1

Najświętsza Maryja Panna Królowa Korony Polskiej

Matka, to najmilej brzmiący wyraz dla ucha i serca każdego, bo przecież nikt nas tak nie kocha, jak ona. I nigdy i nigdzie nie będzie nam tak dobrze, jak było przy Matce i pod Jej tkliwą opieką. Gdy dziecię zawiniło gdzież się schroni przed gniewem Ojca, jeśli nie pod opiekę ukochanej Matki? Ale jeśli ziemskie Matki umieją kochać swe dziatki miłością niewymowną, zdolną do ofiar i poświęceń, to cóż powiedzieć o Tej Matce Niebieskiej, którą Sam Chrystus w ostatniej godzinie dał całej ludzkości za Matkę, orędowniczkę, Protektorkę i Opiekunkę tak, iż każdy z nas, i dziecię i starzec, i biedny i bogaty, i prostak i uczony w potrzebie może się do Niej zwracać po radę, zachętę i pociechę!

My, Polacy, w szczególniejszy jeszcze sposób jesteśmy do tej ukochanej Matki i Pani naszej zbliżeni. Wszak to nasza Królowa!.. Królowa Korony Polskiej!… Z dalszego ciągu opowiadania dowiemy się, dlaczego mamy prawo nazwę tę dawać Najświętszej Maryi Pannie.

Każdy naród ma swoje miejsca drogie, uświęcone wielkimi łaskami, od Boga udzielanymi.

My, Polacy mamy ich wiele w naszym kraju, lecz najliczniejszymi cudami słynie nasza Królowa Maryja Najświętsza na Jasnej Górze w Częstochowie. Tam to Maryja obrała sobie jakoby tron wysoki, z którego rozsyła Swe łaski i gdzie przyjmuje pątników całego kraju.

Pobożne podanie niesie, że św. Józef mieszkając w Nazarecie jako cieśla, zrobił z drzewa cyprysowego stolik, a przy tej pracy pomagał mu Pan Jezus. Przy tym stoliku Rodzina święta siadywała przez cały czas pobytu w Nazarecie, tak przy posiłku, jak też i przy pracy. Stolik ten pierwsi chrześcijanie uważali jako świętą pamiątkę i przenieśli go do Jerozolimy do domu Zebedeusza, ojca św. Jana Apostoła, a na prośbę pobożnych chrześcijan apostoł św. Łukasz odmalował święte oblicze Matki Bożej na blacie tego cyprysowego stolika. Jak twierdzi podanie, pracę tę rozpoczął w tej właśnie komnacie, w której odbyła się ostatnia wieczerza, a podczas niej Pan Jezus ustanowił Najśw. Sakrament, i w której odbyło się Zesłanie Ducha świętego na apostołów i Najśw. Maryję Pannę. Kiedy długo pracował i nie mógł dobrze oddać podobieństwa Świętego oblicza Matki Bożej, zmęczony zasnął przy malowaniu, a gdy się obudził znalazł wizerunek całkowicie wykończony.

Obraz ten przechodził różne koleje. Pierwsi chrześcijanie mieli go w osobliwszym poszanowaniu, a cudownym nazwać można to, że szczęśliwie przetrwał tyle wieków, pomimo wielu niebezpieczeństw wojennych Najprzód ocalał podczas zburzenia Jerozolimy, gdyż chrześcijanie wywieźli go w góry do miasteczka Pelli. W czasie prześladowania chrześcijan obraz św. był w katakumbach, aż dopiero św. Helena Matka Cesarza Konstantyna Wielkiego, około 320 r po Chr. odnalazła w Rzymie i tę drogocenną pamiątkę i przewiozła ją do kaplicy pałacowej w Konstantynopolu.

Z Konstantynopola obraz ten dostał się w darze książętom na zamek Bełzki na Rusi Czerwonej i przechowywany tam był przez 579 lat, skąd dostał się Władysławowi, księciu Opolskiemu.

Ten, gdy chciał go 1382 roku przewieść na Śląsk do Opola, za szczególnym zrządzeniem Bożym zmuszony był zostawić go w Polsce i z objawienia Boskiego umieścił go na Jasnej Górze.

Dla strzeżenia obrazu książę Władysław Opolski sprowadził z Węgier pustelników św. Pawła, wybudował dla nich klasztor i Kościół, w którym umieścił obraz św. i opatrzył go odpowiednimi dochodami.

Władysław Jagiełło, przyjąwszy chrzest święty, potwierdził wszystkie przywileje nadane klasztorowi przez Władysława Opolskiego.

Roku 1430 Husyci, chciwi skarbów Częstochowskich, napadli na klasztor, zakonników jednych pozabijali, innych rozproszyli a obraz Najświętszej Panny zabrali. Podanie mówi, że gdy dojechali do tego miejsca, gdzie stoi obecnie kościółek św. Barbary, wóz, wiozący obraz, zatrzymał się i konie w żaden sposób dalej iść nie chciały. Wtedy Husyci w złości zrzucili obraz z wozu na ziemię w błoto i porąbali górną części.

Jeden zaś z żołnierzy, widząc, że twarz św. jest nienaruszona, dwukrotnie szablą ciął w Oblicze Matki Boskiej, a gdy się zamierzył po raz trzeci, upadł martwy na ziemię. Husyci przerażeni uciekli, a Paulini zabrali kawałki obrazu, obmyli go w wodzie że źródła, które wtedy cudownie wytrysnęło, i zawieźli do Krakowa, aby pokazać go królowi i stanom Król Jagiełło polecił najzdolniejszym malarzom naprawienie obrazu, lecz cięcia na twarzy nie dały się usunąć żadnymi farbami.

Obraz św. znowu w otoczeniu licznie zebranego tłumu i duchowieństwa w uroczystej procesji odprowadzono na Jasną Górę. Odtąd nasza Częstochowska Panienka coraz bardziej słynie i tysiące pielgrzymów nieustannie ją otacza, składając Jej hołdy i wota w dowód i jako dziękczynienia za łaski, jakie wyprasza swym dzieciom.

Zygmunt I złożył tu chorągwie zdobyte na moskalach.

Zygmunt III w roku 1624, chcąc obwarować klasztor i kościół, otoczył go wysokim murem. W późniejszych czasach to obmurowanie było jeszcze wzmocnione.

Wszyscy w ogóle królowie polscy składali dowody nabożeństwa swego do Matki Boskiej Częstochowskiej.

Władysław IV z wdzięczności za cudowne uzdrowienie złożył tu w ofierze order złotego runa, który nosił na piersiach, i zawsze głosił, że wszystkie zwycięstwa, jakie Polska odnosiła, zawdzięcza tylko cudownej opiece Najśw. Jasnogórskiej Panienki.

W I644 r – rozszerzono kaplicę Matki Boskiej z fundacji Łubieńskich.

Michal Korybut Wiśniowiecki złożył tu w kościele złote serce z Imieniem Maryi wysadzone diamentami, i z napisem: „Suplikuje Michał król—Królowej Polski—niegodny grzesznik”.

Jan Kazimierz z synami kilkakrotnie tu zjeżdżał, przedstawiając potrzeby własne i całego kraju. Za jego to panowania rodzina Ossolińskich sprawiła do cudownej kaplicy hebanowy ołtarz i wybudowała zakrystię.

Kiedy w 1654 r. zgorzała wieża drewniana, wnet ją odbudowano i szkody stąd wynikłe naprawiono.

Największe jednak niebezpieczeństwo, ale też i największa chwała przyszła na nią, gdy w roku 1655 Karol Gustaw król szwedzki, zdobywszy prawie już całą Polskę, chciał zdobyć i Jasną Górę. Sam Król Kazimierz musiał się schronić na Śląsk, a cała Polska przedstawiała ruiny i zgliszcza. Znikąd nie było pomocy, a jednak przy cudownej opiece Maryi Częstochowskiej garstka wojowników pod wodzą O. Augustyna Kordeckiego, przeora O. Paulinów, broniła klasztoru.

Oto jak odstąpienie Szwedów od Jasnej Góry opisuje Sienkiewicz w swej powieści „Potop”.

***

Dzień już był zupełny i pogodny, jeno mgły wisiały nad ziemią, ale niebo było czyste i rumiane od porannej zorzy. Biały tuman prze słaniał szczyt Jasnej Góry i wedle zwykłego rzeczy porządku, powinien był zakrywać kościół, tymczasem, szczególniejszym zjawiskiem przyrody, kościół wraz z wieża unosił się nie tylko nad skałą, ale i nad mgłą wysoko, wysoko, zupełnie jakby oderwał się od swej podstawy i zawisł w błękitach pod niebem.

Krzyki żołnierzy szwedzkich zwiastowały, że spostrzegli także zjawisko.

— To mgła oczy ludzi! zakrzyknął Muller.

— Mgła leży pod kościołem! odpowiedział Sadowski.

Zadziwiająca rzecz, ale ten kościół jest dziesięć razy wyżej niż był wczoraj i wisi w powietrzu, rzeki książę Heski.

— W górę jeszcze idzie! w górę, w górę! krzyczeli żołnierze.

— Z oczu zniknie!

I istotnie tuman wiszący na skale począł się podnosić na kształt niezmiernego słupa dymu ku niebu, kościół zaś osadzony jakby na szczycie owego słupa, zdawał się wzbijać coraz wyżej, jednocześnie zaś hen już pod samymi obłokami przesłaniał się coraz więcej białym oparem, rzekłbyś: roztapiał się, rozpływał, mącił, na koniec zniknął.

Muller zwrócił się ku oficerom, a w oczach jego malowało się zdziwienie, wraz z zabobonnym przestrachem.

— Wyznaję waszmościom, —rzeki — żem podobnego fenomenu w życiu nie widział.

Całkiem to jest przeciwne naturze i chyba to czary papistów.

— Słyszałem — rzekł Sadowski — żołnierzy wykrzykujących:

Jak tu strzelać do takiej twierdzy! Zaiste, nie wiem, jak!

I stali jeszcze długo zdumieni, milczący, na koniec książę Heski rzekł:

— Choćby to było naturalne zjawisko przyrody, w każdym razie nic nie wróży ono nam dobrego. Patrzcie waszmościowie, od czasu, jakeśmy tu przybyli, nie postąpiliśmy ani kroku na przód.

Ba, odpowiedział Sadowski — gdybyśmy tylko nie postąpili! Ale, prawdę rzekłszy, ponosiliśmy klęskę za klęską … a dzisiejsza noc najgorsza.

***

W nocy zapanował ruch w całym obozie. Ledwie światło dzienne zagasło, słychać był głosy komendy, przebieganie znacznych od działów jazdy, odgłos regularnych kroków piechoty, rżenie koni, skrzyp wozów, głuchy tur kot dział, zgrzytanie żelastwo, dźwięk łańcuchów szum, gwar i wrzenie.

Czy nowy szturm na jutro? mówili strażnicy przy bramie. Lecz nie mogli nic widzieć, bo z wieczora niebo zawlokło się chmurami i począł padać śnieg obfity.

Pokrył cały klasztor i kościół, jak gdyby go chciał ukryć przed wzrokiem najezdników, otulić i osłonić przed ognistymi pociskami. Na koniec poczęło szarzeć i dzwonek ozwał się na jutrznię, gdy żołnierze stróżujący przy południowej bramie klasztoru, usłyszeli parskanie konia.

Przed bramą stał chłop, cały zasypany śniegiem; za nim widać było na wjazdowej drodze niskie, małe sanki drewniane, zaprzężone w chudą i poszerszeniałą szkapę.

Chłop począł „zabijać” ręce, przestępować z nogi na nogę i wołać: „Ludzie, a otwórzcie tam!

— Kto żywie? Zapytano z murów.

— Swój ze Dzbowa… Przywiozłem dobrodziejom zwierzyny.

— A jakże cię Szwedy puścili?

— Jakie Szwedy?

— Którzy kościół oblegają.

— Oho, nie masz już nijakich Szwedów!

— Wszelki duch Pana Boga chwali! Odeszli?

— Już za nimi i ślady zasypało!

Wtem gromady łyczków i chłopów zaczerniały na drodze: jedni jechali konno, drudzy szli piechotą, były i niewiasty, a wszyscy z daleka już wołać poczęli:

— Nie masz Szwedów! Nie masz!

— Poszli do Wielunia.

— Otwórzta tam bramy! Ni człeka w obozie!

— Szwedzi odeszli! Szwedzi odeszli! poczęto wołać na murach i wieść piorunem rozbiegła się w okrąg. Żołnierze dopadli do dzwonów i uderzyli we wszystkie, jakby na alarm. Kto żył wypadał z cel, mieszkań, z kościoła.

Wieść brzmiała ciągłe. Podwórzec zaroił się zakonnikami, szlachtą, żołnierstwem, niewiastami i dziećmi. Radosne okrzyki rozniosły się dokoła Jedni wypadali na mury, aby pusty obóz obejrzeć, inni wybuchali śmiechem lub szlochaniem. Niektórzy nie chcieli wierzyć jeszcze; lecz napływały coraz nowe gromady tak chłopstwa, jak i mieszczaństwa.

Szli tedy z miasta Częstochowy i z wiosek okolicznych, i z lasów pobliskich, gwarno, wesoło i ze śpiewaniem.

Krzyżowały się coraz nowe wieści; każdy widział odchodzących Szwedów i opowiadał, dokąd odchodzili.

W kilka godzin później pełno było ludzi na pochyłości i na dole pod górą. Bramy klasztoru otwarły się szeroko, jak zwyczajnie bywały przed wojną otwarte: jeno wszystkie dzwony biły, biły, biły … a owe głosy tryumfu leciały w dal i słyszała je cała Rzeczypospolita.

Śnieg zasypywał ciągle ślady Szwedów.

***

O południu dnia tego kościół był tak nabity, że jak na brukowanych ulicach kamień leży jeden obok drugiego, tak tam głowa była przy głowie.

Sam ksiądz Kordecki miał Mszę dziękczynną, a tłumom ludzkim zdawało się, że to biały Anioł ją odprawia. I zdawało się także, że duszę wyśpiewa w tej wotywie, lub, że z dymami kadzideł uniesie się ku górze i rozwieje — Bogu na chwałę.

Huk dział nie wstrząsał już murów, ani szyb w oknach, nie zasypywał kurzawą ludu, nie przerywał modlitw, ani tej dziękczynnej pieśni, którą wśród uniesienia i płaczu powszechnego zaintonował stary Przeor:

„TE DEUM LAUDAMUS!”

***

Gdy upokorzeni Szwedzi odstąpili od Częstochowy, w sercach Polaków obudziła się nadzieją, powstała otucha, zaczęły się łączyć nawet partie sobie przeciwne, król Jan Kazimierz powrócił do kraju i wkrótce Szwedów z granic Rzeczypospolitej wypędzono.

1 Kwietnia 1656 roku król Kazimierz w katedrze we Lwowie podczas tego wojennego niepokoju uciekł się pod opiekę Najświętszej Panny uroczyście ogłosił Ją Patronką i Królową Polskiej Korony, błagając o pomoc i ratunek przeciw Szwedom. Odśpiewano wtedy litanię do Najśw. Maryi Panny, w czasie której przed Barankiem Bożym trzykrotnie powtórzono: Królowo Korony Polskiej módl się za nami.

Ten uroczysty akt oddania się w opiekę Bogarodzicy zawierał też śluby publiczne, którymi król i stany Rzeczypospolitej związały się dobrowolnie: szerzyć cześć Bogarodzicy po całym kraju Polskim, na pamiątkę i jako zawdzięczenie za szczególną Jej opiekę nad polskim narodem, osobne Jej święto obchodzić, starać się o podniesienie moralne i poprawę doli klas ubogich i pracujących.

Obowiązku tego dotąd jeszcze naród nie wypełnił, długu nie spłacił. Stuletnia niewola zdeprawowała nas, a za nią wojna, nie ma jedności w narodzie, a choć oświatę szerzymy, ile nas stać na to, ale za mało kładziemy nacisku na kulturę duchową, na szczepienie zasad wiary i moralności.

Wprawdzie we Lwowie już od roku 1891 powstało Bractwo Królowej Korony Polskiej, podobnież powstało niedawno założono w Krakowie, potwierdzone przez władze duchowne i świeckie, mające za cel wypełnienie ślubów ostatniego króla z rodu Wazów, w myśl tych zobowiązań były postanowienia w Konstytucji 3-go maja. Bractwo Królowej Korony Polskiej jak dotąd skoncentrowało się tylko, w tych dwóch miastach, nie rozszerzyło się po całej Polsce, pomimo tak wzniosłych zadań. Miejmy jednak nadzieję że dzieło to rozwinie się i wyda płodne owoce.

A teraz wróćmy do dalszych losów kościoła Jasnogórskiego.

Od czasów wypędzenia Szwedów cudowny obraz na Jasnej Górze nabrał jeszcze większego znaczenia dla Polaków.

W roku 1670 odbył się tu ślub króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego z księżniczką Eleonorą. I na tę uroczystość wybudowano wspaniały refektarz.

W 1682 r. Jasna Góra święciła trzechsetletnią rocznicę sprowadzenia cudownego obrazu.

Król Jan Sobieski kilka razy odwiedzał Jasną Górę, składając za każdy razem bogate dary, a w roku 1683, jadąc na odsiecz Wiednia, zatrzymał się na Jasnej Górze. Ojcowie Paulini, udzielając królowi błogosławieństwa na wojnę, ofiarowali mu szablę z bogatą rękojeścią, lecz król, odjąwszy ją, zwrócił przeorowi, mówiąc, że na wojnie tylko żelazo jest mu potrzebne.

Rok 1717 był pełen chwały dla cudownego obrazu. Papież Klemens XI, przeświadczony o wielu cudach za przyczyną Matki Boskiej Częstochowskiej otrzymanych, nadesłał z Rzymu dwie złote korony dla ukoronowania Matki Boskiej i Dzieciątka Bożego. Koronacji dopełnił biskup Chełmski ksiądz Krzysztof Szembek.

W 1817 r. nadzwyczaj uroczyście obchodzono stuletnią rocznicę tej koronacji.

Od czasu zaprowadzenia kolei Wiedeńskiej w 1846 r. liczba pielgrzymów na Jasną Górę znacznie się zwiększyła.

W 1859 roku postawiono pomnik Kordeckiemu.

Jasna Góra trzykrotnie nawiedzana była pożarem. Ostatni miał miejsce 1900 r. 15 sierpnia w czasie sztucznego oświetlenia wieży. Tłumy pątników rzuciły się do gaszenia pożaru i nie dozwoliły mu przerzucić się na kościół.

Pożar ten boleśnie dotknął serce każdego Polaka.

Natychmiast rozpoczęto odbudowanie wieży z zamiarem postawienia trwalszej niż była poprzednia to jest zbudowania nowej z kamienia i żelaza, co też w przeciągu sześciu lat uskuteczniono. Nowa wieża ma 107 metrów wysokości, a więc jest wyższa do poprzedniej o 17 metrów, pokryto ją miedzianą blachą. Arcybiskup Warszawski ks. Chościak Popiel poświęcił ją 15 sierpnia I906 roku, którą to uroczystość uświetnił obecnością swoją kanonik lateraneński i protonotarjusz apostolski ks. L. Luzzani.

Ojciec św Pius X ustanowił osobne święto z oktawą i odpustem zupełnym, osobną Mszą Św. i officjum kościelnym pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, dekretem z dnia 13 kwietnia 1906r. Obchodzi się ono w środę po św. Bartłomieju, gdyż podanie mówi, że właśnie tego dnia cudowny obraz Matki Najśw. w 1382 r. został na Jasnej Górze umieszczony.

Dzień 15 sierpnia 1920 r. dla całej Polski pamiętnym będzie po wszystkie czasy.

Nawała bolszewicka wżarła się w środek kraju i chciała zająć jego serce — Warszawę: na południu między Dnieprem a Dniestrem przerwała polskie linie i dostała się na ich tyły. Polacy musieli wycofać się z Kijowa (11 czerwca) zwijać front i przesuwać się w tył na linię Teterewa, potem Horynia, Styru i Zbrucza. Bolszewicy zajęli znaczną część wschodniej Galicji i stanęli pod Lwowem.

Na północy wojska polskie musiały się także cofać, a mianowicie lewe skrzydło przepuściło bolszewików nad Niemen. 14 lipca bolszewicy zajęli Wilno, 20 lipca Grodno i przeszli granice dawnego Królestwa Kongresowego.

Armia ich posuwało się naprzód do Włocławka przez Płock aż pod samą Warszawę.

Z południa także się zbliżali, przeszedłszy Bug pod Brześciem. Niemcy gotowali się podać rękę bolszewikom, aby skorzystać ze sposobności i na nowo zajęć tę część Polski, którą niedawno musieli oddać na zasadzie traktatu Wersalskiego.

Niemcy Gdańscy porozumieli się też z bolszewikami i utrudniali transporty broni i amunicji, idące przez Gdańsk do Polski. Nieprzyjazne stanowisko zajęli także i Czesi, którzy, chociaż ogłosili się neutralnymi, nie przepuszczali transportów wojennych, idących do nas z zachodu.

Jedynie tylko Francja gotowa była nam dopomagać. Toteż zniechęcenie odbierało naszym żołnierzom męstwo i wiarę w możliwość zwycięstwa, na domiar złego — społeczeństwo za mało odczuwało, że toczy się wojna, oddawało się jak zazwyczaj używaniu życia a raczej nadużywaniu, co tym bardziej na ducha armii oddziaływało ujemnie, to też odwrót Armii Polskiej zamienił się w ucieczkę. Wreszcie, gdy bolszewicy stanęli pod Warszawą, naród ocknął się i zrozumiał, ze jest w ostatecznym niebezpieczeństwie, że jedynie Bóg może nas ocalić, że wstawiennictwo Matki Najśw. może nam wyjednać ocalenie.

W kościołach, idąc za rozporządzeniem władzy Kościelnej odmawiano codziennie litanię do Najśw. Serca Jezusowego z prośbą o ratunek.

W tej też intencji odmawiano codziennie wspólnie Różaniec i z płaczem wołano: „Królowo Korony Polskiej módl się za nami“.

Arcybiskupi Polscy i biskupi zebrali się w Częstochowie i przed cudownym obrazem — oto, jakie z ich piersi wyrywa się błaganie:

„Najświętsza Panno Maryjo, oto my, biskupi Polscy składamy Ci w imieniu własnym i naszych diecezjan, wszystkich wiernych synów Polski, hołd i pokłon, obieramy Cię na nowo naszą Królową i Panią i pod Twoją przemożną uciekamy się obronę. Tutaj na Jasnej Górze, gdzie każdy kamień głosi cuda Twojej nad narodem naszym opieki, wyciągamy ku Tobie, Matko Miłości, błagalne ręce, byś w ciężkiej kraju naszego potrzebie przyszła nam w pomoc. Odrzuć wroga od granic naszej Ojczyzny, wróć krajowi naszemu upragniony pokój, ład i porządek, wypleń z serc naszych ziarno niezgody, oczyść dusze nasze z grzechów i wad naszych, abyśmy bezpieczni od nieprzyjaciół naszych. Tobie w czystości serca służyć i przez Ciebie Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa czcić i chwalić mogli. Królowo Korony Polskiej, Tobie się oddajemy, Tobie się poświęcamy, broń i strzeż nas jako rzecz i własność swoją. Amen.

(Jasna Góra w Częstochowie 21/VI 1920 r.)

Niebezpieczeństwo było straszne — po ludzku sądząc, nie było dla nas ratunku. Kto mógł, chwytał za broń: starcy i młodzież, niewiasty i dzieci nieśli na ofiarę, co mieli i siły swe i dobra doczesne.

Zapał ogarnął wszystkich. Kobiety wątłe nie mogąc same iść na bój, wypędzały tych, którzy przez tchórzostwo lub obojętność pozostawali jeszcze w domu. Widziano ich gromadkami obchodzących domy, restauracje i zajazdy.

A komu choroba lub niedołęstwo nie pozwalało czynnie dopomagać, ten naśladował Mojżesza, modlącego się o powodzenie w wojnie Izraelitów.

Potężna Królowa nasza wlała wtedy takie męstwo i taką odwagę w żołnierzy naszych, że nikt się nie cofnął, nawet przed groźbą niechybnej śmierci i odważnie wypierano wroga, a tych, którzy padli, rażeni kulą bolszewicką, natychmiast zastępowali inni. I przyszedł moment tak krytyczny w walce, iż zdawało się, że dłużej Warszawa się nie ostoi wrogom, lecz bohaterstwo Polaków na nowo wskrzeszone, krwawy ich wysiłek, za sprawą Maryi, w której święto się to działo, taki lęk wzbudziło w zdeprawowanym wojsku rosyjskim, iż ci, którzy widzieli się tylko o jeden krok od zwycięstwa całkowitego nad Polakami przez wzięcie Warszawy, nagle poczuli się bezsilni i w popłochu cofać się zaczęli . . . tak, że gnani przez naszych odsunęli się daleko od Warszawy, a wkrótce po tej porażce uciekli z granic Rzeczypospolitej.

Lud uznał w tym nadzwyczajną pomoc i łaskę Bożą oraz wyraźną opiekę Maryi Najświętszej i nazwał to zwycięstwo „Cudem nad Wisłą.“

Ten „cud nad Wisłą“ miał miejsce w uroczysty dzień Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny 15 sierpnia I920 roku.

Od tego dnia pamiętnego pobożność Polaków do Maryi Najśw. jako Królowej Korony Polskiej wzmacnia się nieustannie. Biskupi Polscy na czele z J. Eminencją Ks. Kardynałem Dalborem w myśl ślubów króla Jana Kazimierza, zwrócili się do Ojca św. Piusa XI, prosząc o ustanowienie specjalnego święta Królowej Korony Polskiej.

Ojciec św. łaskawie przychylił się do tej prośby całego narodu i dekretem z dnia 12 listopada 1923 roku naznaczył na to święto dzień 3 maja.

Źródło: Najświętsza Marja Panna Królowa Korony Polskiej, 1925 r.

Imprimatur: Varsaviae, d. 21 Aprilis 1925, Vicarius Generalis Protocularius Apostolius Leopoldus Myszkowski, Secretarius Dr. S. Choromański. [język nieznacznie uwspółcześniono]

Istota nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny

Jak są fałszerze monet, tak są i czciciele Maryi, którzy fałszują czyli źle pojmują nabożeństwo ku Maryi i dlatego ta najcenniejsza moneta nie znajdzie uznania u Boga, jak w bankach nie przyjmą znawcy podrobionych banknotów.

Według św. Tomasza, Anielskiego Doktora, nabożeństwo w ogóle polega w woli i gotowości oddania się chętnym sercem temu wszystkiemu, co należy do służby Bożej. Potrzebny tu więc zapał czynienia wszystkiego, co miłe Bogu, co się Jemu podoba, czego ten Pan pragnie, co nakazuje. Kiedy Mojżesz zstąpił z góry po rozmowie z Panem Bogiem i oznajmił ludowi, że trzeba z woli Pańskiej wznieść przybytek Bogu na chwałę, wszyscy synowie Izraelscy z weselem serca i wielką ochotą składali w tym celu drogie kruszce i kamienie, bogate tkaniny; niewiasty przynosiły swe złote klejnoty i biżuterie: „Ofiarowali umysłem bardzo ochotnym i nabożnym pierwiastki Panu, na czynienie roboty przybytku świadectwa, cokolwiek na służbę i na szaty święte trzeba było”.

Ten zapał, ta gotowość Izraelitów, z jaką chcieli wznieść Bogu namiot, dobrze nam przedstawia, czym jest prawdziwe nabożeństwo.

Cześć dla księcia, czy króla ziemskiego ma ten nieobłudną, kto gotowy wszystko dlań uczynić. A równie ten kocha Ojczyznę, kto dla niej wszystko gotowy poświęcić: zdrowie, mienie i życie.

Fundamentem, korzeniem, podstawą prawdziwej czci musi być miłość szczera dla osoby. A więc nabożeństwo i cześć ku Maryi w tym tkwi, aby gotowym, ochoczym sercem czynić to, co do Jej służby należy. Przeto np. posty w środy, w soboty, modlitwy ku czci Maryi, pielgrzymki do Jej cudownych obrazów nie stanowią istoty nabożeństwa, lecz są albo wynikiem czyli skutkiem zewnętrznym tego nabożeństwa, albo tez środkami do jego nabycia. Mówi doświadczenie, że są obłudnicy, którzy poszczą, modlą się, chodzą do kościoła, a przecież nabożnymi nie są. To samo doświadczenie wykazuje, że wiele osób należy do bractw ku czci Maryi, a przecież nie mają prawdziwego ku Niej nabożeństwa. O tych obłudnikach można z prorokiem Ezechielem powtórzyć: »Srebro ich precz wyrzucać będą, a złoto ich gnojem będzie. Srebro ich i złoto nie będzie ich mogło wybawić w dzień zapalczywości Pańskiej«.

Prawdziwie nabożny ku Maryi ten, kto się brzydzi wszystkim, co się Maryi Pannie nie podoba, a czyni ochoczo, co Jej miłe i przyjemne. A wiemy, że Maryja strasznie nienawidzi grzechu, a miłuję cnotę.

Jeżeli chcemy mieć rzetelne nabożeństwo do Niepokalanie Poczętej, unikajmy grzechu i służby u złego ducha, podobnie jak i Maryja depce głowę tego węża piekielnego, a odziewajmy się płaszczem cnót, jak i Pani, Królowa nasza, odziana słońcem sprawiedliwości. Blichtrem Maryi nie oszukamy, maska nabożeństwa wstrętem napełnia Serce Matki miłosierdzia, bo Ona w Bogu wszystko widzi jasno i serc naszych tajniki dla Niej otwarte i czyta w nich, jak w księdze. Istota Boga, w którą z zachwytem spogląda w królestwie chwały, jest dla Niej cudownym zwierciadłem, w którym odbija się najdokładniej nasza istota i wszystkie kryjówki serca naszego. Niepokalana Dziewica widzi tam w górnych krainach, jak ty szeptasz modlitwy ku Jej czci, pościsz, do Jej kongregacji należysz, a żywisz w duszy myśli nieczyste, potajemnie oddajesz się swawoli, jesteś leniwy, nieposłuszny, mściwy.

Oszukali Gabaonici Jozuego, hetmana ludu Bożego. Bali się bowiem, by ich nie wytracił z innymi mieszkańcami ziemi obiecanej, która być miała siedzibą wyłącznie ludu wybranego. I dlatego przybyli do Jozuego w podartym ubraniu, w obuwiu połatanym, mając w torbach skruszony i twardy chleb i udawali, że bardzo daleką odbyli podróż, że nie mieszkają w Palestynie i chcą zawrzeć przymierze z wodzem Izraelitów.

»Coście wy zacz i skądeście przyszli?« — pyta Jozue. A oni na to: »Z ziemi bardzo dalekiej przyszli słudzy twoi do ciebie w imię Pana Boga twego, bośmy słyszeli sławę mocy Jego, wszystko, co uczynił w Egipcie«. Tym sposobem oszukali Jozuego i lud żydowski Gabaonici i uzyskali przysięgą stwierdzone przyrzeczenie, że ich nie wytracą mieczem.

Do tych Gabaonitów wielu chrześcijan podobnych, bo udają czcicieli Maryi, chcieliby się schronić przed gniewem Boga pod Jej płaszcz opieki, a nie czynią tego ochoczo, co się Maryi Pannie podoba, co należąc do Jej kongregacji, swym życiem i czynami hańbią sztandar tej Królowej niebieskiej: moda, zwyczaj dla nich pobudką, że się zapisali w poczet Jej czcicieli.

Zapyta ktoś, czy grzesznik nie może należeć do dworzan i czcicieli Matki Najświętszej?

Nałogowy z pewnością nie, jeżeli powstać nie myśli z bagna moralnej zgnilizny. Taki człowiek podobny do zuchwałego Joaba, który przekracza uroczysty nakaz swego monarchy. Dawid bowiem uroczyście się odzywa doń wobec swego wojska, wyruszającego na wojnę przeciw zbuntowanemu synowi: »Zachowajcie mi dziecię Absalona«.

I Pani nasza niebieska zda się do nas mówić: Dziatki moje, nie grzeszcie, nie zasmucajcie Syna mego Jezusa Chrystusa, nie czyńcie tego, co z natury swej dąży do usunięcia i unicestwienia Boga, coby powtórnie ukrzyżowało Jezusa, gdyby to było możliwe! Niestety, zuchwali grzesznicy przekraczają ten zakaz Monarchini niebieskiej, jak Joab prze kroczył nakaz Dawida, bo wziąwszy trzy oszczepy, zatopił je w sercu Absalona.

Ale są grzesznicy innego rodzaju, dla których Maryja jest ucieczką i Matką miłosierdzia, którzy chcą być Jej sługami i czcicielami.

Oni podobni do więźniów w okowach, którzy pragną wolności i tęsknym sercem patrzą ku Maryi, do Niej wznoszą błagalne dłonie, wołając: Solve vincla reis, Rozwiąż pęta winnym.

Oni przypominają tego nieszczęśliwego, pokrytego ranami żyda, którego napadli zbójcy, odarli ze wszystkiego i na pół żywego porzucili na drodze. Nędzarz ten jęczy i czeka tęsknie, kiedy przyjdzie miłosierny Samarytanin opatrzy jego rany, oczyści je, naleje wina i balsamu leczniczego i zabierze do gospody. Oni podobni do powietrzem ruszonego, który leży nad cudowną sadzawką i czeka 38 lat, kiedy Anioł poruszy wodę, a ktoś miłosierny wrzuci go do jej zbawczych zdrojów, by odzyskał zdrowie. Ach, najdrożsi w Panu, myśmy wszyscy niemal grzeszni i ranni na duszy i bardzo chorzy. Ale nędzy moralnej nie kochamy, owszem pragniemy z niej powstać.

Niechże nabożeństwo ku Maryi będzie dla nas magnesem, który by twarde, żelazne serca nasze pociągnął do Jezusa Chrystusa, niech będzie Maryja i cześć ku Niej zorzą poranną, wiodącą nas do słońca i światła niestworzonego, Jezusa Chrystusa, niech będzie dla nas więźniów wolnością, dla nieszczęśliwych, rannych dobrą i czułą Samarytanką, niech będzie słodyczą i łakociem, prowadzącym do Boga.

Za przyczyną Maryi dobrotliwość Boża niech nas, według Apostoła narodów, przywiedzie do Zbawiciela: »Czyli bogactwy dobrotliwości Jego i cierpliwości i nieskwapliwości gardzisz? Nie wiesz, iż dobrotliwość Boża ciebie ku pokucie przywodzi?«

Częścią zdrowia duchowego już jest, gdy kto pragnie uleczenia. My nie chcemy grzęznąć w złem nadal, dźwignąć się pragniemy z błota grzechowego i dlatego spowiadać się gorliwie przyrzekamy, godnie i częściej niż zwykle przyjmować Komunię, słuchać Mszy z miłości ku Maryi i ćwiczyć się w cnotach: pilności i cichości, pokorze, czystości itd., by Maryi Pannie sprawić pociechę.

Rokoszanami na wzór Joaba nie chcemy być, oświadczamy to uroczyście wobec Ciebie, Pani i Królowo nasza!

Źródło: Górka J. (1907). Cześć Maryi: o pobudkach i środkach nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Kraków.




Miłość bliźniego jako źródło dobrobytu

Święty Augustyn i jego teoria ekonomii, usunięta z programów nauczania na wyższych uczelniach, włącza w relacje międzyludzkie element miłości, dzięki czemu pozwala zrozumieć gospodarkę jako twór nieustannie otwarty i dynamiczny, bowiem poruszany nie za sprawą ograniczonego i zamkniętego systemu finansowego, ale za sprawą twórczości ludzkiej, nieograniczonej w swoich środkach.

George Stigler i Gary Becker, ekonomiści Uniwersytetu w Chicago, laureaci Nagrody Nobla, wydali w 1977 roku wspólny manifest, w którym oświadczyli, że ekonomia jako nauka jest w stanie wytłumaczyć zachowanie człowieka skuteczniej i precyzyjniej niż inne nauki społeczne, takie jak antropologia czy psychologia, a to za sprawą powiązania zmian w zachowaniu ludzi ze zmianami cen i dochodów. Dlatego, według Stiglera ekonomia powinna zyskać status „nauki królewskiej”. Stigler przewidywał, że logika ekonomii przeniknie wszystkie dziedziny nauk o człowieku, co będzie znamionowało przełom w ich historii.
Od lat siedemdziesiątych logika ekonomiczna rzeczywiście zakrólowała w wielu dziedzinach nauki, a co za tym idzie przedostała się także do większości analiz ekonomiczno-społecznych, zyskując decydujący wpływ na życia publiczne. Rachunek ekonomiczny objął nawet tak pozornie dalekie od gospodarki dziedziny, jak edukacja i badania naukowe, których cel coraz częściej definiuje się jako służba gospodarce rynkowej i jej wymaganiom, a nie służba prawdzie i przygotowanie do jej poznawania.

Osoba jako środek
W osobliwy sposób ekonomia zawładnęła także postrzeganiem osoby, co jest szczególnie jaskrawo dostrzegalne w kwestiach polityki senioralnej. Wartość seniorów coraz częściej definiowana jest jako ich wartością dla rynku pracy. Znamienny wyraz znalazło to w agendzie zrównoważonego rozwoju Organizacji Narodów Zjednoczonych. W jednym z dokumentów ONZ, Starzenie się, osoby starsze i agenda 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju, czytamy, że „starzenie się społeczeństw stwarza duże możliwości dla zrównoważonego rozwoju […] związane z aktywnym udziałem starszych pokoleń w gospodarce, rynku pracy i społeczeństwie. Ze względu na swoje doświadczenie, wiedzę i umiejętności osoby starsze są ważnymi podmiotami w społecznościach”.
Według autorów raportu seniorzy wnoszą kluczowy wkład w obszary gospodarki, poprzez udział w formalnej lub nieformalnej sile roboczej, poprzez płacenie podatków, konsumpcję oraz transfer aktywów i zasobów do swych rodzin i społeczności, a dzięki kontynuowaniu pracy także na emeryturze, seniorzy dodatkowo zwiększają wydajność siły roboczej w skali globalnej. Użyteczność seniorów, zdaniem ONZ, potęguje dodatkowo ich nieodpłatna praca opiekuńcza w ich rodzinach, tworzenie grup lobbingowych oraz partii politycznych, a także ich udział w „kapitale społecznym”, na który składa się przede wszystkim praca społeczna i wolontariat seniorów.
Dokument ONZ i jego narracja ujawnia przekonanie autorów, że osoba (w tym przypadku senior) nie jest dobra sama w sobie, ale tylko o tyle, o ile jest użyteczna dla rynku pracy. Innymi słowy, to rynek jest dobrem, w stosunku do którego osoba wypełnia rolę służebną. Jest środkiem pozwalającym na osiągnięcie dobra właściwego, jakim jest wąsko pojęty wzrost gospodarczy.

Ekonomia bez historii
Ciekawą wymowę posiada inny fakt: Kilka lat wcześniej ten sam profesor, który postulował hegemonię ekonomii, George Stigler, przedsięwziął kampanię mającą na celu zniesienie obowiązku uczestniczenia kandydatów do tytułu doktora nauk ekonomicznych w zajęciach z historii myśli ekonomicznej. Alma mater Stiglera zniosła ten obowiązek w 1972 r., a jej śladem podążyły inne uczelnie.
W konsekwencji, ekonomia otrzymała status przypominający naukę ścisłą, abstrakcyjną, pozbawioną swych korzeni w filozofii. Dlatego współcześnie, nawet jeżeli w obrębie debat ekonomicznych wyłaniają się różne punkty widzenia, reprezentują one to samo, nowożytne spojrzenie na kwestie gospodarcze, nie uwzględniając koncepcji filozofii starożytnej i scholastycznej, w szczególności Arystotelesa, św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. Tymczasem koncepcje tych ostatnich, rozszerzając rozumienie ekonomii na dziedziny pozamaterialne, reprezentują wielką wartość, szczególnie w czasach osłabienia koniunktury gospodarczej.

Augustyna teoria ekonomii
W czasach starożytnych w ramach swojej koncepcji ekonomii, Arystoteles wypracował teorię dystrybucji odnoszącą się do dobra wspólnego w sferze społecznej i politycznej. W ekonomii Arystotelesa brakowało jednak dwóch koncepcji: „twórczości” i „osoby”. Brak ten uzupełnił św. Augustyn. Według niego każdą osobę – Boską czy ludzką – motywuje do działania miłość do jakiejś osoby bądź osób, włączając w to własną osobę. Augustyn zauważył, że najgłębiej ukrytym motywem działania człowieka nie jest miłość do pieniędzy, ale miłość do siebie samego. Nawet jednak w skrajnych przypadkach, człowiek działa także mając na względzie dobro innych osób. Na tym polega wolność wyboru człowieka, która pokazuje, że każdy wybór w sferze ekonomicznej zawiera w sobie jednocześnie wybór w sferze moralnej.
Augustyn opracował teorię dystrybucji osobistej, zauważając, że każda osoba ludzka, za sprawą swojej współzależności w stosunku do innych osób, posiada osobistą wewnętrzną zasadę rozdzielania użytkowania swego bogactwa pomiędzy siebie i inne osoby. Tą zasadą jest miłość względem innych w relacji do miłości względem siebie samego.
Zdaniem Augustyna, czynnikiem spajającym społeczeństwo są odruchy dawania i otrzymywania. Jednakże wymiana na nich oparta może posiadać dwie zasadniczo odmienne postacie: sprzedaży bądź daru. Najogólniej mówiąc, dajemy nasze bogactwo bez żadnego wynagrodzenia osobom, które kochamy, a sprzedajemy je lub wymieniamy się nimi z osobami, których nie kochamy.
Za Arystotelesem Augustyn przyjął definicję miłości jako pragnienie dobra dla osoby miłowanej. Rozwinął ją jednak, tłumacząc, że część dóbr, którymi osoba dzieli się z innymi, względem udziału dóbr, które zachowuje dla siebie, jest proporcjonalna do miłości tej osoby wobec osób obdarowanych względem miłości, jaką rzeczona osoba darzy siebie samą. Z kolei dwie osoby decydują się wymienić posiadanymi dobrami, gdy obiektem miłości są dla nich dwie różne osoby, a środki, które obierają są ze sobą kompatybilne (np. dobro pierwszej osoby może służyć dobru rodziny drugiej osoby, a dobro drugiej osoby dobru rodziny pierwszej z nich).

Niewidzialna ręka jako zasada ekonomii
Adam Smith, współcześnie powszechnie uważany za twórcę i „ojca” nauk ekonomicznych, znał filozofię scholastyczną. Jednak pragnął zmienić jej wizję ekonomii, sprowadzając ją do jednej zmiennej, wzorując się przy tym na Newtonie, który sprowadził całą swoją fizykę do jednej przejrzystej zasady grawitacji. Taką zasadą w ekonomii Smitha był praca.
Ponadto Smith oparł swą wizję człowieka na modelu deterministycznym, pozbawiając go władz rozumu i wolnej woli. Rozumienie człowieka ograniczył do jego zdolności interpretacji faktów. Nie posiadając zatem woli, człowiek w modelu Smitha nie jest zdolny do miłości. Takie ujęcie zmusiło szkockiego myśliciela do oparcia relacji ludzkich nie na zasadzie miłości, ale na sympatii.
W konsekwencji, w teorii Smitha to nie osoby decydują o swoich środkach i celach, ale decyduje o nich opatrzność, swoiście pojęta przez Smitha jako zwodnicza dusza świata, wyrażona w jego koncepcji „niewidzialnej ręki” wolnego rynku. Taki duchowy byt, według Smitha, pociąga bogatych do chciwości i egoizmu, a pozostałe masy deprawuje zazdrością wobec bogaczy. W takich okolicznościach każda osoba pragnie jedynie własnego zysku, a realizując go dąży do niezamierzonego przez siebie celu, ale raczej jest do niego wiedziona przez niewidzialną rękę.
Takie ujęcie całkowicie zmienia wizję dobrobytu społecznego wypracowanego przez św. Augustyna i scholastyków. Wyeliminowany zostaje twórczy wpływ konkretnych osób oraz waga ich władz intelektualnych i wolitywnych w podejmowanych przedsięwzięciach, a przede wszystkim usunięty zostaje wpływ miłości na budowane przez osoby relacje społeczne. Teoretyczne zmiany wprowadzone przez Adama Smitha dadzą w przyszłości asumpt dla katastrofalnie błędnej analizy ekonomiczna Karola Marksa.
Wpływ Smitha, pomimo wielu późniejszych korekt wprowadzanych przez kolejne pokolenia teoretyków myśli ekonomicznej, dominuje w teorii i praktyce współczesnej gospodarki. O ile jednak omawiane braki koncepcyjne nie są zauważalne w okresach wzrostu gospodarczego, gdy obfitość i dostatek przesłaniają ubóstwo i niedostatek intelektualny panujący na uniwersytetach, o tyle w okresach kryzysów – gospodarczych, społecznych, a przede wszystkim moralnych – ujawniają się ze zdwojoną siłą. Ich rozpoznanie pozwala dostrzec pokłady potencjału niedocenianego przez w okresie obfitości opartej na wierze w niewidzialną rękę.

Dyktat globalnego ekosystemu finansowego
Przyjęte w narracji ONZ rozumienie osoby jako dobrej ze względu na jej użyteczność dla rynku pracy jest dopełnione jeszcze jednym ważnym elementem teoretycznym – koncepcją niewidzialnej ręki, która w dokumentach ONZ zyskuje postać „globalnego ekosystemu finansowego”.
W raporcie wydanym we wrześniu bieżącego roku z okazji 75-lecia powstania ONZ, zatytułowanym Mapa drogowa na przyszłość, której chcemy i ONZ, której potrzebujemy, dużo uwagi poświęcono tematyce odbudowy „sprawiedliwej postcovidowej gospodarki globalnej”. Jednym z rozważanych zagadnień jest struktura „globalnego ekosystemu finansowego” oraz braku jego przystosowania do wspierania realizacji celów zrównoważonego rozwoju na poziomie gminnym i miejskim. Dokument głosi, że tenże ekosystem „faworyzuje” kraje posiadające dostęp do rynków kapitałowych oraz duże firmy. Aby zminimalizować to negatywne zjawisko, w ramach agend ONZ tworzy się fundusze przeznaczone wyłącznie do finansowania projektów realizujących cele zrównoważonego rozwoju, w tym także te związane z polityką senioralną. Lwi udział w tych działaniach przypisuje się sektorowi non-profit, który, zdaniem autorów raportu, wymaga jednak zasilenia ze źródeł „globalnego ekosystemu finansowego”.

Oenzetowska naracja pokazuje niczym w soczewce współczesny sposób myślenia, który obrał ekonomię nie tylko za królową nauk, ale także za rację bytu dla inicjatyw niekomercyjnych. Pomimo, że wiele z nich nosi miano „charytatywnych” (od fr. charité ‘miłość’, ‘miłosierdzie’), według powyżej opisanych wzorców myślowych, faktyczną i ostateczną racją ich istnienia nie jest miłość, ale globalny ekosystem finansowy, swego rodzaju nowa nazwa dla koncepcji niewidzialnej ręki opracowanej przez Adama Smitha.

Na czym polega różnica między pojmowaniem inicjatyw charytatywnych w kategoriach systemów finansowych a ich ujęciem w kategorii miłości? Otóż pojmowanie nadrzędnej przyczyny motywującej działanie człowieka w kategorii systemu finansowego jest wyrazem wiary, że zachowanie ludzkie jest zdeterminowane przez tenże system, a nie przez konkretną osobę podejmującą działanie. Jest to pogląd fałszywy, bowiem systemy finansowe są dziełem inicjatywy człowieka i jako takie nie są racją jej istnienia, ale jej owocem.

Innymi słowy, postrzeganie globalnego ekosystemu finansowego, czy prościej rzecz ujmując, potocznie pojętego „pieniądza”, w kategoriach czynnika determinującego ludzkie czyny zaciemnia faktyczną przyczynę sprawczą działania w kontekście społecznym. Tą przyczyną, o czym nauczał św. Augustyn, jest miłość człowieka, czyli faktyczne pragnienie dobra dla drugiej osoby. Tak pojęty akt miłości, jak z kolei mawiał św. Maksymilian, jest rzeczywiście twórczy i jako taki w modelu scholastycznym jest istotną racją dobrobytu społecznego.
Ujęcie św. Augustyna pokazuje, że powszechnie przyjęty podział gospodarki na sektor for-profit i sektor non-profit nie oddaje w pełni wagi wpływu miłości na ekonomię. Takie rozróżnienie nie opisuje w pełni znaczenia miłości w budowaniu dobrobytu gospodarczego, ale raczej go zaciemnia. Bowiem zastosowanie w analizie ekonomicznej modelu człowieka rozumującego i kierującego się wolną wolą, a zatem zdolnego do miłości bliźniego, pokazuje, że może on budować nowe ekosystemy finansowe niezależne od systemów zastanych.

„Waluta miłości”
Ekonomia Augustyna nie jest w dzisiejszych czasach jedynie czczą abstrakcją nieposiadającą przełożenia na współczesne warunki. Istnieje wiele przykładów, które pokazują, że w czasach kryzysów, nawet wówczas gdy, mówiąc językiem ONZ, globalny ekosystem finansowy nie faworyzuje jakiejś wspólnocie, jej członkowie potrafią stworzyć mechanizmy alternatywne, pomagające zachować wymianę gospodarczą i scholastycznie pojęty dobrobyt.

Jednym z takich przykładów jest japońska waluta lokalna Fureai Kippu (jap. ‘bilet serdecznej relacji’), będąca systemem wzajemnego wsparcia jej członków, których celem jest zapewnienie opieki osobom starszym poprzez wymianę kredytów czasowych. Model oparty jest na tzw. bankowości czasu. Geneza jej powstania sięga 1973 r., kiedy to Teruko Mizushima, gospodyni domowa z Osaki, stworzyła pierwszy na świecie bank czasu, Bank Pracy Wolontariackiej (Volunteer Labour Bank, VLB). Mizushima postrzegała czas jako alternatywę dla pieniądza. Oparła swój bank na prostym założeniu, że każda godzina poświęcona na pracę dla innych osób może przynieść osobie pracującej godzinę świadczenia jakiejś usług w przyszłości. Twórczyni idei banku czasu wyszła z założenia, że ludzie mogą poświęcać czas, gdy pozwalają im na to siły i inne obowiązki, aby skorzystać z tak zgromadzonych godzin, gdy będą mieli tego potrzebę, np. na starość.

W ramach VLB powstała także waluta, którą jej autorka nazwała, nomen omen, „walutą miłości”. W odróżnieniu od walut konwencjonalnych, nie podlegała inflacji, a jej oprocentowaniem, jak twierdziła jej twórczyni, miała być przyjaźń. Początkowo waluta skierowana była do innych kobiet pracujących w domach dla rodzin, a jej kluczowym elementem była opieka, w tym opieka nad osobami starszymi.

W ramach systemu VLB zdrowi członkowie zarabiali walutę miłości w oparciu o godziny, w których pomagali potrzebującym uczestnikom systemu, którzy z kolei płacili za otrzymaną pomoc tym samym środkiem zapisanym na ich kontach osobistych. Pomoc wolontariusza można było uzyskać tylko poprzez wymianę pracy za walutę miłości, a nie za jeny. Tym sposobem system został ograniczony do członków-posiadaczy waluty miłości. W latach siedemdziesiątych VLB uzyskał status ogólnokrajowy. W jego ramach działało 3000 członków, a do 1992 liczba ta wzrosła do 4000 osób zgrupowanych w 326 oddziałach w całej Japonii.

Fureai Kippu
W 1994 r. Japonia osiągnęła zdefiniowany przez ONZ status społeczeństwa starzejącego się (osoby po 65. roku życia stanowiły 14 proc. społeczeństwa). Gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na usługi opieki nad osobami starszymi, jednak poza opieką rodzinną zasoby były skrajnie ograniczone i często niedostępne. Ustawowa opieka społeczna dla osób starszych wymagających opieki była uzależniona od dochodów i słabo rozwinięta. Usługi prywatne były jeszcze bardziej ograniczone i zbyt kosztowne dla większości osób starszych i ich rodzin. Brakowało organizacji samopomocowych.

Zaistniałe okoliczności dostarczyły bodźców do tworzenia oddolnych inicjatyw i grup wzajemnej pomocy. Okazało się jednak, że nieodpłatna praca społeczna na dłuższą metę nie była trwałym sposobem rozwiązania problemu. Pojawiały się coraz częstsze przypadki „wolontariatu odpłatnego”, co prowadziło do komercjalizacji usług i degradacji relacji między wolontariuszami a ich podopiecznymi. Skutecznych rozwiązań organizacyjnych w dziedzinie opieki nad seniorami dostarczyły banki czasu, działające od 1995 roku pod nazwą Fureai Kippu.

W ramach nowej waluty seniorzy pomagali sobie nawzajem i zarabiali kredyty czasowe. Alternatywnie to członkowie rodzin w innych społecznościach zarabiali kredyty i przekazywali je swoim rodzicom mieszkającym w odległych regionach kraju. Użytkownicy mogli także zachować skumulowany kredyt na czas choroby lub starości i wówczas go wykorzystać. Badania pokazały, że osoby starsze wolały usługi świadczone przez wolontariuszy opłacanych przez Fureai Kippu niż tych opłacanych w jenach. Ponadto rozwiązanie to miało szereg innych pozytywnych skutków dla społeczność, takich jak budowanie relacji osobistych i więzi społecznych, poprawa zdrowia psychicznego i fizycznego uczestników, promowanie odpowiedzialności związanej z opieką nad osobami potrzebującymi.

W latach 1992-1998 liczba oddziałów Fureai Kippu wzrosła ze 113 do 302. Ich rozwój znacząco ograniczyła podpisana w 1997 r. przez rząd japoński ustawa o ubezpieczeniach pielęgnacyjnych. Jednak gdy w 2005 r. okazało się, że rozwiązanie rządowe generuje gigantyczne koszty i obejmuje opieką jedynie niedużą część wszystkich seniorów, zainteresowanie Fureai Kippu znowu odżyło. Ostatnie szacunki wskazują na istnienie blisko 400 centrów.

Pomimo, że Fureai Kippu nie stało się uniwersalnym panaceum na problemy polityki senioralnej, było i jest wartościowym i niezbędnym dodatkiem do innych form opieki. Przede wszystkim jednak, pomimo swojej ograniczoności w czasie i przestrzeni, pokazało, że globalny system finansowy nie jest jedynym możliwym i kompletnym tworem, ale że jest wynikiem twórczej działalności człowiek, posiadającego zdolność do budowania systemów alternatywnych, pozwalających na zachowanie ciągłości wymiany między poszczególnymi uczestnikami życia społeczno-gospodarczego, pomimo pozornego braku przychylności systemu globalnego względem nich.

Święty Augustyn w swojej teorii ekonomii, usuniętej z programów nauczania na wyższych uczelniach, włącza w relacje międzyludzkie element miłości, dzięki czemu pozwala zrozumieć gospodarkę jako twór nieustannie otwarty i dynamiczny, bowiem poruszany nie za sprawą ograniczonego i zamkniętego systemu finansowego, ale za sprawą twórczości ludzkiej, nieograniczonej w swoich środkach. Jej uwzględnienie w analizach ekonomicznych na szczeblu osobistym, w gospodarstwach domowych i w gospodarkach narodowych pozwala na kreatywne wykorzystanie czasu i doświadczenia recesji, w różnych jej przejawach.

Autor: Anna Woźniak

Tekst ukazał się w magazynie Patriotyzm Gospodarczy, dodatku do “Gazety Polskiej Codziennie” z dn. 29 października 2020 r. (magazyn ukazuje się w każdy ostatni czwartek miesiąca).

Ilustracja: Św. Augustyn, autor: Philippe de Champaigne (Public Domain)




Ona zetrze głowę twoją

ks. Władysław Chotkowski, 1904 r.

Kazanie z okazji 50-lecia ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu na Wawelu w Krakowie

Położę nieprzyjaźń między tobą a między niewiastą i między potomstwem twoim a potomstwem jej; ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej. [Moj 3, 15]

Tak brzmi pierwsza nasza ewangelia, protoewangelia świata całego; pierwsza dobra nowina, pierwszy promień nadziei, rozjaśniający zaranie dziejów ludzkości, wśród pomroki smutku, strachu i lęku, jaka pokryła ją z chwilą, gdy wywołała na siebie karę Bożą. Bóg, karzący nieposłuszeństwo pierwszych ludzi, wypędzający ich z raju szczęścia i rozkoszy na pracę, mozół, trud, nędzę, niedostatek i walkę o byt, o utrzymanie życia, jako sprawiedliwy sędzia i pan obrażony, pokazuje się równocześnie jako ojciec miłosierny swoim dzieciom i obiecuje im przyszłe zbawienie, wyzwolenie spod władzy szatana, skruszenie pęt i więzów jego niewoli, w którą potrafił zdradziecko usidlić człowieka za pomocą niewiasty. Zapowiada w miłosierdziu swoim nieprzebranym zwycięstwo nad szatanem, klęskę jego i przegraną, którą poniesie od niewiasty, bo chociaż podstępnie przez nią zwyciężył, to jednak kiedyś ona zetrze głowę jego, a on: „czołgać się i ziemię jeść będzie po wszystkie dni żywota swego” a „czyhać będzie na Piętę jej”.

Proroctwo to samego Boga przepowiada więc nieprzyjaźń nieubłaganą, wojnę bez zawieszenia broni, walkę nieustającą zwycięskiej niewiasty, nad wijącym się we wściekłej nienawiści duchem złym i czyhającym bezustannie na to, żeby żądłem zemsty ukąsić piętę, która głowę jego depce. — Warunki tej walki zdają się być nierówne, bo słaba niewiasta ma sprawę z potężnym duchem ciemności i całą falangą jego sług, również podstępnych jak on, przebiegłych a chytrych duchów.

On zowie się „Lucifer“ czyli światłonośny i zawsze umie sobie nadawać pozory takie, jakby walczył przeciwko ciemnocie, a niósł wysoko pochodnię rozumu, kaganiec oświaty i hasło postępu. On gra na ludzkiej duszy jak mistrz biegły i wprawny, podniecając zmysły człowieka potrójną żądzą: pożądliwości oczu, pożądliwości ciała i pychy żywota. On kłamcą jest i mówi o sobie: „będę kłamliwym duchem w ustach wszystkich”, rodzi też: „kłamliwe nasienie”.

Sam od wieków odrzuciwszy jarzmo Boże, powiedział: non serviam — „nie będę służył” — a jako pierwszych rodziców naszych uwiódł do nieposłuszeństwa obietnicą, że będą „jako bogowie” wolni, tak zawsze ludziom obiecuje wolność, a daje w rzeczywistości sromotną niewolę. Obiecuje skarby i rozkosze, władzę i chwałę, „jeśli się pokłoni przed nim”, ale on sam biedny jest i nic dać nie może, krom duchowej nędzy i haniebnego poniżenia godności ludzkiej. Obiecuje świadomość dobrego i złego, poznanie wyższe i rozum doskonalszy, jak obiecywał pierwszym rodzicom naszym w raju, a daje stokroć gorsze zaślepienie i obłęd, zwątpienie i rozpacz. Obiecuje życie, a daje śmierć.

Naprzeciw niego „Służebnica Pańska”, bo tak się nazwała Maryja. Pokora ją znamionuje i gotowość służenia Bogu, spełniania Jego woli. Uboga i skromna, cicha i niewinna, a nade wszystko cnotliwa i czysta dziewica. W tym jednak pierwszy Jej tryumf i największe zwycięstwo, że wzięła przywilej i łaskę osobną, mocą której na duszy Jej nie zaciężył nigdy grzech, a przeto nigdy nie była poddaną władzy szatana. Albowiem tajemnica wcielenia Bóstwa, mogła się dokonać tylko w łonie przeczystym i nieskalanym. Tam nie mógł nigdy panować szatan, gdzie miał Bóg mieszkać.

Jako więc Ewa, „matka żyjących”, poczęła się bez grzechu i niepokalana wyszła z rąk Stwórcy, tak i nowa „matka żyjących” musiała jej być równa, a niższą być nie mogła. Tamta nie straciła wprawdzie przez grzech godności macierzyństwa, ale macierzyństwo jej stało się nieszczęsnym, a potomstwo nieszczęśliwym. Natomiast Maryi macierzyństwo miało być błogosławione, bo stała się matką żyjących w łasce, rodzicielką „ludu doskonałego”, który ewangelista zowie plebs perfecta.

Lat mija właśnie pięćdziesiąt, od kiedy papież Pius IX, ogłosił światu katolickiemu dogmatyczną definicję tej odwiecznej wiary w Niepokalane Poczęcie Najśw. Panienki. Ze wszystkich ambon całego świata katolickiego, czytano tego dnia bullę tegoż papieża Ineffabilis, przetłumaczoną na wszystkie języki, którymi mówią ludy chrześcijańskie. Byłem wtedy chłopcem w gimnazjum, kiedy katecheta odczytawszy bullę, dodał te słowa: możemy sobie powinszować, żeśmy dożyli dnia tak radosnego. I my sobie dzisiaj możemy powinszować, żeśmy dożyli tego półwiekowego jubileuszu, a ja prawdziwie szczęśliwym się czuję i dziękuję Bogu, że mi pozwolił dożyć tej radosnej dla całego świata chwili, i że mi dane było głosić chwałę Maryi.

Pół wieku jest niczym wobec wieczności, ale właśnie to ostatnie półwiecze znamionuje tak zacięta nienawiść i zawzięta walka złego ducha, jakby spotęgowana złość nim miotała od chwili, gdy wiara całego chrześcijaństwa w Niepokalane Poczęcie, jako obowiązujący w sumieniu artykuł naszego wyznania, została ogłoszona. Rzekłbyś, bramy piekielne zebrały wszystkie moce, aby zwalić Kościół Chrystusowy i Stolicę Piotrową, za to, że najwyższa cześć oddana została Najśw. Panience.

Dlatego postawiłem sobie zadanie, żeby w nauce dzisiejszej przedstawić krótki obraz tej wojny, którą szatan toczył po wszystkie czasy, czyhając na to, aby przeszkodzić dziełu odkupienia, żeby je zwichnąć i skrzywić, a ludziom jak najwięcej zaszkodzić. Albowiem chodzi mu o nas każdego z osobna, o dusze nasze, bo my w tej wojnie udział bierzemy i musimy z nim walkę podejmować. Przeto celem tej nauki głównym, zadaniem i zamiarem jest przypomnienie tych dróg, którymi nieprzyjaciel dusz naszych chodzi i środków, których w walce używa, a zachęcenie do czujności, męstwa chrześcijańskiego i wytrwałości.

Tak, jak szatan walczy potrójną bronią: pożądliwością ciała, pożądliwością oczu i pychą żywota, tak i nam bronić się trzeba i zastawiać potrójną tarczą wstrzemięźliwości i czystości, miłości i miłosierdzia, pokory i posłuszeństwa w służbie Bożej. W tej walce stoimy wszyscy pod chorągwią Niepokalanej Dziewicy, która zwycięstwo odniosła nad szatanem i z Nią mamy kiedyś dzielić radosny tryumf i zwycięstwo, tam gdzie Ona króluje nad aniołami. Ten Jej jubileusz uroczysty, winien przeto być dla każdego z nas zachętą i umocnieniem, utwierdzeniem w nadziei i pewności zwycięstwa. Ażeby zaś ta nauka posłużyła na ten cel, prośmy przyczyny naszej Królowej, pozdrowieniem, któreśmy czytali w dzisiejszej ewangelii św., Zdrowaś Maryja!

I.

Szatan słyszał proroctwo Boże i obietnicę daną ludziom w raju, bo do niego były te słowa zwrócone, więc też wytężył wszystkie siły, aby zapobiec swojej klęsce, zachować głowę od starcia. Wszystko też czynił, aby ludzkość od Boga odwrócić i od przyszłego Zbawiciela, a przyznać trzeba, że działał chytrze, przebiegle i mądrze, tylko pracował daremnie, bo walczył przeciwko Bogu. Nienawiść nim kierowała, a wszystko co z nienawiści poczęte, musi iść w niwecz. Zobaczymy jak działał przez pychę żywota.

Jak niewiastę w raju ujął kłamliwą obietnicą: „będziecie jako bogowie”, tak wszystkim mocarzom pogańskim podsuwał pragnienie założenia uniwersalnej monarchii, a obłęd wielkości wywoływał tak wielki, że przepisywali poddanym, w co wierzyć mają. Nawet piec ognisty kazał jeden z nich mieć za boga, a matkom palić dzieci, na jego chwałę. Powstawały więc uniwersalne monarchie: babilońska, asyryjska, perska, których granice miały objąć cały świat, aż na gruzach ich powstało mocarstwo rzymskie. Wtedy cesarze rzymscy nawet uwierzyli w to, że są bogami i posągom swoim kłaniać się kazali. Nic więc dziwnego, że chrześcijańskiej religii nie tylko nie przyjęli, ale że chrześcijan karali śmiercią głównie za obrazę majestatu, dlatego, że ich jako bogów czcić nie chcieli.

Ten obłęd wielkości państwa i uniwersalnej monarchii, opanował także umysły żydów. Oni wierzyli wprawdzie do ostatka, że przyjdzie do nich Mesjasz, ale byli przekonani, że zburzy państwo rzymskie, a utworzy uniwersalną monarchię żydowską. Mógł więc szatan tryumfować, bo wiedział, że żydzi nie przyjmą Mesjasza, który o wojnie nie myślał, a mówił, że królestwo Jego, nie jest z tego świata.

Potężniej może jeszcze i skuteczniej działał szatan przez pożądliwość ciała i doprowadził do tego, że cały kult religijny, całe nabożeństwo polegało w pogaństwie na rozpuście, na bezecnym, wytartym, bezczelnym bezwstydzie, o którego szczegółach z tego miejsca świętego nawet wspomnieć się nie godzi. Rzymianie bronili się pierwotnie przeciwko temu i jak świadczy św. Augustyn, arcykapłan rzymski Scipio Nasica opierał się zaprowadzeniu przedstawień scenicznych, na których bogów czczono przez rozpustę, uległ jednak dlatego, że bogi rzekomo same tego się domagały, celem odwrócenia zarazy, która wówczas grasowała. Opowiada też św. Augustyn, że chłopcem będąc, przypatrywał się uroczystościom pogańskim, odbywanym na cześć „Dziewicy i Matki“, którą zwano „Niebianką“ „Caelestis“. Pieśni śpiewane na cześć tej bogini były tak szpetne, że nie tylko żadnej matce senatora lub plebeusza, ale nawet samych histrionów matce nie godziło ich się słuchać. Prawda, mówi dalej, że każdy człowiek by się cieszył, gdyby jego matce oddawano cześć publiczną, ale pewnie by się wyrzekł takiego zaszczytu, jeśliby jej miano oddawać cześć tak haniebną przy której by uszy musiał zatykać razem z rodziną i dziećmi. Rzymianie też początkowo brzydzili się tymi uroczystościami tak dalece, że nawet histrionów, wykluczyli od praw obywatelskich i nie zaliczyli nawet do najniższej klasy plebeuszów. Jeszcze bezwstydniejsza była jednak cześć oddawana na Wschodzie tejże bogini, którą w Kartaginie zwano Caelestis Astarte, u Fenicjan Astarte, a dalej Cybele Melito, a którą uważa no za boginię żyzności i obfitości.

Jeśli jednak bogom miał służyć bezwstyd i rozpusta za cześć i nabożeństwo, to łatwo pojąć w co się musiał obrócić wstyd niewieści, który jest jedyną tarczą i obroną ich godności. Więc też nic dziwnego, że niewiasta zeszła w pogaństwie na najniższy szczebel poniżenia, hańby i pogardy, stała się wreszcie narzędziem rozpusty, niewolnicą zachcianek i pomiotłem społeczeństwa, a tak dalece zatraciła poczucie godności, że nawet żony cesarzów zyskały smutną sławę nierządnic i wszetecznic.

Daremne były surowe ustawy rzymskie, które miały strzec czystości obyczajów, skoro pożądliwość ciała zapanowała powszechnie.

Żydzi mieli jeszcze surowsze prawa obyczajowe, nawet karę śmierci na wiarołomne niewiasty, a mimo to rozpusta zapanowała pomiędzy narodem izraelskim do tego stopnia, że historyk żydowski Józef Flawiusz nazywa Jerozolimę miejscem takiego zepsucia, iż gdyby Rzymianie nie byli jej zburzyli, chyba by ziemia ją była pochłonęła, lub ogień niebieski spalił, jak Sodomę i Gomorę.

Szatan mógł więc tryumfować, bo doprowadził w całym świecie ród niewieści do takiego stopnia poniżenia i hańby, że nie potrzebował się obawiać. Taka niewiasta nie zetrze jego głowy, która jest niewolnicą i powolnym narzędziem rozpusty.

Ale i trzecim jeszcze działał środkiem tj. pożądliwością oczu, czyli chciwością. Zbytek i rozpusta rodzą zawsze lenistwo i wstręt do pracy, za czym idzie samolubstwo i chciwość, brak sprawiedliwości i ucisk, wyzysk biedniejszego i ździerstwo u jednych, a nienawiść i chęć odwetu u drugich. Nie dziw więc, że w pogaństwie wyrodziły się opłakane stosunki społeczne: samolubne bogactwo u jednych, a nędza bezgraniczna u drugich. Miary nieszczęścia dopełniło niewolnictwo, a po stłumieniu ich rewolucji i usiłowań szlachetnych Grachów, już nic nie mogło uratować społecznego porządku. Na nic się nie zdały mądre ustawy cesarza Augusta, skoro ducha obywateli zatruło samolubstwo.

Dla żydów wydał Mojżesz bardzo mądre ustawy, które miały zabezpieczyć naród od społecznego rozprzężenia, uratować równowagę posiadania, zapobiec podzielności gruntów. Rok szabaśny miał co siedem lat przynosić ulgę ubogim, rok jubileuszowy miał umarzać długi, przywracać własność i wolność podupadłym; ale na nic się nie zdały doskonałe ustawy, gdy chciwość wzięła przewagę i samolubna pożądliwość oczu. Nawet arcykapłani, jak świadczy Józef Flawiusz, zdzierali Lewitów tak, że ci z głodu umierali i nędzy.

Wytworzył się i tutaj nędzny proletariat, a szatan mógł tryumfować, bo wiedział, że taki nędzą spodlony lud nie uzna Mesjasza, który przyjdzie na świat taki biedny, że aż w stajence ujrzy światło dzienne. Ten lud chciał Zbawiciela okrzyknąć królem, kiedy się najadł cudownie rozmnożonymi Chlebami, ale nazajutrz odwrócił się od Niego, kiedy Chrystus Pan wytłumaczył ten cud, jako zapowiedź Najśw. Sakramentu.

II.

W takiej chwili, kiedy szatan mógł być bezpieczny, że przepowiednia w raju się nie sprawdzi, odezwało się pozdrowienie anielskie do Dziewicy, od wieków upatrzonej: „Zdrowaś, łaski pełna”. Dziewica stała się Matką, a przez błogosławiony owoc żywota, stała się błogosławioną między niewiastami wszystkich narodów i wszystkich pokoleń. Jej odpowiedź dana archaniołowi: „oto ja służebnica Pańska”, stała się hasłem niewiast chrześcijańskich. Stając się służebnicami Boga, przestają być niewolnicami szatana „i wszelkich spraw jego”, odzyskują wolność, godność i cześć niewieścią, którą przezeń w pogaństwie utraciły. „Służebnica Pańska” Ancilla Dei oto zaszczytna nazwa, która oznacza już w pierwszym wieku chrześcijaństwa dziewice i wdowy poświęcające się służbie Bożej, ślubujące dziewictwo i czystość, a chrześcijanie tak wysoko cenią i taką czcią je otaczają, że niewolnice stają się pań swoich siostrami, jak pisze św. Hieronim. „Służebnicom Pańskim” zdobi nawet biskup głowy odznaką czci, małą mitrą (mitrella) i w kościele wyznaczone mają osobne miejsce, w czasie nabożeństwa.

Nieoceniony też jest wpływ niewiast na rozwój chrześcijaństwa. Począwszy od tych, które z wdzięczności za to, że „były uzdrowione od duchów złych i chorób”, służyły Zbawicielowi i dwunastu apostołom „z majętności swoich”, opatrując codzienne potrzeby; które nie odstąpiły Zbawiciela, wtedy gdy uciekli uczniowie, lecz idąc za Nim na Golgotę „płakały i lamentowały” i pierwsze śpieszyły do grobu, żeby ciało Jego namaścić: zawsze niewiasty pobożne służą i pomagają w rozkrzewianiu wiary. W listach Pawła św. uwiecznione są imiona chrześcijańskich niewiast, które nie tylko apostołowi ułatwiły prace apostolskie, ale nawet życie ratowały.

Tak znane jest imię Lidii w mieście Filipii, której dom służył za pierwszy kościół w Macedonii; Pryscyllii w Koryncie, która z mężem swoim za duszę Apostoła „szyję nastawiała”; pozdrawia też Apostoł w listach swoich: Ewodję, Syntychę, Maryję, „która wiele pracowała”, Tryfenę i Tryforę, „które pracują w Panu”, Persydę najmilszą, „która wiele pracowała w Panu”, Julię Olimpiadę i „wszystkie święte, które z nimi są”. Tak samo w Rzymie ułatwiły świątobliwe niewiasty prace apostolskie św. Piotrowi, a Pudencja dom swój na wzgórzu Viminalis oddała na pierwszy kościół chrześcijański. Bogate patrycjuszki rzymskie oddawały swoje ogrody na cmentarze i katakumby, w których się chrześcijanie gromadzili na nabożeństwo w czasie prześladowań; one same pomagały w nawracaniu pogan tak, że papież Urban nazwał je „służebnicami Chrystusowymi, które jak pszczoły pracowite służą”. Świątobliwe niewiasty rzymskie grzebały ciała Apostołów i męczenników i z tego głośne są w chrześcijaństwie imiona: Plautilli, Domitilli, Ireny, Lucyny.

Największe wrażenie wywierało na ludzie pogańskim męczeństwo dziewic rzymskich, dostojnego rodu, które ślubowawszy dziewictwo odrzucały rękę prefektów i pretorów, za co przez zemstę ich, na tym sroższe były skazywane tortury. Męczeństwo takich dziewic chrześcijańskich młodych, pięknych i bogatych, które nieraz trwało kilka dni, zgromadzało tysiączne tłumy, które patrzały z razu z ciekawością, potem z podziwem i wzruszeniem, a wreszcie z wiarą w prawdziwość religii chrześcijańskiej. Dlatego Kościół wymienia w Kanonie Mszy św. imiona dziewic, których panieństwo ozdobiła korona męczeństwa, jak: Felicyta, Perpetua, Agnieszka, Łucja, Cecylia, Anastazja. To jest bowiem probież prawdziwej religii, że rodziła takie „Służebnice Boże” czyste i niewinne. — Dlatego św. Ambroży wykazywał upadek zupełny pogaństwa właśnie w tym, że za jego czasów mogli poganie w Rzymie z trudem tylko znaleźć siedem dziewcząt, które chciały na czas krótki zobowiązać się do zachowania czystości i pełnić służbę przy świętym zniczu w świątyni Westy, podczas gdy chrześcijańskie klasztory panieńskie liczyły już wówczas po dwieście i więcej dziewic.

Przez niewiastę przyszedł na ludzkość grzech i upadek, ale z chwilą, gdy obiecana przez Boga niewiasta starła głowę szatana, przyszło przez Nią odrodzenie. Zawsze też i wszędzie to się powtarza, że im szlachetniejsze są i doskonalsze niewiasty, tym szlachetniejszy i dzielniejszy jest naród. Wszyscy też najwięksi Ojcowie Kościoła zawdzięczają swoją świętość matkom swoim. Tak św. Bazyli Wielki ze czcią wspominał swoją babkę Makrynę i matkę Emelię, św. Grzegorz Nazjanzeński matce swej Nonie zawdzięczał świętość, św. Jana Złotoustego wychowała świątobliwa matka Antuza; cały świat chrześcijański czci św. Monikę, matkę św. Augustyna, św. Grzegorz Wielki wychowany był przez matkę św. Sylwię. — Te niewiasty chrześcijańskie wzbudzały nawet w poganach taki podziw, że sławny retor Libaniusz, nauczyciel św. Chryzostoma zawołał: jakież to wielkie niewiasty mają ci chrześcijanie!

Ale szatan nie dawał jeszcze za wygraną i właśnie wtedy, gdy pogaństwo już chyliło się gwałtownie do upadku, stało się podobne do trupa, którego trujące wyziewy rozsiewają spustoszenie. Pożądliwość ciała szerzyła się tak gwałtownie, że zarażała nawet społeczeństwo chrześcijańskie, mianowicie w Rzymie — wtedy to właśnie, na początku piątego wieku, kiedy żył św. Hieronim, zawdzięczało rzymskie społeczeństwo odrodzenie wielkiej liczbie świętych niewiast, dostojnego rodu, które przywdziały suknie zakonne i pod kierunkiem tegoż Ojca Kościoła wiodły życie świątobliwe. Wielkie wrażenie wywołało to, że ślubowała Bogu służbę dziewica głośna z urody i majątku Demetrias, którą zwano pierwszą w państwie rzymskim „in toto orbe romano prima”. Tak samo „Służebnicami Pańskimi“ były obie Melanie, Marcela, Principia, Asella, Paulina i Paula jej córka, Fabiola, Laeta, Eustochium. Listy, które św. Hieronim do nich pisywał mają do dziś sławę, jak np. list jego do Aselli o wychowaniu córki, który jest pierwszą rozprawą na polu pedagogii chrześcijańskiej.

Wśród powszechnego zepsucia, jakie w Carogrodzie szerzył w tym czasie dwór cesarzowej Eudoksyi, znalazł św. Jan Chryzostom pomoc w świątobliwych niewiastach jak Olimpia. One też pośredniczyły w korespondencji, którą utrzymywał z duchowieństwem, kiedy został wygnany, one też wymogły na cesarzu, że pozwolił sprowadzić zwłoki świętego wygnańca do stolicy, że ten powrót jego stał się tryumfem cnoty nad zepsuciem. Cały Helespont gorzał od świateł, gdy zawijał statek z trumną św. Chryzostoma, a gdy tysiączne tłumy wprowadziły trumnę do katedry dwunastu Apostołów, wtedy cesarz Teodozy padł przed nią na kolana i błagał Świętego o przyczynę u Boga za duszę tej, która była nieszczęścia przyczyną.

Wszystkie też ludy chrześcijańskie czczą jako patronki swoje niewiasty święte, przez które światło wiary pomiędzy niemi zajaśniało, których miłosierdzie ochroniło je od nieszczęść, od zguby i niedoli. Szereg ich nieprzerwany ciągnie się przez wszystkie wieki. — Tak czci Francja św. Klotyldę, za której sprawą Chlodwik przyjął chrzest św., czci Gertrudę i Godulę, ciotkę i siostrę Pepina, Radegundę, zakonnicę, królewskiego rodu, Biankę, matkę św. Ludwika. Irlandia czci św. Brygidę, która w V wieku ułożyła regułę dla klasztorów panieńskich. Anglia czci św. Bertę, Edilbergę; Hiszpania Indegondę, Rigontę, zwaną Bado; Ruś Olgę. Ale są też ludy, które nie wydały żadnej świętej niewiasty i nie mogą się niemi poszczycić ani Moskale, ani Prusacy.

Naszemu narodowi dała Opatrzność „Służebnice Pańskie” w chwilach, kiedy najstraszniejsze burze nad Polską zawisły, kiedy szatan przez chciwość oczu i pychę żywota wywołał niezgodę, waśnie i domowe wojny, kiedy Piastowicze w bratobójczych walkach wydzierali sobie pojedyncze dzielnice, kraj pustoszyli, a lud doprowadzili do ostatniej nędzy. Dziwnie wielka liczba świętych księżniczek pojawiła się wtedy, a wszystkie niosły pokój, uśmierzenie waśni, a ulgę w niedoli biednemu ludowi. Komuż nieznane imiona świętych Jadwigi, Salomei, Kingi, Grzymisławy, Jolenty, Bronisławy. — Klasztory założone przez te święte panie przetrwały do naszych dni. Założony przez św. Bronisławę istnieje pod Krakowem na Zwierzyńcu, a na górze, kędy święta szukała samotności, usypał naród kopiec pamiątkowy bohaterowi, „co blaskiem kosy — podniósł swe imię w niebiosy” i bronił sławy narodu wśród upadku i pogromu. Klasztor założony przez św. Kingę był już zniesiony (1781) ale PP. Klaryski przeczekały trzydzieści lat, aż im dalej istnieć pozwolono. Założony przez bł. Jolentę klasztor PP. Klarysek w Gnieźnie został zniesiony przez rząd pruski i służył za schronienie dla wszystkich panien zakonnych z poznoszonych klasztorów, aż ostatnią z nich przenieśliśmy do grobu r. 1867. — W sześć lat potem rozpoczęło się prześladowanie Kościoła w Prusach, jak zawsze i wszędzie, od wypędzania „Służebnic Pańskich”.

Te klasztory panieńskie dawne Klarysek, Benedyktynek, Norbertanek i później przez nasze królowe sprowadzane: Wizytek, Sakramentek, Kanoniczek, Szarytek przynosiły społeczeństwu nieobliczone i nieprzepłacone korzyści, bo pielęgnowały chorych, opiekowały się sierotami i wychowywały dziewczęta; a przez dobre wychowanie niewiast, szerzyły w narodzie cnotę i pobożny obyczaj. One wszystkie przechowywały gorącą miłość i cześć do Najśw. Panienki, która nigdy nie ustawała w naszej ojczyźnie.

W ślad za dziewictwem idzie w chrześcijaństwie czystość małżeńska, bo dopiero Chrystus Pan wyniósł małżeństwo do godności sakramentu i nadał mu nierozerwalność jako podstawę. Małżeństwo też jest węgielnym kamieniem społecznego ładu, ochroną dobrego wychowania dzieci, jak to ostatnimi czasy pięknie wyłożył papież Leon XIII w encyklice swojej: Arcanum. Przeczuwali to jego znaczenie Rzymianie i wydawali różne ustawy celem obrony małżeństwa (lex Scatinia, lex Julia i Papia-Popea), lecz na nic się nie zdadzą najlepsze prawa, tam gdzie weźmie górę pożądliwość ciała. Nic więc dziwnego, że właśnie od czasu ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, wytężył szatan wszystkie siły, aby podkopać chrześcijańskie małżeństwo i nierozerwane węzły rozerwać. Dlatego też w miejsce sakramentu zaprowadzono umowę na wypowiedzenie, związek niepewny i niestały, bo tylko sądowym kontraktem zawierany i sądowym rozwodem rozerwalny. A chcąc zniweczyć chrześcijańskie cnoty niewiast: pokorę, skromność, cichość, wstydliwość i niewiestność, poczęto głosić teorie „emancypacji“ kobiet z więzów i zależności, od rzekomego jarzma i niewoli. Prawią jej o wolności dzisiejsi przywódcy socjalistów, nawet o „wolnej miłości” i całe księgi piszą o tej sprawie, jaką kobieta ma być w wymarzonej przyszłości. Ależ — ona była aż nadto wolną w pogaństwie! Niczym się, żadnymi względami nie krępowała, a przecie zeszła do najniższego stopnia hańby i stała się w rzeczywistości spodloną niewolnicą!

O Niepokalana Panienko! oby ten jubileusz był przypomnieniem dla niewiast polskich, że tylko cnota daje im królewski diadem na czoło, że tylko służenie Bogu daje im prawdziwą wolność i panowanie rzeczywiste nad sercami męskimi.

III.

Jedna broń i jeden sposób walki nie wystarczał szatanowi, więc chociaż działał zawsze skutecznie przez pożądliwość ciała, chwytał się jeszcze innego środka, mianowicie podburzając pychę rozumu i pychę żywota. Prawda, że rozum ludzki okazał się niedołężnym, gdy porzuciwszy światło Bożego objawienia zeszedł na takie manowce, iż religia pogańska, którą sobie ułożył i wymyślił, była pełna niedorzecznych sprzeczności. Wykazywał to bardzo umiejętnie i trafnie św. Augustyn na dziele Varrona, który ułożył pewien system teologii pogańskiej, ale sam sobie nie umiał dać rady z nieprzeliczonym mnóstwem bogów mniejszych i większych i maluczkich.

Nic też dziwnego, że myślący ludzie pomiędzy poganami, przestali całkiem wierzyć w swoje bogi i świątynie pogańskie świeciły coraz bardziej pustkami. „Deserta templa” — opuszczone świątynie, oto skarga Plinjusza, szlachetnego Rzymianina, powtarzająca się coraz częściej. Ponieważ zaś duch ludzki czuje zawsze potrzebę wiary, jeśli nie jest spodlony pożądliwością ciała, przeto urok religii chrześcijańskiej pociągał bardzo wielu. Z drugiej strony jednak zrażało ich żądanie Kościoła wiary w tajemnice objawionej przez Boga religii, podczas gdy oni tajemnic żadnych uznawać nie chcieli. Opierała się temu pycha rozumu, który był przyzwyczajony do badań filozoficznych i wszystkiego chciał rozumem dochodzić, a nie chciał upokorzyć się i wierzyć w tajemnice dla rozumu niedocieczone. Tym się też tłumaczą tak liczne herezje, które już powstały w pierwszym wieku chrześcijaństwa i ciągnęły się długim i nieprzerwanym szeregiem przez następne wieki, bo tajemnice wiary przez filozofię pogańską wytłumaczyć i objaśnić usiłowali.

Jednakże najgroźniejszym wrogiem chrześcijaństwa w pierwszych wiekach była magia, czyli czarnoksięstwo. Niedaremno też Szymona czarnoksiężcę, który od apostołów chciał za pieniądze kupić dar czynienia cudów, nazwano ojcem wszelkich herezji. Diabeł ratował ginące pogaństwo, aby opuszczone świątynie na nowo za pełnić, a demony nawet małpowały kult religijny chrześcijański, jak świadczy obrońca chrześcijaństwa św. Justyn, męczennik. Gusła, czary, cudy, uzdrawiania, wyrocznie, nadawały nowy powab konającemu pogaństwu i dlatego też demony doznawały osobnej czci u pogan, jak to obszernie wykazuje św. Augustyn. Te diabelskie sztuczki trwały do piątego wieku, mianowicie w tzw. eleuzyńskich misteriach, dopóki Gotowie pod Alarykiem nie zburzyli tej świątyni. Ale wpływ magii był tak niebezpieczny i zgubny, że wedle św. Chryzostoma, potrzeba była prawdziwego męstwa chrześcijaninowi, aby się oprzeć różnym gusłom, wróżbom i zamawianiom, nie nosić jakiego talizmanu, lub amuletu pogańskiego.

To jawne działanie diabła nikło jednak, gdy jasne, słoneczne światło wiary, rozproszyło ciemnej i czarnej sztuki tajemnice. Szatan stał się tylko jeszcze postrachem chrześcijan, a Luter sam opowiada o sobie, że nie tylko widywał diabła i kałamarzem nań rzucał, ale że mu po nocach spać nie dawał i dysputowaniem straszliwie dokuczał. Później jednak wyznawcy Lutra przestali wierzyć w diabła i jakoś poszedł w zapomnienie, a nawet w pośmiewisko. — Rzekłbyś: przegrał sprawę. Ale przysłowie mówi, że diabeł nie śpi.

Kiedy Pius IX ogłosił dogmat Niepokalane go Poczęcia, zaczęła się naraz wzmagać cześć szatana, jako wroga papieża i Boga. — Zabrać Rzym papieżowi i uczynić go stolicą zjednoczonych Włoch, oto hasło, które zajęło umysły wszystkich nieprzyjaciół Kościoła, a wykwitem nienawiści było to, że w dziesięć lat po ogłoszeniu chwały Najśw. Panienki, zaczęto śpiewać we Włoszech hymn na cześć szatana. Ułożył go najsławniejszy nowoczesny włoski poeta, a śpiewano go na melodię ulubionej i znanej powszechnie pieśni o św. Łucji.

Hymn ten głosił światu, że miecz, którym św. Michał niegdyś zwyciężył szatana, już zardzewiał, a teraz szatan odniósł nad Bogiem zwycięstwo. Przeto precz klechy z kropidłem i pieśniami! Szatan zwycięski już się nie cofnie, a jako Luter zdarł habit zakonny, tak i myśl ludzka zrzuciła teraz więzy i pęta duchowne; niech żyje szatan zwycięski!

Z tym hymnem bluźnierczym na ustach szli Włosi na Rzym. Więc jako wojsko szatana wydzierali własność papieżowi, przekonani, że tym samem zburzą jego władzę i panowanie, a jako następcy Lutra zaprzeczali prawdy katolickiej wiary, bo pycha rozumu nigdy się nauczycielskiej powadze poddać nie chce. Tymczasem papież został czym był, a fałszywość nauki Lutra mimo woli tym śpiewem wykazali. Luter bowiem uczył, że papież jest antychrystem, a wziął tę naukę od innych.

Już w średnich wiekach dowodziły socjalistyczne sekty Waldensów, Albigenzów, Beguinów itd., że papież jest „mistycznym antychrystem”. Zbuntowane mnichy tzw. Braciszkowie „Fratricelli“ wprost nawet nazywali awiniońskiego papieża Jana XXII misticus antichristas. Pochwycił to więc Luter i podawał za prawdę tak dalece, że nawet w „Szmalkaldzkich artykułach” przyjęto to, jako artykuł wiary protestanckiej, że papież jest antychrystem.

Tak samo uczył Kalwin i twierdził, że każde dziecko o tym wie, iż papież jest antychrystem. Nie spostrzegli się więc nowocześni czciciele szatana we Włoszech, że mieniąc się następcami Lutra, naukę jego obalają, bo przecież by szatan nie walczył sam ze sobą. Ta „satanolatria“, cześć szatana, była wielkim jego tryumfem, a choć jej się Włosi nieco wstydzić poczęli, to jednak do panowania diabła wielce się przyczynili. Dlatego też następca Piusa IX, papież Leon XIII przepisał całemu światu katolickiemu modlitwę, którą kapłan po Mszy św. odmawia, a w niej prosimy Pana Boga, aby kazał św. Michałowi strącić do piekieł szatana i złe duchy, które harce w świecie wyprawiają. — Ten też papież zapowiedział uroczysty jubileusz Niepokalanego Poczęcia, Tej, która starła głowę szatana, aby w sercach wiernych obudzić ufność i wiarę, że szalone zamachy, jakie szatan, po ogłoszeniu dogmatu tego podnosi na Kościół, w niwecz się obrócą.

Chrystus Pan założył na ziemi Królestwo swoje, jako monarchię uniwersalną bez granic na całym świecie, a Stolicy swojego namiestnika na ziemi obiecał wieczne trwanie. Z natury musi być ta Stolica wolną, niezawisłą i niezależną od żadnej innej władzy, krom Pana Boga. Co więcej: musi być wyższą ponad wszystkie panowania, a wszelka władza ziemska musi jej ulegać w sprawach, dotyczących zbawienia dusz ludzkich. Żaden panujący nie może się wyłamywać z pod władzy „Klucznika niebieskiego”, bo usuwałby się sam od zbawienia. Ta niezwyciężona potęga „nigdy niezranionego bojownika” — jak sobór chalcedoński nazwał papieża — opiera się jednak na sercach wierzących i na pokorze papieża, który się od czasów św. Grzegorza Wielkiego nazywa: sługą sług Bożych servus servorum Dei. Ich obroną i patronką była zawsze Najświętsza Panna, oni też jej cześć zawsze szerzyli w świecie chrześcijańskim, aż jej najwyższy zaszczyt, jako artykuł wiary ogłosili.

Nic dziwnego, że nieprzyjaźń i nienawiść szatana do „Niewiasty”, zwracała się w pierwszym rzędzie przeciwko papieżom. Walczył zaś szatan wypróbowaną bronią pychy żywota, której w pomoc przychodziło samolubstwo narodowe. Zaczem w samych początkach istnienia, chciała pycha narodowa żydów, którzy przyjęli chrześcijaństwo, ograniczyć Kościół tylko na jeden naród żydowski, a wykluczyć od niego inne narody pogańskie.

Sam pierwszy papież, Piotr św., potrzebował nawet osobnego widzenia, żeby się pozbyć tego przesądu i przyjąć na łono Kościoła pierwszego poganina Korneliusza. Zrozumiawszy posłannictwo wszechświatowe Kościoła, założył stolicę w Rzymie, ale tutaj zapanował drugi błąd, jakoby chrześcijaństwo ograniczać się miało tylko na obszar państwa rzymskiego. Pojęcie religii uniwersalnej było tak przeciwne wyobrażeniom Rzymian, że wprawdzie cesarze zbudowali panteon dla wszystkich bogów całego ówczesnego świata, ale mimo to rozumieli, że każdy naród musi mieć osobną swoją, własną religię i swoje narodowe bogi. Dlatego filozof Celzus, jeszcze w drugim wieku wyśmiewał pojęcie chrześcijan, żeby wszystkie ludy mogły jedną mieć religię i jednego czcić Boga. Ten obłęd pogański rozwiały dopiero wędrówki ludów, bo papieże przyjmowali na łono Kościoła ludy, które wcale do państwa rzymskiego nie należały.

Został jednak drugi, gorszy błąd, odziedziczony po cesarzach pogańskich, z których każdy był zarazem arcykapłanem i tytułował się: „pontifex maximus”. Dlatego też cesarze carogrodcy, chociaż tytułu tego nie używali, chcieli jednak być panami Kościoła państwowego i religię mieć na swoje usługi. Zaczem poszło, że przeciwko papieżowi chcieli podnieść znaczenie biskupa carogrodzkiego, żeby w nim mieć wygodne narzędzie do swoich politycznych celów i dawali mu tytuł „biskupa państwa” „oikumenikos”. Cała ta „oikumene”, czyli państwo carogrodzkie, zniknęło już z powierzchni ziemi, a w stolicy jego zasiadł sułtan, ale stara pycha została i tytuł „oikumenicznego”, jak łachman próżnej pychy, służy do dziś dnia, oderwanym od jedności, carogrodzkim patriarchom. Jeden z nich ustanowił nawet w Moskwie „patriarchę” jako „trzeciego”, ale tam nawet ten tytuł zawadzał carowi Piotrowi Wielkiemu, bo sam chciał być głową cerkwi, panem sumień i nauczycielem „rządowej wiary”. Marny taki Kościół bez wolności, suchy konar taki, oderwany od stolicy Apostolskiej!

Papież musi być wolny i dlatego Opatrzność czuwała nad stolicą Piotrową, bo Rzym nigdy nie był stolicą cesarską, od kiedy Konstantyn W. przeniósł stolicę do Carogrodu. Cesarze zachodni, a następnie namiestnicy cesarscy mieszkali zawsze w Mediolanie, Akwilei lub Rawennie. W ten sposób Rzym stał się naprawdę stolicą papieży, bo od Grzegorza Wielkiego wykonywali już prawie sami rządy nad miastem. Tak się też stało, że mogli niezależnie i niezawiśle rządzić Kościołem, a jak niegdyś z głębi katakumb wysyłali rozkazy, a nawet groźby na cały świat, tak rozkazywali zawsze tym, którzy w pokorze chrześcijańskiej wiary za zwierzchników swoich ich mieli. Na cały świat wysyłali misjonarzy, a działalność to była tak wielka, że w piętnastym wieku odbudowali już stolice biskupie w Azji, gdzie chrześcijański Kościół zburzony był przez najazd muzułmański. Biskupami na stolicach tych byli zakonnicy, którzy śladem apostołów, krwią serdeczną, znojem i trudem nowe dzierżawy Kościołowi zdobywali. Papieżom też zawdzięcza cała zachodnia Europa cywilizację, ład społeczny i dobrobyt, a nade wszystko światło wiary.

Tymczasem w Carogrodzie Kościół w niewoli nie okazywał żadnej żywotności, a co najgorsza, kilku tamtejszych biskupów było nawet herezjarchami. Byli tacy, którzy przeczyli bóstwa Chrystusowi Panu, i był taki, który Najświętszej Pannie odmawiał godności Boga Rodzicy, aż wreszcie cesarze kazali niszczyć Jej obrazy. Cesarz Konstanty, zwany Kopronymos, wydał nawet dekret, zakazujący pod surowymi karami wzywania pomocy Matki Boskiej, a umierał wśród okropnych boleści, wołając: „Matko Boska ratuj!”

Wtedy byli już papieże panami Rzymu i państwa kościelnego, a wielkiej władzy swojej używali na szerzenie chrześcijaństwa po całym świecie. Głos ich, jako ojców chrześcijaństwa, wlewał nowe życie i szlachetne zapały w serca wszystkich ludów, dźwigał je, z upadku podnosił i uzacniał. Na głos ich szły wojska ludów chrześcijańskich za morza, aby Ziemię świętą i Grób Zbawiciela odbić z rąk niewiernych; papieże ratowali chrześcijaństwo przed nawałą Muzułmanów, którzy pod znakiem półksiężyca uniwersalną monarchię założyć chcieli, wszystkie zwycięstwa odniesione w świętych wojnach z Turkami przez wojska chrześcijańskie, przypisywali papieże N. Panience, ustanawiali na ich pamiątkę osobne święta Matki Boskiej i budowali Kościoły po zwycięstwach pod Lepanto, Wiedniem, Białogrodem. Dlatego w calem chrześcijaństwie przedstawiano Najśw. Pannę z półksiężycem pod stopami, kraje katolickie ogłaszały Ją swoją Królową, Węgrzy bili czerwone złote z jej obrazem.

Ale szatan nie spał i w XVI wieku udało mu się rozerwać jedność Kościoła zachodniego przez rewolucję kościelną, roznieconą przez saksońskiego mnicha apostatę. Ten podniósł dwojaki bunt: przeciwko papieżowi, jako nauczycielowi i najwyższemu rządcy Kościoła, bo z jednej strony postawił rozum jako najwyższe kryterium wiary i każdemu człowiekowi przyznał prawo tłumaczenia sobie Pisma św., a z drugiej strony wszystkim książętom i królom przyznał władzę papieży. On wyrzucił z Kościoła swojego ofiarę Mszy św. i Najśw. Sakrament, a co zatem idzie, odmówił czci Najśw. Pannie, ale nie przewidział, że jego wyznawcy pójdą jeszcze dalej i zaprzeczą Bóstwa Chrystusowi Panu. Stali się oni dzisiaj chrześcijanami bez Chrystusa.

Dlatego sobór trydencki, dając wykład katolickiej wiary przeciwko błędom luterskim, orzekł po raz pierwszy dogmatycznie wiarę w Niepokalane Poczęcie. W XVI wieku było to orzeczenie soboru potrzebne przeciwko protestantom, za naszych czasów stało się potrzebne przeciwko niebezpieczeństwu niemniej groźnemu tzw. liberalizmu katolickiego, Albowiem pycha rozumu, który odrzucił powagę nauczycielską papieża, zawiodła go na różne manowce błędów: racjonalizmu, deizmu, panteizmu, materializmu, a w błędne te koła wciągało też umysły katolickich myślicieli. Coraz bardziej ucierało się to zdanie, że Kościół powinien się stosować do nowoczesnych pojęć i wyobrażeń, zmienić odwieczne swoje zasady.

Z drugiej strony królowie katoliccy przejmowali się protestancką zasadą, znaną już zresztą za bizantyńskich cesarzy, że każdy panujący może panować nad Kościołem w swoim państwie i stąd wyradzały się nowe zasady, przeciwne wolności Kościoła i władzy nieograniczonej papieży. Zwano je galikanizmem, erastjanizmem, febronjanizmem, jozefinizmem, ale wszystkie nazwy jedno oznaczały tj., że papież tylko tyle ma władzy nad Kościołem, ile mu król, lub cesarz w swoim państwie przyzna i zostawi.

W takich to właśnie ciężkich dla Kościoła czasach, dał papież Aleksander VII ponowną, ściślejszą deklarację dogmatu Niepokalanego Poczęcia, aż Pius IX uroczystą definicję ogłosił. To ogłoszenie uroczyste miało w monarchii austriackiej osobliwy skutek, który przeto nas bliżej obchodzi, bo właśnie rok potem (1855) zawarł teraźniejszy cesarz Franciszek Józef I. konkordat ze Stolicą Apostolską. Jakikolwiek on był, konkordat ten miał to wielkie historyczne znaczenie w tym głównie, że papież uznany został za prawdziwą i rzeczywistą głowę Kościoła w cesarstwie.

Aż dotąd bowiem władza jego w cesarstwie prawie wcale nie istniała. To nic, że konkordat ten został następnie zerwany i że uchwalone zostały ustawy przeciwne duchowi Kościoła katolickiego: liberalizm katolików poniósł bowiem cios śmiertelny i zaczął konać. Wolno bardzo i z oporem, ale cofa się stale, bo też wolno tylko budziło się i ożywiało katolickie przekonanie, świadomość obowiązków i to męstwo, które sprawia, że katolicy wreszcie przestają się wstydzić swojej katolickiej wiary, że mają odwagę jawnie się do niej przyznawać i praw Kościoła bronić.

Władza papieża, tak jak cześć Najśw. Panny, opiera się wyłącznie na tej świadomości, przekonaniu i na przywiązaniu serc chrześcijańskich, a te uczucia urosły i spotężniały wskutek ogłoszenia dogmatu Niepokalanego Poczęcia. Dlatego też pomiędzy dwustu kilkudziesięciu papieżami żaden nie był tak kochany, jak Pius IX. On pierwszy w dziejach Kościoła przywiązał do siebie wszystkie serca i on też pierwszy panował nad sercami wiernych za to właśnie, że uczcił tak bardzo Najśw. Panienkę. Jak świat światem, nie sięgało imię papieża tak głęboko do najniższych warstw ludności, bo nie było okienka w najuboższej lepiance, w którym by nie gorzało światełko na jego cześć, kiedy obchodził kilkakrotne swoje jubileusze. Był to ponowny tryumf Najśw. Panienki nad szatanem.

Prawda, że duch katolicki począł się już pierwej budzić pod grozą rewolucji politycznych we Francji. W Niemczech zbudziło go z uśpienia uwięzienie arcybiskupa kolońskiego Droste-Fischering i arcybiskupa Dunina (1839). Król pruski Fryderyk Wilhelm III., ten, który ułożył nową wiarę dla swojego kościoła (1817), stracił wtedy cierpliwość i chciał wymusić na arcybiskupach, żeby przez mieszane małżeństwa pozwalali szerzyć protestantyzm pomiędzy katolikami w państwie pruskim. Samowola panujących doszła już bowiem do tego, że car Mikołaj w tym samym roku, oderwał od Kościoła katolickiego całą Litwę i Białoruś, przy pomocy apostaty Siemaszki. Te zdarzenia wstrząsnęły umysłami katolików, ale ogłoszenie dogmatu naszego przez Piusa IX, stało się prawdziwym słupem milowym w dziejach Kościoła.

Krzyk wielki podniósł się wówczas pomiędzy tymi, którzy tylko z imienia byli katolikami i wtedy Pius IX. odpowiedział encykliką: Quanta cura, do której dodał Syllabus , czyli wyszczególnienie nowoczesnych błędów. Potępienie tych błędów pociągało z konieczności jeszcze i to, że musiał być zdefiniowany dogmatycznie urząd nauczycielski papieża, co się też stało na Soborze watykańskim (1870). Oba te artykuły wiary ogłoszone przez Piusa IX., stoją w diametralnym przeciwieństwie do zasad protestantyzmu, one trafiały też w samo serce szatana pychy, nic więc dziwnego, że wywołały jego gniew szalony.

Zdawało się wtedy, że wszystkie moce i bramy piekieł się zerwały i podały sobie ręce, aby wyważyć z posad stolicę Piotrową — zburzyć i zgnieść władzę papieża. — Uderzenie było tym niebezpieczniejsze, im mniej spodziewane. Wiodło bowiem i zachęcało do boju państwo, które potrafiło po „kolońskich zaburzeniach” nawrócić z drogi gwałtu i przez lat trzydzieści umiało sobie nadawać takie pozory, że uchodziło za najsprawiedliwsze i najlojalniejsze wobec Kościoła. Dopiero po zgnieceniu Francji, odsłonił przyłbicę wróg niebezpieczny i pokazał się jako potomek Krzyżaka wywłoki, co ślubował lenną wierność polskiemu królowi na krakowskim Rynku pod Sukiennicami w wielki poniedziałek, a w niespełna 250 lat zgotował lennemu panu wielki piątek, pierwszy podawszy myśl rozbioru Polski. To jego Księstwo było też pierwsze, które przyjęło luterską wiarę, a wzrosło z czasem w groźną potęgę, aż stało się coś nieznanego dotąd w dziejach Kościoła: powstało cesarstwo luterskie. W Krzyżaka Luter się wcielił i potrafił wszystkie rządy nakłonić do walki z katolickim Kościołem — a więc z papieżem. Za jego zachętą zabrali Włosi Rzym i państwo kościelne, po które dawno już daremnie ręce wyciągali, a pruski ambasador, akredytowany w Stolicy św., witał ich uroczyście, w imieniu swojego pana. Stało się to w 18 dni po klęsce Francuzów pod Sedanem, kiedy już katolickiej Francji nie potrzebowali się wcale obawiać. Ci, którzy we Francji objęli rządy, prawili wprawdzie publicznie o odwecie i zemście, lecz w skrytości spełniali życzenia tego, którego zwano pruskim „żelaznym kanclerzem”. Wtedy też i ostatnia diecezja unicka na Podlasiu (1875) oderwana została od katolickiego Kościoła. Nawet sektę nową wytworzono i dano jej nazwę mądrze obmyślaną „starych katolików” : jakby wszyscy inni stali się nagle nowymi katolikami przez to, że w nieomylny urząd nauczycielski papieża wierzyli. — Gdy biskupi byli po więzieniach trzymani i na wygnaniu przebywali; kiedy duchowieństwo na każdym kroku spotykały więzienia i pieniężne kary; kiedy zakony zniesiono i wygnano zakonników i zakonnice; kiedy chorzy umierać musieli bez pomocy duchownej; gdy papież pozbawiony został swego mienia; gdy Włosi śpiewali z tryumfem hymn na cześć szatana: „precz klecho z kropidłem — szatan zwyciężył Boga”: — wtedy mogło się zdawać, że naprawdę władza papieża się zachwieje, jeśli nie upadnie.

Nie upadła i nie zachwiała się wcale! Natomiast miał świat widowisko niezwykłe, gdy żelazny wróg Kościoła, pozbawiony władzy i odtrącony od steru państwa, zdradzał publicznie przed światem swoje wiarołomne sojusze, dwustronnie zawiązywane, przez które podkopał wzajemne zaufanie rządów i wiarę w obietnice królewskie. On to, stojąc nad grobem, dawał swoim wielbicielom błogosławieństwo na prześladowanie tego narodu, który był zawsze wiernym sługą i czcicielem Maryi, na wyrywanie języków polskim dzieciom, żeby nie śpiewały starej naszej pieśni: „a ty przecie swymi — oczyma ujrzysz pomstę nad grzesznymi”.

Szatan może obchodzić chwilowe tryumfy ale zawsze ludzi okłamuje, zawsze sprawdzają się słowa Psalmisty: „skłamała nieprawość sobie”. Podniecając pychę żywota w możnych i rządzących, podnieca ją też w poddanych, a przede wszystkim, budzi w nich pożądliwość oczu. Tak jak w Rzymie cesarze, którzy się mieli nawet za bogów, ginęli prawie wszyscy z ręki spiskowych, tak i rewolucja kościelna XVI. wieku, pociągnęła za sobą rewolucje polityczne. Jeszcze na rok przed westfalskim pokojem, który uświęcił zasadę, że każdy panujący jest papieżem w swoim państwie, spadła głowa króla angielskiego z ręki kata. Rewolucja francuska zaznaczyła się drugiem morderstwem króla, za którym poszły morderstwa tysięcy innych poddanych. Potem szły kolejno rewolucje dalsze, z tą tylko różnicą, że zrodziły rewolucje społeczne, które nie ograniczają się już na samą Francję, lecz naśladując monarchię uniwersalną, tworzą związek w całym świecie, internacjonalny.

Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa szerzyły sekty maniehejskie tę naukę, że nikt nie powinien posiadać żadnej własności, że wszystko powinno być wspólne. Tę zasadę głosiły socjalistyczne sekty Waldenzów, Albigenzów itd. ogłaszały ją za artykuł wiary zbuntowane gromady mnichów, zwanych Fratricelami i sekty żebracze Beguinów, Begardów, Begutów itd.

„Krew przelewały za tę zasadę zbrojne gromady Husytów, burząc i paląc klasztory i pałace w XV wieku; nie była więc niczym nowym, kiedy odżyła w przeszłym wieku pod hasłem: „własność jest kradzieżą”. — Ci, którzy przygotowywali rewolucję w roku 1846, spostrzegli, że za nimi idą ludzie nowi, a idą dalej. Dokąd zaś dojść mogą, to pokazali, kiedy w czach wroga, który stał pod murami Paryża, rabowali i palili ojczystą stolicę.

W ten sposób jednak szatan samochcąc przygotowywał tryumf papieżowi, albowiem groza nowego niebezpieczeństwa wywoływała coraz większe i mocniejsze przekonanie we wszystkich umysłach katolickich, że wśród burzy społecznej, rosnącej coraz bardziej, jedyną ostoją i obroną jest Stolica Piotrowa. Nigdy też jeszcze żaden papież nie wywierał takiego wpływu na sprawy społeczne, nigdy żadnego nie słuchano tak chętnie i z takiem uznaniem, rad, nauk i wskazówek, jak papieża Leona XIII, który objął rządy Kościoła, już jako więzień watykański, pozbawiony wszelkiej władzy ziemskiej. Nigdy uniwersalna monarchia duchowna nie była tak potężna, nigdy też Najśw. Panienka nie doznawała tak wielkiej, powszechnej czci publicznej, jak w tym jubileuszu, zapowiedzianym przez tego papieża. Jego następca, szczęśliwie nam panujący Pius X, który cały świat wezwał do uroczystego obchodu tego jubileuszu, mógł słusznie wskazać na to, że rosnąca od chwili ogłoszenia dogmatu Niepokalanego Poczęcia cześć Maryi, dowodzi najlepiej, jak całe chrześcijaństwo Jej opieki pragnie i potrzebuje.

***

Dziesięć lat mija, jak papież Leon XIII odezwał się encykliką Charitatis, w Wielki Piątek wydaną (1894) do biskupów polskich. Przemawiał do nich jako do pasterzy jednego narodu, choć nie tworzącego jednej całości, doświadczonego w ciężkiej i twardej szkole nieszczęść i prześladowań, ale wiernego zawsze swojej Królowej Najśw. Panience i „sługom sług Bożych” , rzymskim biskupom. Głos to był ojca chrześcijaństwa, który nie zapomniał o dzieciach swoich wtedy, gdy o nich już mówić przestali wszyscy, w których niegdyś tyle pokładał nadziei i tyle krwi dla nich przelał. Zawiedli ludzie, ale Bóg nigdy nie zawodzi. On chce, aby narody spełniły posłannictwo, przeznaczone im w dziejach świata, i prowadzi je przez czyściec prób, na drogi ducha ofiary i poświęcenia. W tym zaś widoczne są plany Boże, że nigdy nie pozwala uciskać i prześladować całego narodu, lecz zawsze pozwala świecić słońcu swobody nad jedną jego częścią. Ale też od tej części, która swobodą się cieszy, wyczekuje poprawy ze starych błędów, postępu w dobrem i duchem ofiary.

Dostojni Panowie! zebraliście się tutaj tak licznie, żeby zaświadczyć swoją obecnością, jako czoło naszego społeczeństwa, że cześć Najśw. Panny u nas nigdy nie ustanie. Składacie to świadectwo wobec trumny św. Stanisława, która była zawsze arką przymierza w naszym narodzie, na grobach królów naszych, którzy zasyłali prośby do papieży o ogłoszenie dogmatu Niepokalanego Poczęcia, a wojska idące do walki z poganami, błogosławili różańcem. Ślubowaniem więc powinien być ten dzień dzisiejszy pamiętny, jubileuszowy: wytrwania w dobrem i naśladowania cnót Maryi.

Naród nigdy nie zdoła spełnić posłannictwa dziejowego, póki pojedynczo i z osobna każdy z nas się nie dźwignie i nie podniesie do doskonałości. Wszystkim nam przeto trzeba naśladować Maryję w cnocie pokory, w gotowości do słuchania i spełniania rozkazów Bożych, bośmy zawsze byli twardego karku, własnych praw szanować i własnego króla słuchać nie umieli.

Maryja była uprzywilejowaną przed wieki i wolną od zmazy grzechowej: myśmy natomiast grzeszni i skłonni do potrójnej żądzy, ale przywileje lubimy. Więc było tak, że jedni chcieli być sami uprzywilejowani, a drugim wszelkich praw odmawiali, aż się wytworzył dziwny naród, w którym był jeden stan, a brakło dwóch innych, dla zdrowia i bytu społecznego niezbędnych.

Poszliśmy u innych narodów w przysłowie i pośmiewisko przez dogadzanie ciału, a naprawdę chylił się naród do upadku wtedy, gdy je dni — wedle przysłowia — „jedli, pili i popuszczali pasa”, a drudzy pracowali na czarnym zagonie, jako nędzarze biedni, ciemni i wzgardzeni.

Był niegdyś u Niemców w przysłowiu „Sclavus saltans”, Słowianin tańcujący — mimo biedy i nędzy — i o nas mówią dzieje, że w Grodnie tańcowano hucznie i wesoło, gdy wróg nam pisał wyrok zagłady.

Więc odrobić mamy jeszcze bardzo wiele, a z czasu korzystać trzeba, bo nie wiemy, ile go nam dano. Jako teraźniejszy papież wzywał w pierwszej encyklice swojej, trzeba nam „omnia restaurare in Christo“ wszystko odbudować w Chrystusie. Trzeba budować z gruntu i kłaść fundamenty do odbudowania tego, co się okazało słabym i zwaliło w zawierusze dziejowej. Trzeba żeby cześć Maryi, nie ograniczała się tylko do uroczystych pochodów, ale żeby jej naśladowanie i prawdziwa pobożność nasza przeniknęła nasze życie, codzienne obowiązki stanu, powołania, zawodu, tak, abyśmy zawsze byli gotowi mówić „otośmy służebnicy Pańscy”. Wtedy będzie Najświętsza Panna naprawdę królową naszą, bo będzie nad sercami królowa i wtedy uprosi nam zmiłowanie Syna swojego. Amen.

Zdjęcie: Poświęcenie Niepokalanemu Sercu Maryi, Pius XII, Bazylika Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie (Basilica of the National Shrine of the Immaculate Conception)




Kult Maryi a potrzeba Jej naśladowania

o. Andrzej Krupa

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować.

Kult religijny nie może ograniczać się tylko do czysto zewnętrznych aktów czci. Z istoty swej jest on aktem wewnętrznym. Polega bowiem na świadomym i dobrowolnym uznaniu przez człowieka istnienia ponad nim wyższej, cudzej doskonałości i na wyrażeniu wobec niej swojej uległości. Z aktami więc zewnętrznymi kultu muszą iść w parze akty wewnętrzne, wyrażające duchowe ustosunkowanie się człowieka wobec czczonej przez siebie doskonałości. „Akty wewnętrzne, pisze św. Tomasz, są w religijności czymś głównym i same z siebie do niej należą; akty zaś zewnętrzne są czymś drugorzędnym i odnoszą się do aktów wewnętrznych”.

Uznając wyższość jakiejś doskonałości i wyrażając wobec niej swoją uległość człowiek z natury rzeczy uważa ją w pewnym znaczeniu za ideał godny posiadania. W ten sposób wywiera ona pewien wpływ na niego, a przez to może przyczynić się do jego udoskonalenia. „Każda rzecz, pisze św. Tomasz, doskonali się przez to, że podlega rzeczy od siebie wyższej, tak jak ciało doskonali się przez to, że ożywia je dusza, a powietrze przez to, że oświeca je słońce”.

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować. Dlatego św. Augustyn rozpatrując kult od strony wewnętrznej twierdzi, że „cała religijność do tego się sprowadza, by naśladować to, co się czci”.

Centralnym przedmiotem kultu chrześcijańskiego jest Jezus Chrystus. On też jest najdoskonalszym wzorem, który wierni winni naśladować. Z przeznaczenia bowiem Bożego wszyscy wierni winni odtworzyć w sobie „obraz Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wielu braćmi”.

Temu celowi, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Chrystusa, służy cała religia chrześcijańska wraz z całym swoim kultem; służy mu też i Maryja. Biorąc pod uwagę Jej osobistą doskonałość, jak i Jej łączność z Chrystusem, papież Pius X napisał, że „poza Maryją nie ma pewniejszej i łatwiejszej drogi, by zjednoczyć wszystkich z Chrystusem, by otrzymać przez Niego doskonałe przybranie za synów, byśmy się stali świętymi i niepokalanymi w obliczu Boga”.

Maryja jako pewna droga do Boga jest równocześnie dostępnym dla wszystkich ludzi wzorem do naśladowania i to zarówno dla sprawiedliwych, jak i dla grzeszników. Wszyscy winni oddawać Jej cześć i wszyscy winni wzywać Jej wstawiennictwa i Ją naśladować. Taka jest nauka Kościoła. Inaczej natomiast twierdzą protestanci. Wychodząc z założenia, że każdy człowiek — a więc także i Maryja —usprawiedliwiony jest nie dla własnych zasług, lecz przez wiarę w zasługi Jezusa, utrzymują konsekwentnie, że Maryi nie można oddawać kultu dla Jej własnej osobistej doskonałości, lecz można Ją czcić jedynie przez naśladowanie Jej życia. Skoro zaś człowiek nieusprawiedliwiony nie może w żaden sposób wykonywać uczynków dobrych, to czcicielami Maryi nie mogą być grzesznicy; mogą zaś nimi być tylko sprawiedliwi i to ci, którzy Maryję aktualnie naśladują, czyli ci, którzy już posiadają pewien stan cnoty.

Podobnie jak protestancka nauka o usprawiedliwieniu przez samą wiarę stoi w sprzeczności z podstawowymi założeniami chrześcijańskiej ekonomii zbawienia, tak też i jej konsekwencje o niemożliwości wykonywania jakichkolwiek czynów dobrych w stanie grzechu, sprzeczna jest w takim samym stopniu z etyką chrześcijańską. Zgodnie z nauką katolicką człowiek w stanie grzechu może wykonywać pewne uczynki etycznie dobre. Bóg też nagradza takie uczynki, chociaż czyni to „nie ze sprawiedliwości, lecz z czystego miłosierdzia”. Może też człowiek nieusprawiedliwiony modlić się do Boga i Bóg wysłuchuje modlitwy grzeszników.

Jeśli człowiek w stanie grzechu może się modlić, to może też wzywać wstawiennictwa Maryi, by za Jej przyczyną otrzymać od Boga łaskę. Maryja chętnie przychyla się do modlitw grzesznika. Jest Ona bowiem Towarzyszką Odkupiciela, który „przyszedł na ten świat, aby zbawić grzeszników”. Z nimi też często obcował i świadczył im wiele dobrodziejstw. O trosce Maryi o zbawienie grzeszników świadczy Tradycja chrześcijańska, która nadała Jej wymowny tytuł „Orędowniczki grzeszników”, „Ucieczki grzeszników”. Jej też jako Pośredniczce Bóg dał taką naturę i obdarzył Ją takimi właściwościami, że do Niej z całym zaufaniem mogą się uciekać nawet najwięksi grzesznicy. „Ci, których gnębi świadomość popełnionych złych czynów, uczy Leon XIII, ci koniecznie potrzebują takiego pośrednika i obrońcy, który by cieszył się u Boga tak wielką łaską i posiadał taką łaskawość ducha, by nie odmówił opieki nawet najbardziej zrozpaczonemu i który by w zgnębionych i upadłych tchnął nadzieję Bożej łaskawości. Taka pod każdym względem jest Maryja”. Wszyscy więc ludzie, zarówno sprawiedliwi, jak i nawet najwięksi grzesznicy mogą prawdziwie czcić Maryję i wzywać Jej wstawiennictwa. Ale jak Chrystus nie dlatego umiłował grzeszników, by ich

w grzechach utwierdzać, lecz, by ich sprowadzić na drogę zbawienia, tak i Maryja nie miłuje grzeszników dla ich grzechów, lecz, by ich z grzechów wyzwolić i ułatwić im powrót do Boga. Dlatego też, chociaż prawdziwymi czcicielami Maryi mogą być nawet najwięksi grzesznicy, to jednak, jeśli to nabożeństwo nie przyczynia się do poprawy ich życia, nie może ono być prawdziwym nabożeństwem. Stąd pierwszym obowiązkiem tego, kto pragnie prawdziwie uczcić Maryję, jest obudzenie w sobie szczerej chęci unikania grzechów i wyzbycia się złych nałogów. „Jeśli nabożeństwo do Najśw. Panny, uczy papież Pius X, które ktoś praktykuje, nie powstrzymuje go od grzeszenia, albo nie pobudza go do naprawienia złych obyczajów, tego nabożeństwo jest pozorne i obłudne, gdyż pozbawione jest właściwego i naturalnego owocu”.

Maryja bowiem jest nie tylko Matką miłosierdzia i „Ucieczką grzeszników”, ale jest także prawdziwą Matką synów Bożych, „Matką Bożej miłości”. Ona nie tylko pragnie rodzić życie Boże w duszach wiernych, ale je rozwijać i doskonalić, bo chce, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Jej jednorodzonego Syna. Najlepszym zaś środkiem do tego celu jest naśladowanie Jej życia. Dlatego to nabożeństwo do Najśw. Panny wtedy dopiero osiąga swój należyty cel, kiedy Jej czciciele „całą duszą dążą do naśladowania Jej przykładu”.

Wtedy dopiero też stają się oni godnymi Jej synami. „Niechaj nikt nie uważa się, uczy Pius XII, za syna Maryi i godnym tego, by go przyjęła pod swą możną opiekę, jeśli za Jej przykładem nie okazuje się miłym, sprawiedliwym i czystym, i nie przyczynia się swą miłością do prawdziwego braterstwa”.

Czciciele Jej naśladując Ją i stając się do Niej podobnymi, oddają nie tylko Jej chwałę, ale sprawiają Jej osobistą radość. „Nasza najsłodsza Matka Maryja, uczy Pius XII, nie ma większego pragnienia i nie odczuwa większej radości nad tę, jak gdy widzi, że Jej synowie, których przyjęła za swoich pod krzyżem w miejsce swego Syna, wyrażają w swoich słowach i czynach rysy Jej ducha”.

W istocie zaś rzeczy naśladowanie Maryi nie jest niczym innym, jak tylko inną formą naśladowania Chrystusa. Ona bowiem jest tą istotą, od „której nikt wierniej i skuteczniej nie naśladował Słowa Wcielonego” i od której nikt doskonalej nie odtworzył w sobie obrazu Syna Bożego. Naśladując więc Maryję, wierni naśladują tym samym Chrystusa i stają się jak najbardziej do Niego podobnymi. W ten sposób poprzez swój kult Maryja osiąga cel swego posłannictwa, by mianowicie ludzie znaleźli Jezusa, by Go umiłowali i wiernie Mu służyli.

Źródło: o. Andrzej L. Krupa OP, „Electa ut sol : studium teologiczne o Najświętszej Maryi Pannie”, Lublin 1963 [język uwspółcześniono].

Ilustracja: „Matka Boża Fatimska”. Płytki ceramiczne (Azulejo) na ścianie Igreja de São Bento, Ribeira Brava, Madera, Portugalia (licencja Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)




Istota Różańca

Cóż to jest właściwie różaniec? jak go określić?

Różaniec stanowią dwie istotne części:

a) odmówienie ustami stu pięćdziesięciu «Zdrowaś Maryja» wraz z piętnastu «Ojcze nasz» i «Chwała Ojcu», i

b) rozważanie piętnastu tajemnic.

Gdy więc odmawiamy ustami różaniec, powinniśmy koniecznie rozważać w sercu jego tajemnice. Jedno bowiem z drugim jest w istotnej łączności. Jak istotę człowieka stanowi dusza i ciało, tak istotę różańca stanowi ustna modlitwa i rozważanie. Czym dla ciała serce, tym dla różańca rozmyślanie. Odbierzmy człowiekowi serce, a pozbawimy go życia, usuńmy z różańca rozmyślanie, a zrujnujemy jego istotę. Modlitwy różańcowe, odmówione bez rozważania tajemnic, są dobrą modlitwą, ale nie są różańcem. Są one tylko materią, a rozmyślanie — życiem, formą. Jak Stwórca ulepionemu z gliny człowiekowi tchnieniem ducha nadał życie, tak modlitwom różańca rozmyślanie tajemnic daje kształt właściwy, który nazywamy różańcem.

Czym przyprawa dla pokarmu, kwiaty dla ogrodu, strumienie dla łąki, rzeka dla doliny, tym rozmyślanie tajemnic dla modlitw różańcowych. Rozmyślanie dodaje modlitwom różańcowym smaku, blasku, piękności i płodności. Różaniec bez rozmyślania, to dzień bez słońca, świątynia bez ołtarza, gmach bez wapna i cegły.

Toteż wtenczas tylko możemy się spodziewać od różańca owego wielkiego wpływu na dusze nasze, i owych łask dla Kościoła, wtenczas tylko możemy korzystać z odpustów, przywiązanych do tego nabożeństwa, jeżeli przy odmawianiu będziemy rozważali tajemnice. Tylko ludzie nader ograniczonego umysłu — przez szczególną łaskę Kościoła — jeżeli w żaden sposób nie mogą się zdobyć na rozmyślanie, po odmówieniu dobrym wszystkich modlitw różańcowych, dostępują odpustu.

Z tego, cośmy powiedzieli, widoczne, jak niedorzeczne są zarzuty czynione różańcowi, jakoby był bezmyślnym, jednostajnym, aż do znudzenia powtarzaniem «Zdrowaś Maryja». Taki zarzut można uczynić każdej modlitwie, jeżeli będziemy odmawiali ją bezmyślnie, niepobożnie. Już uczynił go Pan Jezus, gdy rzeki: Ten lud czci mię wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie [1]. Lecz zarzut ten najmniej stosuje się do różańca. Tajemnice bowiem, które rozważamy w każdym jego dziesiątku, nawet przy każdym pozdrowieniu, są niewyczerpanym źródłem i najdoskonalszym materiałem do rozważania. Różaniec tak bogactwem treści, jak niemniej ciągłą zmianą przedmiotu rozmyślania, swą prostotą i łatwością przewyższa wszystkie inne rodzaje modlitw. I w samej rzeczy, któraż modlitwa jest barwniejsza od różańca? Całe życie Zbawiciela i Jego Najświętszej Matki przesuwa się przed oczyma naszymi w czasie odmawiania różańca. Widzimy więc anioła, jak z niebieskim zleceniem zstępuje do ubogiej celki Dziewicy z Nazaretu; podsłuchujemy pokornej Jej rozmowy.

Widzimy jak Najświętsza Maryja Panna klęka przed Swym Niemowlęciem, jak karmi Je piersiami, napawa się Jego uroczym uśmiechem. Słyszymy śpiew anielski przy żłobku w stajence.

Niebawem znajdujemy się wśród okropnych scen męki Pana Jezusa: zamiast uśmiechu widzimy walkę ze śmiercią, — zamiast słodkiego pokarmu macierzyńskiego — żółć i ocet, zamiast pieszczot na łonie Matki, — razy bicza i uderzenia młota; zamiast śpiewu anielskiego — przeraźliwe klątwy i dzikie złorzeczenia…

Za chwilę horyzont się rozjaśnia. Śmierć zamienia się na życie pełne chwały; słabość — na Boską potęgę — a Matka Bolesna zostaje ukoronowaną na Królową nieba i ziemi. A jakaż rozmaitość i prostota tych podniosłych scen, których materia starczy na całą wieczność do rozważania.

Patrzmy!

Tu zimna stajenka Betlejemska, a tam zaraz wspaniała świątynia Jerozolimska. Tu pod osłoną nocy idziemy nad strumień Cedron — do ogrodu, gdzie wśród drzew, oblanych bladym światłem księżyca, na tle długich, drżących cieniów widzimy klęczącego Jezusa; niebawem wstępujemy na posępny, dziki pagórek, co służy zbrodniarzom za miejsce kaźni. Tu możemy spojrzeć na ciche życie rodzinne w domku Nazaretańskim, tam zaraz znajdziemy się na sali sądowej w domu Kajfasza, gdzie nasłuchamy się przekleństw, złorzeczeń!…

Cóż może dać więcej materiału naszej wyobraźni do rozważania nad modły różańcowe? W nich nawet tkwi pierwiastek dramatyczny. Toteż tajemnice różańcowe taką siłę wywierały na gorącą pobożność i żywą wiarę wieków średnich, iż wkrótce po rozszerzeniu się różańca przedstawiano je w kościołach lub na cmentarzach w żywych scenicznych obrazach. Nie miało to ścisłego związku z modłami różańca, ale przedstawiało te same okoliczności i, podobnie jak różaniec, dzieliło się na sceny radosne, bolesne i chwalebne. Że takie przedstawienia wywierały nader zbawienny wpływ, o tym i mówić nie potrzeba.

Ten wspaniały cykl obrazów, który nam przedstawiają piętnaście tajemnic różańca, można podzielić na trzy części, z których każda będzie stanowiła oddzielną całość.

Pierwsze pięć tajemnic obejmują dziecinne lata Pana Jezusa. Jego ubogi żywot wraz z Maryją — prawdziwą Matką i Józefem — mniemanym ojcem. Następne pięć tajemnic wyrażają jego dzieło zbawienia w ścisłym tego słowa znaczeniu i udział, jaki w tym miała Jego Bolesna Matka, mianowicie Jego gorzką mękę i śmierć okrutną.

Na koniec pięć ostatnich tajemnic zawierają chwałę i uwielbienie Pana Jezusa i Jego Dziewiczej Matki.

Stosownie do tej różnorodnej treści dzielimy zwykle różaniec na trzy części: radosną, bolesną i chwalebną.

Ta prostota, a zarazem to bogactwo treści różańca sprawia, iż w każdej okoliczności życia, w każdym usposobieniu duszy różaniec jest najodpowiedniejszą modlitwą. Czy więc struny naszego serca są w spokoju, czy przeciwnie są poruszone, rozczulone lub zachwycone, podniesione lub upadłe, natchnione lub przygnębione, czy więc stan serca jest normalny, czy roztrojony, zawsze znajdzie w jednym z trzech tonów różańca stosowny oddźwięk, który będzie harmonizował w zgodnych akordach z jego wewnętrznym nastrojem. A jak skończony artysta udziela instrumentowi swego duchowego nastroju, cały się niejako wlewa w grę, porywa nawet za sobą słuchaczów i udziela im stanu swej duszy, swej myśli, swego zachwytu, tak również w podniesieniu serca do Boga znajdujemy w różańcu na wszystkie drgania duszy naszej najpełniejsze i najsympatyczniejsze wrażenie.

W najgłębszej boleści i w najwyższej radości, w rozdzierającej skardze i w upajającym, w głębokim smutku i w jasnym dniu dziękczynienia, w trwożliwej bojaźni i w szczęśliwej nadziei, w zewnętrznej oschłości ducha i w najwyższym uczuciu duszy, w rozpaczy i w słodkim przedsmaku rozkoszy niebieskich — zawsze, zawsze możemy wziąć do ręki różaniec, bo serce nasze znajdzie w nim stosowny oddźwięk.

Jeżeli tylko umiemy mówić różaniec pobożnie, to zawsze będziemy czuli się wewnętrznie zadowoleni po jego skończeniu. Życie bowiem Chrystusa i Jego Matki są najlepszym odzwierciedleniem wszelkiego stanu duszy naszej. Rozważając zaś to życie w różańcu, znajdziemy w nim to, czego szukamy. Dlatego też powstajemy od różańca już to zawstydzeni, już pocieszeni, uspokojeni lub pokrzepieni, stosownie do tego, w jakim stanie duszy mówić go zaczęliśmy. Samo tylko rozważanie tajemnic sprawia już tak zbawienne skutki. Tajemnice bowiem zawierają w sobie wszystko, co czyni człowieka szczęśliwym docześnie i wiecznie, byle tylko w sercu jego tliła iskra wiary, nadziei i miłości.

We wszystkich więc potrzebach, w każdym pragnieniu serca, w każdym usposobieniu duszy znajdziemy w rozważaniu tych tajemnic to, czego pragniemy.

«Różaniec—mówi pewien autor—nie jest to modlitwa właściwa jednemu jakiemuś usposobieniu duszy, ale jest modlitwą, którą można odmawiać w każdej potrzebie. Jest to obszerna rama, zawierająca wszystkie rodzaje modlitwy: dziękczynnej, błagalnej i uwielbiającej. Różaniec przeto można mówić zawsze; — podczas Mszy świętej, na pogrzebie, procesji. Różaniec jest pobudką do rozważania życia Pana Jezusa, a przez to jest najzbawienniejszym ze wszystkich pobożnych ćwiczeń i doskonale przemawia do pojęcia każdego człowieka: stary li, młody, uczony czy prostaczek, duchowny czy świecki. Różaniec jest zrozumiały dla najbardziej niewykształconego i tępego umysłu, a z drugiej strony najuczeńszym daje niewyczerpany materiał do rozważania[2].

* * *

Rozważanie tajemnic nie jest jeszcze różańcem. Z rozważaniem trzeba połączyć ustne odmawianie modlitw. Już samo tylko ustne odmawianie należy do najpiękniejszych i najwznioślejszych sposobów modlitwy. «Wśród wszelkich sposobów chwalenia Boga—mówi Tomasz a Kempis—nie masz wznioślejszego nad Ojcze nasz, słodszego i aniołom przyjemniejszego nad Zdrowaś Maryja. Modlitwa Pańska unosi się ponad wszystkie pragnienia i pobożne żądze Świętych. Ona zawiera w sobie wszystkie przepowiednie proroków, wszystkie słodkie słowa Psalmów i świętych pieśni. Ona prosi Boga o wszystko, co nam potrzebne, chwali Go, w najwznioślejszy sposób; podnosi ducha z padołu ziemskiego do krain niebieskich i łączy z Bogiem, przebija obłoki i wznosi się ponad chóry aniołów». «Ta modlitwa mówi św. Dionizy, ma tak głębokie znaczenie, tak jest płodna w tajemnice, tak wielką posiada moc w działaniu i tak umiejętny ma układ, że nikt w zupełności pojąć jej i wysłowić nie zdoła»[3].

Modlitwa Pańska jest to ta, którą ułożył Zbawiciel wtenczas, gdy apostołowie prosili Go, mówiąc: Panie, naucz nas modlić się…[4] I dał im Pan Jezus wzór, formę, jak się mają modlić, dał im przykład, jaką powinna być każda modlitwa. A nie powiedział: «tak się modlić możecie, — ale «tak się módlcie, tak powinniście się modlić!» — «cum oratis, dicite». Z tego powodu święty Augustyn mówi: «Dana jest reguła proszenia przez niebieskiego znawcę prawa. Tak się módlcie, rzekł.[5] A na innym miejscu ten Doktor Kościoła tak mówi: «Słowa, których Pan nasz Jezus Chrystus w modlitwie nauczył, są formą pragnień. Nie wolno ci o nic innego prosić, tylko o to, co tam jest napisane…[6] «Gdybyś przeszedł wszystkie rodzaje modlitwy, nie znajdziesz, jak mniemam, ani jednej, która by się nie zamykała w modlitwie Pańskiej.[7] Wszystkie więc nasze obowiązki względem Pana Boga i bliźnich, wszystkie nasze potrzeby znajdują w niej najzupełniejszy wyraz.

Największa mądrość ludzka, największa pobożność nic wymyślić lepszego nad to nie może, co dał nam do rąk nasz Boski Zbawiciel. Modlitwa ta jest najprzyjemniejsza Panu Bogu. «Któraż modlitwa — woła św. Jan Złotousty, może być tyle Ojcu przyjemną, jak ta, co wyszła z ust najukochańszego Jego Syna?»[8] Każdy, kto odmawia modlitwę Pańską uważnie, powoli i zastanawia się nad każdą jej częścią, łatwo może poznać jej piękność i wzniosłość.

A cóż mam powiedzieć o Pozdrowieniu Anielskim, tej najgłówniejszej części różańca? Nic innego, jak to, co o Modlitwie Pańskiej!…

Przez częste powtarzanie tej modlitwy różaniec staje się hymnem uwielbienia Maryi.

Gdyśmy już wezwali Ojca naszego, który jest w niebiesiech i gdyśmy Mu w siedmiu prośbach Modlitwy Pańskiej przedstawili wszystkie nasze potrzeby, zwracamy się do najukochańszej naszej Matki o pomoc i pośrednictwo. Aby ją sobie zjednać, pozdrawiamy Ją tymi samymi słowy, jakimi pozdrowiła Ją Trójca Przenajświętsza przez posła swego archanioła w owej wielkiej chwili, gdy słowo Boże w Jej łonie ciałem się stało, a ona przez to została Matką Bożą. Z tym pozdrowieniem łączymy inne, które Duch Święty wypowiedział przez usta świętej Elżbiety, a które Maryja przyjęła z takim uczuciem, iż wylała w pieśni dziękczynnej pokorną podziękę Bogu za to, iż uczynił Jej wielkie rzeczy…

A co za wzniosła treść tego Pozdrowienia! Zawiera ono tajemnice Wcielenia, Boskiego Macierzyństwa Maryi i Odkupienia świata. Nic więc dziwnego, że odkąd usta anioła wyrzekły to «Zdrowaś Maryja», cały świat napełnił się ciągłym echem tego Pozdrowienia. I gdy jutrzenka złocistą purpurą zabarwi wschodnie skłony nieba, gdy wczesny poranek spędzi sen z oczu naszych, zrywamy się z pościeli na głos dzwonu kościelnego i spieszymy pozdrowić naszą ukochaną Matkę. A gdy słońce w swym biegu dosięgnie zenitu, gdy pierwsza połowa dnia upłynie, znowu rozlega się dzwonienie i znowu biegniemy pozdrowić Maryję. Gdy wieczór nadchodzi, a praca skończona, i ręce znużone znojem i trudem opadną na piersi, jeszcze raz wznosimy serce w pozdrowieniu do Maryi.

Lecz mało nam tego potrójnego pozdrowienia Dziewicy, co zbawienie świata nosiła. My Jej to Pozdrowienie wijemy w długi wieniec, który przeplatamy liśćmi z Jej i Jej Syna życia. A gdy nacieszymy się i umocnimy pięknością i świeżością tych woniejących róż, dziękujemy za to Panu Bogu, mówiąc: «Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu»; Chwała Bogu, co tak wiele dla Niej i dla nas uczynił. Kończąc każdy dziesiątek w różańcu doksologią, oznaczamy, iż ta część, jaką okazujemy Najświętszej Maryi Pannie, do Boga się odnosi i jak wszędzie tak niemniej w różańcu czcimy Boga w Maryi i świętych Jego.

Wszystko więc to, co widzimy w Maryi, wszystkie Jej cnoty, Jej chwałę i uwielbienie do Pana Boga odnosimy, a przez to im więcej wysławiamy Maryję, tym więcej chwalimy Pana Boga. Przypominamy to, co Ona sama wyrzekła: Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest i święte Imię Jego[9]. O, zaiste, wszystkie stworzenia powinny wielbić za to Trójcę Przenajświętszą, a Ta, którą tak często Pozdrowieniem Anielskim wielbimy, Dziewica pełna łaski Bożej, będzie Matką naszą i modlić się będzie za nami teraz i w godzinę śmierci naszej…

[1] Mat 15,8.

[2] Beckendorff. Gesammelte Briefe.

[3] Katechizm Historyczny, Schmida 1.c.

[4] Łuk.XI,2.

[5] Enarrat. inps. 142, n.6.

[6] Sermo de Script.56, n.4.

[7] Aug. Epist. 121.

[8] Kat.Hist.Schmidta

[9] Łuk. I, 49.

Źródło: W hołdzie dla Maryi. Różaniec – studium historyczno-ascetyczne. Maryański B., Matris, 2019

Obraz: Saint Rose of Lima with Child Jesus [fragment], Lima Art Museum, commons.wikimedia.org




Maryja wzorem pokory

[Pokora] jest cnotą w pełnym tego słowa znaczeniu: chwałą, szczęściem, prawdą, mocą, czystością, miłością. Jest wszystkim, chociaż wiąże się nierozłącznie z pragnieniem bycia niczym. Sama jedna wystarczyłaby do wykazania Boskości religii, którą objawiła światu, a której żywy i uosobiony wzór widzimy w Maryi. Postarajmy się opisać pokorę pokrótce.

Przede wszystkim pokora jest cnotą. Bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym. Dlatego można ją nazwać cnotą cnót, bo ona sama sumiennie praktykowana, jest zdolna, niby magnes, przyciągnąć wszystkie inne cnoty.

Powtarzamy, że bez pokory wszystkie inne cnoty są niczym.

Każda bowiem prawdziwa cnota, jeżeli nie jest miłowana i praktykowana dla siebie samej, jest cnotą wyrachowaną. Zaś cnota wyrachowana, jakąkolwiek czerpałaby korzyść z bycia praktykowaną, przestaje być cnotą. Przez „korzyść” nie rozumiemy bynajmniej korzyści następstwa, jaką jest swoboda sumienia czy nagroda nieba, które następują dopiero po zastosowanej cnocie, a które nazwiemy korzyścią à posteriori – korzyścią czerpaną w przyszłości, przy ostatecznym rozliczeniu. Taka korzyść jest dozwolona, bowiem ona nie nakłania do cnoty bezpośrednio, a raczej wskazuje na wiarę, miłość oraz nadzieję istniejące w człowieku. Mówimy tu zaś o korzyści à priori jako o pobudce działania, która je uprzedza i jemu towarzyszy. Taki czyn nie jest już cnotą, ale korzyścią. A jeżeli korzyść ta nie ma prawej zasady, wówczas taki czyn znamionuje wadę.

Oto „cnota”, której brakuje pokory, w której zawiera się pycha i której wykonawca uważa siebie samego za Pana Boga. Taka pyszna cnota jest gorszym wykroczeniem niż upokorzony występek.

Wszelki występek niesie w sobie zbawienny wstyd, który częstokroć zawiera bodziec powrotu do cnoty. Wówczas samo zło służy za lekarstwo, a dopuszczenie tego zła przez Boga można częstokroć uważać za łaskę. Jednakże cnota, która tchnie pychą i którą pycha natchnęła, jest czystym występkiem; nie ma w niej wstydu. Jest to wada anioła i cnota szatana. Takie były w większości cnoty filozofów pogańskich, które lud w nich podziwiał, a które św. Augustyn po bliższym ich rozważeniu nazywa występkami.

Bez pokory zatem wszelkie cnoty są niczym.

Dodajmy jeszcze, że sama jedna pokora, należycie umiłowana i praktykowana, sprowadza do duszy inne cnoty. […]

Ta wielka prawda, którą można by dalej rozwijać, jest wyrażona w sposób doskonały w Maryi, bowiem potęgą takiego wyniszczenia siebie samej stała się Ona pełna łaski – przyciągnęła i porodziła Słowo Boże. Taka jest opinia św. Augustyna: „Ponieważ byłaś najpokorniejszą Panną, zmusiłaś Słowo niestworzone, by z Ciebie wzięło swe ciało. Po czym dodaje: Maryja była niebiańską drabiną, po której Bóg zstąpił z nieba na ziemię; podobnie jest i drabiną, po której, idąc w Jej ślady i przy Jej pomocy, i my możemy wstąpić do nieba. Pokora zatem jest zasadniczą cnotą – cnotą cnót.

Powiedzieliśmy także, że pokora jest chwałą. Serce człowieka, naprawione przez Ewangelię, spomiędzy różnych prawd utraconych skutkiem swego upadku i zbłąkania odzyskało i tę nieomylną prawdę: kto się upokarza, będzie wywyższony, a kto się wywyższa, będzie poniżony. Ta prawda wiary stała się zarazem prawdą obyczajów. Sprawiedliwość Boża objawiona przez Jezusa Chrystusa stała się w tym względzie sprawiedliwością ludzi. Istnieje sprawiedliwość wspierająca się na zasługach, będąca impulsem opinii publicznej, która odmawia sławy temu, kto umyślnie za tą sławą goni i przeciwnie – daje ją temu, kto przed sławą ucieka. Ta zaś zasada jest tak bezwzględna, że osoby poszukujące pochwał, aby je uzyskać, przybierają maskę pokory i szatę udawanej skromności. Świat, bardziej przenikliwy niż ci pochlebcy, odpłaca im jednak tą samą monetą: za fałszywą pokorę płaci fałszywą chwałą. Prawdziwą chwałę zachowuje zaś dla prawdziwie pokornych i skromnych. Ofiaruje im chwałę, która wbrew ich woli zakłada im znienacka koronę. Ta chwała nie kończy się wraz ze śmiercią, lecz dopiero w jej chwili rzuca najjaśniejsze promienie będące odbiciem tej chwały, którą Bóg obdarza pokornych w przyszłym życiu na wieczność.

Najświętsza Dziewica jest także doskonałym przykładem tej pięknej prawdy. Jest bowiem pełna łaski, wyższa od aniołów dzięki swym zasługom i pięknu duchowemu. W chwili gdy anioł, posłannik dworu niebieskiego, wita Ją jako swą Królową i zwiastuje zachwycającą godność Matki Boga, Ona wchodzi w swą nicość, czyni się ostatnią służebnicą: „Oto ja służebnica Pańska” – i ten wyraz „służebnica” przynosi Jej godność Matki. A z kolei Jej pokorne fiat, „niech się stanie”, przynosi Jej największą chwałę. „Słuszną jest rzeczą – powiada św. Bernard, aby ostatnia stała się pierwszą, bowiem będąc pierwszą, uważała się za ostatnią”. Ona sama ogłosiła Boską tajemnicę niniejszej prawdy w hymnie Magnificat: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej”, „uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest”.

Zauważmy, że całe życie i los Najświętszej Maryi Panny przedstawiają nam niezrównany wzór chwały, jaką zanosi Jej pokora. Poznawszy wielkość łask otrzymanych od Boga, Maryja zwraca je zaraz na Jego chwałę i uwielbienie, nuci hymn dziękczynienia, a potem całe swe życie unika wszelkiego blasku chwały, chętnie przyjmuje hańbę zniewagi swego Syna i współuczestniczy w niej, a nawet po chwalebnym Jego wniebowstąpieniu pozostaje w swym uniżonym stanie pokory, w nim się zagłębia, ginie w nim nieznana światu, aż do śmierci, która dopiero przynosi Jej prawdziwą chwałę. Pokora wydobywa Maryję z ukrycia, wznosi Ją nad wszystkie niebiosa, aby mogła tam Ona odebrać, przy triumfalnych okrzykach nieba i ziemi, koronę i berło należne Jej Bożemu Macierzyństwu.

Po trzecie, pokora jest szczęściem.

Ojciec d’Argentan, podejmując temat pokory z omawianego stanowiska, tak o niej pisze:

Przyznaję to wszystko, powiesz mi, jednakże niełatwo pokorę zdobyć i praktykować. Wiele bowiem kosztuje i niemało czynić trzeba, aby człowiek doszedł do takiego stopnia pokory. Bynajmniej! Dobrze bowiem rzecz zważając, człowiek nie ma nic do czynienia, nie potrzebuje wykonywać żadnej pracy, aby stać się pokornym; wszystko jest już uczynione. Gdyby człowiek chciał być doskonały i wynieść wysoko swą własną osobę, miałby wiele do zrobienia, dużo by go to kosztowało, bowiem nie jest do tego przysposobiony. Aby jednak być pokornym, i to jeszcze doskonale pokornym, wystarczy otworzyć oczy i przypatrzeć się miejscu, które człowiek sam zajmuje w ekonomii Bożej. Wnet ujrzy, że jest nicością, że nicość jest jedyną własnością, jaką posiada on sam z siebie. Niech zatem człowiek dobrze się tylko zastanowi nad sobą, niech na miejscu, jakie zajmuje, pozostanie spokojny i zadowolony, a wówczas, nic nie czyniąc, stanie się doskonale pokornym. Nie musimy sobie powtarzać: pragnę się zanurzyć w przepaści mojej nicości, aby stać się pokornym; nie ma potrzeby, bo my już jesteśmy w tej przepaści. Bez rzucania się w nią, widzimy dokładnie, że wszystko, co trzeba czynić, aby się upokorzyć, jest już zrobione. Wystarczy, że uznamy nasz stan nicości. Można więc powiedzieć, że pokora jest uznaniem prawdy i że nic czynić nie trzeba, aby stać się najpokorniejszym.

Kto jednak chce być wspaniałym, ma dużo do zrobienia. O Boże! Jakże wiele trzeba znosić i się trudzić, aby ze stanu niskości wydźwignąć się i wynieść nad innych. Ileż trzeba użyć gwałtu i przymuszeń, ileż starań i niepokoju, ileż udawania i sztuczności, ileż bojaźni, aby nie zostać wzgardzonym. A jeżeli to wszystko mało pomaga, ileż goryczy ducha i smutku. Ileż wysiłku trzeba włożyć, aby otrzymać nędzną namiastkę chwały? A jeżeli to się nie uda albo chwała nie jest taka, jakiej byśmy sobie życzyli, albo jeżeli ktoś inny został nad nas wyniesiony, ileż niechęci i zazdrości, ileż udręczeń dla człowieka ambitnego! Ten ciężar go przytłacza. Słusznie zatem św. Bernard nazywa ambicję ludzką, torturą i krzyżem złożonym na ramionach ambitnego. Owszem, jest to prawdziwe narzędzie tortur, na którym Bóg karze występnych: szubienica co prawda podnosi człowieka, podwyższa go nieco nad otaczający go tłum, ale tylko po to, aby go okryć hańbą i udusić!

Wszystkim pragnącym szczęścia radzimy, aby przyjęli powyższą radę pokornego zakonnika. Nie powiedział on jednak jeszcze wszystkiego o szczęściu płynącym z pokory, jeszcze go nie wytłumaczył, a jedynie opisał szczęście pozorne. Prawdziwe zaś szczęście wynikające z pokory chrześcijańskiej, szczęście, którego szuka serce człowieka, szczęście nie pozorne, ale rzeczywiste, polega na tym, że w miarę jak pokora wprowadza w nas poznanie własnej nicości, dusza napełnia się niebiańskim spokojem, przechodzącym wszelkie pojęcie. Niby strumyk, któremu oczyszczono zatamowane koryto, dusza napełnia się niebiańską rozkoszą. Sam Bóg to ogłasza w obydwu Testamentach i doświadcza tego każda dusza chrześcijańska proporcjonalnie do swojej wierności i pokory.

To mówi Pan, Odkupiciel twój, Święty Izraelów: „Ja Pan, Bóg twój, który cię uczę pożytecznych rzeczy i kieruję tobą na drodze, którą idziesz. O, gdybyś był zważał na przykazania moje, stałby się był pokój twój jak rzeka, a sprawiedliwość twoja jako fale morskie”.

A potem sam Zbawiciel, który przyszedł utorować nam drogę do szczęścia własnym przykładem, tak powiada: „uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym”.

To jest właśnie ów pokój, owo szczęście, które prawdziwie pokorne sługi Chrystusa czyni błogosławionymi. A jako że Maryja była najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, pokora sprawiła, że wszystkie pokolenia ziemi ogłaszają i ogłaszać Ją będą ze wszystkich stworzeń najbardziej błogosławioną: „[Pan] wejrzał na niskość służebnicy swojej; oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody”.

Pokora jest także prawdą, jak ją nazwał bardzo trafnie d’Argentan.

Ona bowiem jest poczuciem, dostrzeżeniem i uznaniem naszej nicości. Jest zatem prawdą dotyczącą nas samych.

Czy kiedykolwiek rozważaliśmy dogłębnie tę cechę pokory? Nie waham się twierdzić, że jest ona w rzeczywistości najważniejszą metodą filozoficzną i że większość filozofów zboczyła z drogi prawdy z powodu braku praktykowania tej prawdziwej metody filozoficznej – pokory.

Pokora bowiem jest prawdą, która dotyczy nas samych. Umysł pokorny posiada tę przewagę i wyższość nad wyniosłymi i nieskromnymi myślicielami, że trzyma prawdę tuż przy sobie, gdy tymczasem oni, nie wiedząc, od której strony się do niej zabrać, spędzają całe życie, szukając jej, a często gubiąc ją zupełnie.

Prawda w istocie jest jedna. Kto się zatem jej trzyma w jednym miejscu, jest na prostej drodze do zdobycia jej pełni.

Pokora wprowadza nas w posiadanie prawdy nie tylko z jednego określonego punktu widzenia, ale także z perspektywy pokazującej tę prawdę najlepiej – z bramy prowadzącej na drogę prawdy, z wrót poznanie samego siebie. Dlatego też i filozofia starożytna za najważniejsze zadanie, zawierające wszystkie inne prawdy, uważała zasadę: „Poznaj samego siebie”.

Jak głęboka prawda filozoficzna tkwi w tym krótkim i pełnym prostoty zdaniu!

Człowiek, powiadali starożytni, jest miarą wszelkiej rzeczy. W istocie sądzimy o wszystkich rzeczach w odniesieniu do nas samych. Jeżeli zatem mylimy się co do siebie samych, w konsekwencje popadamy w błąd w odniesieniu do wszystkich innych przedmiotów. Jesteśmy centralnym punktem naszych badań. A zatem stosownie do tego, gdzie umieścimy się sami, powyżej lub poniżej badanego przedmiotu, zmienia się wszystko wokół nas. Usuwając siebie z właściwego nam miejsca, przemieszczamy jednocześnie wszystkie inne rzeczy z odpowiednich dla nich pozycji. Poznanie siebie samego jest niczym ustawienie lunety pod właściwym kątem nachylenia, nakierowanie jej na punkt i przedmiot, który zamierzamy zaobserwować, aby go dokładniej poznać. Pokora jest właśnie tym kątem nachylenia, tym punktem, z którego powinniśmy obserwować przedmioty. Cóż zatem dziwnego, że nasi filozofowie, pominąwszy tę najważniejszą zasadę, dostrzegają same tylko niespójne urojenia i wciąż na próżno rozpoczynają swe rozważania?

Dlatego też sama Prawda, rozważając swe tajemnice, powiada: „Wyznaję tobie, Ojcze, Panie nieba i ziemi, żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je maluczkim. Tak Ojcze, ponieważ tak spodobało się tobie”.

Aby uwolnić się od tych Bożych słów, mędrcy i roztropni tego świata nadają im oszczerczo fałszywe znaczenie, interpretując je jako potępienie wszelkiego dochodzenia prawdy przez umysł człowieka, jako sprzyjające ignorancji i obskurantyzmowi, które oni chcieliby uczynić podstawą naszej wiary. Pragną ukryć te słowa w sferze niedorzeczności, stosownej dla ludzi prostych.

Jeden z tych ostatnich odpowiada im tymi słowy: „«Strzeżcie się!» – nie do głupich, ale do maluczkich odnoszą się te słowa Zbawiciela. Zbawiciel potępił butę i pychę, nie zaś inteligencję”. Autorem tych słów był św. Augustyn.

Czy trzeba to tłumaczyć? Kojarzenie buty z mądrością, a pokory z głupotą słusznie znamionuje tych, o których wielki Apostoł wypowiada się w słowach, których nie trzeba tłumaczyć: „powiadając się być mądrymi, stali się głupimi”.

Wystarczy wreszcie drobna refleksja, abyśmy pojęli, że pokora każe się domyślać wielkości ducha osoby pokornej i właściwego poglądu na rzeczy. I przeciwnie, pycha wskazuje na słabość umysłu. Człowiek bowiem, który uznaje siebie za maluczkiego, nędznego, za samą nicość, czyli za to, czym jesteśmy w rzeczywistości, pojmuje tę prawdę dzięki właściwemu zrozumieniu, czym jest wielkość, doskonałość, czym jest Najwyższy Byt, przed którym on jest niczym. Stosowny pogląd na własną nicość zawiera zatem w sobie właściwe zrozumienie Boga. A znać Boga oznacza znać i siebie. Są to dwa nierozdzielne rodzaje zrozumienia i dlatego św. Augustyn łączy je ze sobą, mówiąc: „Obym poznał Ciebie, Panie, obym poznał siebie”. Stąd wynika kolejny wniosek: osoba najpokorniejsza zna Boga najlepiej; a z kolei, by poznać Boga najlepiej, trzeba być najbardziej pokornym. To podwójne poznanie Boga i siebie rodzi się niejako wzajemnie. One stanowią całą filozofię i dlatego najpokorniejszy jest najlepszym filozofem, posiada najszerszy kąt widzenia prawdy. Pokora jest zdolnością do posiadania prawdy.

I nie jest jedynie zdolnością jałową. Widzenie prawdy, doskonałości i wielkości Boga pomnaża w nas pokorę, a pokora ze swej strony je wzmacnia. Takie widzenie nie jest zewnętrzną i teoretyczną dywagacją, ale aktywnie formuje naszą istotę i życie, napełnia nas swą prawdziwością w miarę, jak opróżniamy siebie z naszej arogancji i się upokarzamy. Rodzi w nas i pielęgnuje prawdę, mądrość i wielkość, jako owoce praktykowania pokory.

Maryja, najpokorniejsza ze wszystkich stworzeń, poczęła i zrodziła Prawdę uosobioną, Światło, które oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat, Mądrość odwieczną, której Ona słusznie nazwana jest Stolicą, Sedes Sapientiae. Samo nabożeństwo do Maryi, jako najmocniej natchnione pokorą, inspiruje umysły prawdziwą mądrością, czyli zdolnością pojmowania filozoficznego, jak to pokazują najwięksi geniusze katoliccy: św. Augustyn, św. Anzelm, św. Tomasz z Akwinu, św. Bernard, [św.] Albert Wielki, Jan Gerson, Bossuet. Wszyscy oni posiadali szczególne nabożeństwo do Maryi.

W tym zatem znaczeniu pokora jest prawdą.

[…]

Chrześcijaństwo przyniosło nam nie tyle nową doktrynę, ile raczej nowy stan; nie nowe cnoty, ale nowego ducha. Tym nowym stanem i nowym duchem jest pokora. Pokora – oto chrześcijaństwo, oto Bóg przybierający postać sługi, aby swoim potężnym i przemawiającym do serc przykładem wprowadzić rodzaj ludzki, uciekający spod słodkiego jarzma Bożego, z powrotem pod to szlachetne i święte jarzmo. W ten sposób wyzwolił człowieka spod ciężkiego jarzma hańbiącej niewoli i zupełnego zezwierzęcenia.

Świat starożytny odróżnia od współczesnego szczególnie to, że ten pierwszy opierał się na dumie, zaś ten drugi na pokorze. Symbolem pierwszego była miłość własna posunięta aż do pogardzania Bogiem, istotą drugiego jest miłość Boga posunięta aż do pogardy dla samego siebie.

Przykład pokory jest nam zatem dzisiaj bardzo potrzebny.

Pierwszy przykład pokory przedstawia nam Jezus Chrystus. Chciał On nam jednak dać i drugi, dodatkowy wzór do naśladowania. Oto dlaczego: Bez względu na to, jak nieskończenie pokorny jest Jezus Chrystus, jaką pokorę okazał, pomimo dystansu dzielącego Jego Boskość od naszego człowieczeństwa, w którym się unicestwił, nie może Mu ona przeszkodzić w byciu Bogiem. Pokora Boga musi zrobić miejsce dla Jego wielkości, potęgi, majestatu, które wynoszą w Nim człowieka do wielkości Boga, tym bardziej, że będąc Bogiem, uniżył się do stanu człowieka. Toteż, poprzez chmurę Jego człowieczeństwa widzimy jasno przebijające się promienie słońca Jego Boskości. Ich świadectwem są słowa, które nam Jezus zostawił – Ja jestem Prawdą; Ja jestem Drogą; Ja jestem Początkiem; Ja jestem Światłem świata – oraz cuda, jakie czynił. Bo chociaż Jezus miarkował i powstrzymywał blask swej Boskości, w wielu jednak okolicznościach był niejako zmuszony jednoznacznie oświadczyć, kim był w rzeczywistości. Było tak na przykład, gdy rzekł: „Kto z was dowiedzie na mnie grzechu?”; „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”; „Ojciec nikogo nie sądzi, ale wszelki sąd dał Synowi, aby wszyscy czcili Syna, jako czczą Ojca”. Pan Jezus przemówił w ten sposób nie z powodu pychy, ale miał za sobą prawdę, sprawiedliwość i mądrość. Nie powinno nas to razić. Jest to raczej wielki dowód Boskości Jezusa Chrystusa. I w tym bez wątpienia nie może On nam służyć za przykład pokory. Wynika stąd także, że nawet gdy pokora Pana Jezus jest dla nas wzorem, zawsze nosi ona znamiona powagi, zawsze się w niej uwidacznia Boskość i dlatego nie może być do nas w pełni zastosowana.

Wypadało zatem, abyśmy posiadali dodatkowo inny ideał pokory, wzięty ze stworzenia. Ideał taki, stosowny do naszego stanu, znajdujemy w Najświętszej Maryi Pannie. Jej pokora spowodowała i dopełniła wyniszczenie Syna Bożego. Maryja przypomina nam zatem o tym wyniszczeniu w jego istocie, w łonie niewiasty, które jest niejako modelem pokory samego Jezusa Chrystusa. Jest nim tak dalece, że ta sama pokora, którą widzimy w Jezusie Chrystusie, znajduje się w Maryi, jakby w swej najprostszej formie, a zarazem i w swym najdoskonalszym odbiciu. Model Maryi jest dla nas w pełni czytelny, zupełnie do nas dostosowany. Widzimy go bowiem w podobnym nam stworzeniu. W Maryi dostrzegamy także wszelkie cnoty, bogactwa, moce, całą radość, wielkość i zarazem chwałę, jakie niesie ze sobą cnota pokory.

Źródło: August Nicolas, La Vierge Marie et le plan divin, nouvelles études philosophiques sur le Christianisme, Paris, 1961 [tłum. red. GM].




Obraz Bożej dobroci

Ponieważ Błogosławiona Dziewica jest Matką Boga, z nieskończonego Dobra, którym jest Bóg, czerpie – pewnego rodzaju – nieskończoną godność. Św. Tomasz z Akwinu [ST I, q. 25, a. 6, ad 4]

Jeden z przywilejów Najświętszej Panny polega na tym, że jest Ona dokładnym odzwierciedleniem swojego Boskiego Syna – obrazem Jego dobroci. Pozostali śmiertelnicy, według św. Augustyna, zostali stworzeni na obraz Boga, ponieważ posiadają jakąś cechę upodabniającą ich do Boskiego Oryginału (Rdz I, 26-27). Jednak Maryję Pannę należy nazwać Jego obrazem, ponieważ jest Ona żywym wyrażeniem Jego dobroci. W swoich cielesnych rysach Chrystus nie jest podobny do nikogo innego tak bardzo, jak do swojej Matki; a zatem w rysach swojej duszy Jego Matka nie jest podobna do nikogo innego tak bardzo, jak do Chrystusa.

Dlatego należy stwierdzić, że Serce Maryi zostało uformowane na podobieństwo Serca Jezusa; a podobieństwo to zostało potwierdzone od początku w Jej wybraniu.

W swoich przedwiecznych dekretach Bóg postanowił udzielić swoich Boskich Doskonałości istotom stworzonym. Pierwszym z nich – nie chodzi tutaj o porządek czasu – była Jego decyzja, aby stać się Człowiekiem, poprzez osobowe ukazanie swojej Boskości poza swoją własną istotą. W ten sposób zacząłby swoje dzieła od najwyższego, najdoskonalszego i najwspanialszego ze wszystkich możliwych – od Człowieka-Boga. Słowo Wcielone jest zatem pierwszym spośród wybranych w Boskim Umyśle. Jest On wybrany nie jako Syn Boży; ale będąc Nim, jest wybrany jako Syn Człowieczy i dlatego wraz z Nim wybrana została także Dziewica, która miała zostać Jego Matką. Tak więc przeznaczenie Dziewicy jest częścią przeznaczenia Jezusa Chrystusa; w taki sposób, że wstępuje Ona wraz z Nim do porządku hipostatycznego [poprzez który Bóg staje się Człowiekiem]. Znajduje się Ona w pewnym sensie w równorzędności z Nim; a w Przedwiecznej Myśli zajmuje miejsce pierwsze, najbliższe Jemu samemu.

Święty Bernardyn mówi: „Zostałaś wybrana przed każdym innym stworzeniem w Umyśle Bożym, abyś z ciała swego mogła zrodzić samego Boga jako prawdziwego Człowieka”. Z tego powodu Najświętsza Maryja Panna jest tak często nazywana w Świętych Kantykach Siostrą Boskiego Oblubieńca. Dlatego też Kościół Święty odnosi do Niej to, co zostało powiedziane w Piśmie Świętym na temat Boskiej Mądrości; podobnie jak i przydzielane są Jej te same tytuły; takie jak Zbawienie, Nadzieja, Życie. Jest tak nie z tego powodu, że mają one w Jej przypadku to samo znaczenie co w przypadku Chrystusa; lecz ponieważ wskazują one na owo żywe i bezpośrednie podobieństwo, jakie ma Ona do Niego, i jakie jest właściwe jedynie Jej, żadnemu innemu Świętemu.

Wznieśmy nasze oczy do naturalnego nieba i zbadajmy piękno jego porządku. Słońce jest źródłem światła – owej większej światłości, jaka oświetla wszystkie rzeczy – od najniżej do najwyżej umiejscowionej. Następny jest księżyc, który bardziej niż jakikolwiek inny obiekt świetlny współdzieli blask słońca, i słusznie nazywa się go mniejszą światłością (Rdz I, 16. I wreszcie wszędzie rozproszone są gwiazdy o różnej jasności.

Wyobraźmy sobie teraz, że wszystko to odzwierciedla Niebiosa w Kościele, w którym wybranie przez Boga charakteryzuje się podobnym porządkiem. Jezus Chrystus jest Słońcem, ponieważ jest On Pierworodnym. Następna jest Najświętsza Panna, Jego Matka, jak Księżyc – kolejne, mniejsze Słońce. A wokół Chrystusa i Jego Dziewicy Matki świecą Święci, niektórzy bardziej, a inni mniej jasno, podobnie jak Gwiazdy.

Gdy Najświętsza Maryja Panna mówi nam o sobie w słowach Pisma Świętego, niekiedy umiejscawia siebie przed swoim Umiłowanym, a innym razem stawia Umiłowanego jako pierwszego. Mój miły jest mój, a ja jestem jego; a potem znowu –  Jam miłego mego, a mój miły jest mój (PnP, II, 16; VI, 3). Wskazuje to na nieustanne odpowiadanie Serca Sercu, zachodzące pomiędzy Synem a Jego Matką. Bez tego odpowiadającego podobieństwa, czyniącego Ją Jego żywym obrazem, nie byłaby Ona godna zostania Matką Odkupiciela. Anastazjusz, mnich z Góry Synaj, pyta: „Jak mogłaby być Matką takiego Syna, gdyby nie była sama w sobie pełnym i nienaruszonym obrazem swego Potomka?”

Powinniśmy także pamiętać o tym, że gdyby Przedwieczne Słowo nie przyszło na świat, aby przyoblec się w ludzkie Ciało, to i Maryja nie pojawiłaby się, aby zostać Jego Matką. Tego właśnie dotyczy uwaga św. Efrema: „Skoro Bóg nie stałby się Ciałem, to po co Maryja zostałaby stworzona na świecie?”. Oznacza to, że brakowałoby głównego celu, dla którego została stworzona Najświętsza Panna – a zatem tego, by towarzyszyć Jezusowi Chrystusowi, a Boska Mądrość nie miałaby powodu, by Ją stworzyć na ziemi.

Ja należę do miłego mego i do mnie pragnienie jego (PnP VII, 10). Istniejąca pomiędzy Maryją a Wcielonym Słowem więź jest tak ścisła, tak bliskie jest zjednoczenie Matki z Jej Boskim Synem, że bez Tego Boskiego Owocu Ona – Niebiańskie Drzewo, które wydało Go w czasie i zostało w tym celu wybrane przez Boga w całej wieczności – nigdy nie zostałaby stworzona. „Żadna inna Matka nie znalazła się dla takiego Syna” – mówi Hugon od św. Wiktora; „ani nie można było znaleźć żadnego innego syna dla takiej Matki”. Cóż zatem dziwnego, że Maryja nazywa Chrystusa swoim Sercem? Ponieważ żyła nie tylko dzięki Niemu, ale całkowicie dla Niego. Ja śpię, lecz serce me czuwa (PnP V, 2).

Źródło: Pinamonti P.G., Niepokalane Serce Maryi. Wydawnictwo Matris, Warszawa 2020, rozdz. IV. (Żywy obraz Serca Chrystusa, fragment).

Ilustracja: Matka Boża Świętojańska (archiwum własne).




Moralnie znaczy twórczo

Anna Woźniak

Przyzwyczailiśmy się, że debata o obyczajowości Polaków odbywa się w przestrzeni prawno-politycznej, przy stałym akompaniamencie prowokacji organizowanych przez aktywistów ideologicznych na ulicach Warszawy. Tymczasem od wielu już lat ideologie różnej proweniencji aktywnie i konsekwentnie formują sumienie narodu, niejako tylnymi drzwiami, na gruncie ekonomii.

Zasadniczym elementem tego zjawiska jest dążenie, aby przywrócić działalności gospodarczej etyczny charakter, realizowane w ramach tak zwanej społecznej odpowiedzialności biznesu (ang. Corporate Social Responsibility, CSR). Jest to deklarowany przez przedsiębiorstwo system zasad i inicjatyw mający na celu włączenie tegoż przedsiębiorstwa w działania na rzecz szerszego interesu społecznego. Istnieje wiele koncepcji CSR i dotyczą różnych wymiarów życia publicznego: środowiska naturalnego, odpowiedzialnej produkcji, praw człowieka etc. W praktyce CSR służy poprawie wizerunku firmy, wzmocnieniu jej tożsamości oraz jej pozytywnemu odbiorowi przez opinię publiczną.

Rozpatrując jednak kwestię tak pojętej etyki biznesu z punku widzenia interesu państwa i jego obywateli należy zadać sobie pytanie, czy inicjatywy i kampanie CSR faktycznie sprzyjają dobru wspólnoty państwowej i moralnemu doskonaleniu konkretnych jej uczestników.

CSR i jego źródła

Aby uchwycić istotę strategii CSR warto sięgnąć do źródeł, na których opierają się przyjęte przez przedsiębiorstwa zasady. W większości przypadków, zwłaszcza w odniesieniu do korporacji międzynarodowych, zasady CSR bazują na wytycznych stworzonych w ramach inicjatyw ONZ, takich jak UN Global Compact, którego celem jest wpieranie realizacji generalnych celów ONZ, w tym celów zrównoważonego rozwoju (ang. Sustainable Development Goals, SDG), czy też forum Światowej Rady Biznesu na rzecz Zrównoważonego Rozwoju (ang. World Business Council for Sustainable Development, WBCSD), którego deklarowanym celem jest „przyspieszenie przejścia do zrównoważonego świata”, także poprzez realizację celów zrównoważonego rozwoju.

ONZ stawia przed przedsiębiorstwami cele, ujednolicając jednocześnie ich rozumienie. W dokumencie Agenda 2050, opracowanym przez WBCSD w 2010 r., czytamy między innymi, że zawarta w nim wizja „ma na celu dostarczenie wspólnego zrozumienia, tak aby przywódcy podejmowali decyzje prowadzące do najlepszych rezultatów w dziedzinie rozwoju człowieka”. Godne życie ludzkie w Agendzie 2050 jest utożsamiane z „życiem zrównoważonym”.

Wszystkie istotne rankingi CSR odwołują się do wytycznych promowanych przez ONZ, a w szczególności do tych służących realizacji celów zrównoważonego rozwoju. Korporacje międzynarodowe są aktywnymi uczestnikami większości inicjatyw CSR działających pod egidą ONZ, aktywnie kształtują ich wytyczne, a następnie zajmują czołowe miejsca w rankingach opartych na tychże wytycznych, co już samo w sobie może budzić wątpliwości co do rzetelności takich ocen. Jednak skutki przedsiębranych strategii CSR wykraczają daleko poza kwestię rankingów i wizerunku.

Ewolucja praw człowieka

Cele takie jak dostęp do wody pitnej, utrzymanie wzrostu gospodarczego czy zapewnienie przystępnych cenowo mieszkań mogą w istocie przyczynić się do poprawy bytu wielu mieszkańców naszej planety. Jednak pośród celów natury infrastrukturalnej, gospodarczej czy środowiskowej można także znaleźć odwołania do celów społecznych, których częścią są tak zwane nowe prawa człowieka, stanowiące szczególnie kontrowersyjną kwestię dyskutowaną w ramach agendy.

W swoim pierwotnym brzmieniu Powszechna Deklaracja Praw Człowieka przyjęta przez ONZ w 1948 roku zawierała zapewnienia o równości i wolności wszystkich ludzi pod względem ich godności i praw. Zasadniczo odwoływała się do praw człowieka jako do praw obiektywnie definiowalnych. Metaprawne zasady, na których się opierała, były zgodne z rozumowym poznaniem natury rzeczy. W Deklaracji jednak nic nie dawało gwarancji stałości tych zasad i nie zabezpieczało ich przed stopniową ewolucją.

Dlatego z czasem zaczęto postrzegać zasady zawarte w oryginalnej Deklaracji jako przestarzałe, a ich miejsce stopniowo zajmowały „nowe prawa człowieka”.  Z kolei sama instytucja ONZ wraz ze swymi agencjami zaczęła podejmować decyzje i działania sugerujące, że otrzymała mandat na tworzenie nowej koncepcji człowieka i jego praw. Przy ich uszczegóławianiu okazało się, że nabierają nowej wymowy. Do dyskusji włączono kwestie takie jak eutanazja, aborcja, masowa sterylizacja, homoseksualizm czy edukacja seksualna. Tak pojęte nowe prawa człowieka nie były wywiedzione z natury rzeczy poznawalnej rozumowo, ale z definicji zgodnej z wolą prawodawcy. Decyzje podejmowano w oparciu o konsensus, na który znaczny wpływ mieli reprezentanci krajów znanych z łamania praw człowieka oraz organizacje pozarządowe lobbujące za konkretnymi zapisami ze względu na swój interes.

Jednocześnie dyskredytowano prawodawstwo narodowe, wywierając nacisk na państwa, aby sygnowały pakty i konwencje osiągnięte „w drodze konsensusu”. Wielokrotnie konwencje ONZ wchodziły w konflikt z prawodawstwem państwowym. Nowe zapisy pozwalały organom ONZ domagać się od poszczególnych państw dopasowania stosownych praw, a nawet konstytucji.

Pierwotnie Deklaracja miała głosić prawa człowieka, a zadaniem prawa narodowego było nadawanie głoszonym przez ONZ prawom człowieka konkretnego wyrazu. W praktyce całkiem zatarto to rozróżnienie. Przejmowanie funkcji tradycyjnie przynależnej państwom narodowym przez organy i agencje ONZ oznaczało ich wykraczanie poza właściwe im kompetencje.

Tendencja ta, widoczna i dziś, idzie ręka w rękę z powszechną skłonnością do umniejszania znaczenia władzy państwowej w międzynarodowych relacjach gospodarczych, co także znajduje swoje odzwierciedlenie w praktykach ONZ i co może tłumaczyć zadziwiającą zgodność we współdziałaniu ONZ z korporacjami międzynarodowymi. I to właśnie te ostatnie odgrywają kluczową rolę w procesie konstrukcji zrównoważonego świata, bowiem za ich pośrednictwem dokonuje się przełożenie oenzetowskiej etyki na moralność konkretnych uczestników życia korporacyjnego, a w konsekwencji i społecznego.

Przełożenie wytycznych na praktykę organizacyjną

Inicjatywy typu Global Compact czy Agenda 2050 tworzą wytyczne, które następnie „dyrektorzy ds. CSR”, działający w ramach przedsiębiorstw, przekładają na konkretne inicjatywy (np. świętowanie IDAHOT – Międzynarodowego Dnia Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii) oraz zasady wewnętrznego kodeksu postępowania obowiązującego w danej organizacji. Kodeksy postępowania nie są jedynie kwestią zapisu na papierze, ale mają realne konsekwencje, jak pokazuje powszechnie już znany przypadek zwolnionego pracownika firmy IKEA, który cytował fragmenty Biblii odczytane przez jego przełożonych za obraźliwe dla osób homoseksualnych. Sygnał wysłany do pozostałych pracowników, także w innych organizacjach, jest bardzo jasny. Wywołanie wśród pracowników lęku przed zwolnieniem jest niezwykle skutecznym sposobem na zagwarantowanie ich uległości wobec polityki CSR ich pracodawcy.

W mechanizmie tym jak w soczewce widoczny jest sposób na zagwarantowanie wpływu nowych praw człowieka propagowanych przez ONZ na konkretne osoby, za pośrednictwem agentów wpływu, jakimi są korporacje międzynarodowe. Współpraca z przedsiębiorstwami pozawala agencjom ONZ pominąć de facto państwa narodowe, sprowadzić je do funkcji służebnej wobec instytucji międzynarodowych i ograniczyć ich zakres oddziaływania na obywateli.

Częścią tej strategii jest tworzenie modelu człowieka pozanarodowego, utożsamiającego się z celami swojego prawodawcy w stopniu wyższym niż z celami własnej wspólnoty narodowej, a często nawet i rodzinnej.

Osoby decydujące się na pracę w korporacjach międzynarodowych rzadko kiedy są świadome, że wraz z zobowiązaniem, jakie podejmują, podpisując umowę o pracę, godzą się na przestrzegania bardzo konkretnego kodeksu etycznego, jaki w ramach swojego CSR dana firma promuje. Przyszły pracownik niezauważalnie dla siebie i innych staje się mniej lub bardziej świadomym narzędziem w realizacji celów zrównoważonego rozwoju, zdefiniowanych przez ONZ i otwartych na dalszą ewolucję. W sferze moralności oznacza to niejako podpisanie czeku in blanco.

ONZ-etu model człowieka

Rzadziej zwraca się jednak uwagę, że działalność ONZ na gruncie społecznym prowadzi do zmiany koncepcji samego człowieka. Wśród wytycznych wiele miejsca poświęca się potrzebie uszanowania jego godności i praw. Tymczasem sama formuła celów zrównoważonego rozwoju, rozumianych jako zbiór zasad stanowiących jedyną ścieżkę prowadzącą do dobra wspólnego, ogranicza prawo człowieka do ustalania jego własnych celów w zgodzie z jego własnym sumieniem i rozumieniem dobra. A to właśnie taka wolność stwarza warunki do jego moralnego rozwoju. Ograniczenie swobody wyboru jest główną przeszkodą, jaką CSR, SDG, Global Compact, Agenda 2050 oraz inne podobne inicjatywy stawiają na drodze faktycznego moralnego doskonalenia osób.

Promowany przez ONZ model człowieka nie tylko redukuje go do sfery materialnej, ale przede wszystkim ogranicza jego wolność wyboru. Narzucanie określonego systemu quasi-etycznego jako uniwersalnego i niezawodnie prowadzącego do budowy dobra wspólnego ma skłonić człowieka do wiary, że nie jest on podmiotem władz intelektualnych i wolitywnych. Tymczasem to właśnie te władze dają mu zdolność do podejmowania działań o charakterze moralnym i twórczym. Wchłonięcie omawianej sfery życia przez międzynarodowy porządek polityczno-prawny prowadzi do powszechnej utraty świadomości, czym moralność i twórczość są w swej istocie. 

Zgodnie z modelem człowieka promowanym przez dyskutowane organizacje międzynarodowe dla doskonalenia swojej moralności potrzebujemy instytucji najwyższego pedagoga, który wskazałby nam definicję dobra oraz zbiór zasad, które do tego dobra prowadzą. Pomija się fakt, że każdy człowiek jest w stanie, włożywszy w to wymagany trud, dojść do stosownego zrozumienia na drodze intelektualnej. To dzięki tej zdolności, jak pokazuje historia, człowiek potrafił wznieść się ponad swoje dobro osobiste, aby osiągnąć dobro wyższe. To właśnie dzięki władzom intelektu i woli, człowiek był zdolny do przekraczania siebie, do tworzenia rzeczy nowych, niepowtarzalnych, wykraczających poza dotychczasową wiedzę. Z nich wyrósł całokształt dorobku ludzkiego, dziedzictwo sztuki, kultury i nauki, które odróżnia świat ludzi od świata zwierząt. Te same władze, zdolności i umiejętności są potrzebne i dziś, szczególnie w sferze gospodarczej, zwłaszcza w sektorze tak zwanej ekonomii kreatywnej.    

Paradoks moralności à la ONZ

Biorąc pod uwagę powyższe, paradoksem staje się fakt, że Zgromadzenie Narodowe ONZ ogłosiło rok 2021 międzynarodowym rokiem ekonomii kreatywnej dla zrównoważonego rozwoju.

Sektor kreatywny, o którym mowa w wydanym z tej okazji dokumencie, obejmuje między innymi „działalność gospodarczą opartą na wiedzy, wzajemne oddziaływanie ludzkiej kreatywności i idei, wiedzę i technologię, wartości kulturowe, a także artystyczne i kulturowe dziedzictwo oraz inne indywidualne lub zbiorowe formy ekspresji twórczej”. Innymi słowy, jest to ta część działalności człowieka, która w bardzo małym stopniu podlega odgórnym regulacjom i wytycznym, a jednocześnie odgrywa jedną z najistotniejszych ról w formowaniu wspólnoty i gospodarki narodowej.

Stałym i nienaruszalnym elementem konstruktu „międzynarodowego roku ekonomii kreatywnej dla zrównoważonego rozwoju” są postawione przed twórcami, artystami i przedsiębiorcami cele. Oczekuje się od nich nowatorskich sposobów ich realizacji.

Ustanawiając cele, a twórcom pozostawiając jedynie wolność wyboru środków, oenzetowski pedagog zdaje się zawłaszczać jeden z ostatnich bastionów wolnej myśli i niezależności. Nie robi tego poprzez presję formalną, ale próbuje skłonić wolę przedsiębiorców i twórców ku celom zrównoważonego rozwoju, prezentując je jako dobro w sensie uniwersalnym.

Tymczasem podstawą nowatorskiej działalności człowieka jest wola dążąca do dobra jako intelektualnie poznanego. Sam twórca, bez pomocy instytucjonalnej, jest w stanie zwrócić się ku dobru, które sam rozumie jako takie, nie opierając się w tym rozumieniu na wierze w autorytet instytucji, która dane dobro promuje.

Oenzetowskiemu prawodawcy umyka fakt, że prawdziwie twórcze akty wymagają wolności wyboru nie tylko środków, ale i celów. Z kolei akty zdeterminowane odgórnymi wytycznymi są odtwórcze, przewidywalne i nie wnoszą do społeczności nic nowego. Mają zatem niewielki potencjał, aby przyczynić się do prawdziwej innowacyjności w ramach sektora kreatywnego.

Działalność ONZ w sferze praw człowieka sprowadza się do tworzenie wizji twórczości i moralności opartej na przestrzeganiu zapisów prawa i jednoczesnego zacierania świadomości o źródłach pochodzenia tych zapisów. Promowany jest model człowieka posłusznego nakazom władzy, niezależnie od sensowności treści tych nakazów, człowieka niezdolnego do odwoływania się przy podejmowaniu decyzji do własnego rozumu.

Jednakże kampanie ONZ oraz organizacji współuczestniczących w realizacji zrównoważonego świata nie niszczą rzeczonych władz człowieka, a jedynie promują swoistą jego wizję, która sprzyja pomniejszaniu świadomości, że jest on podmiotem tychże władz, niezależnie od charakteru prawodawcy, któremu podlega, i rozpowszechnianych przez niego zasad.

Misja przedsiębiorcy

W ramach inicjatyw ONZ i jej agend wymiar prawny wyewoluował w wymiar etyczny, aby wreszcie doprowadzić do sytuacji, w której ONZ stała się instytucją wytyczającą cele ogółowi ludzkości. Powstała jako dobrowolne zrzeszenie suwerennych państw, a przeistoczyła się w instytucję, która używa różnorodnych form nacisku w stosunku do państw i osób starających się zachować swoje podstawowe prawo – prawo do realizowania własnych celów, zgodnie z własnym rozumieniem, czym jest dobro i jakie środki do niego prowadzą.

Za gąszczem wytycznych, celów i agend kryje się jeden zasadniczy cel przyświecający podobnym inicjatywom – doprowadzenia do utrwalenia jednej instytucji prawa międzynarodowego jako ponadnarodowego prawodawcy posiadającego monopol na definiowanie dobra i zła.  Taki schemat wymaga powszechnej akceptacji dla wizji człowieka jako z natury niezdolnego do radzenia sobie w sytuacjach wolnego wyboru i do samodzielnego podejmowania decyzji stosownych dla dobra wspólnego.

Tymczasem człowiek taką zdolność posiada. I właśnie sfera przedsiębiorczości, a w szczególności sektor kreatywny, może stać się dobitnym przykładem na to, że prawdziwie wolne inicjatywy o charakterze twórczym przynoszą wspólnocie narodowej większą rzeczywistą wartość, niż masowe inicjatywy promujące dobro pozorne jako prawdziwe i uniwersalne. 

Tekst ukazał się na łamach magazynu Patriotyzm Gospodarczy – dodatku do Gazety Polskiej Codziennie z dn. 27 sierpnia 2020 r.

Ilustracja: Rozbudowa Niepokalanowa l. 30-te (archiwum własne).




Poświęcenie się Matce Bożej czy przez M. Bożą?

William G. Most / Matris

Obecnie można niekiedy usłyszeć, że nie jest możliwe ani właściwe dokonywanie poświęcenia się Matce Bożej; twierdzi się, że jest to możliwe tylko przez Nią – Bogu. Pozornie można powiedzieć: wszystko jest skierowane do Boga, więc oczywiście jest to prawdą.

Ale to nie wyczerpuje tematu. W filozofii powszechnie znanym jest fakt, że nie wszystkie środki służące celowi są jedynie środkami. Niektóre rzeczywiście są tylko niejako stopniami prowadzącym do wyższego celu. Istnieją jednak inne środki, które mają dwa bardzo realne aspekty: mogą być i są one środkami, które stanowią jednocześnie cele drugorzędowe.

Dla przykładu weźmy osobę, która rozpoczyna studia. Chce podjąć studia, uważając je za sposób na uzyskanie lepszej pracy. Jednakże mogłaby i powinna tego chcieć przynajmniej ze względu na rozwój osobisty i doskonalenie w procesie zdobywania stopnia.

Staje się więc oczywiste, że prawdą jest to, że poświęcamy się zarówno samej Matce Bożej, jak i przez Nią .

Zaczynamy od wyjaśnienia, co oznacza słowo poświęcenie się jako konsekracja. Często stosuje się je luźno, co oznacza po prostu powierzenie Jej siebie. Ale zastanówmy się nad ścisłym znaczeniem tego słowa. Kiedy w 1899 r. Papież Leon XIII konsekrował świat Najświętszemu Sercu Jezusa, wyjaśnił to w ten sposób (Annum sacrum, 15 maja 1899 r.). ASS 41.649): „Ponieważ poświęcając się, nie tylko uznajemy i akceptujemy Jego rządy jawnie i dobrowolnie, ale w rzeczywistości świadczymy, że gdyby to, co oddajemy, było nasze, chętnie byśmy to oddali, i prosimy Go, aby łaskawie przyjął od nas tą właśnie rzecz, mimo że należy już do Niego.”

Innymi słowy, w akcie poświęcenia się Panu Jezusowi, uznajemy, że ma On już do nas pełne prawa. Ma je na podstawie dwóch tytułów: stworzył nas z niczego, i odkupił nas. Tak więc już jesteśmy Mu winni wszystko i On wcale nie musiałby nas nagradzać. A jednak mówimy, że błagamy Go teraz, aby uprzejmie przyjął tę samą służbę, lecz z tytułu miłości, i proponujemy służyć Mu lepiej.

Dalej, papież Pius XII (w audycji radiowej dla Fatimy, Benditoseia, 13 maja 1946 r.) wyjaśnił, co takiego oznacza królestwo Jezusa, dzięki któremu jesteśmy Mu winni naszą służbę (AAS 38.266): „Jezus jest królem przez całą wieczność z natury i na mocy prawa podboju”. Ten drugi tytuł oczywiście oznacza, że jest królem, odkąd wyzwolił nas z niewoli. Ale kilka linijek przed tym zdaniem Pius XII powiedział: „On, Syn Boży, odzwierciedla w Swojej niebiańskiej Matce chwałę, majestat i panowanie swego królestwa, ponieważ będąc związaną z Królem męczenników w niewymownym dziele odkupienia człowieka jako Matka i Współtowarzyszka, pozostaje na zawsze z Nim związana, z praktycznie nieograniczoną mocą w rozdzielaniu łask płynących z odkupienia… Maryja jest Królową z tytułu łaski, dzięki Boskiemu związkowi, na mocy prawa podboju i szczególnego wyboru [Ojca]. A jej królestwo jest tak wielkie jak królestwo Jej Syna i Boga, ponieważ nic nie jest wykluczone spod Jej panowania”.

Matka Boża ma zatem władzę, prawo rządzenia i panowanie, spod których nic nie jest wykluczone. Ma ją w oparciu o cztery tytuły, z których dwa są dokładnie tożsame z tymi, na mocy których Jezus jest Królem. Mianowicie, On jest Królem jako Stwórca – Ona jest Matką Stwórcy („dzięki Boskiemu związkowi”); On jest Królem na mocy samego prawa podboju, Ona, jak powiada Papież, jest, w podległości Jemu, także Królową na mocy prawa podboju, to znaczy dzięki Jej bezpośredniej współpracy z Nim w obiektywnym odkupieniu, to znaczy nawet w samej Boskiej Ofierze.  [Zob. Most G.W. , „Coredemption: Theological Premises, Biblical Bases”, Miles Immaculatae,1986, ss. 59–92.]

Jak widzieliśmy powyżej, Jej panowanie, Jej prawo do rządzenia, nie są niezależne od królestwa Jej Syna: są „przez Niego, z Nim i w podporządkowaniu Jemu”. Nie powinniśmy jednak myśleć o dwóch autorytetach, jednym nieskończonym, drugim skończonym. Owszem, Jej jest skończony, Jego jest nieskończony, ale poprawny obraz to obraz dwóch współdziałających jako modul unius, jako jedno. Pius XII napisał, że „zawsze dzieli Jego los” (MunificentissimusDeus, AAS 42.768).

W tym przypadku, mimo że ostatecznym celem naszej służby jest sam Bóg, jesteśmy Jej winni naszą służbę, ponieważ Ona, jako Matka Stwórcy i jako Współtowarzyszka w dziele odkupienia, posiada tytuł do przyjęcia naszej służby. Co więcej, zdobyła ten drugi tytuł ogromnym kosztem ofiary z samej siebie [por. Most G.W., „Pope Deepens Conciliar Theology”, Miles Immaculatae,1990, ss. 329–45].

Z kolei, podobnie jak w akcie poświęcenia Najświętszemu Sercu prosimy Pana Jezusa, aby zaakceptował to, co już jesteśmy Mu winni, aby przyjął to na nowo z tytułu miłości, tak też możemy i powinniśmy prosić Matkę Bożą o przyjęcie z tytułu miłości, tego, co już jesteśmy Jej dłużni. Jak poetycko powiedział św. Maksymilian, powinniśmy dokładnie dokonać tego tak, abyśmy „stali się Nią” lub „żyli w Niej”. [Gli Scritti di Massimiliano Kolbe, Florencja, 1975-78, # 579, 432, 508].

Tak więc św. Maksymilian i współcześni papieże nie zaniedbali poprawności językowej ani prawdy, gdy zachęcali nas do poświęcania się Matce Bożej.

Źródło: William G. Most Consecration To or Through Our Lady? [tłum. redakcja Matris]

Ilustracja: Archiwum własne