawdą, bo raczej te odwiedziny trzeba rozumieć w znaczeniu duchownym, jak również pojmować należy i pociechy im niesione, bo to odpowiada stanowi dusz, pozbawionych ciał.

Pamiętajmy, że Maryja jest wszechmocną w pewnym znaczeniu u Boga, i mogłaby dusze od razu swą prośbą wybawiać z czyśćca. Ale nie zapominajmy również, że dobroć Maryi jest rozumną i nie może się objawiać przeciw sprawiedliwości Bożej. Zresztą dusze poddają się chętnie karze czyśćcowej, bo ona pochodzi z ręki miłościwego Boga, którego dusze te miłują nade wszystko i dlatego nie żądają pomocy i wyzwolenia z uszczerbkiem sprawiedliwości Bożej.

Bulla sobotnia, gdyby rzeczywiście istniała, nie sprzeciwiałaby się wcale duchowi Kościoła i nie byłaby czymś nadzwyczajnym, bo ta najlepsza Matka udziela odpustów zupełnych pod lżejszymi warunkami, niż te, które wymienia Bulla sobotnia. Dodajemy wreszcie, że kapłani spełniają warunki Bulli sobotniej przez odmawianie brewiarza. Po wtóre, księża, upoważnieni do przyjmowania do Bractwa Szkaplerza św., mogą te warunki zmieniać, jeżeli w dokumencie, na mocy którego otrzymują tę władzę, jest to wyraźnie powiedziane.

Póki żyjemy, starajmy się korzystać ze wszystkich łask Bożych i skarbów, które Kościół tak hojnie rozdziela, pracujmy skrzętnie nad swym uświęceniem, pamiętajmy o duszy, bo przyjdzie noc, w której już zasług zbierać nie można; przyjdzie zima, w której mrzeć będziemy z zimna i głodu, jeżeli za życia nie przygotujemy się przez dobre uczynki na tę noc i zimę groźną i niepewną.

Źródło: Ks. Dr. J. Górka, Cześć Maryi. O pobudkach i środkach nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Nakładem Autora, Tarnów 1907, ss. 66-74.

Ilustracja: Matka Boża z Góry Karmel ratująca dusze w czyśćcu, Krąg Diego Quispe Tito, XVII w., kolekcja Muzeum Brooklyńskiego.

Przypisy:

(1) Sess. 25 de Purgatorio.

(2) S. August. De cura pro mortuis gerenda c. IV. n. 6.

(3) Euseb. in Vita Constantini L. IV. c. 60.

(4) Quod ulterius sepultura in loco sacro mortuo prodest, non quidem ex ipso opere operato, sed magis ex ipso opere operantis, dum scilicet vel ipse defunctus, vel alius corpus eius in loco sacro disponens, patrocinio alicuius Sancti eum committit, cuius precibus per hoc credendus est adiuvari et etiam patrocinio eorum, qui loco sacro deserviunt, qui pro apud se tumulatis frequentius et specialius orant. In IV Sentent. D. 45. q. 2, a. 3, sol. 3.

(5) Revel. L. VI, c. 10.

(6) Tamże L. I, c. 16.

(7) P. Lud. Du Pont w żywocie Baltazara Alvareza, rozdz. 44.

(8) Mt. XXVI, 37-40.

(9) Łk. XXII, 43.

(10) Por. Uwielbienia Maryi po polsku, str. 173-178.

(11) Hoc tibi erit et cunctis Carmelitis privilegium: in hoc moriens aeternum non patietur incendium. Tak opowiada O. Piotr Swayton, sekretarz św. Szymona Stocka, to widzenie i objawienie.

(12) De Festis B. V. c. 6.

(13) Np. O. Teofil Raynaud: Scapulare Marianum illustratum et defensum t. VII. W tym duchu pisał także Papebrock T. J. w uczonym dziele.

(14) Teophil. Raynaud, Scapulare Marianum, illustratum et defensum: Est enim Scapularis gestatio tessera et pignus uberis gratiae auxiliatricis, a Deipara sodalibus suis exoratae, cuius interventu servabunt mandata, et vitam sancto fine concludent. Et haec est vis illa specialis, quam agnosci volumus in gestatione Scapularis, iuxta Deiparae sponsionem. Q. VII. Opp. t. VII.

(15) Sermon sur le Scapulaire.

(16) Benedictus XIV de festis § 7 et 8.

(17) Privilegium vel diploma sabbatinum.

(18) Papebrock mówi: Suspecta est mihi Bulla sabbatina. Non vacat mihi nunc deducere minutim argumenta, quibus suppositionem moraliter certam ostendere non sit difficile.

(19) W traktacie o świętach Matki Boskiej chwieje się w sądzie, choć w dziele o kanonizacji świętych w kilku słowach oświadczył się za autentycznością tego dokumentu.

(20) Było to 15 lutego 1615 roku. Kongregacja odpustów potwierdziła ten dekret w roku 1886.

(21) Die 16 Julii II Nocturni lect. 6.




Zwiastowanie Maryi

Zwiastowanie anielskie jest tajemnicą, która powtarza się w życiu każdego, kto zdroje łask czerpie z Kościoła Chrystusowego. Oto – nadeszła chwila, w której Anioł Pański zstępuje do duszy naszej, zwiastując nam przyjście Chrystusa w jej progi. Jak niegdyś, w Nazaret, Najświętsza Panna wyrzekła Zwiastunowi nieba korne: «niechaj mi się stanie według słowa Twego», tak i my musimy przyjąć Bożego wysłańca. Przeczysta Panienka pierwsza umiała żyć tajemnicą Odkupienia i dać pokorną odpowiedź na wezwanie łaski. Zdążajmy Jej śladem, o ile w pełni chcemy korzystać z owoców Bożego Miłosierdzia i Odkupienia.
Iść za Nią, to trwać w czystości, a więc z dala od grzechu, choć w styczności ze światem, czyli z tym, co przyrodzonego jest w człowieku. Iść za Nią, to przysposabiać się na przyjście anioła, w skupieniu i w ciszy, to nasłuchiwać, czy się w nas nie odezwie głos łaski. A kiedy nas olśni światłość anioła, kiedy poruszy nas jego tchnienie, zobaczymy, że jego wezwanie jest zarazem pomocą, że nasza nicość, której poczucie w pył nas obraca, żadną dla nas nie będzie wymówką. Pan do nas zstępuje, musimy więc Go przyjąć, a żeśmy tego niegodni, przeto należy nam to uczynić w pokorze, drżąc, by Go czym nie zranić.
Wiemy jednak, że często ulegamy złudzeniom, że możemy się mylić. Za przykładem więc idąc Panny Najświętszej, powinniśmy usłyszane słowa anielskie poddać rozwadze umysłu, który ma być naszym sprawdzianem. Wypadnie się nam upewnić, czy ów głos, który nam w duszy rozbrzmiewa, nie jest w sprzeczności z tym, co jest dla nas skądinąd prawdziwe i czy nie wiedzie nas na manowce. Dopiero wtedy poddamy swój umysł nakazom Bożym, zwracając się całą duszą w wskazanym sobie kierunku.
Tę zgodę na wszystko, co nam Opatrzność w życiu gotuje, owo korne: «Oto ja Służebnica Pańska» nieraz przyjdzie nam wyrzec. Chociaż jednak wypowiemy to stanowczo i na zawsze, to jednak człowieczeństwo nasze będzie się buntowało i trudno nam będzie od razu się pogodzić z wszystkimi nakazami łaski. O jakże jesteśmy niepodobni do Najświętszej Panienki; Ona, Niepokalanie Poczęta, bez żadnego wahania szła raz wytkniętą drogą. My, grzechem obciążeni, sprostać Jej nie możemy. A jednak, choć upadając, winniśmy wytrwale podążać za Nią, nie bacząc na upadki, i choć będziemy leżeć w pyle, musimy spoglądać ku światłu, którego promyczek zawsze nas dosięgnie poprzez zwały splątanych okoliczności, ukazując drogę, którą wypadnie nam obrać. Żyć Zwiastowaniem anielskim, znaczy więc dla nas tyle, co stać w obliczu czegoś, czego jeszcze nie znamy, czegoś, co miłujemy na wskutek nieprzepartego uroku, jaki na nas wywiera wołanie zza świata, a czego się równocześnie lękamy, albowiem ułomna nasza natura z trwogą odnosi się do ofiar, jakie na tej drodze przeczuwa.
Każdy z nas posiada wolną wolę i może wcale nie usłuchać wołania łaski. Wszak Bóg odnosi się do nas, jak do przyjaciół, nie jak do niewolników. Nie odpowiedzieć na wołanie z nieba, znaczy zamykać serce na anielskie natchnienia, zwracać się ku sobie, ku wygodzie, ku niższym pożądaniom natury. Pamiętajmy, że właśnie od tego zamknięcia duszy przed wysłannikiem z nieba poczynać się zwykło wiele niewierności i wyraźne odrzucanie wielu łask. Brak ofiarności w stosunku do Pana stworzenia osłania duszę cienieni i wplątuje ją w więzy, które jej utrudniać będą drogę do doskonałości, a nawet całkiem mogą duszę obezwładnić, o ile jej z tych sideł nie wyrwie Miłosierdzie Boże.
Żyć Zwiastowaniem anielskim, znaczy odpowiadać na każdorazowe wezwanie łaski z ufnością i pokorą, bez względu na ofiary, jakich to od nas będzie wymagało: ofiary z cielesnych wygód, z więzów uczucia, z zadowolenia umysłu. Jest to stopniowe wyzbywanie się wszystkiego, co by mogło stanąć pomiędzy Zwiastunem nieba, a naszą duszą, tą duszą ludzką, która z wolna stawać się powinna wrażliwą już tylko na głos łaski, niby harfa, drżąca pod tchnieniem Ducha Bożego; Duch ten bowiem sam zstępuje w jej progi, by ją prowadzić wzwyż, do wiekuistego światła. Droga ta, choć zasłana cierniem, jakże jednak jest wzniosła.
A zresztą, ta właśnie droga jest najkrótsza, prowadzi bowiem do całkowitego zdania się na Pana. On sam nam ją wskazał, dając nam za przewodniczkę Najświętszą Pannę; Ona zaś, sercem swoim matczynym, pragnie nam tę drogę osłodzić. Ona, pierwsza wyrzekłszy «fiat» ludzkiej natury nie tylko w swoim, lecz i w naszym imieniu, uczyniła tę naturę oblubienicą nieba i Ona też wiedzie ją coraz wyżej, swym przykładem torując jej drogę poprzez ciernie, aż do poczęcia w wierze Chrystusa, który jednego pragnie — by w nas mógł zamieszkać.

Źródło: “Zwiastowanie” [w:] Drużbicka A. (1934). Tajemnice Różańca w naszem życiu wewnętrznem. Nakładem Naczelnego Instytutu Akcji Katolickiej (język uwspółcześniono).

Ilustracja: Fra Angelico, Zwiastowanie (fragment), Museum of San Marco (CC BY 2.0 Deed).




Szóste milczenie Maryi

“Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do mojej”. O vos omnes qui transitis per viam, attendite, et videte si est dolor sicut dolor meus! (Lm 1, 12).

Szóste milczenie spowija Kalwarię. Pan Jezus przemawia z krzyża siedem razy. A u stóp krzyża stała Matka Boleściwa – i nie przemówiła. W pełnym poddania i miłości milczeniu patrzyła na kaźń Syna. On jak baranek poszedł na rzeź bez skargi (por. Iz 53, 7), Ona bez skargi patrzy na konanie owocu Jej łona. Jej cierpienie sięga szczytu. W boleściach rodzi swoje dzieci w porządku łaski: odkupionych grzeszników. Jest to milczenie miłości matczynej w jej dwóch wielkich znaczeniach; milczenie współczucia wobec Pierworodnego i wobec niezliczonych dzieci…

To milczenie Maryi, gdyby chcieć je streścić w jednym słowie – należałoby nazwać heroicznym. Ojcowie Kościoła wskazują, że Maryja u stóp krzyża, jakkolwiek nie umarła, wycierpiała katusze męczeństwa, stając się prawdziwie Królową Męczenników. To, że z bólu nie umarła, było cudem… Arcybiskup Fulton J. Sheen pisał:

„Niektóre radości są tak intensywne, że nawet nie wywołują uśmiechu; tak też pewne żale nie wypuszczają łez”2.

Czy Maryja u stóp krzyża wylewała łzy, czy nie – jest ciekawym zagadnieniem. Z kilku przyczyn wydaje się, że Matka Boleściwa łzy wylewała. Po pierwsze, skoro Pan Jezus płakał po śmierci Łazarza, to jakże Maryja miała nie płakać, patrząc na kaźń śmierci Jezusa? Po drugie, Kościół w swojej liturgii używa głębokiej sekwencji Stabat Mater, w której o Maryi mówi się wprost: lacrimosa – czyli wylewająca łzy. To zagadnienie, jakkolwiek głębokie i mogące posłużyć pięknym medytacjom, wychodzi jednak poza ramy naszych rozważań. To zaś, że Maryja cierpiała w milczeniu, jest pewne. Nie było rozdzierających krzyków – było rozdarte serce. Nie było lamentów – było pokorne przyjęcie Woli Bożej. Nie było gniewu i pomstowania – była cicha miłość, miłość bez granic.

Heroizm Maryi wyraża Jej postawa. Stabat Mater dolorosa… U stóp krzyża Maryja stała. W języku polskim to słowo zawiera w sobie piękną dwuznaczność – możemy je traktować albo jako czasownik, albo jako przymiotnik. Oczywiście tekst biblijny oraz poemat Jacopona z Todi używają go jako czasownika – ale polskie odniesienie do stałości nie jest bezpodstawne (zresztą również łacina i inne języki łączą „stałość” – constantia, ze „staniem” – stare). Arcybiskup Fulton Sheen, wpisując się w długą tradycję autorów piszących o Maryi jako Virgo-Sacerdos3, w stojącej postawie widzi kapłański aspekt współcierpienia Matki, która niejako składa swojego Syna w ofierze:

„Jej współpraca była tak realna i aktywna, że stała u stóp krzyża. Na każdym przedstawieniu ukrzyżowania Magdalena leży; prawie zawsze jest u stóp naszego Pana. Ale Maryja stoi; Jan to widział i był tak zdumiony, że stała wyprostowana w ciągu tych trzech godzin, że zapisał ten fakt w swojej Ewangelii”4.

W tym, że Maryja stała5, dostrzegamy więc silną i (no właśnie!) stałą wolę, która obejmuje dłuższy czas, wyrażając zarazem przeszłość i teraźniejszość, a więc ciągłość, nieustanność i niemalże wiekuistość.

„Oto postawa Matki, wyprostowanej i szlachetnej, jakkolwiek skamieniałej z bezprecedensowego cierpienia, które czyni Ją boleściwą [Mater dolorosa]”6.

W milczeniu Maryja wysłuchuje Siedmiu Słów, jakie Zbawiciel wypowiada z krzyża. Do tych słów jeszcze wrócimy, bo ich związek z Jej własnymi słowami jest ściślejszy, niż się to może wydawać. Teraz jednak, kiedy Słowo wypowiada ostatnie słowa i kiedy milknie – tym bardziej milczy Ona.

Pośród tych ostatnich słów Jezusowych jedno jest skierowane bezpośrednio do Niej. Maryja przyjmuje je w milczeniu – lecz jakże wymowne jest to milczenie! Jest ono tak pełne treści, że kardynał Ravasi w swojej książce poświęconej słowom Maryi traktuje milczącą odpowiedź Matki – być może wyrażoną lekkim skinięciem głowy, równoznacznym nowemu Fiat – jako Jej siódme słowo:

„To milczenie jest w rzeczywistości głosem (…) Jest głos rozbrzmiewający, być może słaby, lecz wyraźny – to głos Jej Syna; i jest głos wewnętrzny, głos Matki, która przyjmuje i strzeże te odwieczne słowa, aby wcielić je w życie”7.

Do tej sceny wrócimy jeszcze; już teraz jednak dobrze zapamiętajmy (aby nigdy o niej nie zapomnieć) tę pełną boleści chwilę, kiedy w milczeniu Matka Jego i nasza Matka zrodziła nas w porządku łaski: oto Matka nasza!

1 Wszyscy, co drogą zdążacie, przyjrzyjcie się, patrzcie, czy jest boleść podobna do mojej.

2 F. J. Sheen, Pierwsza miłość, s. 367.

3 Łac. „dziewica-kapłan”. Oczywiście termin ten nie znaczy, że Maryja była kapłanem w znaczeniu sakramentalnym.

4 F. J. Sheen, Pierwsza miłość, s. 355.

5 Gr. eistécheisan w stronie aktywnej czasu zaprzeszłego.

6 S. M. Manelli, Stabat Mater dolorosa, s. 65.

7 G. Ravasi, Le sette parole di Maria, s. 137.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 67-70 (CC BY-ND).

Ilustracja: Mistrz Życia Marii, Chrystus na Krzyżu (fragment), XV w., Wallraf–Richartz Museum (public domain via wikimedia).




Milczenie i mowa Maryi (6)

Drugie milczenie Maryi

“Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją”. Benedictus vir qui confidit in Domino, et erit Dominus fiducia ejus. (Jer 17, 7)

Drugie milczenie Maryi ma konkretnego adresata, a jest nim święty Józef. Jest to największa próba w jego życiu i druga (po Kalwarii) najboleśniejsza w Jej życiu. Jest to milczenie pełne bólu, ale zarazem pełne nadziei. Maryja za sprawą Ducha Świętego stała się już matką. Matką Bożą. Matką Zbawiciela. Józef nic o tym nie wie. Kiedy dostrzega w swojej przeczystej Oblubienicy oznaki stanu błogosławionego – nie wie, że jest to stan błogosławiony dla całej ludzkości; nie wie, że Maryja jest brzemienna naszym zbawieniem. Maryja milczy. Milczy, bo to, co się w Niej dokonało, jest Bożym dziełem i Bożą tajemnicą. Bo Ten, który w Niej rośnie – jest Bogiem, Wszechmocnym, Panem nieba, ziemi i historii. Maryja nie zdradza więc tajemnicy Boga, lecz ufa Mu. Tak łatwo napisać to słowo! Niekiedy nawet łatwo wypowiedzieć słowa: „Jezu, ufam Tobie”… Jednak żeby w praktyce rzeczywiście ufać; ufać pośród prób i cierpień – bywa to bardzo trudne. Pełne bólu, a zarazem ufności milczenie Maryi, oblubienicy Józefa, jest potężną lekcją, jak dobrze cierpieć – i jak prawdziwie ufać.

Pier Carlo Landucci w swojej pięknej książce o Matce Bożej wylicza trzy powody, dla których Maryja na pozór powinna wyjawić Józefowi tajemnicę. Po pierwsze, z szacunku dla jego autorytetu męża i głowy rodziny. Po drugie, przez wzgląd na czułość i szczerość będące wszak fundamentem dobrego małżeństwa. Po trzecie, dla złagodzenia jego cierpienia [P. C. Landucci, Maria Santissima nel Vangelo, s. 109.].

„A jednak Ona zachowała kompletne milczenie. Widziała swojego umiłowanego oblubieńca pogrążonego w myślach – i milczała. Czuła jego okrutne wewnętrzne cierpienie i mogła jednym tylko słowem przemienić tę udrękę w nowy wspólny śpiew Magnificat – a jednak milczała. Milczała, jak gdyby była bez serca Ta, której Serce było przepełnione miłością, wezbrane matczyną czułością, pełne najsłodszej oblubieńczej troskliwości. Jakże głęboka to tajemnica!” [Tamże, s. 110-111]

Nie było to jednak okrucieństwo – tak jak nie będzie okrucieństwem ze strony Jezusa sprawić siedem razy tak wielkie cierpienie samej Maryi. Landucci ciągnąc dalej swój wywód, tłumaczy, że to właśnie miłość wypełniająca Jej Serce Niepokalane jest rozwiązaniem zagadki:

„Miłość łączyła ją przede wszystkim najściślej z Bogiem. Jej matczyna czułość zanim promieniowała na innych, wylewała się w całości na Jej Boskiego Syna, a Jej delikatna troskliwość oblubienicy (mistycznej oblubienicy z Pieśni nad pieśniami) kierowała się przede wszystkim ku Jej Bogu (…) Jemu więc musiała się zawierzyć, całkowicie zdając się na Niego. Jeżeli wielka tajemnica poczęcia Słowa Wcielonego, a co za tym idzie tajemnica Jej Bożego Macierzyństwa, dokonała się bez wiedzy św. Józefa; jeżeli Anioł, który ukazał się nie tylko Jej, ale także Zachariaszowi, jeszcze nie objawił nic Jej oblubieńcowi – to musiał być po temu powód i należało z szacunkiem pozwolić działać Panu, cierpliwie czekając”. [Tamże, s. 111.]

Powodów było z pewnością wiele. Jednym z nich była tym większa doskonałość św. Józefa; drugim – na co zwraca uwagę abp Fulton J. Sheen – także i to, żeby Maryja, jakkolwiek Najwierniejsza i Najczystsza, mogła skosztować bólu i wstydu niezamężnej matki. Amerykański arcybiskup podkreśla to w kontekście roli Maryi jako Współodkupicielki, zaznaczając, że

„Istnieją w życiu pewne smutki, które są typowe dla kobiety i których mężczyzna nie może zrozumieć. Dlatego podobnie jak w upadku brali udział Adam i Ewa, tak w odkupieniu konieczni byli nowy Adam i nowa Ewa”. [F. J. Sheen, Pierwsza miłość, s. 320.]

We włoskich klasztorach często natknąć się można na przepiękny poetycki tekst o milczeniu, który często bywa przypisywany świętemu Janowi od Krzyża (zapewne jednak błędnie). Ten stosunkowo mało znany w Polsce tekst jest prawdziwą duchową perełką i pewnie on sam mógłby doskonale zastąpić większość moich dotychczasowych wywodów na temat milczenia; toteż niewątpliwie warto go przytoczyć:

Milczenie jest łagodnością,
kiedy nie odpowiadasz na zniewagi;
kiedy nie upominasz się o swe prawa;
kiedy pozostawiasz Bogu obronę twojej czci –
Milczenie jest łagodnością.

Milczenie jest miłosierdziem,
kiedy nie wyjawiasz przewinień twoich bliźnich;
kiedy przebaczasz, nie badając przeszłości;
kiedy nie potępiasz, lecz wstawiasz się w skrytości –
Milczenie jest miłosierdziem.

Milczenie jest cierpliwością,
kiedy cierpisz bez narzekania;
kiedy nie szukasz pocieszenia ze strony ludzi;
kiedy nie wtrącasz się, lecz czekasz, aż ziarno pomału wzrośnie –
Milczenie jest cierpliwością.

Milczenie jest pokorą,
kiedy milczysz, by inni mogli zabłysnąć;
kiedy dyskretnie ukrywasz Boże dary;
kiedy pozwalasz, aby twoje działanie było źle interpretowane;
kiedy innym pozostawiasz chwałę przedsięwzięć –
Milczenie jest pokorą.

Milczenie jest wiarą,
kiedy milczysz, ponieważ to On działa;
kiedy wyrzekasz się głosów świata, by trwać w Jego obecności;
kiedy nie szukasz zrozumienia, bo wystarczy ci, że On cię zna –
Milczenie jest wiarą.

Milczenie jest adoracją,
kiedy obejmujesz Krzyż, nie pytając „dlaczego?” –
Milczenie jest adoracją.

Jak wiele z tego opisu znajdujemy w drugim milczeniu Maryi – i w odpowiadającym mu milczeniu Józefa! Milczała Maryja, pozostawiając Bogu Jej obronę. Milczał Józef, nie spiesząc się z potępianiem. Milczała Maryja, dyskretnie ukrywając Boże dary. Milczał Józef, pozwalając, aby działał Bóg. Milczeli oboje, nie szukając pocieszenia ze strony ludzi i obejmując Krzyż, nie pytając „dlaczego”. Dla obojga było to milczenie niewysłowionego bólu – ale zarazem milczenie bezwarunkowej ufności pokładanej w Bogu. W oczekiwaniu aż On, Bóg, przemówi i wszystko wyjaśni.

Jakże rzadko, niestety, umiemy pozwolić działać Bogu. Jakże rzadko prawdziwie Mu ufamy. I jakże często niepotrzebną paplaniną przy lada trudności plączemy się tylko coraz bardziej w jakąś pajęczynę, zamiast pozwolić, aby sam Wszechmocny ujął się za nami.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 50-55 (CC BY-ND).

Ilustracja: Francisco Rizi, Sen Józefa (1665) , Indianapolis Museum of Art (public domain).




Milczenie i mowa Maryi (5)

Pierwsze milczenie Maryi

“Dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem”; Virgo cogitat quæ Domini sunt, ut sit sancta corpore, et spiritu. (1 Kor 7, 34)

Milczenie spowija pierwszych kilkanaście lat Jej życia. W chwili pełnego skupienia milczenia nawiedza Ją archanioł. Milczenie i skupienie przygotowują również nas na przyjęcie Bożego Słowa i objawienie Bożej Woli. W zgiełku, w hałasie, w natłoku myśli trudno jest dosłyszeć głos Boga. Ikonografia przedstawia nam zazwyczaj Maryję w chwili Zwiastowania, pogrążoną w modlitwie. Uczy nas Ona wsłuchiwania się w głos Boga.

Matematyczka Maria Gaetana Agnesi już w wieku pięciu lat była wychwalana za swadę, z jaką mówiła w obcym języku. Podziwiamy muzyczny geniusz siedmioletniego Mozarta czy skrzypka Jaszy Heifetza. Osiemnastoletnia Joanna d’Arc swoimi przemowami budziła ducha walki w ogromnej armii. Wielcy poeci i matematycy nierzadko ogłaszali swoje największe dzieła jako dwudziestolatkowie. Maryja – milczała. Derouville pisze o Niej:

„Królowo cnót, do Ciebie się zwracam po naukę milczenia, abym mówił tylko wtedy, gdy potrzeba. Ty w wysokim stopniu posiadałaś cnotę umartwienia języka. Zatem lepiej niż wszyscy inni możesz mnie nauczyć, jak się ćwiczyć w tej cnocie”. (A. Derouville, O naśladowaniu Najświętszej Maryi Panny, s. 165)

Oczywiście, prawdą jest, że Maryja lepiej niż ktokolwiek może nas nauczyć dobrego milczenia. Trudno jednak przyłożyć do Jej milczenia miarę naszego umartwienia języka. Czym głębsze wszak życie duchowe, tym większa miłość milczenia. Czym kto jest bliżej Boga, tym chętniej słucha… Maryja wsłuchiwała się w Słowo; to dlatego Pan Jezus nie skarci Jej, lecz pochwali, kiedy kobiecie wysławiającej Jej łono i piersi odpowie: „Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” (Łk 11, 28). To czyniła Najświętsza Panna w każdy dzień swojego życia.

To czyniła również, kiedy przyszedł do Niej niebieski posłaniec. Wrócimy do tej sceny, rozważając dwa pierwsze słowa Maryi. Teraz zwróćmy uwagę na głęboką ciszę, w której one rozbrzmiały… Po pierwsze, kiedy przyszedł do Niej archanioł, Maryja pogrążona była w cichej modlitwie wewnętrznej. Po drugie, skoro przemówił do Niej, Maryja nie spieszyła się z odpowiedzią. Święty Łukasz powie o Niej, że „zachowywała” i „rozważała w swoim sercu” Boże sprawy (por. Łk 2, 19). I teraz nie inaczej czyni: „Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie” (Łk 1, 29). Święty Ambroży w sławnym fragmencie swojego komentarza do Ewangelii wg św. Łukasza pisał:

„Ucz się od Dziewicy obyczajów, od Dziewicy ucz się skromności; mówienia ucz się od Dziewicy, ucz się tajemnicy. (…) Sama była w domu, gdzie żaden mężczyzna nie mógł Jej zobaczyć; tylko Anioł mógł Ją znaleźć. Sama bez towarzystwa, sama bez świadków. Tam, gdzie żadne słowo niestosowne zgorszyć Jej nie mogło, tam Anioł Ją pozdrawia”. (Św. Ambroży, In Lucam, II, 8.)

Święty Wawrzyniec z Brindisi zwraca uwagę na szczególną godność wszystkich bohaterów tej sceny, nie pomijając nawet świętego Józefa, o którym fragment Ewangelii wspomina tylko jako o oblubieńcu Maryi. Po pierwsze, mamy tu wszystkie trzy Osoby Trójcy Przenajświętszej: „posłał Bóg” – „poczniesz i porodzisz Syna” – „Duch Święty zstąpi na Ciebie”. Wielka jest także godność posła, którym jest archanioł. Ta jednak, do której posłaniec przychodzi, jest Królową Aniołów.

Kiedy Gabriel wyjawia swoje poselstwo, Maryja zapewne znów przez chwilę milczy, rozważając je – a potem zadaje swoje pytanie. Wreszcie, kiedy upewnia się, że poselstwo prawdziwie pochodzi od Boga i że prawdziwie Wolą Najwyższego jest, aby Słowo stało się ciałem w Jej łonie, Maryja przemawia. Jakże dostojna cisza otacza to najważniejsze słowo wypowiedziane kiedykolwiek przez człowieka! Jeśli w chwili wyboru papieża oczy wszystkich kardynałów wbijają się w elekta, którego dziekan świętego kolegium pyta, czy przyjmuje wybór – o ileż bardziej oczy wszystkich stworzeń winny w tej chwili patrzeć na Maryję, a ich uszy wsłuchiwać się w mające paść słowo! Zbawienie świata zawiśnie pewnego dnia na drzewie krzyża. Teraz wisi na wargach Maryi. To Jej słowo nieskończenie potężne i nieskończenie piękne będziemy rozważać później – teraz zanurzmy się w poprzedzającym je milczeniu. Ksiądz Walenty Załuski tak opisuje to milczenie:

„Maryja klęczy nieporuszona, ze spuszczonymi oczami, z rękoma na piersi na krzyż złożonymi, milcząca, prawie drżąca, choć mężna i spokojna. O, gdyby rodzaj ludzki wiedział, co się dzieje w tym ubogim domku nazaretańskim, i jaka sprawa się traktuje między Bogiem a tą Dziewicą! Od słowa Jej, jakie wyrzeknie, zależy Wcielenie Syna Bożego, a więc odkupienie świata całego. Toteż na Jej zezwolenie czeka niebo i wszystkie chóry anielskie, których ma zostać Królową, na Nią zwrócone są oczy dusz w otchłaniach będących, czekających wyzwolenia, ku Niej zwracają się serca sprawiedliwych i spojrzenia Proroków. O córko – zdają się ku Niej wołać Adam, Ewa i Ojcowie święci – o córko, daj niebieskiemu posłowi odpowiedź, przyjmij Boskiego Syna, daj przyzwolenie swoje! (…) Czeka Anioł na odpowiedź i my, o Pani, czekamy na słowo zmiłowania twego, mówi św. Bernard, my pod wyrokiem potępienia jęczący. Oto Bóg daje do rąk Twoich cenę zbawienia naszego. Skoro zezwolisz, wnet zbawieni będziemy. I Bóg sam, jak upodobał piękność Twoją, tak pragnie zezwolenia Twego, przez które postanowił świat zbawić”. (W Załuski, Żywot Najświętszej Maryi Panny, s. 72)

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 45-49 (CC BY-ND).

Ilustracja: Bartolomé Esteban Murillo, Zwiastowanie, Rijksmuseum Amsterdam (public domain via wikimedia).




Milczenie i mowa Maryi (4)

Piękna Małomówna

“Cała piękna jesteś, przyjaciółko moja, i nie ma w tobie skazy”
(Pnp 4, 7)

Bóg Ojciec odwiecznie wypowiada jedno tylko Słowo, a Słowo to wypowiada w milczeniu… W milczeniu także świat przygotowywał się na przyjęcie tego Słowa, skoro przyszła pełnia czasu.

Nie było to jednak milczenie całego świata. Huczały wichry, przekrzykiwali się przekupnie na fenickich targowiskach i filozofowie na ateńskich placach; wyły krwawe ofiary pogańskich obrzędów; legioniści tupali, szczękały oręże. Historia toczyła się swoim kołem i nawet w narodzie, który dziedziczył wielką obietnicę, nie bardzo zwracano na nią uwagę.

Świat pogrążony był w mroku. I zaiste trudno jest nam pojąć mrok tamtych czasów, nawet jeśli i nasze spowijają ciemności – ponieważ mrok dzisiejszy jest bardzo inny od ówczesnego. Jest poniekąd bardziej przerażający, bo nie jest ciemnością oczekiwania, ale ciemnością niewdzięczności i zapomnienia… Ale nawet jeśli jest straszniejszy – nigdy nie możemy powiedzieć, że jest gęstszy.

Mrok naszych czasów jest wszak rozpraszany lampką wieczną palącą się przy tabernakulum; jest rozpraszany Eucharystią, jest rozpraszany blaskiem Kościoła i Jego świętych. To prawda, nawet ludziom wierzącym (i głęboko wierzącym!) czasem zda się, że ciemności całkiem spowijają ziemię. Ale potem Bóg daje nam dostrzec, że jest inaczej. Mamy Kościół. Mamy Niepokalaną. Mamy Najświętszy Sakrament. A cóż mieli ludzie wtedy, przed tysiącami lat?

Grzech panował na świecie. Nie znaczy to wprawdzie, że wszyscy ludzie żyli w grzechu ciężkim – ale dostęp do łaski Bożej był dużo trudniejszy aniżeli teraz. I jeżeli ludziom wierzącym i praktykującym teraz, z relatywnie łatwym dostępem do Sakramentów, bywa tak trudno trwać w łasce, to co powiemy o tych, którzy żyli przed Chrystusem? Cyprian Kamil Norwid ujął to ze swoim niepowtarzalnym mistrzostwem:

A przeszłość jadem upita grzechowym,
A przyszłość pusta, a pomiędzy niemi
Rozpacz by chyba przegonem jałowym
Jako Lewiatan obwiła kłęb ziemi.
I co by było? myśl się sama trwoży!…
Jak bez objawu, głucha noc bez-snami,
Śmierci pustkowie… Matko Łaski Bożej,
Módl się za nami…
[C. K. Norwid, Do Najświętszej Panny Marji litanja, w: Wybór poezyj, oprac. S. Cywiński, Kraków 1924]

Taki był wówczas świat. Gilbert K. Chesterton stwierdził kiedyś – rozmyślając nad postacią św. Jerzego – że każdy z nas powinien zdać sobie sprawę, że życie pełne jest smoków i konieczności walki z nimi.

„Im szczerzej będziemy postrzegać życie jako bajkę, tym dobitniej dostrzeżemy, że sednem tej bajki jest walka ze smokiem pustoszącym baśniową krainę”. [G. K. Chesterton, The New Jerusalem, Londyn 1920, s. 159]

Nasze życie rzeczywiście jest walką ze smokiem – a wtedy, dawno, dawno temu smok rzeczywiście pustoszył naszą baśniową krainę i czynił to bezkarnie. Wisiał jednak nad nim wyrok: Ipsa conteret – Ona zmiażdży! Świat czekał na Niewiastę, która wraz ze swoim potomstwem miała zmiażdżyć łeb piekielnego węża.

Gdzież więc było owo milczenie gotowe przyjąć Słowo? Gdzież było światło mające rozproszyć mroki?

Dawno, dawno temu, kiedy świat pogrążony był w mroku grzechu, przyszła na świat Maryja, Gwiazda Zaranna, Jutrzenka naszego zbawienia. To dlatego jest czymś olśniewająco pięknym, że uroczystość Niepokalanego Poczęcia zawsze obchodzimy w Adwencie. Podobnie jak jest czymś oszałamiająco głębokim to, że w czasie Wielkiego Postu obchodzimy uroczystość Zwiastowania – a więc ten moment, kiedy w istocie zaczęła się ponadtrzydziestoletnia droga krzyżowa Słowa Wcielonego (o czym jeszcze powiemy).

Świat pędził w swoim rytmie – nie było wówczas telefonów ani internetu, ale źródeł hałasu i rozproszeń nie brakowało. Bóg zaś działał, jak to On, ze szczególnym upodobaniem w ukryciu. Nie wiemy dokładnie kiedy – czy był to rok 25, 20 czy 18 przed naszą erą… Ale wiemy coś innego: w gruncie rzeczy to właśnie był początek nowej ery. Najciemniejsza epoka dziejów ludzkości – którą rozpoczął upadek Adama – dobiegła końca, kiedy stała się Maryja. Mrok zaczął się cofać. Ciemności rzedły. Coś się zmieniło – ale w jakże głębokim ukryciu! Któż wiedział o tym, że na świat przyszła Ta, która miała zmiażdżyć głowę węża? Alicja von Hildebrand o innym poczęciu, o dniu Zwiastowania, tak pisała:

„Niezwykle znamienny jest fakt, że tajemnicę tę spowijała zasłona głębokiego milczenia. (…) Świeckie wydarzenia dokonują się często w atmosferze sensacji, natomiast Boskie tajemnice dochodzą do głosu w sposób dyskretny i ukryty. Dlatego było rzeczą stosowną, aby to oszałamiające wydarzenie pozostawało zanurzone w świętej ciszy”. [A. von Hildebrand, Przywilej bycia kobietą, s. 96]

Tak było i wtedy, gdy poczęła się Maryja. Cichość. Ukrycie. A zarazem – potęga niepowstrzymana: oto Jej życie.

Wielu mistyków i teologów, pisarzy i poetów opisywało początek życia Niepokalanej. Nie pójdziemy tu w ich ślady – raz, że nieco inny jest temat niniejszego dziełka, dwa – że wydaje się prawie profanacją po omacku dotykać najświętszych tajemnic, zwłaszcza nie mając ani talentu wielkich poetów, ani widzeń mistycznych. Święty Epifaniusz w nieco podobnym kontekście (pisząc o tajemnicy spowijającej kres życia Maryi) stwierdził:

„Pismo Święte zachowało tu całkowite milczenie z powodu wielkości cudów, aby nie uderzyć nadmiernym zdumieniem ducha ludzkiego. Co do mnie, nie śmiem o tym mówić”. [Cyt. za: R. Coggi, Trattato di mariologia, s. 75]

Dwie rzeczy wypada jednak podkreślić. Po pierwsze, aby bodaj trochę zrozumieć Niepokalaną trzeba pojąć choć trochę, czym jest grzech. Otóż obok tysięcy obrazów, jakich moglibyśmy użyć, czerpiąc ze skarbca Pisma i Tradycji, możemy stwierdzić i to, że grzech jest hałasem. Grzech jest zgiełkiem. Grzech jest potwornym zgrzytem. Grzech jest tym, co zagłusza Boży głos. A niepokalaność jest ciszą, w której Głos ten może rozbrzmiewać; jest doskonałą harmonią, w której dusza może kontemplować swego Pana, Boga i Oblubieńca; jest pokojem: pokojem między stworzeniem a Stwórcą, a co za tym idzie – także wewnętrznym pokojem panującym w człowieku. Grzech to oderwanie ludzkiej woli od woli Bożej; a jego konsekwencją jest bunt niższych stworzeń przeciwko człowiekowi oraz bunt samych naszych zmysłów przeciwko naszej woli. Wolność od grzechu jest pokojem doskonałym. Po pierwsze więc, Niepokalane Poczęcie oznacza pokój, ciszę, zjednoczenie z Bogiem, kontemplację, wolność od zgiełku i rozerwania wewnętrznego. Jeśli Bóg jest bytem nieskończenie prostym, to Niepokalana jest osobą ludzką tak prostą, jak to tylko możliwe, bo wszystko w Niej jest w najdoskonalszej harmonii podporządkowane Bogu. Cichość wzniosłej gotyckiej katedry, przez której witraże wpadają promienie słońca i w której unosi się delikatna woń kadzidła, a rozbrzmiewają pełne harmonii tony gregoriańskiego chorału – jest tylko bladym obrazem Niepokalanej.

„Bóg zechciał, aby demon nawet przez najmniejszą chwilę nie miał przystępu do Maryi; ponieważ chciał mieć święte i dziewicze tabernakulum, w którym miał przyjąć ludzkie ciało i zamieszkać” (bł. Jakub Alberione). [J. Alberione, Krótkie medytacje, s. 409]

Po drugie, co także wiąże się z ciszą, to właśnie wspomniane już ukrycie. Poczęcie Maryi było niepokalane – lecz nie było dziewicze. Maryja jest owocem miłości dwojga małżonków; przyszła na świat w sposób całkowicie normalny – tyle tylko (dobre sobie, „tyle tylko”!), że przyszła nań doskonała, pełna łaski. O czasie spędzonym przez Nią w świątyni święty Anzelm pisał:

„Ta niebiańska Dziewczynka była najdelikatniejsza, kochała święte nauki, wytrwale przyjmowała najpełniejsze nauczanie… Miała zwyczaj mówić mało, gorliwie słuchać i wypełniać polecenia; traktować wszystkich z wielką dobrocią”. [Cyt. za: tamże, s. 412.]

Ta, która zmiażdży łeb piekielnego węża, rośnie więc w ciszy ukrycia. Głęboka cisza będzie także wypełniać całe Jej życie – na dobrą sprawę, Jej siedem słów tylko podkreśla wagę tego milczenia. W znakomitym filmie o św. Tomaszu Morusie, który w Polsce znany jest pod tytułem Oto jest głowa zdrajcy, pada stwierdzenie, że milczenie kanclerza Anglii odbijało się echem w całej Europie. Milczenie Tej, która jest Stolicą Mądrości, odbija się głębokim echem w całej historii, ucząc nas czegoś, co nieuchwytne – ale jakże ważne.

Autor osiemnastowiecznego traktatu poświęconego cnotom Matki Bożej oraz ich naśladowaniu, ks. Aleksander Derouville, wkłada w Jej usta następujące słowa:

„Mój synu, milczenie moje przemawia do ciebie, wszystkie dusze pobożne bardzo dobrze rozumieją jego wartość. Nigdy nie mówiłam w takich okolicznościach, w których nie wymagała tego chwała Boża lub miłość bliźniego. Pochodziło to z wewnętrznego skupienia, które łaska sprawiła w mej duszy”. [A. Derouville, O naśladowaniu Najświętszej Maryi Panny, s. 166-167]

W klasycznym podziale wyróżnia się – przez analogię do Jej siedmiu wypowiedzi – siedem szczególnie ważnych momentów czy też okresów milczenia. Pochylmy się nad nimi w krótkich rozważaniach.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 37-44 (CC BY-ND).

Ilustracja: Miguel Cabrera, Dziewica Apokalipsy, Museo Nacional de Arte, Meksyk (public domain via Wikimedia)




Milczenie i mowa Maryi (3)

Brama milczenia

“Słów mędrców słucha się w ciszy” (Koh 9, 17).

Trwanie w chwili obecnej… Opanowanie pamięci i wyobraźni… Oto herkulesowa praca duszy pragnącej stać się wewnętrzną! Zaiste, „cierpliwy jest lepszy niż mocny, opanowany – od zdobywcy grodu” (Prz 16, 32).

Pamiętam, jak przed laty z poczuciem olśniewającego wręcz odkrycia przeczytałem małą książeczkę poświęconą właśnie temu trudowi: odzyskiwaniu wewnętrznej ciszy. Jej autorem był anonimowy francuski mnich (później dowiedziałem się, że za podpisem „un moine” krył się były opat z La Trappe, o. Etienne Chenevière), który na raptem trzydziestu stronach niedużego formatu zwracał uwagę na fundamentalne aspekty tej wewnętrznej pracy. Książeczka nie tylko na mnie, ale i na niektórych współbraciach zrobiła wrażenie tak piorunujące, że przepisywaliśmy ją sobie w całości ręcznie – po dziś dzień często wracam do tej rękopiśmiennej kopii. Oczywiście, praca mnicha-trapisty skierowana była do innych mnichów i nie wszystkie jej zalecenia mogliby wcielić w życie także ludzie pozostający w świecie. Mimo to warto streścić to dziełko – odsyłając zarazem do jego całości.

Człowiek został stworzony na Boży obraz i podobieństwo, których doskonałość wymaga w nas rzeczywistego milczenia wewnętrznego:

„Bóg obdarował twoją duszę życiem łaski, kiedy milczała: we chrzcie, w niezmąconej niczym ciszy wypełnił ją sobą samym i tylko sobą. Później jednak pomału zaczął się do niej wdzierać świat; przytłoczył ją zgiełk, który zagłuszył słodki głos Boga, i zapanował w niej rozgardiasz”. (Le porte del silenzio, Mediolan 1993, s. 4)

Cztery są główne źródła panującego w duszy hałasu:

„Są cztery rodzaje przyczyn, które zaciemniają – mącą – poruszają – niepokoją wody czystego zwierciadła duszy. Przyczyny te mogą być z jednej strony wewnętrzne lub zewnętrzne w stosunku do duszy; z drugiej zaś: zależne lub nie od woli. Stąd pole ich działania dzieli się według dwóch osi, na cztery części”. (Le porte del silenzio, op. cit., s. 30-31)

Przyczynami zależącymi od naszej woli są: krytykanctwo oraz przejmowanie się samym sobą. Przyczynami niezależnymi od niej są: obsesje i wewnętrzny zgiełk spowodowany wspomnieniami, ciekawością i pragnieniem wiedzy.

Krytykanctwo. Wystarczy przez jeden tylko dzień uważnie obserwować swoje własne myśli, a dostrzeżemy, jak wiele fikcyjnych polemik toczymy w naszym sercu z wyimaginowanymi adwersarzami. Głównym źródłem tej naszej postawy jest to, że czujemy się niesprawiedliwie potraktowani, skrzywdzeni, niedoceniani przez przełożonych czy szerzej – przez nasze otoczenie. Włącza się wtedy mechanizm obronny: jakże często szykujemy sobie risposty na zarzuty czy docinki, które być może nigdy nie padną! I z jaką łatwością podejrzliwie patrzymy na innych! Oto najgorsza, a jednocześnie najbardziej rozpowszechniona wada ludzkiego wzroku: zło widzimy dobrze, ale dobro widzimy źle – przynajmniej w naszych bliźnich. Konsekwencją tego jest to, że z lubością stajemy się ich sędziami:

„W naszym duchu formuje się trybunał, w którym my sami jesteśmy oskarżycielem, przewodniczącym, sędzią i ławnikiem – ale nieczęsto adwokatem (chyba że nas samych). Przedstawiamy krzywdy. Ważymy racje. Bronimy i usprawiedliwiamy siebie samych, skazujemy nieobecnych. Niekiedy wypracowujemy misterne plany wymierzenia sprawiedliwości. Śnimy o zemście. Wszystko to nie jest niczym innym jak marnowaniem czasu i sił – o ile uznaje się, że nic nie ma znaczenia z wyjątkiem miłości Boga”. (Le porte del silenzio, op. cit., s. 17)

Tymczasem przykładem i wzorem do naśladowania, jak unikać tego wewnętrznego krytykanctwa, jest dla nas sam Pan Jezus, który w jerozolimskim pretorium, wobec oskarżycieli, milczał (Jesus autem tacebat – Mt 26, 63). Sposobem walki z tą przeszkodą jest: unikanie. Unikać możemy starć w ciągu dnia, dzięki czemu później nie napastują nas myśli, jak odpowiemy następnym razem albo co w naszej jałowej dyspucie powiedzieliśmy niewłaściwie. Unikać możemy powoływania wewnętrznego trybunału, starając się zbierać nektar dobrych przykładów bardziej aniżeli truciznę złych.

Obsesje. Drugą obok wewnętrznego krytykanctwa przeszkodą mającą wewnętrzne przyczyny są obsesje, a wśród nich szczególnie: myśleć, że się jest prześladowanym, odrzucanym, pogardzanym, nierozumianym, za mało kochanym. Niekiedy obsesyjnie myślimy o kimś; o dobru naszych bliskich, przyjaciół, albo obsesyjnie jesteśmy zazdrośni o czyjeś względy. Obsesyjnie można myśleć także o cudzych niedoskonałościach.

Generalnie można podzielić obsesje na dwa rodzaje: takie, które nie mają żadnego związku z rzeczywistością oraz takie, które go mają. Oczywiście osobie trapionej obsesjami trudno jest odróżnić jedne od drugich. Trzeba więc ze zdrowym dystansem podchodzić do własnych myśli. Jeśli nie jesteśmy w stanie ocenić, czy nasza obsesja ma, czy nie ma oparcia w rzeczywistości, to przynajmniej dajmy sobie czas na refleksję: poczekajmy, aż nasze nerwy trochę się uspokoją i wtedy rozważmy sprawę. Nasz osąd powinniśmy też pokornie poddać ocenie spowiednika albo kierownika duchowego. Dusza, która nie ma światła, ale uznaje ten stan rzeczy, zostanie dzięki posłuszeństwu kierownikowi duchowemu oczyszczona ze skrupułów (które też są formą obsesji). Otwartość i uległość są więc dwoma wielkimi środkami. A co, jeżeli nasze obsesje mają niewątpliwie prawdziwy fundament? Wypada w dotykających nas niesprawiedliwościach, prześladowaniach czy niezrozumieniu dostrzec rękę Boskiego Artysty, który rzeźbi nas swoim dłutem!

„W modlitwie uczyń twoim własnym ducha ośmiu błogosławieństw. Kiedy zaczniesz wszystko oceniać tak, jak twój Mistrz, każde cierpienie stanie ci się radością. Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (Łk 9, 23) – a może znasz jakąś inną drogę?” (Le porte del silenzio, op. cit., s. 23)

Obsesje powinniśmy więc zwalczać, ofiarowując się Bogu jako ofiara całopalna i uznając, że w gruncie rzeczy nic, co nas spotyka, nie jest naprawdę niesprawiedliwe, nawet gdyby niesprawiedliwy był ten, kto nas pozbawia dobrego imienia… Czyż w każdej zniewadze, w każdym lekceważeniu nie znajdziemy odblasku Bożej sprawiedliwości? Jeśli nazwą nas „złodziejami”, to czyż rzeczywiście wiele razy nie okradliśmy naszego Boga z należnej Mu chwały? Jeśli powiedzą o nas: „mordercy” – to czyż naszymi grzechami nie przybiliśmy do krzyża Pana Jezusa? Powiedzą: „malwersanci”? – czy rzeczywiście nie zdefraudowaliśmy nieprzebranych skarbów łaski? Tak patrząc na własne cierpienia, święci mogli nigdy nie tracić wewnętrznego pokoju, wszystko wykorzystując do największego upodobnienia się do Boskiego Zbawiciela. Wielką pomocą w walce ze źródłami obsesji może być piękna Litania pokory. Jej kolejne wezwania („od pragnienia bycia szanowanym…, kochanym…, wychwalanym – wybaw mnie, Jezu!”; „od lęku przed odtrąceniem…, wyśmianiem…, podejrzeniami – wybaw mnie, Jezu!”) są już na szczeblu psychologicznym prawdziwą terapią, a przecież jeszcze ważniejsze jest to, że uzyskują nam łaski, o które prosimy!

Wewnętrzny zgiełk. Tej przeszkodzie – którą powinniśmy tłumić – trapista poświęca najwięcej uwagi, ponieważ dają się wyszczególnić aż trzy różne źródła tego zgiełku. Są to wspomnienia, ciekawość i troski. I rzeczywiście, wystarczy przez krótki czas przyjrzeć się tokowi własnych myśli, a spostrzeżemy, z jaką łatwością zaczynamy rozpamiętywać przeszłość: czy to gryząc się tym, co mogliśmy byli zrobić lepiej, czy to rozkoszując się słabym posmakiem dawnych radości.

Trapista mówi o „rozgardiaszu wspomnień” i sugeruje swoim współbraciom, żeby w pierwszej kolejności nie żywili żadnych wspomnień złych, a w dalszej kolejności świeckich i materialnych (czyli żeby nie zbierali pamiątek). Bez wątpienia jest to punkt, w którym osoby żyjące w świecie nie mogą sobie pozwolić na monastyczny luksus zapomnienia i bycia zapomnianym. Każdy jednak na swój sposób może starać się ten rozgardiasz zredukować do takich rozmiarów, by nie rujnował on wewnętrznej ciszy i pokoju duszy.

To samo należy powiedzieć o ciekawości. Monastyczny autor mówi o trzech ciekawościach rujnujących pokój duszy zakonnej – ciekawości rzeczy świata i nowości; ciekawości dotyczącej cudzego zachowania (szczególnie niebezpiecznej w klasztorach, gdzie mniej dociera zgiełk świata, za to bardzo często pojawia się pokusa ciekawskiego podpatrywania, co – i dlaczego – robią inni członkowie wspólnoty).

Jeśli chodzi o nasze codzienne troski, to najprostszą na nie odpowiedzią jest zajmować się, ale nie przejmować naszymi obowiązkami:

„Czyń szczodrze to, co możesz, wiedząc, że powodzenie zależy tylko od Niego, a nie od twoich umiejętności. Jeśli nie szukasz twojej chwały, żyć będziesz w niezmąconym pokoju, nawet jeśli masz mnóstwo zajęć. Powinieneś obawiać się jedynie grzechu. Boże drogi nie są naszymi: Pan Jezus tryumfuje w niepowodzeniu [krzyża] – i nic się nie zmieniło przez dwadzieścia wieków”. (Le porte del silenzio, op. cit., s. 13-14)

Osobną kategorią trosk jest przejmowanie się sobą samym. Tu złotą radą trapisty jest:

„Nie rozmawiaj o sobie z tobą samym. Chwile rachunku sumienia są rzadkie i krótkie: kilka minut w południe i wieczorem. W pozostałym czasie nie myśl o sobie: ani dobrze, ani źle”. (Le porte del silenzio, op. cit., s. 25)

W szczególności należy się wystrzegać wyolbrzymiania własnych trudności i traktowania ich jako czegoś wyjątkowego oraz nieuporządkowania w miłości wobec własnej duszy:

„Nie smuć się tym, czego nie możesz zrobić ani nawet, w pewnym sensie, własną nędzą moralną. Chciałbyś widzieć siebie pięknym i nienagannym – ale to złudzenie, może wręcz pycha. Do końca pozostaniemy grzesznikami będącymi przedmiotem nieskończonego miłosierdzia, które Bóg tak ukochał”. (Le porte del silenzio, op. cit., s. 27)

W ten sposób, wystrzegając się patrzenia na siebie samego jako na kogoś wyjątkowego (czy to co do udręk, czy to co do stopnia świętości, do jakiego jest się powołanym), należy oddalać niebezpieczeństwo nieuporządkowanej troski o siebie samych.

W ten sposób, okiełznawszy cztery wielkie przeszkody, dusza może zakosztować ciszy wewnętrznej – tej, w której przemawia Bóg; tej, której nie może stłumić nawet zewnętrzna wrzawa: prawdą jest wszak, że dusza prawdziwie wewnętrzna jest w stanie zachować skupienie nawet w hałasie, podczas gdy duszy rozproszonej nie udaje się skupić nawet w zewnętrznej ciszy.

Dodanie jeszcze jednego stopnia milczenia może Czytelnika wbić w przygnębienie. Skoro przecież już opanowanie języka jawi się jako graniczące z niemożliwością („Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać” – Jk 3, 8) i skoro cisza wewnętrzna wymaga zapanowania także nad pamięcią i wyobraźnią, to czyż perspektywa pójścia jeszcze dalej nie wydaje się całkowitą abstrakcją? Cóż; wypada nam pamiętać, że „Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga” (Łk 18, 27) – i że z Jego pomocą człowiek może naprawdę zdobyć niebosiężne szczyty. Skoro jednak mówić chcemy o milczeniu Maryi, trzeba nam powiedzieć i o trzecim, najdoskonalszym stopniu milczenia:

„Dużo doskonalsze od milczenia wewnętrznego i zewnętrznego, o których mówiliśmy dotąd, jest to, co mistycy – z braku lepszego terminu – nazywają Boską ciszą”. (A. Royo Marín, La vita religiosa, s. 658.)

Jest to milczenie będące echem odwiecznego milczenia, w którym Bóg Ojciec wypowiada jedno tylko Słowo, Słowo Przedwieczne, zgodnie z olśniewającym zdaniem świętego Jana od Krzyża:

„Jedno Słowo wypowiedział Ojciec, którym jest Jego Syn i to Słowo wypowiada nieustannie w wieczystym milczeniu; w milczeniu też powinna słuchać go dusza”. (Św. Jan od Krzyża, Słowa światła i miłości, 99 [w:] Dzieła, Kraków 2014, s. 130.)

Kiedy odblask tego milczenia przenika duszę, wszystko w niej milknie oprócz tego Jedynego Słowa. Nic nie zaburza jej pokoju: żadne światło poza światłem Boga i żadna miłość oprócz Miłości przedwiecznej. W pewnym sensie dusza przyobleka się w sposób bycia samego Boga; jej życie uczestniczy w Bożej niezmienności, ponieważ nie wstrząsają nim niepokoje i sprawy stworzeń. Mistyczka, która osiągnęła ten stan, święta Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, tak opisuje duszę znajdującą się w nim: „nieporuszona i spokojna, jak gdyby trwała w wieczności”. ()

Powiedzieć możemy, że o ile milczenie języka oraz milczenie serca są aspektami ascetycznymi cnoty milczenia, o tyle tutaj zagłębiamy się w aspekt mistyczny. Innymi słowami: milczenie języka i serca mają torować drogę Miłości, podczas gdy Boska cisza z Miłości wypływa.

„Ten, kto posiadł prawdziwe słowo Jezusa, może słuchać także Jego milczenia, aby stał się doskonały i umiał działać przez swoje słowo i dać się poznać przez swoje milczenie” (św. Ignacy z Antiochii). (Św. Ignacy z Antiochii, List do Kościoła w Efezie, XV, 1-2, przeł. A. Świderkówna [cyt. za: R. Sarah, Moc milczenia, s. 9])

Jeśli taką mogła być dusza karmelitańskiej zakonnicy na początku XX wieku; jeśli takimi mogą być i dzisiaj dusze rozsiane po świecie w różnych miejscach i stanach – o ileż bardziej, nieporównanie bardziej, taką właśnie była dusza Maryi! Chciejmy wsłuchać się w Jej milczenie, czerpiąc z jego głębi – nawet jeśli zdołamy ledwie powierzchownie je musnąć.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 26-36 (CC BY-ND).

Ilustracja: Charles Le Brun, Sen Dzieciątka Jezus, Louvre (public domain).




Milczenie i mowa Maryi (2)

Milczenie jako cnota

“Jeśli kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało”. (Jk 3, 2)

O dziewictwie Maryi powiedziano, że było ono spowodowane nie tylko nieobecnością męża, ale także obecnością Boga. Coś podobnego powiedzieć możemy i o Jej milczeniu. Milczenie Maryi było nie tylko nieobecnością słów: było kontemplacją Boga. Tego Boga, który wypowiada odwiecznie jedno tylko Słowo: to Słowo, które w Jej łonie stało się Ciałem. „A Maryja zachowywała wszystkie te rzeczy w swoim sercu” (por. Łk 2, 19)!

Bo i milczenie, jak czystość, może mieć różne kształty. Może wszak wynikać z pogardy, z nienawiści wobec tych, do których się nie odzywamy. Milczenie może oskarżać i ranić. Ojciec Faber tak pisze o tym rodzaju milczenia:

„Krytykujące milczenie, tak obce łagodności Jezusowej, drażni innych i wywołuje u nich obronną, opryskliwą postawę (…). Takie milczenie jest najzgryźliwszym z braterskich upomnień”[ F.W. Faber, Postęp duszy, cz. I, rozdz. 6, s. 90.].

Nie każde milczenie jest jednak podobnie zgryźliwe. Ten sam autor kawałek dalej stwierdza, że zwłaszcza u dusz początkujących fundamentalnym zadaniem w kontekście układania stosunków z innymi osobami jest opanowanie języka.

„Nie wiem, co z tych dwóch rzeczy jest bardziej zdumiewające: czy niesłychana doniosłość, jaką Pismo Święte przyznaje uważaniu na język, czy niesłychane niedbalstwo, z jakim ludzie pobożni się do niej odnoszą”[ Tamże, s. 91.].

Zanim więc zanurzymy się w milczeniu Maryi; w tym milczeniu nie będącym pustką, ale pełnią; nie będącym pogardą, ale czułością; nie będącym opryskliwością, ale słodyczą – wypada pochylić się bodaj krótko nad tematem samego milczenia; tak, aby to wieloznaczne słowo nie zwiodło nas na manowce. Wielką pomocą w tym będzie sięgnięcie po tradycje i teksty zakonne, ponieważ to właśnie w klasztorach podkreśla się wagę milczenia i rozwija refleksję na jego temat. Toteż spojrzenie na to, jak tradycja monastyczna albo święci zakonnicy postrzegali milczenie, naprowadzi nas na właściwy trop.

Wielki teatyński nauczyciel duchowy, Wawrzyniec Scupoli, lapidarnie zwraca uwagę na szkody płynące z wielomówstwa:

„Nie sposób w niewielu słowach opisać zło, które powoduje nadmiar słów. Gadatliwość jest matką gnuśności, przyczyną niewiedzy i obłąkania, bramą oszczerstwa i szafarką kłamstw. Studzi też pobożny zapał. Umacnia występne namiętności, wskutek czego język coraz łatwiej skłania się do nierozważnych wypowiedzi. Nie mów długo, gdy ktoś niechętnie słucha, żeby mu nie dokuczyć. Tak samo postępuj, kiedy cię słucha, żeby nie przekroczyć granic skromności”[ W. Scupoli, Walka duchowa, rozdz. XXIV.].

Autor Walki duchowej zwraca więc szczególną uwagę na niebezpieczeństwa, przed którymi milczenie nas broni. Od strony pozytywnej można wskazać skarby, jakie ono przynosi. Święty Maksymilian Maria Kolbe, powołując się na całą tradycję życia zakonnego, stwierdził, że:

„Milczenie, według zdania ojców i mistrzów życia duchowego, jest ostoją i fundamentem życia głęboko wewnętrznego. Dusza skupiona, zachowująca wiernie milczenie, tyle ustawicznie słyszy natchnień i świętych wskazówek od Ducha Przenajświętszego, który jedynie w sercu uciszonym przemawia i porywa ku sobie. W zamieszaniu nie ma Boga. On przebywa w ciszy i w spokoju”[ Św. Maksymilian Maria Kolbe, konferencja z 16 października 1936, Konferencje, s. 81.].

Trzeba jednak to milczenie właściwie rozumieć. Gwoli przykładu, zacznijmy od dosyć prostej konstatacji, że w powszechnej tradycji zakonnej istnieje coś takiego jak silentium magnum, wielka cisza, czyli ten czas, w którym należy zachowywać najściślejsze milczenie – na przykład w tradycji franciszkańskiej silentium magnum rozciągało się od wieczornego odmówienia komplety aż do porannej prymy. Pewien dominikański profesor prawa kanonicznego używał właśnie tego przykładu dla ukazania, że przy aplikacji jakiejkolwiek normy prawnej należy mieć na względzie to, co prawnicy nazywają „intencją prawodawcy”. Otóż intencją zakonnych prawodawców nakładających na zakonników obowiązek ścisłego milczenia podczas silentium magnum nie jest to, żeby zakonnicy zginęli w pożarze, ale to, by żyli w skupieniu. Jeśli więc zobaczy się, że wybuchł pożar, to oczywiście nawet w tym najświętszym czasie wielkiej ciszy można krzyczeć „Pali się!”. Ten prosty przykład naprowadza nas na definicję milczenia rozumianego jako cnota. Tak mówił o tym swoim współbraciom święty Maksymilian Maria Kolbe:

„Milczeć – nie znaczy to: nic nie mówić, ale mówić tylko tyle, ile sobie Niepokalana życzy; ni mniej, ni więcej.

Mówić mniej niż potrzeba – źle czynimy; mówić więcej niż potrzeba – też źle czynimy.

Aby mówić tyle, ile potrzeba – należy ciągle czuwać nad sobą, by mówić tylko to, co jest potrzebne i konieczne do załatwienia sprawy”[ Konferencja z 17 kwietnia 1934, Konferencje, s. 55. Zob. Dodatek I.].

Tak rozumiane milczenie, zarówno w przypadku osób konsekrowanych, jak i świeckich, jest oczywiście niełatwą sztuką. Jak to dowcipnie ujął Franz Werfel w swojej znakomitej Pieśni o Bernadetcie: „z amatorami wódki od wiek wieków zawsze jest ta sama historia. Łatwiej jest oprzeć się pierwszej szklaneczce aniżeli drugiej, łatwiej drugiej aniżeli trzeciej i tak dalej”[ F. Werfel, Pieśń o Bernadetcie, s. 245.]. Otóż z innymi namiętnościami jest dokładnie tak samo. Łatwiej jest wcale nie grać w karty aniżeli grać z umiarem; łatwiej nie palić aniżeli palić dwa papierosy dziennie; łatwiej powstrzymać się całkiem od ulubionych czekoladek aniżeli poprzestać na jednej, mając w zapasie całą paczkę. Z mówieniem jest dokładnie tak samo, z tą tylko różnicą, że paczkę papierosów albo czekoladek można oddać na przechowanie matce, żonie lub przyjacielowi, a gęby na kłódkę nikt sobie nie zamknie. Zaiste, jak stwierdził wielki współczesny nauczyciel życia wewnętrznego, kardynał Sarah:

„Milczenie, panowanie nad swoimi wargami i swoim językiem, to trudna, spalająca i mozolna praca”[ R. Sarah, N. Diat, op. cit., nr 17.].

Jest to praca tak trudna, że abba Pambo, jeden z Ojców Pustyni, uciekł na nią właśnie po to, żeby opanować swój język – a nawet z dala od ludzi zajęło mu to ponad dziewiętnaście lat! Jest to praca tak trudna, że św. Jakub Apostoł mówi wprost: „kto nie grzeszy mową, jest mężem doskonałym” (Jk 3, 2).

Ten pierwszy szczebel milczenia – który nazwać możemy milczeniem zewnętrznym – zakłada, że nie mówi się, o ile nie jest to konieczne, oraz że unika się wszystkich zbytecznych hałasów zewnętrznych. U wielu świętych można było zaobserwować tę ogromną delikatność, którą pięknie wyrażono, mówiąc o bł. Antonim Chevrierze, że „dobrze odprawiał Mszę i dobrze zamykał drzwi” – czyli unikał trzaskania nimi…

Rzeczą ważną jest, że to zewnętrzne milczenie nie jest wyłączną domeną mniszek klauzurowych. Gdybyśmy powiedzieli, że polega ono na „niemówieniu nigdy” i na „unikaniu wszelkich hałasów”, to oczywiście bardzo nieliczne, najsurowsze zakony pustelnicze mogłyby dążyć do tego ideału. Kluczowe są tu więc słowa: „o ile nie jest to konieczne” oraz „zbytecznych”. Przyjmując te dwa warunki, każdy człowiek, choćby jego praca wymagała nieustannego krzyczenia, choćby mieszkał przy najbardziej zakorkowanej ulicy wielkiego miasta, w jednym mieszkaniu z fagocistą i śpiewaczką operową, może żyć w milczeniu.

W swoim sławnym Podręczniku dusz wewnętrznych o. Jean-Nicolas Grou stwierdza:

„Niedorzecznością jest wierzyć, że praktykowanie milczenia przystoi wyłącznie duszom oddanym Bogu w klauzurze. Jest ono konieczne dla wszystkich tych, którzy chcą osiągnąć życie wewnętrzne. Jezus Chrystus nie myślał tylko o zakonnikach, kiedy powiedział, że w dniu sądu przyjdzie nam zdać sprawę z każdego zbędnego słowa. Chęć mówienia jest niezawodnym znakiem duszy lekkomyślnej i rozproszonej. Nie chce mi się wierzyć, żeby komuś było łatwo po skończeniu bezużytecznej rozmowy wejść w stan skupienia, modlić się czy odbyć duchowe czytanie z pokojem i spokojem potrzebnymi dla ich owocności”[ N. Grou, Manuel des ámes intérieures, Paryż 1901, s. 94.].

Nawet w wielkim zgiełku człowiek może więc kultywować miłość milczenia i jego ducha, starając się unikać zbytecznych słów. Zawstydzającym dla wielu chrześcijan przykładem na tym polu jest Juliusz Cezar, który dla uniknięcia pospiesznych, nieprzemyślanych i podyktowanych emocjami wypowiedzi powziął postanowienie liczenia do dwudziestu, zanim coś powie.

To zewnętrzne milczenie, milczenie warg nie jest jednak jeszcze tożsame z cnotą milczenia. Nie tylko dlatego, że – jak powiedzieliśmy – cnota ta nie zakłada li tylko zamknięcia ust na kłódkę: zakłada otwieranie ich we właściwym czasie i we właściwy sposób. Pierwsze jest zresztą warunkiem drugiego: nie będzie umiał dobrze mówić ten, kto nie umie milczeć. Dobra mowa wymaga nie tylko opanowania mięśni żuchwy i języka – ale także (i przede wszystkim) milczenia wewnętrznego, skupienia:

„Milczenie serca jest najbardziej tajemnicze, jeśli bowiem możemy postanowić, że nie będziemy mówić i zamilkniemy, jeśli możemy też zamknąć oczy, żeby niczego nie widzieć, to nad swoim sercem panujemy w mniejszym stopniu. Płonie w nim ogień, w którym trudno opanować namiętności, gniewy, urazy, przejawy agresji. Ludzka miłość z trudem upodabnia się do Bożej. W sercu przelewają się rzeki, nad którymi nie ma kontroli, i człowiek tylko z największym trudem może odzyskać wewnętrzną ciszę”[ R. Sarah, N. Diat, op. cit., nr 48.].

Milczenie wewnętrzne oznacza pokój naszych wewnętrznych władz, a zwłaszcza pamięci i wyobraźni. Z miejsca widać, jak trudne to zadanie, biorąc pod uwagę, że każda z nich – i pamięć, i wyobraźnia – bywają nazywane „wariatkami”, nad którymi niezmiernie trudno jest zapanować.

Oznacza to, że medal powszechnego powołania do milczenia ma także i drugą stronę. Owszem, można zachować wewnętrzne milczenie i pośród hałasu zewnętrznego. Ale też nie tylko gadatliwością można naruszyć milczenie. Kto nie pamięta ze szkolnej ławy podawania sobie bilecików, wymieniania ukradkowych spojrzeń i uśmiechów i szeregu innych sposobów skrócenia sobie czasu nudnej lekcji? Niektóre z tych czynności odbywają się bez wydania najmniejszego dźwięku. A jednak łamią milczenie. Owszem, może te niesforne dzieci nie przeszkadzają nauczycielowi mówić. Ale przeszkadzają sobie samym i innym uczniom słuchać. Takie rzeczy nie zdarzają się tylko w szkołach – ale także w biurach, w kościołach parafialnych na niedzielnej Mszy, a nawet w dobrych klasztorach – święty Maksymilian Maria Kolbe ganił swoich braci za łamanie ciszy uśmiechami, spojrzeniami, mrugnięciami, gestami…

Również powstrzymanie się od takich przewinień jest jednak dopiero początkiem prawdziwego milczenia. Człowiek może zrezygnować z zakłócania cudzego skupienia – jednocześnie jednak nie dbając o własne. W cytowanym już dziele ojciec Grou tak pisze o milczeniu wewnętrznym:

„Nie wystarczy zachowywać milczenia wobec innych osób. Trzeba praktykować je także wobec siebie samego, nie puszczając wodzy fantazji, nie wspominając tego, co się powiedziało lub usłyszało i nie przejmując się zbytecznymi myślami, czy to odnoszącymi się do przeszłości, czy do przyszłości. Jak miałby Bóg dać się usłyszeć duszy pogrążonej w tak wielkim rozproszeniu wewnętrznym?”[ N. Grou, Manuel des ámes intérieures, Paryż 1901, s. 95.]

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 17-25 (CC BY-ND).

Ilustracja: Fra Angelico, Zwiastowanie (fragment), Museum of San Marco (CC BY 2.0 Deed).




Milczenie i mowa Maryi (1)

„Pragnienie oglądania Boga przynagla nas,
byśmy umiłowali samotność i ciszę.
Bóg mieszka bowiem w ciszy.
Spowija się ciszą”

(Robert kard. Sarah)

Życie duchowe można by wyrazić jednym słowem: milczenie!
Święci rodzą się w milczeniu.
Jest ono początkiem, wypełnieniem i zwieńczeniem świętości”

(s. Marie-Aimée od Jezusa OCD)

Z obfitości serca

Sit autem omnis homo velox ad audiendum, tardus autem ad loquendum (Jk 1, 19)

O pewnym poecie powiedziano, że mógłby powiedzieć wszystko, gdyby tylko miał cokolwiek do powiedzenia. Człowiek ten posiadł fenomenalny warsztat językowy. Tworzył urocze zbitki i gry słowne. Modelował język jak plastelinę… nie miał jednak nic do powiedzenia. Jego twórczość pozostawała próżną – choć genialną – zabawą.

Jakże inaczej mówili święci! „Chętni do słuchania, nieskorzy do mówienia” (por. Jk 1, 19), kiedy zabierali głos, przekazywali bliźnim owoc głębokiej kontemplacji. Niektórzy z nich – jak św. Jan Chryzostom albo św. Wawrzyniec z Brindisi – byli wielkimi krasomówcami. Niektórzy – jak św. Efrem czy św. Franciszek z Asyżu – byli wielkimi poetami. Niektórzy – jak św. Bernardyn ze Sieny czy św. Jan Kapistran – potrafili przemawiać do ludu przez wiele godzin bez przerwy. A jednak byli małomówni. Mówili tyle, ile było potrzebne, aby rozpalić serca swoich słuchaczy i oświecić ich umysły – dostosowywali się w tym do potrzeb czasu, niekiedy do wymogów stylistycznych, zawsze do poziomu słuchaczy, ale przemawiając, nie szukali siebie. Nie po to mówili, żeby się wygadać – i nie po to, żeby błyszczeć. Mówili, bo mieli coś do powiedzenia – a to, co mieli do powiedzenia, pochodziło z góry, zgodnie z dominikańskim mottem contemplata aliis tradere, przekazywać innym to, co samemu zdobyło się przez kontemplację. „Z obfitości serca mówią usta” (Mt 13, 34), lecz niestety często serce obfituje bardziej w pył tego, co nieważne albo w żółć tego, co niegodziwe – a nie w skarby Bożej mądrości i miłości. Jeden z Ojców Pustyni, abba Pojmen, tak mówił:

„Bywa człowiek, który niby to milczy, ale jego serce osądza innych: ten mówi nieustannie. Ale bywa i taki, który mówi od rana do wieczora, a zachowuje milczenie: to znaczy nie mówi nic niepożytecznego”.

Usta mówią z obfitości serca; i mogą mówić pięknie, także nie poznawszy tajników krasomówstwa. To dlatego pośród największych kaznodziejów chrześcijaństwa wspominamy nie tylko wielkich oratorów, jak wspomniani wyżej święci albo jak sławny kaznodzieja Lacordaire – ale także takich, których warsztat (z ludzkiego punktu widzenia) zupełnie nie olśniewał. Sam Lacordaire, człowiek skądinąd głęboko pobożny, pojechał kiedyś do Ars, aby posłuchać kazania świętego proboszcza. Stwierdził następnie, że „kiedy głosi Lacordaire, ludzie [aby go lepiej słyszeć] wchodzą na konfesjonały. Ale kiedy głosi Vianney, ludzie wchodzą do konfesjonałów [aby się wyspowiadać]”. Takim kaznodzieją był w Polsce bł. Jerzy Popiełuszko. Nie był artystą słowa – a jednak słuchały go nieprzebrane tłumy, przyciągane magnesem prawdy ewangelicznej.

Z drugiej strony jednak, obfitość serca Bogiem wzbogaconego może także sprawić, że człowiek dosłownie oniemieje. Bo jakże przekazywać ułomnym ludzkim słowem to, co dzieje się, kiedy pełnia Słowa wypełni ludzkie serce? I jak wyśpiewywać Tego, który jest niewypowiedziany? Tak jak ludziom o bodaj odrobinie wrażliwości – nie mówiąc już o pobożności – milczenie narzuca się samo, kiedy tylko wejdą do majestatycznej gotyckiej albo romańskiej świątyni, tak też życie kontemplacyjne skłania ku milczeniu. Ba! Bez milczenia jest niemożliwe. To dlatego święci tak wiele milczą – a tak mało mówią. Kiedy jednak już przemówią, to trafiają w sedno – jak króciutkie sentencje (apoftegmaty) starożytnych ojców pustyni, zbierające w lapidarność intensywnej sentencji mądrość całych lat ascezy i modlitwy.

Skoro jednak o wybitnym poecie powiedziano, że mógłby powiedzieć wszystko, gdyby miał cokolwiek do powiedzenia, to cóż powiemy o Maryi? Pieśń Magnificat zdradza nam w Niej największą poetkę. Nie w tym rzecz jednak… Jak wiele miała Maryja do powiedzenia, będąc pełną Słowa Wcielonego! Jak wiele miała do powiedzenia, kontemplując przez trzydzieści lat Jego słowa! A jednak na kartach Ewangelii uderza nas Jej milczenie oraz Jej małomówność. Z obfitości serca milkną usta!

Jej milczenie! Milczenie spowija pierwszych kilkanaście lat Jej życia. Milczenie ogarnia – nie licząc epizodu odnalezienia dwunastoletniego Jezusa w świątyni – trzydzieści lat spędzonych u boku Syna… I znowuż, po rozpoczęciu przez Niego działalności publicznej, Maryja milknie. Milczenie jest dla Maryi stanem naturalnym, przerywanym nieczęsto, a jeśli już – to z dostatecznie ważnych powodów. To bardzo cenna lekcja dla nas – i spróbujemy pochylić się nad tą lekcją w pierwszej części tej książki.

Jej małomówność! Nieliczne – jest ich dokładnie siedem – wypowiedzi Maryi na kartach Ewangelii uderzają swoją zwięzłością. Tylko jedna z nich jest nieco dłuższa: to porywający hymn miłości Boga, Magnificat.

Są autorzy, którzy – jak na przykład filozof Nicolas Goméz Davila – przez całe życie cyzelują swoje dzieła, dążąc do maksymalnej zwięzłości i przejrzystości stylu. Podziwiamy lapidarność Cezara czy francuskiego aforysty La Rochefoucaulda. Na gruncie czysto katolickim niezmienną popularnością cieszą się wspomniane Apoftegmaty Ojców Pustyni sprzed ponad półtora tysiąclecia czy napisane w XVI wieku króciutkie Przestrogi św. Jana od Krzyża albo dwudziestowieczne myśli duchowe św. Josemarii Escrivy. W wypowiedzi lapidarnej, w której wszystko jest na swoim miejscu – i nie ma niczego, co by nie było potrzebne, jest surowe, ale pociągające piękno. Każde słowo ma sens, ma znaczenie; nic nie jest pustym ozdobnikiem. W przypadku słów Maryi, każde z nich jest niewyczerpanym źródłem. Każde z nich jest nie tylko diamentem, ale kopalnią diamentów. Jest ich dostatecznie dużo, by można było nad nimi rozmyślać przez całe życie – przez całe życie odnajdując w nich coś nowego, dotąd nieznanego.

Nie znaczy to oczywiście, że przez te wszystkie lata Maryja nigdy nie powiedziała nic poza tymi siedmioma wypowiedziami. Ojciec Emil Neubert pięknie zauważa, że już same przypowieści naszego Zbawiciela zapewne były w niemałym stopniu owocem Jego rozmów z Matką:

„Dorośli używają w swojej mowie obrazów, które zafascynowały ich w młodości, kiedy to wrażenia wywierają na człowieka silny wpływ. Jan Chrzciciel dorastał na pustyni, gdzie widział żmije, kamienie i uschnięte drzewa. Jezus został wychowany przez Maryję; w Jej towarzystwie obserwował te urocze przedmioty, do których nawiązywał w przypowieściach. Niewątpliwie dzielił się ze swą Matką wrażeniami, jakie one na Nim robiły, tak jak robią to wszystkie dzieci, ponieważ jest doświadczony we wszystkim, podobnie jak my, oprócz grzechu (Hbr 4, 15), a dzielenie się z matką przeżyciami i przemyśleniami jest naturalną potrzebą każdego dziecka.

Cóż za nieskończenie łagodna wymiana myśli i uczuć między Chrystusem a Maryją na temat tego, co widzieli, słyszeli i robili! O ognisku domowym, którym zajmowała się Maryja, o pszenicy, którą mieliła między dwoma dużymi kamieniami, o cieście, które ugniatała, mieszając je z niewielką ilością drożdży, aby masa urosła, o igraszkach Dzieciątka i o Jej nad Nim opiece, o pracy i zmęczeniu Świętego Józefa.

Czasami rozmawiali o radości sąsiadki, która znalazła zgubioną drachmę, o wróblach przesiadujących na dachu ich małego domu, o tym, że żaden z nich nie spadnie z niego bez zgody Ojca, o liliach na łące, piękniejszych w swej prostocie niż dostojny przodek Salomon w całym swym bogactwie. Innymi czasy rozmawiali o owcach, które posłusznie podążają za pasterzem, o tych zabłąkanych, które są sprowadzane do stada na ramionach pasterza, o wilkach, które zaatakowały stado i zostały odpędzone przez pasterza ryzykującego dla owiec swoje życie… Te rozmowy nie były modlitwami, ale dawały Jezusowi i Maryi doskonałą okazję do wyrażenia wzajemnego zaufania i miłości oraz pogłębienia bliskości, jaka istniała między nimi”.

Jednak to, że Ewangelie przekazują nam tylko siedem pereł Maryi, nie jest przypadkowe. Podobnie jak przypadkowe nie jest to, że na kartach świętej księgi Maryja tak dużo milczy.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 11-16 (CC BY-ND).

Ilustracja: E. Hainzelmann za Annibale Carracci, NMP uciszająca św. Jana Chrzciciela, XVII w.