1

Życie Maryi: Poselstwo Anioła i odpowiedź Maryi

Ks. Franciszek Michał William

W ukrytym wnętrzu ubogiego domku w Nazarecie rozegrała się najdonioślejsza w dziejach świata scena, przeprowadzona została pamiętna rozmowa pomiędzy Aniołem Gabrielem, którego Bóg posłał do Maryi, jako swego rzecznika, a Najświętszą Dziewicą, obraną na Matkę Boga. Być może, że Maryja odmawiała psalmy właśnie w chwili, gdy Anioł wszedł do jej izdebki, albo też pogrążona była w pobożnym rozmyślaniu. Duch jej nie tracił nigdy wewnętrznego skupienia, toteż nawet wówczas gdy się nie modliła, była zawsze przygotowana należycie na przyjęcie posłańca Bożego, daleko lepiej, aniżeli inni ludzie w czasie najżarliwszej nawet modlitwy.

„I wszedłszy Anioł do niej”. Słowa te świadczą, że Anioł ukazał się jej w widzialnej postaci, w postaci młodzieńca. Podobnie przedstawił się Anioł Gabriel prorokowi Danielowi w Babilonie. A skoro Anioł przybrał ludzką postać, to zachował się również jak zwyczajny człowiek i powitał Maryję ludzkim pozdrowieniem. Sprawozdanie ewangeliczne każe się jednak domyślać, że Maryja poznała od razu w posłańcu istotę nadludzką. Najłatwiej będzie ten fakt wytłumaczyć jeżeli przypuścimy, że Anioł ukazał się otoczony świetlistym obłokiem. Ten sposób objawienia się musiał wywołać wrażenie szczególnie silne w przyćmionym wnętrzu nazaretańskiego domku. A oto młodzieniec ów, — w którym Maryja rozpoznała istotę nadziemską — przemówił do niej: „Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z tobą!” Po raz pierwszy od czasu gdy Adam został wygnany z raju, wyróżniał Anioł człowieka w tak zaszczytny sposób. Przemawiał do Maryi, jako do niewiasty prowadzonej przez Boga drogą wyłączną, jedyną, jako do uprzywilejowanej w sposób szczególniejszy.  

Maryja: „zatrwożyła się na mowę” Anioła, ale nie dlatego, że oszołomił ją widok jego potęgi i wspaniałość. Nie chodziło w tym wypadku o zjawisko czysto fizjologicznej natury, o proste uczucie strachu, jakie ogarnia człowieka wobec nadzwyczajnych, zdumiewających, czy przerażających zjawisk natury, albo w chwili gdy życiu jego zagraża niebezpieczeństwo. Przestrach Maryi miał inne, głębsze podłoże. To też Ewangelia używa w tym miejscu wyrażenia, świadczącego o szczególnym zabarwieniu jej niepokoju. W przerażeniu Maryja naprzód zamilkła i usiłowała w najtajniejszych zakątkach swej duszy zabezpieczyć się niejako przed tym, co zbliżało się do niej niewyjaśnione, a kryjące może w sobie jakieś tajemnicze niebezpieczeństwo. Zastanawiała się nad przemówieniem Anioła. Istota nadziemska przyszła z innego świata i przemówiła niezrozumiałymi dla niej słowami. Stosunek jej do Boga był rzeczywiście wyjątkowy, wszak poświęciła Bogu swe dziewictwo. Anioł jednak sięgnął jeszcze znacznie dalej ponad to, co było jej osobistą tajemnicą. Nazwał ją „błogosławioną niewiastą”. Maryja czuła się od początku i przez całe życie zupełnie odosobnioną, odciętą poniekąd od świata. A teraz, o ile słowa Anioła odpowiadają istotnej prawdzie, dowie się może czegoś takiego, co wyjawi rzeczywisty powód jej osamotnienia i wyodrębnienia od ogółu ludzi. Maryja wzrastała w pełni łaski i wrosła w nią niejako, w głębokiej jednak pokorze nie przypisywała sobie żadnej stąd zasługi, czy chluby i nie zdawała sobie sprawy ze swojego nadzwyczajnego stanowiska wśród kobiet. Nie wiedziała, że jest odrębna chociażby tylko od swych sióstr w Nazarecie, a nigdy nie przyszło jej na myśl, aby przyrównywać się do ogółu niewiast i to w sposób, jaki podkreślił teraz nadziemski posłaniec oświadczając jej, że jest ona jedyna w swoim rodzaju. Przemówienie Anioła mogło więc zupełnie słusznie zatrwożyć Maryję nad wszelkie pojęcie.

Anioł uspokoił Maryję. Wyjawił jej doniosłe znaczenie tego pozdrowienia: „Nie bój się Maryjo! albowiem znalazłaś łaskę u Boga”. Słowa „znaleźć łaskę u Boga” miały w pojęciach ówczesnych ludzi daleko wyższe znaczenie od powszechnie używanego zwrotu: „Pan jest z tobą”, a odnosiły się do ludzi, których Bóg obrał i przeznaczył do jakiegoś szczególniejszego zadania. Biblia wyraża się o Noem, drugim z rzędu praojcu ludzkości, o Abrahamie, praojcu ludu izraelskiego i o Dawidzie, praojcu królewskiego rodu, że znaleźli łaskę u Boga. A Pismo św. wskazywało przez te słowa, że mężowie ci, powołani zostali przez Boga do spełnienia doniosłych zbawczych dzieł, że Bóg wybrał ich jakby na swoje narzędzia. Maryja zatem znała dobrze znaczenie tych słów, które teraz skierował do niej posłaniec z zaświatów, mogły być nie tylko wstępem do oznajmienia jej wzniosłego zadania, do którego powoływał ją Bóg. Istotnie po tym wstępie przemówił Anioł uroczyście: „Oto poczniesz w żywocie i porodzisz syna, a nazwiesz imię jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem Najwyższego: i da mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca jego i będzie królował w domu Jakubowym na wieki a królestwu jego nie będzie końca”.

Nadeszła wielka, dziejowa godzina. Od wieków całych tęsknił lud izraelski za Mesjaszem i wyglądał z upragnieniem jego przyjścia. Jedno pokolenie przekazywało drugiemu zapowiedzi i obietnice Boże, nadzieję niewzruszoną, że spośród nich powstanie Zbawiciel, wyjdzie z domu Dawidowego. A teraz spełniły się obietnice. Oto Anioł Pański przyszedł do Maryi, posłany przez Boga i głosi, że ona jest wybrana na Matkę Odkupiciela.

Czy jednak Najświętsza Panienka mogła zrozumieć znaczenie słów Archanioła? Czy ich treść nie rozsadzała po prostu tych skromnych ram przygotowania, jakie Maryi mogła dać znajomość Ksiąg świętych?

Wykazaliśmy już poprzednio, że chociaż Maryja była prostym dziewczęciem ludu, to jednak miała dosyć sposobności i możliwości zapoznania się z Pismem św. i z proroctwami odnoszącymi się do Mesjasza. Toteż w chwili, gdy ukazał się jej Anioł, znała niezawodnie liczne miejsca i wyjątki z Pisma św. zapowiadające przyjście Zbawiciela. A co jeszcze ważniejsze, zrozumienie Pisma św. nie było u niej spaczone ani zniekształcone żadnym fałszywym pojęciem, wykrętnym tłumaczeniem idei mesjańskiej w czysto ziemski sposób. Znane i niejednokrotnie przemyślane słowa Pisma św. były jej ogromnie pomocne w chwili, gdy chodziło o należyte zrozumienie znaczenia słów Archanioła. Nie brakło też i oświecenia ze strony Ducha Św.

Pragnęlibyśmy wiedzieć, jakie to w szczególności przepowiednie uprzytomniły się Maryi, gdy Anioł do niej przemówił. Wchodzić tu mogło w grę kilka miejsc z Pisma św. Ale na jedno zwłaszcza należy zwrócić baczniejszą uwagę. To bowiem właśnie proroctwo musiało być szczególnie ulubione przez Maryję, a w swej tęsknocie za Odkupicielem ceniła je niezawodnie nade wszystkie. Przytaczamy je tutaj:

Pierwszego czasu poniżona była ziemia Zabulon i ziemia Naftali; a na ostatek chwałą okryta jest droga morska za Jordanem w Galilei pogańskiej. Lud, który chodził w ciemności, ujrzał światłość wielką; mieszkającym w krainie cienia śmierci, światłość im wzeszła. Rozmnożyłeś naród, a nie uczyniłeś wielkiego wesela; będą się weselić przed tobą jako ci, którzy się weselą we żniwa, jako się radują zwycięzcy, dostawszy korzyści, gdy się dzielą łupami. — Albowiem jarzmo ciężaru jego i laskę ramienia jego, berło ciemiężcy jego zwyciężyłeś jako dzień Madiana. Bo wszelkie gwałtowne złupienie z trwogą i odzienie, we krwi uwalane, będzie na spalenie i strawą ognia. — Albowiem Maluczki narodził się nam i Syn jest nam dany; i stało się panowanie na ramieniu jego i nazwą imię jego: Przedziwny, Radny, Bóg, Mocny, Ojciec przyszłego wieku, Książę Pokoju. Rozmnożone będzie panowanie jego, a pokoju nie będzie końca; na stolicy Dawidowej i na królestwie jego siedzieć będzie, aby je utwierdził i umocnił w sądzie i w sprawiedliwości odtąd i aż na wieki (Iz 9:1-7).

Przepowiednie proroka Izajasza nie były obce ludowi izraelskiemu. Gdy Jezus odczytał w synagodze w Nazarecie pewien ustęp z przytoczonych poprzednio przepowiedni proroka Izajasza, a później przemawiał na ten temat do zebranych, to słowa Jego mogły tylko w tym wypadku trafić do serc i umysłów słuchaczy, jeżeli znali już dokładnie skądinąd odczytane teraz wyjątki Pisma św. I niewątpliwie tak być musiało. Przecież pisma proroków odczytywano zawsze w czasie sobotnich nabożeństw. A pisma Izajasza, jak świadczą o tym cytaty Ewangelistów, były najlepiej znane ze wszystkich Ksiąg świętych. Przy tym, nigdzie nie słuchano tych przepowiedni tak chciwym uchem, jak w synagodze miasteczka Nazaret. Wypadki opisywane w Piśmie św. rozgrywały się przeważnie w południowej połaci kraju, w Judei. Tam przecież wznosiła się świątynia Pańska. Jakżeż zatem musiała być miłą dla nich i pochlebną ta przepowiednia dotycząca Galilei, boć prorok głosił, że i Galilea będzie okryta chwałą, gdyż w tym pogardzonym dotąd kraju zabłyśnie światłość wielka, zapanuje radość i wesele. Niewątpliwie byliby mieszkańcy Nazaretu pominęli raczej wszystkie inne ustępy Pisma św., aniżeli tę właśnie tak szczytną dla nich zapowiedź.

Maryja zaś przysłuchiwała się jeszcze uważniej oraz z większym zrozumieniem, niż wszyscy inni czytaniu ksiąg proroczych. Ona, która wszystko zachowywała w swym sercu i przemyślała, nie mogła zapomnieć o tych tak pocieszających słowach. A jako kobieta, zwracała baczniejszą jeszcze uwagę, niż mężczyźni na słowa, które zapowiadały narodzenie się Dzieciątka. Wszakżeż miało ono zapoczątkować wielką przemianę w dziejach świata, założyć nowe królestwo. Zastanawiała się dalej nad imionami wieszczonego przez proroka Mesjasza; — osobliwe były i wielce znamienne a zawierały przepowiednie o szczególnie głębokim znaczeniu. „Przedziwnym” nazwał prorok to cudowne dziecię; jakież cuda kryło w sobie to niezwykłe imię? Nazwano je „Radnym” udzielać zatem miało mądrością cechowanych porad; nazwano je „Bogiem mocnym”, a zatem moc i potęga Boża objawi się w nim niezawodnie. Imię „Ojca przyszłego wieku” świadczyło niezbicie o ścisłym związku z wiecznością, a nazwa „Księcia Pokoju”, była rękojmią, że przyszły król Izraela nie zapragnie władzy ziemskiej, i nie będzie podbijać świata w orężnej rozprawie. Kiedy natomiast raz zasiądzie na Dawidowej stolicy, to zachowa ją na wieki.

Co roku, w pewnych stale określonych czasach, przysłuchiwała się Maryja ponownemu odczytywaniu powyższych słów. Z coraz to większym utęsknieniem czekała na przyjście Mesjasza; niewątpliwie radowała się nadzieją, że za dni Zbawiciela światło Boże zajaśnieje w tak dotąd poniżonej Galilei, w ukochanej jej ojczyźnie a promienie tego światła padną może i na nią także. Niezawodnie, czas oczekiwania nie potrwa już długo — upragniony zjawi się niebawem. A nie mogło być dziełem przypadku, że to co Izajasz przepowiedział przed wielu wiekami, co było dla Maryi aż do tej chwili tak wielką pociechą, zgadzało się tak dziwnie z poselstwem Anioła. Proroctwa Izajasza zapowiadały chwałę i wywyższenie Galilei, drogiej jej ojczyzny. A przemianę tę miało zapoczątkować narodzenie „Maluczkiego”, który nie miał zasiąść na stolicy Dawida jako bohater zwycięskich walk, ale utrwalić miał na wieki królestwo swoje jako „Książę Pokoju”. A oto Anioł, jakby w zgodnym porozumieniu z wielkim Prorokiem, mówi również o cudownym narodzeniu dziecięcia, któremu nadane zostanie imię nowe, albowiem nazwane będzie Synem Najwyższego i da mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca jego a królestwu jego nie będzie końca. Słowa Proroka i Anioła pokrywają się tutaj całkowicie. Tak więc Maryja pojęła rychlej jeszcze, niż my, którzy w innych żyjemy czasach, że Anioł mówi o narodzeniu Zbawiciela, oczekiwanego przez nią z najwyższą tęsknotą. Oto przyjście Jego tak bliskie, a spośród wielu cór domu Dawidowego, ona właśnie została wybrana przez Boga na Matkę Jego!

W duszy Maryi zajaśniało jakby wewnętrzne widzenie a w nim ześrodkowało się niejako całe zrozumienie zamiarów Bożych, zespoliła się cała jej gotowość i ofiarność, skoncentrowały się wszystkie przeżycia lat poprzednich. Oto w jej rękach spoczęło to, co było dotąd jedynym pragnieniem jej serca, od niej zależało spełnienie się jej tęsknoty. Maryja była gotową stać się Matką Odkupiciela. Ale nie wiedziała jeszcze, jakby to się dokonać mogło, w sposób zgodny z wolą Bożą. Wszakżeż natchniona i oświecona duchem Bożym poświęciła Bogu — zapewne niedawno przed ową chwilą niewinne i czyste swe serce na zawsze. Tym samym wyrzekła się dobrowolnie — wbrew pragnieniom wszystkich córek rodu Dawidowego — możliwości macierzyństwa i ubłogosławienia potomstwem. Gdy zaś powzięła to postanowienie, miała przecież zupełnie jasne przeświadczenie, że czyni właśnie to, czego Bóg domaga się od niej. Wyjawiła wszystko Józefowi jeszcze przed zaręczynami a po wspólnym porozumieniu zapadło postanowienie, że będą żyli z sobą jak brat ze siostrą. Tymczasem Anioł oznajmia jej, że ma zostać Matką Odkupiciela. Maryja prosi go zatem, by jej wyjaśnił, jak pogodzić można tę pozorną sprzeczność między poprzednimi natchnieniami Bożymi a obecnym zrządzeniem, jak należy uzgodnić jedno z drugim i pyta: „Jakże się to stanie, gdyż męża nie znam?”.

Zapytanie Maryi było najpiękniejszym świadectwem jej wiary. Maryja była wewnętrznie zupełnie przygotowana i zasługiwała na to, by odsłoniętą jej została ta doniosła tajemnica. I dlatego Anioł w dalszym ciągu rozmowy oznajmił jej z całą prostotą zamiary niebios: „Duch Święty zstąpi na cię, a moc Najwyższego zacieni cię. Przeto i to, co się z ciebie narodzi Święte, będzie nazwane Synem Bożym”.

Zrządzenie Boże, które znane było jedynie dotąd pod osłoną przepowiedni — ukazało się teraz oczom Maryi, pierwszej spośród ludzi, w jasnym świetle prawdy. Wiedziała obecnie o tej tajemnicy wszystko, co było jej potrzebne, aby mogła dać świadome i dobrowolne przyzwolenie na to, że zostanie Matką Odkupiciela. Teraz Anioł czekał na słowo z ust Dziewicy, które by było stwierdzeniem jej przyzwolenia. Otóż Maryja, w tej decydującej dla świata godzinie, przyjęła wolę Bożą z tą samą pokorą, jaka cechowała całe jej dotychczasowe życie. „Oto jestem służebnicą Pańską, niech mi się stanie według słowa twego”. Maryja dała swoje przyzwolenie, nie pytając wcale, co ją czeka, radość czy cierpienie, chwała lub hańba, wywyższenie, czy też poniżenie; nie badając jakie będą dalsze koleje jej życia. Wola jej była stale skierowana do tego jedynego celu, aby służyć zbawczym zamiarom Boga. A przez to zadecydowała nie tylko o własnym życiu, ale wypowiedziała te pamiętne i doniosłe słowa w zastępstwie całej ludzkości i dla jej zbawienia.

Na podstawie: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939.




Encyklika św. Piusa X “Ad Diem Illum Laetissimum”, o Niepokalanym Poczęciu NMP

Święty Pius X

Encyklika Jego Świątobliwości Papieża Piusa X [o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny], z dnia 2-go lutego 1904 r.  roku: dla patriarchów, prymasów, arcybiskupów, biskupów i innych ordynariatów w zgodzie i wspólności ze Stolicą Apostolską pozostających.

Ad Diem Illum Laetissimum

Czcigodni Bracia, pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie!

Bieg czasu przywiedzie nas za kilka miesięcy do dnia niezrównanej radości, kiedy otoczony wspaniałym wieńcem kardynałów i biskupów – lat temu pięćdziesiąt – Nasz poprzednik Pius IX, świętej pamięci Papież, oświadczył i ogłosił za sprawą Bożą, na mocy urzędu apostolskiego, że Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była zupełnie wolną od zmazy pierworodnej. Była to proklamacja, o której wiadomo, iż przyjęli ją wszyscy wierni świata takim sercem, takim uniesieniem radości, że nigdy, za ludzkiej pamięci, nie było takiego objawu przywiązania, czy to wobec dostojnej Bożej Rodzicielki, czy też wobec Namiestnika Jezusa Chrystusa, ani tak podniosłego, ani tak jednomyślnego.

Dzisiaj, Czcigodni Bracia, jakkolwiek w oddaleniu pół wieku, czyż nie możemy spodziewać się, że ożywione wspomnienie Dziewicy Niepokalanej wywoła w duszach naszych jakby echo tej świętej radości i odświeży podniosłe objawy wiary i miłości ku dostojnej Matce Bożej, które widziano w tej przeszłości już oddalonej? Co nas pobudza do gorącego tego pragnienia, to uczucie, które żywiliśmy zawsze w sercu Naszym, uczucie nabożeństwa do Błogosławionej Dziewicy, jako też głębokiej wdzięczności za Jej dobrodziejstwa. Co Nas zresztą w tym upewnia, to gorliwość katolików, bezustannie czujna która kwapi się do każdego nowego hołdu, każdego objawu miłości, jaki ma się złożyć wzniosłej Dziewicy. Nie chcemy atoli taić tego, że jedna rzecz ożywia w Nas wielce to pragnienie: oto zdaje Nam się, wnosząc z tajnego przeczucia duszy Naszej, że możemy spodziewać się w niedalekiej przyszłości spełnienia wielkich i z pewnością niezuchwałych nadziei, które pobudziły Naszego poprzednika Piusa IX i cały episkopat katolicki do uroczystego sformułowania dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi.

W istocie, mało jest takich, którzy by nie ubolewali nad tym, iż nie ujrzeli dotąd spełnionych tych nadziei i którzy by nie powtórzyli za Jeremiaszem tych stów: „Czekaliśmy pokoju, a nie było dobra: czasu uleczenia, a oto trwoga” (Jer 8:15). Ale czyż nie trzeba pomawiać o mało wiary ludzi, którzy w ten sposób zaniedbują wnikać w dzieła Boże lub patrzeć na nie w prawdziwym świetle? Któż by zdołał istotnie zliczyć, któżby mógł ogarnąć tajne skarby łask, które przez czas ten cały Bóg zlał na swój Kościół na prośbę Dziewicy? A pomijając nawet to, cóż powiedzieć o tym soborze watykańskim [1], tak przedziwnie odpowiednim i określeniu nieomylności Papieża, sformułowanym w tak właściwej chwili przeciw błędom, które miały pojawić się niebawem, i o tym popędzie przywiązania wreszcie – rzecz nowa i rzeczywiście niebywała, która sprowadza już od dawna wiernych wszelkiej narodowości i wszystkich stref do stóp Namiestnika Chrystusowego, by go uczcić osobiście? I czyż to nie jest cudowną sprawą Opatrzności Bożej, że dwaj Nasi poprzednicy, Pius IX i Leon XIII, zdołali w czasach tak niespokojnych, rządzić świątobliwie Kościołem w warunkach i stosunkach, jakie nie przypadły w udziale żadnemu innemu pontyfikatowi? Do tego należy dodać, że Pius IX nie ogłosił jeszcze jako dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi, a już w Lourdes rozpoczynały się cudowne objawienia Dziewicy [2]; i to było, jak wiadomo, początkiem owych świątyń, wzniesionych na cześć Niepokalanej Matki Bożej, dzieł wielkiej wspaniałości i olbrzymiej pracy, w których codzienne cuda dokonują się za Jej przyczyną, dostarczają znakomitych argumentów, by pokonać nowoczesne niedowiarstwo. Tyle i tak nadzwyczajnych dobrodziejstw, udzielonych przez Boga na pobożne modły Maryi w ciągu lat pięćdziesięciu, które się teraz kończą, czyż nie mają budzić w nas nadziei zbawienia w czasie bliższym, aniżeli sądziliśmy? Jest to zatem niejako prawem Opatrzności Bożej, jak nas uczy doświadczenie, że od ostatecznych krańców złego do oswobodzenia nigdy nie jest tak bardzo daleko. „Blisko jest, że przyjdzie czas jego, a dni jego nie odwleką się. Albowiem zlituje się Pan nad Jakubem i wybierze jeszcze z Izraela” (Izaj 14:1). Z całą przeto ufnością możemy oczekiwać, aż sami zawołamy: „Złamał Pan kij bezbożnych […] Odpoczęła i umilkła wszystka ziemia, uradowała się i uweseliła” (Izaj 14:5,7).

Ale, jeżeli pięćdziesiąta rocznica aktu pontyfikalnego, który obwieścił poczęcie Maryi bez zmazy, powinna [rozbudzić – przyp. red.] w łonie ludu chrześcijańskiego uczucia zapału, to powód tego mieści się przede wszystkim w potrzebie, aby wszystko odnowić w Jezusie Chrystusie, co wyłożyły Nasze poprzednie Encykliki. Albowiem, któż by nie uważał za rzecz pewną, iż nie ma drogi ani bezpieczniejszej, ani łatwiejszej, aniżeli przez Maryję, by ludzie mogli dojść do Jezusa Chrystusa i uzyskać za pomocą Jezusa Chrystusa to zupełne przyjęcie za synów, które czyni świętym i bez skazy w oczach Boga? Z pewnością, jeśli słusznie powiedziano Dziewicy: „A błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana” (Łk 1:45), to znaczy, że pocznie i porodzi Syna Bożego. Jeżeli przeto przyjęła do Swego łona tego, który ze Swej natury jest Prawdą, tak, że poczęty w nowym porządku i przez nowe narodzenie… niewidzialny sam w sobie, uczynił się widzialnym w naszym ciele (Św. Leon M. Kaz. 2 De Nativ. Dom. II); od chwili, jak Syn Boży jest sprawcą i dopełnieniem naszej wiary: konieczne jest, aby Maryję ogłosić uczestniczką tajemnic Bożych i poniekąd ich Opiekunką i aby i na Niej także, jako na najszlachetniejszej podstawie po Jezusie Chrystusie, spoczywała wiara wszystkich wieków.

Jakżeby miało być inaczej? Czyż Bóg nie mógł inną drogą, aniżeli przez Maryję zesłać nam zbawcy ludzkości i twórcy wiary? Ale skoro podobało się przedwiecznej Opatrzności, by Bóg-Człowiek nam był dany przez Dziewicę i skoro Ona za sprawą Ducha św. rzeczywiście nosiła Go w swym łonie, cóż pozostaje innego, jak to, byśmy odebrali Jezusa z rąk Maryi? Widzimy też, że w Piśmie św. wszędzie, gdzie nam przepowiedziano łaskę, jaka ma być nam dana, wszędzie także lub prawie zawsze Zbawiciel ludzi ukazuje się w towarzystwie Swej świętej Matki. On wyjdzie, baranek rządzący światem, ale z kamienia na puszczy, Ona wzniesie się, jak kwiat, ale z łodygi Jessego. Widząc w przyszłości, jak Maryja depce głowę węża, Adam powstrzymuje łzy, które przekleństwo wyrywało mu z serca. Maryja zajmuje myśl Noego wśród ścian zbawczej arki; Abrahama powstrzymanego od ofiary z syna; Jakuba, spoglądającego na drabinę, po której wstępują i zstępują aniołowie; Mojżesza w zachwycie przed krzakiem, który goreje, nie płonąc; Dawida śpiewającego i skaczącego, gdy przoduje arce Bożej; Eliasza, spostrzegającego obłok, który wznosi się z morza. Nie rozwodząc się więcej, znajdujemy w Maryi, po Jezusie, kres i cel prawa, urzeczywistnienie obrazów i przepowiedni.

Niechaj to będzie sprawą Dziewicy, i to głównie Jej, by prowadzić do znajomości Jezusa, w co nie można wątpić, jeśli się zważy między innymi, że Ona jedyna na świecie, pod wspólnym dachem i w serdecznej zażyłości przez trzydzieści lat, przebywała z Nim tak blisko, jak matka z synem. Przedziwne tajemnice narodzenia i dziecięctwa Jezusa, zwłaszcza te, które odnoszą się do Jego wcielenia, zasada i podstawa naszej wiary, komuż zostały dokładniej objawione, jeśli nie Jego Matce? Chowała i wspominała w swym sercu wszystko, co widziała w Betlejem, co widziała w Jerozolimie w świątyni, ale wtajemniczona jeszcze w Jego rady i tajne zamiary Jego woli, żyła, rzec można, samym życiem swego Syna. Nie, nikt na świecie, jak Ona, nie znał na wskroś Jezusa, nikt nie jest lepszym mistrzem i lepszym przewodnikiem w poznawaniu Jezusa.

Stąd wynika, i już to zaznaczyliśmy, że nikt Jej nie dorówna także w łączeniu ludzi z Jezusem. Jeżeli istotnie wedle nauki Boskiego Mistrza „To zaś jest życie wieczne, aby poznali ciebie, jedynego Boga prawdziwego i tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa” (J 17:3), ponieważ przez Maryję dochodzimy do znajomości Jezusa Chrystusa, łatwiej nam też przez Nią uzyskać życie, którego On jest pierwiastkiem i źródłem.

A teraz, jeśli rozważymy, ile przyczyn, ile modlitw gorących wzywa tę Najświętszą Matkę, by nam hojnie udzieliła z obfitości tych skarbów, to jakiegoż wzmocnienia zaczerpnie nasza nadzieja!

Czyż Maryja nie jest Matką Boga? Jest zatem i naszą Matką. Albowiem zasadą jest, że Jezus, Słowo, które stało się Ciałem, jest zarazem Zbawicielem rodzaju ludzkiego. Jako Bóg-Człowiek przeto ma On ciało, jak inni ludzie, jako Zbawca naszego rodzaju, ciało duchowe, lub, jak się mówi, mistyczne, które nie jest niczym innym jak społeczeństwem chrześcijan złączonych z Nim wiarą. „Tak wiele nas jednym ciałem jesteśmy w Chrystusie, a każdy z osobna jeden drugiego członkami” (Rz 12:5). Dziewica więc nie tylko poczęła Syna Bożego, aby otrzymawszy od Niej naturę ludzką, stał się człowiekiem, ale aby za pomocą tej natury, otrzymanej od Niej, stał się Odkupicielem ludzi. To tłumaczy słowa aniołów, wypowiedziane do pasterzy: „Iż wam się dziś narodził Zbawiciel, który jest Jezus Chrystus” (Łk 2:11). W przeczystym łonie Dziewicy, gdzie Jezus przyjął śmiertelne ciało, złączył się tam nawet z ciałem duchowym, utworzonym przez tych wszystkich, którzy mieli wierzyć w Niego i rzec można, że noszą Jezusa w swym łonie. Maryja nosiła jeszcze tych wszystkich, których życie zawierało życie Zbawiciela. My wszyscy przeto, którzyśmy złączeni z Chrystusem, jesteśmy, jak mówi Apostoł, „członkami ciała Jego, z ciała Jego i kości Jego” (Ef 5:30), powinniśmy uważać się za pochodzących z łona Dziewicy, z którego wyszliśmy na podobieństwo ciała, przytwierdzonego do swej głowy. Dlatego jesteśmy nazwani w znaczeniu duchowym, w rzeczywistości mistycznej synami Maryi, a Ona ze swej strony jest Matką nas wszystkich. „Matką wedle ducha, niemniej Matką rzeczywistą członków Jezusa Chrystusa, którymi jesteśmy sami” (Św. Aug. de S. Virg. VI. 6). Jeśli przeto błogosławiona Dziewica jest zarazem Matką Boga i ludzi, któż może wątpić, iż wstawia się wszystkimi siłami u Swego Syna, „głowy ciała Kościoła” (Kol 1:18), aby wylał na nas, którzy jesteśmy Jego członkami, dary łaski, zwłaszcza, abyśmy Go znali, i „żyli przezeń” (1J 4:9).

Ale nie tylko chwałą Dziewicy jest to, że „dała materię ciała jednorodzonemu Synowi Boga, mającemu narodzić się z członkami ludzkimi” (S. Bed. Ven. IV. in Luc. XI) i że tym sposobem przygotowała ofiarę dla zbawienia ludzi, ale i Jej posłannictwem było nadto opiekować się tą ofiarą, wykarmić ją i w dniu przeznaczonym zanieść ją przed ołtarz. Stąd między Maryją a Jezusem bezustanna wspólność życia i cierpienia, która sprawia, że można z tego samego powodu zastosować do nich słowa Proroka: „Albowiem ustał w boleści żywot mój i lata moje we wzdychaniu” (Ps 30:11) A gdy nadeszła dla Jezusa ostatnia godzina, widziano Maryję stojącą u stóp krzyża, przejętą z pewnością grozą widoku, a jednak szczęśliwą, że Syn Jej poświęcał się dla zbawienia rodu ludzkiego i zresztą tak uczestniczącą w Jego cierpieniach, że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził (Św. Bonaw. I. Sent. 48, ad Sitt dub. 4). Wynikiem tej wspólności uczuć i cierpień między Maryją a Jezusem jest to, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości” (Eadmeri Mon., De Excellentia Virg. Mariae, c. IX) i stąd szafarką wszystkich skarbów, które Jezus nam uzyskał przez Swą śmierć i krew Swoją.

Nie można bez wątpienia powiedzieć, aby szafowanie tymi skarbami nie było właściwym i wyłącznym prawem Jezusa Chrystusa, gdyż one są wyłącznym owocem Jego śmierci, On sam zaś z natury Swej jest Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Wszelako na mocy tej wspólności cierpień i trwogi, już wzmiankowanej, między Matką a Synem, danym zostało tej dostojnej Dziewicy „stać się u Swego Syna jedynego wszechpotężną pośredniczką i orędowniczką świata całego” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Źródłem przeto jest Jezus Chrystus: „A z pełności Jego myśmy wszyscy wzięli” (J 1:16); z którego „całe ciało, złożone i złączone przez wszystkie spojenia wzajemnej usługi, według działalności stosownej do natury każdego członka, otrzymuje swój wzrost i buduje się w miłości” (Ef 4:16). Ale Maryja, jak bardzo słusznie zauważa św. Bernard, jest przewodnikiem, albo raczej tą częścią pośredniczącą, której właściwym jest spajać ciało z głową i przenosić w ciało wpływy i działania głowy; mamy na myśli szyję. Tak, powiada św. Bernard ze Sienny, „Ona jest szyją naszej głowy, za pomocą której ostatnia udziela swemu ciału mistycznemu wszystkich darów duchowych (Quadrag. de Evangelio aeterno. Serm. X. a. 3. c III). Należy się przeto, jak widzimy, abyśmy przypisywali Matce Boga moc szafowania łaską, moc, która pochodzi od Boga samego. Wszelako, ponieważ Maryja wzniosła się nad wszystkich w świętości i łączności z Jezusem Chrystusem i uczestniczyła przez Jezusa Chrystusa w dziele odkupienia, zasługuje de congruo, jak mówią teologowie, jak zasłużył się Jezus Chrystus de condigno i jest najwyższą szafarką łask. On, Jezus, „siedzi na prawicy majestatu, na wysokościach” (Żyd 1:3). Ona, Maryja, siedzi na prawicy swego Syna, jako „ucieczka tak bezpieczna i pomoc tak wierna przeciwko wszystkim niebezpieczeństwom, że nie trzeba lękać się niczego, wątpić o niczym pod Jej opieką, pod Jej kierunkiem, pod Jej patronatem, pod Jej egidą” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Któż nie uzna, że słusznie twierdziliśmy o Maryi, iż jako ciągła towarzyszka Jezusa, począwszy od domku w Nazarecie, aż do góry Kalwarii, znająca więcej, niż ktokolwiek inny, tajniki Jego serca, szafarka, jak to jest prawem matczynym, skarbów Jego zasług, jest Ona z tych wszystkich względów pomocą bardzo pewną i bardzo skuteczną w poznaniu i umiłowaniu Jezusa Chrystusa. Swoim postępowaniem niestety dostarczają nam na to aż nazbyt niezbitego dowodu ci ludzie, którzy uwiedzeni podstępami szatana, lub otumanieni fałszywymi naukami, sądzą, że mogą obyć się bez pomocy Dziewicy. Nieszczęśliwi ci, którzy zaniedbują Maryję pod pozorem hołdu oddawanego Jezusowi Chrystusowi! Jak gdyby można znaleźć dziecię inaczej, aniżeli z matką!

Skoro tak jest, Czcigodni Bracia, to do tego celu przede wszystkim powinny zmierzać wszystkie uroczystości, jakie się przygotowują wszędzie na cześć świętego i Niepokalanego Poczęcia Maryi. Żaden hołd istotnie nie jest Jej tak miły, żaden nie jest Jej tak słodki, jak ten, byśmy znali i miłowali prawdziwie Jezusa Chrystusa. Niechajże zatem tłumy zalegają świątynie, niech się odbywają wspaniałe uroczystości, niechaj nastąpi uciecha publiczna: są to rzeczy odpowiednie do ożywienia wiary. Ale jeśli do nich nie przyłączą się uczucia serca, mieć będziemy tylko prostą formę, zwyczajne pozory pobożności. Na ten widok Dziewica, zapożyczając sobie słów Jezusa Chrystusa, zwróci do nas tę słuszną wymówkę: „Ten lud czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie” (Mt 15:8).

Albowiem, aby być skuteczne, nabożeństwo do Bożej Rodzicielki powinno tryskać z serca; akty fizyczne nie mają tu ani pożytku, ani wartości, jeżeli się nie łączą z aktami duszy. Te mogą odnosić się tylko do jednej rzeczy, którą jest, abyśmy przestrzegali w zupełności to, co nam nakazuje Boski Syn Maryi. Albowiem jeżeli miłością prawdziwą jest jedynie ta, która posiada moc łączenia woli, konieczne jest, abyśmy mieli równą z Maryją wolę służenia Jezusowi, Panu naszemu. Zlecenie, jakie dała ta wielce roztropna Dziewica sługom na godach w Kanie, zwraca do nas samych: „Cokolwiek wam rzecze, czyńcie” (Jn 2:5). A oto słowo Jezusa Chrystusa: „A jeśli chcesz wnijść do żywota, chowaj przykazania” (Mt 19:17). Niechaj zatem każdy przejmie się tą prawdą, że jeżeli jego nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy nie powstrzymuje go od grzechu, albo nie pobudza jego woli do poprawienia grzesznego życia, to pobożność owa jest fałszywa i kłamliwa, pozbawiona właściwego skutku i owocu przyrodzonego.

Jeżeliby kto pragnął uzyskać potwierdzenie tych rzeczy, łatwo je znaleźć w samym dogmacie o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Albowiem pomijając tradycję, źródło prawdy, tak samo, jak Pismo św., skądże to przekonanie o Niepokalanym Poczęciu Dziewicy wydało się po wszystkie czasy tak zgodne z duchem katolickim, że można je było uważać niejako za wcielone i jakoby wrodzone duszy wiernych? „Wstrętnym nam jest mówić – taką dał odpowiedź Dionizy z Kartuz – że ta niewiasta mając kiedyś zdeptać głowę węża, aby miała kiedykolwiek być zdeptaną przez niego i że matka Boga, byłaby miała kiedykolwiek być córką szatana!” (Sent. d. 3. q. 1). Nie, umysł chrześcijański nie mógł przywyknąć do tej myśli, aby ciało Chrystusowe, święte, bez zmazy i niewinne, miało wziąć początek w łonie Maryi, z ciała, które by chociaż na małą chwilkę było uległe skazie. A dlaczego, jeśli nie z tego powodu, że nieskończony opór dzieli Boga od grzechu? W tym bez wątpienia tkwi źródło tego przekonania, wspólnego wszystkim chrześcijanom, iż Jezus Chrystus, który przed przybraniem nawet postaci ludzkiej, obmył nas z grzechów krwią Swoją, musiał udzielić Maryi tej łaski i przywileju, iż została ochroniona i wolna od pierwszej chwili swego poczęcia od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego. – Jeśli przeto Bóg tak brzydzi się grzechem, iż chciał uwolnić przyszłą matkę Swego Syna nie tylko od tych zmaz, które się popełnia dobrowolnie, ale za szczególną łaską i przewidując zasługi Jezusa Chrystusa, od tej drugiej jeszcze zmazy, której smutne piętno przekazuje nam wszystkim dzieciom Adama, to któż może wątpić, iż jest obowiązkiem każdego, kto chce przez swe hołdy pozyskać serce Maryi, poprawić się z występnych i szkodliwych nawyków i pokonać namiętności, które go pobudzają do złego.

Ktokolwiek chce nadto – a któżby tego nie chciał? – aby nabożeństwo jego do Dziewicy było Jej godne i doskonałe, powinien iść dalej i wszelkimi siłami dążyć do naśladowania Jej przykładów. To jest w istocie prawem Bożym, że tylko ci zdobywają szczęśliwość wieczną, którzy w wiernym naśladowaniu odtwarzają w sobie formę cierpliwości i świętości Jezusa Chrystusa: „Albowiem których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni do obrazu Syna jego: żeby on był pierworodny między wielu braćmi” (Rz 8:29). Ale taką jest w ogóle ułomność nasza, że podniosłość tego przykładu zniechęca nas łatwo. Dlatego ze strony Boga było to łaską zupełnie opatrznościową, iż dał nam inny przykład tak zbliżony do Jezusa Chrystusa, o ile na to pozwala natura ludzka, a jednak cudownie zastosowany do naszej słabości. Jest nią Matka Boża, nie kto inny. „Taką była Maryja, powiada św. Ambroży, że samo Jej życie jest dla wszystkich nauką”. Skąd wnioskuje bardzo słusznie: „Miejcie przed oczami waszymi, odmalowaną, jak na obrazie dziewiczość i życie Najświętszej Panny, która odbija, jak zwierciadło, blask czystości i nawet kształt cnoty” (De Virginib. L. II, c. II).

Przystoi przeto synom nie pozostawiać żadnej cnoty tej Matki bez naśladowania jej, wszelako pragniemy, aby wierni starali się przede wszystkim o główne cnoty, które są jakoby nerwami i ścięgnami życia chrześcijańskiego. Mamy na myśli wiarę, nadzieję i miłość Boga i bliźniego, cnoty, których błyszczące znamiona nosi życie Maryi we wszystkich fazach, które atoli osiągnęły najwyższy stopień blasku w chwili, gdy towarzyszyła Synowi umierającemu. — Jezus jest przybity do krzyża, a wyrzucają mu złorzecząc, że uczynił się Synem Bożym. Maryja z niezachwianą stałością uznaje i wielbi w nim boskość. Składa Go po śmierci do grobu, ale nie wątpi ani na chwilę o Jego zmartwychwstaniu. Co do miłości, jaką pała ku Bogu, to cnota owa prowadzi Ją aż do uczestniczenia w mękach Jezusa Chrystusa. Z Nim zresztą, jakby pozbawiona czucia własnej boleści, błaga o przebaczenie dla oprawców, mimo ich okrzyku nienawiści : „Krew jego na nas i na syny nasze” (Mt 27: 25).

Ale aby nie sądzono, że straciliśmy z oczu Nasz przedmiot, tj. tajemnicę Niepokalanego Poczęcia, powtarzamy, ile to skutecznej pomocy znajduje się w jej własnym źródle, by zachować te same cnoty i wypełniać je należycie. Z czego w istocie wychodzą wrogowie religii, aby siać tak wiele i tak poważnych błędów, które naruszają wiarę tak wielkiej liczby? Zaczynają oni od zaprzeczania grzechu pierworodnego człowieka i jego upadku. Za prostą bajkę [uważają – przyp. red.] zatem grzech pierworodny i wszelkie zło, jakie stąd wyniknęło: zatrute źródła ludzkości, zatruwające ze swej strony cały ród ludzki; stąd zło wprowadzone między ludzi i pociągające za sobą potrzebę odkupiciela. Gdy się odrzuca to wszystko łatwo zrozumieć, że nie pozostaje miejsca ani dla Chrystusa, ani dla Kościoła, ani dla łaski, ani czegokolwiek innego, co przewyższa naturę. Jest to zdruzgotaniem gmachu wiary od szczytu do podstaw. Jeśli zatem ludy wierzą i wyznają, że Dziewica Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była wolna od wszelkiej zmazy, stąd wynika, że trzeba, by przyjęły i grzech pierworodny, i odkupienie przez Jezusa Chrystusa, i Ewangelię, i Kościół i wreszcie prawo cierpienia, na mocy czego wyrwany z korzeniem i zniszczony zostaje wszelki racjonalizm i materializm na świecie i ostaje się ta chwała i mądrość chrześcijańska, iż zachowała i obroniła cnotę. Co więcej, przewrotnością, wspólną wrogom wiary, w naszych zwłaszcza czasach, jest odpychanie i głoszenie, że należy odrzucać wszelki szacunek i posłuszeństwo wobec powagi Kościoła, nawet wobec wszelkiej władzy ludzkiej, w przekonaniu, że im łatwiej przyjdzie następnie zwalczyć wiarę. Tutaj jest źródło anarchizmu, zasady najszkodliwszej i najzgubniejszej, jaka istnieje, dla wszelkiego rodzaju porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego.

Taka plaga, równie zgubna dla społeczeństwa, co i dla chrześcijaństwa, będzie pokonana przez dogmat o Niepokalanym Poczęciu, wskutek obowiązku przyznania Kościołowi władzy, wobec której nie tylko wola musi się uginać, ale także i umysł. Z uczucia tego poddania się bowiem lud chrześcijański odnosi do Maryi Dziewicy ten hymn pochwalny : „Wszystkaś piękna jest, Maryjo, i nie ma w Tobie zmazy pierworodnej” (Grad Miss. in festo Im. Conc.). Uzasadnia to znowu twierdzenie Kościoła, że Ona sama wytępiła herezje w świecie całym.

Skoro wiara, jak mówi Apostoł, jest niczym innym, jak „podstawą tych rzeczy, których się spodziewamy” (Żyd 11:1), każdy przyzna łatwo, że gdy Niepokalane Poczęcie Maryi utwierdza naszą wiarę, przez to samo także ożywia naszą nadzieję. Tym więcej, że jeśli Dziewica wolna była od zmazy pierworodnej, to dlatego, że miała zostać Matką Chrystusa; stała się Matką Chrystusa, aby dusze nasze mogły odżyć w nadziei.

Pomijając tutaj miłość ku Bogu, zapytujemy: któż nie znalazłby w rozważaniu Niepokalanego Poczęcia Dziewicy bodźca do ścisłego przestrzegania nauki Jezusa Chrystusa, abyśmy miłowali się wzajemnie, tak jak On nas umiłował? „I ukazał się – w tych słowach opisuje św. Jan objawienie Boskie – znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej nogami, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu” (Ap 12:1). Każdemu wiadomo, że owa niewiasta oznacza Maryję Dziewicę, która nietknięta żadną zmazą, poczęła naszego Mistrza Boskiego. I mówi Apostoł dalej: „A będąc brzemienną, wołała, rodząc i męczyła się w porodzie” (Ap 12:2). Św. Jan przeto widział Najświętszą Pannę Maryję wśród wiecznej szczęśliwości i wśród mozołu, tajemniczego porodu. Jakiego narodzenia? Bez wątpienia naszego, nas, którzy zatrzymani jeszcze na wygnaniu, potrzebujemy narodzenia się do doskonałej miłości Bożej i szczęśliwości wiecznej. Co do bólów porodu, to oznaczają one żar miłości, z jaką Maryja czuwała nad nami z wyżyn niebieskich i pracuje w nieustannych modlitwach nad tym, by liczba wybranych była kompletna.

Życzeniem Naszym jest, aby wszyscy wierni starali się zdobyć tę cnotę miłości i korzystali w tym celu zwłaszcza z nadzwyczajnych uroczystości, które się odbędą na cześć Niepokalanego Poczęcia Maryi. Z jakąż wściekłością i namiętnością zaczepiają dzisiaj Jezusa Chrystusa i religię, którą założył! Jakież więc niebezpieczeństwo dla wielu, niebezpieczeństwo obecne i nagłe uwiedzenia do błędu i zatracania wiary! „Kto więc mniema, że stoi, niech patrzy, żeby nie upadł” (1Kor 10:12). Ale niechaj wszyscy także zwrócą się do Boga przy pomocy Dziewicy św. w pokornych i gorących modlitwach, aby nawrócił na drogę prawdy tych, którzy mieli nieszczęście zboczyć z niej. Wiemy bowiem z doświadczenia, że modlitwa, która pochodzi z miłości i która opiera się na pośrednictwie Maryi, nigdy nie była daremna. Bez wątpienia, nie należy się spodziewać, aby napaści na Kościół ustały kiedykolwiek, „gdyż i sekty być muszą, aby się wśród was ujawnili ci, co są wypróbowani”(1Kor 11:19). Dziewica atoli nie przestanie ze swej strony podtrzymywać nas w naszych doświadczeniach, jakkolwiek przykrymi by one nie były i toczyć walkę, jaką prowadzi od swego poczęcia, tak, że codziennie będziemy mogli powtarzać te stewa „Dzisiaj zdeptała głowę dawnego węża” (Off. Imm. Conc. in II Vesp. ad Magnif.).

I aby skarby łask niebieskich, bardziej otwarte niż zwykle, dopomogły nam połączyć naśladowanie błogosławionej Dziewicy z hołdami, jakie Jej składać będziemy w ciągu tego roku i abyśmy łatwiej doszli do naprawienia wszystkiego w Jezusie Chrystusie, przeto za przykładem Naszych poprzedników na wstępie pontyfikatu postanowiliśmy udzielić światu całemu odpustu nadzwyczajnego w postaci jubileuszu. Oto, dlaczego, opierając się na miłosierdziu Boga Wszechmocnego i na władzy błogosławionych Apostołów św. Piotra i Pawia, w imię tej mocy związywania i rozwiązywania, jaka Nam została udzielona mimo Naszej niegodności, postanawiamy: Wszystkim i każdemu z wiernych obojga płci, przebywającym w mieście Rzymie lub znajdującym się tu chwilowo, którzy zwiedzą trzy razy cztery bazyliki patriarchalne, począwszy od pierwszej niedzieli wielkiego postu, 21 lutego aż do 2 czerwca włącznie, do dnia, w którym obchodzi się uroczystość Najświętszego Sakramentu i którzy przez pewien czas modlić się będą pobożnie o wolność i wywyższenie Kościoła katolickiego i Stolicy apostolskiej, o wytępienie herezji i nawrócenie grzeszników, o zgodę między chrześcijańskimi książętami, o pokój i zgodę całego ludu prawowiernego wedle Naszych intencji; którzy w czasie oznaczonym wyżej i poza dniami wielkiego postu raz pościć będą, używając tylko postnych potraw, którzy wyspowiadawszy się z grzechów przyjmą komunią św.; tak samo tym wszystkim, mieszkającym za obrębem Rzymu, którzy w oznaczonym wyżej czasie albo w ciągu trzech miesięcy, oznaczyć się mających przez Ordynariat, a nawet z rzędu, jeśli to uzna za słuszne dla wygody wiernych, w każdym razie przed 8 grudnia, odwiedzą trzy razy kościół katedralny, a w braku tegoż kościół parafialny, lub w braku i tego jeszcze, główny kościół miejscowy i którzy pobożnie spełnią inne warunki, wymienione tutaj – udzielamy odpustu zupełnego, pozwalając także, aby ten odpust, którego raz jeden tylko można dostąpić, ofiarować można za dusze tych, którzy opuścili to życie w łasce Bożej.

Pozwalamy nadto, aby podróżni na lądzie i morzu, spełniwszy wzmiankowane wyżej warunki po powrocie do domu, dostąpili tego samego odpustu.

Spowiednikom, uznanym przez własne Ordynariaty, udzielamy władzy zamienienia przepisanych przez Nas warunków na inne uczynki pobożne, na rzecz osób zakonnych obojga płci i innych jakichkolwiek osób, które nie mogłyby spełnić warunków, wraz z władzą zwolnienia od komunii św. dzieci, które jeszcze nie były przyjęte.

Nadto, wszystkim i każdemu z wiernych, tak świeckim, jak duchownym, czy to zakonnym czy świeckim, jakiegokolwiek zakonu i instytutu, włączając tych, którzy żądają osobnej wzmianki, udzielamy pozwolenia na wybranie w celu, o jaki chodzi, kapłana jakiegokolwiek, czy zakonnego, czy świeckiego wśród duchownych aprobowanych (a z tego mogą korzystać też i zakonnice, nowicjuszki i inne osoby, mieszkające w klasztorach z klauzurą, byleby spowiednik był aprobowany dla zakonnic), który to kapłan osoby wymienione, zgłaszające się do niego w czasie oznaczonym i spowiadające się w celu uzyskania jubileuszowego odpustu i spełniające inne warunki potrzebne, będzie mógł tym razem jedynie wedle sumienia zwolnić od wszelkiej ekskomuniki, suspensy i innych kar i cenzur duchownych, wyznaczonych z jakiejkolwiek przyczyny przez prawo lub sędziego, nawet w przypadkach zarezerwowanych w szczególny sposób dla kogokolwiek, choćby dla Najwyższego Zwierzchnika i Stolicy apostolskiej, jako też rozgrzeszyć ze wszystkich grzechów i występków, zarezerwowanych Ordynariuszom i Nam samym i Stolicy apostolskiej, wyznaczając wszelako poprzednio zbawienną pokutę i wszystko, co przepisuje prawo, a jeżeli chodzi o herezję, odwołanie i wyrzeczenie się błędów, wymagane przez prawo; zamieniać nadto wszelkiego rodzaju śluby, nawet złożone pod przysięgą i zarezerwowane dla Stolicy apostolskiej (wyjątek stanowią śluby czystości, zakonne lub zawierające zobowiązania, przyjęte przez trzecią osobę), zamieniać te śluby, powtarzamy, na inne uczynki pobożne i zbawienne, a jeśli chodzi o penitentów, przebywających w zakonach, a nawet o osoby zakonne, rozgrzeszyć je od wszelkiego uchybienia, przeciw praktyce zakonnej, popełnionego jednak tylko przez naruszenie cenzury. Nie dyspensujemy zresztą niniejszym innych uchybień, popełnionych w jakikolwiek sposób, czy przez zuchwałość czy z ułomności, jawnie lub skrycie, czy przez czyn hańbiący, albo przez inną nieudolność lub niezręczność; ponieważ nie chcemy także zbaczać od konstytucji wydanej przez Benedykta XIV błogosławionej pamięci, rozpoczynającej się od słów „Sacramentum potnitentiae” z oświadczeniami, dodanymi do niej; ani też, aby niniejsze mogły lub powinny być użyteczne tym, których My sami i Stolica apostolska, albo jakiś prałat lub sędzia duchowny był ekskomunikował osobno, suspendował albo ogłosił jako znajdujących się pod mocą wyroku lub cenzury, albo którzy by byli obłożeni publiczną klątwą, chyba jeśliby w oznaczonym czasie dokonali zadośćuczynienia i pogodzili się, jeśli potrzeba, ze stronami.

Do tego dodajemy, że chcemy i pozwalamy, aby przez cały ten czas jubileuszowy każdy zachował niepodzielnie przywilej uzyskania wszelkich odpustów, nie wyłączając zupełnych, udzielonych przez Nas lub Naszych poprzedników. Kończymy list niniejszy, Czcigodni Bracia, wyrażając na nowo nadzieję, jaką mamy w sercu, że za pomocą łask nadzwyczajnych tego jubileuszu, wyznaczonego pod auspicjami Niepokalanej Dziewicy, wielu tych, którzy niegodnie odstąpili od Jezusa Chrystusa, powróci do Niego i że wśród ludu chrześcijańskiego rozkwitnie na nowo miłość do cnót i żar pobożności. Przed pięćdziesięciu laty, gdy Pius IX, Nasz poprzednik, ogłosił, że Niepokalane Poczęcie błogosławionej Matki Jezusa Chrystusa ma być przedmiotem wiary, niezmierzona obfitość łask, jako to przypomnieliśmy, zstąpiła na ziemię, a wzrost zaufania do Dziewicy św. wywołał znaczny postęp dawnej religii ludów. Cóż nas powstrzymuje od oczekiwania czegoś lepszego jeszcze w przyszłości? Bez wątpienia przeżywamy smutną epokę i mamy prawo podnosić tę skargę proroka: „Albowiem nie ma prawdy i nie ma miłosierdzia i nie ma znajomości Boga na ziemi. Złorzeczeństwo i kłamstwo, i mężobójstwo, i kradzież, i cudzołóstwo wylało z brzegów” (Oz 4:1-2). Jednakże wpośród tego, jak nazwać można, potopu złego, oko widzi podobną do tęczy najłaskawszą Dziewicę, znak pokoju między Bogiem a ludźmi. „Łuk mój położę na obłokach i będzie znakiem przymierza między mną, a między ziemią” (Gen 9:13). Chociażby rozszalała nawałnica i noc ciemna zakryła niebo, nikt drżeć nie powinien. Widok Maryi przebłaga Boga i On przebaczy. „I będzie łuk na obłokach, i ujrzę go, i wspomnę na przymierze wieczne” (Gen 9:16). „I nie będzie więcej wód potopu ku wygładzeniu wszelkiego ciała” (Gen 9:15). Bez wątpienia, gdybyśmy zaufali Maryi jak należy, zwłaszcza w czasie, w którym święcić będziemy z większą pobożnością Jej Niepokalane Poczęcie, bez wątpienia, powtarzamy, poznamy, że Ona jest zawsze tą Dziewicą potężną, która „swa dziewiczą stopą zdeptała głowę węża” (Off. Imm. Conc. BMV).

Jako zakład tych łask, Czcigodni Bracia, udzielamy Wam w Panu, z całego serca, Wam i Waszym ludom, błogosławieństwa apostolskiego.

Dan w Rzymie u św. Piotra, 2. lutego 1904 roku, w pierwszym roku Naszego pontyfikatu.

Pius X, Papież.

Na podstawie wydania: Pelplin 1904

Język uwspółcześniono

[1] Sobór Watykański I (1869-1870) – przyp. red.

[2] Bardziej prezycyjne tłumaczenie tego zdania brzmi: ‘Do tego należy dodać, że gdy tylko Pius IX ogłosił jako dogmat Niepokalane Poczęcie Maryi, w Lourdes rozpoczęły się cudowne objawienia Dziewicy’. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu został ogłoszony w 1854 r., a pierwsze objawienie w Lourdes miało miejsce w 1858 r. – przyp. red.

Ilustracja: Murillo, Niepokalane Poczęcie.




150 Ave Maria – modlitwa najmilsza Maryi

Gdy po swym zmartwychwstaniu Chrystus objawił się Uczniom łowiącym ryby na Morzu Tyberiadzkim, przedstawił im naukę będącą cenną wskazówką dla całego Kościoła. Rzekł im: „«Przynieście z ryb, któreście teraz złowili». Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na ląd sieć napełnioną wielkimi rybami, których było sto pięćdziesiąt trzy. A chociaż było ich tyle, nie porwała się sieć” (J 21, 10-11).

Tłumacząc powyższy fragment Ewangelii, św. Grzegorz Wielki naucza, że morze oznacza obecny świat – zamieszany i niestabilny; brzeg natomiast to trwałość spoczynku wiecznego. Uczniowie łowiący na morzu pozostają wśród fal życia doczesnego, Zbawiciel zaś pokonał już śmiertelność ciała i po swoim zmartwychwstaniu stoi na brzegu. I to właśnie na ten brzeg uczniowie wyciągają sieć, w którą złowili sto pięćdziesiąt trzy wielkie ryby. Nie oznacza to, jak z kolei tłumaczy św. Augustyn, że do życia wiecznego zmartwychwstanie tylko stu pięćdziesięciu trzech ludzi, ale „liczba ta wyobraża wszystkich mających łaskę Ducha Świętego. (…) ma w sobie trzy razy pięćdziesiąt i jeszcze trzy, z powodu tajemnicy Trójcy Przenajświętszej”[1].

Trzy razy pięćdziesiąt było liczbą Psalmów Dawida, modlitwy w wyjątkowy sposób wyróżnionej przez Kościół święty. „Psałterz w stu pięćdziesięciu pieśniach proroka Dawida, pisał o. Jacek Woroniecki, obejmuje całą skalę duszy ludzkiej i na wszystkie jej nastroje, na wszystkie jej porywy, pragnienia, zmagania się i bóle znajduje wyraz jasny, prosty, a tak przejmujący, jak żadne słowa ludzkie”[2].

Liczba Psalmów stała się podstawą innych nabożeństw, które w pierwszym tysiącleciu rozwijały się w Kościele Chrystusowym. Należały do nich Psałterz 150 „Ojcze nasz”, Psałterz 150 „Zdrowaś Maryjo”, Psałterz 150 „Wyznań wiary”[3].  Były to Psałterze uproszczone, dostosowane do możliwości osób mniej wykształconych, a jednocześnie wysługujące im owoce darów Ducha Świętego.

Modlitwą szczególnie ukochaną przez Matkę Bożą, a z czasem nabożeństwem, które miało zagwarantować wiernym ratunek na czasy ostateczne oraz zbawienie duszy stało się właśnie 150 powtórzeń „Zdrowaś Maryjo”. W czasie objawienia jakie w XIII w. miał św. Dominik, Najświętsza Maryja Panna podarowała mu Różaniec dołączając do niego obietnicę nawróceń wśród niewiernych i heretyków oraz wzrost gorliwości wiernych. Święty nie musiał długo na te owoce czekać. Jeszcze za swojego życia był świadkiem tysięcy nawróceń.

Jednak forma Różańca za czasów św. Dominika była inna niż obecnie. Ewoluowała przez wieki, w taki sam sposób w jaki rozwija się Tradycja Kościoła – stopniowo jako pobożny zwyczaj wiernych, który z czasem otrzymuje aprobatę Magisterium Kościoła. W ten sposób bardzo wcześnie przyjęło się odmawiać 150 Ave Maria. Z czasem do Psałterza Maryjnego wierni zaczęli dołączać medytację, która także towarzyszyła Psałterzowi Dawidowemu.  Flaminiusz, hagiograf św. Dominika, utrzymywał, że podczas swojego objawienia, Matka Boża poprosiła świętego, aby pierwszej części Różańca towarzyszyło rozmyślanie o narodzeniu Pana Jezusa, drugiej – o Jego Męce i trzeciej – o chwale Jego Zmartwychwstania[4]. Błogosławiony Alan de la Roche, w swojej Apologii z XV w. potwierdził, że te trzy części towarzyszące Różańcowi, zakorzeniły się w duchowych praktykach wiernych[5].

Nabożeństwo w tej formie szybko rozprzestrzeniało się także poza Francją. Jezuicki badacz,
o. Herbert Thurston, opisał staroangielski poemat stworzony w XIII w., opowiadający historię młodzieńca, który codziennie odmawiał gorliwie sto „Zdrowaś Maryjo”. Pewnego razu objawiła się mu Matka Boża i poprosiła, aby odmawiał nie dwa razy po pięćdziesiąt, ale trzy razy po pięćdziesiąt Ave, bowiem dopiero wówczas Jej Psałterz jest kompletny. Co więcej, Najświętsza Maryja Panna miała go poprosić, aby pierwszą pięćdziesiątkę odmówił rano, ofiarując ją na cześć Zwiastowania i Wcielenia, drugą w południe na cześć Narodzenia Pana Jezusa[6], a trzecią wieczorem na cześć Wniebowzięcia i niebieskiej Chwały Maryi[7].

W XV w. kartuz bł. Dominik z Prus zaproponował, aby do każdego Pozdrowienia Anielskiego dołączyć rozważanie jakiejś tajemnicy z życia Zbawiciela: do pierwszego – tajemnicę Zwiastowania, do drugiego – Nawiedzenia, do trzeciego – Narodzenia Pana Jezusa. Kolejne tajemnice miały nawiązywać do chrztu Pana Jezusa, cudu w Kanie, wskrzeszenia Łazarza, Przemienienia, Męki i Zmartwychwstania. Pięćdziesięciu Ave towarzyszyło zatem rozmyślanie nad pięćdziesięcioma wydarzeniami z życia Zbawiciela[8].

Takie odmawianie Różańca przyczyniło się do ogromnego wzrostu pobożności. Twórca tej formy, wspomniany bł. Dominik, z letniego, niestabilnego duchownego stał się wzorem doskonałości zakonnej. Jego metoda odmawiania Różańca praktykowana przez współbraci doprowadziła do rozkwitu opactwa Marienfloss, w którym przebywał Błogosławiony. Problem jednak nastręczało zapamiętanie wszystkich pięćdziesięciu tajemnic oraz formuł, których trzeba było nauczyć się na pamięć. Wierni potrzebowali uproszczenia.

Na pomoc przyszedł wspomniany już bł. Alan de la Roche. Zaproponował ograniczenie liczby rozważanych tajemnic do 15, po 5 na każdą część Różańca[9]. Z kilkoma wyjątkami, 15 tajemnic przedstawionych przez Błogosławionego odpowiadało tajemnicom, jakie rozważamy podczas Różańca obecnie. Błogosławiony Alan przyczynił się także do spopularyzowania nabożeństwa różańcowego wśród świeckich. Za jego sprawą w ciągu dwóch lat do bractw różańcowych przystąpiło 500 tys. osób[10].

Prawie ostateczną formę nadał Różańcowi dominikanin o. Albert di Castello. W wydanym w 1521 r. Rosario Della Gloriosa Vergine przedstawił on koncepcję „tajemnicy” jako podanej do kontemplacji prawdy, której jednak nigdy nie pojmie się w pełni. Dominikanin dodał także „Ojcze nasz” przed każdą dziesiątkę.

Tak ukształtowane w ciągu trzech stuleci nabożeństwo różańcowe nabrało nowej wzniosłości, gdy w 1569 r. Papież św. Pius V wydał encyklikę Consueverunt Romani. Przypomniał w niej wagę nabożeństwa do Maryi niszczącej głowę węża i wszelkie herezje oraz potwierdził formę Różańca, „w którym Matka Boża jest czczona poprze Pozdrowienie Anielskie powtórzone 150 razy, czyli tyle samo ile psalmów znajduje się w Psałterzu Dawida” . Tym samy kanonizował Różaniec święty w jego wykształconej przez wieki formule. Dzięki temu została potwierdzona prawda, że Różaniec został dany ludowi Bożemu przez samego Ducha Świętego.

Matka Boża także interweniowała kilka razy, aby przypomnieć, że najmilszą Jej formą Różańca jest ta złożona z 15 tajemnic. W 1884 r. Najświętsza Panna Różańcowa z Pompejów objawiła się umierającej Natinie Agrelli mówiąc: „Ktokolwiek pragnie otrzymać łaski, niech odprawi na Moją cześć trzy nowenny odmawiając 15 tajemnic różańca, a potem niech odmówi znowu trzy nowenny dziękczynne”[11].

Najświętsza Maryja Panna objawiła nam nie tylko to, że medytacja 15 tajemnic różańcowych jest Jej najmilsza, ale także to, że pozostaje najskuteczniejsza w walce o życie wieczne. Matka Boża Fatimska przedstawiła warunki nabożeństwa pierwszych sobót pięciu kolejnych miesięcy, wysługującego wiernym zbawienie dusz. Obiecywała: „W godzinę śmierci obiecuję przyjść na pomoc ze wszystkimi łaskami tym, którzy przez 5 miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię Św., odmówią jeden różaniec i przez 15 minut rozmyślania nad 15 tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”.

Za pośrednictwem Matki Bożej, Niebiosa dały wiernym formułę Różańca świętego, a Kościół katolicki potwierdził ją swoim autorytetem: Podczas odmawiania 150 „Zdrowaś Maryjo” wierni mieli rozważać trzy wielkie tajemnice naszego Zbawiciela: Jego Wcielenie, Mękę i Zmartwychwstanie. Jeszcze Paweł VI w adhortacji apostolskiej z 1974 r., Marialis Cultus, podkreślał, że Różaniec jest „mądrze podzielony na trzyczęściową serię”. Papież utrzymywał także, że „Różaniec, ponieważ opiera się na Ewangelii i odnosi się, jakby do centrum, do tajemnicy Wcielenia i odkupienia ludzi, trzeba uważać za modlitwę, która w pełni posiada znamię chrystologiczne”.

Oprac. CE

[1] Św. Tomasz z Akwinu, Złoty Łańcuch, W drodze, Poznań, 2007, s. 308.

[2] O. J. Woroniecki, Pełnia modlitwy, W drodze, Poznań, 2007, s. 107.

[3] G. Firnstahl, A Pilgrim’s History of the Rosary, WestBow Press, Bloomington 2011.

[4] D. Mozard, Étude sur les origines du Rosaire, Lyon 1911, s. 164.

[5] Mozard, dz. cyt., s. 162.

[6] O. Thurston tłumaczy, że „Narodzenie Pana Jezusa” oznacza tutaj Jego narodzenie do życia naznaczonego cierpieniem.

[7] Mozard, dz. cyt., s. 165-6.

[8] Mozard, dz. cyt., s. 175.

[9] Mozard, dz. cyt., s. 176.

[10] G. Firnstahl, dz. cyt.

[11] Jest to tzw. Nowenna Pompejańska.

Ilustracja: Matka Boża z Różańcem, Guido Reni.




Objawienie Maryi w La Salette

Było to dnia 19 września 1846 roku, w sobotę, w dzień poprzedzający Święto Siedmiu Boleści Maryi. Słoneczny ranek zagościł w kotlinie La Salette. Dwoje pastuszków, Maksymin i Melania, wypędzają swoje stado zygzakowatą drogą po zboczu Planeau pod górę, na pastwisko w granicach gminy La Salette. Nie domyślają się, że prowadzi ich tajemnicza dłoń. Piotr Selme, gospodarz, u którego w tym tygodniu Maksymin jest na służbie, przez całe przedpołudnie kosi trawę w pobliżu dzieci pasących stada.

Około południa słychać z wioski La Salette głos dzwonu na Anioł Pański.  Dzieci spędzają zwierzęta razem i prowadzą je w inne miejsce płaskowyżu. Najpierw poją krowy w potoku Sezia, w tzw. zbiorniku dla bydła i pędzą je na łagodne zbocze góry Gargas. Same zaś siadają w dole, na lewym zboczu Sezii, obok źródła dla zwierząt i spożywają przyniesiony ze sobą czarny chleb z serem. Piją do tego świeżą źródlaną wodę, a wierny towarzysz Maksymina – pies Lulu, również dostaje swoją porcję jedzenia.

Inni pasterze, pasący niedaleko Maksymina i Melanii, też przyprowadzili swoje bydło do źródła, aby je napoić i aby również się posilić. Maksymin i Melania zostają w końcu sami. Siadają wygodnie po prawej stronie strumienia, obok małej studni, która w lecie zawsze wysychała. Ponieważ bawiły się przez całe przedpołudnie i już od samego świtu były na nogach, są zmęczone. Słońce praży na odsłoniętych stokach – i dzieci, wbrew swoim zwyczajom, zasypiają.

Po półtorej godzinie Melania nagle się budzi. Pierwsza jej myśl dotyczy krów. Zrywa się na równe nogi i rozgląda się wokoło, wypatrując zwierząt. Nie może ich jednak zobaczyć z niecki, w której się znajduje. Wówczas przestraszona woła: Maksyminie, chodź, nie ma naszych krów! Na wpół śpiący jeszcze chłopiec mówi do swej towarzyszki: Co się stało? Co tak krzyczysz? Melania znów powtarza: Krowy zniknęły! Dzieci zrywają się szybko z miejsca i pędzone strachem biegną pod górę, na małe wzniesienie. Spostrzegają, że krowy pasą się na przeciwległym zboczu góry Gargas.

Z westchnieniem ulgi Melania chce zawrócić z powrotem do niecki, ale w połowie drogi staje jak wryta, ogarnięta ponownie strachem. Najpierw nie może wydobyć z siebie żadnego słowa. Później woła słabym głosem: Memin, spójrz na tę wielką jasność tam w dole! Gdzie, gdzie? – odpowiada chłopiec i doskakuje do dziewczynki. Nad kamieniem, na którym spali niedawno, unosi się tajemnicza, wielka ognista kula. To wyglądało jak słońce, które spadło na ziemię – powiedzą dzieci później – ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce. Światło staje się coraz większe i im bardziej się powiększa, tym intensywniej świeci. Co to może być? – jak błyskawica przez głowę dziewczynki przelatuje myśl: to może być Zły, którym grozili jej niekiedy ludzie majstra, gdy była niegrzeczna. Ach, Boże kochany – wzdycha i wypuszcza z ręki pasterski kij. Maksymin jest również wystraszony. Podobnie jak Melania wypuszcza kij, ale natychmiast go podnosi i mówi: Trzymaj swój kij, ja trzymam swój, a jeżeli to coś nam zrobi, już ja je zdzielę. W tym momencie jasność zaczyna robić się nagle przeźroczysta. W roziskrzonym świetle ukazują się dwie ręce, w rękach zaś ukryta twarz. Coraz wyraźniej zarysowuje się kształt postaci. Zdaje się siedzieć, pochylona z głową do przodu, jak kobieta, którą przygniata ciężkie brzemię lub wielkie cierpienie. Następnie świetlista kula zaczyna się rozjaśniać ku górze, a dziwna osoba wstaje, odejmuje ręce od twarzy, chowa je w szerokich rękawach sukni, zbliża się do pastuszków i uspokaja ich słowami pełnymi dobroci. Zwraca się do dzieci, które wciąż jeszcze stoją nieruchomo, nie spuszczając z Niej oczu. I teraz słyszą głos: “Zbliżcie się moje dzieci, nie bójcie się! Jestem tutaj, aby przekazać wam ważne Orędzie”.

Głos nieznajomej Pani brzmi serdecznie i łagodnie jak muzyka. Wszelki strach gdzieś pierzchnął, a dzieci zbiegają zboczem w dół, do tajemniczej postaci. Pani pełna majestatu podchodzi bliżej, a potem stają tak blisko siebie, że nikt nie mógłby przejść między nimi. Przed nimi stoi Pani pełna dostojeństwa, ale i matczynej troski. Jest tak piękna, iż od tej pory dzieci mają dla Niej tylko jedno imię – “la belle Dame” – Piękna Pani. Ma na sobie złocistą szatę, na której promienieją niezliczone gwiazdy. Korona z róż otacza Jej głowę. W każdej róży lśni świetlisty diament, a całość wygląda jak lśniący diadem królowej. Na długą, białą szatę ma zaś założony złocistożółty fartuch. Na Jej nogach – skromne białe buty, obsypane jednak perłami, a Jej stopy przyozdabia mała girlanda z róż we wszystkich kolorach. Trzeci wieniec z róż okala Jej niebieską chustę na ramionach, na których dźwiga ciężki, złoty łańcuch. Na małym łańcuszku wokół szyi wisi krzyż z młotkiem i obcęgami po bokach. A Chrystusa na krzyżu widzą dzieci, jak gdyby był żywy. Promienieje z Niego całe światło, w którym zanurzona jest Zjawiona. Szlachetna, owalna twarz Pięknej Pani jest pełna wdzięku, którego żaden artysta nie jest w stanie oddać. Promieniuje najjaśniejszym blaskiem. Oczy zaś pełne są nieskończonego bólu, Pani płacze bez przerwy gorzkimi łzami. Jednakże łzy te płyną jedynie do wysokości krzyża na piersi i zamieniają się tam w promienisty wieniec świetlistych pereł. Całe zjawisko jest przeźroczyste i unosi się odrobinę nad ziemią. Wszystko błyszczy i migocze, iskrzy się i promienieje. Dzieci stoją zdumione i zapominają o wszystkim wokół siebie.

Zjawiona obejmuje dzieci spojrzeniem pełnym matczynej miłości. Potem zaczyna mówić: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna. Jest ono tak ciężkie i tak przygniatające, że już dłużej nie będę mogła go podtrzymywać.

Od jak dawna już cierpię z waszego powodu! Chcąc, aby Mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustannie wstawiać się za wami. Ale wy sobie nic z tego nie robicie.

Choćbyście wiele się modlili i czynili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić mi trudu, którego się dla was podjęłam.

Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie, i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ramię Mego Syna tak ciężkim. Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna. Te dwie rzeczy czynią ramię Mego Syna tak ciężkim.

Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to zeszłego roku na ziemniakach, ale nic sobie z tego nie robiliście; przeciwnie, znajdując zepsute ziemniaki, przeklinaliście, wymawiając Imię Mojego Syna. Będą się one psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale.”

Tu Zjawiona przerywa nagle. Podczas gdy mówi o ziemniakach, Melania odwraca się do Maksymina, jak gdyby chciała go zapytać, co Piękna Pani chce przez to powiedzieć. Melania rozumie tylko niektóre słowa francuskie, m.in. również pomme jako jabłko. “Ach, nie rozumiecie, dzieci! Powiem wam to inaczej.” Powtarza im w miejscowej gwarze to, co już powiedziała o zbiorach i kontynuuje w dialekcie: “Jeżeli macie zboże, nie trzeba go zasiewać, bo wszystko, co posiejecie, zjedzą zwierzęta. A jeżeli coś wyrośnie, obróci się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód, lecz zanim to nastąpi, dzieci poniżej lat siedmiu będą dostawały dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą cierpieć z powodu głodu. Orzechy się zepsują, a winogrona zgniją.”

Zjawiona znowu przerwała. Każdemu z dwojga dzieci powierzona zostaje tajemnica w taki sposób, że żadne nie słyszy, co Pani mówi drugiemu. Później Pani kontynuuje: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. A teraz Zjawiona stawia im pytanie: Czy dobrze się modlicie, moje dzieci? Obydwoje odpowiadają zupełnie szczerze: Niespecjalnie, proszę Pani. Na to następuje matczyne napomnienie: Ach dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem. Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Latem na Mszę Świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedziele przez całe lato, a w zimie, gdy nie wiedzą, czym się zająć, idą na Mszę świętą jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy! Piękna Pani stawia dzieciom jeszcze jedno pytanie: Moje dzieci, czy nie widziałyście nigdy zepsutego zboża?”

Maksymin, nie zastanawiając się długo odpowiada w imieniu ich obojga: “Nie, proszę Pani, nigdy nie widzieliśmy”.

Wtedy Pani zwraca się do chłopca: “Lecz ty Maksyminie, musiałeś je widzieć. Nie przypominasz sobie, jak kiedyś szedłeś z ojcem z Coin do Corps? Tam wstąpiliście do zagrody. Gospodarz powiedział: „Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje”. Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. W drodze powrotnej do domu ojciec dał ci kawałek chleba ze słowami: „Weź to, kto wie, czy na Boże Narodzenie będziemy mieli jeszcze cokolwiek, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło”. – “Tak, zgadza się, proszę Pani!” – woła ożywiony Maksymin – “teraz sobie przypominam. Nie pomyślałem o tym”.

Wtedy Piękna Pani daje im taki nakaz: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi!”

Potem oddala się od pastuszków, przechodzi strumień Sezia i unosi się w górę drogą w kształcie litery S. Przy tym powtarza swoją prośbę, tym razem już nie w dialekcie, spoglądając w stronę Rzymu: “A więc, moje dzieci, przekażcie to dobrze całemu mojemu ludowi!”

Przybywszy na szczyt wzniesienia Pani unosi się na około półtora metra nad ziemię. Jeszcze raz ogarnia swoim matczynym spojrzeniem dzieci i całą ziemię. Przestaje płakać i wydaje się jeszcze piękniejsza niż przedtem. Jednak głęboki smutek pozostaje na Jej obliczu. Pastuszkowie patrzą teraz ze zdziwieniem, jak postać zaczyna rozpływać się w blasku, który Ją opromienia. Najpierw znika głowa, później ramiona, a w końcu całe ciało. Tylko kilka róż, którymi były przyozdobione Jej stopy, unosi się jeszcze przez chwilę w powietrzu. Maksymin podskakuje do góry i chce je chwycić, jednak wtedy znikają również i one, i wszystko się kończy.

Dzieci stoją pogrążone w zadumie. Melania pierwsza odzyskuje mowę: Musiała to być jakaś wielka Święta! A Maksymin dodaje: O gdybyśmy wiedzieli, że to była wielka Święta, poprosilibyśmy Ją, aby nas zabrała ze sobą do nieba! A Melania z żalem wzdycha: Ach, gdyby tak jeszcze tu była! Potem dodaje: Chyba nie chciała, abyśmy zobaczyli, dokąd pójdzie.

Dzieciom zostaje wspomnienie – wspomnienie, które jest obecne w ich sercach i nigdy nie wygaśnie – a także polecenie Pięknej Pani, by przekazały dalej Jej Orędzie.

Wiadomość o Objawieniu i cudownym źródle rozchodziła się niezwykle szybko. W pierwszą rocznicę Objawienia, dnia 19 września 1847 roku, frekwencja przypominała wędrówkę ludów. Już dzień wcześniej wszystkie ulice i drogi pełne były ludzi. Kościoły w okolicznych wioskach były oblegane przez tych, którzy chcieli przystąpić do sakramentów świętych – znak, że to nie tylko ciekawość wiodła te tłumy ludzi do La Salette.

Do badania i oceny objawienia Maryjnego uprawniony jest biskup diecezji, w której się ono zdarzyło. Biskup wypowiada się w tym wypadku jako oficjalny reprezentant całego Kościoła przy czym zobowiązuje się do wnikliwego przeanalizowania faktów i potwierdza naturalną pewność, idącą w parze z tymi udowodnionymi faktami.

La Salette należy do diecezji Grenoble. Dlatego też Objawienie z La Salette zostało poddane badaniu przez ówczesnego biskupa Grenoble Philiberta de Bruillard. Gdy usłyszał o cudownym wydarzeniu w La Salette – po raz pierwszy dnia 5 października 1846 roku, a więc 14 dni po Objawieniu, od proboszcza Melin z Corps – powołał dwie komisje, składające się z kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Miały one zbadać i sprawdzić szczegółowo Objawienie. On sam tym badaniom przewodniczył. Wysłał wszystkie dokumenty i wyniki badań do Rzymu i otrzymał za swoje surowe i mądre badanie wyraźną pochwałę.

W wyniku tego dnia 19 września 1851 roku mógł obwieścić światu:

“Objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i  wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.

Za decydujące uznał następujące problemy:

1. Wydarzenia z La Salette, ani jego okoliczności, ani jego celu ściśle religijnego nie da się wytłumaczyć innymi przyczynami, jak tylko przez Bożą interwencję.

2. Cudowne następstwa wydarzenia są świadectwem samego Boga sprawiającego cuda, a takie świadectwo przewyższa świadectwa ludzi czy też ich zastrzeżenia.

3. Tym dwom motywom, rozważanym osobno i razem, należy podporządkować całe zagadnienie. Obalają one wszystkie, doskonale nam zresztą znane, zarzuty i wątpliwości związane z La Salette.

4. Zważywszy wreszcie, że poddanie się przestrogom z nieba może nas uchronić przed nowymi karami, które nam zagrażają, stwierdzamy, że dalsze wahanie się i upór może nas tylko narazić na zło, którego nie można by naprawić.

Rok później, w maju 1852 roku, biskup Philibert de Bruillard osobiście położył kamień węgielny pod sanktuarium, którego budowa w trudnych do przebycia górach do dzisiaj jest świadectwem wielkiej ofiarności ludzi owego czasu. W celu rozpowszechniania ważnego Orędzia z La Salette powołał do istnienia Zgromadzenie Księży – Misjonarzy Matki Bożej z La Salette. Założenie nowego zgromadzenia biskup de Bruillard uważał za ukoronowanie dzieła swojego życia. Jego ostatnią wolą było, aby jego serce zostało złożone na Świętej Górze w sanktuarium Pięknej Pani.

Źródło: http://saletyni.pl/la-salette/objawienie




Moja Matka

o. Józef Schryvers

Proste, ale głębokie dzieło poświęcone Maryi jako naszej duchowej Matce. Książka podziwiana i polecana przez św. Maksymiliana Kolbego.

Pobierz plik

Ilustracja: Roberto Ferruzzi, Madonnina




Maryja tarczą wiary, czyli miejsce Matki Bożej w apologii chrześcijańskiej (2)

ks. dr Jan Żukowski

Maryjne proroctwa

Jak w ogólności historia objawienia i dzieje Kościoła łączą się z postacią Maryi, tak w szczególności wielka część dowodów naszej religii około Niej się formuje. Dowodami tymi są, w pierwszym rzędzie proroctwa i cuda. Próbowano wprawdzie przez kilkanaście lat, najpierw we Francji, zastąpić tradycyjną apologetykę, posługującą się głównie zewnętrznymi kryteriami, metodą nową, opierającą badanie boskiego początku objawienia na rezultatach dociekań przyrodniczych, na refleksjach moralno-społecznych lub też na historii i filozofii religii; próby te jednak, chociaż mogą mieć miejsce obok dotychczasowej apologetyki, nie są w stanie wyrugować tego sposobu obrony religii, którym posługiwał się pierwszy apologeta chrystianizmu i jego twórca, Chrystus Pan: „Wierzcież uczynkom, abyście poznali i wierzyli” (Jan 10,38). Aby hołd wiary naszej zgodny był z rozumem, „chciał Bóg z wewnętrznymi pomocami Ducha świętego złączyć zewnętrzne dowody swego Objawienia, to jest czyny Boże, a przede wszystkim cuda i proroctwa, które wykazując jawnie wszechmoc i nieskończoną mądrość Boża, i są najpewniejszymi znamionami Objawienia Bożego, zrozumiałymi dla wszystkich.

Otóż sporą część tych czynów Bożych dokonał Bóg dla Maryi i przez Maryję, podnosząc Ją w ten sposób do zaszczytu kolumny prawdy w znaczeniu biernym i czynnym. Uwydatnia się to szczególnie jasno w proroctwach. Proroctwa dotyczące Maryi dowodzą, że jest Ona w sposób nadzwyczajny przedmiotem myśli Bożej; proroctwa przez Maryję wygłoszone dowodzą, że Bóg wszechwiedzący jest z Nią, dając Jej widzenie przyszłości. A zatem czciciel Maryi, analizując Jej proroctwa, uprzytamnia sobie dowody boskości Objawienia i utwierdza się w wierze. Postać Maryi w tym stopniu wplata się w całokształt religii chrześcijańskiej, że religia ta jest bez Niej nie do wyobrażenia. Jak więc z jednej strony wszystko, co za prawdziwością wiary przemawia, także ku Maryi zmierza, tak i na odwrót dzieła Boże, dotyczące Maryi, stają się poparciem prawdy Objawienia.

Rozróżniamy proroctwa maryjne czworakiego rodzaju: słowne, rzeczowe czyli typy lub przeobrażenia, tradycje narodów pogańskich, wreszcie własne proroctwa Maryi.

Proroctwa słowne, dotyczące Maryi

Podobnie jak sam Zbawiciel, tak i Matka Jego była przedmiotem myśli i tęsknoty proroków, dlatego zwie Ją Kościół Królową patriarchów, Królową proroków, podobnie jak nazwy Jezusa Królem patriarchów. Bóg Ją „posiadł na początku dróg swoich, pierwej niźli co uczynił od początku” (Prz 8,22-31). Natchnieni od Boga, patrzą na nią prorocy już u kolebki całej ludzkości, widząc Ją przy skończeniu wieków.

„Położę nieprzyjaźń między tobą, a między niewiastą, i między potomstwem twoim, a potomstwem jej” (Rodz 3,15). Zapowiedzianą w tej pierwszej dla upadłej ludzkości wesołej nowinie walkę i zwycięstwo niewiasty, ostatni księga prorocza Pisma świętego przedstawia jako fakt dokonany: „I ukazał się znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej nogami, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu. A będąc brzemienną… I smok stanął przed niewiastą, która miała porodzić… I zrzucony został ów smok wielki, wąż starodawny, nazwany diabłem i szatanem ” (Ap 12, 1.2.4.12).

Między tym pierwszym i ostatnim proroctwem spotykamy cały szereg innych, które kreślą rozmaite rysy postaci Maryi. „Oto Panna pocznie i porodzi syna i nazwą imię Jego Emanuel” (Iz 7, 14; por. Mt 1,23). „I wnijdzie różdżka z korzenia Jessego, a kwiat z korzenia jego wyrośnie” (Iż 11,1). „Pan stworzył nowinę na ziemi: białogłowa ogarnie męża” (Jr 21,22). „Rodząca porodzi” (Mi 5,2). Wiele innych przepowiedni nie przytaczamy dosłownie; można się spierać o ich sens dosłowny, lecz jeżeli weźmie się pod uwagę po pierwsze, że wiele miejsc Pisma świętego prócz sensu dosłownego ma znaczenie typiczne czyli mistyczne; po drugie, że Kościół, nieomylny tłumacz Pisma świętego, a w szczególności Ojcowie Kościoła, których zgodne tłumaczenie jest nieomylną normą w rozumieniu ksiąg świętych, tłumaczą te przepowiednie o Maryi, to nie można zaprzeczyć, że Matka Zbawiciela wielokrotnie przez Ducha świętego została poddana myśli proroków.

Kilka przepowiedni Maryja otrzymała bezpośrednio. Archanioł Gabriel mówi do Niej: „Błogosławionaś ty między niewiastami… porodzisz syna i nazwiesz imię Jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwan Synem Najwyższego, i da Mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca Jego, i będzie królował w domu Jakubowym na wieki: a królestwu Jego nie będzie końca” (Łk 1,28,31-33, por. 35). Od Elżbiety słyszy słowa: „Błogosławionaś ty między niewiastami, i błogosławiony owoc żywota twego […] A błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana” (Łk 1,42.45). Symeon rzekł do Maryi: „Oto ten położony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą, i duszę twą własną przeniknie miecz” (Łk 2,34-35). Za proroctwo możemy też uważać słowa Jezusowe: „Oto syn twój… Oto matka twoja” (J 14,26.27), słowa te bowiem według powszechnej tradycji nadają Maryi macierzyńskie prawa i obowiązki względem ludzi i tym samym przygotowują i przepowiadają fakt przedziwny, jaki widzimy w chrześcijaństwie, mianowicie fakt czci Maryi jako Matki duchowej.

Byłoby zbyteczną rzeczą dowodzić oczywistego faktu, że wszystkie wymienione proroctwa spełniły się w najdrobniejszych szczegółach, przez co stwierdzony został ich charakter proroczy. Jeżeli więc na Maryję patrzymy, rozważając dotyczące Jej proroctwa, uprzytamniamy sobie tym samym dowody, stwierdzające prawdziwość przekonania, jakie o Maryi ma chrześcijaństwo, oraz boskość religii chrześcijańskiej i zasilamy naszą wiarę, mówiąc z Janem Damasceńskim: „Ciebie prorocy wysławiają”, i z Bernardem: „Od Najwyższego przejrzana i przygotowana, od aniołów oczekiwana, przez patriarchów zapowiedziana, przez proroków obiecana”.

Źródło: ks. dr Jan Żukowski, Marya tarczą wiary, czyli stanowisko Bogarodzicy w apologii Chrystianizmu. Lwów 1907.




Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (2)

o. Emil Neubert SM

Radzenie się Maryi

Obowiązki stanu, zdarzenia zewnętrzne i natchnienia łaski objawiają nam życzenia i pragnienia naszej Matki Niebieskiej. Dostosowanie się do wszystkich tych wskazówek, ujawniających Jej intencje w stosunku do nas, oznacza życie w bliskim z Nią zjednoczeniu, co jest możliwe poprzez naszą władzę wolitywną. Niektóre z Jej dzieci posuwają się jeszcze dalej: nie zadowalają się jedynie słuchaniem, gdy Ona do nich mówi, ale radzą się Jej, gdy Ona milczy, aby zawsze wiedzieć, czego od nich oczekuje. Wzmiankę o tej praktyce można znaleźć w biografiach lub w pismach wielu świętych, zwłaszcza tych z ostatnich stuleci.

„Dostojna Maryja jest doskonałym doradcą, a Jej rady można stosować wszędzie i do wszystkiego”, pouczał ojciec Chaminade jednego ze swych gorliwych uczniów[1]. Sodalisom Najświętszej Maryi Panny zalecał, aby „słuchali we wszystkim Jej zdania”[2]. Czcigodny ksiądz Cestac[3], współczesny ojcu Chaminade’owi, i tak jak on wielki sługa Maryi, miał zwyczaj konsultowania z Nią każdego najmniejszego ze swych działań. „To Ona”, wyznawał, „kieruje wszystkim; to Ona mnie inspiruje do pisania i do wstrzymywania się od pisania”. Przy innej okazji dodawał: „Przyzwyczajony do bycia prowadzonym przez Najświętszą Pannę jak za rękę, zawsze obawiam się zboczyć z prawdziwej drogi, którą powinienem podążać”[4]. „Nie chciałbym nawet wbić w domu gwoździa”, deklarował, „bez uprzedniego poproszenia o pozwolenie Najświętszej Panny”[5].

Można zasięgać rady Maryi, tak jak zasięgamy rady osoby, do której mamy pełne zaufanie. Najpierw opowiadamy Jej o tym, co zamierzamy uczynić, pytamy, czy się zgadza lub czy ma inną koncepcję. Czasami mamy wrażenie, że Maryja jest zadowolona z przedstawionej Jej propozycji i wówczas możemy ją zrealizować. Czasami czujemy, że się nie zgadza; być może działamy pod wpływem naturalnych impulsów: egoizmu, pośpiechu, zniecierpliwienia… albo proponowane przez nas środki są nieskuteczne. W tym ostatnim przypadku musimy się zastanowić w Jej obecności nad środkami lepiej służącymi naszym celom i prosić Maryję o zgodę.

W radzeniu się Maryi nie chodzi zatem o to, aby dała nam gotowe rozwiązanie, które mamy jedynie zastosować. Ona nie chce zachęcać nas do intelektualnego lenistwa; chce nas uczyć, w jaki sposób działać i nie pozostawać biernym. Kiedy z Nią coś konsultujemy, pragnie, abyśmy z pomocą łask, jakie nam wyjednuje, zastanawiali się w Jej obecności nad najlepszymi środkami, jakich powinniśmy w danej sytuacji użyć. Ta refleksja może trwać nie dłużej aniżeli mgnienie oka. Gdy jesteśmy blisko Maryi, szybko odgadujemy, czego Ona pragnie, tak jak dziecko, które spogląda na matkę przed wykonaniem jakiegoś ruchu, od razu wie, czy ma jej pozwolenie, aby coś zrobić. Jakkolwiek krótka byłaby konsultacja z Maryją, jest aktem pozytywnym, a nie biernym czekaniem na objawienie się jakiegoś znaku.

Nie można powiedzieć, że radzimy się Maryi, gdy tylko przedstawiamy Jej swoje projekty, prosząc o Jej błogosławieństwo i uważamy je za automatycznie zaakceptowane. Są osoby, które pragną, aby kierownik duchowy błogosławił znakiem krzyża wszystkie ich plany, żeby wzmocnił je swoim autorytetem. Zadaniem kierownika duchowego nie jest odpowiadanie „Amen” na wszystko, co mu się przedstawia. Przed zatwierdzeniem jakiegokolwiek pomysłu musi go zbadać i, jeśli to konieczne, poprosić o jego doprecyzowanie lub zmianę. Aby radzić się Matki Bożej, musimy nie tylko przedstawić Jej to, co proponujemy, ale także czekać na potwierdzenie lub odrzucenie danego pomysłu. Niestety, wiele osób jest zbyt niecierpliwych, aby nauczyć się tego oczekiwania.

Radzenie się Maryi trwa zazwyczaj krócej, aniżeli sugeruje to zaprezentowana metoda. Często wystarczy jedno spojrzenie na Matkę. Zarówno szybkość, jak i skuteczność tej praktyki przynoszą korzyści, gdy zachowujemy pamięć o sukcesach lub porażkach, jakich doświadczyliśmy w podobnych sytuacjach w przeszłości. 

Czy to uczucie, które mówi nam, że Maryja zatwierdza lub odrzuca proponowane działania, jest objawieniem? Otóż nie jest, poza przypadkami dusz uprzywilejowanych działaniem nadprzyrodzonych łask mistycznych. Spodziewanie się objawienia groziłoby popadnięciem w iluzjonizm. Czy jest to uczuciowe wrażenie lub produkt wyobraźni? Odpowiedź ponownie jest negatywna – wrażliwość i wyobraźnia nie mają nic wspólnego z otrzymywaniem odpowiedzi od Maryi.

Cóż zatem sygnalizuje tę odpowiedź? Wskazuje na nią „prawie  pewność”, która jest wynikiem współpracy intelektu, serca, woli i łaski.

Rozważmy najpierw rolę intelektu. Czasami działa władza, którą filozofowie nazywają „rozumującym intelektem”. Polega ona na szukaniu, ważeniu i porównywaniu w obecności Maryi argumentów „za” i „przeciw”, po to, aby zrozumieć, który z nich powinien zaważyć na ostatecznej decyzji i działaniu.

Zazwyczaj jednak to władza intelektu intuicyjnego odczytuje preferencje Maryi. Jest niczym niezawodny instynkt. Istnieją podobne przypadki w porządku czysto naturalnym. Częstokroć, gdy osoba duchowna nie wie, co powinna zrobić w danej sytuacji, wystarczy, aby zapytała: „Co by doradził mi mój przełożony?”. Wówczas natychmiast otrzymuje potrzebne światło intelektu. Czasami dziecko chciałoby pójść za przykładem niegrzecznego towarzysza. Ale waha się; w jego sumieniu walczą argumenty „za” i „przeciw”. Nagle w jego umyśle pojawia się obraz jego matki. „Co by powiedziała moja mama?” To rozwiewa jego wątpliwości, a ono podejmuje właściwą decyzję. W ten sam sposób stałe pragnienie, aby dostosować się do wszystkich intencji swojej Niebiańskiej Matki, pozwala duszy maryjnej niezawodnie odgadnąć, czego Ona oczekuje.

Ponadto intelekt jest w takich wypadkach niebywale umiejętnie wspomagany przez serce. Serce posiada intuicję, która wykracza ponad zdolności zimnego rozumu. Osoba rozumie pewne zachowania swego przyjaciela, których najlepszy z psychologów nie potrafiłby wytłumaczyć. A czy kiedykolwiek
jesteśmy bardziej kochający niż wówczas, gdy przebywamy w obecności Maryi i staramy się znaleźć odpowiedź na pytanie, co sprawiłoby Jej największą przyjemność?

Aktom rozumu i serca towarzyszy działanie woli. Wiemy, jak istotną rolę odgrywa wola w przyjmowaniu prawd moralnych, zwłaszcza tych, które stawiają stanowcze wymagania. To ona ma za zadanie uciszać namiętności i egoizm oraz szczerze przyjmować prawdę taką, jaką ona jest, ze wszystkimi jej konsekwencjami, nawet najbardziej przerażającymi. Jakże wiele osób nie widzi, ponieważ boi się zobaczyć!

Będąc blisko Maryi, nie boimy się widzieć rzeczy takimi, jakimi one są; w Jej bliskości namiętności ustępują, egoizm wstydzi się za siebie; blisko Niej stajemy się szczerzy. „Każdy człowiek kłamca”, mówi Duch Święty w Psalmach[6]. Jesteśmy kłamcami przed innymi ludźmi; jesteśmy nimi również, a może nawet w większym stopniu przed własnym sumieniem. Nie możemy jednak okłamywać naszej Matki Niebieskiej. Jej wyznajemy wszystko: nasz egoizm, obłudę, tchórzostwo. Przed Nią uznajemy zasady, jakimi rządzi się prawda, nawet najbardziej wymagająca, gdyż nawet wówczas, jeżeli kochamy za bardzo samych siebie, to Ją kochamy bardziej. Dlatego, gdy rozważamy nasze obowiązki w obecności Maryi, stają się one dla nas w okamgnieniu jasne i zrozumiałe.

Przeanalizowane do tej pory elementy tego poczucia pewności należą do porządku naturalnego. Można je znaleźć także w innych odczuciach pewności moralnej, w których nie ma odwołania ani do myśli o Najświętszej Dziewicy, ani do jakiejkolwiek aktywności nadprzyrodzonej. Rzadko jednak się zdarza, że te elementy działają z niemal stuprocentową nieomylnością, z jaką mamy do czynienia, gdy radzimy się Maryi. Nawet w naszych relacjach z matką ziemską możemy ukryć prawdę. Niemniej jednak w stosunku do Maryi ani nie możemy, ani nie chcemy nic ukrywać. Jej wzrok przenika duszę do głębi i skłania ją do szczerości. Dlatego za żadne skarby nie chcemy Jej oszukać.

Istnieje jeszcze inna, nawet bardziej skuteczna, przyczyna pewności, jaką daje konsultowanie swoich spraw z Maryją. Tym ostatecznym elementem jest czynnik nadprzyrodzony, a mianowicie łaska. Każdy chrześcijanin wie, że duszy, która w chwilach wątpliwości wzywa imienia Boga, daje On specjalne światło. Ponadto od pierwszych wieków chrześcijaństwa wierni mają zwyczaj radzenia się Boga i proszenia Ducha Świętego, aby ich oświecił Boskim światłem: accende lumen sensibus.

Otóż osoba, która konsultuje się z Najświętszą Maryją Panną, aby poznać Jej życzenia, ma prawo oczekiwać od Niej łaski światła. Czyż Maryja nie jest Oblubienicą Ducha mądrości, Matką Dobrej Rady, Pośredniczką wszystkich łask? Nie możemy poradzić się Jej, nie otrzymując jednocześnie oświecenia. Prosimy bowiem o łaskę niebędącą korzyścią osobistą, która niekoniecznie jest zgodna z Bożą intencją, jak na przykład uleczenie z choroby czy pocieszenie duchowe. Natomiast staranie się o jak najdoskonalsze wypełnianie woli Bożej, a zatem i korzystanie z łaski oświecenia, aby to uczynić, jest zawsze zgodne z intencjami Boga.

W ten sposób zestawienie czynników naturalnych i nadprzyrodzonych wyjaśnia nam poczucie pewności, jakie daje poznanie woli Maryi, kiedy się Jej radzimy w naszych sprawach.

Czy jest to pewność absolutna? Nie, ale jest jej bliska.

Po pierwsze, może się zdarzyć, że z różnych powodów, które zostaną omówione poniżej, radzimy się Maryi w nieodpowiedni sposób. Wówczas poszczególne elementy rozwiązania mogą nam umknąć z powodu braku doświadczenia lub stosownych wiadomości; i tylko jakieś objawienie, na którym nie możemy całkowicie polegać, może wypełnić tę lukę. W sytuacji, gdy szczerze staraliśmy się poznać wolę Maryi, jeżeli podjęta przez nas decyzja okaże się nie najlepsza w teorii, to z pewnością będzie najlepsza w praktyce, ponieważ po modlitwie i rozważaniu przed obliczem Maryi wydaje się nam, że Ona pragnie od nas określonego działania. Wypełniając je więc, idziemy za głosem naszego sumienia, a tego właśnie oczekuje od nas Bóg. Jeśli pragnąłby czegoś innego, dałby nam to poznać, ponieważ zrobiliśmy wszystko, co od nas zależało, aby poznać Jego wolę.

Co więcej, nawet jeśli po konsultacji z Maryją nie osiągnęliśmy wyniku, na który liczyliśmy, nie tylko jest Ona zadowolona z naszej dobrej woli, ale nawet pomoże nam zrobić krok do przodu, jednak pod warunkiem, że nadal damy się Jej prowadzić. Aby nauczyć swoje dziecko chodzić, matka nie trzyma go ciągle za rękę; pozwala mu zrobić kilka niepewnych kroków samemu, czasami z potknięciami, ale pozostaje gotowa, aby chwycić je w ramiona w krytycznym momencie. Najświętsza Maryja Panna jest wspaniałym nauczycielem. Jeśli się Jej zwierzymy z naszych porażek, pomoże nam zobaczyć ich przyczyny i zrozumieć, jak w przyszłości działać skuteczniej.

Być może potrzeba dodatkowych konsultacji i prób; ale jeśli zamiast się zniechęcać, poradzimy się Jej przed każdym kolejnym krokiem, za kilka miesięcy, czasami tygodni, zrobimy większy postęp niż bez tych konsultacji uczynilibyśmy w ciągu kilku lat.

Czy Maryja odpowiada na wszystkie nasze prośby o radę? Nie, a przynajmniej nie bezpośrednio.

Przede wszystkim nie daje odpowiedzi, a przynajmniej nie definitywne, na pytania, które powinniśmy zadać naszym przełożonym. Matka Jezusa z pewnością nie chce zakłócać porządku ustanowionego przez Jej Syna. Nazbyt szanuje „drogę hierarchiczną”, aby próbować stać się jej substytutem. Pomimo to nawet w takich przypadkach warto się z Nią skonsultować, aby wiedzieć, w jaki sposób przedstawić sprawę przełożonemu.

W kwestiach, w których możemy i powinniśmy na ogół zasięgać rady mądrych i doświadczonych ludzi, Maryja nie da nam ostatecznej odpowiedzi, zanim nie natchnie nas, aby zapytać odpowiednie osoby o ich opinię.

Czasami pozostawia nas bez odpowiedzi w kwestiach, które nie wymagają natychmiastowego rozwiązania. Chce sprawić, abyśmy się modlili, rozważali i radzili się jeszcze więcej. Odpowiedź nadejdzie w stosownym czasie. Ojciec Chaminade, który sugerował swoim uczniom, aby „we wszystkim zasięgali opinii Najświętszej Maryi Panny”, czasami sam długo się wahał, zanim zdecydował się na jakieś rozwiązanie. Gdy jednak zbliżał się czas działania, przychodziło światło z góry i podejmował decyzje, które poprzez swoją precyzyjność i nieodwołalność, zaskakiwały tych, którzy początkowo niecierpliwili się odraczaniem ostatecznego rozstrzygnięcia.

Czasami jednak w przypadkach, w których ani nie możemy zapytać o radę mądrych osób, ani dłużej czekać, Maryja i tak pozostawia nas bez odpowiedzi. Być może dzieje się tak z powodu naszego braku skupienia. Być może Bóg chce, abyśmy przeszli przez duchową próbę. Jeżeli tak się dzieje, możemy podjąć decyzję, która wydaje się nam najkorzystniejsza. Maryja jest z nas zadowolona, ponieważ zrobiliśmy to, co od nas zależało. Zazwyczaj jednak proste i kochające dusze, żyjące w skupieniu wewnętrznym, patrząc przez chwilę na swoją Matkę, wiedzą doskonale, czego Ona od nich oczekuje.

W jakich sprawach powinniśmy radzić się Maryi? W kwestii naszych działań i sposobu ich realizacji. Większość naszych prac jest zdefiniowana przez obowiązki stanu. Prawie wszystkie czynności osób duchownych są podyktowane przez ich regułę i przez ich przełożonych. Nie muszą więc oni pytać Maryi, czy mają obowiązek je wykonać.

Jednak, zgodnie z tym, co było powiedziane powyżej, przez całe nasze życie pojawiają się sposobności do przejawiania własnej inicjatywy. Korzystanie z niej może mieć ogromne znaczenie zarówno z punktu widzenia osoby działającej, jak i innych osób odnoszących korzyść z danego działania. Odpowiedź Franciszka Ksawerego udzielona w pełnej wolności Ignacemu Loyoli zaważyła na jego apostolacie wśród niezliczonych rzesz pogan i na jego świętości. Z kolei decyzja wpływowego kaznodziei Marcina Lutra, aby nie poddać się władzy papieża, stała się przyczyną utraty przez Kościół katolicki milionów dusz. Nikt nie wie, ile dobra lub ile zła może uczynić, gdy zdecyduje się na jakiś wspaniałomyślny lub niecny czyn.

O ile w większości naszych działań nie musimy pytać Maryi, czy powinniśmy coś wykonać, czy nie, o tyle zawsze możemy Ją pytać, jak mamy to wykonać. Ta kwestia nigdy nie jest do końca rozstrzygnięta, ponieważ daną rzecz zawsze można zrobić lepiej. Otóż mniejsze znaczenie ma doniosłość danego działania, a ważniejsza jest miłość, z jaką coś wykonujemy. Aby stać się świętymi, nie musimy czynić wielu rzeczy, ale powinniśmy robić je inaczej. To wiedzą wszyscy. Ale nie wszyscy wiedzą, w jaki sposób wykonywać rzeczy inaczej, jak włożyć w nasze codzienne czynności taką miłość, jaką mieli święci. Jak się można tego dowiedzieć? Przez Maryję i z Maryją. Osoby, które zasięgają Jej rady, łatwo rozpoznają najstosowniejszy sposób kochania Pana Jezusa. A kto po skonsultowaniu się z Maryją także z Nią działa, może być pewien osiągnięcia w swoich pracach najwyższego z możliwych stopnia miłości.

Jest zrozumiałe, że nie od razu nabywa się sprawności konsultowania się z Maryją we wszystkich działaniach. Niewątpliwie, należy rozpocząć od tego, co jest najważniejsze. Otóż tym, co ma największą wagę w pracy duchowej, są postanowienia, ponieważ od każdego z nich zazwyczaj zależy cała seria poczynań. Rozważania, rachunek szczegółowy, odnowy duchowe, rachunki wieczorne, tygodniowe, rekolekcje comiesięczne lub coroczne – wszystkie te ćwiczenia powinny prowadzić do konkretnych postanowień. Są one bardziej precyzyjne i intensywne, a przede wszystkim bardziej skuteczne, jeśli zostały przedłożone Maryi i przez Nią zatwierdzone.

Następnie powinniśmy się starać przedstawić Maryi inne nasze czyny – na początku te najważniejsze, a z czasem wszystkie.

Niekiedy trzeba radzić się Maryi nie tylko przed, ale również i po działaniu, zwłaszcza w przypadku, gdy ponieśliśmy porażkę. Czy chodzi o pracę duchową, czy o apostolat, istotne jest to, aby nie poddać się przygnębiającemu wpływowi niepowodzenia. Dla dziecka Maryi porażki nie istnieją. Bitwa być może jest przegrana, ale zawsze jest czas, aby wygrać następną. Opowiedz swojej Matce, co się stało, jakich środków użyłeś, jakie przyczyny prawdopodobnie wywołały niepowodzenie. Przeanalizuj z Nią, w jaki sposób powinieneś działać następnym razem i staraj się zawsze pracować w Jej imieniu. Odwaga powróci, a wraz z nią przyjdzie i sukces.

Na koniec należy jeszcze powiedzieć o wadze zasięgania opinii Maryi w kwestii zadośćuczynienia za nasze winy. Zdarza się nam wszystkim, nawet świętym, popełniać błędy lub niedoskonałości. Są osoby, które osiągnęły stan doskonałości po popełnieniu grzechu cięższego niż dusze przeciętne lub po większym niż one zniewoleniu przez namiętności. Dlaczego? Być może Bóg był dla nich bardziej hojny; być może to one były bardziej wielkoduszne. Szlachetnie naprawiły błędy i starały się kochać Jezusa tym mocniej, im bardziej Go w przeszłości zasmuciły. Dusze letnie nagromadziły kolejne zaniedbania, nie naprawiając wcześniejszych. Dla dusz gorliwych nawet ich grzechy stawały się okazją, aby mocniej kochać; to była „szczęśliwa wina” dzięki skutkom, jakie wywołała. U dusz przeciętnych każde zaniedbanie powodowało zwolnienie marszu i ochłodzenie relacji z Jezusem. W życiu niektórych świętych pewne przewinienia, za którymi szło hojne zadośćuczynienie, stawały się punktem wyjścia na drodze do świętości. Było tak w przypadku Franciszka z Asyżu, który odepchnął trędowatego proszącego go o jałmużnę i w przypadku Jana Gwalberta, który chciał zabić mordercę swojego brata. W życiu każdego zadośćuczynienie było z pewnością jednym z najważniejszych czynników dojścia do doskonałości.

Ale jak czynić zadość? Mówi się, że Święty Alojzy Gonzaga przerabiał swoje ćwiczenia duchowe, dopóki jego modlitwa nie była zakłócona przez żadne rozproszenia przez dwie godziny z rzędu. Pomińmy jednak jego przypadek, ponieważ był on obdarzony wyjątkowymi łaskami w tej dziedzinie. Jeśli chcielibyśmy czynić tak samo, nawet gdyby chodziło tylko o pięć minut bez rozproszenia, niejeden z nas musiałby klęczeć do śmierci. Czy może powinniśmy naśladować osoby, które w chwilach zapału postanawiają przerobić tyle minut pobożnych ćwiczeń, ile ze swojej winy przegapiły? Ogólnie rzecz ujmując, rachunkowość nie jest wskazana w naszej relacji z Bogiem. Ryzykujemy bowiem, że związek z Nim ograniczy się do targów i że nasze życie się skomplikuje. Z Najświętszą Maryją Panną jest to o wiele prostsze: po każdym upadku powinniśmy uczyć się od Niej, w jaki sposób kochać Jezusa tak samo lub mocniej, aniżeli gdybyśmy nie popadli w zaniedbanie. Jest to naczelna zasada. Ale trzeba dostosować się do okoliczności, a dzięki Maryi natychmiast uzmysławiamy sobie, jak to zrobić.

Pomimo że radzenie się Maryi stanowi jedną z najbardziej owocnych praktyk, jest ono jednocześnie jedną z najłatwiej zaniedbywanych, nawet przez osoby, które znają wagę tego postępowania. Dzieje się tak za sprawą istniejących w naszym wnętrzu przeszkód.

Przede wszystkim chodzi tu o lenistwo duchowe, które brzydzi się wszelką wewnętrzną pracą wymagającą wysiłku, a konsultowanie swoich działań z Maryją wymaga podjęcia refleksji. Ponadto łatwiej jest zgodzić się na odmówienie dziesiątki Różańca niż choćby na chwilę poddać swoje działania pod ocenę Maryi.

Czasem dusza jest zbyt poruszona lub zbyt zwrócona na zewnątrz, aby się skupić w obecności Maryi i usłyszeć Jej głos.

Innym razem jest to przywiązanie do nieuporządkowanego przyzwyczajenia, które stoi w sprzeczności z praktyką konsultowania się z Maryją. Zamiast pielęgnować w sobie świętą neutralność wobec decyzji Maryi, wyobrażamy sobie, że zgadza się Ona na część działalności, która nam się podoba i wcale się Jej nie radzimy lub czynimy to z czystej formalności.

Najczęstszą jednak przeszkodą, bez wątpienia, jest gorliwość, która wynika z naszej natury. Często popycha nas ona do rozpoczęcia działań, jak gdyby poprzez zwolnienie automatycznego mechanizmu, bez poddawania ich rozeznaniu Maryi. Nawet dusze dość zaawansowane w praktykowaniu jedności z Maryją zadowalają się jedynie poświęceniem Jej jakiegoś działania i nie zatrzymują się nawet na chwilę, aby prosić o Jej opinię. Myślą, że wiedzą, co mają robić. Ale nawet przy założeniu, że rzeczywiście to wiedzą, działałyby spokojniej, z większą łatwością, miłością i dużo sprawniej, gdyby rozpoczęły od aprobującego uśmiechu swojej Matki. Czasami rzeczywiście zatrzymujemy się, aby przedstawić swoje pomysły Maryi, ale gdy tylko to zrobimy, już zaczynamy je wcielać w życie, bez czekania na Jej odpowiedź. W oddzielnym rozdziale zajmiemy się tematem gorliwości naturalnej i sposobami radzenia sobie z nią.

Środki zaradcze dla wszystkich tych przeszkód znajdujemy, jak zawsze, przy Maryi. Dusze hojnie je wykorzystujące stopniowo pozwalają Maryi, aby nimi we wszystkim kierowała i dzięki temu realizują doskonałość zawartą w zasadzie: Maria duce!
– „Maryja wodzem!”. Te dusze nie działają już w swoim imieniu. To Maryja działa przez nie.

Nie można przecenić znaczenia praktyki radzenia się Maryi. Wszystko to, co zostało powiedziane do tej pory, prowadzi nas do powyższego wniosku, ale praktyka ta może być prawdziwie zrozumiana tylko przez osoby, które z niej uczyniły swój zwyczaj.

Poprzez udzielane konsultacje Maryja staje się niejako na trwałe kierownikiem duszy. Bez wątpienia nie chce zastępować ziemskiego kierownika duchowego i w razie potrzeby wysyła duszę do niego. Ten ostatni jednak nie może się nieustannie opiekować duszą, a tylko od czasu do czasu; może dać jej światło, zachęcić, ale nie może pobudzić bezpośrednio jej woli i działania. Maryja jest dla duszy dostępna o każdej porze dnia i nocy, dla konsultacji wszystkich działań, postanowień czy wątpliwości. Ona nie tylko oświeca i nakłania, ale również pobudza wolę człowieka, wzbogacając ją o wszechmocną łaskę.

Praktyka ta pozwala duszy osiągnąć jeszcze większą doskonałość w postępowaniu, ponieważ dusza pytająca Maryję, co powinna robić i w jaki sposób, zawsze wypełnia wolę Bożą i to z największą doskonałością.

Dzięki temu robi rychły postęp. Powtarzanie działania przyczynia się do zwiększenia sprawności, ale niekoniecznie do perfekcji w zakresie tego czynu. Tym, co pozwala się duszy nieustannie rozwijać, jest staranność, z jaką wykonuje ona swoje zajęcia. Niektóre osoby duchowne przez lata podejmują codzienne rozważanie i popełniają ciągle te same błędy co na początku, a może nawet jeszcze gorsze. Ci, którzy poddają swoją modlitwę kierownictwu Maryi, dokonują nieustannych postępów.

Praktyka radzenia się Maryi zapewnia duszy także czystość sumienia, ponieważ zamiast szukać siebie, dusza stara się we wszystkim wypełniać tylko wolę Maryi, tożsamą z wolą Boga. Pozostawia ona duszę w doskonałym pokoju, który jest dla niej nagrodą za samozaparcie i stałe wypełnianie woli Bożej. Często jest to nie tylko pokój, ale i radość, ponieważ Maryja prowadzi duszę, aby we wszystkim jak najbardziej zadowolić Pana Jezusa, a świadomość sprawiania radości Jezusowi wypełnia szczęściem także samą duszę. Dodatkowo, w duszy konsultującej się z Maryją pojawia się nowa ufność, ponieważ ona staje się silna siłą Tej, której wolę wypełnia.

Nawet w działaniach doczesnych radzenie się Maryi okazuje się środkiem prowadzącym do sukcesu. Dusze mające nawyk pytania Maryi o zdanie potwierdzają, że Ona kieruje nimi nawet w ich działaniach naturalnych. Jedną z takich osób, żyjącą w świecie i zajmującą się zarządzaniem majątkiem rodzinnym, sąsiedzi pytali czasem: „Co robisz, że tak dobrze ci się powodzi? Mamy wrażenie, jakbyś zawsze miał mniej trudności we wszystkich sprawach niż my”. Co robił ten człowiek? Otóż on nie podejmował się żadnego działania, zanim nie zasięgnął zdania Najświętszej Maryi Panny, a następnie działał w Jej imieniu.

Źródło: Ojciec Emil Neubert SM, Życie w zjednoczeniu z Maryją. Cor Eorum, Płock 2016

[1]     Do p. Chevaux, 8 sierpnia 1838 roku, Lettres de M. Chaminade, Nivelles 1930, t. III, s. 313.

[2]     Notes d’instructions sur la Ste Vierge, s. 16 [bmw, bdw].

[3]     Beatyfikowany 31 maja 2015 roku [przyp. tłum].

[4]     P. Bordarrampe, Le Vénérable L. E. Cestac, Le Pau 1936, s. 455, 458.

[5]     Ibidem, s. 459.

[6]     Ps 115.




Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (1)

o. Emil Neubert SM

Życie w zjednoczeniu z Maryją – jedność woli (1)

Istota jedności woli

Jest wiele pobożnych osób, choć jeszcze niezaawansowanych w życiu duchowym, które instynktownie dążą do doskonałości w komunii z Maryją poprzez ciągłe o Niej rozmyślanie. Bez wątpienia taka praktyka pomaga we wzroście tego zjednoczenia: im więcej rozmyślamy o Najświętszej Maryi Pannie, tym mocniej Ją kochamy i tym lepiej dla Niej pracujemy. W niebie będziemy nieustannie kontemplować naszą ukochaną Matkę, a niektórzy Jej wielcy słudzy już tutaj na ziemi nigdy nie przestawali o Niej rozmyślać.

Doskonałość zjednoczenia z Maryją nie polega jednak na postawie umysłu, ale na dyspozycji woli. „Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, co czyni wolę Ojca mego, który jest w niebiosach”[1]. I to nie ci, którzy mówią: „Matko! Matko!”, sprawiają Maryi największą radość, ale ci, którzy pełnią Jej wolę. Miłość nie polega na tym, aby ciągle o kimś myśleć, ale na pragnieniu lub braku pragnienia tych samych rzeczy, co kochana osoba. Chrystus pokazał miłość do Ojca w mniejszym stopniu poprzez zwracanie swojego umysłu do Niego, a bardziej poprzez wyznanie Mu po swoim przyjściu na ten świat: „Oto idę, abym pełnił, Boże, wolę twoją”[2] i przed opuszczeniem tego świata przez wyrażenie zgody: „Wszak nie moja wola, ale Twoja niech się stanie”[3]. W ten sposób przygotował chwałę Ojca i odkupił świat. Podobnie, poprzez fiat w czasie wizyty Archanioła Gabriela, Maryja dała ludzkości Syna Bożego, a za sprawą swojego fiat u stóp krzyża przyczyniła się do naszego Odkupienia.

W pragnienie jedności z Maryją, realizowane w naszych myślach, łatwo wkrada się pewna interesowność, ponieważ rozmyślanie o Matce Niebieskiej z pewnością przynosi nam pocieszenie. Natomiast zjednoczenie naszej woli z Jej wolą jest pocieszeniem dla Niej samej. Niewątpliwie przyjemniejsze dla syna jest pozostanie w domu, przy boku swojej matki niż praca dla niej w polu czy w fabryce. Który jednak syn bardziej kocha swoją matkę – czy ten, który szuka swojej osobistej przyjemności przy jej boku, czy raczej ten, który się od niej oddala, aby ją zadowolić?

Zjednoczenie naszej woli z wolą Maryi, najdoskonalsze ze zjednoczeń, jest również tym, które jest zawsze możliwe do wykonania. Są chwile, w których ciągłość myśli o Maryi jest niemożliwa – gdy jesteśmy zmęczeni, dręczą nas migreny, choroby, pokusy, jesteśmy zdezorientowani… Czy jednak coś w tych okresach uniemożliwia duszy jednoczenie swojej woli z wolą Maryi? Czy to nie w tym właśnie czasie, gdy zjednoczenie myśli jest prawie niemożliwe, zjednoczenie woli sprawia Maryi najwięcej radości?

Ponadto, jak okaże się później, kochająca wola prowadzi spontanicznie do zjednoczenia myśli, a jej stałość jest znacznie pewniejszym źródłem trwałości zjednoczenia myśli niż wszelkie świadome wysiłki podejmowane w tym kierunku.

Praktykowanie jedności woli

Zjednoczenie z Maryją poprzez wolę wymaga, aby każde nasze pragnienie podporządkować Jej woli. Jak jednak poznać wolę Maryi w stosunku do naszej osoby? Przede wszystkim poprzez obowiązki stanu. Są one dla każdego wyrazem woli Bożej, a co za tym idzie także i woli Maryi. Nie można zatem zaniedbywać zajęć obowiązkowych, tylko po to, aby oddać się pracy, którą sobie wybraliśmy, nawet gdyby to była modlitwa lub dzieła wielkiej gorliwości. Nie należy robić tego, co nam sprawia przyjemność, a odkładać wykonywania codziennych zajęć. Zanim przypodobamy się Maryi wykonywaniem prac nadobowiązkowych, powinniśmy przypodobać się Jej wiernością naszym obowiązkom.

Jednocześnie nie powinniśmy wykonywać zajęć obowiązkowych tylko jako powinności sumienia, rezerwując wszelki entuzjazm dla prac dodatkowych, powziętych z własnej inicjatywy. Należy wkładać całą swoją duszę w wykonywanie codziennych obowiązków, ponieważ w tym zawiera się wola Boża. Czy można sobie wyobrazić, aby Maryja próbowała uwolnić się beztrosko od którejś ze swych skromnych prac domowych? Najlepiej opisuje siebie i swoją postawę, odpowiadając Archaniołowi Gabrielowi: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego!”. Wola Boża jest nieskończenie miła, zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, czy prowadzi nas to aktów uwielbienia przed Najświętszym Sakramentem, czy też sprowadza się do pozamiatania schodów.

Obowiązki nie wypełniają jednak każdej chwili w ciągu naszego dnia. Dla większości osób zajęcia ściśle obowiązkowe stanowią tylko pewną część ich dnia pracy. Nawet w życiu bardziej aktywnym można znaleźć luźne chwile, w czasie których obowiązek stanu nie narzuca żadnego określonego zadania.

Czy osoba całkowicie poświęcona Maryi ma rzeczywiście pełną wolność, aby podjąć z własnej woli jakiekolwiek zajęcie w swoim wolnym czasie? Z punktu widzenia ścisłego obowiązku – tak. Z powodu pełnego oddania siebie Matce Bożej – nie. Przy składaniu aktu całkowitego  poświęcenia się Maryi nie mówiliśmy przecież: „Daję Ci moje ciało i moją duszę; wszystko to, co mam, wszystko to, czym jestem, wszystko to, co robię, wszystko, oprócz mojego czasu wolnego”. Tymczasem niektóre pobożne dusze stają się nadąsane, a nawet protestują, gdy tylko prosi się je, aby poświęciły część czasu, który miały nadzieję wykorzystać na prywatne zajęcia. To nasza natura znajduje sobie taki subtelny sposób na rewanż. Najpierw wydaje się skromnie podporządkowywać w uroczystych chwilach, kiedy ślubujemy nasze poświęcenie się w całości dla sprawy Jezusa i Maryi, aby następnie sprytnie szukać sobie cichej rekompensaty i przylgnąć do niej jak do świętego prawa, które jej się należy. Tym samym ofiara większości z nas nie jest kompletna i dlatego istnieje tak wiele dusz gorliwych, a tak mało świętych.

Nawet w korzystaniu z tak zwanego „czasu wolnego” lub „rekreacji” musimy naszą wolę zjednoczyć z wolą Maryi. Jak ją poznać? Zazwyczaj nie jest to trudne. Maryja pragnie zawsze i wszędzie, abyśmy kochali Pana Jezusa i sprawiali, że będzie On kochany przez innych. Zazwyczaj to okoliczności wskazują, jakie zajęcia służą najlepiej temu celowi. Aby odgadnąć, czego Maryja od nas oczekuje, wystarczy Ją zapytać: „Matko, co mam czynić, aby kochać Jezusa i sprawiać, że będzie kochany?”.

Są też inne sytuacje, w których zjednoczenie naszej woli z wolą Maryi jest trudniejsze. Są to wydarzenia, które nas dotykają osobiście. Względnie łatwo zrozumieć chorobę; z odrobiną wiary łatwo rozpoznać w niej rękę Bożą. Ale jałowość, wstręt, bezsilność w czasie modlitwy, chłód w czasie Komunii, niepowodzenia, kłopoty, przeciwności, a zwłaszcza niezrozumienie, odmowy, zazdrość, otwarte prześladowania lub hipokryzja, upokorzenia ze strony osób, szczególnie tych, które powinny nam pomagać – jak dostrzec wolę Boga i naszej Matki Niebieskiej w tych sytuacjach? Wydaje się przecież, że przeszkadzają one dziełom Bożym lub po prostu wynikają z ludzkiej głupoty i niegodziwości.

Z pewnością Bóg nie chce tego wszystkiego, ale to dopuszcza, lecz nie w sposób, w jaki robią to ludzie – oni tolerują lub pozwalają na rzeczy, którym nie mogą zapobiec. Bóg mógłby zapobiec tym próbom, gdyby tego chciał. Dopuszcza je jednak, gdyż taka jest Jego wola i pragnie je dopuścić dla naszego większego dobra. Święty Paweł poucza nas, że „miłującym Boga wszystko dopomaga do dobrego”[4], wszystko, a więc także głupota i niegodziwość ludzka. Nie wszystkim, oczywiście, te rzeczy „dopomagają do dobrego”, ale tym, którzy „kochają Boga”, to znaczy tym, którzy wypełniają to, czego Bóg od nich wymaga, w okolicznościach, w jakich się znajdują. A zatem, jeżeli coś pomaga nam wytrwać w dobru, zawiera w sobie pewną łaskę, i jeśli to rzeczywiście jest łaska, musi ona pochodzić od Pośredniczki wszystkich łask, która pragnie, abyśmy i my zaakceptowali tę próbę z kompletnym poddaniem się woli Bożej, wierząc w Bożą mądrość i dobroć oraz w mądrość i dobroć Maryi. Ale samo poddanie się nie wystarczy. Czy jesteśmy zadowoleni z poddania się łaskom, które wyjednuje nam nasza Matka Niebieska? Przykre okoliczności powinny nas napełniać radością i wdzięcznością, ponieważ to miłość nam je zsyła i czyni to dla naszego większego pożytku duchowego. Niezależnie od sytuacji, zwrócimy się do Maryi, mówiąc: „Jestem dzieckiem służebnicy Pana, niech mi się stanie według słowa Twego!”. Uśmiechniemy się wówczas do tej trudności, być może płacząc jeszcze gorzko, ale będziemy i tak się uśmiechać, wierząc w miłość Matki, która w tajemniczy, ale nieskończenie mądry sposób prowadzi nas do ścisłej komunii ze swoim Synem.

Sama Maryja stanowić będzie dla nas wzór tego miłosnego poddania się woli Bożej. Przez jakże trudne doświadczenia musiała przejść w swoim życiu… Zobowiązanie się do zawarcia małżeństwa wbrew ślubowi czystości, cudowne macierzyństwo – powód niewypowiedzianego cierpienia dla Józefa, odmowy mieszkańców Betlejem przyjęcia Jej i Jej Syna pod swój dach, ucieczka do Egiptu, mrok życia ukrytego, sprzeciwy, wrogość i prześladowania Jezusa w czasie Jego życia publicznego, wreszcie Męka i śmierć Jej Syna! Zawsze i wszędzie, z łatwością, poddawała się woli Ojca, którego uwielbiała i kochała, ponieważ zawsze i wszędzie była służebnicą Pańską, pragnącą by Jej się stało według Jego słowa.

W wypełnianiu obowiązków stanu i w przyjmowaniu trudności Maryja mówi do nas głównie poprzez zewnętrzne wydarzenia i spotykanych ludzi. Ale czasami pozwala także, abyśmy słyszeli Jej głos wewnątrz, w głębi naszej duszy, przez natchnienia łaski.

Każda myśl, która skłania nas do pozornie dobrego uczynku, sama w sobie nie jest natchnieniem łaski. Może ona być jedynie inspiracją nieuporządkowanej wyobraźni, nadwrażliwości, ukrytej próżności, nadmiernej skrupulatności, perfekcjonizmu. „Najmilsi”, mówi Święty Jan do swoich uczniów, „nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga”[5]. Dlatego mistrzowie życia duchowego ustanowili zasady nazywane „zasadami rozeznawania duchów”.

W większości przypadków wystarczy rozpoznać, czy w danych okolicznościach inspiracja jest zgodna z rozumem i z wiarą, a jeśli jest taka potrzeba, czy jest zgodna z opinią przełożonego lub innego doświadczonego człowieka. Odwołanie się do Maryi, jako forma swego rodzaju „konsultacji z Matką Bożą”, zostanie omówiona poniżej; jest ona w opisanych wyżej okolicznościach niezwykle przydatna.

Ogólnie rzecz ujmując, trudność nie polega na rozpoznaniu natchnienia pochodzącego z łaski, ale na usłuchaniu go. Ten wewnętrzny głos sugeruje coś, czego oczekuje od nas Bóg, a co często polega na złożeniu pewnej ofiary. Człowiek czuje się zaproszony, prowadzony do spełnienia jakiegoś aktu wyrzeczenia, jakiegoś dzieła miłości czy gorliwości, do podjęcia jakiegoś dodatkowego ćwiczenia duchowego, być może do wejścia na drogę życia w doskonałości. Nie jesteśmy zobowiązani, aby odpowiedzieć na to wezwanie. Natchnienie zaprasza, ono nic nie nakazuje… To prawda – nie nakazuje, w imię surowego prawa, ale nakazuje w imię miłości, miłości Jezusa i Maryi. Każda łaska przychodzi do nas przez Maryję, a więc także i takie natchnienie. To nasza Matka zaprasza nas do większej miłości ku Jezusowi i do gorliwszego przyczyniania się do tego, aby był kochany. Nauczmy się rozpoznawać głos Maryi i odpowiadać „Tak!”.

Czasami mamy odwagę powiedzieć to słowo, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Czasami je lekceważymy i okazja, aby uszczęśliwić Maryję, mija bezpowrotnie. Niekiedy walka trwa długo i nie wiadomo, kto wyjdzie z niej zwycięsko. Łaska przemawia do nas, a my nie chcemy jej usłyszeć. Ona wraca i przemawia ponownie, my się odwracamy lub próbujemy udowodnić, że to, o co prosi, jest nierozsądne lub niemożliwe. Taka postawa unieszczęśliwia nas samych, ponieważ się opieramy; jednocześnie boimy się być jeszcze bardziej nieszczęśliwi, ulegając jej. Jeśli w końcu rozpoznamy w tym głosie, który za nami uparcie podąża, głos naszej Matki i gdy przypomnimy sobie o darze całkowitym i bezwarunkowym, jaki pragnęliśmy Jej złożyć z nas samych, wówczas zdobywamy się na wypowiedzenie słowa „Tak”. Być może drżymy przy tym z trwogi, ale gdy tylko je wypowiemy, czujemy się niewymownie szczęśliwi i silni, aby zrobić i wycierpieć wszystko, co trzeba i nigdy nie żałować, że Jej zaufaliśmy.

Wiele sług Maryi, poświęcając się swojej Matce Niebieskiej, aby związać swoją wolę jak najściślej z Jej wolą, składa „ślub najwyższej doskonałości”. Inni, aby mocniej zaakcentować maryjny charakter swojego działania, ślubują nigdy niczego nie odmawiać Najświętszej Maryi Pannie lub zawsze robić to, czego Ona pragnie. Pomimo różnicy w nazwie, ten ślub jest przyrzeczeniem, aby zawsze robić to, co jest doskonalsze. Chociaż teoretycznie bardziej wskazane jest poszczenie niż jedzenie, modlenie się niż ciekawa rozmowa, pomaganie innym niż praca dla siebie, w konkretnym przypadku może okazać się, że jedzenie, zabawianie towarzyszy, praca dla siebie są doskonalsze, jeśli tylko okoliczności wskazują, że przez wykonanie tych czynności wypełniamy wolę Boga, ponieważ właśnie pełnienie Jego woli jest czynnością najdoskonalszą w sposób absolutny. Jako że wola Maryi jest zawsze identyczna z wolą Boga, czynienie tego, czego Ona pragnie i nie odmawianie Jej niczego, jest wypełnianiem woli Bożej, a zatem wykonywaniem czynności najdoskonalszej.

Zazwyczaj rozpoczynamy od ślubu tymczasowego, aby spróbować swoich sił. Dobrze jest najpierw skonsultować to z kierownikiem duchowym. Ślub może być wiążący podczas świąt maryjnych lub w czasie nowenny, albo przez jeden lub kilka miesięcy, przez rok lub kilka lat. Po stwierdzeniu, że to zobowiązanie nie wywołuje przeszkód w naszym sumieniu, możemy złożyć ślub wieczysty.

Niektóre dusze, choć hojne z natury, mogą okazać się onieśmielone i przestraszone zobowiązaniem, jakie niesie taki ślub. Dla nich doskonalsze jest nie składanie ślubu, lecz nieustanne dążenie do spełniania pragnień Matki Niebieskiej. Trzeba służyć Bogu i Maryi w wolności dzieci Bożych, a nie w postawie służalczego strachu.

Jest zrozumiałe, że powyżej opisane śluby wiążą tylko wtedy, gdy istnieje pewność, że takie działanie, tu i teraz, jest bardziej doskonałe niż cokolwiek innego. W razie wątpliwości dusza zachowuje swoją wolność.

Z drugiej strony, gdy nie ma przeszkód sumienia, opisane ślubowanie jest często początkiem rychłego postępu w zjednoczeniu z Maryją. Oto świadectwo młodego kapłana:

Jestem coraz bardziej przekonany o konieczności zjednoczenia z Maryją, aby osiągnąć doskonałość. Im mocniej jednoczę się z Najświętszą Maryją Panną, tym silniej czuję potrzebę doskonałej z Nią komunii, aby osiągnąć doskonałą miłość Jezusa. Im mocniej jednoczę się z Maryją, tym silniej odczuwam moje winy, moje błędy, moją słabość. W otchłani mojej nędzy wzywam delikatnie imienia mojej Matki Niebieskiej. Ona odpowiada. Natychmiast czuję spokój, pewność siebie i odwagę, które odradzają się w moim sercu. I słyszę w duszy: „Nie bój się; jestem z tobą; będę twoją siłą”. I pomimo mojej nędzy wciąż mam nadzieję osiągnąć doskonałą miłość naszego Pana Jezusa Chrystusa.

Gdy przywołuję Najświętszą Maryję Pannę, czuję, że Jezus jest ze mną, a raczej z nami, a kiedy wołam „Jezu!”, Najświętsza Panna jest ze mną, to znaczy z nami.

Można powiedzieć, że na drodze do doskonałości, życie w zjednoczeniu z Najświętszą Maryją Panną jest niczym wjeżdżanie po ruchomych schodach: nieustannie widoczny jest postęp. Krocząc wraz z Nią po drodze ku doskonałości, nie mam obaw. To Ona sama prowadzi mnie za rękę.

Od kiedy złożyłem ślub, aby niczego nie odmawiać Najświętszej Maryi Pannie, czuję jeszcze silniejszą potrzebę życia w zjednoczeniu z Nią. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

Źródło: Ojciec Emil Neubert SM, Życie w zjednoczeniu z Maryją. Cor Eorum, Płock 2016

[1]     Mt 7, 21.

[2]     Hbr 10, 9.

[3]     Łk 22, 42.

[4]     Rz 8, 28.

[5]     1 J 4, 1.




Maryja tarczą wiary, czyli miejsce Matki Bożej w apologii chrześcijańskiej (1)

ks. dr Jan Żukowski

Wstęp

Sztuka i nauka, wiara ludzi prostych i przenikliwość mędrców składały się na wieniec chwały, zdobiący Matkę Chrystusową, Maryję. Lecz jak każda wiosna jest niewyczerpana w rodzeniu coraz to nowego kwiecia, tak też każdy wiek w coraz to nowy sposób usiłuje objawić cześć i miłość do Matki Bożej, nigdy jednak Jej godność, chwała przywileje nie dadzą się ogarnąć ludzkim umysłem ani wyrazić słowami. Tyle mówiono, tyle pisano o Matce Bożej; czy da się jeszcze coś więcej o Niej powiedzieć? O wielkości Boga powiedziano w Piśmie: „Błogosławiąc Pana wywyższajcie Go, ile będziecie mogli, bo większy jest nad wszelką chwałę” (Syr 43:33). Podobnie można się wyrazić i o Matce Bożej, której godność jest niepojęta i niewysłowiona, dlatego że jest nieskończona.

Powiada sobór watykański [pierwszy], że Kościół dla licznych, przedziwnych i jawnych znamion, dowodzących jego boskiego ustanowienia, jako chorągiew podniesiona między narodami (Iz 11:12) „wzywa do siebie tych, którzy jeszcze nie uwierzyli, i upewnia synów swoich, że wiara, którą oni wyznają, na najmocniejszej oparta jest podstawie. Świadectwu temu zresztą przybywa skuteczne wsparcie ze strony niebieskiej mocy. Albowiem najdobrotliwszy Pan pobudza i wspiera błąkających łaską swą, aby do poznania prawdy przyjść mogli, i tych, których z ciemności przyniósł do przedziwnego światła swojego, wspomaga łaską swą, aby w tym świetle wytrwali, nie opuszczając nikogo, skoro sam opuszczony nie będzie”[1].

I Maryja jest dowodem boskości religii chrześcijańsko-katolickiej, jest mocą niebiańską, wspierającą wielkie świadectwo boskiego posłannictwa Chrystusa Pana i Kościoła katolickiego. „Tyś berłem prawowitej wiary”, woła św. Cyryl Aleksandryjski[2], „przez Ciebie uwielbia się Trójca Święta, przez Ciebie krzyż drogocenny poznany jest i uczczony na świecie całym. Przez Ciebie stworzenie wszelkie, błędem omamione, nawrócone jest do znajomości prawdy; przez Ciebie Jednorodzony Syn Boży, światłość prawdziwa, w cieniach śmierci siedzącym zajaśniał”. Z tego też punktu widzenia patrzy na Maryję ks. biskup Likowski, gdy w przemowie na otwarcie w Poznaniu jubileuszu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w 1904 roku, mówi: „Przez cześć Maryi i przez miłość Maryi do Chrystusa dążymy w tym przekonaniu, że im gorętsza będzie miłość nasza ku Maryi, tym silniejsze będzie utwierdzenie nasze w wierze świętej”. Sam zresztą Kościół widzi w Maryi filar i utwierdzenie prawdy, źródło wiary, bo śpiewa w modlitwach publicznych: „Wesel się Maryjo Panno, wszystkie herezje sama zniszczyłaś na całym świecie”[3].

W niniejszym szkicu mamy zamiar twierdzenie to pogłębić, uzasadnić i rozszerzyć, dowodząc, że Maryja nie tylko herezje, ale i niewiarę niszczy, będąc żywą apologią Syna swego i Jego Kościoła, „wieżą Dawidową” (Pnp 4,4; 7,4), wieżą, którą zbudował Pan w pośrodku winnicy swojej (Iż 5,2; Mt 21,33).

Oświetlając z tego punktu widzenia postać Maryi, kreśląc apologię wiary na tle mariologicznym, pragniemy z jednej strony złożyć hołd Jej należny i głosić chwałę tej, która widziana w pełnym świetle jest postacią wywierającą w historii ludzkości cudowny, choć tajemniczy wpływ[4]. Z drugiej zaś strony chcemy rzucić kilka myśli, przydatnych ku utwierdzeniu wierzących w wierze, a niewierzących ku skłonieniu do wiary. W czasach bowiem coraz ostrzejszego i zaciętszego ścierania się niewiary z wiarą należy wszędzie, gdzie to tylko możliwe, szukać broni przeciwko niewierze i z niej na obronę zagrożonej wiary robić użytek; wierzącemu zaś wielką to satysfakcję i pociechę sprawia, że każda prawie cząstka całokształtu jego religii da się użyć jako oręż ku pokonaniu mocy jemu przeciwnej.

Stawiamy więc tezę, że Najświętsza Maryja Panna w wieloraki sposób udowadnia, broni, pogłębia, zasila wiarę w boskość chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego. W celu udowodnienia tego twierdzenia przypatrzmy się najpierw maryjnym proroctwom i cudom, jako głównym cechom boskiego pochodzenia religii katolickiej. Następnie weźmiemy pod uwagę fakt czci, jaką Maryja w ciągu wieków odbierała i w coraz większych rozmiarach odbiera, skąd wykażemy, że jest to zjawisko dostarczające dowodów boskości naszej religii. Wyjaśnimy dalej, w jaki sposób oddawanie czci Najświętszej Pannie staje się skutecznym środkiem wiary. Poszukamy wreszcie w historii faktów, dzięki którym stanie się jasne, że Najświętsza Panna rzeczywiście była i jest tarczą obronną wiary.

Źródło: ks. dr Jan Żukowski, Marya tarczą wiary, czyli stanowisko Bogarodzicy w apologii Chrystianizmu. Lwów 1907.

[1] Cap. III. De fide.

[2] Orat. 6. Contra Nestorium.

[3] Ant. 1. Noct. 3 Off. De B. M. V.; por. Także zatwierdzone przez Kościół i obdarzone odpustami modlitwy u Arndt’a, Odpusty, str. 235, 236. Wykazuje bł. Piotr Kanizjusz (De Deip. Virg. 1. 5. C. 9), że przytoczona antyfona formalnie już od ósmego wieku była używana, wirtualnie zaś wypływa ona z proroctwa: „Położę nieprzyjaźń między tobą a Niewiastą” oraz z dogmatu Bożego Macierzyństwa, w którym zawarte są główne tajemnice naszej religii. Według Suareza (De Verb. Incarn. Disp. 19. S. 1. N. 5) sławimy wspomnianymi słowami Maryję: „vel quia generando eum, qui efi Lux vera , quae illuminat omnem hominem, errorum tenebras fugaverit; vel quia singulari modo cunctis fidei defensoribus ac doctoribus opitulatur; vel quia singulari modo fuerit fidei magisra et quia ipsos etiam Apostolos docuerit , quorum doctrina haereses interimuntur”.

[4] „Centrum saeculorum, in quam intenti sunt omnes”, S. Bern. Hom. 2. Super Missus n. 4.