1

Najświętsza Maryja Panna Królowa Korony Polskiej

Matka, to najmilej brzmiący wyraz dla ucha i serca każdego, bo przecież nikt nas tak nie kocha, jak ona. I nigdy i nigdzie nie będzie nam tak dobrze, jak było przy Matce i pod Jej tkliwą opieką. Gdy dziecię zawiniło gdzież się schroni przed gniewem Ojca, jeśli nie pod opiekę ukochanej Matki? Ale jeśli ziemskie Matki umieją kochać swe dziatki miłością niewymowną, zdolną do ofiar i poświęceń, to cóż powiedzieć o Tej Matce Niebieskiej, którą Sam Chrystus w ostatniej godzinie dał całej ludzkości za Matkę, orędowniczkę, Protektorkę i Opiekunkę tak, iż każdy z nas, i dziecię i starzec, i biedny i bogaty, i prostak i uczony w potrzebie może się do Niej zwracać po radę, zachętę i pociechę!

My, Polacy, w szczególniejszy jeszcze sposób jesteśmy do tej ukochanej Matki i Pani naszej zbliżeni. Wszak to nasza Królowa!.. Królowa Korony Polskiej!… Z dalszego ciągu opowiadania dowiemy się, dlaczego mamy prawo nazwę tę dawać Najświętszej Maryi Pannie.

Każdy naród ma swoje miejsca drogie, uświęcone wielkimi łaskami, od Boga udzielanymi.

My, Polacy mamy ich wiele w naszym kraju, lecz najliczniejszymi cudami słynie nasza Królowa Maryja Najświętsza na Jasnej Górze w Częstochowie. Tam to Maryja obrała sobie jakoby tron wysoki, z którego rozsyła Swe łaski i gdzie przyjmuje pątników całego kraju.

Pobożne podanie niesie, że św. Józef mieszkając w Nazarecie jako cieśla, zrobił z drzewa cyprysowego stolik, a przy tej pracy pomagał mu Pan Jezus. Przy tym stoliku Rodzina święta siadywała przez cały czas pobytu w Nazarecie, tak przy posiłku, jak też i przy pracy. Stolik ten pierwsi chrześcijanie uważali jako świętą pamiątkę i przenieśli go do Jerozolimy do domu Zebedeusza, ojca św. Jana Apostoła, a na prośbę pobożnych chrześcijan apostoł św. Łukasz odmalował święte oblicze Matki Bożej na blacie tego cyprysowego stolika. Jak twierdzi podanie, pracę tę rozpoczął w tej właśnie komnacie, w której odbyła się ostatnia wieczerza, a podczas niej Pan Jezus ustanowił Najśw. Sakrament, i w której odbyło się Zesłanie Ducha świętego na apostołów i Najśw. Maryję Pannę. Kiedy długo pracował i nie mógł dobrze oddać podobieństwa Świętego oblicza Matki Bożej, zmęczony zasnął przy malowaniu, a gdy się obudził znalazł wizerunek całkowicie wykończony.

Obraz ten przechodził różne koleje. Pierwsi chrześcijanie mieli go w osobliwszym poszanowaniu, a cudownym nazwać można to, że szczęśliwie przetrwał tyle wieków, pomimo wielu niebezpieczeństw wojennych Najprzód ocalał podczas zburzenia Jerozolimy, gdyż chrześcijanie wywieźli go w góry do miasteczka Pelli. W czasie prześladowania chrześcijan obraz św. był w katakumbach, aż dopiero św. Helena Matka Cesarza Konstantyna Wielkiego, około 320 r po Chr. odnalazła w Rzymie i tę drogocenną pamiątkę i przewiozła ją do kaplicy pałacowej w Konstantynopolu.

Z Konstantynopola obraz ten dostał się w darze książętom na zamek Bełzki na Rusi Czerwonej i przechowywany tam był przez 579 lat, skąd dostał się Władysławowi, księciu Opolskiemu.

Ten, gdy chciał go 1382 roku przewieść na Śląsk do Opola, za szczególnym zrządzeniem Bożym zmuszony był zostawić go w Polsce i z objawienia Boskiego umieścił go na Jasnej Górze.

Dla strzeżenia obrazu książę Władysław Opolski sprowadził z Węgier pustelników św. Pawła, wybudował dla nich klasztor i Kościół, w którym umieścił obraz św. i opatrzył go odpowiednimi dochodami.

Władysław Jagiełło, przyjąwszy chrzest święty, potwierdził wszystkie przywileje nadane klasztorowi przez Władysława Opolskiego.

Roku 1430 Husyci, chciwi skarbów Częstochowskich, napadli na klasztor, zakonników jednych pozabijali, innych rozproszyli a obraz Najświętszej Panny zabrali. Podanie mówi, że gdy dojechali do tego miejsca, gdzie stoi obecnie kościółek św. Barbary, wóz, wiozący obraz, zatrzymał się i konie w żaden sposób dalej iść nie chciały. Wtedy Husyci w złości zrzucili obraz z wozu na ziemię w błoto i porąbali górną części.

Jeden zaś z żołnierzy, widząc, że twarz św. jest nienaruszona, dwukrotnie szablą ciął w Oblicze Matki Boskiej, a gdy się zamierzył po raz trzeci, upadł martwy na ziemię. Husyci przerażeni uciekli, a Paulini zabrali kawałki obrazu, obmyli go w wodzie że źródła, które wtedy cudownie wytrysnęło, i zawieźli do Krakowa, aby pokazać go królowi i stanom Król Jagiełło polecił najzdolniejszym malarzom naprawienie obrazu, lecz cięcia na twarzy nie dały się usunąć żadnymi farbami.

Obraz św. znowu w otoczeniu licznie zebranego tłumu i duchowieństwa w uroczystej procesji odprowadzono na Jasną Górę. Odtąd nasza Częstochowska Panienka coraz bardziej słynie i tysiące pielgrzymów nieustannie ją otacza, składając Jej hołdy i wota w dowód i jako dziękczynienia za łaski, jakie wyprasza swym dzieciom.

Zygmunt I złożył tu chorągwie zdobyte na moskalach.

Zygmunt III w roku 1624, chcąc obwarować klasztor i kościół, otoczył go wysokim murem. W późniejszych czasach to obmurowanie było jeszcze wzmocnione.

Wszyscy w ogóle królowie polscy składali dowody nabożeństwa swego do Matki Boskiej Częstochowskiej.

Władysław IV z wdzięczności za cudowne uzdrowienie złożył tu w ofierze order złotego runa, który nosił na piersiach, i zawsze głosił, że wszystkie zwycięstwa, jakie Polska odnosiła, zawdzięcza tylko cudownej opiece Najśw. Jasnogórskiej Panienki.

W I644 r – rozszerzono kaplicę Matki Boskiej z fundacji Łubieńskich.

Michal Korybut Wiśniowiecki złożył tu w kościele złote serce z Imieniem Maryi wysadzone diamentami, i z napisem: „Suplikuje Michał król—Królowej Polski—niegodny grzesznik”.

Jan Kazimierz z synami kilkakrotnie tu zjeżdżał, przedstawiając potrzeby własne i całego kraju. Za jego to panowania rodzina Ossolińskich sprawiła do cudownej kaplicy hebanowy ołtarz i wybudowała zakrystię.

Kiedy w 1654 r. zgorzała wieża drewniana, wnet ją odbudowano i szkody stąd wynikłe naprawiono.

Największe jednak niebezpieczeństwo, ale też i największa chwała przyszła na nią, gdy w roku 1655 Karol Gustaw król szwedzki, zdobywszy prawie już całą Polskę, chciał zdobyć i Jasną Górę. Sam Król Kazimierz musiał się schronić na Śląsk, a cała Polska przedstawiała ruiny i zgliszcza. Znikąd nie było pomocy, a jednak przy cudownej opiece Maryi Częstochowskiej garstka wojowników pod wodzą O. Augustyna Kordeckiego, przeora O. Paulinów, broniła klasztoru.

Oto jak odstąpienie Szwedów od Jasnej Góry opisuje Sienkiewicz w swej powieści „Potop”.

***

Dzień już był zupełny i pogodny, jeno mgły wisiały nad ziemią, ale niebo było czyste i rumiane od porannej zorzy. Biały tuman prze słaniał szczyt Jasnej Góry i wedle zwykłego rzeczy porządku, powinien był zakrywać kościół, tymczasem, szczególniejszym zjawiskiem przyrody, kościół wraz z wieża unosił się nie tylko nad skałą, ale i nad mgłą wysoko, wysoko, zupełnie jakby oderwał się od swej podstawy i zawisł w błękitach pod niebem.

Krzyki żołnierzy szwedzkich zwiastowały, że spostrzegli także zjawisko.

— To mgła oczy ludzi! zakrzyknął Muller.

— Mgła leży pod kościołem! odpowiedział Sadowski.

Zadziwiająca rzecz, ale ten kościół jest dziesięć razy wyżej niż był wczoraj i wisi w powietrzu, rzeki książę Heski.

— W górę jeszcze idzie! w górę, w górę! krzyczeli żołnierze.

— Z oczu zniknie!

I istotnie tuman wiszący na skale począł się podnosić na kształt niezmiernego słupa dymu ku niebu, kościół zaś osadzony jakby na szczycie owego słupa, zdawał się wzbijać coraz wyżej, jednocześnie zaś hen już pod samymi obłokami przesłaniał się coraz więcej białym oparem, rzekłbyś: roztapiał się, rozpływał, mącił, na koniec zniknął.

Muller zwrócił się ku oficerom, a w oczach jego malowało się zdziwienie, wraz z zabobonnym przestrachem.

— Wyznaję waszmościom, —rzeki — żem podobnego fenomenu w życiu nie widział.

Całkiem to jest przeciwne naturze i chyba to czary papistów.

— Słyszałem — rzekł Sadowski — żołnierzy wykrzykujących:

Jak tu strzelać do takiej twierdzy! Zaiste, nie wiem, jak!

I stali jeszcze długo zdumieni, milczący, na koniec książę Heski rzekł:

— Choćby to było naturalne zjawisko przyrody, w każdym razie nic nie wróży ono nam dobrego. Patrzcie waszmościowie, od czasu, jakeśmy tu przybyli, nie postąpiliśmy ani kroku na przód.

Ba, odpowiedział Sadowski — gdybyśmy tylko nie postąpili! Ale, prawdę rzekłszy, ponosiliśmy klęskę za klęską … a dzisiejsza noc najgorsza.

***

W nocy zapanował ruch w całym obozie. Ledwie światło dzienne zagasło, słychać był głosy komendy, przebieganie znacznych od działów jazdy, odgłos regularnych kroków piechoty, rżenie koni, skrzyp wozów, głuchy tur kot dział, zgrzytanie żelastwo, dźwięk łańcuchów szum, gwar i wrzenie.

Czy nowy szturm na jutro? mówili strażnicy przy bramie. Lecz nie mogli nic widzieć, bo z wieczora niebo zawlokło się chmurami i począł padać śnieg obfity.

Pokrył cały klasztor i kościół, jak gdyby go chciał ukryć przed wzrokiem najezdników, otulić i osłonić przed ognistymi pociskami. Na koniec poczęło szarzeć i dzwonek ozwał się na jutrznię, gdy żołnierze stróżujący przy południowej bramie klasztoru, usłyszeli parskanie konia.

Przed bramą stał chłop, cały zasypany śniegiem; za nim widać było na wjazdowej drodze niskie, małe sanki drewniane, zaprzężone w chudą i poszerszeniałą szkapę.

Chłop począł „zabijać” ręce, przestępować z nogi na nogę i wołać: „Ludzie, a otwórzcie tam!

— Kto żywie? Zapytano z murów.

— Swój ze Dzbowa… Przywiozłem dobrodziejom zwierzyny.

— A jakże cię Szwedy puścili?

— Jakie Szwedy?

— Którzy kościół oblegają.

— Oho, nie masz już nijakich Szwedów!

— Wszelki duch Pana Boga chwali! Odeszli?

— Już za nimi i ślady zasypało!

Wtem gromady łyczków i chłopów zaczerniały na drodze: jedni jechali konno, drudzy szli piechotą, były i niewiasty, a wszyscy z daleka już wołać poczęli:

— Nie masz Szwedów! Nie masz!

— Poszli do Wielunia.

— Otwórzta tam bramy! Ni człeka w obozie!

— Szwedzi odeszli! Szwedzi odeszli! poczęto wołać na murach i wieść piorunem rozbiegła się w okrąg. Żołnierze dopadli do dzwonów i uderzyli we wszystkie, jakby na alarm. Kto żył wypadał z cel, mieszkań, z kościoła.

Wieść brzmiała ciągłe. Podwórzec zaroił się zakonnikami, szlachtą, żołnierstwem, niewiastami i dziećmi. Radosne okrzyki rozniosły się dokoła Jedni wypadali na mury, aby pusty obóz obejrzeć, inni wybuchali śmiechem lub szlochaniem. Niektórzy nie chcieli wierzyć jeszcze; lecz napływały coraz nowe gromady tak chłopstwa, jak i mieszczaństwa.

Szli tedy z miasta Częstochowy i z wiosek okolicznych, i z lasów pobliskich, gwarno, wesoło i ze śpiewaniem.

Krzyżowały się coraz nowe wieści; każdy widział odchodzących Szwedów i opowiadał, dokąd odchodzili.

W kilka godzin później pełno było ludzi na pochyłości i na dole pod górą. Bramy klasztoru otwarły się szeroko, jak zwyczajnie bywały przed wojną otwarte: jeno wszystkie dzwony biły, biły, biły … a owe głosy tryumfu leciały w dal i słyszała je cała Rzeczypospolita.

Śnieg zasypywał ciągle ślady Szwedów.

***

O południu dnia tego kościół był tak nabity, że jak na brukowanych ulicach kamień leży jeden obok drugiego, tak tam głowa była przy głowie.

Sam ksiądz Kordecki miał Mszę dziękczynną, a tłumom ludzkim zdawało się, że to biały Anioł ją odprawia. I zdawało się także, że duszę wyśpiewa w tej wotywie, lub, że z dymami kadzideł uniesie się ku górze i rozwieje — Bogu na chwałę.

Huk dział nie wstrząsał już murów, ani szyb w oknach, nie zasypywał kurzawą ludu, nie przerywał modlitw, ani tej dziękczynnej pieśni, którą wśród uniesienia i płaczu powszechnego zaintonował stary Przeor:

„TE DEUM LAUDAMUS!”

***

Gdy upokorzeni Szwedzi odstąpili od Częstochowy, w sercach Polaków obudziła się nadzieją, powstała otucha, zaczęły się łączyć nawet partie sobie przeciwne, król Jan Kazimierz powrócił do kraju i wkrótce Szwedów z granic Rzeczypospolitej wypędzono.

1 Kwietnia 1656 roku król Kazimierz w katedrze we Lwowie podczas tego wojennego niepokoju uciekł się pod opiekę Najświętszej Panny uroczyście ogłosił Ją Patronką i Królową Polskiej Korony, błagając o pomoc i ratunek przeciw Szwedom. Odśpiewano wtedy litanię do Najśw. Maryi Panny, w czasie której przed Barankiem Bożym trzykrotnie powtórzono: Królowo Korony Polskiej módl się za nami.

Ten uroczysty akt oddania się w opiekę Bogarodzicy zawierał też śluby publiczne, którymi król i stany Rzeczypospolitej związały się dobrowolnie: szerzyć cześć Bogarodzicy po całym kraju Polskim, na pamiątkę i jako zawdzięczenie za szczególną Jej opiekę nad polskim narodem, osobne Jej święto obchodzić, starać się o podniesienie moralne i poprawę doli klas ubogich i pracujących.

Obowiązku tego dotąd jeszcze naród nie wypełnił, długu nie spłacił. Stuletnia niewola zdeprawowała nas, a za nią wojna, nie ma jedności w narodzie, a choć oświatę szerzymy, ile nas stać na to, ale za mało kładziemy nacisku na kulturę duchową, na szczepienie zasad wiary i moralności.

Wprawdzie we Lwowie już od roku 1891 powstało Bractwo Królowej Korony Polskiej, podobnież powstało niedawno założono w Krakowie, potwierdzone przez władze duchowne i świeckie, mające za cel wypełnienie ślubów ostatniego króla z rodu Wazów, w myśl tych zobowiązań były postanowienia w Konstytucji 3-go maja. Bractwo Królowej Korony Polskiej jak dotąd skoncentrowało się tylko, w tych dwóch miastach, nie rozszerzyło się po całej Polsce, pomimo tak wzniosłych zadań. Miejmy jednak nadzieję że dzieło to rozwinie się i wyda płodne owoce.

A teraz wróćmy do dalszych losów kościoła Jasnogórskiego.

Od czasów wypędzenia Szwedów cudowny obraz na Jasnej Górze nabrał jeszcze większego znaczenia dla Polaków.

W roku 1670 odbył się tu ślub króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego z księżniczką Eleonorą. I na tę uroczystość wybudowano wspaniały refektarz.

W 1682 r. Jasna Góra święciła trzechsetletnią rocznicę sprowadzenia cudownego obrazu.

Król Jan Sobieski kilka razy odwiedzał Jasną Górę, składając za każdy razem bogate dary, a w roku 1683, jadąc na odsiecz Wiednia, zatrzymał się na Jasnej Górze. Ojcowie Paulini, udzielając królowi błogosławieństwa na wojnę, ofiarowali mu szablę z bogatą rękojeścią, lecz król, odjąwszy ją, zwrócił przeorowi, mówiąc, że na wojnie tylko żelazo jest mu potrzebne.

Rok 1717 był pełen chwały dla cudownego obrazu. Papież Klemens XI, przeświadczony o wielu cudach za przyczyną Matki Boskiej Częstochowskiej otrzymanych, nadesłał z Rzymu dwie złote korony dla ukoronowania Matki Boskiej i Dzieciątka Bożego. Koronacji dopełnił biskup Chełmski ksiądz Krzysztof Szembek.

W 1817 r. nadzwyczaj uroczyście obchodzono stuletnią rocznicę tej koronacji.

Od czasu zaprowadzenia kolei Wiedeńskiej w 1846 r. liczba pielgrzymów na Jasną Górę znacznie się zwiększyła.

W 1859 roku postawiono pomnik Kordeckiemu.

Jasna Góra trzykrotnie nawiedzana była pożarem. Ostatni miał miejsce 1900 r. 15 sierpnia w czasie sztucznego oświetlenia wieży. Tłumy pątników rzuciły się do gaszenia pożaru i nie dozwoliły mu przerzucić się na kościół.

Pożar ten boleśnie dotknął serce każdego Polaka.

Natychmiast rozpoczęto odbudowanie wieży z zamiarem postawienia trwalszej niż była poprzednia to jest zbudowania nowej z kamienia i żelaza, co też w przeciągu sześciu lat uskuteczniono. Nowa wieża ma 107 metrów wysokości, a więc jest wyższa do poprzedniej o 17 metrów, pokryto ją miedzianą blachą. Arcybiskup Warszawski ks. Chościak Popiel poświęcił ją 15 sierpnia I906 roku, którą to uroczystość uświetnił obecnością swoją kanonik lateraneński i protonotarjusz apostolski ks. L. Luzzani.

Ojciec św Pius X ustanowił osobne święto z oktawą i odpustem zupełnym, osobną Mszą Św. i officjum kościelnym pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, dekretem z dnia 13 kwietnia 1906r. Obchodzi się ono w środę po św. Bartłomieju, gdyż podanie mówi, że właśnie tego dnia cudowny obraz Matki Najśw. w 1382 r. został na Jasnej Górze umieszczony.

Dzień 15 sierpnia 1920 r. dla całej Polski pamiętnym będzie po wszystkie czasy.

Nawała bolszewicka wżarła się w środek kraju i chciała zająć jego serce — Warszawę: na południu między Dnieprem a Dniestrem przerwała polskie linie i dostała się na ich tyły. Polacy musieli wycofać się z Kijowa (11 czerwca) zwijać front i przesuwać się w tył na linię Teterewa, potem Horynia, Styru i Zbrucza. Bolszewicy zajęli znaczną część wschodniej Galicji i stanęli pod Lwowem.

Na północy wojska polskie musiały się także cofać, a mianowicie lewe skrzydło przepuściło bolszewików nad Niemen. 14 lipca bolszewicy zajęli Wilno, 20 lipca Grodno i przeszli granice dawnego Królestwa Kongresowego.

Armia ich posuwało się naprzód do Włocławka przez Płock aż pod samą Warszawę.

Z południa także się zbliżali, przeszedłszy Bug pod Brześciem. Niemcy gotowali się podać rękę bolszewikom, aby skorzystać ze sposobności i na nowo zajęć tę część Polski, którą niedawno musieli oddać na zasadzie traktatu Wersalskiego.

Niemcy Gdańscy porozumieli się też z bolszewikami i utrudniali transporty broni i amunicji, idące przez Gdańsk do Polski. Nieprzyjazne stanowisko zajęli także i Czesi, którzy, chociaż ogłosili się neutralnymi, nie przepuszczali transportów wojennych, idących do nas z zachodu.

Jedynie tylko Francja gotowa była nam dopomagać. Toteż zniechęcenie odbierało naszym żołnierzom męstwo i wiarę w możliwość zwycięstwa, na domiar złego — społeczeństwo za mało odczuwało, że toczy się wojna, oddawało się jak zazwyczaj używaniu życia a raczej nadużywaniu, co tym bardziej na ducha armii oddziaływało ujemnie, to też odwrót Armii Polskiej zamienił się w ucieczkę. Wreszcie, gdy bolszewicy stanęli pod Warszawą, naród ocknął się i zrozumiał, ze jest w ostatecznym niebezpieczeństwie, że jedynie Bóg może nas ocalić, że wstawiennictwo Matki Najśw. może nam wyjednać ocalenie.

W kościołach, idąc za rozporządzeniem władzy Kościelnej odmawiano codziennie litanię do Najśw. Serca Jezusowego z prośbą o ratunek.

W tej też intencji odmawiano codziennie wspólnie Różaniec i z płaczem wołano: „Królowo Korony Polskiej módl się za nami“.

Arcybiskupi Polscy i biskupi zebrali się w Częstochowie i przed cudownym obrazem — oto, jakie z ich piersi wyrywa się błaganie:

„Najświętsza Panno Maryjo, oto my, biskupi Polscy składamy Ci w imieniu własnym i naszych diecezjan, wszystkich wiernych synów Polski, hołd i pokłon, obieramy Cię na nowo naszą Królową i Panią i pod Twoją przemożną uciekamy się obronę. Tutaj na Jasnej Górze, gdzie każdy kamień głosi cuda Twojej nad narodem naszym opieki, wyciągamy ku Tobie, Matko Miłości, błagalne ręce, byś w ciężkiej kraju naszego potrzebie przyszła nam w pomoc. Odrzuć wroga od granic naszej Ojczyzny, wróć krajowi naszemu upragniony pokój, ład i porządek, wypleń z serc naszych ziarno niezgody, oczyść dusze nasze z grzechów i wad naszych, abyśmy bezpieczni od nieprzyjaciół naszych. Tobie w czystości serca służyć i przez Ciebie Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa czcić i chwalić mogli. Królowo Korony Polskiej, Tobie się oddajemy, Tobie się poświęcamy, broń i strzeż nas jako rzecz i własność swoją. Amen.

(Jasna Góra w Częstochowie 21/VI 1920 r.)

Niebezpieczeństwo było straszne — po ludzku sądząc, nie było dla nas ratunku. Kto mógł, chwytał za broń: starcy i młodzież, niewiasty i dzieci nieśli na ofiarę, co mieli i siły swe i dobra doczesne.

Zapał ogarnął wszystkich. Kobiety wątłe nie mogąc same iść na bój, wypędzały tych, którzy przez tchórzostwo lub obojętność pozostawali jeszcze w domu. Widziano ich gromadkami obchodzących domy, restauracje i zajazdy.

A komu choroba lub niedołęstwo nie pozwalało czynnie dopomagać, ten naśladował Mojżesza, modlącego się o powodzenie w wojnie Izraelitów.

Potężna Królowa nasza wlała wtedy takie męstwo i taką odwagę w żołnierzy naszych, że nikt się nie cofnął, nawet przed groźbą niechybnej śmierci i odważnie wypierano wroga, a tych, którzy padli, rażeni kulą bolszewicką, natychmiast zastępowali inni. I przyszedł moment tak krytyczny w walce, iż zdawało się, że dłużej Warszawa się nie ostoi wrogom, lecz bohaterstwo Polaków na nowo wskrzeszone, krwawy ich wysiłek, za sprawą Maryi, w której święto się to działo, taki lęk wzbudziło w zdeprawowanym wojsku rosyjskim, iż ci, którzy widzieli się tylko o jeden krok od zwycięstwa całkowitego nad Polakami przez wzięcie Warszawy, nagle poczuli się bezsilni i w popłochu cofać się zaczęli . . . tak, że gnani przez naszych odsunęli się daleko od Warszawy, a wkrótce po tej porażce uciekli z granic Rzeczypospolitej.

Lud uznał w tym nadzwyczajną pomoc i łaskę Bożą oraz wyraźną opiekę Maryi Najświętszej i nazwał to zwycięstwo „Cudem nad Wisłą.“

Ten „cud nad Wisłą“ miał miejsce w uroczysty dzień Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny 15 sierpnia I920 roku.

Od tego dnia pamiętnego pobożność Polaków do Maryi Najśw. jako Królowej Korony Polskiej wzmacnia się nieustannie. Biskupi Polscy na czele z J. Eminencją Ks. Kardynałem Dalborem w myśl ślubów króla Jana Kazimierza, zwrócili się do Ojca św. Piusa XI, prosząc o ustanowienie specjalnego święta Królowej Korony Polskiej.

Ojciec św. łaskawie przychylił się do tej prośby całego narodu i dekretem z dnia 12 listopada 1923 roku naznaczył na to święto dzień 3 maja.

Źródło: Najświętsza Marja Panna Królowa Korony Polskiej, 1925 r.

Imprimatur: Varsaviae, d. 21 Aprilis 1925, Vicarius Generalis Protocularius Apostolius Leopoldus Myszkowski, Secretarius Dr. S. Choromański. [język nieznacznie uwspółcześniono]

Istota nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny

Jak są fałszerze monet, tak są i czciciele Maryi, którzy fałszują czyli źle pojmują nabożeństwo ku Maryi i dlatego ta najcenniejsza moneta nie znajdzie uznania u Boga, jak w bankach nie przyjmą znawcy podrobionych banknotów.

Według św. Tomasza, Anielskiego Doktora, nabożeństwo w ogóle polega w woli i gotowości oddania się chętnym sercem temu wszystkiemu, co należy do służby Bożej. Potrzebny tu więc zapał czynienia wszystkiego, co miłe Bogu, co się Jemu podoba, czego ten Pan pragnie, co nakazuje. Kiedy Mojżesz zstąpił z góry po rozmowie z Panem Bogiem i oznajmił ludowi, że trzeba z woli Pańskiej wznieść przybytek Bogu na chwałę, wszyscy synowie Izraelscy z weselem serca i wielką ochotą składali w tym celu drogie kruszce i kamienie, bogate tkaniny; niewiasty przynosiły swe złote klejnoty i biżuterie: „Ofiarowali umysłem bardzo ochotnym i nabożnym pierwiastki Panu, na czynienie roboty przybytku świadectwa, cokolwiek na służbę i na szaty święte trzeba było”.

Ten zapał, ta gotowość Izraelitów, z jaką chcieli wznieść Bogu namiot, dobrze nam przedstawia, czym jest prawdziwe nabożeństwo.

Cześć dla księcia, czy króla ziemskiego ma ten nieobłudną, kto gotowy wszystko dlań uczynić. A równie ten kocha Ojczyznę, kto dla niej wszystko gotowy poświęcić: zdrowie, mienie i życie.

Fundamentem, korzeniem, podstawą prawdziwej czci musi być miłość szczera dla osoby. A więc nabożeństwo i cześć ku Maryi w tym tkwi, aby gotowym, ochoczym sercem czynić to, co do Jej służby należy. Przeto np. posty w środy, w soboty, modlitwy ku czci Maryi, pielgrzymki do Jej cudownych obrazów nie stanowią istoty nabożeństwa, lecz są albo wynikiem czyli skutkiem zewnętrznym tego nabożeństwa, albo tez środkami do jego nabycia. Mówi doświadczenie, że są obłudnicy, którzy poszczą, modlą się, chodzą do kościoła, a przecież nabożnymi nie są. To samo doświadczenie wykazuje, że wiele osób należy do bractw ku czci Maryi, a przecież nie mają prawdziwego ku Niej nabożeństwa. O tych obłudnikach można z prorokiem Ezechielem powtórzyć: »Srebro ich precz wyrzucać będą, a złoto ich gnojem będzie. Srebro ich i złoto nie będzie ich mogło wybawić w dzień zapalczywości Pańskiej«.

Prawdziwie nabożny ku Maryi ten, kto się brzydzi wszystkim, co się Maryi Pannie nie podoba, a czyni ochoczo, co Jej miłe i przyjemne. A wiemy, że Maryja strasznie nienawidzi grzechu, a miłuję cnotę.

Jeżeli chcemy mieć rzetelne nabożeństwo do Niepokalanie Poczętej, unikajmy grzechu i służby u złego ducha, podobnie jak i Maryja depce głowę tego węża piekielnego, a odziewajmy się płaszczem cnót, jak i Pani, Królowa nasza, odziana słońcem sprawiedliwości. Blichtrem Maryi nie oszukamy, maska nabożeństwa wstrętem napełnia Serce Matki miłosierdzia, bo Ona w Bogu wszystko widzi jasno i serc naszych tajniki dla Niej otwarte i czyta w nich, jak w księdze. Istota Boga, w którą z zachwytem spogląda w królestwie chwały, jest dla Niej cudownym zwierciadłem, w którym odbija się najdokładniej nasza istota i wszystkie kryjówki serca naszego. Niepokalana Dziewica widzi tam w górnych krainach, jak ty szeptasz modlitwy ku Jej czci, pościsz, do Jej kongregacji należysz, a żywisz w duszy myśli nieczyste, potajemnie oddajesz się swawoli, jesteś leniwy, nieposłuszny, mściwy.

Oszukali Gabaonici Jozuego, hetmana ludu Bożego. Bali się bowiem, by ich nie wytracił z innymi mieszkańcami ziemi obiecanej, która być miała siedzibą wyłącznie ludu wybranego. I dlatego przybyli do Jozuego w podartym ubraniu, w obuwiu połatanym, mając w torbach skruszony i twardy chleb i udawali, że bardzo daleką odbyli podróż, że nie mieszkają w Palestynie i chcą zawrzeć przymierze z wodzem Izraelitów.

»Coście wy zacz i skądeście przyszli?« — pyta Jozue. A oni na to: »Z ziemi bardzo dalekiej przyszli słudzy twoi do ciebie w imię Pana Boga twego, bośmy słyszeli sławę mocy Jego, wszystko, co uczynił w Egipcie«. Tym sposobem oszukali Jozuego i lud żydowski Gabaonici i uzyskali przysięgą stwierdzone przyrzeczenie, że ich nie wytracą mieczem.

Do tych Gabaonitów wielu chrześcijan podobnych, bo udają czcicieli Maryi, chcieliby się schronić przed gniewem Boga pod Jej płaszcz opieki, a nie czynią tego ochoczo, co się Maryi Pannie podoba, co należąc do Jej kongregacji, swym życiem i czynami hańbią sztandar tej Królowej niebieskiej: moda, zwyczaj dla nich pobudką, że się zapisali w poczet Jej czcicieli.

Zapyta ktoś, czy grzesznik nie może należeć do dworzan i czcicieli Matki Najświętszej?

Nałogowy z pewnością nie, jeżeli powstać nie myśli z bagna moralnej zgnilizny. Taki człowiek podobny do zuchwałego Joaba, który przekracza uroczysty nakaz swego monarchy. Dawid bowiem uroczyście się odzywa doń wobec swego wojska, wyruszającego na wojnę przeciw zbuntowanemu synowi: »Zachowajcie mi dziecię Absalona«.

I Pani nasza niebieska zda się do nas mówić: Dziatki moje, nie grzeszcie, nie zasmucajcie Syna mego Jezusa Chrystusa, nie czyńcie tego, co z natury swej dąży do usunięcia i unicestwienia Boga, coby powtórnie ukrzyżowało Jezusa, gdyby to było możliwe! Niestety, zuchwali grzesznicy przekraczają ten zakaz Monarchini niebieskiej, jak Joab prze kroczył nakaz Dawida, bo wziąwszy trzy oszczepy, zatopił je w sercu Absalona.

Ale są grzesznicy innego rodzaju, dla których Maryja jest ucieczką i Matką miłosierdzia, którzy chcą być Jej sługami i czcicielami.

Oni podobni do więźniów w okowach, którzy pragną wolności i tęsknym sercem patrzą ku Maryi, do Niej wznoszą błagalne dłonie, wołając: Solve vincla reis, Rozwiąż pęta winnym.

Oni przypominają tego nieszczęśliwego, pokrytego ranami żyda, którego napadli zbójcy, odarli ze wszystkiego i na pół żywego porzucili na drodze. Nędzarz ten jęczy i czeka tęsknie, kiedy przyjdzie miłosierny Samarytanin opatrzy jego rany, oczyści je, naleje wina i balsamu leczniczego i zabierze do gospody. Oni podobni do powietrzem ruszonego, który leży nad cudowną sadzawką i czeka 38 lat, kiedy Anioł poruszy wodę, a ktoś miłosierny wrzuci go do jej zbawczych zdrojów, by odzyskał zdrowie. Ach, najdrożsi w Panu, myśmy wszyscy niemal grzeszni i ranni na duszy i bardzo chorzy. Ale nędzy moralnej nie kochamy, owszem pragniemy z niej powstać.

Niechże nabożeństwo ku Maryi będzie dla nas magnesem, który by twarde, żelazne serca nasze pociągnął do Jezusa Chrystusa, niech będzie Maryja i cześć ku Niej zorzą poranną, wiodącą nas do słońca i światła niestworzonego, Jezusa Chrystusa, niech będzie dla nas więźniów wolnością, dla nieszczęśliwych, rannych dobrą i czułą Samarytanką, niech będzie słodyczą i łakociem, prowadzącym do Boga.

Za przyczyną Maryi dobrotliwość Boża niech nas, według Apostoła narodów, przywiedzie do Zbawiciela: »Czyli bogactwy dobrotliwości Jego i cierpliwości i nieskwapliwości gardzisz? Nie wiesz, iż dobrotliwość Boża ciebie ku pokucie przywodzi?«

Częścią zdrowia duchowego już jest, gdy kto pragnie uleczenia. My nie chcemy grzęznąć w złem nadal, dźwignąć się pragniemy z błota grzechowego i dlatego spowiadać się gorliwie przyrzekamy, godnie i częściej niż zwykle przyjmować Komunię, słuchać Mszy z miłości ku Maryi i ćwiczyć się w cnotach: pilności i cichości, pokorze, czystości itd., by Maryi Pannie sprawić pociechę.

Rokoszanami na wzór Joaba nie chcemy być, oświadczamy to uroczyście wobec Ciebie, Pani i Królowo nasza!

Źródło: Górka J. (1907). Cześć Maryi: o pobudkach i środkach nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Kraków.




Kult Maryi a potrzeba Jej naśladowania

o. Andrzej Krupa

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować.

Kult religijny nie może ograniczać się tylko do czysto zewnętrznych aktów czci. Z istoty swej jest on aktem wewnętrznym. Polega bowiem na świadomym i dobrowolnym uznaniu przez człowieka istnienia ponad nim wyższej, cudzej doskonałości i na wyrażeniu wobec niej swojej uległości. Z aktami więc zewnętrznymi kultu muszą iść w parze akty wewnętrzne, wyrażające duchowe ustosunkowanie się człowieka wobec czczonej przez siebie doskonałości. „Akty wewnętrzne, pisze św. Tomasz, są w religijności czymś głównym i same z siebie do niej należą; akty zaś zewnętrzne są czymś drugorzędnym i odnoszą się do aktów wewnętrznych”.

Uznając wyższość jakiejś doskonałości i wyrażając wobec niej swoją uległość człowiek z natury rzeczy uważa ją w pewnym znaczeniu za ideał godny posiadania. W ten sposób wywiera ona pewien wpływ na niego, a przez to może przyczynić się do jego udoskonalenia. „Każda rzecz, pisze św. Tomasz, doskonali się przez to, że podlega rzeczy od siebie wyższej, tak jak ciało doskonali się przez to, że ożywia je dusza, a powietrze przez to, że oświeca je słońce”.

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować. Dlatego św. Augustyn rozpatrując kult od strony wewnętrznej twierdzi, że „cała religijność do tego się sprowadza, by naśladować to, co się czci”.

Centralnym przedmiotem kultu chrześcijańskiego jest Jezus Chrystus. On też jest najdoskonalszym wzorem, który wierni winni naśladować. Z przeznaczenia bowiem Bożego wszyscy wierni winni odtworzyć w sobie „obraz Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wielu braćmi”.

Temu celowi, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Chrystusa, służy cała religia chrześcijańska wraz z całym swoim kultem; służy mu też i Maryja. Biorąc pod uwagę Jej osobistą doskonałość, jak i Jej łączność z Chrystusem, papież Pius X napisał, że „poza Maryją nie ma pewniejszej i łatwiejszej drogi, by zjednoczyć wszystkich z Chrystusem, by otrzymać przez Niego doskonałe przybranie za synów, byśmy się stali świętymi i niepokalanymi w obliczu Boga”.

Maryja jako pewna droga do Boga jest równocześnie dostępnym dla wszystkich ludzi wzorem do naśladowania i to zarówno dla sprawiedliwych, jak i dla grzeszników. Wszyscy winni oddawać Jej cześć i wszyscy winni wzywać Jej wstawiennictwa i Ją naśladować. Taka jest nauka Kościoła. Inaczej natomiast twierdzą protestanci. Wychodząc z założenia, że każdy człowiek — a więc także i Maryja —usprawiedliwiony jest nie dla własnych zasług, lecz przez wiarę w zasługi Jezusa, utrzymują konsekwentnie, że Maryi nie można oddawać kultu dla Jej własnej osobistej doskonałości, lecz można Ją czcić jedynie przez naśladowanie Jej życia. Skoro zaś człowiek nieusprawiedliwiony nie może w żaden sposób wykonywać uczynków dobrych, to czcicielami Maryi nie mogą być grzesznicy; mogą zaś nimi być tylko sprawiedliwi i to ci, którzy Maryję aktualnie naśladują, czyli ci, którzy już posiadają pewien stan cnoty.

Podobnie jak protestancka nauka o usprawiedliwieniu przez samą wiarę stoi w sprzeczności z podstawowymi założeniami chrześcijańskiej ekonomii zbawienia, tak też i jej konsekwencje o niemożliwości wykonywania jakichkolwiek czynów dobrych w stanie grzechu, sprzeczna jest w takim samym stopniu z etyką chrześcijańską. Zgodnie z nauką katolicką człowiek w stanie grzechu może wykonywać pewne uczynki etycznie dobre. Bóg też nagradza takie uczynki, chociaż czyni to „nie ze sprawiedliwości, lecz z czystego miłosierdzia”. Może też człowiek nieusprawiedliwiony modlić się do Boga i Bóg wysłuchuje modlitwy grzeszników.

Jeśli człowiek w stanie grzechu może się modlić, to może też wzywać wstawiennictwa Maryi, by za Jej przyczyną otrzymać od Boga łaskę. Maryja chętnie przychyla się do modlitw grzesznika. Jest Ona bowiem Towarzyszką Odkupiciela, który „przyszedł na ten świat, aby zbawić grzeszników”. Z nimi też często obcował i świadczył im wiele dobrodziejstw. O trosce Maryi o zbawienie grzeszników świadczy Tradycja chrześcijańska, która nadała Jej wymowny tytuł „Orędowniczki grzeszników”, „Ucieczki grzeszników”. Jej też jako Pośredniczce Bóg dał taką naturę i obdarzył Ją takimi właściwościami, że do Niej z całym zaufaniem mogą się uciekać nawet najwięksi grzesznicy. „Ci, których gnębi świadomość popełnionych złych czynów, uczy Leon XIII, ci koniecznie potrzebują takiego pośrednika i obrońcy, który by cieszył się u Boga tak wielką łaską i posiadał taką łaskawość ducha, by nie odmówił opieki nawet najbardziej zrozpaczonemu i który by w zgnębionych i upadłych tchnął nadzieję Bożej łaskawości. Taka pod każdym względem jest Maryja”. Wszyscy więc ludzie, zarówno sprawiedliwi, jak i nawet najwięksi grzesznicy mogą prawdziwie czcić Maryję i wzywać Jej wstawiennictwa. Ale jak Chrystus nie dlatego umiłował grzeszników, by ich

w grzechach utwierdzać, lecz, by ich sprowadzić na drogę zbawienia, tak i Maryja nie miłuje grzeszników dla ich grzechów, lecz, by ich z grzechów wyzwolić i ułatwić im powrót do Boga. Dlatego też, chociaż prawdziwymi czcicielami Maryi mogą być nawet najwięksi grzesznicy, to jednak, jeśli to nabożeństwo nie przyczynia się do poprawy ich życia, nie może ono być prawdziwym nabożeństwem. Stąd pierwszym obowiązkiem tego, kto pragnie prawdziwie uczcić Maryję, jest obudzenie w sobie szczerej chęci unikania grzechów i wyzbycia się złych nałogów. „Jeśli nabożeństwo do Najśw. Panny, uczy papież Pius X, które ktoś praktykuje, nie powstrzymuje go od grzeszenia, albo nie pobudza go do naprawienia złych obyczajów, tego nabożeństwo jest pozorne i obłudne, gdyż pozbawione jest właściwego i naturalnego owocu”.

Maryja bowiem jest nie tylko Matką miłosierdzia i „Ucieczką grzeszników”, ale jest także prawdziwą Matką synów Bożych, „Matką Bożej miłości”. Ona nie tylko pragnie rodzić życie Boże w duszach wiernych, ale je rozwijać i doskonalić, bo chce, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Jej jednorodzonego Syna. Najlepszym zaś środkiem do tego celu jest naśladowanie Jej życia. Dlatego to nabożeństwo do Najśw. Panny wtedy dopiero osiąga swój należyty cel, kiedy Jej czciciele „całą duszą dążą do naśladowania Jej przykładu”.

Wtedy dopiero też stają się oni godnymi Jej synami. „Niechaj nikt nie uważa się, uczy Pius XII, za syna Maryi i godnym tego, by go przyjęła pod swą możną opiekę, jeśli za Jej przykładem nie okazuje się miłym, sprawiedliwym i czystym, i nie przyczynia się swą miłością do prawdziwego braterstwa”.

Czciciele Jej naśladując Ją i stając się do Niej podobnymi, oddają nie tylko Jej chwałę, ale sprawiają Jej osobistą radość. „Nasza najsłodsza Matka Maryja, uczy Pius XII, nie ma większego pragnienia i nie odczuwa większej radości nad tę, jak gdy widzi, że Jej synowie, których przyjęła za swoich pod krzyżem w miejsce swego Syna, wyrażają w swoich słowach i czynach rysy Jej ducha”.

W istocie zaś rzeczy naśladowanie Maryi nie jest niczym innym, jak tylko inną formą naśladowania Chrystusa. Ona bowiem jest tą istotą, od „której nikt wierniej i skuteczniej nie naśladował Słowa Wcielonego” i od której nikt doskonalej nie odtworzył w sobie obrazu Syna Bożego. Naśladując więc Maryję, wierni naśladują tym samym Chrystusa i stają się jak najbardziej do Niego podobnymi. W ten sposób poprzez swój kult Maryja osiąga cel swego posłannictwa, by mianowicie ludzie znaleźli Jezusa, by Go umiłowali i wiernie Mu służyli.

Źródło: o. Andrzej L. Krupa OP, „Electa ut sol : studium teologiczne o Najświętszej Maryi Pannie”, Lublin 1963 [język uwspółcześniono].

Ilustracja: „Matka Boża Fatimska”. Płytki ceramiczne (Azulejo) na ścianie Igreja de São Bento, Ribeira Brava, Madera, Portugalia (licencja Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)




Istota Różańca

Cóż to jest właściwie różaniec? jak go określić?

Różaniec stanowią dwie istotne części:

a) odmówienie ustami stu pięćdziesięciu «Zdrowaś Maryja» wraz z piętnastu «Ojcze nasz» i «Chwała Ojcu», i

b) rozważanie piętnastu tajemnic.

Gdy więc odmawiamy ustami różaniec, powinniśmy koniecznie rozważać w sercu jego tajemnice. Jedno bowiem z drugim jest w istotnej łączności. Jak istotę człowieka stanowi dusza i ciało, tak istotę różańca stanowi ustna modlitwa i rozważanie. Czym dla ciała serce, tym dla różańca rozmyślanie. Odbierzmy człowiekowi serce, a pozbawimy go życia, usuńmy z różańca rozmyślanie, a zrujnujemy jego istotę. Modlitwy różańcowe, odmówione bez rozważania tajemnic, są dobrą modlitwą, ale nie są różańcem. Są one tylko materią, a rozmyślanie — życiem, formą. Jak Stwórca ulepionemu z gliny człowiekowi tchnieniem ducha nadał życie, tak modlitwom różańca rozmyślanie tajemnic daje kształt właściwy, który nazywamy różańcem.

Czym przyprawa dla pokarmu, kwiaty dla ogrodu, strumienie dla łąki, rzeka dla doliny, tym rozmyślanie tajemnic dla modlitw różańcowych. Rozmyślanie dodaje modlitwom różańcowym smaku, blasku, piękności i płodności. Różaniec bez rozmyślania, to dzień bez słońca, świątynia bez ołtarza, gmach bez wapna i cegły.

Toteż wtenczas tylko możemy się spodziewać od różańca owego wielkiego wpływu na dusze nasze, i owych łask dla Kościoła, wtenczas tylko możemy korzystać z odpustów, przywiązanych do tego nabożeństwa, jeżeli przy odmawianiu będziemy rozważali tajemnice. Tylko ludzie nader ograniczonego umysłu — przez szczególną łaskę Kościoła — jeżeli w żaden sposób nie mogą się zdobyć na rozmyślanie, po odmówieniu dobrym wszystkich modlitw różańcowych, dostępują odpustu.

Z tego, cośmy powiedzieli, widoczne, jak niedorzeczne są zarzuty czynione różańcowi, jakoby był bezmyślnym, jednostajnym, aż do znudzenia powtarzaniem «Zdrowaś Maryja». Taki zarzut można uczynić każdej modlitwie, jeżeli będziemy odmawiali ją bezmyślnie, niepobożnie. Już uczynił go Pan Jezus, gdy rzeki: Ten lud czci mię wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie [1]. Lecz zarzut ten najmniej stosuje się do różańca. Tajemnice bowiem, które rozważamy w każdym jego dziesiątku, nawet przy każdym pozdrowieniu, są niewyczerpanym źródłem i najdoskonalszym materiałem do rozważania. Różaniec tak bogactwem treści, jak niemniej ciągłą zmianą przedmiotu rozmyślania, swą prostotą i łatwością przewyższa wszystkie inne rodzaje modlitw. I w samej rzeczy, któraż modlitwa jest barwniejsza od różańca? Całe życie Zbawiciela i Jego Najświętszej Matki przesuwa się przed oczyma naszymi w czasie odmawiania różańca. Widzimy więc anioła, jak z niebieskim zleceniem zstępuje do ubogiej celki Dziewicy z Nazaretu; podsłuchujemy pokornej Jej rozmowy.

Widzimy jak Najświętsza Maryja Panna klęka przed Swym Niemowlęciem, jak karmi Je piersiami, napawa się Jego uroczym uśmiechem. Słyszymy śpiew anielski przy żłobku w stajence.

Niebawem znajdujemy się wśród okropnych scen męki Pana Jezusa: zamiast uśmiechu widzimy walkę ze śmiercią, — zamiast słodkiego pokarmu macierzyńskiego — żółć i ocet, zamiast pieszczot na łonie Matki, — razy bicza i uderzenia młota; zamiast śpiewu anielskiego — przeraźliwe klątwy i dzikie złorzeczenia…

Za chwilę horyzont się rozjaśnia. Śmierć zamienia się na życie pełne chwały; słabość — na Boską potęgę — a Matka Bolesna zostaje ukoronowaną na Królową nieba i ziemi. A jakaż rozmaitość i prostota tych podniosłych scen, których materia starczy na całą wieczność do rozważania.

Patrzmy!

Tu zimna stajenka Betlejemska, a tam zaraz wspaniała świątynia Jerozolimska. Tu pod osłoną nocy idziemy nad strumień Cedron — do ogrodu, gdzie wśród drzew, oblanych bladym światłem księżyca, na tle długich, drżących cieniów widzimy klęczącego Jezusa; niebawem wstępujemy na posępny, dziki pagórek, co służy zbrodniarzom za miejsce kaźni. Tu możemy spojrzeć na ciche życie rodzinne w domku Nazaretańskim, tam zaraz znajdziemy się na sali sądowej w domu Kajfasza, gdzie nasłuchamy się przekleństw, złorzeczeń!…

Cóż może dać więcej materiału naszej wyobraźni do rozważania nad modły różańcowe? W nich nawet tkwi pierwiastek dramatyczny. Toteż tajemnice różańcowe taką siłę wywierały na gorącą pobożność i żywą wiarę wieków średnich, iż wkrótce po rozszerzeniu się różańca przedstawiano je w kościołach lub na cmentarzach w żywych scenicznych obrazach. Nie miało to ścisłego związku z modłami różańca, ale przedstawiało te same okoliczności i, podobnie jak różaniec, dzieliło się na sceny radosne, bolesne i chwalebne. Że takie przedstawienia wywierały nader zbawienny wpływ, o tym i mówić nie potrzeba.

Ten wspaniały cykl obrazów, który nam przedstawiają piętnaście tajemnic różańca, można podzielić na trzy części, z których każda będzie stanowiła oddzielną całość.

Pierwsze pięć tajemnic obejmują dziecinne lata Pana Jezusa. Jego ubogi żywot wraz z Maryją — prawdziwą Matką i Józefem — mniemanym ojcem. Następne pięć tajemnic wyrażają jego dzieło zbawienia w ścisłym tego słowa znaczeniu i udział, jaki w tym miała Jego Bolesna Matka, mianowicie Jego gorzką mękę i śmierć okrutną.

Na koniec pięć ostatnich tajemnic zawierają chwałę i uwielbienie Pana Jezusa i Jego Dziewiczej Matki.

Stosownie do tej różnorodnej treści dzielimy zwykle różaniec na trzy części: radosną, bolesną i chwalebną.

Ta prostota, a zarazem to bogactwo treści różańca sprawia, iż w każdej okoliczności życia, w każdym usposobieniu duszy różaniec jest najodpowiedniejszą modlitwą. Czy więc struny naszego serca są w spokoju, czy przeciwnie są poruszone, rozczulone lub zachwycone, podniesione lub upadłe, natchnione lub przygnębione, czy więc stan serca jest normalny, czy roztrojony, zawsze znajdzie w jednym z trzech tonów różańca stosowny oddźwięk, który będzie harmonizował w zgodnych akordach z jego wewnętrznym nastrojem. A jak skończony artysta udziela instrumentowi swego duchowego nastroju, cały się niejako wlewa w grę, porywa nawet za sobą słuchaczów i udziela im stanu swej duszy, swej myśli, swego zachwytu, tak również w podniesieniu serca do Boga znajdujemy w różańcu na wszystkie drgania duszy naszej najpełniejsze i najsympatyczniejsze wrażenie.

W najgłębszej boleści i w najwyższej radości, w rozdzierającej skardze i w upajającym, w głębokim smutku i w jasnym dniu dziękczynienia, w trwożliwej bojaźni i w szczęśliwej nadziei, w zewnętrznej oschłości ducha i w najwyższym uczuciu duszy, w rozpaczy i w słodkim przedsmaku rozkoszy niebieskich — zawsze, zawsze możemy wziąć do ręki różaniec, bo serce nasze znajdzie w nim stosowny oddźwięk.

Jeżeli tylko umiemy mówić różaniec pobożnie, to zawsze będziemy czuli się wewnętrznie zadowoleni po jego skończeniu. Życie bowiem Chrystusa i Jego Matki są najlepszym odzwierciedleniem wszelkiego stanu duszy naszej. Rozważając zaś to życie w różańcu, znajdziemy w nim to, czego szukamy. Dlatego też powstajemy od różańca już to zawstydzeni, już pocieszeni, uspokojeni lub pokrzepieni, stosownie do tego, w jakim stanie duszy mówić go zaczęliśmy. Samo tylko rozważanie tajemnic sprawia już tak zbawienne skutki. Tajemnice bowiem zawierają w sobie wszystko, co czyni człowieka szczęśliwym docześnie i wiecznie, byle tylko w sercu jego tliła iskra wiary, nadziei i miłości.

We wszystkich więc potrzebach, w każdym pragnieniu serca, w każdym usposobieniu duszy znajdziemy w rozważaniu tych tajemnic to, czego pragniemy.

«Różaniec—mówi pewien autor—nie jest to modlitwa właściwa jednemu jakiemuś usposobieniu duszy, ale jest modlitwą, którą można odmawiać w każdej potrzebie. Jest to obszerna rama, zawierająca wszystkie rodzaje modlitwy: dziękczynnej, błagalnej i uwielbiającej. Różaniec przeto można mówić zawsze; — podczas Mszy świętej, na pogrzebie, procesji. Różaniec jest pobudką do rozważania życia Pana Jezusa, a przez to jest najzbawienniejszym ze wszystkich pobożnych ćwiczeń i doskonale przemawia do pojęcia każdego człowieka: stary li, młody, uczony czy prostaczek, duchowny czy świecki. Różaniec jest zrozumiały dla najbardziej niewykształconego i tępego umysłu, a z drugiej strony najuczeńszym daje niewyczerpany materiał do rozważania[2].

* * *

Rozważanie tajemnic nie jest jeszcze różańcem. Z rozważaniem trzeba połączyć ustne odmawianie modlitw. Już samo tylko ustne odmawianie należy do najpiękniejszych i najwznioślejszych sposobów modlitwy. «Wśród wszelkich sposobów chwalenia Boga—mówi Tomasz a Kempis—nie masz wznioślejszego nad Ojcze nasz, słodszego i aniołom przyjemniejszego nad Zdrowaś Maryja. Modlitwa Pańska unosi się ponad wszystkie pragnienia i pobożne żądze Świętych. Ona zawiera w sobie wszystkie przepowiednie proroków, wszystkie słodkie słowa Psalmów i świętych pieśni. Ona prosi Boga o wszystko, co nam potrzebne, chwali Go, w najwznioślejszy sposób; podnosi ducha z padołu ziemskiego do krain niebieskich i łączy z Bogiem, przebija obłoki i wznosi się ponad chóry aniołów». «Ta modlitwa mówi św. Dionizy, ma tak głębokie znaczenie, tak jest płodna w tajemnice, tak wielką posiada moc w działaniu i tak umiejętny ma układ, że nikt w zupełności pojąć jej i wysłowić nie zdoła»[3].

Modlitwa Pańska jest to ta, którą ułożył Zbawiciel wtenczas, gdy apostołowie prosili Go, mówiąc: Panie, naucz nas modlić się…[4] I dał im Pan Jezus wzór, formę, jak się mają modlić, dał im przykład, jaką powinna być każda modlitwa. A nie powiedział: «tak się modlić możecie, — ale «tak się módlcie, tak powinniście się modlić!» — «cum oratis, dicite». Z tego powodu święty Augustyn mówi: «Dana jest reguła proszenia przez niebieskiego znawcę prawa. Tak się módlcie, rzekł.[5] A na innym miejscu ten Doktor Kościoła tak mówi: «Słowa, których Pan nasz Jezus Chrystus w modlitwie nauczył, są formą pragnień. Nie wolno ci o nic innego prosić, tylko o to, co tam jest napisane…[6] «Gdybyś przeszedł wszystkie rodzaje modlitwy, nie znajdziesz, jak mniemam, ani jednej, która by się nie zamykała w modlitwie Pańskiej.[7] Wszystkie więc nasze obowiązki względem Pana Boga i bliźnich, wszystkie nasze potrzeby znajdują w niej najzupełniejszy wyraz.

Największa mądrość ludzka, największa pobożność nic wymyślić lepszego nad to nie może, co dał nam do rąk nasz Boski Zbawiciel. Modlitwa ta jest najprzyjemniejsza Panu Bogu. «Któraż modlitwa — woła św. Jan Złotousty, może być tyle Ojcu przyjemną, jak ta, co wyszła z ust najukochańszego Jego Syna?»[8] Każdy, kto odmawia modlitwę Pańską uważnie, powoli i zastanawia się nad każdą jej częścią, łatwo może poznać jej piękność i wzniosłość.

A cóż mam powiedzieć o Pozdrowieniu Anielskim, tej najgłówniejszej części różańca? Nic innego, jak to, co o Modlitwie Pańskiej!…

Przez częste powtarzanie tej modlitwy różaniec staje się hymnem uwielbienia Maryi.

Gdyśmy już wezwali Ojca naszego, który jest w niebiesiech i gdyśmy Mu w siedmiu prośbach Modlitwy Pańskiej przedstawili wszystkie nasze potrzeby, zwracamy się do najukochańszej naszej Matki o pomoc i pośrednictwo. Aby ją sobie zjednać, pozdrawiamy Ją tymi samymi słowy, jakimi pozdrowiła Ją Trójca Przenajświętsza przez posła swego archanioła w owej wielkiej chwili, gdy słowo Boże w Jej łonie ciałem się stało, a ona przez to została Matką Bożą. Z tym pozdrowieniem łączymy inne, które Duch Święty wypowiedział przez usta świętej Elżbiety, a które Maryja przyjęła z takim uczuciem, iż wylała w pieśni dziękczynnej pokorną podziękę Bogu za to, iż uczynił Jej wielkie rzeczy…

A co za wzniosła treść tego Pozdrowienia! Zawiera ono tajemnice Wcielenia, Boskiego Macierzyństwa Maryi i Odkupienia świata. Nic więc dziwnego, że odkąd usta anioła wyrzekły to «Zdrowaś Maryja», cały świat napełnił się ciągłym echem tego Pozdrowienia. I gdy jutrzenka złocistą purpurą zabarwi wschodnie skłony nieba, gdy wczesny poranek spędzi sen z oczu naszych, zrywamy się z pościeli na głos dzwonu kościelnego i spieszymy pozdrowić naszą ukochaną Matkę. A gdy słońce w swym biegu dosięgnie zenitu, gdy pierwsza połowa dnia upłynie, znowu rozlega się dzwonienie i znowu biegniemy pozdrowić Maryję. Gdy wieczór nadchodzi, a praca skończona, i ręce znużone znojem i trudem opadną na piersi, jeszcze raz wznosimy serce w pozdrowieniu do Maryi.

Lecz mało nam tego potrójnego pozdrowienia Dziewicy, co zbawienie świata nosiła. My Jej to Pozdrowienie wijemy w długi wieniec, który przeplatamy liśćmi z Jej i Jej Syna życia. A gdy nacieszymy się i umocnimy pięknością i świeżością tych woniejących róż, dziękujemy za to Panu Bogu, mówiąc: «Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu»; Chwała Bogu, co tak wiele dla Niej i dla nas uczynił. Kończąc każdy dziesiątek w różańcu doksologią, oznaczamy, iż ta część, jaką okazujemy Najświętszej Maryi Pannie, do Boga się odnosi i jak wszędzie tak niemniej w różańcu czcimy Boga w Maryi i świętych Jego.

Wszystko więc to, co widzimy w Maryi, wszystkie Jej cnoty, Jej chwałę i uwielbienie do Pana Boga odnosimy, a przez to im więcej wysławiamy Maryję, tym więcej chwalimy Pana Boga. Przypominamy to, co Ona sama wyrzekła: Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest i święte Imię Jego[9]. O, zaiste, wszystkie stworzenia powinny wielbić za to Trójcę Przenajświętszą, a Ta, którą tak często Pozdrowieniem Anielskim wielbimy, Dziewica pełna łaski Bożej, będzie Matką naszą i modlić się będzie za nami teraz i w godzinę śmierci naszej…

[1] Mat 15,8.

[2] Beckendorff. Gesammelte Briefe.

[3] Katechizm Historyczny, Schmida 1.c.

[4] Łuk.XI,2.

[5] Enarrat. inps. 142, n.6.

[6] Sermo de Script.56, n.4.

[7] Aug. Epist. 121.

[8] Kat.Hist.Schmidta

[9] Łuk. I, 49.

Źródło: W hołdzie dla Maryi. Różaniec – studium historyczno-ascetyczne. Maryański B., Matris, 2019

Obraz: Saint Rose of Lima with Child Jesus [fragment], Lima Art Museum, commons.wikimedia.org




Maryja wzorem pokory

[Pokora] jest cnotą w pełnym tego słowa znaczeniu: chwałą, szczęściem, prawdą, mocą, czystością, miłością. Jest wszystkim, chociaż wiąże się nierozłącznie z pragnieniem bycia niczym. Sama jedna wystarczyłaby do wykazania Boskości religii, którą objawiła światu, a której żywy i uosobiony wzór widzimy w Maryi. Postarajmy się opisać pokorę pokrótce.

Przede wszystkim pokora jest cnotą. Bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym. Dlatego można ją nazwać cnotą cnót, bo ona sama sumiennie praktykowana, jest zdolna, niby magnes, przyciągnąć wszystkie inne cnoty.

Powtarzamy, że bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym.

Każda bowiem prawdziwa cnota, jeżeli nie jest miłowana i praktykowana dla siebie samej, jest cnotą wyrachowaną. Zaś cnota wyrachowana, jakąkolwiek czerpałaby korzyść z bycia praktykowaną, przestaje być cnotą. Przez „korzyść” nie rozumiemy bynajmniej korzyści następstwa, jaką jest swoboda sumienia czy nagroda nieba, które następują dopiero po zastosowanej cnocie, a które nazwiemy korzyścią à posteriori – korzyścią czerpaną w przyszłości, przy ostatecznym rozliczeniu. Taka korzyść jest dozwolona, bowiem ona nie nakłania do cnoty bezpośrednio, a raczej wskazuje na wiarę, miłość oraz nadzieję istniejące w człowieku. Mówimy tu zaś o korzyści à priori jako o pobudce działania, która je uprzedza i jemu towarzyszy. Taki czyn nie jest już cnotą, ale korzyścią. A jeżeli korzyść ta nie ma prawej zasady, wówczas taki czyn znamionuje wadę.

Oto „cnota”, której brakuje pokory, w której zawiera się pycha i której wykonawca uważa siebie samego za Pana Boga. Taka pyszna cnota jest gorszym wykroczeniem niż upokorzony występek.

Wszelki występek niesie w sobie zbawienny wstyd, który częstokroć zawiera bodziec powrotu do cnoty. Wówczas samo zło służy za lekarstwo, a dopuszczenie tego zła przez Boga można częstokroć uważać za łaskę. Jednakże cnota, która tchnie pychą i którą pycha natchnęła, jest czystym występkiem; nie ma w niej wstydu. Jest to wada anioła i cnota szatana. Takie były w większości cnoty filozofów pogańskich, które lud w nich podziwiał, a które św. Augustyn po bliższym ich rozważeniu nazywa występkami.

Bez pokory zatem wszelkie cnoty są niczym.

Dodajmy jeszcze, że sama jedna pokora, należycie umiłowana i praktykowana, sprowadza do duszy inne cnoty. […]

Ta wielka prawda, którą można by dalej rozwijać, jest wyrażona w sposób doskonały w Maryi, bowiem potęgą takiego wyniszczenia siebie samej stała się Ona pełna łaski – przyciągnęła i porodziła Słowo Boże. Taka jest opinia św. Augustyna: „Ponieważ byłaś najpokorniejszą Panną, zmusiłaś Słowo niestworzone, by z Ciebie wzięło swe ciało. Po czym dodaje: Maryja była niebiańską drabiną, po której Bóg zstąpił z nieba na ziemię; podobnie jest i drabiną, po której, idąc w Jej ślady i przy Jej pomocy, i my możemy wstąpić do nieba. Pokora zatem jest zasadniczą cnotą – cnotą cnót.

Powiedzieliśmy także, że pokora jest chwałą. Serce człowieka, naprawione przez Ewangelię, spomiędzy różnych prawd utraconych skutkiem swego upadku i zbłąkania odzyskało i tę nieomylną prawdę: kto się upokarza, będzie wywyższony, a kto się wywyższa, będzie poniżony. Ta prawda wiary stała się zarazem prawdą obyczajów. Sprawiedliwość Boża objawiona przez Jezusa Chrystusa stała się w tym względzie sprawiedliwością ludzi. Istnieje sprawiedliwość wspierająca się na zasługach, będąca impulsem opinii publicznej, która odmawia sławy temu, kto umyślnie za tą sławą goni i przeciwnie – daje ją temu, kto przed sławą ucieka. Ta zaś zasada jest tak bezwzględna, że osoby poszukujące pochwał, aby je uzyskać, przybierają maskę pokory i szatę udawanej skromności. Świat, bardziej przenikliwy niż ci pochlebcy, odpłaca im jednak tą samą monetą: za fałszywą pokorę płaci fałszywą chwałą. Prawdziwą chwałę zachowuje zaś dla prawdziwie pokornych i skromnych. Ofiaruje im chwałę, która wbrew ich woli zakłada im znienacka koronę. Ta chwała nie kończy się wraz ze śmiercią, lecz dopiero w jej chwili rzuca najjaśniejsze promienie będące odbiciem tej chwały, którą Bóg obdarza pokornych w przyszłym życiu na wieczność.

Najświętsza Dziewica jest także doskonałym przykładem tej pięknej prawdy. Jest bowiem pełna łaski, wyższa od aniołów dzięki swym zasługom i pięknu duchowemu. W chwili gdy anioł, posłannik dworu niebieskiego, wita Ją jako swą Królową i zwiastuje zachwycającą godność Matki Boga, Ona wchodzi w swą nicość, czyni się ostatnią służebnicą: „Oto ja służebnica Pańska” – i ten wyraz „służebnica” przynosi Jej godność Matki. A z kolei Jej pokorne fiat, „niech się stanie”, przynosi Jej największą chwałę. „Słuszną jest rzeczą – powiada św. Bernard, aby ostatnia stała się pierwszą, bowiem będąc pierwszą, uważała się za ostatnią”. Ona sama ogłosiła Boską tajemnicę niniejszej prawdy w hymnie Magnificat: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej”, „uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest”.

Zauważmy, że całe życie i los Najświętszej Maryi Panny przedstawiają nam niezrównany wzór chwały, jaką zanosi Jej pokora. Poznawszy wielkość łask otrzymanych od Boga, Maryja zwraca je zaraz na Jego chwałę i uwielbienie, nuci hymn dziękczynienia, a potem całe swe życie unika wszelkiego blasku chwały, chętnie przyjmuje hańbę zniewagi swego Syna i współuczestniczy w niej, a nawet po chwalebnym Jego wniebowstąpieniu pozostaje w swym uniżonym stanie pokory, w nim się zagłębia, ginie w nim nieznana światu, aż do śmierci, która dopiero przynosi Jej prawdziwą chwałę. Pokora wydobywa Maryję z ukrycia, wznosi Ją nad wszystkie niebiosa, aby mogła tam Ona odebrać, przy triumfalnych okrzykach nieba i ziemi, koronę i berło należne Jej Bożemu Macierzyństwu.

Po trzecie, pokora jest szczęściem.

Ojciec d’Argentan, podejmując temat pokory z omawianego stanowiska, tak o niej pisze:

Przyznaję to wszystko, powiesz mi, jednakże niełatwo pokorę zdobyć i praktykować. Wiele bowiem kosztuje i niemało czynić trzeba, aby człowiek doszedł do takiego stopnia pokory. Bynajmniej! Dobrze bowiem rzecz zważając, człowiek nie ma nic do czynienia, nie potrzebuje wykonywać żadnej pracy, aby stać się pokornym; wszystko jest już uczynione. Gdyby człowiek chciał być doskonały i wynieść wysoko swą własną osobę, miałby wiele do zrobienia, dużo by go to kosztowało, bowiem nie jest do tego przysposobiony. Aby jednak być pokornym, i to jeszcze doskonale pokornym, wystarczy otworzyć oczy i przypatrzeć się miejscu, które człowiek sam zajmuje w ekonomii Bożej. Wnet ujrzy, że jest nicością, że nicość jest jedyną własnością, jaką posiada on sam z siebie. Niech zatem człowiek dobrze się tylko zastanowi nad sobą, niech na miejscu, jakie zajmuje, pozostanie spokojny i zadowolony, a wówczas, nic nie czyniąc, stanie się doskonale pokornym. Nie musimy sobie powtarzać: pragnę się zanurzyć w przepaści mojej nicości, aby stać się pokornym; nie ma potrzeby, bo my już jesteśmy w tej przepaści. Bez rzucania się w nią, widzimy dokładnie, że wszystko, co trzeba czynić, aby się upokorzyć, jest już zrobione. Wystarczy, że uznamy nasz stan nicości. Można więc powiedzieć, że pokora jest uznaniem prawdy i że nic czynić nie trzeba, aby stać się najpokorniejszym.

Kto jednak chce być wspaniałym, ma dużo do zrobienia. O Boże! Jakże wiele trzeba znosić i się trudzić, aby ze stanu niskości wydźwignąć się i wynieść nad innych. Ileż trzeba użyć gwałtu i przymuszeń, ileż starań i niepokoju, ileż udawania i sztuczności, ileż bojaźni, aby nie zostać wzgardzonym. A jeżeli to wszystko mało pomaga, ileż goryczy ducha i smutku. Ileż wysiłku trzeba włożyć, aby otrzymać nędzną namiastkę chwały? A jeżeli to się nie uda albo chwała nie jest taka, jakiej byśmy sobie życzyli, albo jeżeli ktoś inny został nad nas wyniesiony, ileż niechęci i zazdrości, ileż udręczeń dla człowieka ambitnego! Ten ciężar go przytłacza. Słusznie zatem św. Bernard nazywa ambicję ludzką, torturą i krzyżem złożonym na ramionach ambitnego. Owszem, jest to prawdziwe narzędzie tortur, na którym Bóg karze występnych: szubienica co prawda podnosi człowieka, podwyższa go nieco nad otaczający go tłum, ale tylko po to, aby go okryć hańbą i udusić!

Wszystkim pragnącym szczęścia radzimy, aby przyjęli powyższą radę pokornego zakonnika. Nie powiedział on jednak jeszcze wszystkiego o szczęściu płynącym z pokory, jeszcze go nie wytłumaczył, a jedynie opisał szczęście pozorne. Prawdziwe zaś szczęście wynikające z pokory chrześcijańskiej, szczęście, którego szuka serce człowieka, szczęście nie pozorne, ale rzeczywiste, polega na tym, że w miarę jak pokora wprowadza w nas poznanie własnej nicości, dusza napełnia się niebiańskim spokojem, przechodzącym wszelkie pojęcie. Niby strumyk, któremu oczyszczono zatamowane koryto, dusza napełnia się niebiańską rozkoszą. Sam Bóg to ogłasza w obydwu Testamentach i doświadcza tego każda dusza chrześcijańska proporcjonalnie do swojej wierności i pokory.

To mówi Pan, Odkupiciel twój, Święty Izraelów: „Ja Pan, Bóg twój, który cię uczę pożytecznych rzeczy i kieruję tobą na drodze, którą idziesz. O, gdybyś był zważał na przykazania moje, stałby się był pokój twój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jako fale morskie”.

A potem sam Zbawiciel, który przyszedł utorować nam drogę do szczęścia własnym przykładem, tak powiada: „uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym”.

To jest właśnie ów pokój, owo szczęście, które prawdziwie pokorne sługi Chrystusa czyni błogosławionymi. A jako że Maryja była najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, pokora sprawiła, że wszystkie pokolenia ziemi ogłaszają i ogłaszać Ją będą ze wszystkich stworzeń najbardziej błogosławioną: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej; oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody”.

Pokora jest także prawdą, jak ją nazwał bardzo trafnie d’Argentan.

Ona bowiem jest poczuciem, dostrzeżeniem i uznaniem naszej nicości. Jest zatem prawdą dotyczącą nas samych.

Czy kiedykolwiek rozważaliśmy dogłębnie tę cechę pokory? Nie waham się twierdzić, że jest ona w rzeczywistości najważniejszą metodą filozoficzną i że większość filozofów zboczyła z drogi prawdy z powodu braku praktykowania tej prawdziwej metody filozoficznej – pokory.

Pokora bowiem jest prawdą, która dotyczy nas samych. Umysł pokorny posiada tę przewagę i wyższość nad wyniosłymi i nieskromnymi myślicielami, że trzyma prawdę tuż przy sobie, gdy tymczasem oni, nie wiedząc, od której strony się do niej zabrać, spędzają całe życie, szukając jej, a często gubiąc ją zupełnie.

Prawda w istocie jest jedna. Kto się zatem jej trzyma w jednym miejscu, jest na prostej drodze do zdobycia jej pełni.

Pokora wprowadza nas w posiadanie prawdy nie tylko z jednego określonego punktu widzenia, ale także z perspektywy pokazującej tę prawdę najlepiej – z bramy prowadzącej na drogę prawdy, z wrót poznanie samego siebie. Dlatego też i filozofia starożytna za najważniejsze zadanie, zawierające wszystkie inne prawdy, uważała zasadę: „Poznaj samego siebie”.

Jak głęboka prawda filozoficzna tkwi w tym krótkim i pełnym prostoty zdaniu!

Człowiek, powiadali starożytni, jest miarą wszelkiej rzeczy. W istocie sądzimy o wszystkich rzeczach w odniesieniu do nas samych. Jeżeli zatem mylimy się co do siebie samych, w konsekwencje popadamy w błąd w odniesieniu do wszystkich innych przedmiotów. Jesteśmy centralnym punktem naszych badań. A zatem stosownie do tego, gdzie umieścimy się sami, powyżej lub poniżej badanego przedmiotu, zmienia się wszystko wokół nas. Usuwając siebie z właściwego nam miejsca, przemieszczamy jednocześnie wszystkie inne rzeczy z odpowiednich dla nich pozycji. Poznanie siebie samego jest niczym ustawienie lunety pod właściwym kątem nachylenia, nakierowanie jej na punkt i przedmiot, który zamierzamy zaobserwować, aby go dokładniej poznać. Pokora jest właśnie tym kątem nachylenia, tym punktem, z którego powinniśmy obserwować przedmioty. Cóż zatem dziwnego, że nasi filozofowie, pominąwszy tę najważniejszą zasadę, dostrzegają same tylko niespójne urojenia i wciąż na próżno rozpoczynają swe rozważania?

Dlatego też sama Prawda, rozważając swe tajemnice, powiada: „Wyznaję tobie, Ojcze, Panie nieba i ziemi, żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je maluczkim. Tak Ojcze, ponieważ tak spodobało się tobie”.

Aby uwolnić się od tych Bożych słów, mędrcy i roztropni tego świata nadają im oszczerczo fałszywe znaczenie, interpretując je jako potępienie wszelkiego dochodzenia prawdy przez umysł człowieka, jako sprzyjające ignorancji i obskurantyzmowi, które oni chcieliby uczynić podstawą naszej wiary. Pragną ukryć te słowa w sferze niedorzeczności, stosownej dla ludzi prostych.

Jeden z tych ostatnich odpowiada im tymi słowy: „«Strzeżcie się!» – nie do głupich, ale do maluczkich odnoszą się te słowa Zbawiciela. Zbawiciel potępił butę i pychę, nie zaś inteligencję”. Autorem tych słów był św. Augustyn.

Czy trzeba to tłumaczyć? Kojarzenie buty z mądrością, a pokory z głupotą słusznie znamionuje tych, o których wielki Apostoł wypowiada się w słowach, których nie trzeba tłumaczyć: „powiadając się być mądrymi, stali się głupimi”.

Wystarczy wreszcie drobna refleksja, abyśmy pojęli, że pokora każe się domyślać wielkości ducha osoby pokornej i właściwego poglądu na rzeczy. I przeciwnie, pycha wskazuje na słabość umysłu. Człowiek bowiem, który uznaje siebie za maluczkiego, nędznego, za samą nicość, czyli za to, czym jesteśmy w rzeczywistości, pojmuje tę prawdę dzięki właściwemu zrozumieniu, czym jest wielkość, doskonałość, czym jest Najwyższy Byt, przed którym on jest niczym. Stosowny pogląd na własną nicość zawiera zatem w sobie właściwe zrozumienie Boga. A znać Boga oznacza znać i siebie. Są to dwa nierozdzielne rodzaje zrozumienia i dlatego św. Augustyn łączy je ze sobą, mówiąc: „Obym poznał Ciebie, Panie, obym poznał siebie”. Stąd wynika kolejny wniosek: osoba najpokorniejsza zna Boga najlepiej; a z kolei, by poznać Boga najlepiej, trzeba być najbardziej pokornym. To podwójne poznanie Boga i siebie rodzi się niejako wzajemnie. One stanowią całą filozofię i dlatego najpokorniejszy jest najlepszym filozofem, posiada najszerszy kąt widzenia prawdy. Pokora jest zdolnością do posiadania prawdy.

I nie jest jedynie zdolnością jałową. Widzenie prawdy, doskonałości i wielkości Boga pomnaża w nas pokorę, a pokora ze swej strony je wzmacnia. Takie widzenie nie jest zewnętrzną i teoretyczną dywagacją, ale aktywnie formuje naszą istotę i życie, napełnia nas swą prawdziwością w miarę, jak opróżniamy siebie z naszej arogancji i się upokarzamy. Rodzi w nas i pielęgnuje prawdę, mądrość i wielkość, jako owoce praktykowania pokory.

Maryja, najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, poczęła i zrodziła Prawdę uosobioną, Światło, które oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat, Mądrość odwieczną, której Ona słusznie nazwana jest Stolicą, Sedes Sapientiae. Samo nabożeństwo do Maryi, jako najmocniej natchnione pokorą, inspiruje umysły prawdziwą mądrością, czyli zdolnością pojmowania filozoficznego, jak to pokazują najwięksi geniusze katoliccy: św. Augustyn, św. Anzelm, św. Tomasz z Akwinu, św. Bernard, [św.] Albert Wielki, Jan Gerson, Bossuet. Wszyscy oni posiadali szczególne nabożeństwo do Maryi.

W tym zatem znaczeniu pokora jest prawdą.

[…]

Chrześcijaństwo przyniosło nam nie tyle nową doktrynę, ile raczej nowy stan; nie nowe cnoty, ale nowego ducha. Tym nowym stanem i nowym duchem jest pokora. Pokora – oto chrześcijaństwo, oto Bóg przybierający postać sługi, aby swoim potężnym i przemawiającym do serc przykładem wprowadzić rodzaj ludzki, uciekający spod słodkiego jarzma Bożego, z powrotem pod to szlachetne i święte jarzmo. W ten sposób wyzwolił człowieka spod ciężkiego jarzma hańbiącej niewoli i zupełnego zezwierzęcenia.

Świat starożytny odróżnia od współczesnego szczególnie to, że ten pierwszy opierał się na dumie, zaś ten drugi na pokorze. Symbolem pierwszego była miłość własna posunięta aż do pogardzania Bogiem, istotą drugiego jest miłość Boga posunięta aż do pogardy dla samego siebie.

Przykład pokory jest nam zatem dzisiaj bardzo potrzebny.

Pierwszy przykład pokory przedstawia nam Jezus Chrystus. Chciał On nam jednak dać i drugi, dodatkowy wzór do naśladowania. Oto dlaczego: Bez względu na to, jak nieskończenie pokorny jest Jezus Chrystus, jaką pokorę okazał, pomimo dystansu dzielącego Jego Boskość od naszego człowieczeństwa, w którym się unicestwił, nie może Mu ona przeszkodzić w byciu Bogiem. Pokora Boga musi zrobić miejsce dla Jego wielkości, potęgi, majestatu, które wynoszą w Nim człowieka do wielkości Boga, tym bardziej, że będąc Bogiem, uniżył się do stanu człowieka. Toteż, poprzez chmurę Jego człowieczeństwa widzimy jasno przebijające się promienie słońca Jego Boskości. Ich świadectwem są słowa, które nam Jezus zostawił – Ja jestem Prawdą; Ja jestem Drogą; Ja jestem Początkiem; Ja jestem Światłem świata – oraz cuda, jakie czynił. Bo chociaż Jezus miarkował i powstrzymywał blask swej Boskości, w wielu jednak okolicznościach był niejako zmuszony jednoznacznie oświadczyć, kim był w rzeczywistości. Było tak na przykład, gdy rzekł: „Kto z was dowiedzie na mnie grzechu?”; „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”; „Ojciec nikogo nie sądzi, ale wszelki sąd dał Synowi, aby wszyscy czcili Syna, jako czczą Ojca”. Pan Jezus przemówił w ten sposób nie z powodu pychy, ale miał za sobą prawdę, sprawiedliwość i mądrość. Nie powinno nas to razić. Jest to raczej wielki dowód Boskości Jezusa Chrystusa. I w tym bez wątpienia nie może On nam służyć za przykład pokory. Wynika stąd także, że nawet gdy pokora Pana Jezus jest dla nas wzorem, zawsze nosi ona znamiona powagi, zawsze się w niej uwidacznia Boskość i dlatego nie może być do nas w pełni zastosowana.

Wypadało zatem, abyśmy posiadali dodatkowo inny ideał pokory, wzięty ze stworzenia. Ideał taki, stosowny do naszego stanu, znajdujemy w Najświętszej Maryi Pannie. Jej pokora spowodowała i dopełniła wyniszczenie Syna Bożego. Maryja przypomina nam zatem o tym wyniszczeniu w jego istocie, w łonie niewiasty, które jest niejako modelem pokory samego Jezusa Chrystusa. Jest nim tak dalece, że ta sama pokora, którą widzimy w Jezusie Chrystusie, znajduje się w Maryi, jakby w swej najprostszej formie, a zarazem i w swym najdoskonalszym odbiciu. Model Maryi jest dla nas w pełni czytelny, zupełnie do nas dostosowany. Widzimy go bowiem w podobnym nam stworzeniu. W Maryi dostrzegamy także wszelkie cnoty, bogactwa, moce, całą radość, wielkość i zarazem chwałę, jakie niesie ze sobą cnota pokory.

Źródło: August Nicolas, La Vierge Marie et le plan divin, nouvelles études philosophiques sur le Christianisme, Paris, 1961 [tłum. red. GM].




Obraz Bożej dobroci

Ponieważ Błogosławiona Dziewica jest Matką Boga, z nieskończonego Dobra, którym jest Bóg, czerpie – pewnego rodzaju – nieskończoną godność. Św. Tomasz z Akwinu [ST I, q. 25, a. 6, ad 4]

Jeden z przywilejów Najświętszej Panny polega na tym, że jest Ona dokładnym odzwierciedleniem swojego Boskiego Syna – obrazem Jego dobroci. Pozostali śmiertelnicy, według św. Augustyna, zostali stworzeni na obraz Boga, ponieważ posiadają jakąś cechę upodabniającą ich do Boskiego Oryginału (Rdz I, 26-27). Jednak Maryję Pannę należy nazwać Jego obrazem, ponieważ jest Ona żywym wyrażeniem Jego dobroci. W swoich cielesnych rysach Chrystus nie jest podobny do nikogo innego tak bardzo, jak do swojej Matki; a zatem w rysach swojej duszy Jego Matka nie jest podobna do nikogo innego tak bardzo, jak do Chrystusa.

Dlatego należy stwierdzić, że Serce Maryi zostało uformowane na podobieństwo Serca Jezusa; a podobieństwo to zostało potwierdzone od początku w Jej wybraniu.

W swoich przedwiecznych dekretach Bóg postanowił udzielić swoich Boskich Doskonałości istotom stworzonym. Pierwszym z nich – nie chodzi tutaj o porządek czasu – była Jego decyzja, aby stać się Człowiekiem, poprzez osobowe ukazanie swojej Boskości poza swoją własną istotą. W ten sposób zacząłby swoje dzieła od najwyższego, najdoskonalszego i najwspanialszego ze wszystkich możliwych – od Człowieka-Boga. Słowo Wcielone jest zatem pierwszym spośród wybranych w Boskim Umyśle. Jest On wybrany nie jako Syn Boży; ale będąc Nim, jest wybrany jako Syn Człowieczy i dlatego wraz z Nim wybrana została także Dziewica, która miała zostać Jego Matką. Tak więc przeznaczenie Dziewicy jest częścią przeznaczenia Jezusa Chrystusa; w taki sposób, że wstępuje Ona wraz z Nim do porządku hipostatycznego [poprzez który Bóg staje się Człowiekiem]. Znajduje się Ona w pewnym sensie w równorzędności z Nim; a w Przedwiecznej Myśli zajmuje miejsce pierwsze, najbliższe Jemu samemu.

Święty Bernardyn mówi: „Zostałaś wybrana przed każdym innym stworzeniem w Umyśle Bożym, abyś z ciała swego mogła zrodzić samego Boga jako prawdziwego Człowieka”. Z tego powodu Najświętsza Maryja Panna jest tak często nazywana w Świętych Kantykach Siostrą Boskiego Oblubieńca. Dlatego też Kościół Święty odnosi do Niej to, co zostało powiedziane w Piśmie Świętym na temat Boskiej Mądrości; podobnie jak i przydzielane są Jej te same tytuły; takie jak Zbawienie, Nadzieja, Życie. Jest tak nie z tego powodu, że mają one w Jej przypadku to samo znaczenie co w przypadku Chrystusa; lecz ponieważ wskazują one na owo żywe i bezpośrednie podobieństwo, jakie ma Ona do Niego, i jakie jest właściwe jedynie Jej, żadnemu innemu Świętemu.

Wznieśmy nasze oczy do naturalnego nieba i zbadajmy piękno jego porządku. Słońce jest źródłem światła – owej większej światłości, jaka oświetla wszystkie rzeczy – od najniżej do najwyżej umiejscowionej. Następny jest księżyc, który bardziej niż jakikolwiek inny obiekt świetlny współdzieli blask słońca, i słusznie nazywa się go mniejszą światłością (Rdz I, 16. I wreszcie wszędzie rozproszone są gwiazdy o różnej jasności.

Wyobraźmy sobie teraz, że wszystko to odzwierciedla Niebiosa w Kościele, w którym wybranie przez Boga charakteryzuje się podobnym porządkiem. Jezus Chrystus jest Słońcem, ponieważ jest On Pierworodnym. Następna jest Najświętsza Panna, Jego Matka, jak Księżyc – kolejne, mniejsze Słońce. A wokół Chrystusa i Jego Dziewicy Matki świecą Święci, niektórzy bardziej, a inni mniej jasno, podobnie jak Gwiazdy.

Gdy Najświętsza Maryja Panna mówi nam o sobie w słowach Pisma Świętego, niekiedy umiejscawia siebie przed swoim Umiłowanym, a innym razem stawia Umiłowanego jako pierwszego. Mój miły jest mój, a ja jestem jego; a potem znowu –  Jam miłego mego, a mój miły jest mój (PnP, II, 16; VI, 3). Wskazuje to na nieustanne odpowiadanie Serca Sercu, zachodzące pomiędzy Synem a Jego Matką. Bez tego odpowiadającego podobieństwa, czyniącego Ją Jego żywym obrazem, nie byłaby Ona godna zostania Matką Odkupiciela. Anastazjusz, mnich z Góry Synaj, pyta: „Jak mogłaby być Matką takiego Syna, gdyby nie była sama w sobie pełnym i nienaruszonym obrazem swego Potomka?”

Powinniśmy także pamiętać o tym, że gdyby Przedwieczne Słowo nie przyszło na świat, aby przyoblec się w ludzkie Ciało, to i Maryja nie pojawiłaby się, aby zostać Jego Matką. Tego właśnie dotyczy uwaga św. Efrema: „Skoro Bóg nie stałby się Ciałem, to po co Maryja zostałaby stworzona na świecie?”. Oznacza to, że brakowałoby głównego celu, dla którego została stworzona Najświętsza Panna – a zatem tego, by towarzyszyć Jezusowi Chrystusowi, a Boska Mądrość nie miałaby powodu, by Ją stworzyć na ziemi.

Ja należę do miłego mego i do mnie pragnienie jego (PnP VII, 10). Istniejąca pomiędzy Maryją a Wcielonym Słowem więź jest tak ścisła, tak bliskie jest zjednoczenie Matki z Jej Boskim Synem, że bez Tego Boskiego Owocu Ona – Niebiańskie Drzewo, które wydało Go w czasie i zostało w tym celu wybrane przez Boga w całej wieczności – nigdy nie zostałaby stworzona. „Żadna inna Matka nie znalazła się dla takiego Syna” – mówi Hugon od św. Wiktora; „ani nie można było znaleźć żadnego innego syna dla takiej Matki”. Cóż zatem dziwnego, że Maryja nazywa Chrystusa swoim Sercem? Ponieważ żyła nie tylko dzięki Niemu, ale całkowicie dla Niego. Ja śpię, lecz serce me czuwa (PnP V, 2).

Źródło: Pinamonti P.G., Niepokalane Serce Maryi. Wydawnictwo Matris, Warszawa 2020, rozdz. IV. (Żywy obraz Serca Chrystusa, fragment).

Ilustracja: Matka Boża Świętojańska (archiwum własne).




Poświęcenie się Matce Bożej czy przez M. Bożą?

William G. Most / Matris

Obecnie można niekiedy usłyszeć, że nie jest możliwe ani właściwe dokonywanie poświęcenia się Matce Bożej; twierdzi się, że jest to możliwe tylko przez Nią – Bogu. Pozornie można powiedzieć: wszystko jest skierowane do Boga, więc oczywiście jest to prawdą.

Ale to nie wyczerpuje tematu. W filozofii powszechnie znanym jest fakt, że nie wszystkie środki służące celowi są jedynie środkami. Niektóre rzeczywiście są tylko niejako stopniami prowadzącym do wyższego celu. Istnieją jednak inne środki, które mają dwa bardzo realne aspekty: mogą być i są one środkami, które stanowią jednocześnie cele drugorzędowe.

Dla przykładu weźmy osobę, która rozpoczyna studia. Chce podjąć studia, uważając je za sposób na uzyskanie lepszej pracy. Jednakże mogłaby i powinna tego chcieć przynajmniej ze względu na rozwój osobisty i doskonalenie w procesie zdobywania stopnia.

Staje się więc oczywiste, że prawdą jest to, że poświęcamy się zarówno samej Matce Bożej, jak i przez Nią .

Zaczynamy od wyjaśnienia, co oznacza słowo poświęcenie się jako konsekracja. Często stosuje się je luźno, co oznacza po prostu powierzenie Jej siebie. Ale zastanówmy się nad ścisłym znaczeniem tego słowa. Kiedy w 1899 r. Papież Leon XIII konsekrował świat Najświętszemu Sercu Jezusa, wyjaśnił to w ten sposób (Annum sacrum, 15 maja 1899 r.). ASS 41.649): „Ponieważ poświęcając się, nie tylko uznajemy i akceptujemy Jego rządy jawnie i dobrowolnie, ale w rzeczywistości świadczymy, że gdyby to, co oddajemy, było nasze, chętnie byśmy to oddali, i prosimy Go, aby łaskawie przyjął od nas tą właśnie rzecz, mimo że należy już do Niego.”

Innymi słowy, w akcie poświęcenia się Panu Jezusowi, uznajemy, że ma On już do nas pełne prawa. Ma je na podstawie dwóch tytułów: stworzył nas z niczego, i odkupił nas. Tak więc już jesteśmy Mu winni wszystko i On wcale nie musiałby nas nagradzać. A jednak mówimy, że błagamy Go teraz, aby uprzejmie przyjął tę samą służbę, lecz z tytułu miłości, i proponujemy służyć Mu lepiej.

Dalej, papież Pius XII (w audycji radiowej dla Fatimy, Benditoseia, 13 maja 1946 r.) wyjaśnił, co takiego oznacza królestwo Jezusa, dzięki któremu jesteśmy Mu winni naszą służbę (AAS 38.266): „Jezus jest królem przez całą wieczność z natury i na mocy prawa podboju”. Ten drugi tytuł oczywiście oznacza, że jest królem, odkąd wyzwolił nas z niewoli. Ale kilka linijek przed tym zdaniem Pius XII powiedział: „On, Syn Boży, odzwierciedla w Swojej niebiańskiej Matce chwałę, majestat i panowanie swego królestwa, ponieważ będąc związaną z Królem męczenników w niewymownym dziele odkupienia człowieka jako Matka i Współtowarzyszka, pozostaje na zawsze z Nim związana, z praktycznie nieograniczoną mocą w rozdzielaniu łask płynących z odkupienia… Maryja jest Królową z tytułu łaski, dzięki Boskiemu związkowi, na mocy prawa podboju i szczególnego wyboru [Ojca]. A jej królestwo jest tak wielkie jak królestwo Jej Syna i Boga, ponieważ nic nie jest wykluczone spod Jej panowania”.

Matka Boża ma zatem władzę, prawo rządzenia i panowanie, spod których nic nie jest wykluczone. Ma ją w oparciu o cztery tytuły, z których dwa są dokładnie tożsame z tymi, na mocy których Jezus jest Królem. Mianowicie, On jest Królem jako Stwórca – Ona jest Matką Stwórcy („dzięki Boskiemu związkowi”); On jest Królem na mocy samego prawa podboju, Ona, jak powiada Papież, jest, w podległości Jemu, także Królową na mocy prawa podboju, to znaczy dzięki Jej bezpośredniej współpracy z Nim w obiektywnym odkupieniu, to znaczy nawet w samej Boskiej Ofierze.  [Zob. Most G.W. , „Coredemption: Theological Premises, Biblical Bases”, Miles Immaculatae,1986, ss. 59–92.]

Jak widzieliśmy powyżej, Jej panowanie, Jej prawo do rządzenia, nie są niezależne od królestwa Jej Syna: są „przez Niego, z Nim i w podporządkowaniu Jemu”. Nie powinniśmy jednak myśleć o dwóch autorytetach, jednym nieskończonym, drugim skończonym. Owszem, Jej jest skończony, Jego jest nieskończony, ale poprawny obraz to obraz dwóch współdziałających jako modul unius, jako jedno. Pius XII napisał, że „zawsze dzieli Jego los” (MunificentissimusDeus, AAS 42.768).

W tym przypadku, mimo że ostatecznym celem naszej służby jest sam Bóg, jesteśmy Jej winni naszą służbę, ponieważ Ona, jako Matka Stwórcy i jako Współtowarzyszka w dziele odkupienia, posiada tytuł do przyjęcia naszej służby. Co więcej, zdobyła ten drugi tytuł ogromnym kosztem ofiary z samej siebie [por. Most G.W., „Pope Deepens Conciliar Theology”, Miles Immaculatae,1990, ss. 329–45].

Z kolei, podobnie jak w akcie poświęcenia Najświętszemu Sercu prosimy Pana Jezusa, aby zaakceptował to, co już jesteśmy Mu winni, aby przyjął to na nowo z tytułu miłości, tak też możemy i powinniśmy prosić Matkę Bożą o przyjęcie z tytułu miłości, tego, co już jesteśmy Jej dłużni. Jak poetycko powiedział św. Maksymilian, powinniśmy dokładnie dokonać tego tak, abyśmy „stali się Nią” lub „żyli w Niej”. [Gli Scritti di Massimiliano Kolbe, Florencja, 1975-78, # 579, 432, 508].

Tak więc św. Maksymilian i współcześni papieże nie zaniedbali poprawności językowej ani prawdy, gdy zachęcali nas do poświęcania się Matce Bożej.

Źródło: William G. Most Consecration To or Through Our Lady? [tłum. redakcja Matris]

Ilustracja: Archiwum własne




Komentarz do wykładu „Maryja, Matka Jezusa w ujęciu ekumenicznym”

Jakub Rychlik

W dniu 6 sierpnia br. na oficjalnym kanale You Tube archidiecezji łódzkiej opublikowany został wykład arcybiskupa Grzegorza Rysia na temat: „Maryja, Matka Jezusa w ujęciu ekumenicznym”[1]. Już sam temat wykładu skłania do refleksji, jaki jest sens przedstawiania Matki Bożej w takim kontekście. Na początku arcybiskup łódzki powołuje się na prace teologa Jaroslava Pelikana, dotyczące Maryi. Autor ten przez większość swojego życia był wyznawcą luteranizmu, a następnie wraz ze swoją żoną przeszedł na prawosławie. W opinii arcybiskupa Pelikan jest „jednym z najlepszych historyków doktryny chrześcijańskiej”, a jego książka Maryja przez wieki „jest najlepszą książką o Maryi w kontekście historii doktryny”.

Powstaje pytanie, dlaczego jest to jedyny teolog, jakiego wymienia arcybiskup? Ponieważ wykład miał dotyczyć osoby Maryi w kontekście ekumenicznym, to dla pełniejszego obrazu należałoby też przynajmniej wspomnieć o autorach katolickich. W tej sytuacji istotny jest sposób, w jaki metropolita łódzki rozumie ekumenizm. Jak stwierdził on w swojej innej, kontrowersyjnej wypowiedzi, nie należy nikogo nawracać na katolicyzm, ponieważ ekumenizm nie ma polegać na powrocie innowierców na łono Kościoła, tak jak definiowano to pojęcie dawniej[2]. Obecnie wielu hierarchów Kościoła, w tym prowadzący wykład, postrzega ekumenizm jako dialog między wyznaniami chrześcijańskimi i dążenie do ich zjednoczenia, co zarazem stawia na tej samej płaszczyźnie Kościół katolicki i wszelkie odłamy protestantyzmu”[3]. W kontekście tematu wykładu takie myślenie prowadzi do wniosku, że Kościół nie posiada pełni prawdy o Maryi lub że jego nauka jest zniekształcona.

Widoczny jest tu brak konsekwencji w wyznawanych poglądach na temat ekumenizmu. Skoro ma on polegać na dialogu między wyznaniami, jak chcą niektórzy biskupi, to dla większej rzetelności wypada skonfrontować katolickie i protestanckie spojrzenie na Maryję. Wówczas jednak mogłoby się okazać, że oba sposoby rozumienia osoby Maryi i jej roli w dziejach ludzkości są ze sobą sprzeczne. To z kolei zmusza do ocenienia, która teologia, katolicka, czy protestancka, opisuje prawdę o Niej.

Z wypowiedzi arcybiskupa pośrednio wynika, że to katolicy powinni uderzyć się w piersi i ustąpić wizji protestanckiej. Ponieważ ta opiera się wyłącznie na Piśmie świętym, to zdaniem protestantów, odrzucających Tradycję, miałaby bardziej odpowiadać prawdzie. Choć arcybiskup wprost nie podpisuje się pod tym twierdzeniem, to jednak zasiewa wątpliwość w swoich słuchaczach, którzy mogą dojść do wniosku, że przekazywana przez wieki w Kościele katolickim Tradycja na temat Maryi nie jest do końca prawdziwa.

Z pewnością można zarzucić arcybiskupowi ograniczenie się do źródeł biblijnych i szczątkową wzmiankę o źródłach Tradycji. Prowadzący wykład nie przedstawił przez to Jej pełnego obrazu, za to podkreślał punkty wspólne katolickiego i protestanckiego spojrzenia na Maryję. W swojej wypowiedzi arcybiskup pozornie stoi na gruncie teologii katolickiej i w wyraźny sposób nie odcina się od niej, jednak wspomina z pewną dozą niechęci o różnych formach kultu maryjnego w katolicyzmie, jak np. o kulcie Matki Bożej Bolesnej. Jego zdaniem symbol miecza, który przeniknął serce Maryi[4] oznacza przede wszystkim Słowo Boże, a nie boleść Matki Bożej, która patrzyła na mękę Syna. Podobnie jest, gdy arcybiskup Ryś przytacza cytat z Księgi Rodzaju, mówiący o Niewieście: „Ona zetrze głowę twoją”. Jak twierdzi głoszący wykład, zdanie to wynika z błędnego tłumaczenia Starego Testamentu autorstwa św. Hieronima, który użył słowa ona zamiast ono, odnoszącego się do potomstwa Niewiasty, natomiast nie do niej samej. W związku z tym arcybiskup wspomina o licznych wizerunkach Maryi depczącej głowę węża, sugerując w domyśle, że nie odpowiadają one prawdzie. Warto zauważyć, że autor wykładu pominął przy tym zdanie zawarte w Oficjum o Błogosławionej Dziewicy Maryi, które podkreśla jej rolę w pokonaniu wszelkich herezji: „Wszystkie herezje sama zniszczyłaś na całym świecie”. Przypomnienie tego cytatu mogłoby zakłócić sens całego wywodu i rozmyć ekumeniczną wizję Maryi, być może właśnie dlatego zostało pominięte. Wspomniane wypowiedzi są próbą dystansowania się metropolity łódzkiego od katolickiego nauczania o Maryi. Wiele razy w swoim wykładzie umniejszał on bardzo istotną rolę Matki Bożej.

Arcybiskup Grzegorz Ryś balansuje na granicy dwóch, niespójnych ze sobą spojrzeń na Maryję (np. protestanci nie uznają dogmatów maryjnych). Trudno więc jednoznacznie zarzucić mu, że odrzuca katolickie nauczanie. Mimo to widoczne jest położenie akcentu jedynie na Pismo święte dla ułatwienia dialogu ekumenicznego, specyficznie rozumianego przez autora wykładu.

Na koniec należy postawić kilka ważnych pytań: czy arcybiskup Ryś chciałby przemilczeć niektóre aspekty katolickiej teologii tylko po to, by za wszelką cenę upodobnić nauczanie Kościoła o Maryi do tego, jak jest Ona postrzegana przez wyznawców różnych wspólnot protestanckich? Jeśli tak, to które z wielu wyznań wyrosłych w tej tradycji[5] powinno mieć decydujący wpływ na doktrynę tak „zjednoczonego” Kościoła? Czy takie połączenie sprzecznych wobec siebie poglądów jest w ogóle możliwe?  Czy na tym powinien polegać ekumenizm?

[1] Link do wykładu: https://www.youtube.com/watch?v=1Potfxp3UIU&t=3227s

[2] Link do wypowiedzi biskupa: https://www.youtube.com/watch?v=dqGSaaWbDKI

[3] Warto przy tym wspomnieć, że biskup Ryś jest jednym z hierarchów polskiego episkopatu szczególnie zaangażowanym w tzw. ruch odnowy w Duchu Świętym, nazywany też ruchem charyzmatycznym. Często bywa na organizowanych przez wspólnoty charyzmatyczne spotkaniach, na których wygłasza wykłady. Liczne grupy charyzmatyczne przesiąknięte są wpływami wspólnot zielonoświątkowych, dynamicznie rozwijających się na całym świecie.

[4] „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 35).

[5] Składają się na nie liczne odłamy protestantyzmu, z których największe to: luteranie, ewangelicy reformowani, anglikanie zielonoświątkowcy, baptyści, adwentyści, anabaptyści, prezbiterianie, kongregacjonaliści, kościoły Chrystusowe, metodyści, ruchy uświęceniowe.




Babcia Pana Jezusa Chrystusa: kim ona jest?

Zachęcamy do wysłuchania konferencji

https://www.youtube.com/embed/lxSQkFlR40s

Ilustracja: Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem Jezus i Świętą Anną, Leonardo da Vinci, 1510, (Public Domain via Wikimedia Commons).




Szkaplerz, czyli o rzeczy niemałej wagi

William Most

Tak jak różaniec zajmuje wybitne miejsce wśród różnych form modlitwy do Maryi, tak też, chociaż istnieje wiele różnych szkaplerzy, brązowy szkaplerz Matki Bożej z Góry Karmel posiada szczególne znaczenie. Inne szkaplerze są w różny sposób doskonałe, ale z żadnym z nich nie jest związana tak niezwykła obietnica, jak z brązowym szkaplerzem, ani żaden inny nie otrzymał tak znakomitych przywilejów od Stolicy Apostolskiej. Dlatego też, gdy katolicy odnoszą się po prostu do „szkaplerza” bez żadnego dodatkowego określenia, mają zazwyczaj na myśli ten właśnie szkaplerz.

Brązowy szkaplerz ma swoje źródło w objawieniu. W 1251 roku, kiedy świeżo powstały w Anglii zakon karmelitów napotykał wiele trudności, jego przeor generalny, św. Szymon Stock, modlił się gorliwie o pomoc Maryi. We wczesnym karmelitańskim katalogu świętych znajdujemy następujący opis objawienia:

Dziewiąty był św. Szymon z Anglii, szósty generał zakonu. Nieustannie błagał Najświętszą Matkę Boga, aby wzmocniła zakon karmelitów, który w sposób szczególny poświęcony jest Najświętszej Pannie i cieszy się szczególnymi przywilejami. Modlił się bardzo gorąco: „Kwiecie Karmelu, Płodna winnico, tylko Ty jesteś, splendorze nieba, Wieczną Dziewicą. O Matko cicha, piękna jak zorza, dla karmelitów, daj przywileje, o Gwiazdo Morza”. Najświętsza Dziewica objawiła się mu w towarzystwie mnóstwa aniołów, trzymając Szkaplerz Zakonu w swoich błogosławionych rękach i mówiąc: „Przyjmij, najmilszy synu, Szkaplerz twojego zakonu. Kto w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego. Oto przywilej dla ciebie i dla wszystkich karmelitów”, co oznacza, że ten, kto umiera w szkaplerzu, zostanie zbawiony[1].

Jak pokazują ostatnie badania o. Xiberty, historyczne dowody potwierdzające prawdziwość tego objawienia są rzeczywiście imponujące: dają nam przynajmniej pewien stopień moralnej pewności co do faktu tego objawienia[2]. Nie jesteśmy jednak zmuszeni do polegania jedynie na tego typu badaniach, bowiem wielu papieży okazało szkaplerzowi najwyższą przychylność, wzbogacając go licznymi odpustami i nakłaniając wiernych do jego noszenia. Spośród wielu papieskich nauk na temat tego szkaplerza poniżej przytaczamy tylko jeden fragment z listu Piusa XII do wyższych przełożonych zakonu karmelitańskiego, napisany z okazji obchodów 700-lecia objawienia Maryi św. Szymonowi Stockowi:

Nikomu tajnym nie jest, jak wiele przyczynia się miłość ku Najświętszej Maryi Pannie do ożywienia wiary katolickiej i poprawy obyczajów, szczególnie dzięki tym formom nabożeństwa, które zdają się posiadać wyższą nad inne moc oświecania umysłów niebieską nauką i zapalania dusz do doskonalenia życia chrześcijańskiego. Do nich należy zaliczyć najpierw nabożeństwo do świętego szkaplerza karmelitańskiego […]. Dlatego z wielką radością przyjęliśmy wiadomość, iż Karmelici Dawnej Obserwy i Bosi postanowili wspólnie uświetnić 700-letnią rocznicę ustanowienia tegoż Szkaplerza Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmelu jak najwspanialszymi uroczystościami ku czci Najświętszej Maryi Panny. I my również to pobożne przedsięwzięcie, przez stałą miłość naszą do Przeczystej Matki Boga, i jako że sami zostaliśmy jeszcze dzieckiem będąc wpisani do Bractwa Szkaplerznego, najchętniej zalecamy i życzymy mu obfitych łask Bożych. Nie chodzi tu bowiem o rzecz małej wagi, lecz o zdobycie życia wiecznego według obietnicy danej przez Najświętszą Pannę. Chodzi tu bowiem o najdonioślejszą sprawę każdego i o bezpieczne jej przeprowadzenie. Szkaplerz święty jest to bowiem niejako strój Maryi oraz znak i rękojmia wspomożenia Matki Bożej[3].

Jednym z głównych problemów dotyczących szkaplerza jest kwestia właściwej interpretacji wielkiej obietnicy udzielonej za pośrednictwem św. Szymona Stocka. Nasza Najświętsza Matka obiecuje w niej, że wszyscy karmelici, którzy umierają, mając na sobie szkaplerz, „nie doznają ognia piekielnego”. Oczywiste jest, że aby zasłużyć na tę obietnicę, należy w jakiś sposób związać się z zakonem karmelitańskim. Dla większości katolików następuje to poprzez przyjęcie do bractwa szkaplerznego. Czy jednak po takim wstąpieniu, osoba, która umrze mając na sobie szkaplerz, z pewnością zostanie zbawiona?

Odpowiadając na to pytanie, należy unikać dwóch skrajności. Jedną z nich jest przesąd, zgodnie z którym można ufać, że człowiek, który uporczywie i zuchwale grzeszy, zostanie zbawiony, jeżeli w chwili śmierci nosi szkaplerz. Przeciwną skrajnością jest twierdzenie, że przy powyżej sformułowanej przesądnej i skrajnej opinii, obietnica Najświętszej Maryi Panny traci sens. Prawdą jest, że słowa obietnicy zdają się jedynie wymagać (oprócz wstąpienia do bractwa), aby osoba miała na sobie szkaplerz w chwili śmierci. Jednakże papież Benedykt XIV wskazuje mądrze, że Pismo Święte zawiera także wiele obietnic, które zdają się stawiać tylko jeden warunek. Na przykład św. Paweł w Liście do Rzymian (Rz 3, 28) obiecuje niejako zbawienie tylko dzięki wierze, podczas gdy w innym miejscu Listu (Rz 8, 24) mówi, że „w nadziei już jesteśmy zbawieni”, a Tobiasz (Tb 12, 9) głosi, że ​​ przed wieczną śmiercią ratuje człowieka jałmużna[4]. To oczywiste, mówi Benedykt XIV, że zakłada się jeszcze inne warunki. Co dokładnie jest zatem wymagane, abyśmy mogli otrzymać obietnicę szkaplerzną? Kilian Lynch, przeor generalny karmelitów dawnej obserwancji, ujmuje to następująco:

Ile dobrej woli potrzeba, aby została wypełniona obietnica szkaplerzna? Sama wieczność odpowie na to pytanie, ponieważ powinniśmy uważać, by nie ograniczać miłosierdzia Tej, która jest ostoją grzeszników i Matką miłosierdzia. […] W obecnym wieku mierzenia wszystkiego powinniśmy wystrzegać się prób redukowania miłość naszej Najświętszej Matki wobec grzeszników do stałych formuł[5].

W liście, którego fragmenty cytowaliśmy powyżej, Pius XII udziela stosownych wskazówek. Z jednej strony przekonuje nas, abyśmy mieli wielkie zaufanie do obietnicy Maryi:

Nie chodzi tu bowiem o rzecz małej wagi, lecz o zdobycie życia wiecznego według obietnicy danej przez Najświętszą Pannę. Chodzi tu bowiem o najdonioślejszą sprawę każdego i o bezpieczne [podkr. autora] jej przeprowadzenie. Szkaplerz święty jest to bowiem niejako strój Maryi oraz znak i rękojmia wspomożenia Matki Bożej[6].

Potem kontynuuje, dodając jednak ostrzeżenie przed zbytnią pewnością siebie:

Aby jednak przyodziani w tę szatę nie myśleli, iż mimo lenistwa i ospałości duchowej osiągną zbawienie, niech pomną na przestrogę Apostoła: „Z bojaźnią i ze drżeniem sprawujcie wasze zbawienie” (Flp 2, 12)[7].

Jest zatem jasne, dzięki głosowi najwyższego autorytetu, że nie powinniśmy próbować wytyczać w rzeczonej materii jednej nienaruszalnej linii. Z pewnością jednak ustrzeglibyśmy się wytyczania wszelkich granic, twierdząc, że ten, kto traktuje swój szkaplerz jako znak szczerego poświęcenia się Maryi, kto podejmuje uczciwy i wytrwały wysiłek, aby być oddanym sługą Maryi, może pewnie polegać na szkaplerznej obietnicy[8]. Mówiąc ogólnie o nabożeństwie do Maryi, Pius XI daje nam wystarczający powód dla takiego twierdzenia:

[…] nie doświadczy wiecznej śmierci ten, któremu pomaga Najświętsza Maryja Panna, szczególnie w jego ostatniej godzinie. Ta opinia Doktorów Kościoła, zgodna z uczuciami ludu chrześcijańskiego i poparta doświadczeniem wszystkich czasów, zależy w szczególności od następującej racji: współuczestnictwa Matki Bożej z Jezusem Chrystusem w dziele Odkupienia[9].

Pius XII również wzywa nas do traktowania szkaplerza jako znaku poświęcenia:

[…] niech wreszcie będzie im on znakiem ich poświęcenia się Najświętszemu Sercu Maryi Niepokalanej, które to (poświęcenie) ostatnio bardzo usilnie zalecaliśmy[10].

Sam ojciec Lynch, zgodnie z wytycznymi ojca świętego, pięknie objaśnia, że nabożeństwo szkaplerzne nabiera doskonałych kształtów wówczas, gdy jest ono zewnętrznym znakiem całkowitego poświęcenia się Maryi — poświęcenia zgodnego z metodą wyjaśnioną przez czcigodnego karmelitę Michała od św. Augustyna i przez św. Ludwika de Montfort[11].

Poza wielką obietnicą daną za pośrednictwem św. Szymona Stocka, do szkaplerza dołączono jeszcze jedną niezwykłą łaskę. Przywilej ten, zwany przywilejem sobotnim, został ogłoszony przez naszą Najświętszą Matkę w wizji danej Janowi XXII w dniu 3 marca 1322 roku[12]. Oryginalna kopia bulli, w której papież ogłosił ten przywilej, zaginęła. Wykonano kilka kopii oryginału, ale istnieją pewne różnice w ich brzmieniu. Według jednej z nich Matka Boża obiecała, że ​​osoby, które spełnią pewne warunki, zostaną uwolnione z czyśćca w pierwszą sobotę po śmierci. Druga wersja tekstu obiecywała jedynie szczególną pomoc w szybszym uwolnieniu duszy z czyśćca.

Zagubienie oryginalnej kopii bulli oraz istnienie różnic w brzmieniu kopii spowodowało, że niektórzy katolicy wątpią w autentyczność obietnicy przywileju sobotniego. Niestety, nie mamy jeszcze żadnych dokładnych badań na ten temat, takich jak badania o. Xiberty nad objawieniami św. Szymona Stocka. Jednakże serdeczna aprobata i zalecenie Stolicy Apostolskiej sprawiają, że ​​taka dyskusja nie jest tutaj potrzebna. Warto przyjrzeć się jednemu z kilku papieskich tekstów na ten temat.
Pius XII, w liście, który cytowaliśmy powyżej, naucza:

[…] nie omieszka zapewne Najczulsza ta Matka sprawić, aby Jej dzieci, oczyszczając się z win w czyśćcu jak najszybciej za Jej przyczyną u Boga, dostały się do niebieskiej Ojczyzny według podania owego, zwanego Przywilejem Sobotnim[13].

Zauważmy, że Pius XII nie podejmuje decyzji, która z dwóch form obietnicy jest autentyczna. Idąc za jego przykładem, nie musimy rozstrzygać tego dylematu, chociaż słusznie możemy mieć nadzieję, że ta bardziej wyrazista interpretacja jest prawdziwa.

Aby uzyskać przywilej sobotni, wymagane są trzy warunki: trzeba nosić szkaplerz, przestrzegać czystości zgodnie ze swoim stanem życia i odmawiać Brewiarz[14]. Życie w czystości oznacza przestrzeganie szóstego i dziewiątego przykazania Dekalogu, zgodnie ze stanem, w którym dana osoba żyje. Grzech ciężki przeciwko czystości unieważnia nasze roszczenia wobec tej obietnicy. Jest jednak nauczaniem powszechnym i prawdopodobnym, że odzyskując stan łaski, przywraca się to roszczenie, chociaż powtarzające się upadki przypuszczalnie powodują, że osoba nie uzyskuje pełnego zakresu omawianego przywileju. Warunek odmawiania Brewiarza jest spełniony przez osoby modlące się na nim, zgodnie ze swym obowiązkiem stanu. Inni powinni odmawiać (w jakimkolwiek języku) Małe Oficjum ku czci Najświętszej Maryi Panny. Osoby nie umiejące czytać mogą zastąpić ten wymóg przestrzeganiem postów nakazanych przez Kościół oraz powstrzymywaniem się od jedzenia mięsa w środy i soboty. Jeśli osoba potrafiąca czytać pragnie, aby odmówienie Brewiarza zostało zamienione na inny warunek, musi zwrócić się do księdza, który ma w tej materii specjalne upoważnienie udzielone przez zakon karmelitów[15]. Najczęściej spotykanym zamiennikiem jest codzienne odmawianie różańca lub siedem razy Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu.

Zarówno różaniec, jak i brązowy szkaplerz pochodzą z prywatnych objawień, ale oba mają wielką wewnętrzną wartość niezależną od tych objawień. Różaniec, jak widzieliśmy, wcale nie zależy od wizji z Prouille. Upodobanie, jakie ma w nim niebo, wywodzi się z doskonałej natury tej modlitwy. Także szkaplerz, jeżeli jest noszony jako znak prawdziwego wewnętrznego poświęcenia Matce Bożej, daje nam gwarancję Jej opieki w naszej ostatniej godzinie, co także nie jest zależne od obietnicy danej za pośrednictwem św. Szymona Stocka. Jak bowiem wynika z cytowanych wyżej słów Piusa XI, moralnie nie jest możliwe, aby osoba, która praktykuje stałe, wytrwałe nabożeństwo do Maryi, doświadczyła wiecznego potępienia[16]. Obietnica szkaplerzna daje nam jednak dodatkowy powód do ufności: jest ona bowiem widzialną i namacalną gwarancją opieki Matki Bożej nad nami — opieki, która dzięki przywilejowi sobotniemu sięga nawet do czyśćca.

Przybierając ludzką postać w łonie Maryi, Słowo, które stało się ciałem, ukazało nam światło swojej chwały, „abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych”[17]. Chrystus prowadzi nas do wewnętrznego zjednoczenia ze sobą za pośrednictwem widzialnego Kościoła i widzialnych znaków sakramentów. Podobnie, paciorki różańca i odzienie szkaplerza, choć nie są sakramentami, pełnią funkcję zewnętrznych znaków: jeśli dobrze ich użyjemy, będą służyć jako środki prowadzące nas wewnętrznie do coraz bliższego i wyższego zjednoczenia z Jezusem przez Maryję.

Źródło: W. Most, Maryja Współodkupicielka, Cor Eorum, Płock 2019

Ilustracja: Matka Boża dająca szkaplerz św. Szymonowi Stockowi.

[1] B. Xiberta OCarm, De Visione S. Simonis Stock, Rome 1950, s. 283 (Stary tekst „zwierciadła” [łac. speculum] — zob. dodatek VI, A, 1, tekst 3). Dokładną datą objawienia był prawdopodobnie 16 lipca. [Polski przekład modlitwy i treści objawienia pochodzi z: Św. Szymon Stock i pobożność szkaplerzna. Materiały formacyjne dla Bractw Szkaplerznych Krakowskiej Prowincji Zakonu Karmelitów Bosych. Biblioteka Formacyjna Rodziny Szkaplerznej, bdw, bmw].

[2] Zob. streszczenie jego badań w dodatku VI, A.

[3] Cały tekst listu znajduje się w: Kilian Lynch OCarm, Your Brown Scapular, Westminster 1950, s. vii–ix lub w: AAS, 42: 390–91. [Polski przekład pochodzi z: List Ojca Świętego Piusa XII z okazji 700-lecia karmelitańskiego szkaplerza, „Głos Karmelu”, 1950, 7–8,
s. 1–2]

[4] Benedykt XIV, De Festis Domini Nostri Jesu Christi et Beatae Mariae Virginis, II, 6, 8, Prati, in typographia Aldina 1843, IX, 269–270 (dzieło napisane przez Benedykta XIV jako prywatnego teologa, nie jako papieża).

[5] K. Lynch OCarm, Your Brown Scapular, op. cit., s. 60. Zob. także: H. Esteve OCarm,
De Valore Spirituali Devotionis S. Scapularis, Rome 1953.

[6] List Ojca Świętego Piusa XII…, op. cit.

[7] Ibidem.

[8] Krótkie, lecz doskonałe studium teologii wielkiej obietnicy znajdujemy w: Analecta Ordinis Carmelitarum, XVI, 1951, s. 317–321 i Esteve, De Valore Spirituali…, op. cit.

[9] Pius XI, Explorata Res, AAS 15: 104. Zob. podobne oświadczenie Benedykta XV (AAS 10: 182) i Piusa XII (AAS 39: 584).

[10] W liście cytowanym w: Lynch, Your Brown Scapular, op. cit., s. viii.

[11] Patrz szczególnie: ibidem, s. 54–110 oraz Michael of St. Augustine OCarm, The Mariform and Marian Life in Mary, for Mary, op. cit. Więcej na temat św. Ludwika de Montfort — zob. rozdział XVIII.

[12] Zob. dodatek VI, B.

[13] List Ojca świętego Piusa XII…, op. cit.

[14] Niektórzy autorzy inaczej dzielą dostępny materiał, wobec czego podają dwa, a czasem cztery warunki.

[15]Upoważnienie takie może zostać wydane każdemu księdzu, który o nie poprosi.

[16]Zob. także: Xiberta, De Visione S. Simonis Stock, op. cit., s. 24–27.

[17]Fragment prefacji o Narodzeniu Pańskim.