1

Katolik uczynkiem i prawdą: gorliwość

Gabriel Paláu SI

Synu Mój! Wiele ciężkich krzywd wyrządzano ludziom w królestwie pychy.

Trzech mężów gorliwych zapragnęło zapobiec tak wielkiemu złemu. Pierwszy z nich uniesiony zapałem porwał się na przywódcę niesprawiedliwych i pysznych i nazwał go grzesznikiem wielkim. Lecz grzesznik wpadł w gniew i stał się gorszym jeszcze i bardziej wyniosłym. Wystąpił drugi pokorny i cichy, lecz po rozprawie z pysznymi uciekł od nich mówiąc, że są zatwardziali w swej złości i że nie ma na nich rady. A pyszni słysząc o jego przestrachu wyśmiali go i trwali dalej w swych grzechach w obliczu Boga i ludzi. Wtedy odezwał się z kolei najuczeńszy z owych trzech mężów: Mnie zostawcie tę sprawę. I poszedł do pysznych i przemówił do nich uczenie a wymownie, lecz nie zrozumieli go. Więc wzrosła jeszcze nadętość pysznych i jeden z nich przemówił zarozumiale, aby pokazać, że i oni mają wiedzę. A słysząc go przyklasnęło mu wielu głupich i powiedzieli sobie, że to rzecz chwalebna być wielkim grzesznikiem.

Znalazł się jednak inny mąż cnotliwy a miłosierny, który niegdyś także był pysznym. Ten wiedząc z doświadczenia, że pycha jest największym nieszczęściem człowieka, jął modlić się w pokorze serca za onych pysznych. A przykładem cnót swoich i oddając pysznym wiele usług, zapobiegł niejednej szkodzie i pozyskał sobie sławę zacnego człowieka i dobrego obywatela. I po trochu zjednywał sobie serca pysznych, a równocześnie pouczał ich i nawracał uprzejmie a bardzo roztropnie.

Stało się tedy najpierw, że pyszni już nie czynili tyle złego, by nie obrażać tak zacnego przyjaciela – potem, w miarę lepszego usposobienia, zaczęli uznawać blask cnoty, rozumność i słuszność Bożych przykazań i prawdziwość nauki kościelnej: nareszcie zrozumieli, że słusznie i pożytecznie jest poddać się natchnieniu łaski i poddali się jej rzeczywiście.

Wtedy obdarzono męża onego ogólnym szacunkiem i miłością za jego dobre uczynki i zaczęto go cenić jako prawdziwego chrześcijanina. Zaprawdę mówię ci, że od tej chwili mniej grzechów popełniano w owym mieście. I stało się, że i najśmielsi z bezbożnych nie odważali się już tak bluźnić Bogu, jak dawniej. Lecz inni słudzy Boży mieszkający w tym samym mieście, gdy widzieli, że któryś z pysznych, albo nie nawrócił się jeszcze zupełnie, albo nie wzniósł się jeszcze na heroiczny stopień pokory, lżyli go publicznie.

I mówili do siebie: Chodźmy, a wyrzucajmy mu w oczy dawne jego złości, aby już drugich nie uwodził. I nieraz czynili to samo, nie imając się innych sposobów ku poprawie biednych grzeszących. W ten sposób, starając się zażegnać niebezpieczeństwo zgorszenia, sami popadali w wiele błędów. Bo strzegąc pilnie pokory pokornych, pozostawiali pysznych w ich złości.

Lecz Ja ci mówię, że większa to rzecz nawrócić jednego stuletniego grzesznika, niż utrzymać w niewinności stu maluczkich.  I bardziej przysłużył się prawdzie, kto nawrócił jednego grzesznika, niż ten kto poprzestał na wykazaniu błędów stu nauczycieli fałszu. I podobnież, choć wypada strzec siebie i drugich przed chytrością przewrotnych zwodzicieli, dla samego dobra maluczkich, większej jest wagi nawrócić wpływowego i potężnego grzesznika.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, że owi niebaczni i nieroztropni słudzy, przez swą twardość i bezwzględność nie zdołali zapobiec złemu, którego się lękali ze strony uwodzicieli. Nie nawrócili ani jednego pysznego. Nie przyczynili się do pokory dobrych. Albowiem złości pychy przeciwstawiać trzeba prawdziwą pokorę, a nieużytości – słodycz miłości Bożej i chytrości – roztropność.

Z odwagą lwa, gdzie trzeba walki, powinna iść w parze słodycz miodu, która przyciąga. I wielkości dzieła nie mierzy się mnogością słów i ilością pracy, ale wielkością miłości, która umie działać w pokorze serdecznej.
 

Źródło: Gabriel Paláu SI, Katolik uczynkiem i prawdą. Tłum. Jan Popiel, Ks. J. Rostworowski SI, wyd. drugie, Kraków 1910, ss. 86-91. (Tytuł i zmiany edytorskie – redakcji GM).

Ilustracja: Fragment obrazu Dyptyk z portretami pary pielgrzymów (Różaniec z pomanderem), autor: Barthel Bruyn Starszy, 1528, Wallraf–Richartz Museum (Creative Commons CC0 License).




Testament wdzięczności św. Bernadetty

W dniu 11 lutego obchodzimy uroczystość objawienia się Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej w Lourdes. Matka Boża objawiła się w 1858 r., w 4 lata po ogłoszeniu dogmatu Niepokalanego Poczęcia, 14-letniej pasterce Bernadecie Soubirous. Między 11 lutego a 16 lipca Maryja objawiła się Świętej 18 razy, prosząc o modlitwę, pokutę oraz wzniesienie kościoła. Po zakończeniu objawień Bernadetta wstąpiła do zakonu Sióstr Miłosierdzia w Nevers. Zmarła tam w 1879 r., w wieku 35 lat. Pracując nad biografią Świętej, katolicki pisarz, Marcelle Auclair, odnalazł jej “testament wdzięczności” – modlitwę wyrażającą Jej wdzięczność za ogromne cierpienia, oschłości, przykrości ze strony innych. Testament porusza swą prostotą i wymową.

Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało,
za upadek młyna, za to, że musiałam pilnować dzieci, stróżować przy owcach,
za ciągłe zmęczenie, dziękuję Ci Jezu.

Dziękuję Ci, Boże mój, za prokuratora i za komisarza, za żandarmów, za twarde słowa ks. Peyramale.

Za dni, w które przychodziłaś, Maryjo, i za te, w które nie przyszłaś – nie będę Ci się umiała odwdzięczyć, jak tylko w raju.
Ale i za otrzymany policzek, za drwiny, za obelgi, za tych, co mnie mieli za pomyloną,
za tych, co mnie posądzali o oszustwo, za tych, co mnie posądzali o robienie interesu, dziękuję Ci Matko.

Za ortografię, której nie umiałam nigdy, za to, że pamięci nigdy nie miałam,
za moją ignorancję i za moją głupotę dziękuję Ci.

Dziękuję Ci, ponieważ gdyby było na ziemi dziecko o większej ignorancji i większej głupocie, byłabyś je wybrała

Za to, że moja mama umarła daleko,
za ból, który odczułam, kiedy mój ojciec, zamiast uścisnąć swoją małą Bernadetę,
nazwał mnie “siostro Mario Bernardo” dziękuję Ci Jezu.

Dziękuję Ci za to serce, które mi dałeś, tak delikatne i wrażliwe, a które przepełniłeś goryczą

Za to, że matka Józefa obwieściła, że się nie nadaję do niczego,
dziękuję, za sarkazmy matki mistrzyni, jej głos twardy, jej niesprawiedliwości, jej ironię,
i za chleb upokorzenia dziękuję.

Za to, iż byłam taką, że matka Maria Teresa mogła o mnie powiedzieć: “Nigdy jej dość nie ustępujcie”.

Dziękuję za to, że byłam tą uprzywilejowaną w wytykaniu mi wad,
tak że inne siostry mówiły: “Jak to dobrze, że nie jestem Bernadetą”.

Dziękuję za to, że byłam Bernadetą, której grożono więzieniem, ponieważ widziałam Ciebie, Matko,
tą Bernadetą tak nędzną i marną, że widząc ją, mówili sobie: “To ta ma być?”
Bernadetą, którą ludzie oglądali jak rzadkie zwierzę.

Za to ciało, które mi dałeś, godne politowania, gnijące, za tę chorobę, piekącą jak ogień i dym,
za moje spróchniałe kości, za pocenie się i gorączkę, za tępe ostre bóle dziękuję Ci, mój Boże.

I za tę duszę, którą mi dałeś, za pustynię wewnętrznej oschłości,
za Twoje noce i Twoje błyskawice, za Twoje milczenie i Twe pioruny, za wszystko.
Za Ciebie – i gdy byłeś obecny, i gdy Cię brakło dziękuję Ci Jezu

Za: “Fonti vive”, Caravate, wrzesień 1960




Życie Maryi: Stawienie Jezusa w świątyni

Ks. Franciszek Michał William

Ceremonia oczyszczenia Maryi i wykupu Jezusa od służby w świątyni nie odróżniała się zewnętrznie niczym od innych tego rodzaju. Wewnętrznie natomiast dopełniała się, a raczej zespalała się z rzeczywistością tak dalece, że po prostu przestawała być ceremonią. Podobnie jak przy Ostatniej Wieczerzy Jezus spełniał ceremonie obrzędowe, ustalone przepisami Starego Przymierza, a równocześnie sam był rzeczywistym Barankiem Bożym, podczas gdy ów wielkanocny był tylko Jego figurą, tak i tu: Jezus jako pierworodny poddawał się obowiązkowemu stawieniu się przed Panem, a będąc w rzeczywistości pierworodnym Synem Ojca niebieskiego, w miejsce Starego, wprowadzał Nowy Zakon. Baranek wielkanocny uratował wszystkich pierworodnych w Egipcie dlatego tylko, że był figurą Baranka bez zmazy, który swoją śmiercią miał wyzwolić naród z niewoli egipskiej. Misją Jezusa natomiast, prawdziwego Baranka Bożego było wyratować, nie tylko naród izraelski spod jarzma duchowej śmierci, ale przynieść zbawienie wszystkim ludom świata.

Maryja i Józef ofiarowali Jezusa Bogu, Najwyższemu Panu w dani, i otrzymali go z powrotem z Jego rąk. Podobnie jak inni rodzice podejmowali się tym samym obowiązku wychowania swego Syna do celów i zamiarów, do jakich przeznaczył Go Bóg. Ale wiedzieli i zdawali sobie tak jasno sprawę, jak nikt inny spośród ludzi, dlaczego to Jezus, Syn Boży, zstąpił na świat, wiedzieli że przyszedł, aby wybawić lud od grzechu.

Los „pierworodnego” złączony był, jak zaznaczyliśmy poprzednio, z życiem matki. A w tym zwłaszcza wypadku związek ten zaznaczał się jeszcze silniej, Jezus bowiem nie miał wcale ojca ziemskiego. Maryja tylko jedna spośród ludzi była spokrewniona z Jezusem wedle ciała. Jej zatem przysługiwało prawo i obowiązek ofiarowania Panu swego Syna.

Otóż Maryja, jako jedna i jedyna wtajemniczona w zamiary Boże, oddawała istotnie Jezusa całym sercem na służbę Najwyższego, z całą gotowością ofiarnego serca powierzała Go Bogu na spełnienie świętego posłannictwa, jakie Mu zostało zlecone. A gdy tak składała Bogu w ofierze jedyne swoje dzieciątko, to zarazem oddawała Bogu i własne życie w ofierze. Oddanie to było całkowite, doskonałe. Wszak nie było w Jej życiu ani jednej takiej chwili, aby pragnęła mieć syna dla własnej jedynie pociechy, ani też takiej, w której by była chciała poczętego z woli Bożej w swym żywocie syna, zachować wy-łącznie dla siebie. Wraz z Maryją oddawał także i Józef życie swe na usługi dziecka, któremu zostało powierzone dzieło zbawienia świata. I jego ofiara była doskonała w swym rodzaju, chociaż różniła się od ofiary Maryi. Ale bo też stosunek Jezusa do Maryi był zupełnie wyjątkowy, jedyny na świecie.

Źródło: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939. Język uwspółcześniono. Można drukować: Warszawa, dn. 9 kwietnia 1939, Ks. Emil Życzkowski TJ (Prowincjał Wielkopolski i Mazowsza). Imprimatur: Varsowiae, die 13 Aprilis 1939 anni, Dr. A. Fajęcki (Consilliarius Curiae, Canonicus Metropolitanus), Mgr Br. Pągowski (Notarius).

Ilustracja: Przedstawienie w Świątyni, autor: Mayer Co z Monachium, witraż w katedrze św. Michała, Toronto. CC BY-SA 3.0




Zjednoczenie z Maryją a pokój duszy

o. Emil Neubert

Wszyscy mistrzowie życia duchowego podkreślają znaczenie zachowania pokoju duszy. Bóg może nieraz chcieć, abyśmy doświadczyli bolesnych prób. Nigdy jednak nie pragnie, abyśmy stracili wewnętrzny pokój.

Pokój jest jednym z najpewniejszych znaków w akcie zwanym w języku ascetycznym „rozeznawaniem duchów”, które stanowi umiejętność rozpoznawania, czy działamy pod wpływem łaski, natury, czy może złego ducha. Każdy ruch wewnętrzny, każdy akt pobożności czy dzieło gorliwości, które zakłócają spokój duszy, pochodzą albo od diabła, albo z zepsutej natury. Wszystko to, co wprowadza duszę w stan pogodnego pokoju, pochodzi od Boga. Bóg jest Bogiem pokoju; On nie działa w nieporządku; Jego wizyty czasami napawają nas strachem, ale nigdy nie wzburzają.

W jaki sposób zachować na stałe pokój Boży w duszy? Trzeba zawsze pragnąć, aby spełniała się wola Boża. Pokój jest poczuciem porządku, natomiast porządek w duszy pojawia się wtedy, gdy wypełnia się w nas wola Boga. Pozostajemy w niepokoju, jeśli odmawiamy posłuszeństwa życzeniu Najwyższego. „Kto się Mu sprzeciwiał, a miał pokój?”, pyta świątobliwy Hiob[1]. Pokój powraca, gdy tylko zgodzimy się dostosować do pragnień Bożych, niezależnie od tego, jakiej ofiary by to wymagało.

Z Maryją to dostosowanie się jest szczególnie łatwe. Po pierwsze, wraz z Nią szybko porzuca się samolubstwo, jak to było wcześniej wytłumaczone. Wówczas czujemy się stosowniej przygotowani do podążania za wolą Boga. Obok Tej, która z taką prostotą i hojnością mówiła: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego!”, spełnianie pragnień Boga staje się prostsze. Wystarczy skierować wzrok na Matkę Bożą, spokojną pośród ciężkich doświadczeń, aby odczuć Jej pokój w sobie. Co więcej, z siłą, jaką daje Jej naśladowanie, łączy się także wszechmocne pośrednictwo, którego przywilej otrzymała dla swoich dzieci. Dlatego pokój, a szczególnie pokój, który „przewyższa wszelki umysł”[2], jest naturalnym stanem dusz maryjnych.

Zdarza się, oczywiście, że zostanie on narażony na zakłócenia. Wszyscy pozostajemy dziećmi Adama i dlatego jesteśmy nieustannie wystawiani na ryzyko poszukiwania w swoich dziełach własnego „ja”. Jednak, gdy tylko odczuwamy niepokój, możemy zwracać się do Matki, aby wyznać Jej wszelkie słabości i zawsze otrzymujemy dobre słowo, które przynosi ukojenie.

Czasami spokój dusz maryjnych jest zakłócony cierpieniem fizycznym lub moralnym. Jedno spojrzenie na Matkę Bolesną i na ukrzyżowanego Jezusa powoduje jednak u duszy natychmiastowe wyrzeczenie się siebie, a wraz z nim powraca niebiański pokój.

Czasami duszę przeraża perspektywa ofiary. To, o co prosi Bóg, jest zbyt trudne; wydaje się niemożliwe do zrealizowania. Dusza się od tego odwraca, stara się o tym zapomnieć, ale Boże przynaglenie podąża za nią. Wówczas ona rzuca się do stóp Maryi: „Matko, nie mogę!”. A Maryja łagodnie pozwala duszy zrozumieć, że Jezus pragnie jedynie jej szczęścia i że Ona pomoże zrealizować to Jego pragnienie. I gdy tylko dusza odpowiada nieśmiałym: „tak”, zostaje przemieniona i uszczęśliwiona odzyskanym pokojem.

Czasami niepokój wywołuje myśl o jakimś drażliwym zadaniu do wykonania. Przypomnienie sobie o swojej całkowitej przynależności do Maryi dodaje wówczas odwagi i przynosi pokój. Tak pisze o tym pewna przełożona wspólnoty zakonnej:

W przeszłości perspektywa powzięcia pewnych koniecznych kroków dręczyła mnie i napawała lękiem, zwłaszcza gdy chodziło o odmowę pozwolenia lub o zganienie wad. Teraz, gdy podobna perspektywa mogłaby mnie zmartwić, mówię po prostu do siebie: „Jestem cała Twoja, o Matko moja, będę robić wszystko, co zechcesz, a moja dusza pozostaje w pokoju”.

Są osoby, które się niepokoją niezależnością intelektualną innych. Próbują, poprzez argumenty i dyskusje, skłonić kogoś do akceptacji jakiegoś sposobu myślenia. A gdy te wysiłki pozostają próżne, wpadają w stan rozpaczy. W innych wypadkach powodem niepokoju jest dla nich zachowanie bliźnich. „Jak ludzie mogą tak postępować?”, myślą, „co za skandal!”. Czynią uwagi pod czyimś adresem, bezpośrednio lub poprzez aluzję, samodzielnie lub za pośrednictwem osób trzecich… Kiedy wszystko to okazuje się bezużyteczne, czują się wzburzeni. Niech tylko opowiedzą o swoim smutku Maryi. Ona pozwoli im zrozumieć, że ich problemem jest to, że są bardziej zainteresowani sobą niż Bogiem; że jeśli nie mają obowiązku wychowania jakiejś duszy, to powinni modlić się za nią i ją motywować, być może udzielić jej czasem jakiejś rady, ale nie zmuszać jej do zmiany myślenia lub postępowania. Gdy zaś są odpowiedzialne za kogoś, Bóg patrzy na ich wysiłek, a nie na sukces. Niech modlą się i naśladują Jego cierpliwość. On czasami musi czekać wiele lat na nawrócenie grzesznika. Jeśli osoba wykonuje swój apostolat w imię Maryi, to może być pewna, że działa dla dobra dusz. Nie jest ważne, czy zobaczy to dobro tu na ziemi, czy dowie się o nim dopiero w niebie.

Czasem martwi nas wiadomość o nieszczęściu osobistym lub publicznym. Także w takich chwilach pokój odnajdujemy przy Maryi.

Oto fragment z pamiętnika:

2 listopad 1943 roku. Nasze kolejne klęski, odwrót, naruszenie rozejmu przez Hitlera i wszystkie jego żądania, coraz bardziej brutalne, zaczęły mnie trapić dzień po dniu i często zabierały spokój, do czasu, gdy zdecydowałem się wszystko opowiedzieć Maryi. Ona pozwoliła mi zrozumieć, że ostatecznie „miłującym Boga, wszystko dopomaga do dobrego”, że nie opuści kraju, który jest dumny z bycia Jej królestwem i gdzie ma tak wiele kochających Ją dzieci. Od tamtego czasu złe wieści nadal mnie dotykają, ale nie odbierają mi ani pokoju, ani ufności. Raczej skłaniają mnie do gorącej modlitwy i większej świętości w moim życiu.

Duszy zjednoczonej z Maryją pokusa nie może zakłócić pokoju, a przynajmniej nie na długo, ponieważ walka u Jej boku prowadzi do pewnego zwycięstwa. Pewien młody człowiek pisze:

Moja dusza jest czasami nękana przez pokusę. Mówię: „Matko, poddaję się Tobie. Powiedz mi, co mam robić”. I spokój powraca.

Zdarza się czasem, że ulegamy pokusie i popełniamy grzech powszedni, a może nawet śmiertelny; innym razem jesteśmy niewierni łasce. To oznacza nieporządek, a wszelki nieład prowadzi do utraty pokoju duszy. W takim przypadku, aby go odzyskać, nie powinno się czekać na zwyczajowy dzień spowiedzi; nie powinno się nawet czekać, aż dokonamy wynagrodzenia. Idźmy natychmiast do Jezusa w towarzystwie naszej Matki, z naszą skruchą, ale z pełnym zaufaniem i dajmy Jezusowi potrójną radość, która przywróci nam pokój. Gdy idziemy do Niego z Matką cieszy się, widząc nas w towarzystwie Tej, którą kocha tak bardzo, a którą uczynił Ucieczką grzesznych. Gdy idziemy z naszą skruchą, cieszymy Go pokornym wyznaniem naszej winy. Przypomnijmy sobie radość, jaką sprawili Mu: grzeszna kobieta płacząca u Jego stóp, syn marnotrawny, wyznający swoją niegodność czy dobry łotr na krzyżu. A ponieważ przyznajemy się do win w obecności Maryi, to wyznanie jest bardziej szczere i pokorne, i daje jeszcze więcej radości Jezusowi. I wreszcie, gdy idziemy do Niego z naszą ufnością, pokazujemy Mu, że wierzymy w Jego miłość, że widzimy Jego miłosierdzie, nieskończenie większe od naszej nędzy. Wspomnijmy tu na Jego entuzjazm dla wiary setnika, Kananejki czy jawnogrzesznicy. A ponieważ przychodzimy do Niego z Matką Niebieską, nasza ufność jest jeszcze mocniejsza, dzięki czemu dajemy Zbawicielowi radość szczególnie słodką. Więc, jeśli Go zasmuciliśmy, powinniśmy niezwłocznie powrócić do Niego, aby sprawić Mu potrójną radość, a On wszystko nam przebaczy i wszystko zapomni. Jezus jest zadowolony; my także powinniśmy być szczęśliwi i utwierdzeni w pokoju. Później trzeba tylko skonsultować z Maryją, czy nie powinniśmy dokonać jakiegoś wynagrodzenia, aby przekształcić swój nieszczęsny błąd w „szczęśliwą winę”. Ale nie szukajmy pokoju duszy tylko w myśli o takiej rekompensacie; lecz raczej w rozważaniu miłości Jezusa i Maryi.

Praktyka powracania do Pana Jezusa w towarzystwie Jego Matki, ze skruchą i z ufnością, odnosi skutek za każdym razem, gdy z jakiejkolwiek przyczyny stracimy pokój.

Niektóre dusze nieustannie się niepokoją, ponieważ ciągle żyją w przeświadczeniu, że obraziły Boga. Są one biedne, choć skądinąd być może niezwykle czyste, wielkoduszne i gorliwe. Czy nigdy nie osiągną pokoju? One też powinny pójść do Maryi, i zamiast wiecznie męczyć spowiednika obawami, niech wyznają je przed Matką Niebieską. Ona nauczy ich osądzać własne sumienie, ale nie pod przerażającym widmem grzechu, wymyślonym przez ich bujną wyobraźnię, ale przed nieskończenie kochającym i miłosiernym Jezusem. „Panie Jezu, jeśli Cię uraziłem, przepraszam! Jeśli Cię nie obraziłem, dziękuję! W obu przypadkach, pozostaję Twoim przyjacielem. Z Twoją Matką wierzę, że Twoja miłość do mnie jest większa od mojej niegodziwości. Poddaję się Tobie”. Bez wątpienia, doświadczenia wielu dusz skłoniły św. Ludwika Marię de Montfort do napisania w kilku miejscach swojego Traktatu o prawdziwym nabożeństwie do Maryi, że „ten, kto prawdziwie czci Najświętszą Dziewicę, nie jest… skrupulatny ani bojaźliwy”, ponieważ nawet gdyby był, „ta Matka pięknej miłości usunie z [jego] serca wszelkie wątpliwości i wszelki nieuporządkowany służalczy lęk”[3].

Oto doświadczenie kapłana długo dręczonego wyrzutami sumienia:

Dla osoby skłonnej do skrupulatności największą korzyścią (wynikającą z życia w zjednoczeniu z Maryją) jest większa ufność, mniej psychicznych udręczeń oraz ciągła potrzeba, aby żyć swoją wiarą.

Wśród zajęć i trosk życia, dusza maryjna cieszy się nieustannym pokojem. Oto wyznanie matki, dla której codziennością są problemy związane z wychowaniem dzieci i obowiązkami rodzinnymi:

Cóż to za łaska poznać Matkę Bożą zjednoczoną w każdej chwili z duszą! I jakie siły! Człowiek czuje się prowadzony przez Dobrego Boga i przez Najświętszą Maryję Pannę; rozpraszają się wszystkie niepokoje. Sprawia to Trójca Święta. Mój Boże, obym nie stawiała przeszkód!

We wszystkich niepokojach zwracajmy się natychmiast do Maryi! Ta uwaga ma ogromne znaczenie. Często kusi nas, aby samemu rozważać lub konsultować z innymi powody naszych wewnętrznych kłopotów. Jest to taktyka niestosowna i czysta strata czasu, powodująca pogorszenie samopoczucia. Tylko przed Bogiem można znaleźć pokój, a Maryja jest bezpośrednią drogą prowadzącą do Niego.

A zatem im bardziej dusza jednoczy się z Maryją, tym bardziej odczuwa niemal nieprzerwanie Boży pokój. Gdy Herod szukał nowonarodzonego Króla, aby Go zabić, Jezus spał spokojnie w ramionach Matki zmierzającej do Egiptu. Jest to idealny wzór dla każdej maryjnej duszy, która zawsze spoczywa w pokoju w ramionach swojej Matki.

Źródło: Ojciec Emil Neubert SM, Życie w zjednoczeniu z Maryją. Cor Eorum, Płock 2016

[1] Hb 9, 4.

[2] Flp 4, 7.

[3] L. M. de Montfort, Traktat…, op. cit., nr 109, 215, 264.




Pius XI: jedność chrześcijan – tylko za wstawiennictwem Zwyciężczyni wszystkich herezji

Pius XI

Do Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Arcypasterzy, którzy żyją w zgodzie i łączności ze Stolicą Apostolską, O POPIERANIU PRAWDZIWEJ JEDNOŚCI RELIGII.

Czcigodni Bracia,
pozdrowienie Wam i błogosławieństwo Apostolskie!

Dusz ludzkich może nigdy jeszcze nie przenikało tak silne pragnienie wzmocnienia i spożytkowania ku dobru wspólnemu społeczeństwa ludzkiego tych węzłów braterstwa, które nas z powodu jednego i tego samego pochodzenia i tej samej natury jak najściślej łączą, jak to, które zauważyć możemy właśnie w naszych czasach. Ponieważ narody nie mogą jeszcze w całej pełni cieszyć się dobrodziejstwami pokoju, ponieważ, przeciwnie, tu i tam odżywają dawne i powstają nowe waśnie, powodujące powstania i wojny domowe, ponieważ nadto nie udaje się rozwiązać całego szeregu spraw spornych, dotyczących spokoju i dobrobytu narodów, o ile, ci, w których ręku spoczywa kierownictwo i ster państwa, nie poświęcają się zgodnie temu zadaniu, łatwo zrozumieć – tym bardziej, skoro nie ma różnicy zdań co do jedności rodzaju ludzkiego – dlaczego tak wiele ludzi pragnie, by w imię tego braterstwa, które obejmuje wszystkich, rozmaite narody coraz to ściślej się zespoliły.

Coś całkiem podobnego pragną pewne koła wytworzyć w zakresie porządku, ustanowionego przez Chrystusa Pana Nowym Testamentem. Wychodzą z założenia, dla nich nie ulegającego wątpliwości, że bardzo rzadko tylko znajdzie się człowiek, któryby nie miał w sobie uczucia religijnego, widocznie żywią nadzieję, że mimo wszystkich różnic zapatrywań religijnych, nie będzie trudno, by ludzie przez wyznawanie nie których zasad wiary, jako pewnego rodzaju wspólnej podstawy życia religijnego w braterstwie się zjednali. W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z nieprzeciętnym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich, bez różnicy, pogan wszystkich odcieni, jak i chrześcijan, ba, nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa, lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu. Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i wpadając krok po kroku w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej, odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek podobne idee i usiłowania popiera.

Niektórzy tym łatwiej dają się uwieść złudnym pozorom słuszności, gdy chodzi o popieranie jedności wszystkich chrześcijan. Czyż nie jest rzeczą słuszną – wciąż się to powtarza, – ba – nawet obowiązkiem, by wszyscy, którzy wyznają imię Chrystusa, zaprzestali wzajemnych oskarżeń i raz przecież połączyli się we wspólnej miłości? Gdyż, któżby się ośmielił powiedzieć, że miłuje Chrystusa, jeśli wedle sił swoich nie stara się urzeczywistnić życzenia Chrystusa, który prosi Ojca, by Jego uczniowie byli “jedno” (“unum”)?(1). A czyż ten sam Chrystus nie chciał, by Jego uczniów poznawano po tym, że się wzajemnie miłują i aby tym różnili się od innych: “In hoc cognoscent omnes, quia discipuli mei estis, si dilectionem habueritis ad invicem” (Po tym poznają wszyscy, że jesteście moimi uczniami, jeżeli będziecie się wzajemnie miłowali”)?(2). “Oby – tak dodają – wszyscy chrześcijanie byli “jedno”! Mieliby przecież większą możność przeciwstawiać się zarazie bezbożności, która z dnia na dzień coraz to bardziej się rozprzestrzenia i coraz to szersze zatacza kręgi i gotowa obezwładnić Ewangelię”. W ten i podobny sposób rozwodzą się ci, których nazywają wszechchrześcijanami (panchristiani). A nie chodzi tu tylko o niezliczone i odosobnione grupy. Przeciwnie, powstały całe związki i rozgałęzione stowarzyszenia, którymi zazwyczaj kierują niekatolicy, chociaż różne wiary wyznający. Poczynania te ożywione są takim zapałem, że zyskują niejednokrotnie licznych zwolenników i pod swym sztandarem zgrupowały nawet potężny zastęp katolików, których zwabiła nadzieja unii, pojednania chrześcijaństwa, co przecież zgodne jest z życzeniem Świętej Matki, Kościoła, który wszak niczego bardziej nie pragnie, jak tego, by odwołać swe zbłąkane dzieci i sprowadzić je z powrotem do swego grona. W tych nęcących i zwodniczych słowach tkwi jednak złowrogi błąd, który głęboko rozsadza fundamenty wiary katolickiej.

Ponieważ więc sumienie Naszego Urzędu Apostolskiego każe Nam nie dopuścić do tego, by owczarnia Pana uległa zgubnym złudzeniom, odwołujemy się do Waszej gorliwości, Czcigodni Bracia, byście nie omieszkali zwrócić bacznej uwagi na to zło, ufamy bowiem, że przy pomocy słów i listów każdego z Was łatwiej do wiernego ludu dotrą i zrozumiane będą te zasady i rozważania, które wnet wyłuszczamy. Tak więc katolicy dowiedzą się, co mają sądzić i jak się mają zachować wobec poczynań, zmierzających ku temu, by wszystkich, którzy mienią się chrześcijanami, w jakikolwiek sposób zespolić w jedną całość.

Bóg, Stwórca wszystkiego, powołał nas do życia w tym celu, byśmy Go poznali i umiłowali Go. Nasz Stwórca ma więc wszelkie prawo do tego, byśmy Mu służyli. Otóż Bóg, kieruje człowiekiem, mógł był poprzestać na przepisach prawa naturalnego, które w sercu człowieka, stwarzając go, wypisał, i mógł był dalszy zwykły rozwój tego prawa uregulować Opatrznością. Zamiast tego, wolał On dać przepisy, byśmy ich słuchali w ciągu wieków, mianowicie od początków rodzaju ludzkiego, aż do przyjścia i nauczania Jezusa Chrystusa, sam nauczył człowieka przykazań, które naturę, obdarzony rozumem, obowiązują wobec Niego – Stwórcy: “Multifariam multisque modis olim Deus loquens patribus in Prophetis, novissime, diebus istis locutus est nobis in Filio” (Kilkakrotnie i w rozmaity sposób przemawiał Bóg niegdyś do Ojców przez Proroków, a ostatnio w tych dniach przemawiał do nos przez Syna)(3).

Z tego wynika, że żadna religia nie może być prawdziwa, prócz tej, która polega na objawionych słowach Boga. To objawienie, które rozpoczęło się z początkiem rodzaju ludzkiego i kontynuowało się w Starym Testamencie, Jezus Chrystus sam w Nowym Testamencie ukończył, to poręcza historia – rzeczą dla każdego jasną jest, że jest obowiązkiem człowieka bezwarunkowo wierzyć w objawienie Boga i słuchać Jego przykazań bez zastrzeżeń: byśmy jednak na chwałę Boga i dla naszego zbawienia mogli obie te rzeczy słusznie wypełnić, Jednorodzony Syn Boga ustanowił na ziemi swój Kościół. A więc sądzimy, że ci, którzy mienią się chrześcijanami, nie mogą nie wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i to jedyny. Gdy jednak dalej pytamy się, jakiego rodzaju ten Kościół z woli swego Założyciela ma być, nie wszyscy są jednego zdania. Wielu np. jest zdania, że Kościół Chrystusa nie musi być widomy) przynajmniej o tyle, że nie musi występować w formie jednego ciała wiernych, wyznających jedną i tę samą naukę i pozostających pod jednym nauczycielem i jednym kierownikiem. A pod widomym Kościołem nie rozumieją niczego innego, jak tylko fakt związku, złożonego z rozmaitych chrześcijańskich wspólnot, choćby te wspólnoty wyznawały różne, albo wzajemnie zwalczające się nauki. Ale Chrystus ustanowił swój Kościół jako społeczność, z istoty swej na zewnątrz widomą, aby pod kierownictwem jednej głowy(4), przez nauczanie żywym słowem(5), i przez udzielanie Sakramentów, tych źródeł łask niebieskich(6), kontynuowała w przyszłości dzieło odkupienia ludzkości. Dlatego to porównywał go z państwem(7), z domem(8), z owczarnią(9), z trzodą(10). Ten tak cudownie ustanowiony Kościół nie mógł po śmierci swego Założyciela i Apostołów, tych pierwszych pionierów swego rozpowszechnienia, upaść lub być obalonym, boć przecie Jego zadaniem było, wszystkich ludzi, bez różnicy czasu i przestrzeni doprowadzić do zbawienia: “Euntes ergo docete omnes gentes” (“Idźcie przeto i nauczajcie wszystkie narody”)(11). Czyż więc Kościołowi w jego ciągłym, nieprzerwanym wypełnianiu swego przeznaczenia może zabraknąć skutecznej siły, skoro go przecież sam Chrystus wciąż wspomaga, On, który uroczyście przyobiecał: “Ecce vobiscum sum omnibus diebus, usque ad consumationem saeculi” (“Oto jestem z wami po wszystkie dni, aż do końca świata”)?(12). Nie może więc być inaczej, jak tylko, że Kościół Chrystusa nie tylko dzisiaj ale i po wsze czasy, istnieje, lecz musi być z konieczności ten sam, jak był za czasów Apostołów, chyba, że ktoś powiedziałby – co nie daj Boże – że! Chrystus Pan nie sprostał swym zamiarom, lub też, że pomylił się wówczas, gdy zapewniał, że bramy piekieł nigdy go nie zwyciężą(13).

W tym miejscu należy objaśnić i usunąć błędne zapatrywania, na których wspiera się cała podstawa tych spraw i to różnorodne wspólne dążenie niekatolików ku zjednoczeniu chrześcijańskich Kościołów, o czym była mowa. Inicjatorzy tej idei prawie wciąż przytaczają słowa Chrystusa: “Ut omnes unum sint… Fiet unum ovile et unus pastor” (Aby wszyscy byli jedno… Jedna niech będzie owczarnia i jeden pasterz)(14), ale w ten sposób, jakby te słowa wyrażały “życzenie i prośbę, które mają się dopiero spełnić. Są bowiem zdania, że jedność wiary i kierownictwa – co jest znamieniem prawdziwego i jednego Kościoła Chrystusa – nigdy poprzednio nie istniała i dzisiaj także nie istnieje. Może to według ich zdania być wprawdzie życzeniem, które może też kiedyś wspólną wolą wiernych się urzeczywistnić, lecz tymczasem – tak sądzą – jest to tylko pięknym marzeniem. Mówią też, że Kościół sam przez się, już ze względu na swą naturę rozpada się na części, tj. składa się z wielu odrębnych kościołów, czy też odrębnych wspólnot, które wprawdzie w kilku zasadniczych punktach nauki są, zgodne, ale w innych punktach się różnią. Istnieją one według ich zdania na równych prawach. Kościół – tak sądzą – co najwyżej tylko w okresie od czasów apostolskich aż do soborów powszechnych był jeden jedyny i zgodny. Mówią, że należy więc dawne sprawy sporne i różnice zdań, które po dziś dzień są kością niezgody wśród rodzin chrześcijańskich, pozostawić na boku, z innych zaś nauk ulepić i przedłożyć wspólna regułę wiary, której wyznawanie zbratałoby wszystkich i przez co wszyscy czuliby się braćmi. Rozmaite zaś Kościoły i wspólnoty po połączeniu się w ogólny związek miałyby możność przeciwstawić się poważnie i skutecznie naporowi niewiary. Oto, Czcigodni Bracia, ich wspólne zapatrywania. Są zresztą i tacy, którzy oczywiście przyznają, że protestantyzm zbyt nieopatrznie odrzucił niektóre istotne artykuły wiary i niektóre na wskroś możliwe do przyjęcia i cenne obrządki zewnętrznego kultu, przy których natomiast Kościół katolicki jeszcze trwa. Dodają jednak zaraz, że i ten Kościół działając nieprawnie, skaził pierwotną, wiarę chrześcijańską: dołączył bowiem niektóre artykuły, których Ewangelia nie zna, a które jej nawet wręcz się sprzeciwiają. Do nich zaliczają na sam przód naukę o Prymacie, jurysdykcji przyznanej Piotrowi i Jego następcom na Stolicy Rzymskiej. Niektórzy z nich, chociaż nieliczni, chcą wprawdzie przyznać Biskupowi Rzymskiemu albo pierwszeństwo honorowe, albo jurysdykcje, albo też w ogóle jakąś władzę, która jednak wyprowadzają nie z prawa Boskiego, lecz niejako z woli wiernych. Inni znowu zgodziliby się nawet, by Papież przewodniczył ich, co prawda, nieco niesamowitym, zjazdom. Jeżeli zresztą spotkać można wielu niekatolików, którzy w pięknych słowach głoszą braterską wspólność w Chrystusie, to przecież nie ma ani jednego, któremu przez myśl by przeszło poddać się posłusznie w nauce i kierownictwie Namiestnikowi Jezusa Chrystusa. W międzyczasie oświadczają, że chcą wprawdzie rokować z Kościołem Rzymskim, lecz z zastrzeżeniem równości wzajemnych praw, to znaczy jako równouprawnieni. Gdyby jednak mogli rokować, to bez wątpienia w rokowaniach dążyliby do takiej umowy, która umożliwiłaby im trwanie przy tych zapatrywaniach z powodu których błąkają się jeszcze ciągle poza jedyną owczarnią Chrystusa.

W tych warunkach oczywiście ani Stolica Apostolska nie może uczestniczyć w ich zjazdach, ani też [nie] wolno wiernym zabierać głosu lub wspomagać podobnych poczynań. Gdyby to uczynili, przywiązaliby wagę do fałszywej religii chrześcijańskiej, różniącej się całkowicie od jedynego Kościoła Chrystusa. Czyż możemy pozwolić na to – a byłoby to, rzeczą niesłuszną i niesprawiedliwą, by prawda, a mianowicie prawda przez Boga objawiona, stała się przedmiotem układów? Chodzi tu o ochronę objawionej prawdy. Jezus Chrystus wysłał swych Apostołów na cały świat, by wszystkim narodom głosili radosną wieść, i chciał, by ich uprzednio dla uniknięcia wszelkiego błędu, Duch Święty wtajemniczył w całą prawdę(15). Czy nauka Apostołów zupełnie zginęła, lub też kiedykolwiek została przyćmiona w Kościele, którym rządzi i którego chroni sam Bóg? Jeśli jednak nasz Zbawiciel wyraźnie ustanowił, by Jego Ewangelia głoszona była nie tylko za czasów Apostolskich, ale i w przyszłych czasach, czyżby treść wiary mogła z biegiem stuleci ukształtować się tak mglisto i niepewnie, że dzisiaj ścierpieć by trzeba było nawet sprzeczne ze sobą zapatrywania? Gdyby się tak rzecz miała, to trzeba by również powiedzieć, że stąpienie Ducha Świętego na Apostołów i ciągłe przebywanie tegoż Ducha św. w Kościele, ba – nawet, że nauka samego Jezusa Chrystusa od wielu stuleci zatraciła zupełnie swa skuteczność i swą wartość. Takie twierdzenie byłoby bluźnierstwem.

W rzeczywistości Jednorodzony Syn Boga polecił swym Apostołom, by nauczali wszystkich ludzi, po wtóre wszystkich ludzi zobowiązał, by z wiarą przyjmowali to wszystko, co im podane będzie “a testibus praecrdinatis a Deo” (Przez świadków cci Boga wyznaczonych)(16), a rozkaz swój przypieczętował słowami: “Qui crediderit et baptizatus fuerit, salvus erit, qui vere non crediderit, condemnabitur” (Kto uwierzy i da się ochrzcić, zbawion będzie, kto jednak nie uwierzy, będzie potępion)(17). Oba te rozkazy Chrystusa, rozkaz nauczania i rozkaz wierzenia, które musza być wypełnione dla zbawienia wiecznego, byłyby niezrozumiałe, gdyby Kościół nie wykładał tej nauki w całości i jasno i gdyby nie był wolny od wszelkiego błędu. W tym błądzą i ci, którzy sądzą, iż dobro wiary znajduje się wprawdzie na ziemi, lecz, że trzeba go poszukiwać z takim wysiłkiem wśród tak głębokich badań i roztrząsań, iż dla odszukania i spożytkowania go nie wystarczy wiek ludzki. Jak gdyby Miłosierny Bóg przemawiał był przez Proroków i przez Swego Syna Jedynego po to, aby tylko niewielu i to w latach podeszłych mogło przyswoić sobie przekazane objawienia, a nie po to raczej, by przedłożyć obowiązującą naukę wiary i obyczajów, którą człowiek przez całe swe życie ma się kierować.

Zdawać by się mogło, że wszechchrześcijanie (panchristiani), dążąc ku połączeniu wszystkich Kościołów, zmierzają ku wzniosłemu celowi, jakim jest pomnażanie miłości wśród wszystkich chrześcijan. Jakżeż jednak byłoby rzeczą możliwą, by po zniszczeniu wiary zakwitła miłość. Wszyscy przecież wiemy, że właśnie Jan, Apostoł miłości, który zdaje się, że w swej Ewangelii odsłonił tajemnice Najświętszego Serca Jezusowego, a który uczniom swym zwykł był wpajać nowe przykazanie: “Miłujcie się nawzajem”, że właśnie on ostro zabronił utrzymywać stosunki z tymi, którzy by nie wyznawali wiary Chrystusa w całości i bez uszczerbku: “Si quis venit ad vos et hanc doctrinam non affert, nolite recipere eum in domum, nec Ave ei dixeritis”. Jeśli do was przyjdzie ktoś i nie wniesie z sobą tej nauki, nie przypuśćcie go do domu i nie powiedźcie: bądź pozdrowiony)(18). Ponieważ więc miłość wspiera się na fundamencie nietkniętej i prawdziwej wiary, przeto wiec uczniowie Chrystusa muszą być przede wszystkim spojeni “węzłami jedności wiary. Jakżeż można sobie wyobrazić chrześcijański “związek”, w którym członkowie, nawet wówczas, gdy chodzi o wiarę, mogliby zachować własne zdanie, choćby ono sprzeciwiało się zdaniu innych? Jakżeż ci, którzy są przeciwnego zdania, mogliby należeć do jednego i tego samego związku wiernych? Jakżeż np. należeć by mogli do niego ci, którzy temu przeczą? Albo ci, którzy hierarchię kościelna biskupów, księży i ich pomocników uważają jako przez Boga ustanowioną i ci, którzy twierdzą, że wprowadzono ją stopniowo, odpowiednio do potrzeb czasu i miejsca? Jakżeż ci, którzy w Najświętszym Sakramencie Ołtarza z powodu cudownego przeistoczenia chleba i wina w tzw. transsubstancji, czczą Chrystusa, jako prawdziwie obecnego, i ci, według zdania których Chrystus obecny jest tylko przez wiarę, lub też przez znak i siłę Sakramentu? Jakżeż ci, którzy w Eucharystii uznają istotę Ofiary i Sakramentu i ci, którzy Ją za nic innego nie uważają, jak tylko za wspomnienie Ostatniej Wieczerzy, lub też uroczystość ku jej pamięci? Jakżeż ci, którzy za rzecz słuszną i zbawienną uważają, kornie zwracać się do Świętych, panujących z Chrystusem, zwłaszcza do Bogarodzicy Maryi, oraz czczą ich obrazy i ci, którzy przeczą, by kult ten byt dozwolony, jakoby ubliżał on czci Jezusa Chrystusa “jedynego pośrednika miedzy Bogiem a ludźmi”(19). Nie wiemy, jaka droga wiedzie z takiej różnorodności zdań do jedności Kościoła, ponieważ Kościół może przecież wywodzić się tylko z jednej nauki chrześcijańskiej wiary. Wiemy jednak jak tam łatwo dochodzić można do zaniedbania religii, lub do indyferentyzmu, lub też do modernizmu, której ubolewania godne ofiary nie uważają prawdy dogmatycznej za absolutną, lecz za relatywną, tzn. za zmienną według rozmaitych miejscowych i czasowych potrzeb, jakoby ona nie stanowiła treści niezmiennego objawienia, lecz przystosowywała się do życia ludzkiego. Co się zaś tyczy artykułów wiary, to bezwarunkowo nie dozwolona jest różnica, która chciano zaprowadzić między tzw. zasadniczymi a nie zasadniczymi punktami wiary, jak gdyby pierwsze z nich musiały być uznane przez wszystkich, natomiast te drugie mogłyby pozostać do swobodnego uznania wiernych. Nadnaturalna cnota wiary ma swą przyczynę formalną w autorytecie objawiającego Boga i nie dopuszcza podobnej różnicy. Dlatego wszyscy prawdziwi chrześcijanie równie wierzą w tajemnicę Przenajświętszej Trójcy, jak i w Niepokalanie Poczęcie Bogarodzicy, i z równą wiarą odnoszą się do Wcielenia Chrystusa, jak do nieomylności Papieża Rzymskiego, tak jak ją Sobór Watykański (pierwszy – przyp. red. GM) określił. Czyż wiara ich w te przytoczone artykuły wiary ma być mniej silną i pewną dlatego, że Kościół jeden z tych artykułów w tym, inny zaś w owym, może niedawnym czasie uroczystym dekretem ostatecznie określił? Czyż Bóg ich wszystkich nie objawił? Chociaż urząd nauczycielski Kościoła – który według planu Boga ustanowiony został na ziemi w tym celu, by prawdy objawione utrzymane były po wsze czasy nieskażone i łatwo, a pewnie przedostawały się do wiadomości ludzi – wykonywany jest dzień w dzień przez Papieża i przez pozostających z Nim w styczności biskupów, to jednak zdaniem tego urzędu jest celowo przystępować w uroczystej formie i w uroczystym dekrecie do określenia pewnych artykułów, jeśli wyniknie konieczność skuteczniejszego przeciwstawienia się błędom i atakom innowierców, lub też, gdy chodzi o to, by w jaśniejszy i głębiej ujęty sposób wpoić wiernym pewne punkty nauki świętej. To nadzwyczajne wykonywanie urzędu nauczycielskiego nie oznacza jednak, by wprowadzano jakąś nowość. Przez to nie wprowadza się też niczego nowego do tej ilości prawd, które zawarte są domniemanie przynajmniej, w skarbie Objawienia, przekazanym Kościołowi przez Boga. Przez to wyjaśnia się tylko prawdy, które dotąd mogły w oczach wielu uchodzić za mgliste, lub też stwierdza się prawdy wiary, którym uprzednio ten, czy ów przeoczył.

Jasną rzeczą więc jest, Czcigodni Bracia, dlaczego Stolica Apostolska swym wiernym nigdy nie pozwalała, by brali udział w zjazdach niekatolickich. Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego, prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy, by powrócili do jednego Kościoła Chrystusa, który jest wszystkim widomy i po wsze czasy, z woli Swego Założyciela, pozostanie takim, jakim go On dla zbawienia wszystkich ludzi ustanowił. Mistyczna Oblubienica Chrystusa przez całe wieki pozostała bez zmazy i nigdy też zmazy doznać nie może. Daje już o tym świadectwo Cyprian: “Oblubienica Chrystusa – pisze on – nigdy nie może być pozbawiona czci. Jest ona nieskalana i czysta. Zna tylko jedno ognisko, świętość tylko jednej komnaty przechowuje w czystości”(20). I ten święty świadek słusznie się dziwił, jak ktoś wierzyć może, “że ta jedność, której fundamentem jest niezmienność Boga, której spoistość poręczona jest tajemnicą niebios, mogłaby być w Kościele zerwana i rozbita przez waśń poróżnionych ludzi”(21). Skoro to mistyczne ciało Chrystusa, Kościół, jedno jest,(22) spojone i złączone jak ciało fizyczne, bardzo niedorzecznym człowiekiem okazałby się ten, kto by chciał twierdzić, że ciało mistyczne Chrystusa może się składać z odrębnych, od siebie oddzielonych członków. Kto więc nie jest z Kościołem złączony, ten nie może być Jego członkiem i nie ma łączności z głową – Chrystusem. W tym jednym Kościele Chrystusa jest i pozostanie tylko ten, kto uznaje autorytet i władzę Piotra i jego prawnych następców, słuchając i przyjmując ją. Czyż Rzymskiemu Papieżowi, najwyższemu Pasterzowi dusz, nie podporządkowali się przodkowie tych, którzy zaplątali się w błędne nauki Focjusza i tzw. reformatorów? Synowie opuścili – niestety – dom ojcowski, lecz dom się nie rozpadł i nie zginął, gdyż w nieustannej pomocy Boga ma swą ostoję. Niechajże powrócą do wspólnego Ojca, który ich przyjmie z całą miłością, nie pomnąc na krzywdy, jakie wyrządzili poprzednio Stolicy Apostolskiej. Jeśli, jak to wciąż powtarzają, pragną z Nami i z naszymi się połączyć, dlaczegoż nie powracają jak najśpieszniej do Kościoła, “tej Matki i Mistrzyni wszystkich wierzących w Chrystusa?”(23). Niechaj usłyszą, co mówi Laktancjusz: “Tylko… katolicki Kościół – woła on – przestrzega prawdziwej wiary. On jest świątynią Boga. Kto do niego nie wstąpi, lub go opuszcza, ten zdała od nadziei życia i zbawienia”(24).

Do Stolicy Apostolskiej ustanowionej w tym mieście, którą Książęta Apostołów, Piotr i Paweł, krwią swą uświęcili, do Stolicy Apostolskiej, powiadamy, do korzenia i Matki Kościoła katolickiego niechaj zbliżą się synowie odłączeni, nie w tej myśli i nadziei, że Kościół Boga Żywego, ten filar i podpora prawdy”(25) poświęci czystość wiary i cierpieć będzie ich błędy, lecz po to, by oddać się w opiekę Jego urzędu nauczycielskiego i Jego kierownictwa. Oby Nam dane było to szczęście, którego nie doczekało się wielu z Naszych poprzedników, byśmy mogli z ojcowską miłością uściskać synów, nad których odłączeniem się z powodu nieszczęsnego rozbratu głęboko ubolewamy. Oby Bóg, nasz Zbawiciel, który chce, by wszyscy byli zbawieni i doszli do poznania prawdy”(26) nas wysłuchał, tak, jak Go gorąco błagamy, by zechciał w Swej dobroci przywołać wszystkich błądzących do jedności Kościoła. W tej ważnej i doniosłej sprawie prosimy o wstawiennictwo Najświętszej Dziewicy Maryi, Matki Łaski Bożej, Zwyciężczyni wszystkich herezji i Wspomożenia Wiernych i wzywamy wszystkich chrześcijan, by się do Niej modlili, aby Ona przez swe wstawiennictwo dała Nam doczekać się jak najprędzej tego upragnionego dnia, w którym ludzie pójdą za głosem Jej Boskiego Syna i “zachowają jedność ducha węzłem pokoju”(27).

Wiecie, Czcigodni Bracia, jak bardzo tego pragniemy i niechaj się o tym Nasi synowie dowiedzą, nie tylko katolicy, lecz także ci, co się od Nas odłączyli. Jeśli w kornej modlitwie błagać będą o światło Nieba, to z pewnością poznają jedyny prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa i wstąpią do Niego, łącząc się z Nami w doskonałej miłości. W tej nadziei na znak łaski Bożej i w dowód Naszej ojcowskiej przychylności udzielamy Wam, Czcigodni Bracia, Waszemu duchowieństwu i ludowi z serca Naszego błogosławieństwa Apostolskiego.

Dan w Rzymie, u św. Piotra, 6 stycznia, w uroczystość Zjawienia się Pana Naszego, Jezusa Chrystusa, w roku 1928, w szóstym roku Naszego Pontyfikatu.

PIUS PP. XI

Źródło: opoka.org.pl (Serwis Fundacji Opoka, powołanej przez Konferencję Episkopatu Polski) (język uwspółcześniono)

Ilustracja: Pius XI, Kościół Santa Maria Maggiore, Rzym, Creative Commons Attribution 3.0 Unported

Przypisy:

1. Jan. 17, 21.

2. Jan. 13, 35.

3. Hbr. 1,1 nast.

4. Mat. 16, 18 nast. Łuk. 22, 32. Jan. 21, 15 – 17

5. Mk. 16,15

6. Jan. 3, 3, 6, 48 – 59, 20, 22 cfr. Mat. 18. 16.

7. Mat. 13.

8. Cf. Mat. 16,18.

9. Jan 21, 15 – 17.

10. Jan 21, 15 – 17.

11. Mat. 28, 19.

12. Mat. 28, 20.

13. Mat. 16, 18.

14. Jan. 17, 21, 10, 16.

15. Jan. 16, 13.

16. Dz. 10, 41.

17. Mark. 16, 16.

18. II Jan. 10.

19. Cf. 1 Tym. 2, 3.

20. De cath. Ecclesić unitate 6.

21. Ibidem.

22. 1 Kor. 12, 12.

23. Conc. Lateran. IV, c. 5.

24. Divin. Instit. 4, 30, 11 – 12.

25. I Tym. 3,15.

26. I Tym. 2,4

27. Ef. 4, 3.




Znaki naszych czasów

Abp Fulton Sheen

Kazanie radiowe z 26 stycznia 1947 r.

Dlaczego tak niewiele osób rozumie powagę obecnego kryzysu? Po części dlatego, że ludzie nie chcą uwierzyć, że czasy w których żyjemy są niegodziwe. Po części dlatego, że wymaga to zbyt wiele samooskarżenia. A głownie dlatego, że ludzie nie posiadają poza sobą standardów, za pomocą których mogliby osądzić czasy, w których żyją. Tylko osoby żyjące wiarą, naprawdę wiedzą, co się dzieje w świecie. Nasz Zbawiciel mógłby dzisiaj nam powiedzieć to, co usłyszeli od Niego faryzeusze i saduceusze, gdy poprosili o znak: „Gdy wieczór nadejdzie, mówicie: Będzie pogoda, bo się niebo czerwieni. A rano: Dziś niepogoda, bo czerwieni się smutne niebo. Wygląd więc nieba umiecie osądzić, znamion zaś czasów nie możecie?” (Mt 16, 2-4).

Czy potrafimy osądzić znamiona naszych czasów? Wskazują one na dwie nieuniknione prawdy. Pierwsza z nich mówi, że dotarliśmy do końca post-Renesansowego rozdziału historii, który uczynił z człowieka miarę wszystkiego. Trzy główne dogmaty współczesnego świata rozkładają się przed naszymi oczami. Po pierwsze, jesteśmy świadkami śmierci „człowieka ekonomicznego” lub założenia, że człowiek który ma być wysoce rozwiniętym zwierzęciem nie ma w życiu żadnej innej funkcji niż produkcja i gromadzenie bogactw, po czym, jak bydło na łące, ma dopełnić swoich dni i umrzeć. Po drugie, jesteśmy świadkami śmierci idei naturalnego dobra człowieka, nie potrzebującego Boga, który udzielałby mu praw lub Odkupiciela zbawiającego od winy, ponieważ postęp, dzięki nauce, edukacji czy ewolucji, stał się czymś automatycznym i w konsekwencji przemieni człowieka w Boga. W końcu jesteśmy świadkami śmierci racjonalizmu, lub idei, że celem ludzkiego rozumu nie jest odkrycie sensu i celu życia, czyli zbawienie duszy, lecz rozwój nowych technologii przyczyniający się do tworzenia państwa ziemskiego w miejscu państwa Bożego. Jest wysoce prawdopodobne, że współczesny historyczny liberalizm jest w historii jedynie erą przejściową pomiędzy cywilizacją, która kiedyś była chrześcijańska, a tą, która będzie zdecydowanie anty-chrześcijańska.

Drugą wielką prawdą, na którą wskazują znaki czasów jest fakt, że zdecydowanie znajdujemy się na końcu ery cywilizacji, którą należy nazwać nie-religijną. Rozumiem przez to erę, która traktowała religię jako pewnego rodzaju uzupełnienie, jako pobożny dodatek, jako coś mającego wpływ na morale jednostki, lecz bez znaczenia dla społeczeństwa, w której to erze Bóg był cichym partnerem, którego imię było używane przez firmę, aby dodać jej szacowności, lecz który nie miał realnego wpływu na prowadzenie biznesu.

Nową erę, w którą wkraczamy, można natomiast nazwać fazą religijną w dziejach ludzkości. Nie zrozumcie mnie jednak źle. Przez „religijną” nie mam na myśli tego, że człowiek zwróci się do Boga, lecz raczej to, że obojętność wobec absolutu, która charakteryzowała fazę liberalną cywilizacji zastąpi pasja wobec absolutu. Od tej pory walka nie będzie toczyła się o kolonie czy prawa narodów, lecz o dusze ludzkie. Linie bitew są wyraźnie wyznaczone, a podstawowe kwestie nie budzą już żadnych wątpliwości. Od tej pory ludzkość podzieli się na dwie religie, charakteryzujące się poddaniem się władzy absolutu.

Konflikt przyszłości  toczy się między Absolutem, który jest Bogiem-człowiekiem a absolutem, który jest człowiekiem-bogiem. Pomiędzy Bogiem, który stał się człowiekiem a człowiekiem, który czyni z siebie boga. Pomiędzy braćmi W Chrystusie a towarzyszami w Antychryście. Antychryst jednak nie będzie tak nazywany, gdyż nie miałby wówczas żadnych zwolenników. Nie będzie nosił czerwonych rajstop; nie będzie zionął siarką; nie będzie dzierżył wideł ani wymachiwał zakończonym strzałką ogonem, niczym Mefistofeles w Fauście

Nigdzie w Piśmie Świętym nie znajdziemy potwierdzenia dla powszechnego mitu o szatanie jako błaźnie ubranym jak pierwszy „czerwony”. Raczej jest on opisywany jako upadły anioł, jako „książę tego świata”, którego celem jest wmawianie ludziom, że inny świat nie istnieje. Jego logika jest prosta. Jeżeli nie ma nieba, nie ma piekła. Jeżeli nie ma piekła, nie ma grzechu. Jeżeli nie ma grzechu, nie ma sędziego. A jeżeli sąd nie istnieje, to zło jest dobre, a dobro – złe. Lecz ponad tymi wszystkimi opisami, nasz Zbawiciel mówi nam, że szatan będzie tak bardzo podobny do Niego, że oszuka nawet wybrańców. I na pewno żaden szatan, którego kiedykolwiek widzieliśmy w książkach z obrazkami, nie mógłby oszukać wybrańców.

W jaki sposób zdobędzie zwolenników dla swojej religii w dzisiejszych czasach? W czasach poprzedzających komunizm wierzono w Rosji, że pojawi się on w przebraniu Wielkiego Humanisty, że będzie mówił o pokoju, dobrobycie oraz obfitości, nie jako środkach prowadzących nas do Boga, lecz rozumianych jako cel sam w sobie. Będzie pisał książki o nowej idei Boga, aby mówić ludziom to, co – w obliczu ich własnego stylu życia – chcieliby usłyszeć; wprowadzi wiarę w astrologię, aby obciążyć winą za grzechy nie ludzką wolę, a gwiazdy; będzie wynajdywał dowody psychologiczne na to, że nie istnieje wina, a jedynie wyparta seksualność; każe ludziom umierać ze

wstydu, gdy inni zarzucą im nietolerancję i brak liberalizmu; utożsami tolerancję z obojętnością wobec dobra i zła; będzie wspierał rozwody tłumacząc, że nowy partner jest „niezbędny”. Będzie pomnażał miłość do miłości, umniejszając miłość do osób; będzie powoływał się na religię, aby unicestwić religię; będzie nawet mówił o Chrystusie i twierdził, że był największym z ludzi, jaki kiedykolwiek żył; będzie głosił, że jego misją jest wyzwolenie ludzi z niewoli zabobonu i faszyzmu, których to pojęć nigdy jednak nie zdefiniuje. Pośrodku całej tej jego pozornej miłości do ludzkości i jego gładkiej mowy o wolności i równości, ukryta będzie wielka tajemnica, której nikomu nie zdradzi: nie będzie wierzył w Boga.

Jego religią bowiem będzie braterstwo bez ojcostwa Boga, oszuka nawet wybranych. Ustanowi antykościół, który będzie małpować Kościół, gdyż on, szatan, jest małpą Boga. [Ów antykościół] będzie mistycznym ciałem antychrysta, które z wyglądu będzie bardzo przypominać mistyczne Ciało Chrystusa.

W rozpaczliwej potrzebie Boga, skłoni on współczesnego człowieka w jego samotności i frustracji, by coraz bardziej pragnął członkostwa w jego wspólnocie, która da człowiekowi nowy sens pozbawiony wymogu przemiany własnego życia i przyznania się do własnych win. Będą to dni, w których diabeł otrzyma wyjątkowo długą linę. [Brakujący fragment: Nigdy nie wolno nam zapominać, że Pan Jezus powiedział do Judasza i jego bandy: „To jest twoja godzina”. Bóg ma swój dzień, lecz zło ma swoją] godzinę, w której pasterz zostanie powalony, a owce się rozpierzchną.   

Czy Kościół dokonał przygotowań do tak mrocznej nocy, poprzez dekret Ojca Świętego, przedstawiający warunki, w których wybór papież może odbywać się poza Rzymem? Człowiek znający historię widział nadejście tych czasów, już w 1842 r., 105 lat temu. Niemiecki poeta Heine napisał:  „Komunizm, choć teraz niewiele dyskutowany i błąkający się po poddaszach na nędznych paletach słomy jest mrocznym bohaterem przeznaczonym do wielkiej, nawet jeśli tylko tymczasowej, roli we współczesnej tragedii”. Dzikie, ponure czasy grzmią ku nam, a prorok pragnący napisać nową apokalipsę musiałby wymyślić zupełnie nowe bestie. Bestie tak straszne, że starsze zwierzęta św. Jana byłyby przy nich łagodnymi gołębiami i kupidynami. […]

Przyszłość czuć rosyjską skórą, krwią, bezbożnością i wieloma chłostami. I powinienem radzić naszym wnukom, aby rodziły się z bardzo grubą skórą na plecach.

To był roku 1842. W rzeczy samej powinniśmy czuć się ostrzeżeni. Po raz pierwszy nasz wiek doświadczył prześladowań zarówno starotestamentowych (w wykonaniu nazistów), jak i nowotestamentowych (w wykonaniu komunistów). Każdy, kto ma dzisiaj cokolwiek wspólnego z Bogiem, jest nienawidzony. Zarówno ci, których powołaniem było głoszenie światu Zbawiciela, jak to było w przypadku Żydów, jak i ci, których powołaniem było podążanie za Zbawicielem, czyli chrześcijanie.

Jako że znaki naszych czasów wskazują na walkę pomiędzy dwoma absolutami, możemy oczekiwać, że przyszłość będzie czasem próby z dwóch powodów: Po pierwsze, aby powstrzymać ten rozpad. Bezbożność bowiem mogłaby trwać, trwać i trwać, gdyby nie zdarzyły się katastrofy. Czym śmierć jest dla jednostki, tym katastrofa jest dla złej cywilizacji — przerwaniem życia, a dla cywilizacji, przerwaniem jej bezbożności.

Dlaczego to Bóg po upadku człowieka postawił na straży rajskiego ogrodu Anioła z płonącym mieczem? Czyż nie po to, aby uniemożliwić naszym pierwszym rodzicom ponowne wejście do niego i skosztowanie owocu z Drzewa Życia, co w konsekwencji doprowadziłoby do unieśmiertelnienia ich winy? Bóg nie dopuści jednak do tego, aby bezprawie stało się wieczne. Stwórca zezwala na rewolucyjną dezintegrację, chaos, aby przypomnieć nam, że nasze myśli były złe, marzenia odbiegały od świętości. Prawda moralna jest potwierdzona przez ruinę, która następuje, gdy prawda zostaje odrzucona. Chaos naszych czasów jest najsilniejszym negatywnym argumentem, jaki kiedykolwiek mógł zostać podniesiony dla chrześcijaństwa. Katastrofa ujawnia, że zło ma naturę samobójczą i że nie możemy odwrócić się od Boga tak, jak to zrobiliśmy, nie raniąc przy tym samych siebie.

Drugim powodem, dla którego kryzys musi nadejść, jest zapobiegnięcie fałszywej identyfikacji Kościoła ze światem. Pan Jezus pragnął, aby Jego naśladowcy, byli odmienni w duchu od tych, którzy za Nim nie podążali. Jednak ta linia demarkacyjna stała się niewyraźna. Zamiast czerni i bieli są tylko rozmyte kolory. Przeciętność i kompromis charakteryzują życie wielu chrześcijan. Czytają te same powieści, co współcześni poganie. Wychowują swoje dzieci, w ten sam bezbożny sposób, słuchają tych samych komentatorów, którzy nie mają innego standardu niż osądzanie „dzisiaj” przez pryzmat „wczoraj”, a „jutro” przez pryzmat „dzisiaj”. Pozwalają, aby pogańskie praktyki – rozwodu i ponownego małżeństwa – wkradały się do ich życia rodzinnego. Nie brakuje dzisiaj tzw. „katolickich liderów pracy”, polecających komunistów do Kongresu. Czy też katolickich pisarzy, którzy akceptują prezydencję w komunistycznych organizacjach frontowych, aby wprowadzać idee totalitarne do filmów.

Nie ma już konfliktu i opozycji, które powinny nas charakteryzować. Mniej wpływamy na świat, niż świat wpływa na nas. Nie istnieje już nasza odrębność. My, którzy zostaliśmy posłani, aby założyć centrum zdrowia, sami zachorowaliśmy. W konsekwencji – utraciliśmy zdolność leczenia innych.

I właśnie dlatego, że złoto zmieszało się z innymi składnikami, całość musi zostać wrzucona do pieca, tak aby to, co nieszlachetne zostało wypalone. Nadchodząca próba sprawi, że zostaniemy oddzieleni. Zła katastrofa musi nadejść, aby nas odrzucić, pogardzić, znienawidzić, prześladować i wówczas… wówczas określimy siebie i naszą lojalność, potwierdzimy naszą wierność i pokażemy, po czyjej jesteśmy stronie. Nasza liczba w istocie ulegnie pomniejszeniu, ale nasza jakość się poprawi. To nie o Kościół się obawiamy, ale o świat. Nie lękamy się tego, że Bóg może zostać zdetronizowany, ale tego, że barbaryzm może panować.

A teraz czas na trzy praktyczne sugestie, związane z uświadomieniem sobie, że kryzys nie jest czasem rozpaczy, lecz szansą. Przyszliśmy na świat w czasie kryzysu, klęski, ukrzyżowania. I kiedy już zrozumiemy, że jesteśmy częścią życia Bożego, wówczas nabywamy prawo do Bożego Miłosierdzia. Już samo posłuszeństwo wobec Boga rodzi nadzieję. Łotr z prawej przyszedł do Boga poprzez ukrzyżowanie.

Po drugie, katolicy powinni pobudzać swoją wiarę. Zawiesić w swoich domach krzyż, przypominać sobie, że trzeba go brać na swoje ramiona, gromadzić się całą rodziną co wieczór na Różańcu, uczęszczać codziennie na Mszę Świętą, upamiętniać codziennie Godzinę Świętą przed Najświętszym Sakramentem. W parafiach, w których

duchowni są świadomi tego, w jaki stanie jest dzisiejszy świat, odprawiać nabożeństwa przebłagalne.

I po trzecie, żydzi, protestanci, katolicy – my wszyscy, Amerykanie, musimy zrozumieć, że świat wzywa nas do heroizmu w obszarze duchowości. To nie jedność religii [fałszywy ekumenizm – przyp. red.] jest tym, na czym powinniśmy się skupiać, gdyż nie możemy się na nią zgodzić kosztem jedności prawdy. Lecz jedność ludzi religijnych, każdy maszeruje bowiem oddzielnie w świetle swojego sumienia, lecz uderza razem, dla polepszenia stanu moralnego współczesnego świata. Siły zła są zjednoczone, siły dobra – wręcz przeciwnie. Być może nie spotkamy się razem w jednej ławce kościelnej. Niech Bóg kiedyś do tego doprowadzi, możemy jednak spotkać się na naszych kolanach. Możesz być pewien, że ani wstrętne kompromisy, ani poleganie na kimkolwiek w niczym już nie pomogą. Ci, którzy mają wiarę, niech lepiej pozostają w stanie łaski, a ci, którzy jej nie mają, niech lepiej spostrzegą ten brak.  W nadchodzących bowiem czasach będzie tylko jeden sposób na powstrzymanie drżenia swych kolan – padnięcie na nie i modlitwa. Módl się do Michała Archanioła, tego Księcia Jutrzenki, który pokonał Lucyfera starającego się postawić siebie w miejscu Boga. Gdy niegdyś w świecie nastąpiło pęknięcie spowodowane drwiną w niebie, powstał on i zrzucił z siedmiu niebios pychę, pragnącą patrzeć z góry na Najwyższego. Módl się także do Matki Bożej, mówiąc do Niej: „Dano Tobie moc zmiażdżenia głowy węża, który zwiódł ludzi, mówiąc, że będą jak bogowie; to Ty, Matko, odnalazłaś Chrystusa, gdy zaginął na trzy dni, znajdź Go ponownie dla naszego świata, który był Go utracił. Przynieś Słowo naszemu światu lubującemu się w słowotoku. I tak jak Słowo zostało uformowane w Twoim łonie, uformuj je w naszych sercach. Pani Błękitu Nieba, rozpal nasze lampy w tych morderczych czasach. Niech pojawi się znowu Światłość Świata, tak aby Światło świeciło nawet w tych czasach ciemności.”

Źródło: YT

Ilustracja: Duerer, Apokalipsa: Znaczenie wybranych [Public Domain via Wikicommons]




Maryja – Matka Emanuela

o. Andrzej L. Krupa OP

Z tajemnicy Emanuela, Boga-z-nami, wynika bezpośrednio natura Bożego macierzyństwa Maryi. Jaki bowiem jest „owoc Jej żywota”, taką też Ona jest Matką. „Owocem Jej żywota” jest nie tylko Bóg-człowiek, ale i w pełnym znaczeniu Bóg-z-nami. Wszystko, czym On się stał z mocy Wcielenia, wszystko to determinuje charakter Jej macierzyństwa w stosunku do Niego.

Już w Jej łonie dokonał się ten zaczątek jedności Boga-z-nami, o której pełną realizację modlił się Chrystus tuż przed swoją męką: „Niechaj wszyscy będą jednością jak Ty, Ojcze, jesteś we mnie a ja jestem w Tobie, tak niechaj oni będą jednością w nas”. Maryja jako Matka Boga-z-nami weszła w macierzyński stosunek nie tylko z Bogiem, ale także z tymi wszystkimi, którzy z Nim razem stanowią i stanowić będą jedność. „Jak Maryja, uczy [św.] Pius X, miała w swym łonie Zbawiciela, tak też nosiła w nim także tych wszystkich, których zawierało w sobie życie Zbawiciela. Wszyscyśmy więc… wyszli z łona Maryi na podobieństwo ciała złączonego z głową” [Enc. Ad diem illum].

Również dzięki Jej macierzyństwu naszym udziałem stały się wszystkie dobrodziejstwa, które On ze sobą przyniósł na ziemię. Przez Nią otrzymaliśmy wszystkie owoce zbawienia; przez Nią też staliśmy się synami Bożymi.

Jeśli nadto weźmiemy pod uwagę, że tytuł Chrystusa Bóg-z-nami zasadniczo oznacza to samo, co drugi Adam lub Głowa ciała mistycznego, to konsekwentnie musimy przyjąć, że tytuł Matki Boga-z-nami oznacza również to samo, co druga, nowa Ewa, Towarzyszka Chrystusa w dziele odkupienia ludzi, Matka duchowa ludzi. Z tajemnicą więc Matki Emanuela, czyli Boga-z-nami związana jest ściśle prawda o współudziale Maryi z Chrystusem w dziele naszego odkupienia i odrodzenia.

Nauka o ścisłej łączności Matki z Chrystusem w dziele naszego odrodzenia i uświęcenia znajduje swoje potwierdzenie w najstarszej wierze Kościoła. Odkąd bowiem tylko Kościół w swojej liturgii zaczął czcić Maryję, zawsze stosował do Niej teksty zaczerpnięte z ksiąg Mądrościowych. Teksty te w swoim pełnym i dosłownym znaczeniu mogą odnosić się tylko do Chrystusa. Stosując je także i do Maryi, Kościół dawał przez to wyraz swej wierze, że i Ona bierze udział w tym posłannictwie, które „Mądrość Boża” ma do spełnienia w świecie.

Mądrość Boża, o której jest mowa w tych księgach, oznacza ogólnie plan Boży istniejący w myśli Boga, dotyczący stworzenia świata i doprowadzenia bytów stworzonych do ich właściwego celu. Mądrość, czytamy w nich: „Jasnością jest wiecznej światłości i zwierciadłem bez zmazy Boskiego majestatu i wyobrażeniem dobroci Jego… Dosięga tedy mocą od końca aż do końca i urządza wszystko z łagodnością” [Mdr 7, 26-8].

Szczególniejszym zaś przedmiotem troski Bożej Mądrości jest człowiek. Dla niego Mądrość Boża pragnie stać się życiem i zbawieniem: „A kochanie moje być z synami ludzkimi… Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i zaczerpnie zbawienie od Pana” [Przp 8, 31-5].

Brana konkretnie Mądrość Boża oznacza w Starym Testamencie samą istotę Boga. Oznacza też niekiedy Jego wszechmoc i dobroć, o ile te przymioty są podstawą Bożego działania w świecie stworzonym.

Nowy Testament natomiast utożsamia Mądrość z Chrystusem. Myśl ta występuje już w ewangeliach synoptycznych i u św. Jana. Szczególniejszym zaś jej apostołem jest św. Paweł. W niej widzi on jedność odwiecznych planów działania Bożego i zrealizowanie się Starego Testamentu w Nowym.

Św. Paweł mówiąc o Chrystusie jako o Mądrości, używa prawie tych samych słów, którymi posługuje się Stary Testament, gdy mówi o niej. Pisze on, że Chrystus: „jest odblaskiem chwały i wyrazem istoty Jego [Boga] i utrzymuje wszystko w mocy swej” [Hbr 1,3]. Posiada On te same prerogatywy, które Stary Testament przypisuje Mądrości Bożej. Jest On „mocą Bożą i Bożą Mądrością” [1 Kor 1, 24]. Jemu zawierzył Bóg zrealizowanie swoich planów dotyczących zbawienia człowieka. W sobie posiada On pełnię łask Bożych przeznaczoną dla ludzi: „Głosimy, pisze św. Paweł, Mądrość Bożą pełną tajemnic i ukrytą, którą Bóg już przed wiekami przeznaczył na chwałę naszą” [1 Kor 2, 7]. Plany zaś Boże w stosunku do ludzkości urzeczywistnił On w ten sposób, że sam „stal się dla nas od Boga Mądrością, usprawiedliwieniem, uświęceniem i odkupieniem” [1 Kor 1, 30].

Teksty więc z ksiąg Mądrościowych, którym Nowy Testament nadał tak wybitne znaczenie chrystologiczne, mogą ściśle rzecz biorąc odnosić się w pełnym znaczeniu dosłownym tylko do Chrystusa Słowa Wcielonego. Wartość ich więc dla mariologii zależy od tego, w jakim znaczeniu stosuje je Kościół do Maryi.

Pewną próbę dowodzenia teologicznego słuszności praktyki Kościoła stosowania tekstów z ksiąg Mądrościowych do Maryi dał nam papież Pius IX w encyklice Ineffabilis Deus. Maryja, jego zdaniem, słusznie może być łączona z osobą Słowa Bożego, gdyż od wieków „jednym i tym samym dekretem”, mocą którego zostało postanowione przez Boga Wcielenie się „Mądrości Bożej”, Ona też została przeznaczona na Matkę Słowa Wcielonego. „Tych samych słów, dowodzi papież, którymi posługuje się Pismo święte, gdy mówi o niestworzonej Mądrości i określa Jej odwieczne pochodzenie, zwykł [Kościół] używać zarówno w swych kościelnych oficjach, jak i w świętej liturgii, gdy mówi o pochodzeniu Najśw. Panny, które jednym i tym samym dekretem wraz z Wcieleniem Mądrości Bożej zostało postanowione”.

Papież w swym dowodzeniu położył głównie nacisk na łączność Maryi z osobą Słowa Wcielonego. Chciał bowiem wykazać, że Syn Boży złączony od wieków ze swoją przyszłą Matką, nie mógł dopuścić do tego, by Ona w momencie swego Poczęcia mogła popaść w grzech pierworodny. Pominął natomiast w swym rozumowaniu aspekt Jej łączności z dziełem Jej Syna, gdyż to nie wchodziło w zakres jego dowodzenia. Teksty zaś z ksiąg Mądrościowych, które, zdaniem papieża, mówią o łączności Maryi z osobą Chrystusa, większy jeszcze nacisk kładą na Jej łączność z Jego dziełem. Czytamy w nich bowiem: „Pan mnie posiadł na początku dróg swoich, pierwej niźli co uczynił od początku, Od wieków jestem ustanowiona i od dawna, pierwej niźli ziemia się stała… Z Nim byłam wszystko urządzając… Błogosławiony człowiek, który mnie słucha… Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpie zbawienie od Pana” [Przp 8, 22-35]. Na innym miejscu zaś czytamy: „A przyszły mi razem z nią wszystkie dobra i niezliczone bogactwa przez ręce jej” [Mdr 7, 11].

W jakim znaczeniu teksty te można odnosić do Maryi? Nie w znaczeniu czysto skrypturystycznym, gdyż rozpatrywane same w sobie w ogóle nie mówią o Maryi. Badając je jednak w świetle „analogii wiary” można, a nawet trzeba, przyznać im sens maryjny. Jeśli mianowicie zestawimy je z innymi prawdami wyraźnie objawionymi, z którymi one są w ścisłej łączności, to przekonamy się, że mogą one również odnosić się do Maryi i to w znaczeniu nie tylko dostosowanym czy metaforycznym, ale w jakimś stopniu rzeczywistym.

Wyraźnie zaś objawiona jest prawda, że Maryja jest Matką Emanuela, czyli Boga-z-nami. Prawda ta była zapowiedziana już w Starym Testamencie, a w Nowym wyraźnie potwierdzona. Teologicznie zaś jest rzeczą pewną, że Jej wybranie na Matkę Emanuela „zostało postanowione jednym i tym samym dekretem wraz z Wcieleniem Mądrości Bożej” [Ineffabilis Deus]. Jest więc Ona w ścisłym znaczeniu Matką tego, który „stał się dla nas Mądrością od Boga” [1 Kor 1, 30]. Macierzyństwo Boże więc złączyło Ją nie tylko z osobą Chrystusa, ale i także z Jego dziełem, które przyszedł spełnić jako „Mądrość Boża pełna tajemnic i ukryta, którą Bóg już przed wiekami przeznaczył na chwałę naszą” [1 Kor 2,24].

Jeśli zatem Maryja złączona jest tak ściśle z Chrystusem jako Mądrością Bożą, to tym samym złączona jest z Nim w wykonaniu tych planów Bożych, o których mówią księgi Mądrościowe. Mogą więc one w pewnej mierze, stosownie do Jej natury, odnosić się także i do Maryi.

Misję tę Maryja spełnia nie tylko łącznie i w zależności od Chrystusa, ale także zgodnie z ustanowioną przez Niego ekonomią zbawienia, czyli w ramach funkcji spełnianych przez Nią w stosunku do mistycznego ciała Chrystusa.

Źródło: Źródło: o. Andrzej L. Krupa OP, Electa ut sol : studium teologiczne o Najświętszej Maryi Pannie, Lublin 1963 [Imprimatur: Lublin, 25 I 1963, ks. infułat P. Sopniak, vicarius generalis; język uwspółcześniono, przypisy pominięto].

Ilustracja: Matka Boża Stolica Mądrości, Kościół św. Piotra, Leuven.




Maryja udziela prawdziwej mądrości

ks. Kazimierz Riedl

Błogosławiony Albert Wielki niech zaświadczy, że Najśw. Panna Maryja udziela prawdziwej mądrości. W młodziutkim wieku wstąpił ten święty do zakonu św. Dominika, sławnego z głębokiej nauki i gorliwości o Chwałę Bożą i cześć Maryi. Był jednak bardzo tępego pojęcia, tak że współuczniowie jego naśmiewali się z niego. Nie mógł Albert długo jako nieutwierdzony jeszcze w pokorze, znieść takiego upokorzenia i już zamyślał wystąpić z zakonu. Myślą tą zajęty położył się na spoczynek. I miał dziwne widzenie. Oto zdawało się Albertowi, że przez mur klasztorny chce przeskoczyć i porzucić życie zakonne. Ale oto na murze ujrzał cztery dziewice przedziwnej piękności, a jedną z nich świetniejszą nad trzy inne. Gdy już był na szczycie muru, strąciła go jedna z owych dziewic; co gdy się i drugi raz powtórzyło, a on jednak koniecznie chciał mur przeskoczyć, wtedy trzecia z dziewic radziła mu, aby się udał do tej czwartej Pani, która jest Najświętsza Bogarodzicą, jeśli ma jaką prośbę, a Ona go wysłucha. Więc on z pokorą przypada do stóp Maryi, a Ona go pyta, dlaczego chce puścić klasztor? On zaś odpowiadając, wyznał całą prawdę i prosił Maryję o dar mądrości.

— Jakiej nauce, czy w boskiej czy w ludzkiej chcesz się odznaczyć? – zapytała Maryja.

On zaś odpowiedział, że w filozofii. Przyrzekła mu to Najświętsza Panna, ale pod tym warunkiem, że na trzy lata przed śmiercią wszystko zapomni – Abyś – mówiła – wiedział, żeś tę mądrość nie przez twą pilność i pracę, ale z mej łaski otrzymał.

Przystał na ten warunek Albert i podziękowawszy, wrócił do klasztoru. Widzenie znikło, ale na dowód, że to nie było senne marzenie, ale prawdziwe zjawienie, Albert, który dotychczas najprostszych rzeczy filozoficznych nie pojmował, odmienił się do niepoznania; pojmował i rozumiał najtrudniejsze kwestie, tak, że współuczniowie wydziwić się nie mogli, że ten Albert tak nie pojętny, tak ogromne czyni postępy.

Wkrótce też został doktorem i profesorem filozofii; tysiące uczniów gromadziło się wkoło niego, by tak sławnego nauczyciela mogli usłyszeć. Do tych jego uczniów należał także św. Tomasz z Akwinu, anielskim doktorem nazwany. Oświeciwszy cały ówczesny uczony świat chrześcijański swą nauką, pozostawił po sobie Albert wielką liczbę bardzo uczonych dzieł, które sam napisał.

Gdy już się zestarzał, a siwy włos pokrywał mu sędziwą głowę, razu jednego, gdy w sali wykładowej, przepełnionej słuchaczami, wśród natężonej tychże uwagi z całym zasobem swej uczoności wyjaśniał najtrudniejsze kwestie — nagle zamilkł; słowa mu na ustach zamarły, a on nie był w stanie ani jednego słówka wypowiedzieć; wszystko zapomniał tak jakby nic przedtem nie był wiedział. Po chwili głębokiego milczenia opowiedział słuchaczom w rzewnych słowach, że całą swą naukę otrzymał w darze od N. Panny z tym warunkiem, że na trzy lata przed śmiercią wszystko zapomni. Potem pożegnał się z swoimi słuchaczami, a oni z płaczem odprowadzili go do celi zakonnej, gdzie trzy lata spędził na modlitwie i pokucie, w pokorze i miłości Jezusa i Maryi, i zasłużył sobie na oglądanie niestworzonej Mądrości, samego Jezusa Chrystusa.

Proś i ty Najświętszą Pannę o prawdziwą mądrość; bo i ty choćbyś był prostaczkiem i nieuczonym, możesz być prawdziwie mądrym, jeżeli tylko dobrze poznasz cel twego życia i marność tego świata, jeśli poznasz Boga i Jego nieskończoną miłość ku ludziom.

Źródło: Kazimierz Riedl, Oto Matka twoja. Wydawnictwo Matris, Warszawa 2019.

Ilustracja: Modląca się Maryja Panna, spoglądająca w dół, Guido Reni, Creative Commons CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication.




Niepokalane Poczęcie

Réné-Maria La Broise

U wszystkich innych, którzy się rodzą z Adama, według zwyczajnych praw, natura zaczyna swoje istnienie w takim stanie, do jakiego doprowadził ją pierwszy człowiek, kiedy przez swe nieposłuszeństwo oderwał ją od Boga. Przychodzi więc na świat pozbawiona łaski, a brak tej doskonałości, wymagany wszakże przez jej nadprzyrodzone przeznaczenie, jest skazą, która ją plami. Dopiero później na chrzcie wkracza Chrystusowa łaska odkupienia; ona maże winę, wlewając łaskę poświęcającą do duszy; ona wszczepia do bożej rodziny latorośl rodziny ludzkiej.

U Maryi zaś nigdy nie brakowało darów nadprzyrodzonych, nigdy nie było zmazy, nigdy oddalenia od Boga. Od pierwszej chwili łaska zdobi i napełnia jej duszę. Jeżeli i Maryja musi być odkupiona, ponieważ jak inne dzieci pochodzi także z rodu Adama, łaska odkupienia zlewa się na nią w sposób zupełnie odmienny, albowiem zamiast naprawiać w niej zło, chroni ją od niego, zamiast dźwigać z ogólnego upadku, nie dozwala jej znaleźć się w liczbie winnych, ale od pierwszej chwili podnosi ją do godności dzieci bożych.

Ten jedyny w swoim rodzaju sposób odkupienia, to odwrócenie zwykłego stosunku natury i łaski, zwiastuje Tę, która ma wejść w zupełnie wyjątkowy i jedyny stosunek z Twórcą łaski i odkupienia. Istotnie, Niepokalane Poczęcie Maryi łączy się ściśle ze wszystkimi jej przywilejami i to właśnie czyni tę tajemnicę tak chwalebną dla Najśw. Panny. Jeżeli Bóg wprowadza Maryję na świat z taką pełnią niewinności i świętości, to dlatego, że naprzód już widzi ją w tej roli, do której ją przeznacza i przygotowuje jego odwieczna miłość.

Poczęcie bez zmazy to niezrównana czystość przynależna Matce Boga. Ponieważ ma nosić, karmić, na rękach swych piastować Słowo wcielone, do którego mówić będzie „mój Synu”, dlatego nie może nawet przelotnie być odwróconą od Boga, stać pod sztandarem szatana. Ponieważ wszystkie jej członki, wszystkie zmysły i cała jej istota przeznaczona jest na usługi Jezusa, nie może czuć żadnej z tych skłonności ziemskich, które, w zwykłym porządku rzeczy, płyną z grzechu pierworodnego. Bezwzględna niewinność musi stworzyć w niej bezwzględną harmonię i od pierwszej chwili kierować ją do Tego, który jest racją jej istnienia.

Przeznaczona do tego, ażeby ofiarować Jezusa na zbawienie świata i żeby z nim złożyć siebie samą w mistycznej ofierze, musi na wzór Najwyższego Kapłana być „niepokalaną, odłączoną od grzeszników” (Hbr 7, 26), a jako żertwa godna Boga nie mieć grzechu ani zmazy. Wywyższona ponad wszystkie chóry anielskie, będzie tak przez swą czystość, jak i przez swoje dostojeństwo, królową czystych duchów.

Poczęcie bez zmazy pierworodnej oznacza pełne zwycięstwo Matki Bożej. “Syn jej ma zetrzeć w proch i pył tyranię szatana i grzechu, Maryja będzie mu w tym dziele pomocną. Odkupiona przez Syna, będzie z nim współdziałać w odkupieniu świata; będzie zawsze blisko niego tak podczas walki, jak i w czasie triumfu. Bóg chce, żeby Maryja od początku swego istnienia zajmowała to zaszczytne stanowisko, do którego jej przyszłe wolne czyny dadzą jej nowe prawa. Przez to, że ją oświecił jasnością swoją i ożywił łaską swoją od tej pierwszej chwili życia, w której wszyscy inni są pogrążeni w ciemnościach śmierci, przez to odłączył ją od reszty odkupionych, odosobnił i postawił ją na odrębnych prawach. Dając jej zwycięstwo nad tym grzechem, który jest grzechem pierwszej pary ludzkiej, przeciwstawia ją Ewie grzesznicy, poświęca ją na nową Ewę i stawia ją przy boku nowego Adama. Tak złączona ze swym Synem „węzłem bardzo ścisłym i nierozerwalnym, z nim i przez niego prowadzić będzie odwieczną walkę przeciw wężowi jadowitemu, a odnosząc pełne zwycięstwo, zmiażdży głowę jego niepokalaną stopą swoją” (1).

Poczęcie bez zmazy oznacza pełność łaski, właściwą Matce Boga. Przyjdzie czas, że w łonie swoim nosić będzie samo źródło wszystkich dóbr nadprzyrodzonych; wtedy Maryja stanie się łożyskiem, którym te dobra popłyną na wszelkie stworzenie; jej boskie macierzyństwo uczyni ją równocześnie matką wszystkich sprawiedliwych i całego Kościoła świętych. Oto dlaczego już teraz, w pierwszej chwili jej życia, trzeba było, żeby otrzymała łaskę zbawienia w sposób wyłącznie jej właściwy; w tym momencie, w którym życia nadprzyrodzonego brak wszystkim, ona już w nie obfituje; przez swą niepokalaną piękność jest już wzorem oblubienicy, „nie mającej zmazy ani zmarszczki” (Efez 5, 27). Będąc pierworodną wśród odkupionych i pierwszą między przybranymi dziećmi Boga (2), wchłania niejako w siebie całą zbawczą i uświęcającą potęgę Zbawiciela.

Ta, której oczekujemy, jest oblubienicą, a jej związek ma pojednać dwa królestwa; naprzeciw niej, aż do granicy, król śle poselstwo z iście książęcymi dary. Aniołowie widzą przygotowane dla niej boskie klejnoty; już wznosi się „promień dymu z wonnych rzeczy, mirry i kadzidła” (3); poza orszakiem, który się zbliża, przeczuwają Króla pokoju, który przyjdzie, ażeby ziemię połączyć z niebem. Niebawem ukaże się oblubienica, niebawem zabrzmi jej radosna pieśń: „Weseląc się będę się weseliła w Panu, rozraduje się dusza moja w Bogu moim, iż mię oblekł w szaty zbawienia i ubiorem sprawiedliwości odział mnie, jako oblubienicę ubraną klejnotami” (4).

Źródło: La Broise, Réné-Maria, Najświętsza Maryja Panna, Wydawnictwo Księży Jezuitów Kraków 1934 [imprimatur, 4 maja 1934, bp Adam Stefan; język uwspółcześniono]

Przypisy

  1. Pius IX, bulla Ineffabilis Deus (1854)
  2. To właściwy tytuł Maili, gdyż Chrystus nawet jako człowiek nie może być żadną miarą synem przybranym.
  3. Pnp 3, 6. Zobacz scenę opisaną w wersach 6-11.
  4. Introit z mszy na Niepokalane Poczęcie (wzięty z Izajasza 61, 10).