1

Dusza apostolstwa – nabożeństwo do Niepokalanej Matki

o. Jean-Baptiste Chautard

Czyż mógłbym, jako członek zakonu Cystersów, tak ściśle poświęconego Najświętszej Maryi Pannie jako syn św. Bernarda, niezrównanego przez pół wieku, apostoła całej Europy, zapomnieć o tym, że św. Opat z Clairvaux Maryi przypisywał cały swój postęp w zjednoczeniu swym z Jezusem i wszystkie owoce swoich prac apostolskich.

Wszyscy wiedzą czym było dla narodów i królów, dla Soborów i Papieży apostolstwo tego najsławniejszego syna Patriarchy św. Benedykta.

Wszyscy podziwiają świętość, geniusz, głęboką znajomość Pisma św. i namaszczenie, cechujące dzieła ostatniego z Ojców Kościoła. Ale najlepszym wyrazem podziwu wieków dla św. Doktora, to tytuł „Psałterzysty Maryi”, nadany mu przez  potomność.

„Śpiewak Maryi” — dotąd nie przewyższył go nikt z tych, co opiewał chwałę Matki Boga. Święty Bernardyn z Sienny i św. Franciszek Salezy, a również Bossuet, św. Alfons, błogosławiony Grignion de Montfort itd. czerpią ze skarbów św. Bernarda, kiedy chcą mówić o Niej i znaleźć dowody na rozwinięcie tej prawdy, którą św. Doktor stawia na czele: „Wszystko przychodzi nam przez Maryję”.

„Patrzmy, bracia, z jakim uczuciem nabożeństwa Bóg chciał, byśmy chwalili Maryję. On, który w Niej złożył pełnię wszystkiego dobra. Jeżeli mamy w sobie jakąś nadzieję, jakąś łaskę, jakieś zapewnienie zbawienia, przyznajemy, że to wszystko pochodzi od tej, która jest pełną rozkoszy… Usunąć to słońce, które oświeca ziemię, i oto nie będzie dnia. Usuńcie Maryję, tę Gwiazdę morską i nasze wielkie i niezmierne morze pogrąży się w głębokiej ciemności, pokryje cieniem śmierci i ciężkimi chmurami. A więc z najgłębszych tajników serca, z głębi wnętrzności i z całych sił musimy czcić Najświętszą Pannę, gdyż taka jest wola Tego, który chciał , byśmy wszystko mieli przez Nią”.

„Nikt nie dostąpi zbawienia, jeno przez Ciebie, Matko Boga. Nikt nie otrzymuje łask od Boga, tylko przez Ciebie, o Pani, łaski pełna”! (św. German). „Świętość wzrasta w miarę nabożeństwa do Najświętszej Panny” (O. Faber).

Opierając się na tej zasadzie, nie wahamy się twierdzić, że apostoł cokolwiek by czynił dla swego zbawienia i swego postępu duchowego, dla płodności swego apostolstwa, będzie budował tylko na piasku, jeżeli jego działalność nie opiera się na szczególniejszym nabożeństwie do Matki Bożej.

a) A przede wszystkim w swym życiu wewnętrznym apostoł ma za mało nabożeństwa do swej Matki, jeżeli jego zaufanie do niej nie ma nic entuzjazmu, i jeżeli nabożeństwo, jakie ma do niej, jest czysto zewnętrzne. Jak jej syn „patrzy na serce”, i ona patrzy tylko w serca nasze i uważa nas za prawdziwe swe dzieci, tylko według tego, jak miłość nasza odpowiada jej miłości.

Trzeba mieć serce mocno przekonane o wielkości, przywilejach i dobroci tej, która jest zarazem Matką Boga i Matką ludzi. Trzeba mieć serce przejęte tą prawdą, że walka z wadami, nabywanie cnót, królowanie Jezusa w duszach naszych, a więc pewność zbawienia i uświęcenia, zależy od naszego nabożeństwa do Najświętszej Panny. Trzeba przejąć się myślą, że wszystko w życiu duchowym jest łatwiejsze, pewniejsze, słodsze i szybsze, skoro działamy z Maryją.

Z Maryją robi się więcej postępu w miłości ku Jezusowi w miesiąc, niż latami, jeżeli się żyje w mniej ścisłym związku z tą dobrą Matką (Grignion de Montfort).

Trzeba mieć serce przepełnione ufnością synowską względem Tej, której czułość, uprzedzające miłosierdzie wielkoduszność znamy z doświadczenia. (Dzieci, ona jest podstawą mej ufności i całą przyczyną mej nadziei — św. Bernard).

Serce rozpłomienione coraz większą miłością ku tej, bez której nie zna żadnej radości, z którą się łączy w każdym swoim bólu i przez którą przechodzą wszystkie jego uczucia.

Wszystkie te uczucia dobrze charakteryzują serce św. Bernarda, tego wzoru męża czynu. Któż nie zna tych słów jakie wypłynęły z duszy św. Opata, kiedy tłumacząc zakonnikom tekst Ewangelii „Poslan jest” zawołał:

„O wy, którzy rozumiecie, że wśród przypływów i odpływów tego wieku raczej unoszeni jesteśmy na falach pośród burz i nawałnic, niż chodzicie po ziemi, zwróćcie oczy wasze i miejcie je utkwione w tę gwiazdę, by nie zginąć w zawierusze. Skoro wiatry pokus rozpętają się, jeżeli natkniesz się na rafy doświadczeń, wznieś oczy ku gwieździe, przywołaj Maryję. Jeżeli złość, skąpstwo lub pożądliwość osaczają wątłą łódź twej duszy — wznoś oczy ku Maryi. Jeżeliś zmiażdżony poczuciem potworności tych błędów, przejęty wstrętem do obrzydliwych ran twego sumienia czujesz, że ogarnia cię otchłań smutku i rozpaczy — myśl o Maryi. W niebezpieczeństwie, trwogach, wątpliwościach myśl o Maryi i wzywaj Maryi.

Niech imię Maryi nigdy nie będzie dalekie od twych warg, nigdy dalekie od twego serca; a na to, by otrzymać pomoc jej modlitwy nie zapominaj o przykładzie jej życia. Idąc w jej ślady, nie zbłądzisz; modląc się do niej, nie wpadniesz w rozpacz, wpatrując się w nią, nie zmylisz drogi, z jej pomocą nie upadniesz; pod jej opiekę nie zaznasz trwogi, za jej kierownictwem nie znużysz się, jeżeli ona będzie ci pomocną dopłyniesz do portu”.

Pragnąc ofiarować naszym współbraciom w apostolstwie rodzaj skrótu rad św. Bernarda, skierowanych do tego, by stać się istotnym dzieckiem Maryi, zrobimy zdaje się najlepiej, gdy zachęcimy, by przeczytali z uwagą tak poważną i drogocenną pracę Życie duchowe w szkole Bł. Grigniona de Montfort, napisane przez Ojca Lhoumeau. Obok prac świętego Alfonsa Liguoriego i komentarzy Ojca Desurmont, pism Ojca Fabera i Ojca Giraud, żadna praca lepiej nie odzwierciedla pism świętego Bernarda od powyżej przytoczonego dzieła O. Lhoumeau. Zresztą cytuje on św. Bernarda na każdym kroku. Głęboki podkład teologiczny, namaszczenie, charakter praktyczny, wszystko składa się na to, by osiągnąć cel, do jakiego dążył niezmordowanie opat z Clairvaux. Urobić serca swych dzieci na wzór swego i nadać im to, co jest charakterystyczne dla Cystersów: potrzebę stałego uciekania się do Maryi i życie w zjednoczeniu z nią.

Zakończymy tymi pocieszającymi słowy, jakie słynna cysterka, św. Gertruda, nazwana przez Don Guerangera Gertrudą Wielką, usłyszała z ust Najświętszej Panny: „nie należy Jezusa nazywać mym Synem Jedynym, lecz raczej mym Pierworodnym, mym przenajsłodszym Jezusem. Poczęłam Go pierwszego w łonie, ale po Nim, a raczej przez Niego poczęłam was wszystkich, abyście byli jego braćmi i byście stali się mymi dziećmi, które przyjęłam do wnętrza miłości mej macierzyńskiej”. Wszystko w dziełach tej świętej patronki Trapistek odbija umysł jej błogosławionego Ojca św. Bernarda, w stosunku do życia w zjednoczeniu z Maryją.

b) Aby apostoł pracował z korzyścią.

Czy człowiek apostołujący ma wyrwać duszę z grzechu, czy ma w niej rozwinąć cnoty, zawsze powinien mieć jako pierwszy cel, za przykładem św. Pawła, zrodzić Zbawiciela w tych duszach. A ponieważ, jak powiada Bossuet, Bóg postanowił dać nam Zbawiciela za pośrednictwem Maryi, porządek ten nie zmienia się: Ona zrodziła głowę, musi więc również rodzić i członki. Wykluczyć Maryję z Apostolstwa, byłoby to zapoznać zasadniczą część planu Bożego. „Wszyscy przeznaczeni do nieba — powiada św. Augustyn — są na tym świecie ukryci w łonie Najświętszej Panny, ona ich tam strzeże, karmi, utrzymuje i daje wzrost, jako dobra Matka, aż ich zrodzi dla chwały po śmierci”.

Od chwili wcielenia, słusznie twierdzi św. Bernardyn ze Sienny, Maryja otrzymała rodzaj zwierzchnictwa nad całą misją doczesną Ducha św. tak, że żadne stworzenie nie dostępuje łask inaczej, jak za jej pośrednictwem.

Z drugiej strony prawdziwy czciciel Maryi staje się wszechmocnym w stosunku do serca Matki. Jakiż apostoł mógłby odtąd wątpić w skuteczność swego Apostolstwa, skoro przez nabożeństwo do Maryi zdobył wszechmoc Jej nad Krwią Odkupiciela.

Toteż widzimy, że wszyscy prawdziwi apostołowie są przejęci nabożeństwem do Najświętszej Panny. Gdy chcą wyrwać duszę z więzów grzechu, jakże skuteczną musi być ich praca, jeśli sami mają wstręt do złego i umiłowali czystość, przez co stają się podobni do tej, która sama siebie nazwała Niepokalanym Poczęciem.

Na głos Maryi św. Jan Chrzciciel poznał obecność Jezusa i zadrżał w łonie swej matki.

Jakąż więc wymową obdarzy Maryja swych przybranych synów, by mogli otworzyć dla Jezusa serca, dotychczas zamknięte. Jakież słowa pełne miłosierdzia potrafią znaleźć zbliżeni do Maryi apostołowi, aby uchronić od rozpaczy te dusze, które tak długo nadużywały łask Bożych.

Jeżeli jaki nieszczęsny nie zna Maryi — to pewność z jaką apostoł wskaże mu ją jako prawdziwą Matkę i ucieczkę grzeszników, wleje w jego serce otuchę i nadzieję.

Święty proboszcz z Ars spotykał czasem grzeszników, którzy zaślepieni złudzeniem, opierając się na pewnych praktykach zewnętrznych nabożeństwa do Maryi uspakajali się i grzeszyli tym śmielej, bez obawy płomieni piekielnych. Wówczas słowa jego nabierały mocy niewzruszonej, wykazywał im całą potworność takiego przekonania, ubliżającego Matce Miłosierdzia i zmuszał ich do gorącej modlitwy, by uprosić sobie łaskę uniknięcia przemocy piekielnej.

Apostoł niemający takiego nabożeństwa do Maryi nie osiągnie skutku w podobnym wypadku, a przez słowa ostre i zimne sprawi tylko to, że nieszczęśliwy rozbitek porzuci tę resztkę swej pobożności, która może się mu stać deską ratunku.

Apostoł, który całym sercem kocha Maryję, otrzyma od niej dar wymowy, by wzruszyć serca zatwardziałych grzeszników. Zdaje się, jakoby przez miłość dla swej Matki, Jezus zastrzegł dla niej najtrudniejsze zdobycze w apostolstwie i udzielał ich jedynie tym, co żyją w zjednoczeniu z Maryją. „Przez Ciebie wygładził wszystkich nieprzyjaciół naszych”.

Nigdy prawdziwemu synowi Maryi nie zbraknie argumentów, sposobów, a nawet świętych forteli, gdy w wypadkach prawie rozpaczliwych przyjdzie mu podtrzymywać słabych i pocieszać niepocieszonych.

Dekret, który do litanii dodał wezwanie: Mater boni consili, opiera się na tytułach „Skarbnicy łask niebieskich” i „Pocieszycielki strapionych” na jakie zasługuje Maryja. „Matka dobrej rady” tylko prawdziwym swym wielbicielom wskazuje sekrety, by mogli, jak w Kanie, otrzymać do dzielenia się z innymi wino pociechy i sity.

Ale głównie, gdy trzeba mówić duszom o miłości Boga, wówczas ta „Zdobywczyni serca”, według wyrażenia św. Bernarda, kładzie w usta swoich czcicieli słowa ogniste, które rozpalają miłość ku Jezusowi, a ta staje się źródłem wszystkich innych cnót.

Jako apostołowie musimy gorąco kochać Tę, którą Pius IX nazywa dziewicą-kapłanem, której godność przewyższa godność wszystkich kapłanów i biskupów. Miłość ta daje nam prawo nieuważania nigdy sprawy za straconą, jeżeli ją zaczniemy z Maryją i prowadzimy z Nią nadal. Maryja w rzeczy samej jest podstawą i koroną wszystkiego, co dotyczy panowania Boga przez Jej Syna.

Ale nie łudźmy się, że pracujemy z Nią, jeżeli się ograniczamy do stawiania jej ołtarzy, lub śpiewania ku jej czci pieśni. Ona żąda od nas nabożeństwa, które by nam dawało prawo do przeświadczenia, że żyjemy zawsze z Nią zjednoczeni, że uciekamy się do jej rady i do Jej pomocy i że nasze prośby do Boga zanosimy za Jej pośrednictwem. Ale najbardziej Maryja żąda, abyśmy naśladowali wszystkie cnoty, jakie w niej podziwiamy i abyśmy się zdali bez zastrzeżeń w Jej ręce, żeby ona nas przyoblekła w swego Boskiego Syna.

Złączeni z Tą, która jest naszą Orędowniczką, Pośredniczką i Pocieszycielką, nigdy nie zejdziemy z prawej drogi, nie pozwolimy, by nasze uczynki były niezgodne z naszym wewnętrznym życiem, by stały się niebezpieczeństwem dla naszych dusz i zmierzały więcej do wywyższenia nas samych niż ku chwale Bożej.

Źródło: o. Jean-Baptiste Chautard, Życie wewnętrzne duszą apostolstwa, tłum. A. Szczepaniakowa, Wyd. XX. Pallotynów, Warszawa 1928 [język uwspółcześniono].

Ilustracja: Fragment obrazu Matki Bożej Świętojańskiej (Obraz Matki Bożej od Wykupu Niewolników, Matki Wolności). Kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Krakowie. Wspomnienie 24 września.




Narodzenie Najświętszej Panny i nadanie Jej imienia „Maryja”

św. Józef Sebastian Pelczar

Narodzenie Najświętszej Panny i nadania jej imienia „Maryja”

I. Strasznym był stan ziemi żydowskiej za czasów proroka Eliasza. Przez trzy lata niebo było zamknięte i nie spuszczało ni dżdżu ni rosy ożywczej, wskutek czego potoki wyschły, a ziemia, wypalona żarem słońca, przestała rodzić, tak, że ludzie ginęli z głodu i pragnienia. Przywiedzeni prawie do rozpaczy, patrzyli oni ciągle w niebo, czy gniewać się nic przestanie. Wreszcie ukazał się na nim mały obłoczek, i wnet spadł z nieba deszcz obfity, po czym ziemia od razu odżyła, strumienie napełniły się wodą, drzewa i pola zazieleniły się, wszystkie stworzenia odetchnęły swobodniej. Taka posucha duchowa panowała na świecie przed Chrystusem Panem. Niebo było zamknięte i niewiele spuszczało Bożej rosy, natomiast słońce gniewu Bożego paliło swym żarem, wskutek czego dusze ludzkie, jak ziemia bez wody, mało rodziły dobrego ziarna, a za to wiele chwastów grzechu i cierni utrapień.

Biedna ludzkość wznosiła w górę błagalne ręce i wołała: Spuśćcie rosę niebiosa, z wierzchu, a obłoki niech zleją z deszczem sprawiedliwego[1]. Wreszcie ukazał się na niebie obłoczek i wydał z siebie deszcz obfity, od którego odmieniła się postać ziemi. Cóż to za obłoczek? To Maryja, z której się narodził Jezus Chrystus, Zbawiciel świata. O podnieś się świecie grzeszny, bo przez Maryję przyszło ci zbawienie; podnieś się świecie znękany, bo w Maryj przyszła ci pociecha; podnieś się świecie zrozpaczony, bo z Maryją przyszła ci nadzieja.

O narodzeniu Najświętszej Panny nic nie wspominają Ewangeliści, bo ich zadaniem było tylko opowiedzieć z Jej życia to, co się odnosiło do tajemnicy Wcielenia. Wiemy tylko z podania bardzo starego, sięgającego pierwszych wieków Kościoła, że rodzicami Maryj byli Joachim z królewskiego rodu Dawidowego i Anna z rodu Aaronowego. Oboje mieli dom w Nazarecie, z polem i pastwiskiem, i odznaczali się wielką pobożnością, ale do szczęścia ich tego brakowało że nie mieli potomstwa. Dopiero w wieku późniejszym i po długich modłach otrzymali od Anioła obietnicę, że Bóg da im córkę, której narodzenie rozweseli niebo i ziemię, a którą błogosławioną nazywać będą wszystkie pokolenia ludzkie. Według widzeń czcigodnej Anny Katarzyny Emmerich, Maryja przyszła na świat 8 września w mieście Nazaret; acz inne podanie wskazuje w Jerozolimie miejsce dawnego domu rodziców Maryi, gdzie miała stać Jej kolebka, a gdzie dziś jest kościół św. Anny[2]. Upadnij w duchu przed tą kolebką i uczcij świętą dziecinę, która po to przychodzi, by być Rodzicielką Słowa Wcielonego, a twoją Matką, Pośredniczką, Mistrzynią i Królową.

II. Jak twierdzi stara legenda, imię „Maria” objawione zostało w widzeniu św. Annie, a znaczy ono w języku hebrajskim tyle, co wywyższona, co morze goryczy i co gwiazda — w czym głęboka tkwi tajemnica.

Imię to chwalebne, bo to Imię Niepokalanej Dziewicy i Najświętszej Rodzicielki Syna Bożego, stąd po Imieniu Jezus najmilsze Trójcy Świętej i najwięcej czczone przez Aniołów i ludzi. Imię to przesłodkie, bo to Imię najlepszej Matki naszej, a cóż na ziemi słodszego nad matkę. Imię to potężne, bo to Imię Najwspanialszej Królowej nieba i ziemi, Władczyni czyśćca, Pogromicielki piekła, Szafarki łask, Pośredniczki naszej u Syna Bożego.

Wezwanie tego Imienia wyprasza łaski i pomaga do zbawienia. Wprawdzie św. Piotr powiedział: Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni[3], jedno Imię Jezus; ale samego Jezusa i wszystkie łaski z Nim przyniosła nam Maryja, stąd słusznie nazwano Jej Imię skarbnicą błogosławieństw i kluczem nieba[4].

Wezwanie tego Imienia pomaga we wszystkich potrzebach duchowych i ziemskich, cieszy we wszystkich cierpieniach, bo ono według słów św. Bernarda, jest weselem serca, miodem w ustach i melodią dla ucha. Mówi nawet św. Anzelm, że czasem prędzej bywamy wysłuchani, gdy wzywamy Imienia Maryi, aniżeli gdy wprost uciekamy się do Pana Jezusa, przeto że N. P. Maryja do modlitw naszych, zazwyczaj bardzo lichych, dodaje prośby swoje, a czyliż Jej prośbom zdoła Pan odmówić?

Wezwanie tego imienia ratuje we wszelakich pokusach, bo Maryja nie tylko sama pokonała węża piekielnego, ale także i dzieciom swoim wyprasza siłę i męstwo w walce. Ona też objawiła św. Brygidzie, że nie masz na ziemi tak wielkiego grzesznika, od którego by szatan nie odstąpił, byleby tylko grzesznik wzywał Jej Imienia, z postanowieniem niewracania do grzechu.

Chceszli tego doświadczyć, czcij, kochaj, naśladuj, Maryję, a przy tym patrz na Nią, jako na Gwiazdę przyświecającą drodze twego życia, i wzywaj Jej z ufnością. Do tego zachęca cię gorący Jej miłośnik św. Bernard: „O, ktokolwiek sądzisz, że wśród potopu tego świata raczej na wzburzonych falach się kołyszesz, niż po bezpiecznej ziemi stąpasz, nie odwracajże oczu od światła tej Gwiazdy, jeżeli nie chcesz być pogrążonym w toni. Jeżeli powstaną wichry pokus, jeżeli padniesz na skały przeciwności: patrz na Gwiazdę, wzywaj Maryi. Jeżeli cię unoszą bałwany pychy, wyniosłości, obmowy, zawiści: patrz na Gwiazdę, wzywaj Maryi. Jeżeli gniew, chciwość lub żądza cielesna łódką twej duszy zatrzęsie: patrz na Maryję. Jeżeli okropnością zbrodni przerażony, brzydotą sumienia zmieszany, strachem sądu przejęty, zaczniesz wpadać w przepaść smutku i w otchłań rozpaczy: myśl o Maryi. W niebezpieczeństwach, w uciskach, w wątpliwościach wspomnij na Maryję, wzywaj Maryi. Niech Ona z ust nie wychodzi, niech z serca nie ustępuje; abyś zaś doznał skutku Jej modlitwy, nie przestawaj wstępować w Jej ślady; bo za Nią idąc, nie zbłądzisz, — Jej prosząc, nie wpadniesz w rozpacz, — o Niej myśląc, nie pomylisz się. Gdy Ona trzymać cię będzie, nie upadniesz; gdy Ona cię otoczy swą opieką, nie strwożysz się; gdy Ona cię poprowadzi, nie zmęczysz się; gdy Ona ci będzie łaskawą, szczęśliwie dojdziesz do celu; a tak na sobie samym doświadczysz, jak słusznie powiedziano: A imię Panny Maryja”[5].

PRZYKŁADY.

Kiedy św. Alfons Rodriguez wstąpił do Towarzystwa Jezusowego, upomniał go Bóg w widzeniu, że ma się gotować do twardej walki. Mianowicie widział on po trzykroć we śnie stado czarnych ptaków, które jedna gołębica, mająca na piersiach srebrem wyszyte Imię Jezus, rozproszyła. Niebawem uderzyły na niego pokusy cielesne, ohydne, gwałtowne, nieustanne, bo trwały lat kilka bez przerwy, mimo, że święty mąż postem i dyscypliną trapił swe ciało. Walka była straszna, zwłaszcza, że do wyobrażeń szpetnych i bluźnierczych przyłączyła się jeszcze pokusa zniechęcenia. Alfons jednak ani razu nie upadł, a najsilniejszą jego bronią była ta modlitewka: Sancta Maria, Mater Dei, memento mei — Święta Maryjo, Matko Boża, pamiętaj o mnie. Podobnie niech każdy woła do tej Gołębicy najczystszej, gdy myśl i uczucia brzydkie, niby ptaki czarne, na niego uderzają.

W 1683 r. ogromne, bo 300 000 zbrojnych liczące wojsko Turków i Tatarów obległo Wiedeń i zagroziło całemu chrześcijaństwu. Działa nieprzyjacielskie dniem i nocą sypały gradem kul, a jedna z nich zapaliła kościół Benedyktynów szkockich, leżący w pobliżu prochowni, i tylko opiece Najświętszej Panny zawdzięczać należy, że miasto nie wyleciało w powietrze. Kiedy niebezpieczeństwo było największe, przybył z pomocą król polski Jan III Sobieski, a połączywszy 24 000 rycerstwa z wojskiem niemieckiem, stanął obozem na górze Kahlenberg, panującej nad Wiedniem. Nim na prośbę cesarza Leopolda I i papieża Innocentego XI wyruszył na tę wyprawę, odbył pielgrzymkę do 7 kościołów i polecił się opiece Najświętszej Panny przed cudownymi Jej obrazami w Krakowie „na Piasku” i w Studziannie, w sam zaś dzień bitwy, to jest 12 września 1683 r., służył rano do Mszy św., klęcząc z rozłożonymi rękami, i przyjął Komunię św., po czym powstał pełen ufności, że Maryja wyprosi chrześcijanom zwycięstwo, pobłogosławił wojsku różańcem. O zwycięstwo błagały również bractwa Najświętszej Panny, przemierzające z cudownym obrazem Najświętszej Panay Różańcowej ulice Krakowa w tym właśnie czasie, kiedy husarzy nasi z okrzykiem: „Jezus Maryja” rzucali się na pohańców. Rzeczywiście zwycięstwo było nader świetnym, bo zastępy tureckie poszły w rozsypkę, zostawiwszy tysiące trupów pod murami Wiednia, podczas gdy po stronie chrześcijańskiej ledwie 600 mężów zginęło. Chorągiew wielkiego wezyra czyli wodza tureckiego Kara Mustafy przesłał król Jan III, papieżowi Innocentemu XI wraz z pokornym listem, w którym te przychodziły słowa: „Przyszedłem, widziałem, Chrystus zwyciężył”. Na pamiątkę tego pogromu Turków, za którym poszły inne, postanowił Innocenty XI, aby święto Imienia Maryi, które przedtem tylko tu i ówdzie było znane, obchodzono odtąd w całym Kościele w niedzielę po uroczystości Narodzenia Najświętszej Panny Maryi[6].

Źródło: J. S. Pelczar, Czytania duchowne o Najśw. Marji Pannie, wydanie drugie, pomnożona, Zgromadzenie Służebnic N. Serca Jezusowego 1924 [jęz. uwspółcześniono].

[1] Iz 45, 8.

[2] Już w piątym wieku cesarzowa Eudoksja miał zbudować na tym miejscu Kościół.

[3] Dz 4, 12.

[4] Św. Efrem.

[5] Homilia 2. super Missus est.

[6] Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego — przyp. red.




Maryja – Królową dusz walczących, szczególnie w obecnych czasach

o. Emil Neubert

Od początku czasów nasza Matka Najświętsza była tą Niewiastą, która miała zetrzeć głowę węża. W obecnej dobie musi Ona zwyciężyć nad szatanem w sposób spektakularny. Nie ja to wymyśliłem. Boży ludzie to przepowiedzieli; wydarzenia to udowodniły.
Wystarczy zacytować dwie z tych świątobliwych osób. Przywołam najpierw słowa św. Ludwika Grignion de Montfort, o którym już pisałem. W swoim Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny spisał wiele płomiennych stron o roli Matki Bożej w czasach ostatecznych. Oto kilka fragmentów:

Przez Maryję zaczęło się zbawienie świata i przez Maryję musi się ono dopełnić. Maryja nie pojawiła się prawie wcale przy pierwszym przyjściu Jezusa Chrystusa… Jednak przy powtórnym przyjściu Jezusa Chrystusa Duch Święty musi dać poznać i objawić Maryję, aby przez Nią ludzie mogli poznać Jezusa Chrystusa, umiłować Go i zacząć Mu służyć.

W tych czasach ostatecznych Maryja musi zajaśnieć bardziej niż kiedykolwiek miłosierdziem, mocą i łaską: miłosierdziem, aby z miłością przyprowadzać i przyjmować biednych grzeszników i ludzi zbłąkanych, którzy nawrócą się i powrócą do Kościoła katolickiego; mocą przeciwko nieprzyjaciołom Boga, bałwochwalcom, schizmatykom, muzułmanom, żydom i zatwardziałym bezbożnikom, którzy straszliwie się zbuntują, aby uwieść i doprowadzić do upadku – obietnicami i groźbami – tych wszystkich, którzy im się sprzeciwiają; i wreszcie musi zajaśnieć łaską, aby ożywiać i wspierać walecznych żołnierzy i wierne sługi Jezusa Chrystusa, którzy będą walczyć w Jego sprawie.
Wreszcie Maryja musi być straszna dla szatana i jego popleczników, groźna jak wojsko gotowe do boju, zwłaszcza w tych czasach ostatecznych, ponieważ diabeł, dobrze wiedząc, że mało ma czasu, znacznie mniej niż kiedykolwiek, aby zgubić dusze, z każdym dniem podwaja swoje wysiłki i ataki; niedługo wznieci okrutne prześladowania i zastawi straszliwe zasadzki na wierne sługi i prawdziwe dzieci Maryi, które trudniej mu zwyciężyć niż innych ludzi.
Głównie w odniesieniu do tych ostatnich, okrutnych prześladowań diabła, które z dnia na dzień będą się nasilały, aż do panowania Antychrysta, należy rozumieć pierwszą, słynną przepowiednię i przekleństwo, skierowane przez Boga w ziemskim raju przeciwko wężowi… «Położę nieprzyjaźń między tobą a Niewiastą, między potomstwem twoim a potomstwem Jej: Ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na Jej piętę»”.

Inny znamienity sługa Maryi, ojciec Wilhelm Józef Chaminade, przepowiedział podobne zdarzenia. Nie znając pism św. Ludwika, oświadczył na początku dziewiętnastego wieku, że nadszedł czas panowania Najświętszej Maryi Panny. Wyrażał tę myśl, którą prawdopodobnie otrzymał od samej Maryi, przynajmniej sześć razy w uroczystych chwilach swego życia. W 1817 roku, gdy wyjawiał pierwszym uczniom, że został powołany do założenia zgromadzenia zakonnego o nowym charakterze, dostosowanego do warunków współczesnego świata, dodał: „Powierzmy wszystko opiece Maryi Niepokalanej, dla której Jej Boski Syn zastrzegł ostateczne zwycięstwo nad piekłem: «Ona zetrze głowę twoją»”. Po założeniu Towarzystwa Maryi napisał do Ojca Świętego: „To Towarzystwo przyjęło nazwę dostojnej Maryi. A to dlatego, że jestem głęboko przekonany, że Pan Jezus zastrzegł dla swojej Najświętszej Matki zaszczyt bycia szczególną podporą Kościoła w tych czasach ostatecznych”. Członkom Towarzystwa wykładał bardziej dogłębnie naukę o apostolskiej roli Maryi w Kościele, szczególnie w czasach współczesnych. „To dla Niej”, wołał, „jest zastrzeżone wielkie zwycięstwo naszych czasów; do Niej należy zaszczyt ocalenia wiary przed katastrofą, która jej zagraża”.
Przyznaję, że nie jesteśmy zobowiązani wierzyć w przepowiednie świątobliwych ludzi Kościoła, nawet kanonizowanych świętych. Jednakże fakty potwierdzają powyższe przepowiednie.
Czy czas, w którym żyjemy nie jest w najwyższym stopniu czasem Maryi?
Przypomnij sobie uroczystą definicję dogmatu o Niepokalanym Poczęciu (1854); dane św. Katarzynie Labouré objawienia (1830), w których Matka Boża prosiła o rozpowszechnianie cudownego medalika; objawienia Maryi w Lourdes (1858), w Pontmain (1871), w Fatimie (1917), w belgijskim Banneaux (1932). A są to jedynie te objawienia, na temat których wypowiedział się Kościół. Pomyśl o setkach tysięcy pielgrzymów, którzy podążają każdego roku ze wszystkich stron świata, aby błagać wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny w Lourdes oraz o innych, którzy nawiedzają Fatimę. Uświadom sobie, że od początku dziewiętnastego wieku powstało więcej zgromadzeń zakonnych ku czci Maryi i napisano więcej książek dla wywyższenia Jej potęgi niż od początku chrześcijaństwa do osiemnastego wieku.
Co więcej, od czasu do czasu organizuje się narodowe i międzynarodowe kongresy oraz zjazdy teologów, mające na celu upowszechnienie poszczególnych przywilejów i ról Maryi oraz nabożeństw maryjnych. Ponadto nietrudno dostrzec, szczególnie w tych ostatnich latach, że ruch przybliżający wiernych do Matki Bożej staje się coraz bardziej powszechny i żywiołowy. Przypomnij sobie, że jeszcze wczoraj papież Pius XII poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi z okazji uroczystości w Fatimie (31 października 1942 r.) i że kilka tygodni później, w święto Niepokalanego Poczęcia, dokonał tego samego poświęcenia w Bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności tłumu setek tysięcy wiernych. Czy nie jest to oczywisty dowód na to, że czasy współczesne są czasami Maryi?
Być może powiesz, że przecież św. Ludwik Grignion de Montfort oznajmił, że „przy powtórnym przyjściu Jezusa Chrystusa Duch Święty musi dać poznać i objawić Maryję, aby przez Nią ludzie mogli poznać Jezusa Chrystusa, umiłować go i zacząć Mu służyć”, a ojciec Chaminade powiedział, że dla Maryi Niepokalanej „Bóg zastrzegł ostateczne zwycięstwo nad piekłem”. Czy rzeczywiście Jezus Chrystus jest lepiej znany, bardziej kochany i czy służy Mu się powszechnie? Gdzie są rzeczone zwycięstwa nad piekłem? Czy świat nie znajduje się na skraju powrotu do pogaństwa?
Po pierwsze, Jezus Chrystus jest z pewnością lepiej znany, mocniej kochany i służy mu wielka rzesza wiernych. W konsekwencji nabożeństwa do Maryi szybko rozszerzyło się nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusa, papież Leon XIII poświęcił świat temu Bożemu Sercu, Pius X zalecił częstą i codzienną komunię, która rozpowszechniła się w całym Kościele, Pius XI ogłosił naukę o Królowaniu Chrystusa, Pius XII wyjaśnił doktrynę o Mistycznym Ciele Chrystusa. Dzięki z gruntu prawdziwej, osobistej i aktywnej miłości do Chrystusa wielka liczba dusz została trwale przemieniona.
Nabożeństwo do Mistycznego Ciała Chrystusa, nabożeństwo do Chrystusa-młodzieńca, do Chrystusa-cieśli, Chrystusa, naszego Brata, do Chrystusa, życie naszego życia – są to nabożeństwa nieustannie nam wpajane, których głębię widzimy być może niewyraźnie. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu były praktycznie nieznane.
Poza tym przekazane przeze mnie fakty dowodzą, że Bóg z pewnością pragnie, aby Jego Matka była coraz lepiej znana, bardziej kochana i aby Jej powszechnie służono, i że w rzeczywistości nabożeństwo do Maryi nabrało dojrzałości wśród wielkiej liczby dusz. Jednak wśród innych, szczególnie młodych, jest ono ciągle praktycznie nieznane. Ty sam i twoi przyjaciele byliście, być może, jego nieświadomi. Zastanawiałeś się, czy Maryja uczestniczy w życiu duszy walczącej. Czy znałeś choćby jedną dziesiątą faktów dotyczących powyżej opisanej roli Maryi w dziele naszego zbawienia i w apostolacie? Rozpocznij od przygotowania dla Niej w swoim życiu miejsca, na które zasługuje. Następnie spróbuj przekonać swoich przyjaciół, aby uczynili to samo, a zobaczysz, że dzięki Niej Chrystus stanie się bardziej znany, kochany, a dusze będą Mu powszechnie służyć; że „dla Niej jest zastrzeżone w naszych czasach wielkie zwycięstwo”; że, zgodnie ze słowami Piusa XII, Maryja, będąc „Zwyciężczynią we wszystkich bitwach Bożych… przyspieszy zwycięstwo Królestwa Bożego”.
Nie stanie się to z dnia na dzień. Bogu, który jest wieczny, nie spieszy się, tak jak nam, żyjącym tylko kilka lat. Pragnęlibyśmy, aby ziarno wzrastało w dzień po zasiewie. Niemniej zwycięstwo zostanie z pewnością osiągnięte, w chwale jeszcze większej niż chwała, o której marzymy w najskrytszych pragnieniach.

Oto krótkie streszczenie cudów uczynionych przez Maryję Niepokalaną dla Portugalii w czasie niecałych dwudziestu pięciu lat.
Przez wieki Portugalia wyróżniała się wielką gorliwością w rozpowszechnianiu wiary chrześcijańskiej. W osiemnastym wieku rząd dał się uwieść antyreligijnym hasłom i od tego czasu wolnomularstwo rozpoczęło dechrystianizację kraju. Na początku dwudziestego wieku sytuacja moralna i duchowa Portugalii była przerażająca. W 1910 roku została proklamowana republika ateistyczna; w 1911 roku zadekretowano rozdział Kościoła od państwa. Lata od 1910 do 1913 były czasem terroru. Więziono księży i biskupów lub skazywano ich na banicję; likwidowano zgromadzenia zakonne; zamknięto i skonfiskowano prawie wszystkie seminaria duchowne; misje skazano na powolną śmierć lub ich zakazano. Wolnomularstwo było wszechpotężne. Od 1910 do 1926 roku miało miejsce szesnaście rewolucji z czterdziestoma zmianami ministrów.
13 maja 1917 roku ubrana na biało i promieniejąca Pani objawiła się niedaleko portugalskiego miasta Fatima trójce małych pastuszków. Byli to siedmioletnia Hiacynta, jej brat, dziewięcioletni Franciszek i dziesięcioletnia Łucja. Maryja poleciła im odmawiać Różaniec oraz ofiarować umartwienia i poprosiła, aby powracali na to miejsce każdego trzynastego dnia kolejnych pięciu miesięcy. Dzieci wiernie dotrzymywały terminów spotkań oprócz spotkania sierpniowego, ponieważ 13 sierpnia burmistrz, wolnomularz, doprowadził do ich uwięzienia i straszył wrzuceniem ich do kotła gorącego oleju, jeśli nie wyjawią sekretów powierzonych im przez Panią.
W czasie kolejnych spotkań Pani mówiła im o zamysłach Bożych; przedstawiała im przyszłe nieszczęścia, której to wiedzy mieli w tamtym czasie nikomu nie wyjawiać, a która była wyjawiona później przez Łucję, bowiem jako jedyna z trójki doczekała wieku dorosłego. Wiedza ta dotyczyła kolejnej wojny, znacznie straszniejszej niż ta, która wówczas miała miejsce (I wojna światowa, 1914-1918). Poprosiła o poświęcenie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi, przez które jedynie może przyjść ratunek od Boga. Przepowiedziała, że w dzień Jej ostatniego objawienia, 13 października, dokona się wielki cud dostrzegalny dla wszystkich.
Coraz liczniejsi ciekawscy gapie towarzyszyli małym wizjonerom podczas kolejnych spotkań. 13 września było ich około trzydziestu tysięcy, a 13 października blisko siedemdziesiąt tysięcy.
W dzień wielkiego cudu obiecanego przez Maryję cały poranek lał deszcz. Tłum był przemoczony do szpiku kości. I oto w południe niebo się rozpogodziło. Maryja objawiła się trójce pasterzy i powiedziała im, że jest Królową Różańca, że pragnie, aby ludzie się nawracali i modlili. Następnie na oczach siedemdziesięciu tysięcy świadków słońce, które właśnie wyszło zza chmur, zaczęło wirować. Powtórzyły się trzy takie serie trwające trzy do czterech minut, podczas których słońce oświetlało wszystkimi kolorami tęczy drzewa, ludzi i ziemię. Potem zaczęło poruszać się zygzakiem na niebie i zdawało się spadać na tłum. Ludzie upadli na kolana i wzywali miłosierdzia. Wówczas słońce powróciło na swoje miejsce, a wszyscy zauważyli, że ich ubrania były całkowicie suche.
Ten namacalny cud był jednak tylko znakiem innego znacznie większego cudu, którego miała dokonać Maryja – cudu nawrócenia Portugalii.
Niecałe piętnaście dni po objawieniach pojawił się pierwszy znak nowej postawy, kiedy znana antychrześcijańska gazeta zaprotestowała przeciwko świętokradztwu popełnionemu przez członków pewnej sekty w Fatimie. Miało to miejsce w październiku 1917 roku. W 1918, powróciwszy z wygnania, biskupi otrzymali zgodę na wspólne spotkanie w Lizbonie. Zorganizowano posługę kapelanów wojskowych i przywrócono stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską.
Loże masońskie próbowały jeszcze zamordować prezydenta Republiki i wprowadzić rządy antyklerykalne. Plany te jednak się nie powiodły.
W 1926 roku miała miejsce pierwsza krajowa Rada. W 1928 roku doszedł do władzy sławny António de Oliveira Salazar, wielki katolik i mąż stanu, opatrznościowy przywódca, który miał odnowić Portugalię w zakresie finansów, praw obywatelskich, polityki i religii.
Około 1936 roku zagroziło krajowi nowe niebezpieczeństwo. Bolszewicy rosyjscy postanowili ustanowić system ateizmu komunistycznego w Hiszpanii i w Portugalii, aby stamtąd skuteczniej propagować go na wschodzi i na zachodzie, w całej chrześcijańskiej Europie. Wiemy jaki sukces odnieśli najpierw w Hiszpanii. Portugalia zdawała się niezdolna do stawienia oporu ich działaniom, zorganizowanym z szatańskim sprytem. Biskupi widzieli tylko jeden ratunek, który mógł odeprzeć zagrożenie – Najświętszą Maryję Pannę. W 1936 roku obiecali, poprzez tak zwaną przysięgę antykomunistyczną, że cały naród odbędzie pielgrzymkę do Matki Bożej Fatimskiej, jeśli Portugalia oprze się zagrożeniu komunizmu. I, gdy po drugiej stronie granicy, w Hiszpanii, „czerwoni” masakrowali, profanowali, rabowali, palili kapłanów, duchownych, kościoły i zakony, aby usunąć jakiekolwiek oznaki chrześcijaństwa, Portugalia cieszyła się największym pokojem. Toteż w 1938 roku pół miliona wiernych wyruszyło do Fatimy w wielkiej pielgrzymce, aby podziękować Matce Bożej za Jej cudowną ochronę.
W 1940 roku Portugalia podpisała ze Stolicą Apostolską najdoskonalszy, z chrześcijańskiego punktu widzenia, konkordat czasów współczesnych. W całym kraju wiara była publicznie i z dumą wyznawana, sakramenty powszechnie przyjmowane, kwitła Akcja Katolicka. Mnożyły się powołania kapłańskie; w osiem lat wzrosły czterokrotnie. Potem przyszła druga wojna światowa, znacznie straszniejsza niż pierwsza, tak jak przepowiedziała to Matka Boża Fatimska. Prawie wszystkie narody świata pogrążyły się w nieszczęściach i w niewypowiedzianym cierpieniu. Tymczasem Portugalia, pod opieką Maryi, podążała spokojną drogą.
To, co Maryja Niepokalana uczyniła dla Portugalii, zrobi także dla wszystkich krajów, które zgodzą się Jej poświęcić i będą żyły tym poświęceniem. Ty i twoi przyjaciele możecie Jej w tym pomóc!

Źródło: o. Emil Neubert SM “Królowa dusz walczących”, Płock 2016.

Na ilustracji: Wniebowzięcie NMP, autor: Mariano Salvador Maella (1739–1819).




Maryja nauczy cię wytrwałości

o. Emil Neubert

Czasami trudno być odważnym, ale sto razy trudniej jest wytrwać do samego końca.

Jak wielu widziałeś już apostołów, którzy podzielali twoje idee, twoje pragnienia, twój entuzjazm, a którzy, w pewnym momencie, pozostawili sprawę Chrystusa!

W swoim pierwszym zapale bez wątpienia szczerze się jej oddali. Potem jednak przyciągnęły ich inne rzeczy: przyjemność radosnego towarzystwa, miłość do sympatii, lepiej płatna praca, stanowisko, które pozwoliło im „wybić się” w świecie.

Lub być może stracili cierpliwość wobec nieustannych prób. Ich odwaga się po trochu wyczerpała, aż w końcu porzucili wszystko.

Lub po prostu stopniowo utracili swoją gorliwość. Do monotonii zajęć i mizernych osiągnięć dołączyło osłabienie ich duchowego zapału. Źle odmówione lub opuszczone modlitwy, rzadsze komunie bez prawdziwego zjednoczenia z Chrystusem – wszystko to sprawiło niepostrzeżenie, że zagubili ducha apostolskiego. Należeli jeszcze ciałem do swojego stowarzyszenia, ale rzadziej zjawiali się na spotkaniach, aż w końcu przestali na nie przychodzić.

Czy ty sam nie doświadczałeś być może pokus, aby zachować się jak inni. To takie ludzkie, przede wszystkim, gdy ci inni są bliskimi przyjaciółmi; być może to twój przełożony lub inne osoby, które postrzegałeś jako lepsze od siebie. Czy nigdy nie powiedziałeś do siebie w chwilach porażek lub słabości: „Jeżeli ta osoba, która wie o tym więcej niż ja, odchodzi, czy nie powinienem uczynić podobnie?”. A jednak, w głębi duszy, wiedziałeś, że odejście byłoby tchórzostwem. Jak wytrzymać na przekór wszystkim pokusom, szczególnie jeżeli zostajemy sami?

Otóż nie jesteś sam. Czyż Chrystus i Maryja nie są zawsze z tobą?

Maryja nauczy cię jak nigdy nie porzucić służby u Jej Syna. Ona wie, ile wytrwanie w niej kosztuje.

Wyrzekła swoje fiat. Była gotowa służyć Temu, o którym Anioł powiedział Jej, że będzie na zawsze zasiadał na tronie Dawida i którego Królestwu nie będzie końca. Dlaczego jednak ten Król Odwieczny, powołany, aby zasiadać na tronie Dawida, musi uciekać nocą przed Herodem, uzurpatorem do Jego tronu? Dlaczego dzieciństwo Jezusa było takie samo jak innych dzieci? Dlaczego pracował w warsztacie Józefa, robiąc krzesła, stoły i pługi, kiedy winien był podbijać swoje Królestwo? Na co te trzydzieści lat w ukryciu, kiedy Jego misją było oświecanie wszystkich narodów? Pomimo to Maryja wierzyła i miała niezachwianą nadzieję, jak wówczas, gdy wyśpiewała swoje Magnificat u Elżbiety chwalącej Ją, że uwierzyła w słowo Anioła.

Wreszcie Jej Syn zaczyna nauczać i czynić cuda, a kochające dusze, grupy i niezliczone tłumy wszędzie za Nim podążają – na ulice, w miejsca publiczne, nad brzeg morza, w góry, a nawet na pustynię. Teraz, bez wątpienia, przepowiednia Archanioła Gabriela się wypełni. Oto nagle Jego uczniowie zaczynają Go opuszczać i odchodzić. Faryzeusze, doktorzy prawa, arcykapłani, osoby, które powinny wykazać największy zapał dla nadejścia Jego królowania, sprzeciwiają się Mu, nękają Go, przysięgają Go zgubić. Można by się zawahać, można by stchórzyć. Wówczas jednak rzesze znowu witają Go owacyjnie przy Jego wjeździe do Jerozolimy. Pięć dni później ten sam tłum krzyczy wszelako: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!”.

Kto jeszcze odważa się opowiedzieć za Nim? Apostołowie przysięgali Mu wierność aż do śmierci… Ale oto oni także uciekają i chowają się. Ich przywódca, przestraszony słowami służącej, oświadcza pod przysięgą i przeklinając, że nie zna tego człowieka.

Tylko Maryja pozostaje Mu całkowicie wierna do końca. Podąża za Nim na Kalwarię, z Janem, który w Jej obecności odzyskuje odwagę. Jak to jednak możliwe, aby ten Jej Syn Ukrzyżowany miał kiedykolwiek zasiąść na tronie Dawida? Jak ten Syn, którego widzi umierającego w niewypowiedzianych cierpieniach ustanowi Królestwo bez końca? Gabrielu, czy twoje proroctwo było tylko marzeniem? Maryja jednak pozostaje silna jak skała, nawet wówczas gdy Jej Syn oddaje swe ostatnie tchnienie i gdy ma przed oczyma jedynie Jego zwłoki.

Skąd czerpała siłę, aby wytrwać? Otóż wytrwałość czerpie siłę z wiary i miłości. A Maryja nigdy nie przestała wierzyć i kochać.

W Jej bliskości zawsze będziesz wierzył i zawsze będziesz kochał. Będziesz zawsze wierzył w Chrystusa i w Jego Matkę, i zawsze będziesz kochał Chrystusa i Jego Matkę oraz dusze, ze względu na Niego i na Nią. Osoby, które opuściły dzieło Chrystusa, miały wiarę tylko w siebie i kochały tylko siebie. W bliskości Maryi zapomnisz jednak o własnym dobru i będziesz myślał tylko o Chrystusie, który liczy na ciebie i o duszach, które na ciebie czekają. Kiedy zaatakują cię pokusy skłaniające do niewierności, Maryja sprawi, że powiesz, jak kiedyś Piotr: „Panie! Do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6,69). A gdy zobaczysz, że inni stają się niewierni, Ona sprawi, że powtórzysz inne słowa Piotra, zmieniając jego aroganckie wyzwanie w modlitwę pokornej ufności: „Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię!” (Mt 26,33). I nawet jeżeli musisz iść z Nim na szczyt Kalwarii, jak Jan pójdziesz tam z Maryją i jak Jan usłyszysz Mistrza mówiącego: „Oto Matka twoja. Szczególnie ci Ją powierzam!”. Pozostań zawsze blisko Maryi, a wówczas nigdy nie opuścisz dzieła Chrystusa!

Źródło: o. Emil Neubert SM, Królowa dusz walczących, Płock 2016.




Kochać Maryję Sercem Jezusa, a Jezusa Sercem Maryi

o. Emil Neubert

Gdy mówimy do Maryi, powinniśmy zdać sobie sprawę, że robimy to w imieniu Jezusa, aby być Jezusem, który wychwala swoją Matkę i Jej dziękuje.

Istnieją różne sposoby na pogłębianie tej świadomości.

Pierwszym z nich jest rozważanie uczucia miłości Jezusa wobec swojej Matki.

Drugi sposób polega na tym, aby przed odmówieniem jednej z dłuższych modlitw skierowanej do Maryi (Różańca, litanii, oficjum) przystąpić do komunii duchowej i prosić Jezusa, Syna Maryi, aby do nas przyszedł, wspierając nas w uwielbianiu swojej Matki, miłowaniu, podziwianiu i dziękowaniu Jej. Przed krótkimi modlitwami wystarczy po prostu powiedzieć: „Panie Jezu!”, które to zawołanie oznacza: „Przyjdź, porozmawiać ze swoją Matką przeze mnie!”.

Zamiast recytować samemu: „Matko nieskalana, Matko najczystsza, Matko najmilsza, Matko przedziwna… módl się za nami”, lepiej we dwójkę, wraz z Jezusem, zwracać się do Maryi. W tym utożsamieniu się z Nim, w czasie modlitwy, doświadczamy więcej gorliwości, miłości, ufności i większej satysfakcji, i sprawiamy Maryi – Jezus i ja – nieporównywalnie więcej radości. Wówczas i Pan Jezus doświadcza ogromnej radości. Święty Paweł wyraża pewną myśl, która początkowo wydaje się dość osobliwa: „w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa”. Z pewnością nic nie brakowało cierpieniu Chrystusa ze strony samej Jego osoby, ale brakowało czegoś Pawłowi, uczestnikowi Mistycznego Ciała Chrystusa. To jest nasze zadanie, aby wypełnić się całkowicie Chrystusem, aby On w pełni ukształtował się w nas. Staramy się być pokorni, cierpliwi, miłujący, ale czy nie jest to nic innego jak staranie się o to, by napełnić się pokorą, cierpliwością i miłością Chrystusa, których nam brakuje? Podobnie, gdy praktykujemy pobożność maryjną, czy nie napełniamy się wówczas miłością synowską, której nam brak? Jednocząc się z Jezusem w czasie modlitwy do Maryi, pomagamy Mu kochać Jego Matkę; stajemy się dla Niego niejako „dodatkowym człowieczeństwem” w praktykowaniu Jego synowskiej miłości do Tej, która jest Mu nieskończenie droższą aniżeli jakiekolwiek inne stworzenie. Cóż za radość możemy Mu sprawić!

Jeśli można powiedzieć, że to już Jezus kocha Maryję w nas, czy możemy także twierdzić, że to Maryja kocha w nas Jezusa? Maryja nie żyje w nas w ten sam sposób co Jezus, ponieważ Jezus żyje w nas poprzez swoją boskość. Jednak nawet jeśli Maryja nie przebywa w nas, działa w nas. Czyni to poprzez łaski, które nam wyprasza i dzięki którym możemy żyć życiem Chrystusa. Najprawdopodobniej Maryja działa w nas także w sposób bezpośredni […].

Jeśli poświęcilibyśmy się całkowicie Maryi, to właśnie po to, aby Ona mogła w nas swobodniej działać, według Jej własnych upodobań. A Jej zamiary mają na względzie tylko samego Jezusa – Jezusa żyjącego we mnie i pragnącego żyć we wszystkich ludziach. Ona chce wykorzystać działania, które Jej poświęcamy, aby jeszcze mocniej kochać swego Syna, dziękować Mu i uwielbiać Go; aby On się narodził i żył we wszystkich ludziach, których Ona stała się Matką na Kalwarii. Maryja pragnie mojego zjednoczenia się z Nią, abym mocniej kochał Jej Syna, dziękował Mu i chwalił Go.

O ile nasza świadomość kochania Maryi w imieniu Jezusa przynosi wielką radość Jezusowi, Maryi i mnie, o tyle zrozumienie, że Maryja jednoczy się ze mną, aby kochać Jezusa, raduje Ją, Jego oraz mnie samego.

Maryja się raduje, ponieważ staję się niczym „dodatkowe człowieczeństwo”, które może kochać i dziękować Jej Synowi. Jezus raduje się, ponieważ słyszy w moim głosie głos swojej Matki. Ja raduję się z tego, że z zupełnie innym uczuciem mogę powiedzieć: „Jezu, Boże nasz, Jezu, nasza ucieczko, Jezu cichy i pokornego serca, módl się za nami”, stosownie do tego, czy modlę się w swoim imieniu, czy mam pewność, że Maryja modli się ze mną i przeze mnie.

Dla dusz maryjnych, żyjących życiem wewnętrznym, zwłaszcza dla tych, które cieszą się darem obecności Maryi […] nawyk jednoczenia się z Jezusem, aby rozmawiać z Maryją i jednoczenia się z Maryją, aby rozmawiać z Jezusem, staje się koniecznością. Czułyby się nieswojo, rozmawiając tylko z jednym z Nich, bez czynienia tego w imieniu drugiego. Święty Jan Eudes mówi o „kochaniu Jezusa sercem Maryi, a Maryi sercem Jezusa”. To wyrażenie, w różnych jego formach, można często usłyszeć z ust wielu dusz maryjnych. Już św. Anzelm, pięć wieków przed św. Janem Eudes’em, ułożył następującą modlitwę: „O, dobry Synu, przez miłość, jaką kochasz swoją Matkę, daj mi, proszę, kochać Ją prawdziwie, tak jak Ty Ją prawdziwie kochałeś. O, dobra Matko, przez miłość, jaką kochałaś swojego Syna i pragnęłaś, aby był kochany, wyjednaj mi, proszę, abym kochał Go tak prawdziwie, jak Ty Go prawdziwie kochałaś i pragnęłaś, aby był kochany”.

[…] Wołając: „Maryjo!”, wkładamy w to wezwanie nie tylko nasze własne uczucie dla Matki Najświętszej, ale także i przede wszystkim to, co dusza Jezusa czuje do swojej Matki. A w zawołaniu: „Jezu!” to Maryja modli się w nas i kocha swojego Syna, a my doświadczamy ufności i miłości, z jakimi Ona wypowiada to imię poprzez nasze usta.

Ojciec Emil Neubert, Życie w zjednoczeniu z Maryją, Płock 2016.




O wartości współcierpienia z Jezusem i Maryją

o. Emil Neubert

Jezus modlił się, nauczał i pokazał, w jaki sposób powinniśmy żyć. Czy to wszystko, co zrobił, aby ocalić świat? Nie, wybawił go przede wszystkim poprzez swoją Mękę i swoją Śmierć.

Możesz Mu pomóc ratować swoich braci. Czy rozumiesz jednak, że aby to czynić musisz nauczyć się cierpieć?

Być może uważasz, że tylko sam Chrystus miał cierpieć, a ty jesteś z tego zwolniony. Jeżeli jednak twój apostolat jest kontynuacją misji Chrystusa, jak mógłbyś ratować dusze inaczej niż przez Chrystusa i poprzez środki, których On sam używał?

Kościół czci Najświętszą Maryję Pannę jako Współodkupicielkę – współpracującą z Chrystusem w dziele odkupienia świata. Tymczasem Ona sama nie nauczała. Modliła się tylko i cierpiała. Cierpiała więcej niż wszyscy święci, wszyscy apostołowie i wszyscy męczennicy. Cierpiała w jedności z Chrystusem, we wszystkich Jego cierpieniach i w Jego intencjach. Pamiętaj, że twoja misja duszy walczącej jest jedynie uczestnictwem w misji Maryi. Jeżeli Maryja przyczyniła się do naszego odkupienia poprzez swoje cierpienie, jak inaczej mógłbyś uczestniczyć w Jej misji niż tylko poprzez cierpienie?

Podobnie jak Chrystus i Matka Boża, wszyscy prawdziwi apostołowie rozumieli zbawczą wartość cierpienia. Każdy z nich stosował do siebie słowa Apostoła Pawła: „Dopełniam to, czego nie dostaje utrapieniom Chrystusowym, w ciele moim za ciało Jego, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Nie tylko nie powstrzymywały ich napotykane krzyże, ale radowali się, gdy im się przytrafiały, przekonani, że krzyż pomoże im w apostolacie. Nakładali nawet na siebie cierpienia, aby dać swoim działaniom jak największą skuteczność.

Pamiętaj: najbardziej dobroczynny wpływ na dusze ma nie ten apostoł, który umie najlepiej mówić czy organizować, czy nawet najlepiej się modlić, ale ten, który umie najlepiej cierpieć w zjednoczeniu z Chrystusem.

Dlaczego jednak Chrystus musiał cierpieć? I dlaczego każdy apostoł musi cierpieć jak Chrystus? Otóż dlatego, że grzech musi być odpokutowany, a grzech polega na czerpaniu zakazanej przyjemności – przyjemności duchowej, poprzez pychę lub przyjemności ciała, poprzez łakomstwo, a przede wszystkim poprzez nieczystość. Pokuta polega na zaakceptowaniu lub na nałożeniu na siebie cierpień dla zrównoważenia obrazy wyrządzonej Bogu.

Ponadto i przede wszystkim każdy grzech jest wykroczeniem przeciwko miłości. Zrekompensować go może tylko jeszcze większa miłość. Na ziemi nie ma jednak lepszego środka służącego miłości niż dobrowolne cierpienie znoszone dla kochanej osoby. Pan Jezus powiedział: „Większej nad tę miłość nikt nie ma, żeby kto życie swe oddał za przyjaciół swoich” (J 15,13). A zatem, jeżeli chcesz zdobyć dla Chrystusa osoby, które grzeszyły przeciwko miłości, szukając zakazanych przyjemności ducha lub ciała, tak jak Chrystus, musisz ofiarować swoje cierpienia jako akty ekspiacji i miłości.

„Cierpieć” to trudne słowo, wiem. Przez wieki krzyż był głupstwem dla niewierzących i zawadą dla dusz małej wiary. Sami Apostołowie byli nim na początku zgorszeni. Być może przypominasz sobie epizod opowiedziany w Ewangelii na temat
św. Piotra. Tuż przed Męką Pan Jezus zapytał Apostołów, za kogo mają Go ludzie. Słysząc różne odpowiedzi, zapytał ich: „A wy za kogo mnie uważacie?”. Piotr, w imieniu wszystkich, odpowiedział: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego”. Jezus, uszczęśliwiony jego wiarą, odpowiedział mu: „Błogosławiony jesteś Szymonie, Bar Jona; bo ciało i krew nie objawiła tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiosach. A ja tobie powiadam, że ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiosach; a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiosach” (Mt 16,13-19). Zauważ, że Piotr został wysoko oceniony za swoją wiarę, ogłoszony głową Kościoła, obdarzony Boską mocą. Niedługo potem „począł Jezus wykazywać uczniom swoim, iż potrzeba, aby szedł do Jeruzalem, i wiele wycierpiał od starszych i od doktorów i od przedniejszych kapłanów, i był zabity, i trzeciego dnia zmartwychwstał” (Mt 16,21). Piotr, mając w pamięci swoje przywileje, zaczął karcić swojego Nauczyciela, mówiąc: „Boże cię uchowaj, Panie! Nie przyjdzie to na ciebie”. Jezus jednak, obróciwszy się, rzekł Piotrowi: „Idź za mną, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie rozumiesz, co jest Bożego, ale co jest ludzkiego” (Mt 16,22-23). Ani biedny Piotr, ani jego towarzysze nie rozumieli jeszcze tajemnicy krzyża. Dlatego też, gdy kilka tygodni później Jezus był ukrzyżowany, wszyscy byli wstrząśnięci i zaskoczeni; pochowali się i uważali, że wszystko się skończyło.

Ciągle nie rozumieli wartości cierpienia. Po rekolekcjach w Wieczerniku, gdzie modlili się podczas dziesięciu dni „z Maryją, Matką Jezusa”, przyszedł Duch Święty, dając im świadomość Chrystusa. Wówczas zrozumieli i od tamtego czasu byli szczęśliwi, mogąc cierpieć dla swego Nauczyciela i przelewając swoją krew za Jego naukę.

Ty także proś Maryję, aby ci wyjednała Ducha Świętego, który sprawi, że zrozumiesz, że aby być apostołem walczącym Chrystusa i Maryi, musisz zaakceptować cierpienie ze swoim Nauczycielem i ze swoją Matką.

***

Niewątpliwie słyszałeś już o Proboszczu z Ars, sławnym apostole dziewiętnastego wieku. Jego przykład daje nam namacalny dowód wielkiej skuteczności cierpienia w apostolacie.

Gdy ten Boży człowiek został właśnie powołany na urząd proboszcza parafii w Ars, zapytał mera: „W jaki sposób spędza się niedziele w mojej parafii?”.

„Dla wielu”, odpowiedział mer, „niedziela to praca rano, a kabaret i tańce wieczorem. Młodzi mężczyźni i dziewczęta mają w głowie tylko zabawę i rozrywkę. Nie byłoby źle, gdyby zapewniali je sobie tylko we własnym gronie. Niestety, nasza wieś ma tak „piękną” reputację, że stała się miejscem spotkań tancerzy z okolicy. Ksiądz proboszcz będzie świadkiem tej uroczej wrzawy. Proszę pomyśleć, tańczy się na placu kościelnym, w pobliżu cmentarza, w sąsiedztwie księdza ogrodu. Zobaczy ksiądz pary kręcące się przy żywopłocie… Wieczorem usłyszy ksiądz ordynarny, pijacki śmiech, sprośne piosenki, bluźnierstwa. I tak aż do rana”.

„Uchowaj, Boże!”, odrzekł biedny Proboszcz.

Otóż parafia ta w ciągu kilku lat stała się najgorliwszą parafią w całej Francji. Jak udało się Świętemu do tego doprowadzić?

Pewnego dnia wyjawił swój sekret kilku kapłanom z okolicy, którzy skarżyli się na bezużyteczność swoich starań. „Pracowaliśmy, głosiliśmy kazania, pouczaliśmy, modliliśmy się. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Wszystko na darmo”.

Proboszcz z Ars odpowiedział na to: „Pracowaliście, nauczaliście, modliliście się, ale czy zrobiliście wszystko co w waszej mocy? Czy pościliście, czy biczowaliście się, czy spaliście na twardym? Tak długo, jak tego nie uczynicie, nie możecie twierdzić, że zrobiliście wszystko, co mogliście uczynić”.

Poszczenie, biczowanie się, spanie na twardym – wszystko to praktykował święty Ksiądz dopóki nie uzyskał nawrócenia swojego stada. Każdego dnia, na długo przed świtem, szedł do kościoła. Klęcząc lub leżąc krzyżem przed ołtarzem, wołał: „Boże mój, daj mi nawrócenie mojej parafii. Zgadzam się cierpieć wszystko, czego sobie zażyczysz, w każdym czasie mojego życia, pod warunkiem, że się nawrócą!”. W południe był jeszcze w kościele, jeśli jego obowiązki duszpasterskie nie wywoływały go na zewnątrz, a bywały dni, gdy, zaniedbując całkowicie swoje ciało, nie opuszczał stopni ołtarza, na których klęczał aż do ostatniej modlitwy Anioł Pański.

Za sprawą cudu wytrwałości przeżywał czasami dwa, trzy dni nie spożywając żadnego pokarmu. A gdy już jadł, jego posiłek składał się prawie wyłącznie z gotowanych ziemniaków, często całkiem szarych od pleśni.

Około dwudziestej pierwszej szedł do swojego pokoju i zdejmował sutannę. Następnie, biorąc do prawej ręki krótki, żelazny łańcuch zakończony kawałkami ołowiu, biczował lewe ramię w przerażający sposób. Krew zabarwiała czerwienią jego płócienną koszulę, która wkrótce się rozdzierała, a czasami sama dyscyplina rozlatywała się w strzępy. W niektóre wieczory biczował się w ten sposób ponad godzinę. Zatrzymywał się na chwilę, wyczerpany lub przestraszony bólem, a już po chwili słychać było na nowo nieubłagany bicz.

Kiedy skończył, brał stary koc i kładł się na pędach winorośli zmieszanych ze słomą lub na podłodze strychu, używając końca belki za poduszkę[1].

Wówczas zaczęły się nawrócenia mieszkańców Ars, jeden po drugim, wszystkich bez wyjątku, a wioska stała się azylem pobożności i czystości. Można było powiedzieć, że stała się klasztorem. Z Ars wpływ świętego Proboszcza promieniował na sąsiednie wioski, a wkrótce na cały region i na całą Francję. W końcu jego świętość stała się sławna na całym świecie, skąd przybywały do niego dusze, aby się u niego wyspowiadać, aby się nawrócić lub aby dowiedzieć się od niego, jaka jest wola Boża w ich życiu.

***

To zrozumiałe, że nie możesz dokładnie powtarzać przerażających umartwień Proboszcza z Ars. Życie zwykłej duszy walczącej jest z konieczności różne od życia kapłana odpowiedzialnego za dusze we wsi, która całkowicie upadła moralnie. Jednak nawet jeżeli większości z nas trudno naśladować sposób życia Proboszcza z Ars, jego ducha powinien naśladować każdy prawdziwy apostoł.

[1]     Vide: F. Trochu, L’Ame du Curé d’Ars, Vitte 1928, s. 7-23.

Źródło: o. E. Neubert, Królowa dusz walczących, Płock 2017, s. 174-179, tytuł pochodzi od redakcji.

Ilustracja: fragment obrazu autorstwa Giovanni Antonio Capello, Jezus spotyka Matkę (public domain via wikimedia).




Maryja jako zorza w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu

O. Konstanty Maria Żukiewicz

W dniu 7 marca, w rocznicę śmierci św. Tomasza z Akwinu, Kościół Katolicki obchodzi uroczystość tego Świętego, zwanego Doktorem Anielskim. Z tej okazji przytaczamy fragment książki Rozmyślania o Matce Bożej w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu autorstwa o. Konstantego Marii Żukiewicza.

Święty Tomasz widzi Najświętszą Pannę w symbolu gwiazdy i to nie gwiazdy ogólnie wziętej, ale gwiazdy porannej, królującej, zorzy.

Czemu tak? „Zorza — według Jego myśli — jest uosobieniem światła, a światło jest najwspanialszym tworem Bożym, wśród tworów bezrozumnych — a Ona — woła Święty — jest wspanialszą od słońca i ponad wszystkie gwiazdy najpotężniejszą (Ks. Mądr. XII, 29). Ale to w stosunku do Niej Samej; głębsze jeszcze jest znaczenie zorzy w stosunku do nas.

„Zorza — powiada Mistrz Anielski — jest końcem nocy i ciemności. Kiedy Jakub walczył z aniołem, rzekł anioł do niego: teraz mię puść, bo wschodzi zorza. Pasowanie się to — tłumaczy Święty — oznacza modlitwę — jakby anioł chciał powiedzieć do Jakuba — nie uciekaj się do nas i nie przymuszaj twoją prośbą — bo oto wschodzi Błogosławiona Dziewica. Ona ma moc rozpędzać cienie -— bo Ją to przepowiadał prorok: „Lud, który usiadł w ciemnościach śmierci, ujrzał światło wielkie” (Izaj. IX, 2), które w postaci Najświętszej Panny, dla niego wschodziło”.

Nieraz słyszymy zdanie: pod ciemną urodziłem się gwiazdą, to znowu, pod jasną, szczęśliwą urodziłem się gwiazdą. Maryja niech wejdzie w życie twoje, a strąci znad czoła twojego ciemną, a zapali ci jasną gwiazdę. „Zorza — tłumaczy dalej Doktor Anielski — jest przewodniczką wędrowców i Ją miał na myśli Pan Jezus, mówiąc: „gdy światłość macie, chodźcie w światłości” (Jan XII, 35).

Życie nasze jest drogą, a my wszyscy — wędrowcami, więc na drogę życia daj matko swojemu dziecku nabożeństwo do Matki Bożej, pójść z nim, ani być zawsze razem nie możesz, a trwożysz się, czy pójdzie tą drogą wiary i cnoty — na które go kierowałaś. Matka Boża ciebie zawsze i wszędzie zastąpi — jak pięknie powiedział O. Antoniewicz: „Gdzie matka radzi, tam Maryja prowadzi”, a przed nim św. Bernard: „Idąc za gwiazdą Maryją, nie zbłądzisz”.

Miłość święta niech zapali tę gwiazdę uczuciom twoim, a wtedy nie tylko potrafisz kochać płomiennie ale i wytrwale.

Słuchajmy dalej naszego Świętego: „Zorza jest matką barw. Błogosławiona Dziewica mówi o sobie — jam matką pięknej miłości”. Piękna miłość to nic innego, tylko świat ideałów, a ideał tylko potrafi nam umaić i urozmaicić to życie, bez niego ono powszednie i nudne.

„Zorza jest początkiem pociechy i radości. Idź na morze — woła Święty — zapytaj żeglarza, jak on pragnie zejścia jutrzenki, a zrozumiesz, co to jest radość. Zgaś słońce a zginie dzień — niech odejdzie Maryja, a rozprzestrzeni się długa, nieprzebyta noc”.

***

Człowiek pewien opisuje, jak się dokonało jego wstąpienie do Kartuzów. Matka w dzieciństwie ofiarowała go Matce Bożej. „Gdy dorosłem — wyznaje — powiedziała mi o tym. To gwiazda, mówiła, twojego życia”. I szczęściło mu się. Majątek miał wielki, towarzyszkę życia równą sobie zapatrywaniami, dzieci dobre i piękne, i mówiono powszechnie: świeci im gwiazda szczęścia!

A jednak on nie był szczęśliwym, miłość Maryi, która w nim rosła od dzieciństwa, którą w młodości nazwano mu poetyczną zachcianką — rosła w nim coraz potężniej. Odmawiając czwartą bolesną tajemnicę Różańca, w której Maryja spotyka się z Synem, poczuł natchnienie, że w godzinie bólu Ona idzie na nasze spotkanie. Więc człowiek szczęścia modlił się o wielkie cierpienie, by się z Nią spotkać, by być bliżej Niej. Modlitwa została wysłuchaną. Dzieci pomarły, a na mogiłkach ich rodzice uczynili postanowienia; ona wstąpiła do Karmelitanek, on — do Kartuzów.

„Nigdy nie sądziłem — pisał już z celi klasztornej — że tyle szczęścia może przynieść Matka Boża, miłość Jej jest tak uszczęśliwiającą, że dziś pragnę wszystkiego, Co najgorsze, kalectwa, trądu, okrutnej śmierci, byleby tylko Ona świeciła w nocy moich bólów”. A zatem niech nam świeci zorza przejasna!

„Potrzeba tę zorzę mówi nam na zakończenie św. Tomasz ściągnąć w życie, ale ściągnąć obiema rękami. Jedną ręką jest płacz twój, a drugą modlitwa”. Wylewajmy więc łzy naszych bólów w modlitwie przed ołtarzem Matki Bożej, modląc się zarazem o wielką miłość Jej — a wtedy — zapewnia nas Święty — zrozumiemy słowa Pisma św., do Niej dostosowane: „Nad zdrowie i piękność umiłowałem Ją i umyśliłem mieć Ją, miasto światłości, gdyż światłość Jej nigdy nie zgaśnie” (Ks. Mądr. VII, 10).

Źródło: O. Konstanty Maria Żukiewicz, Rozmyślania o Matce Bożej w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu, Warszawa 1928, język uwspółcześniono.

Na ilustracji: fragment fresku przestawiającego św. Dominika, NMP i św. Tomasza z Akwinu (Fra Angelico).




Życie Maryi: Mędrcy ze Wschodu

Ks. Franciszek Michał William

Gdy się tedy narodził Jezus w Betlejem Judzkim, we dni Heroda króla: oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy, mówiąc: gdzie jest, który się narodził król żydowski? Albowiem widzieliśmy gwiazdę jego na Wschodzie i przyjechaliśmy pokłonić się jemu (Mat. 2, 1-12).

Po serdecznym pożegnaniu ze Symeonem, udali się Maryja i Józef w drogę powrotną. Przechodzili obok pałacu Heroda. Liczne wieże strzelały zuchwale w niebo; zbudowane były z olbrzymich głazów ciosowego kamienia, każdy z nich był dwa i pół metra długi oraz sto dwadzieścia pięć centymetrów wysoki. Długo szli wzdłuż murów okalających przepyszne ogrody otaczające ten królewski pałac. Ponad murami można było dojrzeć wyniosłe szczyty drzew cedrowych, cyprysów i sosen.

Opowiadano cuda o wspaniałych fontannach tego wspaniałego parku; miły dla ucha był lekki szmer spływającej wody, milszym jeszcze chłód jaki rozchodził się dookoła w upalne dni letnie. Mówiono o dwóch olbrzymich salach, które pomieścić mogły setki gości; w których stoły uginały się w czasie uczt pod ciężarem szczerozłotych oraz srebrnych naczyń; wspominano z podziwem o rozległych, sklepionych halach, wspartych na długich rzędach kolumn i krużgankach, gdzie można było przechadzać się swobodnie. Stada gołębi latały dookoła, chroniąc się na noc w specjalnie dla nich zbudowanych wnękach. (Pewien gatunek gołębi w Palestynie zachował do dziś dnia nazwę swego opiekuna i miłośnika, Heroda). Z ust do ust podawano szeptem wieści o największej, pięćdziesiąt metrów wysokiej wieży. Podstawa jej była zbudowana tak spoiście, że tworzyła niewzruszoną wprost skałę i mogła stawić opór najsilniejszym atakom wież oblężniczych. Górne piętra wieży mieściły sale, krużganki, łaźnie, krótko mówiąc wszystko co zazwyczaj spotyka się w bogatych pałacach.

Wspaniała ta rezydencja królewska była jednak równocześnie areną wszelkich skandalów i obrzydliwości, to też można się było raczej cieszyć z tego, że się nie mieszka w tym gnieździe rozpusty. Stary król Herod z dniem każdym był coraz to bardziej despotyczny i okrutny. Antypater, syn królowej Doris, jednej z dziesięciu żon Heroda, udał się do Rzymu, aby uzyskać zatwierdzenie testamentu, w którym ojciec naznaczał go na swego następcę. Z Rzymu wysyłał „czuły” synalek kilkakrotnie truciznę, przeznaczoną dla sędziwego ojca. Herod jednak przejrzał zamiary następcy tronu i serdecznym pismem wezwał go do powrotu. Zaledwie Antypater wylądował, został wtrącony do więzienia z rozkazu Heroda, który w międzyczasie doniósł o wszystkim cesarzowi i prosił o zezwolenie na przykładne ukaranie wyrodnego syna. Miasto trzęsło się od plotek i najrozmaitszych pogłosek, a w pałacu wrzało. Wywiązała się głucha walka o tron pomiędzy pozostałymi synami oraz ich zwolennikami. Jedni starali się pokonać drugich; Herod zaś czuwał i usuwał tych, którzy mogli być niebezpieczni.

Maryja i Józef słyszeli już w Betlejem o tych i innych pogłoskach. Ale żadne z nich nie przeczuwało bynajmniej, że niebawem złość Heroda zwróci się przeciwko Dziecięciu, które Maryja niosła na swych rękach. Po skończonym spisie ludności święta rodzina pozostała jeszcze dłuższy czas w Betlejem. Zapewne Józef wynajął jakiś domek i zamienił pobyt w stajence na odpowiedniejsze mieszkanie. Opisując pokłon Mędrców, Ewangelista używa określenia: „wszedłszy w dom”. Ale trudno byłoby upierać się przy tym przypuszczeniu i brać ten opis dosłownie; wszakże i stajnia mogła być uważana za budynek mieszkalny. Można jednak przypuszczać, że mowa tu o prawdziwym domu. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że w dalszych sprawozdaniach ewangelicznych czytamy, jakoby Józef po powrocie z Egiptu zamyślał początkowo osiąść w Betlejem. Sądził widocznie, że „Syn Dawidowy” powinien wzrastać w „mieście Dawidowym”.

Pewnego dnia nadciągnęła do Betlejem osobliwa karawana; barwa sierści wielbłądów i bogate rzędy zdradzały, że z dalekich przybyła okolic. Dostojni mężowie, przywódcy karawany, podjechali do miejsca, gdzie przybywała Maryja z Dzieciątkiem. A podobnie jak przedtem ubodzy pasterze, tak teraz i ci bogaci mężowie poprosili także, aby wolno im było pokłonić się Dzieciątku. I znów tak jak pasterze, powoływali się na wskazówki, otrzymane z nieba. Opowiadali jak w dalekiej ich ojczyźnie ukazała się im gwiazda tajemnicza, a oni poznali że to jest znak, iż w Izraelu narodził się wielki król. Wyruszyli więc zaraz w drogę, zdążali dniem i nocą przez pustynię do judzkiej krainy, aż wreszcie dotarli do stolicy, do Jerozolimy. Niemałe jednak spotkało ich tu rozczarowanie. Nikt bowiem nie umiał im nic powiedzieć o nowonarodzonym królu, a każde zapytanie na ten temat budziło niezrozumiały lęk i przerażenie. Jedynie rozsądny okazał się sędziwy król Herod. Udzielił im mianowicie tajemnego posłuchania i powiedział, że nowonarodzonego króla znajdą w Betlejem. Udali się zatem w dalszą drogę. A zaledwie wyruszyli, ujrzeli znów tę samą gwiazdę, która towarzyszyła im poprzednio; teraz zawiodła ich aż do miejsca, gdzie istotnie odnaleźli Dziecię. Mędrcy opowiadali dalej, jaki to układ stanął między nimi a Herodem: oto gdy tylko znajdą Dziecię, mają powrócić do Jerozolimy i zdać sprawę z tego, co widzieli, bo król Herod chce także pokłonić się narodzonemu Dzieciątku. W prostocie serca nie przypuszczali nic złego i cieszyli się, że mogą zapowiedzieć Maryi i Józefowi tak dostojne odwiedziny.

Jakże chciwie nasłuchiwała Maryja, gdy ci mężowie wyrażali się z taką czcią o Dziecinie, gdy hołd jej składali jako Królowi zesłanemu przez samego Boga! — Służba zdejmowała juki z wielbłądów i wydobywała kosztowne podarki z zakurzonych worów. Mędrcy złożyli Dzieciątku w darze mirrę, kadzidło i złoto. Była to zaiste jedyna w swoim rodzaju i zdumiewająca scena. Młoda niewiasta, żona prostego cieśli, siedzi z Dzieciątkiem na ręku, a przed nią trzej dostojni szejkowie ze Wschodu. Pochylają się kornie i składają dary u stóp królewskiej Dzieciny.

Łatwo było Maryi zachować się odpowiednio, gdy przyszli do niej – niewiasty z ludu – ubodzy pasterze, traktowani pogardliwie przez swych współplemieńców. Ale przyznać trzeba, patrząc na rzeczy z ludzkiego punktu widzenia, że położenie jej było daleko trudniejsze teraz, gdy mężowie pochodzący z wykształconych sfer obcego narodu, przyszli pokłonić się jej Synowi. Jakżeż zachować się miała w swej prostocie? Ratowała ją silna wiara w Jezusa, dawała jej spokój oraz pewność siebie. A siła tej wiary oddziaływała nie tylko na nią, ale z niej spływała niejako także i na Mędrców. Wiara Maryi umacniała i dźwigała ich wiarę na wyższy poziom. Artyści odtworzyli scenę pokłonu Mędrców w licznych obrazach, a zazwyczaj tak ją przedstawiają: oto Maryja siedzi na tronie, tronem zaś Dzieciątka są jej ręce, a trzyma ono w rączce kulę ziemską. Oddając hołd, pokłonili się Mędrcy nie tylko Dziecięciu, ale także Matce, która trzymała je na swoim ręku. Prawdziwie królową była Maryja w oną godzinę, Królową-Matką Królewskiego Syna! Św. Mateusz ewangelista podpisuje się niejako pod powyżej opisanym obrazkiem, mówiąc: I wszedłszy w dom, znaleźli dziecię z Maryją, matką jego i upadłszy pokłonili się jemu, a otworzywszy skarby swoje, ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirę.

Tylko Maryja rozumiała istotny powód tych osobliwych wydarzeń: I da mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca jego i będzie królował w domu Jakubowym na wieki, a królestwu jego nie będzie końca! – zapowiedział jej to anioł w Nazarecie. Zbawiciel-Dziecię narodził się w takim poniżeniu, a oto nagle zdarzyło się coś, czemu za tło posłużyć mogłaby jedynie przepyszna sala królewskiego pałacu.

Krótka chwila pokłonu Mędrców przeminęła rychło, ale utrwaliła się na długo w umyśle Maryi, i tym mocniej zakorzeniała się w miarę wzrostu jej wiary. Dziwnym zrządzeniem woli Bożej, która objawiała się za każdym razem w sposób nadprzyrodzony, zaszły w krótkim odstępie czasu dwa wydarzenia: pokłon pasterzy i pokłon Mędrców z dalekich krajów pogańskich. A prorocze słowa starca Symeona, który Zbawiciela-Dziecię nazwał światłem na oświecenie pogan i chwalą ludu izraelskiego, otrzymały tym samym podwójną niejako rękojmię. Wzrok Maryi obejmował coraz dalsze i szersze horyzonty. Proroctwo Symeona uzupełniało jej własne przeżycia — odtąd widziała w Dzieciątku nie tylko Zbawcę Izraela, ale także Zbawiciela wszystkich ludów pogańskich, pogrążonych dotąd w mrokach bałwochwalstwa. Ilekroć wspomniała słowa Symeona, odnoszące się do Jezusa i do niej samej, tylekroć stawał jej również przed oczyma obraz pokłonu Mędrców, którzy przyszli z dalekiej krainy, by odwiedzić jej Dziecię. Legenda chciała tak pokierować sprawą, aby Mędrcy znaleźli się również w Jerozolimie w czasie śmierci Jezusa. I rzeczywiście byli obecni, ale jedynie w duszy i pamięci Maryi. Albowiem umysłem swym obejmowała ona całą doniosłość dziejowego znaczenia śmierci Jezusowej na krzyżu, a jedną z pobudek — niewątpliwie jedną z pierwszych, która nadawała jej myślom tak szeroki zakres — była pamięć na ów hołd Magów, którzy przyszli do Betlejem za przewodem tajemniczej gwiazdy, aby złożyć hołd nowonarodzonej Dziecinie i przynieść jej w darze mirrę, kadzidło i złoto.

Źródło: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939. Język uwspółcześniono. Można drukować: Warszawa, dn. 9 kwietnia 1939, Ks. Emil Życzkowski TJ (Prowincjał Wielkopolski i Mazowsza). Imprimatur: Varsowiae, die 13 Aprilis 1939 anni, Dr. A. Fajęcki (Consilliarius Curiae, Canonicus Metropolitanus), Mgr Br. Pągowski (Notarius).

Ilustracja: Pokłon Trzech Króli, El Greco, 1568 r. (Muzeum Soumaya, Meksyk)




Przedziwne Macierzyństwo Maryi

św. Albert Wielki

Oto drugi [po dziewictwie] powód tego, że jest Ona błogosławioną: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, któreś ssał” (Łk 11,27). „Oto błogosławioną mnie odtąd nazywać będą wszystkie pokolenia” (Łk 1,48). Zapowiadała Ją Lea, która biorąc dziecko na ręce, powiedziała: „To dla mego błogosławieństwa, albowiem wszystkie kobiety będą mnie nazywały błogosławioną. I dlatego dała mu imię Aser” (Rdz 30,13). Imię to znaczy „błogosławiony” i jest zapowiedzią błogosławionego porodu Maryi.

Błogosławieństwo to polega na tym, że poród Jej wolny był od pradawnych utrapień, nie łączył się bowiem z żadną pożądliwością, z żadnym obciążeniem, z żadnym bólem, nie zniszczył niczego i nie było w nim żadnej słabości. Był w nim natomiast ogrom świętości, która płynęła z łaski, i wiele lekkości, a to dzięki naturze, która nie utraciła dziewictwa. Obecność Boża owocowała w nim słodyczą i radością. Urodzenie Tego, który jest Bogiem, uświęciło dziewiczą integralność, zaś wydanie na świat samej „Bożej Mądrości i Mocy” (1Kor 1,24) napełniło Ją niezmierną żywotnością.

Przytoczymy teraz szczegółowe teksty na rzecz tych twierdzeń. Na poparcie pierwszego twierdzenia: „Łaskiś pełna” (Łk 1,28), oraz nieco niżej: „Znalazłaś łaskę u Boga” (w. 30). Na prawdziwość drugiego twierdzenia wskazuje lekkość, z jaką wyszła w góry, aby usługiwać Elżbiecie (w. 39). […] Na poparcie trzeciego: „Niby pożywnym tłuszczem wypełniona jest dusza jej” – mianowicie zstąpieniem Bóstwa – „i usta jej sławią Go radosnymi okrzykami warg” (Ps 63,6). „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan” (Ps 34,9). „Skosztowała i przekonała się, jak dobre jest jej działanie” (Prz 31,8). Na poparcie czwartego twierdzenia: „Ta brama ma być zamknięta i nie powinno się jej otwierać, albowiem Pan, Bóg Izraela, wszedł przez nią” (Ez 44,2). Na poparcie piątego: „Niewiastę mocną któż znajdzie. Daleko i od ostatecznych granic cena jej” (Prz 31,10). Ostateczne zaś granice to Bóstwo, które jest od początku, i człowieczeństwo, które zostało przyjęte na końcu – a połączenie w Nie się dokonało. „Sięga potężnie od krańca aż do krańca” (Mdr 8,1).

Oto Matka Jezusa: Matka niepokalana, Matka nietknięta, Matka, co nie zaznała bólów matki, Matka nienaruszona, Matka, która nie utraciła wstydu panieńskiego. Niepokalana, godna niepokalanego Baranka. „Baranek będzie bez zmazy” (Wj 12,5). „Nigdy się nie łączyła z ludźmi zabawy ani z lekkoduchami nie mała uczestnictwa, a duszę swą zachowała czystą od wszelkiej pożądliwości” (Tb 3,14n). „Cała jest piękna i nie ma w niej skazy” (Pnp 4,7).

Nietknięta zaś jest w tym sensie, że nigdy nie doświadczyła łoża z mężem, jakkolwiek weszła w małżeństwo pełne czci, a łoże Jej było nieskalane (por. Hbr 13,4). „Panna to była bardzo piękna i nie znająca męża” (Rdz 24,16). „Łoże nasze usłane kwiatami” (Pnp 1,16), idealnie nadające się dla Kwiatu, który wyrósł z korzenia Jessego.

O tym zaś, że nie doświadczyła bólów macierzyńskich, czytamy w Księdze Izajasza (66,7n): „Zanim odczuła bóle porodu, powiła dziecię, i zanim nadeszły jej bóle” – te, jakie zaniosła pod Krzyżem – „urodziła chłopczyka. Kto kiedy słyszał o czymś takim, albo kto widział coś podobnego?” Przyjmując Dziecię, Matka Dziewica – wolna od bólów porodu – raduje się w sercu. Dziewica, Matka Pana, raduje się również w swoim ciele, „odwracając imię Ewy”[1]. Tamta bowiem „w bólu rodzi dzieci” (Rdz 3,16), do której skierowano „Ave”, została rodzicielką bez biadań porodu.

Jest Ona Matką nienaruszoną, ponieważ po porodzeniu pozostała dziewicą, podobnie jak gwiazdy nie narusza wychodzący z niej promień. Bóg nie pozwolił bowiem, aby Jego święta Matka zaznała szkody, skoro w tym porodzie dał Jej poznać nie tylko drogi życia , ale Tego, który jest Drogą, co do życia prowadzi, oraz Życiem i Prawdą (J 14,6). Wstydliwość nie sprowadziła jednak słabości na Tę, która „okazała się mężna” (Jdt 15,10) i starła głowę starodawnego nieprzyjaciela czystości. „Stała się najsławniejszą w całej ziemi Izraela. Z męstwem zaś łączyła się u niej czystość, tak iż nie znała męża przez wszystkie dni swego życia” (Jdt 16,21n).

Jest Ona Matką Jezusa. Jakiego Jezusa? Tego, który swoje doczesne narodzenie z Matki czyni odblaskiem przedwiecznego swego narodzenia z Ojca. Tego, który narodzonych z ludzi przemienia cudownie i odnawia w nieznany dotąd sposób. Tego, który swoim narodzeniem ocala narodzonych do życia śmiertelnego, który odbudowuje zburzone niebiosa, który w swoim ciele i krwi daje przykład, czym jest doskonałość duchów niebieskich.

Otóż przedwiecznemu narodzeniu z Ojca nie towarzyszy pożądanie ani jakikolwiek uszczerbek Rodzącego. Jego narodzenie z Matki jest pod tym względem podobne. Różnica na tym polega, że w niebie rodzi się On z Ojca bez matki, na ziemi zaś narodził się z Matki bez ojca. Z tego powodu można Go porównać do kwiatu, bo – jak powiada Protagoras – w niebie ma on ojca bez matki, a jest nim słońce, na ziemi zaś matkę bez ojca, czyli ziemię. „Jam kwiat polny i lilia dolin” (Pnp 2,1).

Źródło: Teksty o Matce Bożej. Dominikanie średniowieczni (przeł. O. J. Salij OP), Niepokalanów 1992.

Na zdjęciu: fragment obrazu Madonna z Dzieciątkiem (Matka Boża Książki), autorstwa Sandro Botticelliego. Powstał między 1480 a 1483 rokiem. Obecnie znajduje się w Muzeum Poldi Pezzoli w Mediolanie.

[1] Jest to cytat z pieśni liturgicznej Ave Maris Stella, który wyraża myśl, że imię Eva czytane wspak daje słowo Ave, łaciński odpowiednik Zdrowaś. W zdaniu następnym autor wyraża myśl, opartą na samych tylko skojarzeniach dźwiękowych wyrazu Ave: in Ave sine vae partus puerpera existens. Rzecz jasna, owe skojarzenia dźwiękowe w przekładzie polskim musiały zniknąć.