1

Wiara, nadzieja i miłość Maryi

Jacek Woroniecki OP

PEŁNIA ŁASKI

Słowa Archanioła Gabriela „Łaskiś pełna”, tak dobrze nam znane ze sceny Zwiastowania, otwierają przed nami niezmierzone horyzonty doskonałości duchowej Matki Najświętszej. Ta pełnia łaski, którą Jej zwiastun Wcielenia oznajmia, nie zaczyna się dopiero od chwili, gdy Maryja staje się Matką Zbawiciela: nie, ona Jej towarzyszy od samego poczęcia — w łonie Matki, kiedy to cudownym przywilejem miłosierdzia Bożego przez wzgląd na zasługi Tego, któremu przeznaczoną była na Matkę, została uchroniona od skazy grzechu pierworodnego, tak, iż nic nigdy w Niej nie stanęło na przeszkodzie pełnemu działaniu nadprzyrodzonych darów Bożych.

Pełnia ta nie stała jednak bynajmniej w miejscu. Owszem, w miarę jak z rozwojem duszy rosła jej pojemność, i łaska w niej wzrastała. Podstawą zaś tego wzrostu było u Najświętszego Dziewczęcia nie co innego niż u każdego z nas, a mianowicie wierność łasce, wierność w najdrobniejszych rzeczach codziennego życia. Wierność to bowiem sprawia, że Stwórca, który nie chce dać się prześcignąć swemu stworzeniu, za każdą wierną odpowiedź łasce darzy ją nową większą od poprzedniej.

Dzięki swej wierności Matka Najświętsza była więc w ciągłym rozwoju i ciągłym postępie duchowym, a jednocześnie była zawsze w posiadaniu pełni łaski. To znaczy, że w każdym momencie życia posiadała ją w tym stopniu, w jakim to tylko dla Niej możebne, nic nie roniąc z tych bezcennych skarbów, które Bóg zlewał w Jej duszę.

Ale z łaską uświęcającą jest to samo co i z samą duszą, w której ona ma swe siedlisko: poznać, ani nawet uświadomić ich sobie bezpośrednio nie możemy. Dopiero działalność władz duszy – rozumu i woli sprawia, że dochodzimy do przekonania o istnieniu tego pierwiastka duchowego, który nas ożywia i jest w nas ośrodkiem całej naszej działalności. Podobnie i łaskę uświęcającą poznać możemy tylko przez jej wpływ na działalność tych wyższych władz duszy, przez przeistoczenie ich działalności i uzdolnienie ich do czynów nadprzyrodzonych, dających nam możność wejść w stosunki z samym Bogiem.

To przeistoczenie naszych władz duchowych na modłę Bożą, odbywa się za pomocą cnót teologicznych – wiary, nadziei i miłości, będących jakby upływami łaski uświęcającej, przenikającej z samej istoty duszy do jej władz duchowych rozumu i woli. Rozum przez wiarę, a wola przez nadzieję i miłość zostają zasilone od wewnątrz mocą Bożą; dzięki temu stają się one zdolne wznieść całe życie człowieka do Boga i tak pokierować całą naszą działalnością moralną, aby nas kiedyś u kresu życia doprowadziły do oglądania Boga „twarzą w twarz“.

O łasce przeto uświęcającej naszą duszę w samej jej istocie możemy sądzić tylko po działalności naczelnych władz duszy rozumu i woli, przeistoczonych i wzniesionych na wyższy nadprzyrodzony poziom przez wiarę, nadzieję i miłość. Jest to nam, ma się rozumieć, dlatego tylko możliwe, że istnienie samej łaski i cnót jak w ogóle całego porządku nadprzyrodzonego zostało nam przez Boga objawione.

I o pełni łaski Matki Bożej możemy przeto mieć pewne wyobrażenie, gdy się przyjrzymy cudownemu rozwojowi cnót teologicznych w Jej życiu. O, zapewne nie odkryją nam one całkowicie piękna Jej duszy, tak do głębi przeniknionej łaską — ten widok samemu Bogu tylko został zarezerwowany — ale dadzą możność poznania jak ta łaska, ukryta przed naszymi oczami w duszy Przeczystej Dziewicy, promieniowała na zewnątrz i jak przez cnoty teologiczne kierowała całym Jej życiem.

NAJWYŻSZE WZORY

Jeśli św. Paweł mógł się odważyć na te słowa „Bądźcie moimi naśladowcami jakom ja jest Chrystusa” (I Kor. IV, 16), to o ile więcej miała do tego prawo Najświętsza Panna Maryja. Boć jasnym jest, że nie może tu chodzić o naśladowanie Zbawiciela w tej lub innej poszczególnej czynności, lecz w tym, co było naczelnym nastawieniem Jego woli, zawsze oddanej Bogu, jak to sam powiedział: ,,Bo ja co Mu się podoba, czynię zawsze“ (Jan VIII, 29). Jedna Matka Boża wolna od wszelkiego grzechu, mogła te słowa w najściślejszym ich znaczeniu powiedzieć. Stąd też jest Ona dla nas po Chrystusie najwyższym wzorem doskonałości, jedynym, w którym żadnej skazy nie możemy dostrzec, niczego takiego, czego byśmy nie mieli naśladować.

Ale jeśli idzie o cnoty teologiczne, które nas szczególniej mają tu zająć, to rzecz się ma inaczej: Oto Matka Najświętsza jest najwyższym wzorem, ponad którym już żadnego innego doskonalszego nie ma, a to dla tej prostej racji, że w duszy Chrystusa Pana łączność z Bogiem odbywała się w sposób o wiele wyższy niż ten, jaki nam umożliwiają cnoty teologiczne wiary, nadziei i miłości.

Dusza Chrystusowa, tak ściśle połączona ze Słowem Bożym w jednej Boskiej osobie od pierwszej chwili, kiedy została stworzona w łonie Najświętszej Dziewicy, miała nieustające widzenie Boga takie, jakie dusze zbawione mają w niebie, a tylko pełniejsze i doskonalsze niż wszystko, co sobie możemy wyobrazić w tej dziedzinie. Stąd wynika, że na wiarę w duszy Zbawiciela nie mogło być miejsca, skoro wiara jest uznaniem za prawdę tego, czego się jeszcze nie ma, a Chrystus był od pierwszej chwili swego istnienia w posiadaniu bezpośrednim Boga. Jedną cnotę miłości miał On w całej pełni, bo miłość łączy duszę z Bogiem niezależnie od tego, czy On jest jej obecny, czy też nie. Ale tę miłość miał On już w formie niebieskiej, a nie ziemskiej, tak jak ją mają Święci w niebie bez osłony, bez pośrednictwa poznania rozumowego, czerpiącego swe dane ze zmysłów.

Jakże inaczej się działo w duszy Matki Bożej! Będąc stworzeniem, takim jak każdy z nas, póki żyła na ziemi podlegała całkowicie prawom naszej natury, i jedyny w dziejach ludzkości przywilej Niepokalanego Poczęcia nic nie mógł tu zmienić. Nie mogła Ona mieć już w tym życiu widzenia niebieskiego Boga, ale poznawała Go jak i my drogą zmysłów i rozumu. Przeto naczelne władze Jej duszy potrzebowały koniecznie tej pomocy Bożej, jaką nam wszystkim dają cnoty teologiczne, ale cnoty te w Niej dochodziły do największej doskonałości, jaka kiedykolwiek zajaśniała w duszy ludzkiej, gdyż działały we władzach czystych, nieskalanych grzechem pierworodnym i przez to gotowych się całkowicie, bez żadnego sprzeciwu, poddać działaniu łaski Bożej.

Oto jest racja, dla której zastanowienie się nad cnotami teologicznymi Najświętszej Panny przedstawia dla nas taką doniosłość. We wszystkich dziedzinach wiedzy staramy się badać odnośne zjawiska na najwybitniejszych okazach lub przejawach, tam gdzie właściwe im cechy występują najdobitniej na jaw. Otóż gdy idzie o życie nadprzyrodzone i jego naczelne czynności jakimi są wiara, nadzieja i miłość, nigdzie nie znajdziemy tak czystych i głębokich ich wzorów, jak w duszy Maryi.

Od Niej to mamy się uczyć, jak wierzyć słowu Bożemu, jak ufać bez granic Jego miłosierdziu i jak kochać Boga ponad wszystko.

NAJCENNIEJSZE ŹRÓDŁO ZASŁUGI

W dziedzinie cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości Najświętsza Panna jest dla nas najwyższym wzorem, ale jest i czymś więcej: a mianowicie źródłem i to źródłem zasług zdobytych tymi właśnie cnotami i dodanych do niezmierzonych zasług Chrystusa Pana na to, abyśmy i my z nich też czerpali.

Aby to lepiej zrozumieć przypomnijmy sobie te ciekawe słowa św. Pawła, w których odkrywa nam tajemnice łączności naszych zasług z zasługami Chrystusowymi.

„Dopełniam, pisze on w liście do Kolosan, na ciele moim, czego nie dostaje uciskom Chrystusowym za ciało jego, którym jest Kościół” (Kol. I, 24).

Nie znaczy to bynajmniej, by w męce Chrystusowej czegoś brakowało, by była niedoskonała, niewystarczająca dla zbawienia świata i by św. Paweł miał te braki uzupełnić. Bynajmniej, — doskonała w całej pełni, męka Zbawiciela zaprasza nas do współudziału w zbawieniu świata. Chrystus Pan raczył nas powołać do uczestnictwa w tym wielkim dziele przez łączenie naszych cierpień z Jego cierpieniami i naszych zasług z Jego zasługami. Aby móc czerpać ze skarbu zasług Chrystusowych, trzeba samemu coś do tego skarbca wpłacać i stać się, jakby się dziś powiedziało, udziałowcem; niosąc swój krzyż, trzeba, jak ów Szymon Cyrenejczyk pomagać Panu Jezusowi dźwigać Jego krzyż, najcięższy ze wszystkich, bo będący karą za grzechy całego świata. Stąd też, „według Bożego rozkazu, kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie”.

Nie jest to więc niedoskonałością męki Chrystusowej, że potrzebuje dopełnienia z naszej strony, ale przeciwnie wielką jej doskonałością. Niepojętym zaszczytem jest dla nas, że nie biernie tylko przyjmujemy owoce Odkupienia, ale że w tym dziele, największym jaki świat widział, mamy być czynni, że wchłaniając w siebie jego łaski, mamy z nimi współdziałać dla zbawienia innych.

W świetle tej nauki jakże cudownie przedstawia się nam rola Matki Najświętszej. Jeśli każdy z nas jest powołany do uczestnictwa w dziele Odkupienia, to o ile więcej jeszcze Ona, która samego Odkupiciela na świat wydała i która potem sama jedna na Golgocie z całą świadomością łączyła ofiarę z ofiarą dokonywującą się na krzyżu.

Jest między Nią a nami ta wielka różnica, że my musimy najpierw za siebie pokutować, siebie oczyszczać od tego wszystkiego, co nas zanieczyściło w oczach Bożych; przychodzimy na świat z długami grzechu pierworodnego, który najczęściej powiększamy codziennymi wykroczeniami, i wiele czasu potrzeba nam po nawróceniu, aby własne długi spłacić i móc już swobodnie pracować na dochód wielkiego Chrystusowego dzieła Odkupienia dusz.

Otóż Matka Najświętsza zaczęła swe życie bez takiego zadłużenia, dzięki czemu od pierwszej chwili swego istnienia mogła składać do skarbca Chrystusowego wszystko to, co w oczach Bożych może mieć wartość zasługi. Przeczysta w całej swej istocie, nim jeszcze poznała wielkie swe przeznaczenie, zaczęła już nieświadomie pracować na rzecz odkupienia świata, które wkrótce miało być dokonane przez Jej Boskiego Syna.

A więc w skarbcu Odkupienia, obok zasług Chrystusa o nieskończonej wartości są i zasługi świętych Pańskich czerpiące, ma się rozumieć, w łączności z zasługami Chrystusa całą swą wartość. Są tam, cenniejsze od wszystkich innych zasługi Matki Najświętszej, najczystsze, najpotężniejsze, najściślej z zasługami Chrystusowymi złączone, a między nimi szczególnym blaskiem świecą zasługi jej cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości, będące tym, co w życiu duchowym przedstawia największą wartość w oczach Bożych.

Pierwsze miejsce zajmuje, ma się rozumieć, miłość będąca samym źródłem wszelkiej zasługi, tak iż bez niej o żadnej zasłudze mowy być nie mogło. Ale nią natchnione i wiara i nadzieja mają też specjalną wartość nadprzyrodzoną, tak, iż każda z nich specjalnie zasługuje na uznanie ze strony Boga dzięki temu szczególnemu promieniowaniu czci i chwały, które się z nich do Boga wznosi.

Cnoty tedy teologiczne Matki Najświętszej nie tylko są dla nas najwyższymi wzorami wiary, nadziei i miłości, ale też i źródłem, w którym mamy nasze, tak często niedomagające cnoty rozświecać, zasilać, zagrzewać. Wolno nam zawsze zwracać się do tej Matki Najlepszej z prośbą o wzmożenie w nas tych głównych czynników życia nadprzyrodzonego, jakimi są wiara, nadzieja i miłość, a to na mocy tych zasług, które Ona tymi cnotami zdobyła i które złożyła w skarbcu zasług Chrystusa. Wszak one tam dla nas zostały złożone!

Winniśmy nabrać zwyczaju, aby w chwilach, gdy w nas wiara, nadzieja i miłość będą nie domagać, wołać do Maryi: „przez Twą wiarę, wzmóż moją wiarę, przez Twą nadzieję, podtrzymaj moją nadzieję. Twoją miłością rozpal moją miłość”.

WIARA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

“Błogosławiona któraś uwierzyła”. Oto pierwsza pochwała Maryi z ust ludzkich wyszła, i sławi Ją za Jej wiarę, za to, co jest w nas początkiem życia nadprzyrodzonego.

Św. Elżbieta, bardziej niż kto inny, mogła rozumieć, co znaczy wiara słowu Bożemu: oto jej mąż Zachariasz za brak mocnej wiary został ukarany odebraniem mowy, a wszak on, jako kapłan, w Piśmie św. oczytany, winien był bez wahania przyjąć zapowiedź Syna, który w duchu Eliasza wyprzedzi przyjście Zbawiciela. Proroctwa Starego Testamentu jawnie wskazywały, że czas nadejścia Mesjasza już się zbliżył, i stary kapłan, gdyby był wierniejszy swemu Bogu, byłby mógł się zdobyć na prostą i ufną wiarę słowu Archanioła Gabriela i nie żądać od niego znaku, po którym by mógł poznać, że posłannictwo jego jest od Boga.

Jakże inaczej zachowała się wobec zwiastuna planów Bożych, młoda dzieweczka zaślubiona Józefowi z Nazaretu. Nieświadoma jeszcze swego wielkiego powołania, idąc za natchnieniem Bożym ofiarowała była Bogu swe dziewictwo, a gdy obyczajem swego ludu zaślubioną została swemu krewnemu, bez trudu uzyskała od niego, że i on za Jej przykładem wyrzekł się pożycia małżeńskiego, aby lepiej Bogu służyć i lepiej się przygotować na przyjście Mesjasza. Wiedzieli oni dobrze, że narażają się przez to na uprzedzenia swego otoczenia, które przede wszystkim w potomstwie widziało dowód błogosławieństwa Bożego i z pewną pogardą patrzyło na małżeństwa bezdzietne, ale szli oboje za natchnieniem Bożym, ufając, że Pan sam najlepiej pokieruje ich życiem.

Usłyszawszy tedy, że ma porodzić Syna, słusznie Maryja mogła się zdziwić, nie pojmując, jak to się da pogodzić z Jej ślubem dziewictwa. Nie pyta jednak o znak, jak to uczynił Zachariasz, lecz z całą prostotą przedstawia niebieskiemu Zwiastunowi swą trudność, a usłyszawszy odpowiedź, całkowicie uspokojona odpowiada: „Oto ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie wedle słowa twego“.

I my winniśmy za przykładem św. Elżbiety podziwiać wiarę Najświętszej Panny w tej przepięknej scenie Zwiastowania, której nigdy dość podziwiać nie przestaniemy. Jak cudownie zamyka Ona ten długi szereg mężów i niewiast wielkiej wiary Starego Przymierza, który nam św. Paweł wylicza w swym liście do żydów (II, 11), poczynając od Abrahama a kończąc na Dawidzie. Ale Ona ich wszystkich przekracza, i Jej akt wiary w odpowiedzi na zwiastowanie anielskie jest najdoskonalszym przejawem tej pierwszej cnoty teologicznej, jaką jest wiara, a jednocześnie najpłodniejszym w skutki.

Prostym dziewiczym swym umysłem Maryja od razu pojęła całe piękno planu Bożego zawarte w tym, aby Matka Mesjasza pozostała dziewicą, i głęboko przeświadczona, że „u Boga nie będzie żadne słowo niepodobne” , bez wahania poddała się świętej woli tego, któremu się była już od dziecka całkowicie oddała.

Aktem wiary Maryi dokonało się dzieło Wcielenia. Bóg, który „wielkim szacunkiem rozporządza nami“ (Mądr. XII, 18), żadnego nie chciał tu wywierać zewnętrznego przymusu, ale czekał na to dobrowolne przyzwolenie najpiękniejszego stworzenia, jakie z rąk Jego wyszło, aby dokonać Wcielenia Syna Bożego i rozpocząć dzieło Odkupienia ludzkości. Raczył On plany uzależnić od tego aktu wiary Maryi, chcąc przez to dać Jej szczególny udział w zbawieniu świata

Oto doniosłość wiary Matki Bożej w tym pierwszym momencie, gdy zjawia się w dziejach świata na kartach Ewangelii.

I czyż można się dziwić słowom św. Elżbiety, która jedna z pierwszych musiała się dowiedzieć co w Nazaret zaszło! Czyż można razem z nią nie powtarzać: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”!

NADZIEJA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Najpiękniejszą formułą nadziei w ustach Matki Najświętszej są te słowa z Jej kantyku Magnificat: „Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest“; i jak w scenie zwiastowania podziwiamy wiarę Maryi wobec objawionego Jej powołania, tak w scenie nawiedzenia mamy wielki dowód Jej niewzruszonej nadziei. Wobec wielkich zadań, jakie Bóg na Nią włożył i wielkich obietnic, które im towarzyszą Maryja nie cofa się małodusznie, nie wymawia się niegodnością, lub słabością, ale ufna w moc i miłosierdzie Boże, z całą gorliwością staje do spełniania swego wielkiego posłannictwa.

Cóż to jest ta cnota teologiczna nadziei, która wyrasta z wiary? Jest to napięcie duszy wyrywającej się do dóbr, które wiara przed nią stawia i które tak bardzo ją do siebie pociągają. Ale to wyrywanie się do Boga i do tego wszystkiego, co nam w swym objawieniu za cel stawia, byłoby szaleństwem, gdyby Bóg nie pouczał nas przez tą samą wiarę, że mamy to wszystko osiągnąć nie samymi przyrodzonymi siłami naszej duszy, ale tymi siłami wzmożonymi Jego pomocą nadprzyrodzoną. Zbawienie duszy i wszystkie dobra wiekuiste, które Bóg nam obiecał stają się nam możliwe do zdobycia dzięki tej pomocy, którą nam Bóg zapewnia i która nigdy nie zawiedzie tych co z dobrą wolą ją przyjmują do duszy.

I oto boska cnota nadziei, to nie tylko samo pożądanie z całej siły duszy dóbr wiekuistych, w których znajduje się nasze szczęście, to jeszcze i ufność, że ten Bóg, który nas do siebie pociąga wzmocni nas tak swą łaską, że dzięki Niemu dotrzemy do Niego.

Na tym właśnie polega doskonałość nadziei i bardzo mylili się ci, którzy żywili uprzedzenie do cnoty nadziei i chcieli, jeśli nie wykluczyć ją całkowicie z życia chrześcijańskiego, to przynajmniej ograniczyć jej zakres działania do początków tylko życia duchowego. Nie zdawali sobie oni sprawy, jaki potężny hymn chwały Boga zawarty jest w każdym naszym akcie nadziei przez to, że jest ona wyznaniem nieskończonego Jego miłosierdzia, będącego, jak wiemy, najwyższym Jego przymiotem i największym dla naszych umysłów dowodem Jego wszechmocy.

Nic też dziwnego, że Kościół potępił tych, którzy w XVII w. szerzyli uprzedzenia do boskiej cnoty nadziei i że zawsze nauczał jej konieczność w życiu chrześcijan w każdym momencie życia duchowego, nawet na najwyższych szczeblach jego rozwoju.

I w życiu Matki Najświętszej nadzieja odegrała w całej pełni swą rolę, a pierwszym momentem, w którym możemy ją zaobserwować i podziwiać, jest tu scena nawiedzenia i przecudna pieśń, w której ją wyraziła.

Zrozumiała Ona dobrze, że te zaiste wielkie rzeczy, do których została powołana, Bóg w Niej i dla Niej czyni wszelako nie bez Niej; że przeto ma się całkowicie swemu powołaniu oddać, ale że w wykonaniu go winna rachować przede wszystkim na Tego, „który mocen jest i święte imię Jego, a miłosierdzie Jego od narodu do narodu bojącym się Jego“.

Oto nadzieja Matki Najświętszej prześlicznie przez Nią samą wyrażona, nadzieja, która miała Jej towarzyszyć w ciągu całego życia — od Betlejem poprzez Kalwarię aż do śmierci i Wniebowstąpienia.

Przepięknie zajaśniała ona w Kanie Galilejskiej na onych godach, w czasie których spowodowała pierwszy przejaw boskiej mocy cudotwórczej Zbawiciela. „Cokolwiek wam rzecze to czyńcie”, mówi Matka Jezusa do sług oblubieńca, pomimo pozornej odmowy ze strony Syna. Ona już zna skarby zawarte w Jego Sercu, wie jak to Serce jest „wielce miłosierne”, jak jest „bogate dla wszystkich, którzy Go wzywają”. Toteż ufnie idzie do Niego, nie zniechęcona odmową mającą niewątpliwie to jedno na celu, aby pobudzić do tym większej nadziei i ufności i uzyskać przez to upragnioną łaskę.

Co za przykład dla nas, aby wszelką modlitwę głęboko przeniknąć nadzieją w miłosierdzie Boże, aby „się modlić i nigdy nie ustawać” (Łuk. XVIII, 1).

MIŁOŚĆ MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Św. Tomasz tłumacząc w swej Summie racje, które skłoniły Boga do zesłania nam swego Syna na ziemię, podaje między innymi i to, że Wcielenie Słowa Bożego w wielkim stopniu się przyczyniło do wzmożenia w nas cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości. Gdy idzie o miłość, to jasnym jest, że ten wielki dowód miłości, jaki nam Bóg we Wcieleniu okazał, stał się najpotężniejszą pobudką do odpłacenia Mu z naszej strony miłością. Ponadto jakże Wcielenie uprzystępniło nam przedmiot naszej miłości, dając nam możność w osobie Chrystusa kochać nie tylko człowieka ale i Boga!

Łatwo sobie wyobrazić wobec tego jak cudowny musiał być rozkwit miłości Bożej w duszy Maryi. Od chwili, kiedy poczęła w swym dziewiczym łonie Zbawiciela i szczególnie od chwili, kiedy Go porodziła w Betlejem i zaczęła piastować na swym łonie. Już i przedtem odkąd doszła do używania rozumu, w szczególności zaś, odkąd w dniu Ofiarowania w świątyni całkowicie oddała się na służbę Bogu, Najświętsza Panna całą swą duszą była złączona z Bogiem, bo jako niepokalanie poczęta nic nie miała w sobie coby w najmniejszym choćby stopniu hamowało poddanie się Jej woli, woli Bożej.

Nigdy bowiem nie można dość silnego nacisku kłaść na to, że miłość Boga nie jest jakimś uczuciem czy wzruszeniem, ale że jest ona stałym nastrojem woli, która chce Boga, albo raczej chce siebie Bogu oddać, całym swym jestestwem Jemu się podporządkować, Jego chwale służyć. Ten nastrój woli czasami pociąga za sobą jakieś wzruszenie uczuciowe, które też swe siły żywotne oddaje Panu Bogu, ale to jest drugorzędne i niezależne od naszej woli, a więc nieistotne i niekonieczne. To miała na myśli Generałowa Zamojska, gdy mawiała: „uczucie jest niczym, wola wszystkim”.

Istotnym w miłości jest oddanie swej woli Bogu, jak to już sam Zbawiciel powiedział w tych słowach: „Kto zna moje przykazania i zachowuje je, ten jest który mnie miłuje“.

Że w przeczystym Sercu Maryi Panny kwitły najpiękniejsze uczucia miłości dla Boga i dla Bożego Dziecięcia, które swą piersią karmiła, o tym nie można wątpić; ale i u Niej nie na tych uczuciach polegała miłość Boża, lecz na tym całkowitym oddaniu siebie Bogu, na tym głębokim nastroju woli, który sprawiał, że ponad wszystko pragnęła pełnić wolę Bożą, że to pełnienie woli Bożej było naprawdę pokarmem Jej duszy (Jan IV, 34).

Dzięki tej miłości, którą łaska rozlewała w Jej duszy, Matka Najświętsza, całkowicie oddana swemu Boskiemu Dziecięciu cudownie spełnia rolę, którą Jej Opatrzność wyznaczyła w dziele Odkupienia. Były w Niej i jasne chwile, pełne radości i upojenia, ale były i chwile niepokoju i udręki i bólu, gdy tylko Jej Synowi zagrażały niebezpieczeństwa. A nie kazały one na siebie długo czekać.

Oto już w Betlejem szukają Go siepacze Heroda niespokojnego o swą władzę królewską i zmuszają Świętą Rodzinę do ucieczki do Egiptu. W świątyni starzec Symeon zwiastuje stokroć większe niepokoje i bóle, które kiedyś jak miecz mają przeszyć Serce Dziewicy Matki, a krótkie rozstanie z dwunastoletnim Synem i pierwsze Jego słowa wtedy wyrzeczone, które nas doszły, zwiastują inne tragiczne rozstanie, gdy dla sprawy Ojca wypadnie duszę swą położyć za owce swoje.

Nie, miłość Boga w duszy Matki Najświętszej to nie tkliwe uczucie, to nie przemijające wzruszenie, to nie sielanka, jak to się nieraz myśli, gdy się o miłości mówi! To mocny, głęboki nastrój woli, który sprawia, że stale, zawsze, z wciąż rosnącym napięciem poddaje się ona Bogu i Jego świętej woli, że Go kocha nade wszystko, więcej od samej siebie, że siebie samą kocha dla Boga i pragnie, aby każdy moment Jej życia, każde poruszenie serca, było ku chwale Tego, który Ją stworzył tak piękną i czystą i którą uczynił błogosławioną między niewiastami.

W tym nastroju woli tkwi cała moc duchowa Najświętszej naszej Matki, tu jest źródło Jej zasług, które złożyła do skarbca zasług Chrystusowych, aby wszystkie Jej dzieci z nich czerpały aż do końca wieków.

c.d.n.

Źródło: Woroniecki J. (1939). Wiara, nadzieja i miłość w życiu Najświętszej Maryi Panny. Mariański Instytut Różańcowy.




Maryja i Jezus w Bożym planie

Auguste Nicolas, ks. Eugeniusz Dąbrowski

Skoro Jezus miał być poczęty przez Maryję, Maryja musiała być poczęta dla Jezusa.
Najświętsza Panna, którą czcimy jako Stolicę Mądrości, jest nie tylko najgodniejszym z ziemskich przybytków Najwyższego, lecz została wyłącznie w tym celu z samej czystości i piękności “zbudowana” na Jego świątynię.
Ponieważ Syn Boży utworzył sobie Maryję wyłącznie w tym celu, aby w Niej i przez Nią stać się Pierworodnym wybranych, Maryja jest pierwszą spomiędzy wybranych, i to nie tylko jako Matka Jezusa, ale jako ich własna Matka, jako przyczyna wykonawcza wszystkich dobrodziejstw, jakie w tajemnicy Wcielenia spłynęły na świat. Jej predestynacja[1] zawiera w sobie wszystkie predestynacje, dla których została ustanowiona. A skoro środki muszą być dostosowane do celu, przeto przeznaczenie Maryi jest brzemienne we wszystkie dary, wszystkie łaski, wszystko dobro potrzebne do osiągnięcia tego celu.
Te ściśle logiczne wnioski pozwalają nam dostrzec całe bogactwo, w jakie Maryja została wyposażona, wieloraką funkcję Jej predestynacji. Maryja musiała być wyposażona we wszystkie doskonałości, którymi miał być przez Nią odnowiony cały świat stworzony od podstaw do szczytu przez Jej świadome i czynne współdziałanie. To sprawia, że jest Ona w pewnym sensie źródłem wszelkich doskonałości.
Skoro Maryja miała być współdziałającym źródłem wszystkich dóbr, wszystkich łask, wszystkich doskonałości mających odnowić dzieła Boże uszkodzone przez grzech – musiała Ona być tymi dobrami przepełniona; tak przepełniona, iżby mogła uświęcić cały świat stworzony, odrodzić naturę ludzką, naprawić spustoszenia spowodowane buntem aniołów, a krwią swoją i tchnieniem ożywić ciało Boga.
Doskonałości tak wzniosłe, tak potężna zdolność współdziałania z Bogiem musiały mieć swe fundamenty, swe korzenie w duszy w tym stopniu wyróżnionej spośród innych dusz, jak owe doskonałości i zdolności różnią się od tych, które są udziałem reszty ludzkości.
Jak wielkie doskonałe dzieło, Maryja jest tak dalece dostosowana do tego posłannictwa, że jest ono właściwie Jej jedynym celem, samą racją Jej bytu. Już z samego założenia i stworzenia jest Ona Matką Boga.
Niewątpliwie posiada Ona ludzką naturę, jest naszą Siostrą.
Niemniej Maryja wywodzi się z natury ludzkiej w ten sam sposób, w jaki natura wywodzi się z mułu ziemi. Działanie Boże wyniosło Ją ponad ciało i krew, jak człowiek w stanie niewinności wyniesiony był ponad grudkę ziemi, z której go Bóg utworzył.
Bóg z nami, Emanuel, jest celem naszego istnienia, celem istnienia świata przeznaczonego na widownię Jego życia, czynów i chwały. Emanuel – więc z konieczności i Maryja, która miała dać Go światu.
Jezus i Maryja, przez których i w których dokonuje się cud naszego zjednoczenia z Bogiem, stanowią rację bytu całego stworzenia, są zarówno pierworodnymi w zamierzeniach Bożych, jak i celem, do którego wszystko sprowadza się i ciąży.
To, co św. Paweł mówi o Chrystusie, że wszystko “jest dla Niego”, propter quem omnia, stosuje się – zdaniem Alberta Wielkiego i św. Bernarda – również do Maryi, która jedna jest stworzona bezpośrednio dla Chrystusa, dla którego wszystko inne zostało uczynione.

[1] Cel wg planu Bożego, w znaczeniu myśli nadrzędnej, a nie wyroku – nie chodzi tutaj o przeznaczenie w znaczeniu Fatum, gdyż Bóg ofiarował człowiekowi wolną wolę. (Nicolas, s. 75).

Źródło: Nicolas A., Dąbrowski A. (1964). Życie Maryi Matki Bożej. Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań [fragmenty rozdziału Boży plan].




Ave Maria

Auguste Nicolas, ks. Eugeniusz Dąbrowski

W tajemnicy Bożego macierzyństwa Maryi leży ośrodek odwiecznych wyroków Bożych dotyczących Jej przeznaczenia. Miarą wielkości tej tajemnicy jest jej tożsamość z tajemnicą Odkupienia rodzaju ludzkiego, zjednoczenia Boga z Jego dziełem, ukoronowania całego stworzenia, słowem — z tym Bożym Dziełem nad dziełami, dokoła którego obracają się losy nieba i ziemi. Zwiastowanie i Wcielenie zlewają się w jedną tajemnicę. Toteż Kościół obchodzi je razem.

Najwspanialszym rysem tajemnicy Zwiastowania jest nawet nie tyle to, że Bóg powołuje Maryję do godności Matki Swego Syna, ile to, że owo powołanie poddaje Jej decyzji, Jej przyzwoleniu, Jej wolnej woli. Syn Boży pragnie stać się Jej Synem tylko pod warunkiem, że Ona zgodzi się być Jego Matką. Ubiega się o Jej pełne, świadome i dobrowolne współdziałanie, dopuszcza Ją do dyskusji nad tą sprawą, ziszczenie się największej tajemnicy całkowicie uzależnia od Jej Fiat.

Oto najbardziej znamienny rys tajemnicy Zwiastowania. Niemniej jednak uderzające jest i to, że na tle Jej dialogu z Aniołem młodziutka Maryja jawi się nam jako istotnie „łaski pełna”, dorosła całkowicie do wielkości zadania, bo pełnia łask pomnożona przez zasługi Jej własnej wierności uczyniła Ją godną takiego zaszczytu. Zarówno sam sposób, w jaki rozegrała się tak cudowna, tak niezrównana tajemnica, jak i opowieść o jej przebiegu musiały być nacechowane tym jedynym przepychem godnym spraw największych: majestatem doskonałej prostoty.

Ten ton naprawdę Boskiej prostoty budzi w duszy jakąś absolutną pewność, najgłębsze, samorzutne przekonanie o prawdzie tych słów.

***

„A miesiąca szóstego posłany jest Anioł Gabriel od Boga do miasta galilejskiego, które zwano Nazaret, do Panny poślubionej mężowi, któremu było Józef, z domu Dawidowego, a imię Panny Maryja. I wszedłszy do Niej Anioł rzekł: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami. A Ona, gdy posłyszała, zatrwożyła się na słowa jego i rozważała, cóż by to było za pozdrowienie. I rzekł Jej Anioł: Nie lękaj się, Maryjo, albowiem znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz w łonie i porodzisz Syna, i nadasz Mu imię Jezus. Ten będzie wielkim i Synem Najwyższego nazwany będzie. I da Mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca Jego, i będzie królował nad domem Jakubowym na wieki, a królestwu Jego nie będzie końca. A Maryja rzekła do Anioła: Jakże się to stanie, skoro męża nie znam? I odpowiadając Anioł rzekł Jej: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego Cię zacieni. Przeto i co się z Ciebie narodzi święte, Synem Bożym będzie nazwane. A oto Elżbieta, krewna Twoja, i ona poczęła dziecię w starości swojej, a jest to już szósty miesiąc dla tej, którą zowią niepłodną: bo nie masz nic niemożliwego u Boga. I rzekła Maryja: Otom ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie według słowa Twego. I odszedł od Niej Anioł” (Łk. I, 26—38).

Cóż to za scena! Jaki dialog! Jakie zakończenie! Niezrównany jest realizm tego sprawozdania, którego każde słowo tchnie najczystszą prawdą. Po prostu samo zdarzenie mówi o sobie własnym stylem. Autor nie bierze w tej relacji żadnego udziału, nie dorzuca do niej ani słowa komentarza lub legendy. Oto sam Anioł i sama Maryja obradują nad tajemnicą Wcielenia i rozstrzygają losy świata z taką oszczędnością słowa i gestu, że nic nie mąci zarysów tajemnicy, która sama sobie wystarcza. Ale w każdym z tych prostych, skąpych słów kryją się prawdy nieogarnione, niezmierzona wzniosłość.

„A miesiąca szóstego…” Ten szósty miesiąc nadziei Elżbiety to owa pora od wieków wyznaczona, pora Wcielenia Słowa w łonie Maryi, owa Pełnia Czasów, tak często wspominana na kartach ksiąg świętych, ów termin ziszczenia się wszystkich obietnic Najwyższego, przedmiotu utęsknień Patriarchów, zapowiedzi Proroków i oczekiwań sprawiedliwych Starego Zakonu. To również punkt wymarszu czasów nowych, wielkich „Miesięcy” Zakonu Łaski. To uroczysty moment spotkania się dwu Testamentów, dwu epok dziejów świata. Moment, który poezja antyczna natchniona tradycjami z czasów niepamiętnych przyzywała najżarliwszymi wyrazami. Moment, który miał się stać wielką normą chronologiczną historii. A skoro tym zdarzeniem — jak słup graniczny rozdzielającym, a zarazem łączącym ze sobą dwa światy, dwie ery — było Wcielenie Słowa Przedwiecznego łączącego w sobie Boga z człowiekiem — w zdarzeniu tym zbiegły się nie tylko starożytność i era chrześcijańska, ale również Czas i Wieczność. W tej chwili jedynej koncentruje się, od niej rozchodzi się wszelkie trwanie. Takie to znaczenie i wartość kryją się w prostych słowach: ,,A miesiąca szóstego”.

Szczególniejszy związek pomiędzy szóstym miesiącem oczekiwania Elżbiety a Wcieleniem Syna Bożego był już przepowiedziany w ostatnim z proroctw, na czterysta lat przed samym wydarzeniem. „Oto ja posyłam anioła mego, który zgotuje drogę przed obliczem moim — powiada Bóg przez proroka Malachiasza. — A zaraz przyjdzie do kościoła swego Panujący, którego wy szukacie… oto idzie” (Mai. III, 1). Istotnie, owoc żywota Elżbiety wyprzedził o sześć miesięcy oczekiwanego Władcę; Przesłannik, co miał „prostować ścieżki Pańskie” i w narodzeniu wyprzedził Tego, który „przyszedł” i zstąpił do Maryi jako do swej świątyni. Trudno o ściślejszą matematyczną zgodność niż zgodność pomiędzy tym proroctwem a przebiegiem samego wydarzenia.

„Anioł Gabriel został posłany od Boga…” Niebo otworzyło się i jeden z największych jego wysłanników zaniósł ziemi pierwsze słowo Ewangelii, pierwszy promień Zakonu Łaski i Prawdy. Dotąd wszystko było tylko obietnicą i preludium. Od tej chwili dopiero rozpoczyna się wykonanie. Zwróćmy szczególniejszą uwagę na wybór Anioła Zwiastuna. Jest nim Anioł Gabriel. Nie po raz pierwszy spełnia on podobny urząd. Przed sześciu miesiącami został wysłany do Zachariasza, któremu oznajmił cudowne poczęcie przez niepłodną i podeszłą w latach Elżbietę. Ale poselstwo sięgające dalekiej przeszłości, którego związek z obecnym jest naprawdę zdumiewający, przedstawia nam również Archanioła Gabriela.

Żadne z proroctw nie oznacza się tak ścisłą dokładnością historyczną i chronologiczną jak proroctwo Daniela. Następstwo królestw, przewroty dziejowe, przyjście i wieczyste panowanie Chrystusa będącego ośrodkiem tych wielkich wydarzeń — wszystko przedstawione jest tak żywo, tak jest ściśle zgodne z rzeczywistością, że doprawdy mogłoby zastąpić historię. Zwłaszcza zdumiewająca jest wizja Syna Maryi. „Patrzyłem tedy w widzeniu nocnym, a oto z obłokami niebieskimi jakoby Syn Człowieczy przychodził i aż do Starowiecznego przyszedł, i stawili Go przed oblicze Jego. I dał Mu władzę i cześć, i królestwo, i wszystkie narody, pokolenia i języki służyć Mu będą; władza Jego, władza wieczna, która nie będzie odjęta, a królestwo Jego, które nie zaginie. Uląkł się duch mój: ja, Daniel, byłem przestraszony tymi rzeczami, a widzenia głowy mojej strwożyły mię. Przystąpiłem do jednego ze stojących i pytałem się u niego prawdy o tym wszystkim. On mi powiedział wykład mów i nauczył mię” (Dan. VII, 13— 75). Wówczas Gabriel w odpowiedzi na to roztacza przed Danielem słynne proroctwo siedemdziesięciu tygodni (Dan. IX, 1—27) od owego czasu aż do przyjścia Chrystusa przepowiedzianego najdokładniej. Oznajmiona została również Jego śmierć, przymierze z Żydami i sąd nad nimi, którego narzędziem miał być przyszły cesarz rzymski Tytus (79— 81).

Tenże Gabriel — Anioł proroctwa — przybywa teraz jako Anioł ziszczenia. Przychodzi omówić z Maryją sprawę przyjścia tego Syna Człowieczego, którego chwalebną wizję przed pięciuset laty wyjaśniał Danielowi. Ciągłość jego posłannictwa jest poniekąd wykładnikiem ciągłości Bożego planu w ciągu wieków. Bo Anioł Gabriel „posłany jest od Boga”. Zostało mu powierzone największe poselstwo, jakie kiedykolwiek niebo skierowało do ziemi, a Bóg — do ludzi. Spójrzmy na niego, jak dąży… nie do zwycięskiej Romy ani do uczonych Aten, ani do wspaniałego Babilonu, ani nawet do świętego Jeruzalem, lecz do niewielkiego miasteczka w Galilei, do tego Nazaretu, o którym wiedziano tylko tyle, że nigdy nic dobrego z niego nie wyszło. W tym skromnym osiedlu jest ubogi domek, mała izdebka, a w niej mieści się skarb nieba i ziemi, tajemnica miłości Ojca Przedwiecznego — Maryja, w której jest więcej blasku, mądrości i piękna niż w Romie, Atenach, wśród ludzi czy wśród Aniołów; Maryja, z której Światłość Przedwieczna zstąpi na świat. Do Niej Anioł Gabriel posłany jest od Boga. I świat nie domyśla się, że w tej biednej izdebce rozegrają się losy tajemnicy, która ma odnowić jego oblicze.

Tak to rozpoczęło się chrześcijaństwo, które miało obalić pychę, zawstydzić ludzką mądrość i ludzkie kryteria osądu. Jakże nie podziwiać dróg Wszechmocnego, który zmierzał do objawienia swej Mocy w tym, co jest najpokorniejsze i najsłabsze? Kto wówczas wiedział o Maryi, o Jej istnieniu? Któż by się poznał na tym cudzie pokory, dziewiczości, prostoty, wielkości moralnej? Nie znana całemu światu, była tym godniejsza spojrzeń nieba. Nie zrozumiałby Jej żaden człowiek. Tylko Anioł mógł się do Niej zbliżyć. „I wszedłszy do Niej anioł, rzekł; Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami”.

„Bądź pozdrowiona — Ave”. W Ziemi Świętej w owym czasie mówiono powszechnie po aramajsku, to jest językiem zbliżonym do hebrajskiego. Ponadto pewne formuły przyjęte ogólnie stały się obowiązujące dla wszystkich. Do takich formuł należała i formuła powitalna, która brzmi po grecku: chajie, po łacinie Ave. Anioł posłużył się oczywiście formułą wschodnią, która brzmiała: Szalom lak, to jest: pokój tobie. W analogiczny sposób Chrystus witał Apostołów po swoim zmartwychwstaniu (Mt. XXVIII, 9), a nie brak i innych potwierdzeń tego zwrotu w Ewangelii (Mt. XXVI, 49).

Szalom lak jest życzeniem pokoju, ale nie wyklucza i pojęcia „radości”. I dlatego właściwie należałoby zwrot ten przetłumaczyć: „Pokój tobie i wesele”, czyli „Bądź pozdrowiona i raduj się”.

To nie Maryja pada na twarz, jak to uczynił Daniel, lecz Anioł składa Jej korny pokłon. Aż trudno rozpoznać, które z tyftr dwojga jest Aniołem: Gabriel czy Maryja. Ale Maryja jest Aniołem nie tylko ciałem przez swe dziewictwo. Jako Matka Boga będzie Ona Królową Aniołów. Dlatego to Gabriel nie przemawia do Niej jak do podwładnej lub nawet jak do równej sobie, lecz jak do władczyni. Przemawia do Niej, jak poseł przemawia do majestatu, w którym dostrzega chwałę swego mocodawcy.

„Łaski pełna”! Łaska, emanacja samej natury Boskiej, która obdarzone nią stworzenie czyni współuczestnikiem doskonałości Boga i sprawia, że tych, co są nią napełnieni, można zwać „bogami” (twierdzą tak zgodnie zarówno Pismo św., jak i Kościół, wierny słowom Chrystusa Pana), łaska, która stworzyła Aniołów i czyni świętych. Maryja posiadała łaskę w takiej obfitości, że żadne słowo nie mogło godniej i ściślej wyrazić tego dostatku niż określenie: pełnia. To, co innym dane zostało w miarę, Ona otrzymała bez miary. Był w niej nieobjęty ogrom łaski, w którym zawierała się pełnia łaski rozdzielanej pomiędzy świętych i Aniołów, Bo Maryja jest powołana do wydania na świat Dawcy łaski.Wszak Chrystus jest nie mniej Synem Maryi aniżeli Synem Ojca Niebieskiego. Nie jest Nim nawet w inny sposób z wyjątkiem tego, że przez Ojca został zrodzony w sposób naturalny, a przez Maryję — w sposób nadprzyrodzony. Lecz tu i tam jest „zrodzony”, czyli identyczny w substancji. Znakomicie wyrażają tę prawdę słowa, którymi Duch Święty natchnął Elżbietę: „Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twego!” Podobnie jak owoc wywodzi się z substancji drzewa, tak Jezus jest owocem Maryi, owocem błogosławionym błogosławieństwem, z którego pełni Ona Go zrodziła.

Wszelako sama z siebie, z własnej substancji Maryja nie mogła, jak Ojciec Niebieski, utworzyć Boga. Dopiero łaska uzupełniła braki Jej przyrodzonej natury. Toteż napełniona została łaską w mierze potrzebnej do tej Boskiej płodności. Po owocu więc ocenić możemy, jakie było to drzewo, a po wydajności łaski — jaka musiała być jej pełnia.

Nie należy jednak sądzić, że był to kres, najwyższa miara łaski, jaką Maryja została napełniona. Niepokalana, już łaski pełna, zanim została Matką Bożą — w miarę jak przyjęła w siebie samego Boga i wydała Go na świat, w miarę jak — Ona jedna — przez lat trzydzieści gromadziła w sercu swoim wiedzę o Przedwiecznej Mądrości, dzieliła pracę, cierpienia, mękę Człowieka-Boga, w końcu dopełniła miary wierności, miłości, cierpliwości — ustawicznie wzrastała i pomnażała się w łasce aż do chwili gdy Aniołowie unieśli Ją do nieba. Tak, Maryja nieustannie otrzymywała coraz to nowe łaski, ustawicznie wzrastała d pomnażała się w Niej świętość i doskonałość. Niepokalana była stale łaski pełna. Ale jakże to możliwe? Wszak istnieje tylko jeden rodzaj pełni? Wszak naczynie pełne po brzegi nie zdoła rozszerzyć swej pojemności. Naczynie — tak, ale nie dusza. Dusza pełna łaski może wciąż przyjmować w siebie nową pełnię, gdyż w miarę jej napełniania wzrasta jej pojemność. Łaska napełniając duszę rozszerza ją i powiększa, a w miarę jak ją powiększa, darzy ją nową pełnią. Każdy chrześcijanin doświadcza lub może doświadczyć na sobie tego cudownego działania łaski, którego Maryja była najdoskonalszym wzorem.

W chwili gdy Ją Anioł pozdrowił jako „łaski pełną”, posiadała Ona niewątpliwie pełnię, jaką — nie będąc jeszcze Matką Boga — posiadać mogła. Już ta pełnia przekracza świętość wszystkich świętych i Aniołów o całą odległość dzielącą ich od Tej, której przeznaczenie jedyne miało się właśnie spełnić.

W związku z tym nie należy nigdy zapominać o pewnej niezmiernie doniosłej prawdzie, tym donioślejszej, że z niej wynika wspólnota łącząca nas z Maryją. Jakkolwiek pełnia łaski Maryi była niewymierna, nie zwalniała Jej ona bynajmniej od osobistych wysiłków. Maryja bywała, podobnie jak my, poddawana próbom, dar łaski wzrastał w Niej zupełnie tak samo, jak wzrasta i w nas. Podobnie jak my, zasługiwała Ona sobie na to pomnożenie.

Jeśli człowiek został istotnie stworzony na podobieństwo Boże, jeśli jest on istotnie czymś więcej niż „kawałkiem drewna”, jeśli posiadł zdolność zasługiwania, a jego zasługi — w sensie religijnym — mierzy się miarą jego wierności otrzymanym łaskom, to Maryja musiała być pełna zasługi, podobnie jak była pełna łaski. Wielkość Jej zasług musiała być olbrzymia i niewymierna, skoro odpowiadała nieskończonej niemal godności Matki Boga.

Pozdrówmy zatem jako pełną łaski i zasługi Tę, która jest wszystkim Najmilsza: Bogu, Aniołom i ludziom. Ludziom przez swe Macierzyństwo, Aniołom przez swe Dziewictwo, Bogu przez swą pokorę. Anioł dodaje: „Pan z Tobą”, składając tymi słowami pokłon samemu Bogu, który go przysłał, a nawet go wyprzedził, skoro był z Maryją, zanim w Nią wstąpił. „Istotnie — powiada św. Bernard — Bóg, który jest cały wszędzie jednako obecny, niemniej jest inaczej obecny w stworzeniach rozumnych niż w innych, inaczej w dobrych niż w złych. Ale w sposób najbardziej różniący się od wszystkich innych był Bóg z Maryją. Bóg jest niezawodnie w stworzeniach nierozumnych, choć nie może być przez nie posiadany. Wszystkie stworzenia rozumne mogą co prawda posiąść Go przez świadomość, ale tylko dusze dobre posiadają Go ponadto przez miłość. Tylko w nich Bóg jest obecny przez zgodność woli. Albowiem podporządkowując sprawiedliwości wszystko swą wolą, w szczególniejszy sposób jednoczą się one z Bogiem drogą zgodności ich woli z Jego wolą. Lubo złączony w ten sposób ze wszystkimi świętymi, jak najściślej zjednoczył się Bóg z Maryją. Zjednoczenie to bowiem obejmie nie tylko wolę, lecz i ciało tej świętej Dziewicy, stanie się jednym Chrystusem uczynionym z substancji Bożej i substancji Maryi. Dlatego to Anioł powiada: »Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą!« Nie tylko z Tobą Pan — Syn Boży, który się przyoblecze w Twoje ciało, lecz i Pan — Duch Święty, z którego Go poczniesz, i Pan — Ojciec Niebieski, który zrodził ten owoc Twego poczęcia. Ojciec -— powiadam — jest z Tobą, czyniąc ze swego Syna — Twego Syna. Syn jest z Tobą przez złożenie w tajemnicy Twego łona cudownego sakramentu swej miłości. Duch Święty jest z Tobą, wespół z Ojcem i Synem błogosławiąc to łono dziewicze. Pan jest z Tobą!” (Hom. 3 super Missus est.) Oto za chwilę poczniesz Syna Bożego, który przyjmie imię „Boga z nami”, nobiscum Deus, Bóg z ludzkością, Bóg z całym światem. Lecz zanim będzie On w ten sposób z nami wszystkimi, jest On z Tobą, pierwszą spośród nas, z Tobą jedną. Ty jedna posiadłaś pierwsza Pana wszechświata! Dominus tecum!

„Błogosławionaś Ty między niewiastami!” Jakże piękna pochwała i jakże trafna! Jak słusznie również się stało, że wymówiły ją anielskie usta. Przekleństwo przywarło do niewiasty, przez którą przyszło na świat zło. Zatem udziałem Maryi, przez którą miała przyjść wszelka naprawa — musiało być błogosławieństwo. Miarą tego błogosławieństwa był cały ogrom pierworodnego przekleństwa, którego gniotące jarzmo nosiła kobieta wszystkich czasów. Spośród niezliczonych kobiet, jakie były, są i będą, nawet najwybitniejsze, najbardziej święte nie były godne ściągnąć na siebie spojrzenia błogosławieństwa Boga. Spośród tych niewieścich zastępów jedna tylko pokorna Maryja zdołała wzruszyć serce wielkiego Króla. Ona, nowa Estera, wybawicielka swego ludu, do której zastosować można to, co powiedziano o pierwszej: „A król umiłował ją ponad inne niewiasty, przed wszystkimi niewiastami znalazła ona łaskę przed nim, toteż włożył na Jej głowę koronę królewską i ona to stała się królową zamiast Wasiti” (Est. II, 17).

Tak Maryja zajęła miejsce Ewy, jako Królowa i Matka ludzkości. Dlatego też to, co można by nazwać „ingresem” Maryi, musiało stanowić odpowiednik upadku Ewy. Podobnie jak anioł ciemności wtajemniczył Ewę w fałszywą wiedzę, tak Anioł światłości musiał oznajmić Maryi Słowo Przedwiecznego. W jednym i drugim wypadku propozycja uczyniona niewieście przez Anioła. W obu wypadkach toczy się dialog zakończony przyzwoleniem, przyjęciem owocu, przekazaniem go ludzkości. Z błogosławionej niewiasty zrodzi się owoc błogosławiony.

„Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twego!” „A Ona, gdy posłyszała, zatrwożyła się na słowa jego i rozważała, cóż by to było za pozdrowienie.”

Zdaniem komentatorów, powodem zaniepokojenia Maryi nie jest widok Anioła, lecz jego słowa, oznajmienie godności, która spośród wszystkich niewiast Ją jedną ma spotkać. Znana jest chyba każdemu ta reakcja dusz głęboko wartościowych, a nie zdających sobie sprawy z własnych zasług, gdy spotykają je niespodziewane pochwały.

Jej pokora była tak prosta, że nigdy nie popadła w konflikt z pychą. I dlatego wielkość, o której mówią słowa anielskie, wydała się Jej tak niezwykła i zdumiewająca.

„I rzekł Jej Anioł: Nie lękaj się, Maryjo, albowiem znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz w łonie i porodzisz Syna, i nadasz Mu imię Jezus. Ten będzie wielkim i Synem Najwyższego nazwany będzie. I da Mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca Jego, i będzie królował nad domem Jakubowym na wieki, a królestwu Jego nie będzie końca.”

Oto Dobra Nowina, Ewangelia, która będzie przepowiadana na całej ziemi, ale wpierw przyniesiona została samej tylko Maryi. Boskie imię Jezus, na które wszelkie kolano przyklęka: niebios, ziemi i podziemia (Filip. II, 10), imię, które będzie wyryte w tylu sercach, które będzie imieniem pierwszym i ostatnim przyzywanym przez tyle ust, które tylu męczenników wypisze własną krwią, to imię tak potężne i tak słodkie, tak pomocne i tak straszliwe zostaje wymówione po raz pierwszy na tle wizji jego losów.

Na tę wieść cóż odpowie Maryja? Czy olśniona wspaniałością przeznaczeń, dźwigających Ją ze stanu ubogiego, nieznanego dziewczęcia do niebotycznej godności Matki Boga, oniemieje z wrażenia? Czy też natychmiastowym Fiat bez namysłu przyjmie chwałę? Zdawałoby się, że jeśli nie radość z tego, iż to Ona jest ową błogosławioną między niewiastami, przez którą ziszczą się odwieczne nadzieje Izraela i stanie się zbawienie świata — to przynajmniej uległość i lęk powinny Ją były skłonić do niezwłocznej zgody. Ale nie. Maryja, która dotąd uległa tylko trwodze pokory, zamiast przystać od razu spokojnie — odpowiada. Odpowiada Aniołowi, odpowiada Bogu. Odpowiada pytaniem:

,,A Maryja rzekła do Anioła: jakże się to stanie, skoro męża nie znam?”

Heroiczna odpowiedź! Podyktowana wolą dziewictwa tak niezłomną, że nie dopuszcza po prostu myśli, aby rezygnacją z dziewiczości opłacić nawet tak nieskończony zaszczyt jak Boskie Macierzyństwo. Maryja gotowa jest przyjąć każde najbardziej zdumiewające wyjaśnienie, pogodzić się ze wszelkimi sposobami spełnienia się słów anielskich, byleby nie ustąpić z tej jedynej pozycji. W oparciu o nią czuje się uprawniona do żądania wyjaśnień, aby móc świadomie przystać na dokonanie się tajemnicy, aby móc dobrowolnie i należycie z nią współdziałać.

W tej odpowiedzi Maryi mieści się również najcudniejsze wyznanie wiary. Nic z tego, co Jej Anioł powiedział o wielkości Jej Syna, którym będzie Syn Najwyższego, o Jego panowaniu na trenie Dawidowym, o przyobiecanym Mu wieczystym Królestwie — nie dziwi Jej. Zatrwożona pochwałami, nie jest bynajmniej zaniepokojona oznajmieniem postanowień Bożych, które — jakby się zdawać mogło — powinny Ją były co najmniej zaskoczyć. Ale Maryja nie jest zaskoczona. Po prostu… wierzy. A jeśli pyta, w jaki sposób się to stanie, to nie przez ciekawość czy nieufność, ale z roztropnej konieczności: „Jakże się to stanie, skoro męża nie znam?” Nie ma w tym żadnego powątpiewania o możliwości faktu. Maryja nie mówi: „Jakżeby się to stać mogło?”, lecz „Jakże się to stanie?” Chodzi Jej wyłącznie o sposób, w jaki się to stanie. A skoro Jej niezłomna decyzja wyklucza sposób naturalny, to sposób, o który pyta, będzie musiał z konieczności być jeszcze cudowniejszy — jeśli to możliwe — niż sam fakt. Toteż Jej pytanie jest tyle samo wyznaniem wiary, co wyznaniem dziewictwa.

I tak w świetle tej wielkiej próby rozbłysną w Maryi wszystkie cnoty, które miały Syna Bożego sprowadzić w Jej łono. Maryja określa wielkość tajemnicy samym sposobem, w jaki ją przyjmuje. Istotnie, odpowiedź Anioła, choć usunie Jej dziewicze zastrzeżenia, stanie się dalszą próbą Jej wiary. „I odpowiadając Anioł rzekł Jej — Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego Cię zacieni. Przeto i co się z Ciebie narodzi święte, Synem Bożym będzie nazwane.”

Nie lękaj się, Najczystsza! Stając się matką, pozostaniesz dziewicą, więcej jeszcze, bo to, co uczyni Cię matką uzupełni Twe dziewictwo. Sam Stwórca dziewictwa, któremu swe dziewictwo ślubowałaś, Ten, który jest duchem, którego stwórcza moc działa bezpośrednio, który jest święty zstąpi na Cię, okryje Cię swym cieniem, narodzi się z Ciebie, czyniąc z Ciebie swą Świątynię, Oblubienicę i Matkę. Nigdy jeszcze Majestat Boży nie objawił się na ziemi w takiej pełni. Ongiś Mojżeszowi dane było ujrzeć Boga w postaci krzaka gorejącego. Potem w łoskocie piorunów i w ogniu błyskawic Najwyższy ukazał się na Synaju. Ale dopiero w scenie Zwiastowania występują wszystkie Osoby Przenajświętszej Trójcy działając indywidualnie w tej wspólnej tajemnicy. Duch Święty zostaje odróżniony od Najwyższego, a Syn Boży — od Ojca i Ducha.

Wszelako tajemnica nie dokonała się dotychczas. Potrzebna jest jeszcze zgoda Maryi. Toteż Anioł zamilkł i czeka. Czeka na wypowiedź Maryi, tym milczącym oczekiwaniem składając Jej wolności ten sam hołd, jaki Jej poprzednio złożył swymi wyjaśnieniami. Anioł czeka… A Maryja… rozważa.

Oto chwila godna bezustannej kontemplacji! Najuroczystszy ze wszystkich momentów tej sceny tak wspaniałej i urzekającej swym czarem.

,,Stało się tak — powiada św. Tomasz — aby pokazać, że Syn Boży pragnąc dokonać swych zaślubin duchowych z ludzkością w Zwiastowaniu ubiega się o zgodę Dziewicy jako przedstawicielki całej ludzkiej natury”.

Cała cześć i szacunek okazane Maryi przez Zwiastuna, sposób, w jaki roztoczył przed Nią wielkość i chwałę tego Syna, którego miała począć, sposób, w jaki wysłuchał Jej odpowiedzi i usunął Jej wątpliwości, a w końcu postawa, w jakiej czeka na Jej decyzję, słowem — całe postępowanie Anioła jest dowodem, że Bóg chciał, aby dokonanie się tajemnicy Wcielenia zawisło od przyzwolenia Maryi. Chciał ponadto, aby to przyzwolenie nie było wynikiem niewolniczej czy służalczej uległości, przymusu czy zaskoczenia, ale wolnej woli, rozmysłu, wewnętrznej a całkowitej zgody. „O Boże Nieśmiertelny — woła pewien autor — jakże cudowne względy miałeś dla Maryi, skoro chciałeś, aby to wielkie dzieło, zamierzone przez Twą Mądrość Przedwieczną, a będące przedmiotem zarówno upodobań Trójcy Świętej, jak tęsknych oczekiwań wszystkich śmiertelników, zastało poddane dyskusji! O niewysłowiony majestacie Dziewicy w tych uroczystych obradach!” (De los Rios).

Sw. Augustyn i św. Bernard, chcąc wyrazić całe napięcie tej chwili niezrównanej, przemawiają do Maryi, jak gdyby stojąc u boku Anioła czekali razem z mim na rozstrzygnięcie, które od Niej zawisło. Będąc podobnie jak Anioł zainteresowani w odpowiedzi Maryi są bardziej niż on przejęci, niecierpliwi, i zwracając się do Niej zaczynają prosić, błagać, zaklinać, by nie zwlekała z odpowiedzią, z której wyniknie chwała Boga, radość Aniołów, zbawienie ludzi, zguba piekła i nieziemska godność samej Maryi. „Dziewico Święta — wołają — dlaczego zwlekasz z odpowiedzią? Anioł czeka tylko na Twą zgodę! Słyszałaś wszak, że Duch Święty zstąpi na Cię, a moc Najwyższego Cię zacieni, abyś urodzić mogła bez uszczerbku dla swego Dziewictwa. A teraz Anioł czeka!… I my też czekamy na słowo zmiłowania! I spieszno nam, bo wisi nad nami wyrok potępienia! Oto dana Ci została cena naszego wykupu! Jeśli się zgodzisz, będziemy natychmiast wyzwoleni. Stworzeni na początku mocą Bożego słowa, staliśmy się pastwą zatracenia. A teraz jedno słowo z Twych ust może nas z powrotem do życia powołać. O to słowo błaga Cię nieszczęsny Adam wraz ze swym potomstwem żałosnych wygnańców. Abraham i Dawid, i cały rodzaj ludzki u Twych stóp wraz z Aniołem czekają na to słowo. Bo zaiste, od tego słowa z Twych ust zależy pociecha nędzników, uwolnienie więźniów, zbawienie świata. Rzeknij to słowo i przyjmij Syna Bożego! Zawierz! Wypróbuj moc Najwyższego! Daj tę wiarę, która zdolna jest niebo otworzyć lub zamknąć”.

„Otom ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie według słowa Twego.”

„Błogosławiona Dziewico —- mówi dalej św. Augustyn — jakie dzięki winniśmy Ci składać, jakimi Cię chwalić wyrazami w zamian za to przyzwolenie, którym wyzwoliłaś świat. Jakimi hołdami zdoła ludzka niemoc wyrazić, że Twemu pośrednictwu zawdzięcza niebo!”

Ale te wykrzykniki pałające żarem płomiennych serc i natchnione potężnym geniuszem ich świętości nie dorastają mimo wszystko do miary samej rzeczywistości. Zbyt wielkie były sprawy, które się w tej chwili ważyły. Wszak oczekiwanie trwało od początku świata. Zło rosło i przybierało na sile. Przez wiele wieków do spełnienia się Bożych obietnic wzdychali Patriarchowie i sprawiedliwi, a przepowiednie Proroków unosiły się nad jękami rodzaju ludzkiego. Księgi święte mówiły o Księciu przyszłego wieku, Aniele Nowego Przymierza, Ojcu Wieczności, Upragnieniu wzgórz wiekuistych, Oczekiwaniu Narodów, Władcy, Odkupicielu i Zbawcy. Rozlegały się zewsząd okrzyki nabrzmiałe świętą niecierpliwością, niewymownym utęsknieniem. Wszystkie wydarzenia świata, cały bieg dziejów zmierzał konsekwentnie do tej chwili jedynej, gdy Mądrość Przedwieczna zstąpi na świat, by zjednoczyć się ze swym stworzeniem. I odtąd miało się rozpocząć nowe pasmo wieków ciągnących się aż do skończenia świata: odnowienie oblicza ziemi, obalenie bałwochwalstwa, apostolskie wędrówki, rozkrzewienie chrześcijaństwa i wielki pochód Kościoła ku wieczności. Ale czyż to wszystko? Wszak poza sprawami tej ziemi rozgrywały się w tej chwili również sprawy nieba i wieczności. Radość Aniołów, pogrom piekieł, wybawienie sprawiedliwych, nawrócenie grzeszników, apoteoza wybranych, przeznaczenie wszelkiego stworzenia, chwała Boga, wykończenie wszechrzeczy w Boskiej jedności. Wszak wszystko to zawisło w tej chwili od Maryi, od Jej pokory, Jej dziewictwa i Jej wiary.

Toteż taką wzniosłość mogła godnie wyrazić tylko najdalej posunięta prostota. Nie traćmy nigdy z oczu postawy Maryi wobec tajemnicy Zwiastowania. Anioł przemawia do Niej po trzykroć i Maryja po trzykroć odpowiada. Każda z tych odpowiedzi znaczy coraz wyższy szczebel w Jej zrozumieniu i wierze. Najpierw Anioł pozdrawia Ją i sławi, na co Maryja odpowiada zatrwożeniem będącym wyrazem Jej pokory. Po czym Anioł oznajmia Jej godność Bogarodzicielki i mówi o wielkich przeznaczeniach Jej Syna. Ale Maryja nie jest oszołomiona tą wielkością. Tę wiadomość, o ileż bardziej zdumiewającą i niezwykłą niż pierwsze słowa Anioła, przyjmuje ze spokojem i wiarą, które tym dobitniej podkreślają, że Jej pierwszy odruch lęku był tylko wynikiem pokory. Jej wiara jest rozumna i mądra. Nie wynika z bierności, czego dowodem to pytanie płynące z pragnienia pogodzenia swej wierności ślubowanemu dziewictwu z uczynieniem zadość Bożym żądaniom. Ale z chwilą gdy Anioł udzielił Jej wyjaśnień, Maryja o nic więcej nie pyta. Natychmiast pojęła wszystko i godzi się bez zastrzeżeń. Toteż owo jedyne postawione przez Nią pytanie tym silniej podkreśla gotowość Jej pokory i wiary. Gdyby bowiem Maryja nie wyraziła tego pytania, można by wątpić, czy pojęła całą treść tajemnicy. Gdyby zaś postawiła więcej pytań, można by wątpić o sile Jej wiary.

I oto tajemnica się dokonała. Słowo Ciałem się stało. Taka jest wymowa ostatnich słów opisu Zwiastowania: ,,I odszedł od Niej Anioł.” Odszedł, bo oto wkroczył sam Bóg.

Od tej chwili poczęła krążyć w Maryi i w Jezusie ta sama krew, jedno serce odmierzało rytm Ich tętna, jedno tchnienie ożywiało Oboje, jedno ciało było zarazem ciałem Maryi i ciałem Syna Bożego. Caro Christi, Caro Mariae — powiada św. Augustyn.

Ale czyżby ta niepojęta prawda mogła stanowić przedmiot zdziwienia dla nas, katolików, którym dana jest łaska jednoczenia się z tym Boskim ciałem w Sakramencie Eucharystii? Dla nas, którym za Apostołem wolno powtórzyć słowa: ,,I żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Gal. II, 20). Tylko że w Maryi zjednoczenie to było w tym samym stopniu naturalne, co i nadprzyrodzone. Słowo Przedwieczne, od którego otrzymywała życie łaski, darzyła Ona w zamian życiem cielesnym.

Św. Bonawentura nie waha się twierdzić, że godność Matki Boga jest szczytowym osiągnięciem Bożej Wszechmocy, jest to więc godność nieskończona, skoro wyczerpuje ona niejako potęgę Boga. Św. Tomasz wywodzi to twierdzenie z samych słów Anioła, który oznajmił Maryi, że moc Najwyższego okryje Ją cieniem. Wyjaśnia on tę sprawę w sposób następujący: Każda potęga posiada swój zakres będący zarazem dziedziną i kresem jej działania, a moc jest szczytowym wysiłkiem potęgi. Toteż mówiąc, że tajemnica będzie dziełem mocy Najwyższego, Anioł daje do zrozumienia, iż Bóg wleje w Nią całą swą potęgę. „Okazał moc swego ramienia” — jak określiła to sama Maryja (Łk. I, 51).

Treść tej wielkiej prawdy wymyka się nam zazwyczaj na skutek tego, że wydaje się nam, jakoby godność Macierzyństwa Bożego była sprawą czysto zewnętrzną, niejako przypadkową. Zapominamy, że jako taka, była ona nieodłączna od osoby Maryi. Siedzibą tego Macierzyństwa była dusza Maryi, która dopiero wpłynęła na Jej fizyczną naturę. Maryja poczęła Syna Bożego w swym łonie. Ale poczęcie to sprawiła „pełnia łask” i działanie Ducha Świętego, które ogarnęło Jej duszę czyniąc z niej swój kościół i przybytek. Osobista wartość kobiety nie wzrasta przez to, że wyda ona na świat wielkiego człowieka. To macierzyństwo nie przysparza jej cnót ani nie przyczynia się do jej udoskonalenia. Natomiast godność Matki Bożej jest łaską, która nie tylko uświęca Maryję aż do wyniesienia Jej ponad Aniołów, ale jest tą łaską, do której była przeznaczona, dla której została stworzona. Ta łaska — to sama Jej Osoba.

Maryję należy rozważać w Jej godności Matki Boga, podobnie jak wszystkich sprawiedliwych należy rozważać w ich charakterze przybranych synów Bożych, gdyż ten właśnie charakter dziecka Bożego został w Niej podniesiony do najwyższej godności Matki Boga. I tu należy pamiętać, że godność dzieci Bożych nie wynika dla ludzi tylko z tego, że z woli Bożej mają oni stać się dziedzicami Bożego Królestwa. Ten charakter nadany im przez łaskę przybranego synostwa jest od nich nieodłączny. Tak samo godność i łaska Boskiego Macierzyństwa jest osobistym i permanentnym charakterem Maryi. Rozważając przeto Maryję w Jej niezrównanym charakterze Matki Boga, w tym zjednoczeniu z Bogiem, które doszło do takiej ścisłości, że zlało się we wspólnotę serca, tchnienia i krwi — nie należy jednak sądzić, że ta spójnia rozluźniła się, gdy Maryja wydała na świat Syna i Ten zaczął żyć życiem własnym, ludzkim, doczesnym i chwalebnym. Ta spójnia pozostała zawsze — najpierw na ziemi, a potem w niebie — równie bliska, jak była za czasów, gdy Maryja nosiła Słowo Boże pod sercem. Przeciwnie, można powiedzieć, że w miarę jak Maryja wzrastała w łasce i zasługach, więź zacieśniała się coraz bardziej, zjednoczenie rosło i przybierało na sile aż do chwili Wniebowzięcia, które je doprowadziło do stanu wieczystej doskonałości.

Maryja Matka Boga jest tym ośrodkiem, od którego jedno wspólne błogosławieństwo rozciąga się na Stare i Nowe Przymierze. Ku Niej zmierzały szeregi pokoleń Patriarchów, od Niej wywodzi się rodowód przybranych synów Bożych, którymi staliśmy się przez uczestnictwo w człowieczeństwie, jakim Ona obdarzyła Syna.

Źródło: Nicolas A., Dąbrowski A. (1964). Życie Maryi Matki Bożej. Księgarnia Św. Wojciecha, Poznań [fragmenty rozdziału IX: Ave Maria]

Obraz: Bartolome Esteban Perez Murilo, Zwiastowanie (creative commons)




Miłość Maryi: objawienia w Guadalupe

Dochodzenie prawdy na temat objawień Maryi w Meksyku trwało prawie 200 lat. W tym czasie odbywało się badanie dokumentów, a wierni, którzy przybywali do Tepayac, modlili się i słali prośby i petycje do Stolicy Apostolskiej. Dopiero w połowie XVIII w. wielka zaraza pobudziła ludność do większej pobożności, a arcybiskupa do poświęcenia ludu meksykańskiego Matce Bożej z Guadalupe oraz ustanowienia święta w dniu 12 grudnia.

Ojciec Święty w r. 1754 ogłosił bullę zatwierdzającą Mszę oraz dzień świąteczny i przyznającą szczególne przywileje związane z patronatem Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe. Ponad dwa wieki później Juan Diego, główny świadek objawień, został kanonizowany.

Jednym z głównych dokumentów, opisujących wydarzenia w Meksyku na wzgórzu Tepayac, jest Nican Mopohua (w kulturze i języku náhuatl, w którym został napisany znaczy to: Opowiada się tutaj), z połowy XVI w. Dzieło zostało przetłumaczone na język hiszpański a z hiszpańskiego m.in. na język polski.

W dokumencie Juan Diego nazywany jest słowem macehualtzintli. Słowo to składa się z dwóch części: macehua – oznaczającego „człowieka”, „istotę ludzką”, oraz tzintli – odnoszące się do ostatniej i najliczniejszej ówcześnie warstwy ludności Méxicas, „oraczy”, którzy byli ludźmi wolnymi, posiadającymi własną ziemię.
Oryginalne imię Juan Diego brzmiało: Cuauhtlatoatzin, co oznacza dosłownie: „Godny uszanowania Orzeł, który mówi”.
„Juan Diego i jego żona María Lucía zachowali czystość, przynajmniej od momentu, kiedy otrzymali święty chrzest, ponieważ usłyszeli od jednego z pierwszych ewangelizujących księży z żebraczego zakonu [franciszkanów], jak to Bóg miłuje dziewice oraz inne pochwały czystości i wstrzemięźliwości” [1]. Juan udawał się codziennie do kościoła prowadzonego przez ojców franciszkanów, przechodząc w okolicach wzgórza Tepayac, gdzie pewnego dnia spotkał Najświętszą Pannę.

„Mijało właśnie dziesięć lat, kiedy to zakopano strzały i tarcze, skończyła się wojna i spokój zapanował wokół wód i otaczających go wzgórz. I tak właśnie już puszczała pędy, poczęła pączkować i zakwitać wiara, w Tego, który jest dawcą wszelkiego życia, w prawdziwego Boga (Teotl).
Właśnie wówczas, w roku tysiąc pięćset trzydziestym pierwszym, kiedy mijały pierwsze księżyce miesiąca grudnia, zdarzyło się, że żył pewien czcigodny Indianin, ubogi, ale godny szacunku”.

Juan Diego znajduje się na wzgórzu Tepayac, wzgórzu, z którego rozciąga się rozległy widok na okolicę. Trwa jeszcze noc, a dokładnie jest „tuż przed wschodem słońca”. Dla Indian ten czas oznaczał wyjątkowe, istotne wydarzenie, szczególny czas, „nowy początek”, wyłaniający się z mroku. Pozostałe spotkania odbywają się albo nad ranem, albo przy zapadającym zmierzchu, który dla Indian był symbolem zapowiedzi nowego czasu, nowego stworzenia.

W dokumencie mowa jest o widzianych przez Juana pięknych, cudownych ptakach o przepięknych piórach. Dokładnie mowa jest o „Jadeicie i przepięknych piórach”. Według tradycji Indian zarówno piękne kwiaty jak i przepiękne pióra odnosiły się do czegoś najpiękniejszego, do samej istoty piękna: do boskości, do Boga samego; quetzalli czyli „piękne pióro” znaczy dosłownie tyle co „boski cień”. Wymieniany tutaj ptak coyoltototl oznacza ptaka z gatunku zwanego dzwoneczkiem. Ptak był symbolem pośrednictwa. „Tylko ten, kto ma pióra, może przemieszczać się w powietrzu i być posłańcem pomiędzy niebem i ziemią”[2].

„Niebiański śpiew cudownych ptaków dochodzi z tego samego kierunku, skąd pojawić się ma słońce, Tonatiuh, to samo słońce, którego promienie (…) dodają szczególnego splendoru objawiającej się postaci Matki Bożej i stanowić będzie istotny element jej wizerunku, który pojawi się na tilmie Juana Diego.”

Matka Boża zwraca się do Juana słowami, brzmiącymi w języku hiszpańskim: Mi Juanito, mi Juan Diegito, używając imienia nadanego mu na chrzcie. Słowa te w náhuatl prócz miłości i rodzinnych uczuć oznaczają też szacunek i godność. Podczas spotkania z Juanem Maryja stoi, a nie siedzi na tronie, jak w kulturze náhuatl wszyscy władcy przyjmujący swoich poddanych.

Juan widzi także mające ogromne i bogate znaczenie elementy ujawniające nie tylko obecność Bożej Matki ale i samego Boga, tj. słońce, szmaragdy (najczystsze, najbardziej cenione), turkusy („boskie kamienie”), jadeit (niezwykle ceniony, miał przynosić szczęście i dostatek), kaktusy, akacje, mgłę, tęczę (symbol najgłębszego sensu życia i chwalebnej śmierci).

Kłania się Maryi, mówiąc, iż zdąża do „‘Jej przybytku Tlatelolco’, aby pobierać naukę katechetyczną od tamtejszych kapłanów [misjonarzy franciszkanów], których określa mianem ‘tych, którzy są obrazem Boga, naszego Pana’”. W náhuatl obraz nie oznaczał samej tylko reprezentacji, ale rzeczywiste odzwierciedlenie, obecność osoby, którą przedstawiał. Takie też znaczenie miał obraz Maryi na tilmie Juana, jaki ukazał się pod koniec opisywanych wydarzeń.

Maryja objawia się Juanowi jako człowiek; ludzka kobieta, dziewica, a jednocześnie „Matka najprawdziwszego Boga”, co jest zupełnie rewolucyjne w odniesieniu do tradycji i wierzeń náhuatl; uprzednio ludzie wierzyli bądź to w przeróżne boginie, bądź abstrakcyjną „Matkę Boga”. Juan zwraca się do Niej używając słów: Tlacatle, Cihuapille – „Pani moja, Królowo”, gdzie Tlacatle to osoba szlachetna, wielkoduszna lub wspaniała [3], a jednocześnie także słowami nacechowanymi ogromną czułością i miłością: „Najukochańsza córeńko moja”.

Matka Boża prosi o zbudowanie świątyni w tej okolicy. Dokładnie mówi o „nowej świątyni, zbudowanej od podstaw”. Ma ona zostać w dodatku zbudowana u podnóża wzgórza, dokładnie – na „ziemi płaskiej, równinie”. Jest to o tyle niecodzienne, że wszystkie dotychczasowe świątynie budowano na wzgórzach, a w przypadku ich braku – wznoszono wzgórza albo piramidy, specjalnie pod budowę świątyń.

Maryja zapewnia o swojej opiece nad wszystkimi, którzy Ją kochają; jest matką „wszystkich ludzi, którzy razem żyją na tej ziemi. I pozostałych, rozmaitego pochodzenia ludzi, którzy mnie kochają, którzy mnie wzywają, poszukują i ufają w moje wstawiennictwo”. Zachęca do ufności, że zostaną oni „oczyszczeni i wsparci w ich wszelkich niedostatkach, smutkach i bólu”.

Ówczesny biskup-elekt, franciszkanin, „człowiek prawy, lecz o gwałtownym charakterze, nieufny inkwizytor”, zwłaszcza jeśli chodzi o wierzenia Indian, gorliwie niszczył wszelkie ich przejawy, tj. m.in. indiańskie świątynie. [4] Był to doświadczony ekspert w obnażaniu błędów i odstępstw od prawdziwej wiary. Mogło się więc wydawać, że wysłanie Indianina sprowadzi na niego ogromne niebezpieczeństwo, a i sam pomysł budowy świątyni wydawał się niedorzeczny, ponieważ stałaby się ona raczej „zarzewiem wojny, prześladowań, a więc dokładnym przeciwieństwem tego, co zostało zawarte w przesłaniu guadalupańskim”.

Juan Diego, z którym „Matka prawdziwego Boga” rozmawia na równinie, gdzie Bóg sam ulokował swoje miejsce pobytu, ma do wypełnienia niezwykłe i ogromnie trudne zadanie – musi zaraz zejść ze wzgórza i niemalże rozpocząć „świętą wojnę” z biskupem [5], znajdującym się w dodatku w „wielce szacownym pałacu” (Itecpanchantzinco); będąc „wielkim władcą” (Teopixcatlatoani), jak go postrzegał Juan, przedstawicielem Najwyższego, godnym najwyższego szacunku i posłuszeństwa, będącym „obliczem i ustami Boga” [6]. Misji towarzyszą dodatkowe trudności: brak zrozumienia języka i konieczność pomocy tłumacza, brak znajomości tradycji i kultury miejscowej ludności przez biskupa. Wszystko to sprawiło, że po ludzku nie było możliwości porozumienia.

Juan, który dla sprawy Maryi w sobotę opuszcza udział we Mszy św., udając się prosto do biskupa, zostaje przez niego odprawiony. Wprawdzie dzieje się to w sposób przychylny i zupełnie pozbawiony wrogości, lecz Juan odchodzi smutny i przygnębiony. Jak sam mówi, „nie było łatwo uzyskać audiencję u biskupa”. „Niepowodzenie zaś swej misji kładzie na karb swej niegodnej osoby, sugerując, by posłanie zostało dostarczone przez kogoś bardziej odpowiedniego”. Zauważa: „odpowiedział mi tak, jakby słowa me nie zapadły w jego sercu”. Wyraża pragnienie, aby ktoś inny, bardziej godny wziął udział w przedsięwzięciu, aby móc zrealizować plan Najświętszej Panny, a nie on, niegodny, zwykły, prosty, niewykształcony oracz. Maryja mu na to odpowiada, że nie brakuje Jej „sług, posłańców i emisariuszy”, jednak używając słowa momatica – „twoja ręka”, wskazuje, że to właśnie ręce „Juana Diego mają dopilnować spełnienia Jej woli”.

Juan stara się więc wypełnić polecenie Maryi, tym razem w niedzielę udając się na Mszę św., a następnie do biskupa. Podczas tego spotkania Juan Diego po raz pierwszy wspomina o Jezusie Chrystusie, a także zostaje poddany szczegółowemu przesłuchaniu, po którym okazuje się, że „…to jednak nie miało się jeszcze spełnić jego posłanie. Rzekł mu biskup, że jego słowa, jego prośba to jeszcze za mało, aby jej zadośćuczynić” i zażądał znaku, potwierdzającego rzeczywisty charakter przedstawianych przez Juana wydarzeń. Juan zapewnia o gotowości jego zdobycia. „I ujrzał biskup, że wszystko potwierdza, że od początku do końca niczego nie żałuje, że nie ma w nim zwątpienia. Więc pożegnał go…”. Wysłał też za nim ludzi, którzy mieli przypatrywać się jego poczynaniom, jednakże szybko zgubili oni trop.

Kolejne spotkanie, które miało mieć miejsce na wzgórzu Tepeyac nie odbywa się; Juan podjął się najistotniejszego z perspektywy tradycji ludu náhuatl obowiązku opieki nad swoim chorym, a właściwie umierającym już stryjem. Stryj był wówczas czczony niemal tak samo jak ojciec, w przypadku bowiem śmierci rodzica, to właśnie stryj zajmował się jego dziećmi. Stryj Juana był w dodatku chorą osobą, a tacy ludzie uosabiali Boga; byli Jego „obrazem”. Ażeby spełnić obowiązek rodzinny, Juan stara się więc uniknąć spotkania i konieczności odmowy wykonania życzenia Jego Pani, ponieważ taka odmowa byłaby wielkim nietaktem i przykrością dla rozmówcy. Pragnie więc oszczędzić Jej tego.

Z perspektywy jego tradycji kulturowej następujące po tym zachowanie Matki Bożej jest zupełnie niezrozumiałe, wręcz niegrzeczne – dlatego czuje się zasmucony i zakłopotany niespodziewanym spotkaniem, gdy przecina Ona jego drogę pytając wprost: „Co tam, synu mój najmniejszy? Dokąd idziesz? Dokąd się udajesz?”.

Juan Diego mówi o ostatniej posłudze, jaką jest winien swojemu stryjowi, używając słów: „Bowiem tak naprawdę po to przyszliśmy na świat, aby oczekiwać na daninę naszej śmierci”. Wskazuje tym samym na wynikającą z wcześniejszych wierzeń swojego ludu głęboką akceptację woli Bożej i spokój w obliczu nadchodzącej śmierci, opisywany przez wielu badaczy kultur indiańskich.

Maryja tłumaczy Juanowi, iż jest Ona jest „jego Matką, ‘jego Mateczką’” wyrażając się dosłownie – „Ja, która mam szczęście, przywilej być twoją Matką” (w tłumaczeniach często używa się wersji: „Czyż nie jestem tą, która ma zaszczyt być twoją uwielbianą Matką?”). W Jej odpowiedzi znajdują się słowa nocuixanco, nomamalhuazco, co oznacza „czyż nie jesteś w mym podołku, w moich ramionach”? („Czyż nie otaczam cię ramionami i nie noszę na mym sercu?”), wskazujące na miłość macierzyńską oraz władzę królewską.

Juan otrzymuje od Matki Bożej kwiaty, kwitnące w zupełnie niewłaściwym dla siebie miejscu i czasie. Opisana w dokumencie wizja pięknych kwiatów nawiązuje do indiańskich wierzeń i tradycji przekazywanej przez starszyznę ludu w náhuatl. Wizja zawiera także pochylonych wiekiem starców, przodków opowiadających o ukwieconej – niebiańskiej – ziemi. Symbolika kwiatów – sacrum, wyrażających samego Boga – łączy tę tradycję z nowym początkiem, prawdą, która oznacza w tej tradycji „zapuszczanie korzeni”, dając początek rzeczywiście pięknym kwiatom, łasce – przekraczającej dawną epokę.

Juan te kwiaty „zbiera na wzgórzu Tepeyac, wręcza Królowej Niebios, aby z powrotem otrzymać je z Jej rąk”. Ukrywa je przy swoim sercu, tuląc pod swym tilmy – i niesie je do biskupa, wiedząc iż ofiarowanie komuś kwiatów jest wyrazem najwyższego szacunku. Kwiaty te, zerwane na pokrytej lodem zimowej ziemi, mają w dodatku charakter w pełni nadprzyrodzony.

Pomimo przeszkód ze strony służby – w tym trzech następujących po sobie prób odebrania mu kwiatów, które zamieniają się wówczas w malunek – oraz zamkniętych drzwi, cierpliwie i wytrwale próbuje się dostać do środka kościoła i spotkać z biskupem. „Dla biskupa transformacja ‘niedotykalnych’ kwiatów w relacji jego służby staje się natychmiast oczywistym przesłaniem, iż oto znak, którego zażądał”. Juan spełnia pragnienie Maryi; radośnie zdaje relację z wydarzeń, rozsypuje kwiaty przed biskupem i opowiada o Najświętszej Panience. Na tilmie Juana, odzieniu będącym w kulturze náhuatl symbolem osoby – nierozerwalnie złączonym z osobą go noszącą, pojawia się Jej obraz.

W dalszej części Nican Mopohua, „widzimy biskupa na klęczkach, zanoszącego się szlochem, albowiem nie mogło być inaczej wobec oczywistości znaku, który potwierdzał przesłanie przekazane przez Juana Diego”. Jak czytamy w dokumencie, „I cały dzień spędził Juan Diego w domu biskupa, który zechciał go zatrzymać”. „Owa gościna biskupia oznaczała dwudniową nieobecność Juan Diego w jego domu, brak wieści o umierającym stryju, którego zgodnie z zapewnieniem Królowej Niebios miał odnaleźć całkowicie wyleczonego. Niemniej Juan Diego poddaje się woli biskupiej bez szemrania i bez słowa skargi, ufny w swą rolę ambasadora Matki Bożej”.

Po powrocie Juan odkrywa, że jego stryj został cudownie uzdrowiony.

Najmniejszy z synów Maryi oznajmia, że Matka Boża życzy sobie być czczona jako Święta Maryja zawsze Dziewica z Guadalupe.

[1]. Becerra Tanco L. (1666) Origen milagrosa del santuario de Nuestra Señora de Guadalupe, México.
[2]. Valle Ríos, J. (1998): El Nican Mopohua está escrito con visión histórica del pueblo Azteca y Méxica – Tenochca, México D.F., Pbro. Juan Valles Ríos, s. 38-39, 403.
[3]. Za Sahagún, Fray B. (1989): Historia general de las cosas de Nueva España, Introducción, paleografía, glosario y notas Alfredo López-Austín y Josefina García Quintana. México D.F., Alianza Editorial Mexicana, op. cit., s. 590-591.
[4]. Guerrero, Rosado (1996). El Nican Mopohua. Un intento de exégesis, Ed. Universidad Pontificia de México, 1996. 2 Vols., s. 188-189.
[5]. Valle Ríos, s.109.
[6]. Tamże, s. 118.

Źródło: opracowano w oparciu o Achmatowicz J. (2010). Nican Mopohua. Główne źródło studiów nad objawieniami guadalupańskimi w Meksyku w 1531 roku, Wrocław, Oficyna Wydawnicza ATUT. [MG]
Obraz: Mural at the Our Lady of Guadalupe Church, Calle 69 n53 Av.6, Venustiano Carranza, Federal District, Mexico (wikimedia commons)

Pełna treść dokumentu Nican Mopohua do pobrania [pdf]




Miłość: złączenie woli z wolą Niepokalanej

Św. Maksymilian Maria Kolbe

Czy Matce Bożej miła jest ta nazwa – Niepokalana? Niewątpliwie tak, bo sama się tak nazwała mówiąc do św. Bernadetty ‐ “Jestem Niepokalane Poczęcie”, i to Jej pierwszy przywilej.

Czy jest różnica między wyrazami: Niepokalane Poczęcie a Niepokalanie Poczęta? Różnica istnieje taka, jaka na przykład między wyrażeniem biały i białość. Jeżeli jest biały, to może się pobrudzić, ale gdy białość, to już nie ulega żadnym zmianom. Ta nazwa Niepokalane Poczęcie jest bardzo ważna i dowodzi, że Niepokalana jest cała piękna, bez żadnego grzechu. To jest Jej najpierwszy przywilej, a to, co pierwsze, to i najdroższe. Niepokalana nie była nigdy pod władzą szatana. Każde nawrócenie i każde uświęcenie jest tylko przez Matkę Bożą.

Poprzednicy nasi dzielnie walczyli dla określenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu N.M. Panny, my zaś teraz powinniśmy pozbyć się wszelkiej gnuśności i wspólnymi siłami dążyć, aby Niepokalana królowała we wszystkich sercach, albowiem Niepokalana Maryja jest Królową nieba, jest Rozdawczynią łask Jezusa Chrystusa; jest jakby źródłem niewyczerpanym, pełną rzeką, która wzbiera ożywczą rosą ‐ i wody Zbawicielowe przelewa na wszystkie dusze.

Wszyscy więc powinniśmy zbliżać się do Niepokalanej, ażebyśmy mogli łatwiej przystąpić do Jezusa. Po wykreśleniu planu budowy, budowa jeszcze nie jest skończona, owszem, nie jest nawet zaczęta, lecz wtedy zaczyna się praca, gdy obmyślane dzieło, wyrażone liniami, ogląda się oczyma. Ojcowie nasi walczyli dla Niepokalanej; teraz zaś po odniesieniu zwycięstwa, nie pozostaje nam odpoczynek, ponieważ właśnie trzeba wprowadzić w życie to, co się uznaje jako zasadę.

Chrystus Pan przyszedł na ten świat przez Maryję, chociaż mógł to uczynić w inny sposób, np. mógł przyjść w postaci dorosłego męża, jak Adam. Jednak Pan Jezus z pokory swej chciał się uzależnić od stworzenia i dać się światu pośrednio.

Jak Chrystus Pan przyszedł do nas przez Maryję, tak też i my nie inaczej mamy zdążać do Niego, jak tylko przez Maryję. Różne są wprawdzie drogi do Boga, lecz ta droga, o której mówię jest najkrótsza i najbezpieczniejsza. Myśmy właśnie obrali sobie tą drogę, nią idziemy i tą samą drogą chcemy zaprowadzić do Jezusa wszystkich ludzi.

Hasłem Milicji Niepokalanej, która tak pomyślnie się rozwija, jest: “Przez Maryję do Najświętszego Serca Pana Jezusa wszystkich i każdego z osobna musimy zaprowadzić” , czyli inaczej: “Niepokalana musi stać się Królową wszystkich dusz i każdej z osobna”. I istotnie, jeśli chodzi o nawrócenie dusz, to tylko przez Maryję, a nie inaczej, możemy to uczynić. Bóg w niezmierzonej swej dobroci uczynił Matkę Najświętszą Skarbniczką swych łask i tylko przez Nią zlewa je na świat. Słuszną jest tedy rzeczą, abyśmy o łaski prosili Pana Boga zawsze za pośrednictwem Niepokalanej.

Jeżeli jakiś człowiek chce iść np. do prezydenta lub innego dostojnika ziemskiego, to nie idzie sam, lecz bierze sobie zawsze jakiegoś pośrednika. O wiele zatem więcej jest rzeczą słuszną, abyśmy zawsze odnosili się do Boga przez Maryję i z Maryją. Święci, którzy w nader krótkim czasie uświęcili się, byli gorącymi czcicielami Maryi. To też i my, którzy stokroć biedniejsi jesteśmy od nich pod względem dóbr duchowych, powinniśmy zawsze z Maryją podążać na drodze doskonałości. Zresztą każdy z nas ma jakieś długi u Pana Boga, a gdyby przyszło do obrachunku, to z pewnością niezbyt pomyślnie by dla nas wypadł.

Lecz gdy Maryi Niepokalanej całkowicie się oddamy, to Ona nas zakryje swym płaszczem przed sprawiedliwością Bożą. Doskonałość chrześcijańska polega na zjednoczeniu z wolą Bożą. Otóż wola Niepokalanej jest tak ściśle zjednoczoną z wolą Bożą, że wydaje się, jakoby była jedna wola. Mówiąc tedy o spełnieniu woli Bożej, możemy również śmiało mówić, że spełniamy wolę Niepokalanej. Przez to nie ujmujemy Bogu chwały, lecz owszem przysparzamy, bo postępując tak, uwydatniamy doskonałość Maryi, jako najdoskonalszego Stworzenia Bożego i zupełne zjednoczenie Jej woli z wolą Bożą.

Nie obawiajcie się więc, drodzy Bracia, mówić: wola Niepokalanej, bo to jest to samo, co wola Boża.

O czym mam jeszcze do was mówić… Otóż życzę wam, abyście jeszcze dokładniej i gorliwiej spełniali wolę Niepokalanej i jak najgoręcej Ją kochali. Postępując wszyscy w ten sposób, oddamy Panu Bogu najwięcej chwały, daleko postąpimy w doskonałości i jak najwięcej zyskamy dusz dla Jezusa przez Niepokalaną.

To „przez Niepokalaną” jest tajemnicą, którą nie każdy rozumie.

Niezawodną i niezbitą jest prawdą w Kościele katolickim, choć to nie jest jeszcze ogłoszonym jako dogmat, że Matka Boża jest Pośredniczką wszystkich łask.

Prawda ta była już znaną w pierwszych wiekach chrześcijańskich, lecz nie miała takiego, jak w obecnych czasach zainteresowania, a to z tego względu, że Bóg Ją zostawił na czasy późniejsze. O tej prawdzie nauczali ojcowie Kościoła i wielu teologów na ten temat dużo rozprawiało. Heretycy wprawdzie zarzucają Kościołowi św., że ustanawia dogmaty. Lecz zupełnie się w tym twierdzeniu mylą, bo Kościół św. tylko potwierdza, co wierni uznawali i uznają za niezłomną prawdę.

Podobnie działo się z Niepokalanym Poczęciem Najświętszej Maryi Panny. Przed ogłoszeniem tego dogmatu, mnóstwo teologów, uczonych, a nawet znacznych jednostek w Kościele sprzeciwiało się temu głosząc, że jest niedorzecznością. Matka Najświętsza sama to potwierdziła, objawiając się w Lourdes, co Kościół św. ogłosił. Wielka i nadzwyczajna liczba cudów, jakie się tam działy i dzieją, potwierdza nieomylność Kościoła świętego.

Działalność Milicji Niepokalanej i “Rycerza” opiera się właśnie na tej prawdzie, że Maryja jest Pośredniczką łask wszelkich, bo gdyby tak nie było, próżna jest nasza praca i nasze zabiegi. W świetle uwag z odczytów, które słyszałem, przedstawia się mniej więcej w ten sposób; źródłem wszystkiego bytu, tego, co nie jest niczym, jest Bóg i to pochodzi od Pana Boga. Jednak według porządku ustalonego od Boga, wszystkie dobra udzielane bywają ludziom przez Maryję, a nie wprost. Stąd też wszystkie łaski, zawsze otrzymujemy nie inaczej jak przez Maryję.

Co do sposobu udzielania łask, to w tym względzie nie możemy wiele powiedzieć, bo nasz umysł jest zbyt ograniczony, by mógł pojmować tak wzniosłe tajemnice nadnaturalne. Wiele jest rzeczy mało lub wcale nam nieznanych w porządku natury, a w porządku łaski tym więcej, bo my mamy zmysły i w życiu naszym przeważnie nimi się kierujemy.

Tutaj musimy zamilknąć i najwyżej to powiedzieć, co św. Paweł powiedział porwany do trzeciego nieba, “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Pan Bóg nagotował tym, którzy Go miłują”. Możemy wprawdzie dużo myśleć i wnioskować o tym, lecz lepiej milczmy i dużo prośmy, żeby ta prawda, że Matka Boża jest Pośredniczką łask wszelkich, jak najprędzej jako dogmat wiary św. została ogłoszona. Wiele się co tego przyczynimy, jeśli się będziemy gorąco o to modlili i gorliwie pracowali dla chwały Niepokalanej.

Jeżeli zastanowimy się nad drogami, które zaprowadziły świętych do wielkiej doskonałości, to trudno jest jakoś zrozumieć niektórych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Lecz w tych rzeczach nadnaturalnych bardzo wiele rzeczy jest trudnych do zrozumienia. Jak na łące są najrozmaitsze rośliny i drzewa, duże i małe, zielone i różnobarwne, tak też rozmaici są święci i rozmaite drogi, którymi Pan Bóg ich prowadzi. I nie możemy dobrze ich pojąć i zrozumieć.

Jedno jest, co na pewno jest podstawą u wszystkich. Świętość jest niczym innym jak zjednoczeniem duszy z Bogiem, czyli jak niektórzy święci się wyrażają ubóstwieniem człowieka. Ale zachodzi pytanie i obawa, jakże ja, który mam ciało, mogę zostać ubóstwionym naśladując Boga, który jest przecież czystym duchem. I miałby tu niejeden wiele trudności w zastosowaniu praktycznym.

Pan Bóg wiedział o tym i dlatego stał się człowiekiem i żył tak, jak my żyjemy, dając nam wzór najdoskonalszy do naśladowania. Wzór konkretny, a więc podpadający pod zmysły. Nie możemy więc powiedzieć, że mamy Boga daleko od siebie ‐ jest On blisko ‐ Bóg‐Człowiek. Im kto doskonalej skopiował w sobie życie Pana Jezusa, świętszym jest.

Ale przypatrzmy się, kto wychował Pana Jezusa, przez kogo On przyszedł, komu był posłuszny przez 33 lata. Całe wychowanie Pana Jezusa było jednym aktem posłuszeństwa dla Najświętszej Maryi Panny. To było urobienie Boga‐Człowieka. Pan Jezus, jako dziecina, potrzebował pomocy. Maryja Go wykarmiła, wychowała, więc nic nam nie pozostaje, jak dać się wychować Matce Najświętszej tak, jak Ona wychowała Pana Jezusa. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że wszyscy święci wychowali się w rękach Matki Najświętszej.

A dlaczego? Wszystkie łaski spływają przez ręce Matki Najświętszej. A my wciąż otrzymujemy łaski i należy je tylko stale wykorzystywać. Prawda, że ojciec rodziny zarabia, ale wychowuje dzieci i przygotowuje posiłek matka. Tak i w życiu duchowym Matka Najświętsza otrzymała wszystkie łaski od Pana Jezusa i rozdziela je teraz przez swoje ręce między swoje przybrane dzieci. I jakby wyglądało dziecko, które by powiedziało: ja nie chcę matki; umrze ‐ umrze z głodu.

Tak weźmy przykład z objawienia św. Ojca Franciszka, w którym widział dwie drabiny: jedną czerwoną, na szczycie której był Pan Jezus, drugą białą Matki Najświętszej i wspinających się po nich swoich synów. Ci, co wchodzili po czerwonej drabinie, wszedłszy do połowy lub wyżej opadali, ci zaś, którzy wstępowali po białej doszli do końca, a Matka Najświętsza nie zatrzymując ich przy sobie odsyłała do Pana Jezusa.

I dlatego szatan sprytny jest, więc wszelkimi siłami stara się pozbawić nas Matki, pozwalając chodzić czerwoną drabiną, bo wie, że z niej łatwo dana dusza spadnie, tak samo i protestantom pozwala mówić „Ojcze nasz” a nie „Zdrowaś Maryjo”. Święci mówią, że szatan dlatego upadł, iż Pan Bóg przedstawił mu, że kiedy Bóg przybierze postać Boga‐Człowieka, musi Go adorować. Uniosła go zatem pycha, że on anioł, duch czysty, musi oddawać cześć Bogu‐Człowiekowi i do tego jeszcze, że będzie się musiał kłaniać Jego Matce, która jest tylko człowiekiem.

I dlatego teraz stara się wszelkimi sposobami odciągnąć od nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Jakże więc teraz zrozumieć świętych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Żaden święty nie wyklucza Matki Bożej, tak jak to czynią protestanci. Nie zawsze należy koniecznie mówić o Matce Bożej.

Np. mówimy, że wydrukowano wiele ”Rycerza”, a pomijamy to, że go drukowały maszyny, lub zapytajmy kogoś po spożyciu pokarmu, czy siedziałeś przy stole; odpowie, że rozumie się, bo jakby to inaczej było, ale to, że siedział na stołku lub krześle, pomija. Tak samo i tu mówiąc o tych świętych tylko niejako pomijamy Matkę Bożą. Jaki więc jest ścisły związek między naszym uświęceniem a Matką Bożą? Że Matka Boża jest najbardziej zjednoczona i upodobniona jako stworzenie do Boga, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dlatego im bardziej będziemy z Nią zjednoczeni ‐ Jej własnością, tym więcej będziemy ubóstwieni. Ale szatan wie, że to jest jedyna droga, i dlatego stara się wszelkimi siłami wykluczyć pośrednictwo Matki Najświętszej.

Jeżeli Pan Bóg chce tej drogi a więc przez Maryję, to dlaczego mamy się od niej odchylać. I poniekąd wpadamy w grzech, bo to jest pycha, czyli nie zastosowanie woli naszej z wolą Bożą. Gdyby jeszcze przyszły wątpliwości, czy też modlić się bezpośrednio do Pana Jezusa, czy też przez Matkę Najświętszą, weźmy sobie przykład. Tak samo wygląda jakby ktoś chciał jechać do Gdańska, więc czy on ma pójść do Gdańska, czy do pociągu, żeby nim zajechał, lub gdyby chciał wejść na szczyt wieży, musi wpierw iść po drabinie, aby się tam dostać. Tak samo i w życiu duchowym ‐ do Pana Jezusa, przez Matkę Najświętszą. Oddajmy się Jej, a Ona nas nauczy poznać i ukochać Boga, otworzy tajemnice Serca Pana Jezusa i Trójcy Przenajświętszej. Ona nam wyprosi siłę, byśmy poszli i wytrwali na tej drodze.

Do pociągu wsiadamy, aby prędzej zajechać do Gdańska niż zajść pieszo. Jeżeli więc chcemy prędko dojechać do celu ‐ do Boga, idźmy do Matki Najświętszej. Diabeł się wścieka, bo napisane jest; “Ona zetrze głowę Twoją, a ty czyhać będziesz na stopę Jej”. I dlatego on się wciąż na nas rzuca, ale o tyle tylko, byśmy mogli więcej zasług sobie zebrać, bo na więcej nie pozwoli mu Matka Najświętsza.

Pan Bóg w swych dziełach chce używać zawsze narzędzi, a narzędzie znów narzędzie, ale wszystkie one tworzą ścisłą, piękną, harmonijną całość. My jesteśmy tymi narzędziami Niepokalanej. Dał nam Bóg wolną wolę, ale chce, aby te narzędzia dobrowolnie Mu służyły, aby wolę swoją zgadzały z Jego wolą, tak jak Matka Najświętsza powiedziała: “Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa twego”. Słowa “niech mi się stanie” powinny nam zawsze brzmieć w uszach, bo między wolą Niepokalanej, a naszą ma istnieć zupełna harmonia.

Cóż więc nam wypada uczynić? Dozwólmy się prowadzić Maryi i nie obawiajmy się. Jeżeli mówię wola Niepokalanej, większą chwałę Bogu przynoszę, bo uznaję Matkę Najświętszą za najdoskonalsze stworzenie Boga. Pozwólmy się Jej kierować w życiu zewnętrznym i wewnętrznym i chciejmy tak, jak Ona chce.

To, co nie zależy od nas, bądźmy spokojni, bo to przez ręce Matki Najświętszej przechodzi dla naszej większej zasługi. I dlatego wystrzegajmy się wszelkiego uchybienia od woli Niepokalanej.

Miłość cała to złączenie woli naszej z wolą Niepokalanej.

Źródło: Przemówienia Ojca Maksymiliana M. Kolbego (fragmenty), Matris

Obraz: The Blessed Virgin crushing the Serpent’s head. Fot. Samuel Epperly, fineartamerica.com




Nawrócony dzięki Cudownemu Medalikowi

W dn. 20 stycznia 1842 r. Niepokalana objawiła się młodemu żydowi Ratisbonne’owi po tym, jak nałożył Cudowny Medalik.

20 stycznia 1917 r. podczas rozmyślania w kaplicy Międzynarodowego Kolegium Serafickiego w Rzymie św. Maksymilian powziął myśl założenia stowarzyszenia maryjnego. Dokładnie tego dnia przypadała 75. rocznica objawienia się Niepokalanej Alfonsowi Ratisbonne’owi. Miało ono miejsce w kilka dni po tym, jak młody żyd Ratisbonne zgodził się nałożyć Cudowny Medalik. Stąd przyszła też inspiracja dla św. Maksymiliana, aby przyjmowanie Cudownego Medalika uczynić jednym z warunków przynależności do owego stowarzyszenia maryjnego, jakie w kilka miesięcy później przyjęło nazwę Militia Immaculatæ  Rycerstwo Niepokalanej.

Wydarzenia, które doprowadziły do przyjęcia przez Alfonsa Ratisbonne’a, młodzieńca pochodzącego z praktykującej żydowskiej rodziny, wiary Chrystusowej pokazują nie tylko siłę oddziaływania Cudownego Medalika, ale także rolę ludzi − owych narzędzi Niepokalanej, które dały się Jej pokornie prowadzić w tym spektakularnym dziele.

Pierwszym z nich był niewątpliwie starszy brat Alfonsa, Teodor. On pierwszy poszedł za Chrystusem, przyjmując święcenia kapłańskie. Spotkało się to z oburzeniem rodziny, z którą Teodor był zmuszony zerwać kontakty. Niemniej, wraz z Bractwem Sainte Marie aux Victoires, zanosił w intencji ich nawrócenia gorące modlitwy. Jak wielka musiała być radość i wdzięczność Teodora, gdy w kilkanaście lat później mógł na kazaniu w styczniu 1842 r. opowiedzieć historię nawróconego żyda, dodając „… jest moim bratem”. Zgromadzeni wierni czuli, że tego wieczoru nawrócony Alfons był bratem ich wszystkich.

Niecodzienna prośba barona

W listopadzie 1841 r. Alfons Ratisbonne opuścił swoje rodzinne miasto Strasburg, aby udać się w podróż przez południową Francję, Rzym, Neapol na Maltę, a następnie do Konstantynopola. Wyprawa ta miała wypełnić czas oczekiwania na jego ślub z bliską krewną, którą kochał całym sercem. 5 stycznia 1842 r. przybył do Rzymu, gdzie spotkał się z przyjacielem i współrodakiem Gustawem de Bussières. Pomimo że istniała pomiędzy nimi różnica wyznania (de Bussières był protestantem) potrafili bardzo szybko odnaleźć wspólny język. Obaj uznali, że każdy z nich ma prawo i obowiązek trwać przy religii swoich ojców. Nie próbowali więc nawracać jeden drugiego, a raczej obracali wszystko w żart i ironię, nie szczędząc niepochlebnych uwag przeciwko Kościołowi katolickiemu, co niewątpliwie jeszcze silniej ich jednoczyło w tej dyskusji.

Alfons planował wyjechać z Rzymu w nocy z 9 na 10 stycznia. Aby zadośćuczynić zasadom etykiety postanowił pozostawić bilet wizytowy u innego znajomego, barona Teodora de Bussières, brata wspomnianego Gustawa. Spotkanie z nim miało pewien drażliwy wydźwięk. Baron de Bussières był nawróconym z protestantyzmu katolikiem oraz serdecznym przyjacielem księdza Teodora Ratisbonne’a.

To właśnie podczas tej wizyty Teodor de Bussières poczuł nadprzyrodzoną intuicję, wskazującą, że jego francuski gość nawróci się. Idąc za tą myślą obdarował go Cudownym Medalikiem. Pomimo oporu, Ratisbonne przyjął ten podarunek, w duchu uznając go za zabobon, który po wyjeździe z Rzymu usunie z szyi. Okazało się jednak, że baron de Bussières nie poprzestał na tej prośbie. „Chciej, proszę, rano i w wieczór tę małą modlitwę odmawiać” − dodał podając Alfonsowi kartkę z modlitwą św. Bernarda Memorare* „Pomnij, o najdobrotliwsza Panno Maryjo…”.

Tutaj opór izraelity był już znacznie bardziej stanowczy. Jednak ponownie uległ, tłumacząc sobie, że ten incydent dostarczy mu ciekawej historii do pamiętnika z podróży. Baron de Bussières nie ustępował swojemu rozmówcy w sprycie i aby upewnić się, że choć raz przeczyta modlitwę poprosił go, aby ją sobie przepisał i zwrócił jemu oryginał − tak, aby miał z powrotem swój jedyny egzemplarz modlitwy.

I tak oto, niewątpliwie z pomocą łaski, jakiej doświadczył w tym zdarzeniu baron de Bussières, doprowadził młodego Żyda do miejsca, w którym już czekała na niego Niepokalana. Alfons przepisał modlitwę, a nawet powtórzył ją sobie dwa razy, po czym utkwiła ona w jego myślach i brzmiała jak słowa ulubionej piosenki pozostające w naszych uszach, nawet gdy muzyka przestała już grać: „Pomnij, o najdobrotliwsza Panno Maryjo…”.

Sam baron wiedział, że został odebrany przez Ratisbonne’a jak natrętny dziwak, ale świadomość faktu, że oto może wygrać dla niebios duszę człowieka tak od Boga oddalonego była silniejsza niż pragnienie zrobienia na nim dobrego wrażenia. Był gotów się wygłupić, ośmieszyć, przyjąć na siebie ataki nienawiści, których można by się spodziewać przy tak radykalnym działaniu. Jednak to wszystko było nieważne. Pomimo że sam był świeżo nawróconym do Kościoła katolickiego, znał tę podstawową jego zasadę − Boga się bać, a nie ludzi.

Teodore de Bussières miał co prawda wiele cierpliwości dla arogancji Ratisbonne’a, ale jak potem wyznał o sobie i swojej żonie: „Bolało nas serce, żeśmy byli świadkami tylu bluźnierstw. Prosiliśmy potem gorąco Boga o przebaczenie tych mów nierozmyślnych pana Ratisbonne’a, poleciwszy także dziatkom naszym, aby się przy wieczornym pacierzu o nawrócenie poznanego przez siebie przed chwilą człowieka modliły”.

Postawa barona de Bussières była dla niego samego zaskoczeniem. Nie wiedział, skąd brała się w nim siła, aby działać z takim wielkim przekonaniem i wiarą w rychłe nawrócenie Ratisbonne’a. W czasie spaceru po Rzymie, nie tylko poprosił, ale zażądał od niego, aby przedłużył swój pobyt w Wiecznym Mieście. Obiecał być jego przewodnikiem. Nawet sam załatwił w biurze podróży zmianę rezerwacji biletu Alfonsa, na co ten ostatni posłusznie się zgodził.

Baron de Bussières zaangażował do tej misji przyprowadzenia innowiercy do stóp Niepokalanej nie tylko całą swoją rodzinę, ale i katolickich przyjaciół. Jednym z nich był powszechnie szanowny i brany za wzór katolickiej pobożności hrabia Laferronays. Był on wielkim czcicielem Matki Bożej i w swoim życiu wielokrotnie doświadczał Jej pomocy. Obiecał baronowi modlić się w intencji nawrócenia Ratisbonne’a oświadczając, że z pewnością niedługo stanie się to faktem, skoro Matka Boża już przygotowała sobie teren za pomocą Medalika i modlitwy św. Bernarda.

Następnego dnia hrabia Laferronays odszedł z żywota ziemskiego do wieczności. Ponieważ barona de Bussières łączyła z nim ojcowska przyjaźń, ofiarował swą pomoc pogrążonej w żałobie rodzinie hrabiego. Jednak nie zapominał o swoim duchowym „podopiecznym” Ratisbonne’ie. Nadal służył mu swoim towarzystwem w spacerach po Rzymie, pomimo że Francuz nie przestawał szydzić ze świętych przedmiotów i budowli, a przede wszystkim z wiary swego przewodnika.

Niejeden człowiek słabszej wiary byłby się zniechęcił. Ale nie baron de Bussières. Nie zrażał się, nie kłócił, nie dawał się sprowokować bluźnierstwami. Konsekwentnie trwał przy swojej misji. Wiedział, że dusza Ratisbonne’a jest jeszcze w posiadaniu księcia tego świata, ale jednocześnie mocą swej wiary ufał, że moc Boża jest silniejsza od diabelskiej, szczególnie, jeśli się walczy o dusze pod sztandarem Niepokalanej. Ale dla Jej działania potrzebne są ludzkie narzędzia, chętne do złożenia ofiary ze swych modlitw, czasu i uwagi, nie odnosząc przy tym żadnego wymiernego zysku poza doświadczeniem współradości z Niepokalaną z nowego Jej dziecka, narodzonego w porządku łaski.

Sam Ratisbonne nie mógł pojąć tej niecodziennej postawy towarzysza. „Widzę, że chcesz mnie nawrócić − mówił − jednak to na próżno, i mogę ci zaręczyć, że ci się to pewnie nie uda, nie porzucę mojej religii. Jestem nawet więcej żydem jak kiedy indziej. To mnie tylko zadziwia, że w tym wszystkim z tak wielką pewnością i tak spokojnie postępujesz”. De Bussières odpowiedział na to: „Mów co chcesz. Widzę, że jesteś dobrej wiary. Pewny jestem, że zostaniesz chrześcijaninem, choćby Pan Bóg miał na to Anioła z nieba zesłać”.

Nowe dziecko odzyskane

Nadszedł 20 stycznia. Tego dnia Teodore de Bussières był zajęty przygotowaniami do pogrzebu swego przyjaciela Laferrronays’a, w związku z czym Alfons sam udał się na plac Hiszpański, gdzie w kawiarni Du Bon Gout, spędził czas na rozmowach o polityce i rozrywkach. Niedługo po tym jak wyszedł z kawiarni, spotkał Teodora de Bussières, który zmierzał do kościoła Sant’ Andrea delle Fratte. Baron poprosił Ratisbonne’a, aby wsiadł z nim do pojazdu, obiecując, że po jego wizycie w kościele będą mogli kontynuować zwiedzanie Rzymu.

Gdy dojechali i weszli do świątyni, Ratisbonne zapytał o stojący w świątyni katafalk, na co baron de Bussières opowiedział o nagłej śmierci swego przyjaciela Laferrronays i o planach jego pogrzebu. Poprosił, aby Ratisbonne poczekał na niego dwie minuty, po czym udał się do zakrystii.

To, co zdarzyło się potem, można próbować sobie tylko wyobrazić, a i tak wyobrażenia będą nieskończenie niedoskonałe, aby pojąć wielkość tajemnicy, jaka się dokonała przed kaplicą św. Michała Archanioła. Właśnie tam Niepokalana przyjęła młodego Izraelitę pod swoją Matczyną opiekę. Tak relacjonował to później on sam:

„Gdym przechodził przez kościół i doszedł do miejsca przygotowań pogrzebowych, nagle uczułem niepokój i ujrzałem przed sobą jakoby zasłonę; zdawało mi się, że w całym kościele zapanowała ciemność z wyjątkiem jednej kaplicy, promieniującej wielkim światłem i ujrzałem w niej na ołtarzu stojącą żywą, wielką, majestatyczną, piękną, pełną miłosierdzia Najświętszą Dziewicę Maryję, podobną w ułożeniu do wizerunku, który się znajduje na Cudownym Medaliku Niepokalanej. Na ten widok padłem na kolana w miejscu, gdzie stałem, następnie kilka razy starałem się wznieść oczy ku Najświętszej Dziewicy, ale uszanowanie i blask zmusił mnie do opuszczenia wzroku, co jednak nie przeszkadzało jasności zjawienia. Utkwiłem wzrok w Jej rękach i widziałem w nich wyraz przebaczenia i miłosierdzia. W obecności Najświętszej Dziewicy, chociaż nie rzekła mi Ona ani słowa, pojąłem okropność stanu, w jakim się znajdowałem, obrzydliwość grzechu, piękność religii katolickiej, jednym słowem pojąłem wszystko. (…)

Uczuciem, które towarzyszyło mym łzom, była wdzięczność ku Maryi Najświętszej i współczucie dla rodziny, pogrzebanej w ciemnościach judaizmu, dla heretyków, dla grzeszników”.

Gdy baron de Bussières powrócił, znalazł Alfonsa klęczącego, zalanego łzami, przytulającego do ust Cudowny Medalik: „O, ile ten pan modlił się za mnie” − wyznał, myśląc o hrabim Leferronays. Baron wziął go pod ramię, wyprowadził z kościoła, wsadził do dorożki, pytając gdzie ma go zawieść: „Niech mnie pan wiezie, gdzie chce. Po tym co widziałem, jestem posłuszny”. „Lecz co pan widział?” − zapytał baron de Bussières. „Nie mogę tego panu opowiedzieć, proszę mnie poprowadzić do spowiednika, a jemu na klęczkach opowiem”.

Od tego momentu jedynym pragnieniem Alfonsa było otrzymanie Chrztu świętego. Nie opuszczały go uczucia wdzięczności − Panu Bogu, Najświętszej Matce oraz tym osobom, Jej narzędziom, które swoją pokorą i cierpliwością uprosiły dla niego łaskę nawrócenia. Poprosił, aby mógł modlić się przy trumnie hrabiego Laferronays, którego rodzina, gdy dowiedziała się o nawróceniu młodzieńca, za którym tak gorąco wstawiał się zmarły hrabia, uczuła ogromną radość i pokój.

„Wyszedłem jakby z grobu…”

Matka Boża nic do Alfonsa Ratisbonne nie powiedziała, a pomimo to, zrozumiał on cały Jej przekaz. I nie tylko Jej przekaz. W jednej chwili Ratisbonne pojął wszystkie subtelności prawd wiary katolickiej. „Wszystko, co mogę powiedzieć o mnie – pisał w liście – streszcza się do tego, że w jednej chwili spadła z mych oczu zasłona, nie jedna, ale wiele tych zasłon, które mnie otaczały, jedna za drugą zniknęły jak śnieg, błoto i lód pod żarzącymi promieniami słońca. Wyszedłem jakby z grobu, z ciemnej przepaści i stałem się żyjącym, naprawdę żywym… ale płakałem! Widziałem na dnie okropną nędzę, skąd wyrwało mnie nieskończone miłosierdzie. Wzdrygałem się cały na widok mych występków, byłem wzruszony, uderzony podziwem i przejęty wdzięcznością… Myślałem o mym bracie z niewysłowioną radością; i do mych łez miłości przyłączały się łzy współczucia. Niestety, ilu śmiertelników zstępuje spokojnie w tę przepaść z oczyma zamkniętymi przez pychę i przez obojętność… Schodzą tam choć żywi i pogrążają się w strasznych ciemnościach… a moja rodzina, moja narzeczona, moje biedne siostry!!! O gorzka obawo! Do was moja myśl się zwracała, do was, których kocham! Za was ofiarowałem pierwsze moje modlitwy… Czyż nie podniesiecie kiedyś oczu do Zbawiciela świata, którego krew zmyła grzech pierworodny? O jak brzydka jest plama tej winy! Przez nią stworzenie nie wygląda już na obraz Boga.

Pytano mnie, w jaki sposób nauczyłem się tych prawd, gdyż każdy wiedział, żem nigdy nie otworzył żadnej książki o treści religijnej, nigdym nie czytał ani jednej strony Biblii; i dogmat grzechu pierworodnego, zupełnie zapomniany albo zaprzeczony przez żydów naszych czasów, nigdy ani na chwilę nie zajmował mego umysłu. Wątpię nawet, czym znał choćby tylko jego nazwę. Jakżeż więc doszedłem do tych wiadomości? Nie wiem, to tylko wiem, że wchodząc do kościoła nic nie wiedziałem, a wychodząc wiedziałem z największą jasnością. Nie mogę wyrazić tej zmiany jak tylko porównaniem do człowieka, który naraz budzi się z głębokiego snu − albo do ślepego od urodzenia, który w jednej chwili odzyskuje światło. On je widzi, choć nie może opisać, co go oświeca i sprawia, że może podziwiać otaczające przedmioty. Jeżeli nie można wyjaśnić światła naturalnego, jakżeż można by opisać światło, którego istotą jest sama prawda? Sądzę, że dobrze się wyrażę mówiąc, iż nie miałem żadnej wiedzy słownej, lecz, że przenikałem sens i ducha dogmatów, czułem te rzeczy bardziej, niż gdybym je oglądał, a odczuwałem za pomocą niewysłowionych skutków, które we mnie zdziałały…

Miłość Boga do tego stopnia zajęła miejsce wszystkich innych miłości, że nawet moją narzeczoną kochałem w inny sposób. Miłowałem ją jako przedmiot, który Bóg ma w swych rękach, jako dar drogocenny, który pobudza do tym większej miłości ku Dawcy.”

Alfons Ratisbonne przyjął Chrzest święty 31 stycznia 1842 r., przybierając imię Maria. W dniu 3 czerwca 1842 r. Stolica Apostolska po formalnym badaniu objawienia uznała, że nawrócenie było Boskim cudem, jaki wydarzył się na skutek wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny.

Ratisbonne, przepełniony wdzięcznością dla miłosierdzia Bożego oraz Jego Matki, postanowił poświęcić się misji prowadzenia innowierców drogą, jaką sam przeszedł. W 1847 r. otrzymał święcenia kapłańskie i aż do swojej śmierci aktywnie prowadził do wiary Chrystusowej żydów i muzułmanów.

Niezaprzeczalnym owocem tego cudu nawrócenia pozostaje także sama jego historia. Jest to historia miłosierdzia Bożego, które wciąż daje człowiekowi szansę odrodzić się, obmyć duszę w Krwi Zbawiciela i powrócić do stanu dziecięctwa Bożego. Jest to historia o gorliwym zawierzeniu Niepokalanej, o łaskach, jakie Ona dla człowieka nieustannie wyprasza oraz o tym jak słodka jest droga z Nią, w Niej i przez Nią ku Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi i ku jego rządom w sercach Jemu uległych.

AW

Pierwotnie tekst ukazał się w czasopiśmie Triumf Niepokalanej, styczeń 2013, nr 1 (25).

W tekście wykorzystano następujące publikacje:

Guido Görres „Nawrócenie i chrzest Pana Alfonsa Ratisbon w Rzymie w styczniu 1842” (tł. Władysław Tarnowski), w „Przyjaciel Chrześcijańskiej Prawdy”, rocznik VII, zeszyt IV, 1843.

„Cudowne nawrócenie izraelity Alfonsa Ratisbonne według pism wiarygodnych osób”, Leszno i Gniezno 1842.

Święty Maksymilian Kolbe „Pisma”, cz. II, art. 969, Wydawnictwo Ojców Franciszkanów, Niepokalanów 2008.

*Modlitwa św. Bernarda (Memorare)

Pomnij, o najdobrotliwsza Panno Maryjo, iż od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek uciekający się do Ciebie, Twej pomocy wzywając, Ciebie o przyczynę prosząc, miał być przez Ciebie opuszczony. Tą ufnością ożywiony, o Panno nad pannami i Matko, biegnę do Ciebie, przychodzę do Ciebie, stawam przed Tobą jako grzeszny człowiek, drżąc i wzdychając. Nie chciej, o Matko Słowa, gardzić słowami moimi, ale je usłysz łaskawie i wysłuchaj. Amen.




Maryja, wzór nabożeństwa do Eucharystii

Zastanówmy się, jakie znaczenie dla Matki Bożej musiała mieć Msza Święta oraz Komunia Święta otrzymywana z rąk św. Jana.

Dlaczego na Kalwarii Maryja została oddana św. Janowi, a nie świętym niewiastom, które również stały u stóp Krzyża? Powodem było to, że św. Jan był kapłanem i posiadał skarb, którego one nie mogły Jej dać – skarb Eucharystii.

Dlaczego spośród wszystkich Apostołów wybrany został Jan, a nie Piotr? Jednym z powodów jest to, że sam Jan pozostał pod krzyżem, przyciągany i podtrzymywany tam mocą słodkiej łaski. Innym powodem było to, że jest on, jak zauważa św. Augustyn, wzorem życia kontemplacyjnego, życia wewnętrznego i ukrytego, które zawsze było takim życiem, jakie prowadziła Maryja, i które będzie Jej udziałem aż do końca. Życie Maryi zostanie odlane w zupełnie innej formie niż życie Piotra, ponieważ nie będzie Ona miała udziału w rządzeniu Kościołem. Jej powołaniem będzie kontemplacja i miłowanie naszego Zbawiciela w Jego sakramentalnej obecności, a także wypraszanie poprzez swą nieustanną modlitwę szerzenia wiary i zbawiania dusz. Stanie się więc Ona w bardzo rzeczywistym sensie sercem rodzącego się Kościoła, ponieważ nikt inny nie wniknie tak jak Ona w głębiny i moc miłości Jezusa [1].

Rozważmy Ją w tym ukrytym życiu, zwłaszcza w godzinie, kiedy Jan odprawiał w Jej obecności Mszę św. Maryja nie ma posłannictwa kapłańskiego; nie może pełnić funkcji kapłańskich. Jednak otrzymała, jak mówi M. Olier, „pełnię ducha kapłańskiego”, którym jest duch Chrystusa Odkupiciela. W ten sposób może wniknąć głębiej niż sam św. Jan w znaczenie tajemnic, które on sprawuje. Poza tym Jej godność Matki Bożej jest wyższa niż godność wyświęconego kapłana; dała nam Ona zarówno Kapłana, jak i Ofiarę ofiarowaną na Krzyżu, a także sama ofiarowała się razem z Nią.

Możemy jedynie snuć domysły, w jakim stopniu Msza Święta była dla Niej pamiątką i kontynuacją ofiary Krzyżowej. Miecz boleści przeszył Jej serce na Kalwarii, moc i czułość jej miłości do Jezusa sprawiła, że cierpiała prawdziwe męczeństwo. Cierpiała tak bardzo, że pamięć Kalwarii nigdy nie mogła przygasnąć, a każda Msza Święta była kolejną odnową wszystkiego, co tam przeżyła. Maryja odnajdowała tę samą Ofiarę na ołtarzu, gdy Jan odprawiał Mszę. Ona znajdowała tego samego Jezusa, realnie obecnego; nie tylko jako figurę, ale jako substancję Jego Ciała z Jego Duszą i Boskością. To prawda, że nie odbywało się ofiarowanie krwawe, ale było to ofiarowanie sakramentalne, dokonane przez oddzielną konsekrację chleba i wina: krew Jezusa została sakramentalnie przelana na ołtarzu. Jakże wyrazista jest ta figura Jego śmierci dla Tej, która nie może zapomnieć, dla Tej, która zawsze nosi w głębi duszy obraz swojego Syna, odrzuconego i poranionego, dla Tej, która wciąż słyszy zniewagi i bluźnierstwa, jakimi Go obsypano. Msza świętego Jana z obecną na niej Maryją była najbardziej wymowną pamiątką Krzyża, która ponawiana jest w swej istocie na naszych ołtarzach.

Maryja w ofierze Mszy odnajdowała punkt styku kultu niebiańskiego i ziemskiego

Ta sama Ofiara, ofiarowywana podczas Mszy Świętej, ofiarowuje w Niebie swoje chwalebne rany Ojcu Niebieskiemu. Ciało Chrystusa nigdy nie przestaje być w niebie, to prawda. Nie zstępuje z nieba, w ścisłym tego słowa znaczeniu, na ołtarz. A jednak, nie będąc zmultiplikowanym, jest On realnie uobecniany poprzez przeistoczenie substancji chleba i wina w samego Siebie.

Ten sam Główny Kapłan, czyli ofiarodawca, jest obecny zarówno w niebie jak i na ziemi, „zawsze żyje, aby się wstawiać za nami” (Hbr. 7, 25). Celebrans Mszy jest tylko szafarzem, który przemawia w imieniu Jezusa. Kiedy mówi: „To jest ciało moje”, to sam Jezus przemawia przez niego.

To Jezus, jako Bóg, nadaje słowom ich moc przeistaczania. To Jezus jako Człowiek, przez akt Swojej świętej duszy, przekazuje boską moc, i dlatego nie przestaje się ofiarowywać za nas jako główny Kapłan. Jeśli kiedykolwiek zdarzy się, że ludzki sługa jest nieco rozproszony, główny Ofiarujący nie ulega rozproszeniu, a Jezus jako Człowiek, wciąż ofiarowując się sakramentalnie za nas, dostrzega wszystko, czego nam brakuje – widzi cały duchowy wpływ, jaki każda Msza Święta wywiera na wiernych – obecnych i nieobecnych, oraz na dusze w czyśćcu.

Jezus nadal ofiarowuje Siebie podczas każdej Mszy św.; rękami Jego sługi składana jest faktyczna ofiara. Duszą ofiary na naszych ołtarzach jest wewnętrzna ofiara, która jest zawsze żywą rzeczywistością w Jego Najświętszym Sercu; przez tę ofiarę nieustannie udziela nam zasług i zadośćuczynienia Kalwarii. Święci niekiedy widzieli Jezusa w miejscu kapłana w momencie konsekracji. Maryja znała całą prawdę lepiej niż którykolwiek ze świętych. Lepiej niż ktokolwiek z nich wiedziała, że duszą każdej Mszy jest ofiara, żyjąca w Sercu Jej Syna. Rozumiała również, że gdy ten świat dobiegnie końca, a ostatnia Msza zostanie odprawiona, wewnętrzna ofiara Jezusa będzie trwała wiecznie, już nie jako błaganie, ale jako adoracja i dziękczynienie – jak odwieczny kult wyrażany już teraz podczas Mszy św. poprzez Sanctus ku czci trzykrotnie świętego Boga.

W jaki sposób Maryja zjednoczyła się z ofiarą Jezusa, głównego Kapłana? Złączyła się z nią, jak wyjaśnimy później, jako powszechna pośredniczka i współodkupicielka. Nadal łączyła się z nią tak samo jak u stóp Krzyża – w duchu uwielbiającego zadośćuczynienia, błagania i dziękczynienia. Jako wzór dusz ofiarnych, ofiarowała cierpienie, jakiego doznała z powodu sprzeciwu wobec boskości Jezusa, który skłonił św. Jana do napisania czwartej Ewangelii. Dziękowała za ustanowienie Najświętszej Eucharystii i za wszystkie dobrodziejstwa, jakich jest ona źródłem. Modliła się o nawrócenie grzeszników, o postęp w dobru, o pomoc apostołom w ich pracy i cierpieniach.

We wszystkim Maryja jest naszym wzorem, ucząc nas, jak mamy stawać się czcicielami w duchu i prawdzie.

Co możemy powiedzieć o komunii Maryi? Głównym warunkiem gorliwej komunii jest głód Eucharystii. Doświadczali go Święci. Kiedy św. Katarzynie ze Sieny odmówiono przyjęcia Komunii św., Jej pragnienie doprowadziło do tego, że część dużej Hostii oderwała się niepostrzeżenie celebransowi i została cudownie przeniesiona do świętej. Jednak głód Eucharystii Maryi był nieporównywalnie większy i intensywniejszy od tego doświadczanego przez świętych. Kontemplujmy z czcią mocne, pełne miłości pragnienie, które przyciągało Maryję do Jezusa w Najświętszym Sakramencie.

Każda dusza jest przyciągana do Boga, ponieważ jest On suwerennym dobrem, dla którego zostaliśmy stworzeni. Lecz konsekwencje grzechu – pierworodnego i uczynkowego – oraz niezliczonych niedoskonałości sprawiają, że Bóg wydaje się nieatrakcyjny w naszych oczach, a także osłabiają nasze wrodzone pragnienie zjednoczenia z Nim. Jednak dusza Maryi nie znała konsekwencji grzechów i niedoskonałości; nic nigdy nie powstrzymywało Bożego przyciągania Jej wielkiej miłości. Zapominając o sobie, Maryja zwróciła się stanowczo ku Bogu, z mocą, która wzrastała każdego dnia, podobnie jak Jej zasługi. Mieszkający w Niej Duch Święty pobudził Ją do oddania się Bogu i zjednoczenia z Nim. Jej miłości do Boga, podobnej intensywnemu pragnieniu, towarzyszyło słodkie cierpienie, które ustało dopiero wtedy, gdy umarła z miłości i wstąpiła w zjednoczenie wieczne. Takie było Jej pragnienie Eucharystii.

Jezus ze swojej strony gorąco pragnął dopełnić świętość Maryi, przekazać Jej przeobfite bogactwa Swojego Najświętszego Serca. Gdyby mógł cierpieć w chwale, cierpiałby z powodu oporu, jaki stawiamy wobec Jego pragnienia wobec nas. Jednak w Maryi nie napotkał oporu. W ten sposób mógł udzielać się w możliwie najściślejszy sposób, aby dwa życia złączyły się w jedno na ziemi: zjednoczenie Jezusa z Maryją było odzwierciedleniem uświęcającego zjednoczenia Słowa ze Świętym Człowieczeństwem, obrazem komunii Trzech Osób Boskich w jednej nieskończonej Prawdzie i jednej bezgranicznej Dobroci.

Jakie były skutki komunii Maryi? Przewyższały wszystko, co mówi św. Teresa o przemieniającym zjednoczeniu w siódmej komnacie Twierdzy Wewnętrznej. Zjednoczenie przemieniające zostało porównane, jeśli chodzi o jego moc przekształcania duszy niejako w Boga poprzez poznanie i miłość, do zjednoczenia ognia z kawałkiem żelaza lub też światła z powietrzem, które ono oświetla. Promienie nadprzyrodzonego ciepła i światła wydobyły się z duszy Jezusa i dostały się do umysłu i woli Maryi. Maryja nie mogła przypisać sobie wspaniałych skutków, jakie w Niej wywołały. Wychwalała raczej z ich powodu Tego, który był ich zasadą i celem: „Kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie”: kto spożywa moje ciało, żyje przeze mnie i dla mnie, tak jak ja żyję przez mojego Ojca i dla mojego Ojca.

Każda Komunia Maryi przewyższała poprzednią w gorliwości i wywołując w Niej wielki wzrost miłości, przygotowywała Ją do przyjęcia następnej, jeszcze bardziej owocnej. Dusza Maryi zbliżała się coraz szybciej ku Bogu, im bliżej Niego się znajdowała; takie było Jej prawo duchowej grawitacji. Była Ona niejako zwierciadłem, które odbijało do Jezusa światło i ciepło, jakie od Niego otrzymała; skupiała je także, aby kierować je ku duszom.

We wszystkim była Ona doskonałym wzorem nabożeństwa Eucharystycznego. Jeśli zwrócimy się do Niej, nauczy nas, w jaki sposób czcić i czynić zadośćuczynienie; nauczy nas, jak powinniśmy pragnąć Najświętszej Eucharystii. Stąd możemy się nauczyć, jak modlić się podczas Mszy św. w intencjach Kościoła i jak dziękować Bogu za niezliczone łaski, którymi obdarzył nas i rodzaj ludzki.

[1] Św. Tomasz twierdzi (IIIa, q.8, a.1, ad 3) mówiąc o Mistycznym Ciele Chrystusa: „Głowa ma ewidentną wyższość nad członkami, podczas gdy serce wywiera ukryty wpływ. Dlatego Duch Święty, który ożywia i jednoczy Kościół w niewidzialny sposób, jest porównywany do serca, a Chrystus w Jego widzialnej naturze jest porównywany do głowy.” Z innego punktu widzenia mówimy, że Duch Święty jest jak dusza Kościoła, ponieważ niewidzialna dusza jest obecna cała w całym ciele, cała w każdej jego części, chociaż pełni swoje wyższe funkcje w głowie. Oddziaływanie Maryi trafnie porównywane jest z wpływem serca, ponieważ pozostaje ono w ukryciu, a ponieważ należy zasadniczo do porządku afektywnego – z wpływem matki.

Źródło: Matka Zbawiciela a nasze życie wewnętrzne. R. Garigou-Lagrange. tłum. Matris




Dar dla życia?

W artykule Moralnie znaczy twórczo opisany został model nowego człowieka, proponowany przez Organizację Narodów Zjednoczonych – człowieka zredukowanego do sfery materialnej, pozbawionego wolności wyboru. Wyjaśniony został również sposób urzeczywistniania tego modelu za pośrednictwem ponadnarodowych korporacji.

Jednak nie tylko korporacje działają jako agenci, za pomocą których dokonuje się „przełożenie oenzetowskiej etyki na moralność konkretnych uczestników życia korporacyjnego, a w konsekwencji i społecznego.” Takimi agentami są także różnego rodzaju organizacje pozarządowe, agencje rządowe, współpracujące z ONZ oraz organizacjami od ONZ zależnymi.

Jednym z przykładów skutecznej realizacji celu ONZ w praktyce jest dziedzina opieki zdrowotnej, a dokładnie medycyny transplantacyjnej.

Organy dla zrównoważonego rozwoju

Jedna z organizacji wyspecjalizowanych ONZ, Światowa Organizacja Zdrowia, stawia przed każdym z krajów członkowskich cele mające służyć „globalnej współpracy, w tym także w różnych obszarach opieki zdrowotnej, dla „zrównoważonego rozwoju” (np. formalny cel dla obszaru medycyny transplantacyjnej: Revitalize the global partnership for sustainable development), poprzez „poprawę jakości opieki zdrowotnej, jej finansowania i regulacji oraz badań naukowych, poprzez globalną współpracę poszczególnych państw”.

Jak można się dowiedzieć z oficjalnych informacji przekazywanych przez WHO, w odpowiedzi na zagrożenia ze strony „czarnego rynku” w handlu organami, w tym tzw. „turystyki transplantacyjnej”, organizacja ta wyznacza standardy, w tym zasady etyczne, które obowiązują we wszystkich krajach, i którymi powinny się kierować wszystkie organizacje i instytucje, a także poszczególne osoby związane z medycyną transplantacyjną, w tym potencjalni dawcy – czyli, jak się wkrótce przekonamy, niemal wszyscy uczestnicy życia społecznego poszczególnych krajów.

Wspomniane zasady, wraz z „najlepszymi praktykami”, celami szczegółowymi i zakresami odpowiedzialności zatwierdzane są w oparciu o konsensus przez delegatów WHO oraz współpracujących organizacji, wchodzących w skład tzw. komitetów etycznych.

Jedną z przykładowych organizacji partnerskich, aktywnie promujących zasady WHO jest The Transplantation Society (TS) – stowarzyszenie pozarządowe stawiające sobie za cel osiągnięcie „globalnego przywództwa” w dziedzinie transplantacji organów. Stowarzyszenie aktywnie promuje standardy WHO, organizuje kongresy, szkolenia, wydaje publikacje, podejmuje działania promocyjne, nagradza najbardziej zasłużonych w dziedzinie transplantologii uczonych, polityków, liderów, działaczy.

Model hiszpański

W licznych publikacjach i materiałach powstałych w efekcie działań WHO czy organizacji takich jak TS wskazywany jest przykład Hiszpanii, jako wzór kraju, w którym w sposób idealny realizowane są standardy wyznaczone przez wspomniane organizacje. W wyniku ścisłej współpracy lokalnych organizacji i instytucji z TS i WHO, Hiszpania osiągnęła znacząco większą liczbę wykonanych transplantacji od pozostałych krajów.

To właśnie te wyniki mają świadczyć o wyjątkowości „modelu hiszpańskiego”.

W uzyskaniu tak imponujących liczb pomogła lokalna agencja hiszpańskiego Ministerstwa Zdrowia – National Transplant Organisation (ONT), będąca zarazem Centrum Współpracy WHO (WHO Collaborating Centre).

Jak można się dowiedzieć z oficjalnych dokumentów, jest to organizacja „koordynująca dawców oraz transplantacje realizowane w skali międzynarodowej, zapewniająca najlepsze wykorzystanie komórek, tkanek i narządów zgodnie z zasadami współpracy, skuteczności i solidarności. Jej głównym celem jest promowanie dawstwa altruistycznego, którego jedynym celem jest to, aby każdy obywatel Hiszpanii potrzebujący transplantacji posiadał jak największe szanse na jej uzyskanie. ONT działa również jako agencja służąca krajowemu systemowi opieki zdrowotnej, promując stały wzrost dostępności komórek, tkanek i narządów do transplantacji.”

W praktyce organizacja składa się z tzw. zespołów transplantacyjnych, mających za zadanie współpracę z mediami, ekspertami oraz instytucjami. W skład zespołów wchodzą „koordynatorzy transplantacji”, pracujący w szpitalach, a także przy zespołach ratunkowych w karetkach. Stawianym przed nimi celem jest poszukiwanie potencjalnych dawców, m. in. w modelu tzw. „transplantacji domowych”.

Do zadań wspomnianych koordynatorów, oprócz prężnej akwizycji dawców, należy także ich formalna weryfikacja, zatwierdzanie tzw. „śmierci mózgowej”, a dalej – jak można się dowiedzieć z dokumentów organizacji – „zarządzanie dawcą”, m.in. formalne potwierdzanie śmierci, uzyskiwanie zgody od rodziny dawcy – jeśli to konieczne, uzyskiwanie wszelkich pozwoleń formalnych, a także sprawy organizacyjne związane z pobraniem organów i ich przechowywaniem.

Koordynatorzy są intensywnie i wszechstronnie szkoleni w celu skutecznego realizowania wyznaczonego celu; szkolenia obejmują nawet treningi „międzykulturowe”, służące efektywnemu przekonywaniu rodzin potencjalnych dawców także spoza kraju, do zgody na pobranie organów.

Skuteczność tak efektywnej realizacji ich zadań w Hiszpanii wynika m.in. z faktu, że otrzymują oni nagrody finansowe za każdy pozyskany organ, nagradzają też „bonusami” rodziny dawców.

Ponieważ liczba dawców się zmniejsza, ze względu na lepszą opiekę neurochirurgiczną, mniej wypadków drogowych – wraz z ekspertami opracowują nowe kryteria, obejmujące szerszą grupę potencjalnych dawców. Współpracują w tym w celu z instytucjami i ekspertami określającymi kryteria „śmierci mózgowej”, przeprowadzają audyty, szkolenia. Działają na rzecz zmian w regulacjach prawnych oraz regulacjach dotyczących opieki paliatywnej.

Dawstwo altruistyczne

Medycyna transplantacyjna jest intensywnie promowana jako „dawstwo altruistyczne”. Jednym ze sposobów rozpowszechnienia tak rozumianej transplantacji było ustanowienie w 2005 r. Światowego Dnia Donacji i Transplantacji, którego promocji w licznych krajach towarzyszyło hasło „Dar dla życia” (A gift for life).

Nieprzypadkowo do tego właśnie wydarzenia odnosi się list papieża Benedykta XVI napisany w 2008 r. do uczestników jednego z kongresów transplantologii – „A Gift for Life. Considerations on Organ Donation”. Ojciec Święty zwraca w nim uwagę na to, że jakkolwiek podarowanie komuś organu do transplantacji może stanowić akt miłosierdzia, to jednak w tym przypadku „świadoma zgoda (informed consent) jest warunkiem wstępnym wolności, tak aby transplantację można było określić jako dar, a nie jako akt przymusu lub nadużycia”.

W rzeczywistości altruizm, rozumiany jako bezinteresowne działanie dla dobra innych zasadza się na dobrowolności. Człowiek jest zdolny do działań altruistycznych, bezinteresownych, czyli do przekraczania siebie, dzięki posiadanym władzom intelektu i woli. Jedynie świadomy, rozumny, dobrowolny dar może być czynem rzeczywiście służącym moralnemu doskonaleniu.

Sposób realizacji „dawstwa altruistycznego” przez hiszpańską ONT nie jest jedynym faktem budzącym wątpliwości w odniesieniu do bezinteresowności i dobrowolności czynów uczestników opisanych działań.

W ich efekcie w Hiszpanii ponad 90% organów do transplantacji pochodzi od osób z formalnie stwierdzoną „śmiercią mózgową”, czyli „śmiercią pnia mózgu”. W takich przypadkach nie można mówić o świadomej zgodzie na ofiarowanie daru drugiej osobie. Nie ma tutaj mowy nawet o dobrowolnym darze, szczególnie dlatego, że w wyniku działań organizacji wspierających standardy WHO w wielu krajach przeforsowane zostało tzw. prawo „domniemanej zgody” na dawstwo organów do transplantacji. Polega ono na tym, że bez zgłoszenia formalnego sprzeciwu każdy obywatel jest potencjalnym, „domniemanym dawcą”.

Takie regulacje prawne obowiązują w Hiszpanii, a także w Polsce. W konsekwencji osoba niewyrażająca zgody na oddanie organów, jest zmuszona zgłosić sprzeciw (podpisać i przesłać oświadczenie do organizacji Poltransplant – centralnego rejestru sprzeciwów).

Ile śmierci człowieka?

Ojciec Święty w swoim nauczaniu dodaje, że „różne narządy można pobrać tylko ex cadavere [z martwego ciała], które posiada własną godność i powinno być szanowane”. Zasada „zmarłego dawcy” obowiązuje w systemie prawnym każdego kraju, w którym pobierane są organy do transplantacji.

Jednak czy człowiek, u którego stwierdzona została „śmierć mózgowa” jest rzeczywiście martwy? Niemal od czasu wprowadzenia samej koncepcji „śmierci mózgowej” istnieją co do tego poważne wątpliwości. Sam fakt utworzenia takiej koncepcji oraz okoliczności temu towarzyszące wzbudzają liczne kontrowersje.

W grudniu 1967 roku lekarz medycyny Christian Barnard przeprowadził pierwszy zabieg transplantacji serca, publikując jego opis w South African Medical Journal [1]. Został on nazwany „Cudem z Cape Town” od nazwy miejsca, w którym się to stało. Niemal natychmiast pojawiły się pytania: Czy dawca nie żył, kiedy pobrano od niego serce? A jeśli żył, to czy lekarz ponosi odpowiedzialność za jego uśmiercenie? [2]

W odpowiedzi lekarze medycyny pod kierunkiem Henrego Beechera z Harwardzkiej Szkoły Medycznej zorganizowali spotkanie w trybie pilnym, definiując na nim nowy rodzaj śmierci człowieka – „śmierć mózgową”, mającą wystąpić w przypadku „nieodwracalnej śpiączki”. Nową koncepcję opublikowali w raporcie pod tytułem: „Definicja nieodwracalnej śpiączki. Raport komitetu Harwardzkiej Szkoły Medycznej w celu weryfikacji definicji śmierci mózgowej” (oryg. A definition of irreversible coma, Report of the Ad Hoc Committee of the Harvard Medical School to Examine the Definition of Brain Death).[3]

Medycy odnieśli się w raporcie do tradycyjnie pojmowanej śmierci człowieka, jako zaniku życia organizmu, wszelkich jego objawów, m.in. zaprzestania krążenia krwi i oddychania. Stwierdzili, że współczesna medycyna pozwala na stwierdzenie śmierci także ze względu na utratę świadomości, podając kryteria „śmierci mózgowej”, tj. brak świadomości przejawiający się brakiem reakcji (na nawet najbardziej bolesne bodźce z zewnątrz), brakiem ruchu i odruchów na bodźce, oraz samodzielnego oddychania, a także „płaskim ECG”.

Jak sami napisali w raporcie, utworzyli tę koncepcję ze względu na „potrzebę systemu prawnego”, gdyż sądy nie mogą orzekać inaczej, niż wynika to z „tradycyjnie pojmowanej śmierci”.

W raporcie podali dokładne wskazówki co do zakresu odpowiedzialności lekarzy, przypisując wyłącznie im (a nie sądowi czy rodzinie pacjentów) możliwość podejmowania decyzji co do stanu pacjenta i stwierdzania „śmierci mózgowej”. Jak napisali – decyzję i odpowiedzialność za stwierdzenie śmierci a następnie odłączenie pacjenta od respiratora ma podejmować lekarz, nie „zmuszając” rodziny do podejmowania takich decyzji jak odłączenie od respiratora – co byłoby ich zdaniem „niewłaściwe i niepożądane”.

Kilkakrotnie w tym krótkim raporcie zwrócili uwagę na to, że konieczne jest „stwierdzenie śmierci a następnie podjęcie działań zmierzających do odłączenia od respiratora i „sztucznego podtrzymywania życia”; deklaracja stwierdzenia śmierci musi nastąpićwcześniej, gdyż w innym przypadku lekarz będzie odłączał, zgodnie z obowiązującymi [wówczas] warunkami, respirator żywemu człowiekowi”. Dzięki temu, jak zapewniają, „pod względem prawnym będą zabezpieczeni wszyscy włączeni w sprawę”.

Zaledwie kilka lat po tym wydarzeniu pojawiły się pierwsze krytyczne publikacje podważające tak rozumianą śmierć człowieka [4], z czasem kolejne komisje rozszerzały, zmieniały, aktualizowały (i robią to nadal) kryteria „śmierci mózgowej”, gdyż fakty pokazywały, że wiele osób ze zdiagnozowaną „śmiercią mózgową” nie było rzeczywiście martwych; niektórym wracała świadomość (w Polsce takie przypadki opisuje m.in. prof. medycyny Jan Talar), a dodatkowo okazywało się, że kryteria podane przez harwardzkich medyków są bardzo pobieżne i nie obejmują wielu innych funkcji mózgu, wciąż poprawnie działających, nawet po spełnieniu wskazanych kryteriów itp. Dodatkowo, sam mózg jest przecież w niewielkim stopniu naukowo poznany.

W praktyce jednak coraz częściej lekarze podejmują decyzje na podstawie wspomnianych kryteriów, nie uwzględniając nawet decyzji rodzin pacjentów – na co pozwalają regulacje prawne w wielu krajach. Nieliczne wyjątki stanowią ciężarne kobiety, w przypadku których w wyniku nalegania rodzin odłączane są one dopiero po urodzeniu dziecka, znajdując się w stanie „nieodwracalnej śpiączki” czy „śmierci mózgu” – co wskazuje przecież samo przez się, że nie mamy do czynienia z martwym ciałem; to „martwe ciało” nie tylko nie umarło, ale nawet rodzi nowe życie.

Problemy z rzeczywistością

Jednym z przykładów obiektywnego, rzeczywistego porządku rzeczy, jaki podaje Arystoteles a następnie Tomasz z Akwinu jest przykład medycyny, a konkretnie lekarzy, oraz celu wszystkich podejmowanych przez nich decyzji i działań. Celem tym jest zdrowie. Trudno znaleźć bardziej wymowny przykład, niż ten, którym ci filozofowie realiści posłużyli się po to, aby każdy mógł zrozumieć czym jest właściwe organizowanie, czyli porządkowanie rzeczy do celu.

Pierwszy problem z rzeczywistością, jaki można zauważyć w raporcie opracowanym przez harwardzkich lekarzy dotyczy właśnie owego celu. W publikacji nie ma mowy o obiektywnym celu, w jakim lekarze wykonują swoją pracę. Nie ma mowy o zdrowiu – ani pacjentów, od których pobiera się organy, czyli dawców, ani biorców.

Jest natomiast wyraźnie wskazany inny cel powołania komisji, ustalenia definicji nowego rodzaju śmierci, oraz przekazania jej do publicznej wiadomości. Celem tym jest przedstawienie wymiarowi sprawiedliwości nowej podstawy orzecznictwa w przypadku transplantacji: „System prawny w USA jest w wielkiej potrzebie swego rodzaju analizy i rekomendacji dla procedur medycznych w przypadkach nieodwracalnego uszkodzenia mózgu, tak jak to opisano”. Dotychczas, jak piszą, sądy opierają się na niezbyt nowoczesnej definicji śmierci, czyli – zaniku wszelkich oznak życia.

Koncepcja „nieodwracalnej śpiączki” i „śmierci mózgowej” powstała w celu zupełnie innym, niż zdrowie pacjentów – lekarze przeanalizowali porządek systemu prawnego, orzecznictwa sądowego i odpowiedzieli na jego domniemane „wymaganie”. Jest to porządek prawny, a nie medyczny. Poprzez przyświecający im cel, należący do porządku prawnego, znaleźli się de facto w tymże porządku, wykraczającym poza ich kompetencje.

Podjęli się także uzasadnienia własnej decyzji w porządku moralnym; m.in. cytując słowa Ojca Św. Piusa XII nt. znaczenia decyzji lekarzy w przypadku zabiegów medycznych – jednak nie odnosząc się do stanu zdrowia konkretnych pacjentów, ale wyznaczając nowe normy decydowania i postępowania dla innych. Opracowali nawet szczegółowy sposób postępowania sędziów oraz wszystkich lekarzy związanych z medycyną transplantacyjną, wyłączając przy tym możliwość podejmowania decyzji przez rodziny pacjentów.

Opracowana przez nich koncepcja, mimo że wydaje się atrakcyjna z perspektywy orzecznictwa w przypadkach ewentualnych sporów w dziedzinie medycyny transplantacyjnej, niewiele ma wspólnego z rzeczywistym stanem zdrowia pacjentów, nawet jeśli wziąć pod uwagę wyłącznie naturalną, biologiczną kondycję ich ciał. To określenie zresztą podważyli, jako „nieuwzględniające współczesnych osiągnięć medycyny”.

Powyższy problem wiąże się z kolejnym – harwardzcy lekarze utożsamili ciało człowieka wyłącznie z mózgiem. Poddając krytyce wcześniejszą koncepcję serca, jako centralnego organu ciała człowieka, jednocześnie wskazali na inny organ – mózg. Uszkodzenie mózgu (wg podanych kryteriów) w ich opinii jest równoznaczne ze śmiercią całego ciała.

Kolejny problem wynika z utożsamienia egzystencji całego człowieka z jego świadomością. To kolejne, nierealne założenie zostało przyjęte przez licznych nowożytnych naukowców, a wywodzi się z filozofii Kartezjusza i jego koncepcji natury ludzkiej. Zakładał on, że istnienie człowieka jest jednoznaczne z myśleniem. Jego naśladowcy utożsamili myślenie z materią, a dokładnie: z mózgiem.

W istocie człowiek rozumie świat rzeczywisty nie tylko poprzez myślenie, ale przede wszystkim dzięki niematerialnym władzom duszy: rozumowi (intelektowi) oraz rozumnemu pragnieniu (woli). Realistyczne rozumienie człowieka uzupełnia wszelkie braki, a nawet absurdy koncepcji tworzonych w oparciu o założenia Kartezjusza. Filozofowie realistyczni wyjaśniają, że wprawdzie człowiek jest bytem szczególnym ze względu na swoją rozumność, jednak sama rozumność współstanowi osobę ludzką z czymś znacznie od rozumności ważniejszym: z samym aktem istnienia, dzięki któremu osoba ludzka może samodzielnie istnieć, a istniejąc, dzięki rozumności jest najdoskonalszym z istnień. W rzeczywistości istnienie poprzedza myślenie, istnienie jest istotniejsze – odwrotnie niż zakładał Kartezjusz.

Filozofowie na tym poprzestają; filozofia nie jest w stanie wyjaśnić szczególnej godności osoby ludzkiej, wykracza to poza możliwości rozumu naturalnego. Godność tę objaśniają teolodzy, w odniesieniu do Objawienia o szczególnej miłości Bożej dla każdej istniejącej osoby ludzkiej.

Wreszcie, lekarze opracowujący raport podważyli także zasadność własnych zabiegów medycznych, mających służyć zdrowiu. Podważyli bowiem zasadność sztucznego utrzymywania przy życiu pacjentów z uszkodzonym mózgiem, jednocześnie nie zauważając, że w zakres tego „sztucznego utrzymywania przy życiu” wchodzą przecież także inne zabiegi wykonywane przez lekarzy, jak np. podawanie chemicznych substancji, przeprowadzanie operacji i wszelkiego rodzaju stała pomoc pacjentowi z zewnątrz, w tym też sztuczne podtrzymywanie go przy życiu za pomocą leków po transplantacji organów.

Dla życia?

Jeśli chodzi o skutki realizowanych transplantacji, wyrażane choćby wskaźnikami przeżywalności, długości i jakości życia biorców (oraz żyjących dawców) organów, nie są one podawane do publicznej wiadomości.

Takie dane są wprawdzie gromadzone przez wspomniane w niniejszym opracowaniu organizacje (np. w Unii Europejskiej przez Eurotransplant), jednak nie są one udostępniane nawet badaczom czy pracownikom naukowym, jeśli projekt badawczy, któremu miałyby one służyć nie zostanie formalnie zaakceptowany przez te same organizacje (np. „Komitet Doradczy” Eurotransplantu).

W efekcie, nikt poza samymi osobami zaangażowanymi, nie jest w stanie uzyskać danych pokazujących miarodajne, praktyczne efekty celów wyznaczanych przez ONZ, a realizowanych przez agencje pośredniczące w poszczególnych krajach.

[MG]

[1] Barnard CN. The operation: a human cardiac transplant: an interim report of a successful operation performed at Groote Schuur Hospital, Cape Town. S Afr Med J 1967; 41:1271–1274.

[2] Truorg R.D., Miller F.G. Brain death: justifications and critiques. Clinical Ethics 2012; 7: 128–132.

[3] A definition of irreversible coma. Report of the Ad Hoc Committee of the Harvard Medical School to Examine the Definition of Brain Death. JAMA 1968; 205:337–240.

[4] Jonas H. Against the Stream. Philosophical Essays: From Ancient Creed to Technological Man. Englewood Cliffs, NJ: Prentice-Hall, 1974; Lamb D. Death, brain death and ethics. Albany, NY: State University of New York Press, 1985; Truog RD, Fackler JC. Rethinking brain death. Crit Care Med 1992;20:1705–13;

Nowsze: Shewmon DA. Recovery from ‘brain death’. A neurologist’s apologia. Linacre Q 1997;64:30–96; The Dead Donor Rule: Can It Withstand Critical Scrutiny? Miller, Truog i Brock, 2010, J Med Philos. 2010 Jun; 35(3): 299–312; Miller F.G. i Truog R.D., 2012, Death, Dying, and Organ Transplantation, Oxford University Press.

Do analiz wykorzystano ponadto następujące artykuły:

B.Miranda, J.Canon, N.Cuende. The Spanish organizational structure for organ donation: Update. Transplantation Reviews. Volume 15, Issue 1, January 2001, Pages 33-45. doi.org/10.1053/trre.2001/19313

Robert D Truog, Franklin G Miller. Brain death: justifications and critiques. Clinical Ethics. 2012. doi.org/10.1258/ce.2012.012m09

Ajay Kumar Goila, Mridula Pawar. The diagnosis of brain death. Indian J Crit Care Med. 2009 Jan-Mar; 13(1): 7–11.doi: 10.4103/0972-5229.53108

Franklin G MillerRobert D Truog. Controversies about brain death. JAMA 2009 Jul 22;302(4):380-1; author reply 381-2. doi: 10.1001/jama.2009.1037.

Franklin G MillerRobert D Truog. The incoherence of determining death by neurological criteria: a commentary on “Controversies in the determination of death”, a White Paper by the President’s Council on Bioethics. Kennedy Inst Ethics J. 2009 Jun;19(2):185-93. doi: 10.1353/ken.0.0282

Pradeep Kumar Prabhu. Is presumed consent an ethically acceptable way of obtaining organs for transplant? Journal of the Intensive Care Society 2018. doi.org/10.1177/1751143718777171

Benedict XVI on Organ Donation. VATICAN CITY, NOV. 7, 2008 




Maryja a porządek moralny społeczeństwa

Auguste Nicolas

Maryja jest przykładem i wzorem dla niewiasty oraz źródłem zasady i prawa porządku moralnego oraz społecznego.

Bóg stał się człowiekiem po to, aby nas nauczyć cnoty, aby przedstawić nam jej najdoskonalszy wzór.

Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, abyśmy mogli zgodnie z naszą wolą zbliżać się do naszego pierwowzoru doskonałości lub od niego oddalać; abyśmy w miarę naszego zbliżania się lub oddalania, zbliżali się do szczęścia lub od niego oddalali. Lecz utraciwszy pierwotną zdolność zbliżania się do Boga, zgubiliśmy pierwotne podobieństwo do Niego, utraciliśmy obraz, na który byliśmy stworzeni. W stanie upadku nie moglibyśmy nigdy zbliżyć się i przyjść do Boga, gdyby Bóg nie przyszedł do nas, gdyby swojej Boskiej doskonałości nie był dostosował do naszej nędzy: nie przez jej pomniejszenie, ale raczej przez jej przyobleczenie w postać ludzką, odlewając siebie, że tak powiem, w formie człowieczeństwa, tworząc siebie na nasz obraz, aby nas z powrotem odnowić na swoje Boskie podobieństwo, przedstawiając nam Boga-Człowieka, abyśmy do naśladowania Boga i do wzrastania w doskonałości Bożej, nie potrzebowali nic więcej, jak tylko naśladować człowieka [1].

Chrystus zatem jest najwyższą Doskonałością, która stała się człowiekiem, jest Człowiekiem-Doskonałością, Człowiekiem-Bogiem, uniwersalnym wzorem. Całe Jego życie, a zwłaszcza śmierć na wzgórzach Kalwarii, wystawiona na widok całego człowieczeństwa, ma służyć ludziom za wzór i zbudowanie: „Patrzaj, a uczyń wedle wzoru, który ci na górze został ukazany” [2].

Jakkolwiek wielkie jest miłosierdzie i uniżenie się Boga względem natury ludzkiej, to jednak zawsze ta doskonałość w Jezusie Chrystusie jest Boska, jest świętością niestworzoną, nieskończoną, a tym samym nie może być porównana z naszą nędzą. Świętość Jezusa jest wprawdzie zastosowana do naszego stanu poprzez formę posiadanych przez nią cnót: pokory, cierpliwości, poświęcenia, posłuszeństwa, przebaczania oraz ofiary etc., a są to cnoty ludzkie, dostępne stworzeniu. Jednak w swej istocie świętość, która spowodowała te cnoty w Jezusie Chrystusie, jest Boska, jak trafnie zauważył Rousseau: „Jeżeli życie i śmierć Sokratesa noszą na sobie znamiona mędrca, życie i śmierć Jezusa wskazują na Boga”.

Jak osiągnąć taki stopień doskonałości? Element, który zachęca świat do jej wiecznego podziwiania, zdaje się jednocześnie odciągać go od jej naśladowania.

Jednak jest to tylko pozór, bowiem przez łaskę Jezusa Chrystusa, przez łaskę nadprzyrodzoną, którą On pociąga i podtrzymuje swych uczniów, ten niedościgły Wzór wzbudził mnóstwo naśladowców i cały świat przekształcił na swój obraz.

Łaska Jezusa Chrystusa jest tajemniczą mocą, wewnętrzną siłą nieczyniącą gwałtu. Ma wzgląd na naturę, szanuje ją i pragnie działać z nią w harmonii. Ukrywa swe cuda pod osłoną natury.

Zgodnie z takimi zasadami ogólnej ekonomii Bożej, wypadało, aby między świętością niestworzoną swego Syna a naszą, zawsze skłonną do zrażania się słabością, Bóg przedstawił jeszcze inny wzór świętości stworzonej, który dzięki stworzonej, podobnej nam naturze był bardziej dopasowany do naszych możliwości naśladowania; który skutkiem swojego wyniesienia nad wszelkie stworzenia, mógłby nam wszystkim rzeczywiście posłużyć za przykład. Wypadało, aby Bóg dał nam zobaczyć w Jezusie Chrystusie, niczym w pieczęci i pierwowzorze, najdoskonalsze wyrażenie wszystkich cnót, a potem, aby pozwolił nam ujrzeć kopię w pełni zgodną z pierwowzorem, w której przez naśladowanie odbity jest Boski Model.

Bóg dokonał tego w Maryi. Maryja jest nie tylko świętą, jak inni święci, w których zawsze świątobliwość jest bardziej lub mniej pomieszana z ludzką słabością. Jej świętość jest nadludzka, nadanielska i przechodzi wszelkie porównanie. Jej świętość gubi się w swoim wznoszeniu się ku swego rodzaju nieskończoności, która jednak bez wątpienia jest skończona w stosunku do Boskiej nieskończoności. W odniesieniu do nieskończoności Stwórcy, Jej świętość jest wprawdzie skończona, ale jak powiada Gerson, Ona stanowi jedyną hierarchię pozostającą bezpośrednio jako druga po najwyższej hierarchii Trójcy Przenajświętszej.

Później dokonamy szczegółowej analizy świętości Maryi i cech, które tę świętość uzasadniają. Teraz ograniczymy się do nakreślenia ogólnego obrazu tej świętości oraz wskazania jej zasad i zakresu. Jak świętość Boga wspiera się na wyobrażeniu Jego nieskończoności, tak świętość Niepokalanej Dziewicy opiera się na tym, że zaraz po Bogu jest ona największa. Nie mylą się więc wierni Kościoła, gdy wznoszą swe głosy i wołają: „Panno Najświętsza, pełna łaski, Matko Boga, Świątynio i Oblubienico Ducha Świętego, Maryjo Niepokalana, bez grzechu poczęta, Królowo Aniołów!”. Nadają Jej tysiące innych przymiotów, które ich pobożność, ufność i synowska miłość wszędzie wiążą z Jej Imieniem. Wszystkie te tytuły wyrażają niezrównaną świętość, czystość, macierzyństwo, dziewictwo, łaskawość, pokorę i miłosierdzie. Przywołajmy na świadka same tylko wizerunki dziewiczej postaci Maryi uczynione w wiekach wiary przez artystów chrześcijańskich. Jeżeli obecnie wizerunki te straciły urodę, nawet te pochodzące spod ręki najbieglejszych mistrzów, to przyczyną jest zwyrodnienie i odstąpienie ludzi od wzoru, jaki przedstawia Maryja. Sami bowiem mistrzowie tworzą ideał świętości według wzoru tej świętości, jaki zachowują w najzdrowszej, najlepiej zachowanej od zepsucia części swej duszy, którą zawdzięczają powszechnej wierze chrześcijańskiej, choćby sami byli dla niej umarli.

Pierwszy arcywzór świętości odmalował sam Duch Święty w Maryi jako w najdoskonalszym obrazie Jezusa Chrystusa. Jest to obraz przynoszący Bogu najwięcej chwały, godny więcej uwielbienia niż całe stworzenie, bowiem stworzenie jest obrazem materialnym, nieczułym i podlegającym zepsuciu. Maryja tymczasem stanowi obraz duchowy, żywy i święty. Jej pokora nie zatrzymuje dla siebie jakiejkolwiek chwały ofiarowanej Jej przez Najwyższego, ale nieustannie oddaje ją Bogu.

Ona jest tym arcydziełem świętości, któremu herezja odmawia Jej dwóch najpiękniejszych posłannictw. Twierdzi zatem, że Jej świętość nie wielbi Boga i nie niesie pomocy ludziom. Tymczasem jest wprost przeciwnie. Maryja jest stworzeniem uniwersalnym [3], służącym za model przemiany całej natury ludzkiej, aby ta ostatnia przez naśladowanie Maryi stopniowo wznosiła się w swej czci do Jezusa Chrystusa, a przez Jezusa Chrystusa do Boga.

Istnieje jeszcze i druga przyczyna wskazująca na potrzebę odwoływania się do Maryi jako do powszechnego wzoru do naśladowania.

Chociaż człowieczeństwo jest jednakowe w obu płciach, chociaż Jezus Chrystus w swojej Osobie przedstawia nieskończoną doskonałość Boskiego wzoru cnoty, to jednak Jezus Chrystus, jako mężczyzna, nie reprezentuje w pełni wzoru świętości dla niewiasty, zwłaszcza w odniesieniu do dwóch charakterystycznych dla niej stanów: macierzyństwa i dziewictwa.

Aby zrozumieć, że u niewiasty istnieje potrzeba szczególnego wzoru postępowania w odniesieniu do tych dwóch stanów, wystarczy zastanowić się nad znaczeniem kobiety w zakresie moralności i życia społecznego.

Pozytywny lub negatywny wpływ, jaki niewiasta wywiera na mężczyznę, ma wielką moc: może go bowiem podporządkować siłą swej słabości, wdzięku i uroku. Patriarcha Idumei, starożytny Hiob, który doznał na sobie wszystkich uczuć natury ludzkiej i tak żywo nakreślił je w swej księdze, mawiał: „Uczyniłem przymierze z oczyma swymi, abym ani pomyślał o pannie” [4]. Księga Mądrości pięknie nakreśla obrazy zła i dobra, jakie niewiasta czyni na świecie, doprowadzając je zawsze do skrajności: „Drogą do otchłani dom jej, przechodzącą aż do komnat śmierci” [5] lub też: „Daleko i od ostatecznych granic [jakby nieskończona – przyp. SU] cena jej” [6]. Starożytne baśnie pogańskie, mitologie, przypowieści o bohaterach głoszą nam tę samą prawdę. Ostatni z wielkich historyków starożytnego świata, Tacyt [7], który tak trafnie przedstawia naturę ludzką i gruntownie przenika obyczaje swojego wieku, daje nam lekcję podobną do tej z Księgi Mądrości. Niewiasta, powiada on, z dziecka czyni męża: jako matka pielęgnuje je do młodocianego wieku. Zaledwie opuszcza młodzieńca, staje się dla niego siostrą, następnie oblubienicą, a potem córką, a zawsze jako niewiasta. Gdy się doskonali, doskonali wszystko wokół siebie. I podobnie, upadając, niszczy wszystko, co ją otacza. Zawsze całkowicie, nigdy połowicznie. Albo naprawia, albo rujnuje domy, społeczności, obyczaje ogółu. Niewiasta przywiodła ród ludzki do zguby i niewiasta posłużyła do jego naprawy.

Przed narodzeniem Zbawiciela i po Jego przyjściu na świat kobieta odciskała znamienne piętno na historii rodzaju ludzkiego. Od dawnych czasów widoczne są cechy macierzyńskiego przywiązania, małżeńskiej wierności, synowskiej miłości, czystości, godności, które nawet poganie umieli uszanować w niewieście. Jednak w starożytności, podobnie jak i w dzisiejszych czasach, przymioty te były rzadkie i należy przyznać, że kobieta miała niewielki wpływ na dobro, a ogromny wpływ na zło. Pozostała tym, czym była w pierwotnym dramacie naszego upadku, którego echo rozeszło się po wszystkich cywilizacjach. Kobieta stała się „pięknym złem”, jak ją nazwał Hezjod, a po nim chętnie powtórzyli wszyscy inni mędrcy. Dla rozszerzania dobra, musiała pozostawać pod panowaniem męża, nie wywierając na niego widzialnego wpływu, mniej lub bardziej uległa względem rodziny i społeczności. Przyczyniała się natomiast do szerzenia zła, gdy to ona panowała nad mężczyzną, gdy była dla niego owocem zatrutym, niosącym śmierć. Była niczym Omfale dla Herkulesa [8]. Zhańbiona, odarta ze wstydu we wszystkich przekazach i tradycjach, w obrzędach i igrzyskach pogańskich, kobieta nigdzie nie mogła znaleźć dla siebie bezpiecznego schronienia. Zmuszona była wreszcie poddać się hańbie, przyjąć na siebie jej cios w ramach aktu religijnego, aby tę hańbę przelać w odwecie na mężczyznę, aby stać się boginią zepsucia i aby odbierać cześć w swym najwyższym upodleniu.

Taki religijny typ niewiasty stanowiła w starożytnym świecie Wenus. Nie była ani dziewicą, ani małżonką, ani matką, ani córą, ani siostrą. Słowem, nie pełniła żadnej roli, w której kobieta może czynić dobro. Wenus była wszystkim w odniesieniu do zła. Pozostawała ogołocona z przymiotów moralnych, pozbawiona wszelkiej osłony wstydu, a przyodziana w cechy i powab pożądliwości. Już Homer mówił o niej, że była ze wszystkich bogiń najbardziej zwycięska, władała bogami i ludźmi, będąc zarazem „okrutną matką żądz nieczystych”.

Osądźmy sami, jaki wpływ na swoją płeć i na obyczaje może mieć taki wzór niewiasty. Jaki wpływ mogła wywrzeć niegodziwa cześć oddawana jej na Cyprze, na Samos, w Koryncie, na górze Eryks, gdzie we wspaniałych gmachach służyły jej tysiące nierządnic?

Spuśćmy zasłonę niepamięci na to poniżenie. Aż nadto dobrze pojmujemy wagę roli niewiasty, w aspekcie Jej wpływu na dobro lub zło w świecie oraz potrzebę istnienia szczególnego wzoru osobowego, za którym mogłaby podążać.

Przypatrzywszy się bowiem naturze ludzkiej, zwłaszcza w stanie jej upadku, trzeba przyznać, że jeżeli niewiasta nosi zalążki zepsucia i hańby, także ona winna przedstawiać wzór szczególnej świętości i godności w stanie religijnego odrodzenia, aby ta sama niewiasta mogła swoim wzorem naprawić wszystko to, na co wywiera wpływ.

Taki ideał został dany ludzkości w osobie Maryi. Przypatrzmy się, w jaki sposób ma on do Niej zastosowanie.

Czystość jest ową cnotą duszy, która ujarzmia ciało, która ducha czyni panem zmysłów, która decyduje o jego wolności, zacności, wielkości i prawdziwym uroku. Stanowi tę cnotę, która wdzięcznie się przebija i jaśnieje nawet w ciele, która przeistacza duszę, czyni ją piękną bez skazy, podobną kropli czystej rosy, zachowuje ją od wszelkiego brudu zepsucia. Ta anielska cnota ma swe szczególne sanktuarium w duszy niewieściej. Na którykolwiek szczebel upodlenia zstąpiłaby namiętność, jest ona zawsze wynikiem relacji obojga płci. Jednak inicjatywa powabu mieści się w niewieście. Niewiasta przeto pod pewnym względem panuje nad wstydem nie tylko w odniesieniu do własnej osoby, ale także w odniesieniu do mężczyzny. Aby skłonić mężczyznę do obrony tej pięknej cnoty, Opatrzność także w jego duszę wlała poczucie wstydu i nim ją przyozdobiła. Od tego wstydu uzależniony jest ów powab, którym niewiasta przyciąga mężczyznę, aby niebezpieczeństwo utraty czystości było bodźcem powściągliwości, aby za naruszenie tej cnoty, oboje byli odpowiedzialnymi przed niebem i ziemią. Godłem niewiasty jest skromność i dlatego samo Pismo Święte powtarza: „Wdzięk nad wdzięki żona święta i wstydliwa” [9]. Jeżeli niewiasta utraci wstyd, nic się już w niej nie ostoi, a sam powab, którym może przyciągać także w tym niegodnym stanie, zamiast ją zatrzymać nad przepaścią zguby, pochłonie ją całą.

Chociaż skromność i czystość są ozdobą każdego prawowitego stanu niewiasty, dobrowolnie umiłowane i zachowane dziewictwo zawsze było uważane za najwyższe świadectwo nieskazitelności. Także dziewictwo miało jednak przeciwko sobie niesławę bezpłodności i dlatego musiało ustąpić pierwszeństwa macierzyństwu, które rodzi i uwiecznia się.

Tak zatem, dziewictwo miało za sobą nieskazitelność, macierzyństwo zaś – płodność. Który z tych dwóch stanów winien być powszechnym wzorem niewiasty, nieprowadzącym jej do żalu za utratą drugiego z nich ani niezubożającym obydwu? Jeżeli bowiem dziewictwo miałoby być ideałem niewiasty, brakowałoby mu macierzyństwa. Jeżeli natomiast macierzyństwo byłoby stanem idealnym, wówczas brakowałoby mu dziewictwa.

Mądrość najwyższa cudownie rozwiązała tę trudność, związując ze sobą w Maryi Pannie, w sposób nadludzki, dziewictwo i macierzyństwo.

W Maryi i przez Maryję, w obecnych obyczajach, dziewictwo i macierzyństwo wzajemnie się przenikają i ofiarują sobie to, czego drugiemu brakuje. W Maryi macierzyństwo zostało uszlachetnione dziewictwem, a z kolei dziewictwo – macierzyństwem. Dzięki temu oba te stany zostają pobłogosławione w Maryi, która jest błogosławioną między wszystkimi niewiastami.

Nie tylko zaś każda niewiasta zostaje pobłogosławiona w Maryi, ale także i dopuszczona do uczestnictwa w Jej dziewiczym macierzyństwie.

Macierzyństwo chrześcijańskie, w swej istocie, zawiera w sobie czystość dziewictwa duchowego, a znowu dziewictwo nosi znamiona macierzyństwa duchowego. Dziewictwo chrześcijańskie nie jest bezowocne. Rodzi w duszach Jezusa Chrystusa dzięki apostolatowi wiary. Dziewictwo sprawia, że Jezus Chrystus żyje dzięki miłości dziewic, jaką one w poświęceniu niosą swoim bliźnim. Dziewice chrześcijańskie są nie tylko siostrami, ale i matkami wszystkich cierpiących członków Jezusa Chrystusa. Częstokroć są daleko lepszymi matkami niż matki rodzone, bowiem rozszerzają urząd Macierzyństwa Bożego. Ze swej strony macierzyństwo chrześcijańskie, skutkiem uświęcenia łaską sakramentalną, jest niemniej dziewicze, bowiem łaska sakramentu małżeństwa pozwala spełniać cele tego stanu bez uszczerbku dla czystości duchowej, a rodząc i pielęgnując potomstwo dla nieba, także rozszerza w świecie Boski urząd anielskiego Dziewictwa Maryi. Możemy zatem dostrzec Maryję we wszystkich niewiastach. Ideał Dziewicy-Matki wywarł głęboki wpływ na współczesną kobietę i jej postępowanie. I sama sztuka w czasach wiary wyrażała tak cudownie ten niebiański pierwowzór; wszędzie można było ujrzeć jego kopie.

Rozważmy pokrótce ten ideał, aby pojąć cały jego wpływ na człowieka.

Dziewictwo, będąc najwznioślejszą cząstką nieskazitelności, nie było znane przed Maryją. Nie mówimy tu o westalkach. Zresztą, jak powiada św. Ambroży, z trudem moglibyśmy zgromadzić siedem westalek, a ich dziewictwo, zdaniem świętego, było najemne, chwilowe, pełne pychy. Te trzy przymioty nie przystają do prawdziwego dziewictwa. Jego istotą jest bowiem umiłowanie dziewictwa samego w sobie, nienaruszonego przez wszystkie dni życia i spójnego z innymi cechami osoby, osłoniętego pięknym szalem skromności i pokory.

Nieskończenie odmienne od dziewictwa westalek jest dziewictwo Maryi. Cechuje je niezłomne pragnienie Maryi, aby zachować to dziewictwo niepokalanym w odniesieniu do ciała, a tym bardziej w odniesieniu do ducha. Żadna z niewiast przed Maryją nie potwierdziła i nie utrwaliła tak niezłomnej woli wieczystym ślubem dziewictwa. Ślub wieczystego dziewictwa był niespotykany w Starym Testamencie przed Najświętszą Dziewicą.

Drugą cechą niezrównanego dziewictwa Maryi jest to, że w Jej dziewiczej duszy nie pojawiło się nigdy nawet najmniejsze tchnienie namiętności, jak gdyby Jej ciało było czystym duchem. Było ono tak anielskie, iż będąc jeszcze w ciele, zyskała miano Królowej Aniołów.

Z Jej bowiem ciała miał wziąć swe ciało Święty świętych. Nie można było zatem dopuścić, aby istniała najmniejsza skaza w Jego niepokalaności. Maryja musiała być Dziewicą w najwznioślejszym znaczeniu tego słowa, od chwili swego poczęcia. Niepokalane poczęcie Maryi stanowiło niejako pierwszą część Jej Dziewictwa.

Trzecią cechą, którą to arcydzieło Dziewictwa jaśnieje, a zarazem wyjątkowym przywilejem, jedynym takim w całej historii, przechodzącym pojęcie rozumu człowieka, budzącym podziw nieba i ziemi, jest zjednoczenie Dziewictwa z Macierzyństwem. Maryja jest Dziewicą, a mimo to jest Matką; jest Matką, a nie przestaje być Dziewicą. A czyją jest Matką? Matką Boga! Oto szczyt wielkości Maryi! Jej blask razi wprawdzie słaby rozum ludzki, ale zarazem tak rozjaśnia tę tajemnicę, że ją umysł jest w stanie pojąć. Maryja jest Dziewicą, chociaż jest Matką, bowiem jest Matką Boga. Takie tylko Macierzyństwo nie mogło przynieść najmniejszej skazy Dziewictwu Maryi. I dlatego, gdy się nad tym zastanowimy, pojmujemy całą jego wzniosłość oraz podziwiamy i uwielbiamy najwyższą wzniosłość Dziewictwa w Macierzyństwie Bożym. Bóg, który jest nieskończoną świętością, którego nieskazitelność należy do Jego Istoty, który jest samym Dziewictwem, który rodzi i podtrzymuje nieskazitelność w swoich stworzeniach, winien był tę cnotę pomnożyć w najwyższym stopniu w swej Matce. Jego poczęcie i narodziny nie przyniosły uszczerbku Jej dostojnemu Dziewictwu. Jak powiada św. Fulgencjusz [10], Jego narodzenie wzmocniło raczej, a nie umniejszyło Jej nieskazitelność: Jej Dziewictwo nie tylko nie zostało utracone, ale raczej uszlachetnione. Podsumowując, Dziewictwo Maryi jest wzmocnione faktem, że jest Matką. Jest bowiem Matką samego Stwórcy Dziewictwa.

W tym większym stopniu jest Matką, im bardziej jest Dziewicą. Jest bowiem Matką w sposób nieskończenie wznioślejszy, w sposób podwójny – jako Matka i jako Dziewica. Jest bowiem Matką, która nie ma w sobie żadnego innego uczucia prócz uczucia Matki. Jest Matką w sposób całkowity, bez dzielenia uczuć pomiędzy różnymi innymi rolami. Jest jednocześnie Matką, która w owocu swojego Macierzyństwa widzi kwiat swego nienaruszonego Dziewictwa, która wydaje na świat samo Dziewictwo, która się staje Dziewicą dziewic, która, jednym słowem, jest Dziewicą-Matką! Z wrodzonym sobie wdziękiem wyraża to Bossuet:

Maryja miłowała swego Syna nie tylko jako Matka, ale także jako Dziewica. Patrzyła na Jezusa Chrystusa jako na kwiat, który wydała Jej nieskazitelność. I z takim uczuciem składała na Nim pocałunki, które były czymś więcej niż pieszczotami Matki, bowiem były pocałunkami Matki-Dziewicy [11].

Maryja jest zatem w całości Matką i w całości Dziewicą – jest podwójnie Matką, bo jest Matką-Dziewicą i podwójnie Dziewicą, bo jest Dziewicą-Matką. To, co w innych stworzeniach wzajemnie się niszczy, w Maryi jednoczy się cudownie i wzmacnia się nawzajem, aby przedstawić światu, a zwłaszcza płci niewieściej, najcudowniejsze, najbardziej godne uwielbienia arcydzieło Dziewictwa i Macierzyństwa, którego celem jest uwielbienie i wyniesienie Stwórcy tegoż arcydzieła.

Maryja przedstawia nam tym samym wzór uświęcenia, z którego każda kobieta może czerpać natchnienie i chwałę. Jest to wzór, który uświęca wszystkie stany tej płci.

Pójdźcie zatem dziewice do Dziewicy – powiada św. Augustyn – pójdźcie, które w swym łonie poczynacie, do Tej, która Najwyższego poczęła; pójdźcie rodzicielki do Tej, która zrodziła; pójdźcie matki do Matki; pójdźcie wy, które karmicie do Karmicielki; pójdźcie, proste i młode panny, a znajdziecie w Niej także młodą Pannę. DZIEWICA MARYJA przyjęła w Panu naszym, JEZUSIE CHRYSTUSIE, wszystkie stany natury, aby nieść pomoc każdej uciekającej się do Niej niewieście; aby być nową Ewą i naprawić cały rodzaj niewieści, bez uszczerbku jednak dla swego Dziewictwa, tak jak cały rodzaj męski był naprawionym przez Nowego Adama, Jezusa Chrystusa, Pana naszego [12].

Źródło: A. Nicolas, Maryja w planie Boga. Filozoficzne studia nad chrześcijaństwem. Cor Eorum, Płock 2020.

Przypisy:

1 Cf. Flp 2, 7.

2 Wj 25, 40.

3 Jedynie życie Maryi może służyć za wzór dla wszystkich ludzi – przyp. SU.

4 Hb 31, 1.

5 Prz 7, 27.

6 Prz 31, 10.

7 Publiusz Korneliusz Tacyt (zm. 120) – historyk rzymski – przyp. red.

8 Według mitologii Omfale była królową Lidii, która kupiła Herkulesa na targu niewolników. Z czasem uwolniła go i poślubiła – przyp. red.

9 Syr 26, 19.

10 Św. Fulgencjusz z Ruspe (zm. ca. 532) – Ojciec Kościoła, mnich, a następnie biskup Ruspe – przyp. red.

11 Kazanie 11 na temat współcierpienia Najświętszej Maryi Panny.

12 Serm. de Ortu Veritatis è terra virginea, 15 de Tempore.