1

Przedziwne Macierzyństwo Maryi

św. Albert Wielki

Oto drugi [po dziewictwie] powód tego, że jest Ona błogosławioną: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, któreś ssał” (Łk 11,27). „Oto błogosławioną mnie odtąd nazywać będą wszystkie pokolenia” (Łk 1,48). Zapowiadała Ją Lea, która biorąc dziecko na ręce, powiedziała: „To dla mego błogosławieństwa, albowiem wszystkie kobiety będą mnie nazywały błogosławioną. I dlatego dała mu imię Aser” (Rdz 30,13). Imię to znaczy „błogosławiony” i jest zapowiedzią błogosławionego porodu Maryi.

Błogosławieństwo to polega na tym, że poród Jej wolny był od pradawnych utrapień, nie łączył się bowiem z żadną pożądliwością, z żadnym obciążeniem, z żadnym bólem, nie zniszczył niczego i nie było w nim żadnej słabości. Był w nim natomiast ogrom świętości, która płynęła z łaski, i wiele lekkości, a to dzięki naturze, która nie utraciła dziewictwa. Obecność Boża owocowała w nim słodyczą i radością. Urodzenie Tego, który jest Bogiem, uświęciło dziewiczą integralność, zaś wydanie na świat samej „Bożej Mądrości i Mocy” (1Kor 1,24) napełniło Ją niezmierną żywotnością.

Przytoczymy teraz szczegółowe teksty na rzecz tych twierdzeń. Na poparcie pierwszego twierdzenia: „Łaskiś pełna” (Łk 1,28), oraz nieco niżej: „Znalazłaś łaskę u Boga” (w. 30). Na prawdziwość drugiego twierdzenia wskazuje lekkość, z jaką wyszła w góry, aby usługiwać Elżbiecie (w. 39). […] Na poparcie trzeciego: „Niby pożywnym tłuszczem wypełniona jest dusza jej” – mianowicie zstąpieniem Bóstwa – „i usta jej sławią Go radosnymi okrzykami warg” (Ps 63,6). „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan” (Ps 34,9). „Skosztowała i przekonała się, jak dobre jest jej działanie” (Prz 31,8). Na poparcie czwartego twierdzenia: „Ta brama ma być zamknięta i nie powinno się jej otwierać, albowiem Pan, Bóg Izraela, wszedł przez nią” (Ez 44,2). Na poparcie piątego: „Niewiastę mocną któż znajdzie. Daleko i od ostatecznych granic cena jej” (Prz 31,10). Ostateczne zaś granice to Bóstwo, które jest od początku, i człowieczeństwo, które zostało przyjęte na końcu – a połączenie w Nie się dokonało. „Sięga potężnie od krańca aż do krańca” (Mdr 8,1).

Oto Matka Jezusa: Matka niepokalana, Matka nietknięta, Matka, co nie zaznała bólów matki, Matka nienaruszona, Matka, która nie utraciła wstydu panieńskiego. Niepokalana, godna niepokalanego Baranka. „Baranek będzie bez zmazy” (Wj 12,5). „Nigdy się nie łączyła z ludźmi zabawy ani z lekkoduchami nie mała uczestnictwa, a duszę swą zachowała czystą od wszelkiej pożądliwości” (Tb 3,14n). „Cała jest piękna i nie ma w niej skazy” (Pnp 4,7).

Nietknięta zaś jest w tym sensie, że nigdy nie doświadczyła łoża z mężem, jakkolwiek weszła w małżeństwo pełne czci, a łoże Jej było nieskalane (por. Hbr 13,4). „Panna to była bardzo piękna i nie znająca męża” (Rdz 24,16). „Łoże nasze usłane kwiatami” (Pnp 1,16), idealnie nadające się dla Kwiatu, który wyrósł z korzenia Jessego.

O tym zaś, że nie doświadczyła bólów macierzyńskich, czytamy w Księdze Izajasza (66,7n): „Zanim odczuła bóle porodu, powiła dziecię, i zanim nadeszły jej bóle” – te, jakie zaniosła pod Krzyżem – „urodziła chłopczyka. Kto kiedy słyszał o czymś takim, albo kto widział coś podobnego?” Przyjmując Dziecię, Matka Dziewica – wolna od bólów porodu – raduje się w sercu. Dziewica, Matka Pana, raduje się również w swoim ciele, „odwracając imię Ewy”[1]. Tamta bowiem „w bólu rodzi dzieci” (Rdz 3,16), do której skierowano „Ave”, została rodzicielką bez biadań porodu.

Jest Ona Matką nienaruszoną, ponieważ po porodzeniu pozostała dziewicą, podobnie jak gwiazdy nie narusza wychodzący z niej promień. Bóg nie pozwolił bowiem, aby Jego święta Matka zaznała szkody, skoro w tym porodzie dał Jej poznać nie tylko drogi życia , ale Tego, który jest Drogą, co do życia prowadzi, oraz Życiem i Prawdą (J 14,6). Wstydliwość nie sprowadziła jednak słabości na Tę, która „okazała się mężna” (Jdt 15,10) i starła głowę starodawnego nieprzyjaciela czystości. „Stała się najsławniejszą w całej ziemi Izraela. Z męstwem zaś łączyła się u niej czystość, tak iż nie znała męża przez wszystkie dni swego życia” (Jdt 16,21n).

Jest Ona Matką Jezusa. Jakiego Jezusa? Tego, który swoje doczesne narodzenie z Matki czyni odblaskiem przedwiecznego swego narodzenia z Ojca. Tego, który narodzonych z ludzi przemienia cudownie i odnawia w nieznany dotąd sposób. Tego, który swoim narodzeniem ocala narodzonych do życia śmiertelnego, który odbudowuje zburzone niebiosa, który w swoim ciele i krwi daje przykład, czym jest doskonałość duchów niebieskich.

Otóż przedwiecznemu narodzeniu z Ojca nie towarzyszy pożądanie ani jakikolwiek uszczerbek Rodzącego. Jego narodzenie z Matki jest pod tym względem podobne. Różnica na tym polega, że w niebie rodzi się On z Ojca bez matki, na ziemi zaś narodził się z Matki bez ojca. Z tego powodu można Go porównać do kwiatu, bo – jak powiada Protagoras – w niebie ma on ojca bez matki, a jest nim słońce, na ziemi zaś matkę bez ojca, czyli ziemię. „Jam kwiat polny i lilia dolin” (Pnp 2,1).

Źródło: Teksty o Matce Bożej. Dominikanie średniowieczni (przeł. O. J. Salij OP), Niepokalanów 1992.

Na zdjęciu: fragment obrazu Madonna z Dzieciątkiem (Matka Boża Książki), autorstwa Sandro Botticelliego. Powstał między 1480 a 1483 rokiem. Obecnie znajduje się w Muzeum Poldi Pezzoli w Mediolanie.

[1] Jest to cytat z pieśni liturgicznej Ave Maris Stella, który wyraża myśl, że imię Eva czytane wspak daje słowo Ave, łaciński odpowiednik Zdrowaś. W zdaniu następnym autor wyraża myśl, opartą na samych tylko skojarzeniach dźwiękowych wyrazu Ave: in Ave sine vae partus puerpera existens. Rzecz jasna, owe skojarzenia dźwiękowe w przekładzie polskim musiały zniknąć.




Żywot Świętego Bernarda (4): Święty Bernard wybrany opatem w Clairvaux

Ks. Franciszek Uryga

Świątobliwe i pełne pokuty życie mieszkańców w Citeaux zjednywało klasztorowi coraz to więcej nowych zwolenników. Nie było dnia, żeby ktoś nie zapukał do bramy i nie prosił o suknię zakonną. To też św. Stefan, widząc, że klasztor, jakkolwiek dość obszerny, nie wystarcza już na pomieszczenie zgłaszających się nowicjuszów, zaczął przemyśliwać nad wyszukaniem miejsca, gdzieby mógł nowy klasztor założyć. Za wstawieniem się Gwaltera, biskupa z Chalons sur Saóne , otrzymał od hrabiów Gwalderycha i Wilhelma spory kawał dzikiej puszczy leśnej, gdzie, pod przewodnictwem światłego i pobożnego Bertranda założył r. 1113 nowe opactwo. Klasztor ten, nazwany Firmitas (La Ferte), położony w diecezji Chalóns, był pierwszą kolonią klasztoru w Citeaux. W rok później wysłał św. Stefan, na usilne prośby prałata Hildeberta, innych braci zakonnych do diecezji Auxerre, gdzie założono klasztor Pontigny pod przewodnictwem Hugona, najukochańszego przyjaciela św. Bernarda. Ale i ten trzeci klasztor nie wystarczał na pomieszczenie coraz to większego zastępu uczniów św. Stefana. Zaniepokojony ten św. Opat, że nagły taki wzrost może zaszkodzić w wielu względach karności zakonnej wzbraniał się przyjmować nowicjuszy i zakładać nowe osady. Ale św. Bernard, już jako profes zakonny, dodawał mu otuchy i zachęcił do utworzenia czwartego z rzędu opactwa cysterskiego.

Ówczesny książę Szampanii ofiarował św. Stefanowi odległą, błotnistą, nieurodzajną dolinę, która rozbójnikom za schronisko służyła. Tutaj dla tymczasowego umieszczenia zakonników, pobudowano skromne celki z drzewa nieobrobionego, z kaplicą obok. Do tego nowego opactwa wysłał św. Stefan dwunastu zakonników. Na czele tej gromadki, mającej przedstawiać grono Apostołów, postawił młodego Bernarda, mianując go opatem. Pożegnanie św. Bernarda z klasztorem w Citeaux było według świadectwa współczesnych wzruszające. Wszyscy rzewnie płakali, sam św. Stefan , który przed wszystkimi szczególnie Bernarda umiłował, zaledwie zdołał żegnającemu się podać krzyż do rąk na drogę.

Przybycie zakonników i objęcie przez nich dzikiego miejsca w posiadanie, odbyło się bardzo uroczyście. Pod mądrym a bogobojnym kierownictwem św. Bernarda, zakwitło w nowej osadzie życie zakonne. Wskutek świątobliwości prawie anielskiej tych nowych mieszkańców, dolina dotąd zbójecka, schronisko zbrodni, przemieniło się na miejsce modlitwy, na świątynię Boga. Św. Bernard nazwał dlatego tę dolinę doliną Jasną (Clara vallis, Clairvaux).

Po zupełnym urządzeniu się tutaj zakonników nadszedł nareszcie czas i potrzeba poświęcenia św. Bernarda na opata. Ceremonii tej miał dokonać biskup z Langres; ponieważ zaś rzeczonego dostojnika wtenczas w diecezji nie było, dlatego św. Bernard, złożywszy zarząd klasztoru w ręce Gauthiera, udał się w towarzystwie brata zakonnego Elbolda do Chalôns. Otoczenie biskupa ku niemałemu swemu zdziwieniu zauważyło, że młodszy z przybyłych, ubrany bardzo skromnie, o postawie ciała szczupłej i wątłej, o twarzy wyniszczonej umartwieniem, na której tylko skórę i kości dostrzegano, zdawał się być człowiekiem na wpół umarłym. Towarzysz św. Bernarda natomiast, mężczyzna silnej budowy ciała, czerstwy, zdawał się być kandydatem na opata. Sam tylko biskup był innego zdania, albowiem z pierwszych słów, zamienionych ze św. Bernardem, poznał wartość człowieka i bez wahania przedstawił go swemu orszakowi, jako kierownika Jasnej doliny.

Po powrocie do domu św. Bernard, już jako opat, zajął się z całą gorliwością i poświęceniem zarządem swego klasztoru. Na wzór dawnych pustelników egipskich zaprowadził surowy, pokutniczy sposób życia. Klasztor nie opływał w dostatki, bracia zakonni, z chęcią przestając na małym, zdawali się nie mieć żadnych potrzeb i pragnień. Ubóstwo znosili z najgłębszą pokorą i poddaniem się woli swego św. opata, który we wszystkim był dla nich wzorem i przykładem. Rozkosz płynąca z umartwienia była dla nich najlepszym pożywieniem, dlatego też pokarmy przyjmowali tylko, by dokuczliwy zaspokoić głód. Chleb wypiekali z jęczmienia, prosa lub wyki, a gdy i tego nie stało, gotowali liście bukowe w słonej wodzie, i tym się posilali. Razu pewnego gdy podróżnemu zakonnikowi innego klasztoru podano taki kawałek chleba, rozpłakał się nad nim, schował do kieszeni, aby go w innych klasztorach pokazać dla przykładu, jakim to chlebem żywią się zakonnicy Jasnej doliny, mężowie wielkich cnót i świątobliwości.

Codziennym ich zatrudnieniem według reguły była wspólna chórowa modlitwa , rozmyślanie i praca ręczna. Św. Bernard, podobnie jak w czasie nowicjatu swego, mało używał nocnego spoczynku. Gdy koło północy, obchodząc sypialnię i budząc braci na modlitwę, zastał którego pogrążonego w twardym śnie, zwykł był mawiać: „Ten śpi, jak człowiek światowy”. Zgłaszających się do zakonu pod swoje kierownictwo, napominał tymi słowy: „Jeżeli chcecie żyć z nami życiem wewnętrznym, zostawcie ciała, które ze świata przynosicie za drzwiami tego przybytku Bożego; same dusze wasze niech tu wchodzą, bo ciało nic nie pomaga”.

W drugim roku pobytu w Jasnej dolinie zachorował św. Bernard niebezpiecznie. Zbyteczne umartwienia, posty, czuwania i niewygody, przebywanie w wilgotnej celi, tak dalece osłabiły jego delikatne ciało, że żołądek prawie nic nie mógł strawić. Pochodzące stąd osłabienie, a następnie zupełna bezwładność ciała, zniewalały go do ciągłego siedzenia lub leżenia. Najwięcej martwiło naszego Świętego, że nie mógł sprawować Ofiary Przenajświętszej.

Biskup z Chalôns, dowiedziawszy się o tak smutnym stanie zdrowia Bernarda, pośpieszył natychmiast do Jasnej doliny, aby wszelkimi środkami i sposobami ratować tak świątobliwego męża. Poznał biskup z łatwością, że przyczyny słabości tkwią jedynie w zbytniej surowości i umartwieniu, przechodzącym siły fizyczne Świętego. Prosił go tedy, aby zaprzestając dawnego trybu życia, ratował swoje zdrowie. Jednak ani nalegania ani prośby nic nie skutkowały, owszem Święty nasz stanowczo oświadczył, że pokuta, którą czyni, jest jeszcze za małą. Biskup, obawiając się, aby tak świątobliwy mąż wcześnie nie zszedł z tego świata, udał się do Citeaux i tam rzuciwszy się na kolana przed zgromadzonymi opatami, opowiedział o niepomyślnym stanie Bernarda i prosił, aby mu go dano pod opiekę na rok jeden, inaczej bowiem nieroztropna gorliwość zgubi Świętego. Pokora biskupa i wielka miłość jego do św. Bernarda wywarły tak wielkie wrażenie na zgromadzonych ojcach, że jednogłośnie przystali na żądanie biskupa. Wielce tym ucieszony biskup powrócił do Jasnej doliny i wezwał św. Bernarda do bezwarunkowego posłuszeństwa i do zastosowania się do wszystkich jego rozporządzeń. Z rozkazu biskupa zbudowano w pobliżu klasztoru mały domek, do którego św. Bernarda na czas choroby przeniesiono. Tu, wolny od zajęć klasztornych, krzepił schorzałe ciało. Troskę nad jego zdrowiem polecił biskup niejakiemu wieśniakowi z okolicy, który uchodził za biegłego lekarza, w gruncie rzeczy zaś był to oszust, który, nieświadom sztuki lekarskiej, męczył Świętego grubiańskim i samowolnym się obchodzeniem. Współczesny biograf naszego opata, Wilhelm z St. Thierry, powiada, że, odwiedzając go w tym samotnym domku, nie mógł się nadziwić spokojności, skromności i błogości, rozlanej na twarzy Bernarda.

„Gdym go spytał”, pisze ten sam autor, „jak mu czas upływa”, odpowiedział, że wybornie. „Ja, któremu dotychczas ludzie rozumni posłuszni byli, muszę według sprawiedliwych wyroków Bożych być posłuszny bezrozumnemu zwierzęciu”. Słowa ta wyrzekł Święty, stosując je do owego nieludzkiego człowieka, któremu w opiekę był oddany. „I istotnie”, dodaje tenże biograf, „pożywając razem ze św. Bernardem skromną wieczerzę, przy której był ów wieśniak obecny, byłem zdziwiony grubiaństwem tego dzikiego opiekuna , a zachwycony cichością i cierpliwością świętego męża”.

Po upływie roku św. Bernard, wzmocniony nie tyle lekarstwami owego człowieka, a raczej łaską Bożą, powrócił do klasztoru, gdzie ku wielkiemu swemu zmartwieniu zastał wielką nędzę materialną. Pomimo, że wszyscy bracia pracowali, ile sił starczyło, chociaż jak najstaranniej uprawiali ziemię i żyli jak najskromniej, zadowalając się suchym kawałkiem chleba, jednak często i tego nie było, zwłaszcza, że bagniste role klasztorne, zalewane częstymi deszczami, żadnego bywało nie wydały plonu. Zdarzyło się to właśnie podczas nieobecności św. Bernarda. Zakonnicy udali się gromadnie do niego z prośbą o pomoc. Święty nigdy w takich razach nie tracił ufności i gorącej wiary w Opatrzność nieba. Ze zgromadzonymi braćmi udał się zaraz do kościoła i tu, rzuciwszy się na ziemię krzyżem, błagał ze łzami Boga o pomoc nie tyle dla siebie, jak raczej dla swoich ukochanych podwładnych. Gorących próśb wysłuchał Bóg. Szybka pomoc natchnionych od Boga dobrodziejów, położyła tamę trosce o chleb powszedni. Innym znowu razem zabrakło w klasztorze soli. Święty Bernard przywołał wtedy jednego z zakonników i rzekł: „Bracie Gwilbercie, siądź na koń i jedź po sól do miasta”. A kiedy Gwilbert prosił o pieniądze, za które by soli kupił, odrzekł św. Bernard: „Nie wiem, mój drogi bracie, kiedy będę miał złoto lub srebro, bo skarb mój jest w ręku Najwyższego”. Na to odpowiada zakonnik z uśmiechem: „Jeżeli bez pieniędzy pojadę, wrócę bez soli”. „Nie mów tak, synu kochany”, odezwał się św. Bernard, „lecz jedź i bądź dobrej myśli, co bowiem u ludzi zdaje się być niepodobnym, jest u Boga podobnym”. Gwilbert tedy, wziąwszy błogosławieństwo Świętego, siadł na konia i pojechał. Zbliżając się do miasta i powątpiewając o skutku swej podróży, spotkał bogatego człowieka, który go zaprowadził do swego domu i solą, a nadto i pieniędzmi hojnie obdarzył. Uradowany zakonnik powrócił do klasztoru, gdzie rzuciwszy się do stóp św. Bernarda, błagał przebaczenia za swą nieufność i małą wiarę. Wtedy św. Bernard w pełnych słodyczy słowach rzeki do niego: „Powiadam ci synu mój, że nic bardziej nie jest potrzebne chrześcijaninowi, niż ufność w Bogu. Ufaj tylko, a wszystko dobrze ci się dziać będzie po wszystkie dni żywota twego”.

Około tego czasu sędziwy hrabia Tecelin, dowiedziawszy się o wielkiej świątobliwości i sławie swoich dzieci w Jasnej dolinie, opuścił swój zamek Fontaine i przybył do klasztoru, aby tu ostatnie chwile życia spędzić. Tu też, odziany w habit zakonny zmarł na rękach św. Bernarda. Tak więc z całej rodziny naszego Świętego pozostała w świecie tylko siostra Humbelina, od lat kilku zamężna, opływająca w dostatki i oddana uciechom świata. Zapragnęła i ona odwiedzić swoich braci w Jasnej dolinie i na własne oczy się przekonać o świątobliwości i sławie, jaką o jej ukochanym bracie Bernardzie po świecie głoszono. Wzięła tedy na siebie najkosztowniejsze szaty, otoczyła się licznym orszakiem, przybranym w najświetniejsze stroje rycerskie i tak stanęła przed furtą klasztoru. Brat jej Andrzej, który naówczas był furtianem, począł jej ostro wyrzucać dumę i zbytnie zamiłowanie rozkoszy świata. „Jak się nie wstydzisz”, rzekł, „odziewać ciało, które wnet stanie się pastwą robaków, w tak bogate szaty”. Zawstydzona i do łez wzruszona Humbelina odpowiedziała: „Chociaż jestem grzesznicą, jednak i za takich Chrystus umarł i właśnie dlatego, żem grzesznicą, potrzebuję waszej rady i pomocy. Jeżeli Bernard gardzi moim ciałem, to jako sługa Boży, niech duszą moją nie gardzi. Niech przyjdzie, niech rozkaże, co mam czynić abym była zbawiona”. Św. Bernard wyszedł do niej ze wszystkimi braćmi na powitanie. W łagodnych, ale przenikliwych słowach, ganiąc jej zbyteczne umiłowanie świata i przywodząc jej na pamięć cnotliwe życie własnej matki, taki wpływ na nią wywarł, że powróciwszy do domu zmieniła zupełnie dawny tryb życia i poświęciwszy się modlitwie i postom, zadziwiała wszystkich tą niezwykłą odmianą. Co więcej, tęskniąc ustawicznie za życiem zakonnym, uprosiła męża, że i sam obrał stan duchowny i jej wolną pozostawił rękę. Humbelina, porzuciwszy świat, udała się do klasztoru cysterek, który św. Bernard, brat jej założył. Tu złożywszy uroczyste śluby zakonne, spędziła resztę życia w wielkim umartwieniu i świątobliwości Umarła w roku 1142. Kościół zaliczył ją w poczet świętych niewiast.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairvaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.

Na zdjęciu: fragment obrazu autorstwa Filippino Lippi, Najświętsza Maryja Panna objawiająca się św. Bernardowi, 1486 r., Florencja, Kościół Badia Fiorentina.




Życie Maryi: Poselstwo Anioła i odpowiedź Maryi

Ks. Franciszek Michał William

W ukrytym wnętrzu ubogiego domku w Nazarecie rozegrała się najdonioślejsza w dziejach świata scena, przeprowadzona została pamiętna rozmowa pomiędzy Aniołem Gabrielem, którego Bóg posłał do Maryi, jako swego rzecznika, a Najświętszą Dziewicą, obraną na Matkę Boga. Być może, że Maryja odmawiała psalmy właśnie w chwili, gdy Anioł wszedł do jej izdebki, albo też pogrążona była w pobożnym rozmyślaniu. Duch jej nie tracił nigdy wewnętrznego skupienia, toteż nawet wówczas gdy się nie modliła, była zawsze przygotowana należycie na przyjęcie posłańca Bożego, daleko lepiej, aniżeli inni ludzie w czasie najżarliwszej nawet modlitwy.

„I wszedłszy Anioł do niej”. Słowa te świadczą, że Anioł ukazał się jej w widzialnej postaci, w postaci młodzieńca. Podobnie przedstawił się Anioł Gabriel prorokowi Danielowi w Babilonie. A skoro Anioł przybrał ludzką postać, to zachował się również jak zwyczajny człowiek i powitał Maryję ludzkim pozdrowieniem. Sprawozdanie ewangeliczne każe się jednak domyślać, że Maryja poznała od razu w posłańcu istotę nadludzką. Najłatwiej będzie ten fakt wytłumaczyć jeżeli przypuścimy, że Anioł ukazał się otoczony świetlistym obłokiem. Ten sposób objawienia się musiał wywołać wrażenie szczególnie silne w przyćmionym wnętrzu nazaretańskiego domku. A oto młodzieniec ów, — w którym Maryja rozpoznała istotę nadziemską — przemówił do niej: „Bądź pozdrowiona łaski pełna, Pan z tobą!” Po raz pierwszy od czasu gdy Adam został wygnany z raju, wyróżniał Anioł człowieka w tak zaszczytny sposób. Przemawiał do Maryi, jako do niewiasty prowadzonej przez Boga drogą wyłączną, jedyną, jako do uprzywilejowanej w sposób szczególniejszy.  

Maryja: „zatrwożyła się na mowę” Anioła, ale nie dlatego, że oszołomił ją widok jego potęgi i wspaniałość. Nie chodziło w tym wypadku o zjawisko czysto fizjologicznej natury, o proste uczucie strachu, jakie ogarnia człowieka wobec nadzwyczajnych, zdumiewających, czy przerażających zjawisk natury, albo w chwili gdy życiu jego zagraża niebezpieczeństwo. Przestrach Maryi miał inne, głębsze podłoże. To też Ewangelia używa w tym miejscu wyrażenia, świadczącego o szczególnym zabarwieniu jej niepokoju. W przerażeniu Maryja naprzód zamilkła i usiłowała w najtajniejszych zakątkach swej duszy zabezpieczyć się niejako przed tym, co zbliżało się do niej niewyjaśnione, a kryjące może w sobie jakieś tajemnicze niebezpieczeństwo. Zastanawiała się nad przemówieniem Anioła. Istota nadziemska przyszła z innego świata i przemówiła niezrozumiałymi dla niej słowami. Stosunek jej do Boga był rzeczywiście wyjątkowy, wszak poświęciła Bogu swe dziewictwo. Anioł jednak sięgnął jeszcze znacznie dalej ponad to, co było jej osobistą tajemnicą. Nazwał ją „błogosławioną niewiastą”. Maryja czuła się od początku i przez całe życie zupełnie odosobnioną, odciętą poniekąd od świata. A teraz, o ile słowa Anioła odpowiadają istotnej prawdzie, dowie się może czegoś takiego, co wyjawi rzeczywisty powód jej osamotnienia i wyodrębnienia od ogółu ludzi. Maryja wzrastała w pełni łaski i wrosła w nią niejako, w głębokiej jednak pokorze nie przypisywała sobie żadnej stąd zasługi, czy chluby i nie zdawała sobie sprawy ze swojego nadzwyczajnego stanowiska wśród kobiet. Nie wiedziała, że jest odrębna chociażby tylko od swych sióstr w Nazarecie, a nigdy nie przyszło jej na myśl, aby przyrównywać się do ogółu niewiast i to w sposób, jaki podkreślił teraz nadziemski posłaniec oświadczając jej, że jest ona jedyna w swoim rodzaju. Przemówienie Anioła mogło więc zupełnie słusznie zatrwożyć Maryję nad wszelkie pojęcie.

Anioł uspokoił Maryję. Wyjawił jej doniosłe znaczenie tego pozdrowienia: „Nie bój się Maryjo! albowiem znalazłaś łaskę u Boga”. Słowa „znaleźć łaskę u Boga” miały w pojęciach ówczesnych ludzi daleko wyższe znaczenie od powszechnie używanego zwrotu: „Pan jest z tobą”, a odnosiły się do ludzi, których Bóg obrał i przeznaczył do jakiegoś szczególniejszego zadania. Biblia wyraża się o Noem, drugim z rzędu praojcu ludzkości, o Abrahamie, praojcu ludu izraelskiego i o Dawidzie, praojcu królewskiego rodu, że znaleźli łaskę u Boga. A Pismo św. wskazywało przez te słowa, że mężowie ci, powołani zostali przez Boga do spełnienia doniosłych zbawczych dzieł, że Bóg wybrał ich jakby na swoje narzędzia. Maryja zatem znała dobrze znaczenie tych słów, które teraz skierował do niej posłaniec z zaświatów, mogły być nie tylko wstępem do oznajmienia jej wzniosłego zadania, do którego powoływał ją Bóg. Istotnie po tym wstępie przemówił Anioł uroczyście: „Oto poczniesz w żywocie i porodzisz syna, a nazwiesz imię jego Jezus. Ten będzie wielki, a będzie zwany Synem Najwyższego: i da mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca jego i będzie królował w domu Jakubowym na wieki a królestwu jego nie będzie końca”.

Nadeszła wielka, dziejowa godzina. Od wieków całych tęsknił lud izraelski za Mesjaszem i wyglądał z upragnieniem jego przyjścia. Jedno pokolenie przekazywało drugiemu zapowiedzi i obietnice Boże, nadzieję niewzruszoną, że spośród nich powstanie Zbawiciel, wyjdzie z domu Dawidowego. A teraz spełniły się obietnice. Oto Anioł Pański przyszedł do Maryi, posłany przez Boga i głosi, że ona jest wybrana na Matkę Odkupiciela.

Czy jednak Najświętsza Panienka mogła zrozumieć znaczenie słów Archanioła? Czy ich treść nie rozsadzała po prostu tych skromnych ram przygotowania, jakie Maryi mogła dać znajomość Ksiąg świętych?

Wykazaliśmy już poprzednio, że chociaż Maryja była prostym dziewczęciem ludu, to jednak miała dosyć sposobności i możliwości zapoznania się z Pismem św. i z proroctwami odnoszącymi się do Mesjasza. Toteż w chwili, gdy ukazał się jej Anioł, znała niezawodnie liczne miejsca i wyjątki z Pisma św. zapowiadające przyjście Zbawiciela. A co jeszcze ważniejsze, zrozumienie Pisma św. nie było u niej spaczone ani zniekształcone żadnym fałszywym pojęciem, wykrętnym tłumaczeniem idei mesjańskiej w czysto ziemski sposób. Znane i niejednokrotnie przemyślane słowa Pisma św. były jej ogromnie pomocne w chwili, gdy chodziło o należyte zrozumienie znaczenia słów Archanioła. Nie brakło też i oświecenia ze strony Ducha Św.

Pragnęlibyśmy wiedzieć, jakie to w szczególności przepowiednie uprzytomniły się Maryi, gdy Anioł do niej przemówił. Wchodzić tu mogło w grę kilka miejsc z Pisma św. Ale na jedno zwłaszcza należy zwrócić baczniejszą uwagę. To bowiem właśnie proroctwo musiało być szczególnie ulubione przez Maryję, a w swej tęsknocie za Odkupicielem ceniła je niezawodnie nade wszystkie. Przytaczamy je tutaj:

Pierwszego czasu poniżona była ziemia Zabulon i ziemia Naftali; a na ostatek chwałą okryta jest droga morska za Jordanem w Galilei pogańskiej. Lud, który chodził w ciemności, ujrzał światłość wielką; mieszkającym w krainie cienia śmierci, światłość im wzeszła. Rozmnożyłeś naród, a nie uczyniłeś wielkiego wesela; będą się weselić przed tobą jako ci, którzy się weselą we żniwa, jako się radują zwycięzcy, dostawszy korzyści, gdy się dzielą łupami. — Albowiem jarzmo ciężaru jego i laskę ramienia jego, berło ciemiężcy jego zwyciężyłeś jako dzień Madiana. Bo wszelkie gwałtowne złupienie z trwogą i odzienie, we krwi uwalane, będzie na spalenie i strawą ognia. — Albowiem Maluczki narodził się nam i Syn jest nam dany; i stało się panowanie na ramieniu jego i nazwą imię jego: Przedziwny, Radny, Bóg, Mocny, Ojciec przyszłego wieku, Książę Pokoju. Rozmnożone będzie panowanie jego, a pokoju nie będzie końca; na stolicy Dawidowej i na królestwie jego siedzieć będzie, aby je utwierdził i umocnił w sądzie i w sprawiedliwości odtąd i aż na wieki (Iz 9:1-7).

Przepowiednie proroka Izajasza nie były obce ludowi izraelskiemu. Gdy Jezus odczytał w synagodze w Nazarecie pewien ustęp z przytoczonych poprzednio przepowiedni proroka Izajasza, a później przemawiał na ten temat do zebranych, to słowa Jego mogły tylko w tym wypadku trafić do serc i umysłów słuchaczy, jeżeli znali już dokładnie skądinąd odczytane teraz wyjątki Pisma św. I niewątpliwie tak być musiało. Przecież pisma proroków odczytywano zawsze w czasie sobotnich nabożeństw. A pisma Izajasza, jak świadczą o tym cytaty Ewangelistów, były najlepiej znane ze wszystkich Ksiąg świętych. Przy tym, nigdzie nie słuchano tych przepowiedni tak chciwym uchem, jak w synagodze miasteczka Nazaret. Wypadki opisywane w Piśmie św. rozgrywały się przeważnie w południowej połaci kraju, w Judei. Tam przecież wznosiła się świątynia Pańska. Jakżeż zatem musiała być miłą dla nich i pochlebną ta przepowiednia dotycząca Galilei, boć prorok głosił, że i Galilea będzie okryta chwałą, gdyż w tym pogardzonym dotąd kraju zabłyśnie światłość wielka, zapanuje radość i wesele. Niewątpliwie byliby mieszkańcy Nazaretu pominęli raczej wszystkie inne ustępy Pisma św., aniżeli tę właśnie tak szczytną dla nich zapowiedź.

Maryja zaś przysłuchiwała się jeszcze uważniej oraz z większym zrozumieniem, niż wszyscy inni czytaniu ksiąg proroczych. Ona, która wszystko zachowywała w swym sercu i przemyślała, nie mogła zapomnieć o tych tak pocieszających słowach. A jako kobieta, zwracała baczniejszą jeszcze uwagę, niż mężczyźni na słowa, które zapowiadały narodzenie się Dzieciątka. Wszakżeż miało ono zapoczątkować wielką przemianę w dziejach świata, założyć nowe królestwo. Zastanawiała się dalej nad imionami wieszczonego przez proroka Mesjasza; — osobliwe były i wielce znamienne a zawierały przepowiednie o szczególnie głębokim znaczeniu. „Przedziwnym” nazwał prorok to cudowne dziecię; jakież cuda kryło w sobie to niezwykłe imię? Nazwano je „Radnym” udzielać zatem miało mądrością cechowanych porad; nazwano je „Bogiem mocnym”, a zatem moc i potęga Boża objawi się w nim niezawodnie. Imię „Ojca przyszłego wieku” świadczyło niezbicie o ścisłym związku z wiecznością, a nazwa „Księcia Pokoju”, była rękojmią, że przyszły król Izraela nie zapragnie władzy ziemskiej, i nie będzie podbijać świata w orężnej rozprawie. Kiedy natomiast raz zasiądzie na Dawidowej stolicy, to zachowa ją na wieki.

Co roku, w pewnych stale określonych czasach, przysłuchiwała się Maryja ponownemu odczytywaniu powyższych słów. Z coraz to większym utęsknieniem czekała na przyjście Mesjasza; niewątpliwie radowała się nadzieją, że za dni Zbawiciela światło Boże zajaśnieje w tak dotąd poniżonej Galilei, w ukochanej jej ojczyźnie a promienie tego światła padną może i na nią także. Niezawodnie, czas oczekiwania nie potrwa już długo — upragniony zjawi się niebawem. A nie mogło być dziełem przypadku, że to co Izajasz przepowiedział przed wielu wiekami, co było dla Maryi aż do tej chwili tak wielką pociechą, zgadzało się tak dziwnie z poselstwem Anioła. Proroctwa Izajasza zapowiadały chwałę i wywyższenie Galilei, drogiej jej ojczyzny. A przemianę tę miało zapoczątkować narodzenie „Maluczkiego”, który nie miał zasiąść na stolicy Dawida jako bohater zwycięskich walk, ale utrwalić miał na wieki królestwo swoje jako „Książę Pokoju”. A oto Anioł, jakby w zgodnym porozumieniu z wielkim Prorokiem, mówi również o cudownym narodzeniu dziecięcia, któremu nadane zostanie imię nowe, albowiem nazwane będzie Synem Najwyższego i da mu Pan Bóg stolicę Dawida ojca jego a królestwu jego nie będzie końca. Słowa Proroka i Anioła pokrywają się tutaj całkowicie. Tak więc Maryja pojęła rychlej jeszcze, niż my, którzy w innych żyjemy czasach, że Anioł mówi o narodzeniu Zbawiciela, oczekiwanego przez nią z najwyższą tęsknotą. Oto przyjście Jego tak bliskie, a spośród wielu cór domu Dawidowego, ona właśnie została wybrana przez Boga na Matkę Jego!

W duszy Maryi zajaśniało jakby wewnętrzne widzenie a w nim ześrodkowało się niejako całe zrozumienie zamiarów Bożych, zespoliła się cała jej gotowość i ofiarność, skoncentrowały się wszystkie przeżycia lat poprzednich. Oto w jej rękach spoczęło to, co było dotąd jedynym pragnieniem jej serca, od niej zależało spełnienie się jej tęsknoty. Maryja była gotową stać się Matką Odkupiciela. Ale nie wiedziała jeszcze, jakby to się dokonać mogło, w sposób zgodny z wolą Bożą. Wszakżeż natchniona i oświecona duchem Bożym poświęciła Bogu — zapewne niedawno przed ową chwilą niewinne i czyste swe serce na zawsze. Tym samym wyrzekła się dobrowolnie — wbrew pragnieniom wszystkich córek rodu Dawidowego — możliwości macierzyństwa i ubłogosławienia potomstwem. Gdy zaś powzięła to postanowienie, miała przecież zupełnie jasne przeświadczenie, że czyni właśnie to, czego Bóg domaga się od niej. Wyjawiła wszystko Józefowi jeszcze przed zaręczynami a po wspólnym porozumieniu zapadło postanowienie, że będą żyli z sobą jak brat ze siostrą. Tymczasem Anioł oznajmia jej, że ma zostać Matką Odkupiciela. Maryja prosi go zatem, by jej wyjaśnił, jak pogodzić można tę pozorną sprzeczność między poprzednimi natchnieniami Bożymi a obecnym zrządzeniem, jak należy uzgodnić jedno z drugim i pyta: „Jakże się to stanie, gdyż męża nie znam?”.

Zapytanie Maryi było najpiękniejszym świadectwem jej wiary. Maryja była wewnętrznie zupełnie przygotowana i zasługiwała na to, by odsłoniętą jej została ta doniosła tajemnica. I dlatego Anioł w dalszym ciągu rozmowy oznajmił jej z całą prostotą zamiary niebios: „Duch Święty zstąpi na cię, a moc Najwyższego zacieni cię. Przeto i to, co się z ciebie narodzi Święte, będzie nazwane Synem Bożym”.

Zrządzenie Boże, które znane było jedynie dotąd pod osłoną przepowiedni — ukazało się teraz oczom Maryi, pierwszej spośród ludzi, w jasnym świetle prawdy. Wiedziała obecnie o tej tajemnicy wszystko, co było jej potrzebne, aby mogła dać świadome i dobrowolne przyzwolenie na to, że zostanie Matką Odkupiciela. Teraz Anioł czekał na słowo z ust Dziewicy, które by było stwierdzeniem jej przyzwolenia. Otóż Maryja, w tej decydującej dla świata godzinie, przyjęła wolę Bożą z tą samą pokorą, jaka cechowała całe jej dotychczasowe życie. „Oto jestem służebnicą Pańską, niech mi się stanie według słowa twego”. Maryja dała swoje przyzwolenie, nie pytając wcale, co ją czeka, radość czy cierpienie, chwała lub hańba, wywyższenie, czy też poniżenie; nie badając jakie będą dalsze koleje jej życia. Wola jej była stale skierowana do tego jedynego celu, aby służyć zbawczym zamiarom Boga. A przez to zadecydowała nie tylko o własnym życiu, ale wypowiedziała te pamiętne i doniosłe słowa w zastępstwie całej ludzkości i dla jej zbawienia.

Na podstawie: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939.




Encyklika św. Piusa X “Ad Diem Illum Laetissimum”, o Niepokalanym Poczęciu NMP

Święty Pius X

Encyklika Jego Świątobliwości Papieża Piusa X [o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny], z dnia 2-go lutego 1904 r.  roku: dla patriarchów, prymasów, arcybiskupów, biskupów i innych ordynariatów w zgodzie i wspólności ze Stolicą Apostolską pozostających.

Ad Diem Illum Laetissimum

Czcigodni Bracia, pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie!

Bieg czasu przywiedzie nas za kilka miesięcy do dnia niezrównanej radości, kiedy otoczony wspaniałym wieńcem kardynałów i biskupów – lat temu pięćdziesiąt – Nasz poprzednik Pius IX, świętej pamięci Papież, oświadczył i ogłosił za sprawą Bożą, na mocy urzędu apostolskiego, że Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była zupełnie wolną od zmazy pierworodnej. Była to proklamacja, o której wiadomo, iż przyjęli ją wszyscy wierni świata takim sercem, takim uniesieniem radości, że nigdy, za ludzkiej pamięci, nie było takiego objawu przywiązania, czy to wobec dostojnej Bożej Rodzicielki, czy też wobec Namiestnika Jezusa Chrystusa, ani tak podniosłego, ani tak jednomyślnego.

Dzisiaj, Czcigodni Bracia, jakkolwiek w oddaleniu pół wieku, czyż nie możemy spodziewać się, że ożywione wspomnienie Dziewicy Niepokalanej wywoła w duszach naszych jakby echo tej świętej radości i odświeży podniosłe objawy wiary i miłości ku dostojnej Matce Bożej, które widziano w tej przeszłości już oddalonej? Co nas pobudza do gorącego tego pragnienia, to uczucie, które żywiliśmy zawsze w sercu Naszym, uczucie nabożeństwa do Błogosławionej Dziewicy, jako też głębokiej wdzięczności za Jej dobrodziejstwa. Co Nas zresztą w tym upewnia, to gorliwość katolików, bezustannie czujna która kwapi się do każdego nowego hołdu, każdego objawu miłości, jaki ma się złożyć wzniosłej Dziewicy. Nie chcemy atoli taić tego, że jedna rzecz ożywia w Nas wielce to pragnienie: oto zdaje Nam się, wnosząc z tajnego przeczucia duszy Naszej, że możemy spodziewać się w niedalekiej przyszłości spełnienia wielkich i z pewnością niezuchwałych nadziei, które pobudziły Naszego poprzednika Piusa IX i cały episkopat katolicki do uroczystego sformułowania dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi.

W istocie, mało jest takich, którzy by nie ubolewali nad tym, iż nie ujrzeli dotąd spełnionych tych nadziei i którzy by nie powtórzyli za Jeremiaszem tych stów: „Czekaliśmy pokoju, a nie było dobra: czasu uleczenia, a oto trwoga” (Jer 8:15). Ale czyż nie trzeba pomawiać o mało wiary ludzi, którzy w ten sposób zaniedbują wnikać w dzieła Boże lub patrzeć na nie w prawdziwym świetle? Któż by zdołał istotnie zliczyć, któżby mógł ogarnąć tajne skarby łask, które przez czas ten cały Bóg zlał na swój Kościół na prośbę Dziewicy? A pomijając nawet to, cóż powiedzieć o tym soborze watykańskim [1], tak przedziwnie odpowiednim i określeniu nieomylności Papieża, sformułowanym w tak właściwej chwili przeciw błędom, które miały pojawić się niebawem, i o tym popędzie przywiązania wreszcie – rzecz nowa i rzeczywiście niebywała, która sprowadza już od dawna wiernych wszelkiej narodowości i wszystkich stref do stóp Namiestnika Chrystusowego, by go uczcić osobiście? I czyż to nie jest cudowną sprawą Opatrzności Bożej, że dwaj Nasi poprzednicy, Pius IX i Leon XIII, zdołali w czasach tak niespokojnych, rządzić świątobliwie Kościołem w warunkach i stosunkach, jakie nie przypadły w udziale żadnemu innemu pontyfikatowi? Do tego należy dodać, że Pius IX nie ogłosił jeszcze jako dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi, a już w Lourdes rozpoczynały się cudowne objawienia Dziewicy [2]; i to było, jak wiadomo, początkiem owych świątyń, wzniesionych na cześć Niepokalanej Matki Bożej, dzieł wielkiej wspaniałości i olbrzymiej pracy, w których codzienne cuda dokonują się za Jej przyczyną, dostarczają znakomitych argumentów, by pokonać nowoczesne niedowiarstwo. Tyle i tak nadzwyczajnych dobrodziejstw, udzielonych przez Boga na pobożne modły Maryi w ciągu lat pięćdziesięciu, które się teraz kończą, czyż nie mają budzić w nas nadziei zbawienia w czasie bliższym, aniżeli sądziliśmy? Jest to zatem niejako prawem Opatrzności Bożej, jak nas uczy doświadczenie, że od ostatecznych krańców złego do oswobodzenia nigdy nie jest tak bardzo daleko. „Blisko jest, że przyjdzie czas jego, a dni jego nie odwleką się. Albowiem zlituje się Pan nad Jakubem i wybierze jeszcze z Izraela” (Izaj 14:1). Z całą przeto ufnością możemy oczekiwać, aż sami zawołamy: „Złamał Pan kij bezbożnych […] Odpoczęła i umilkła wszystka ziemia, uradowała się i uweseliła” (Izaj 14:5,7).

Ale, jeżeli pięćdziesiąta rocznica aktu pontyfikalnego, który obwieścił poczęcie Maryi bez zmazy, powinna [rozbudzić – przyp. red.] w łonie ludu chrześcijańskiego uczucia zapału, to powód tego mieści się przede wszystkim w potrzebie, aby wszystko odnowić w Jezusie Chrystusie, co wyłożyły Nasze poprzednie Encykliki. Albowiem, któż by nie uważał za rzecz pewną, iż nie ma drogi ani bezpieczniejszej, ani łatwiejszej, aniżeli przez Maryję, by ludzie mogli dojść do Jezusa Chrystusa i uzyskać za pomocą Jezusa Chrystusa to zupełne przyjęcie za synów, które czyni świętym i bez skazy w oczach Boga? Z pewnością, jeśli słusznie powiedziano Dziewicy: „A błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, albowiem spełni się to, co ci było powiedziane od Pana” (Łk 1:45), to znaczy, że pocznie i porodzi Syna Bożego. Jeżeli przeto przyjęła do Swego łona tego, który ze Swej natury jest Prawdą, tak, że poczęty w nowym porządku i przez nowe narodzenie… niewidzialny sam w sobie, uczynił się widzialnym w naszym ciele (Św. Leon M. Kaz. 2 De Nativ. Dom. II); od chwili, jak Syn Boży jest sprawcą i dopełnieniem naszej wiary: konieczne jest, aby Maryję ogłosić uczestniczką tajemnic Bożych i poniekąd ich Opiekunką i aby i na Niej także, jako na najszlachetniejszej podstawie po Jezusie Chrystusie, spoczywała wiara wszystkich wieków.

Jakżeby miało być inaczej? Czyż Bóg nie mógł inną drogą, aniżeli przez Maryję zesłać nam zbawcy ludzkości i twórcy wiary? Ale skoro podobało się przedwiecznej Opatrzności, by Bóg-Człowiek nam był dany przez Dziewicę i skoro Ona za sprawą Ducha św. rzeczywiście nosiła Go w swym łonie, cóż pozostaje innego, jak to, byśmy odebrali Jezusa z rąk Maryi? Widzimy też, że w Piśmie św. wszędzie, gdzie nam przepowiedziano łaskę, jaka ma być nam dana, wszędzie także lub prawie zawsze Zbawiciel ludzi ukazuje się w towarzystwie Swej świętej Matki. On wyjdzie, baranek rządzący światem, ale z kamienia na puszczy, Ona wzniesie się, jak kwiat, ale z łodygi Jessego. Widząc w przyszłości, jak Maryja depce głowę węża, Adam powstrzymuje łzy, które przekleństwo wyrywało mu z serca. Maryja zajmuje myśl Noego wśród ścian zbawczej arki; Abrahama powstrzymanego od ofiary z syna; Jakuba, spoglądającego na drabinę, po której wstępują i zstępują aniołowie; Mojżesza w zachwycie przed krzakiem, który goreje, nie płonąc; Dawida śpiewającego i skaczącego, gdy przoduje arce Bożej; Eliasza, spostrzegającego obłok, który wznosi się z morza. Nie rozwodząc się więcej, znajdujemy w Maryi, po Jezusie, kres i cel prawa, urzeczywistnienie obrazów i przepowiedni.

Niechaj to będzie sprawą Dziewicy, i to głównie Jej, by prowadzić do znajomości Jezusa, w co nie można wątpić, jeśli się zważy między innymi, że Ona jedyna na świecie, pod wspólnym dachem i w serdecznej zażyłości przez trzydzieści lat, przebywała z Nim tak blisko, jak matka z synem. Przedziwne tajemnice narodzenia i dziecięctwa Jezusa, zwłaszcza te, które odnoszą się do Jego wcielenia, zasada i podstawa naszej wiary, komuż zostały dokładniej objawione, jeśli nie Jego Matce? Chowała i wspominała w swym sercu wszystko, co widziała w Betlejem, co widziała w Jerozolimie w świątyni, ale wtajemniczona jeszcze w Jego rady i tajne zamiary Jego woli, żyła, rzec można, samym życiem swego Syna. Nie, nikt na świecie, jak Ona, nie znał na wskroś Jezusa, nikt nie jest lepszym mistrzem i lepszym przewodnikiem w poznawaniu Jezusa.

Stąd wynika, i już to zaznaczyliśmy, że nikt Jej nie dorówna także w łączeniu ludzi z Jezusem. Jeżeli istotnie wedle nauki Boskiego Mistrza „To zaś jest życie wieczne, aby poznali ciebie, jedynego Boga prawdziwego i tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa” (J 17:3), ponieważ przez Maryję dochodzimy do znajomości Jezusa Chrystusa, łatwiej nam też przez Nią uzyskać życie, którego On jest pierwiastkiem i źródłem.

A teraz, jeśli rozważymy, ile przyczyn, ile modlitw gorących wzywa tę Najświętszą Matkę, by nam hojnie udzieliła z obfitości tych skarbów, to jakiegoż wzmocnienia zaczerpnie nasza nadzieja!

Czyż Maryja nie jest Matką Boga? Jest zatem i naszą Matką. Albowiem zasadą jest, że Jezus, Słowo, które stało się Ciałem, jest zarazem Zbawicielem rodzaju ludzkiego. Jako Bóg-Człowiek przeto ma On ciało, jak inni ludzie, jako Zbawca naszego rodzaju, ciało duchowe, lub, jak się mówi, mistyczne, które nie jest niczym innym jak społeczeństwem chrześcijan złączonych z Nim wiarą. „Tak wiele nas jednym ciałem jesteśmy w Chrystusie, a każdy z osobna jeden drugiego członkami” (Rz 12:5). Dziewica więc nie tylko poczęła Syna Bożego, aby otrzymawszy od Niej naturę ludzką, stał się człowiekiem, ale aby za pomocą tej natury, otrzymanej od Niej, stał się Odkupicielem ludzi. To tłumaczy słowa aniołów, wypowiedziane do pasterzy: „Iż wam się dziś narodził Zbawiciel, który jest Jezus Chrystus” (Łk 2:11). W przeczystym łonie Dziewicy, gdzie Jezus przyjął śmiertelne ciało, złączył się tam nawet z ciałem duchowym, utworzonym przez tych wszystkich, którzy mieli wierzyć w Niego i rzec można, że noszą Jezusa w swym łonie. Maryja nosiła jeszcze tych wszystkich, których życie zawierało życie Zbawiciela. My wszyscy przeto, którzyśmy złączeni z Chrystusem, jesteśmy, jak mówi Apostoł, „członkami ciała Jego, z ciała Jego i kości Jego” (Ef 5:30), powinniśmy uważać się za pochodzących z łona Dziewicy, z którego wyszliśmy na podobieństwo ciała, przytwierdzonego do swej głowy. Dlatego jesteśmy nazwani w znaczeniu duchowym, w rzeczywistości mistycznej synami Maryi, a Ona ze swej strony jest Matką nas wszystkich. „Matką wedle ducha, niemniej Matką rzeczywistą członków Jezusa Chrystusa, którymi jesteśmy sami” (Św. Aug. de S. Virg. VI. 6). Jeśli przeto błogosławiona Dziewica jest zarazem Matką Boga i ludzi, któż może wątpić, iż wstawia się wszystkimi siłami u Swego Syna, „głowy ciała Kościoła” (Kol 1:18), aby wylał na nas, którzy jesteśmy Jego członkami, dary łaski, zwłaszcza, abyśmy Go znali, i „żyli przezeń” (1J 4:9).

Ale nie tylko chwałą Dziewicy jest to, że „dała materię ciała jednorodzonemu Synowi Boga, mającemu narodzić się z członkami ludzkimi” (S. Bed. Ven. IV. in Luc. XI) i że tym sposobem przygotowała ofiarę dla zbawienia ludzi, ale i Jej posłannictwem było nadto opiekować się tą ofiarą, wykarmić ją i w dniu przeznaczonym zanieść ją przed ołtarz. Stąd między Maryją a Jezusem bezustanna wspólność życia i cierpienia, która sprawia, że można z tego samego powodu zastosować do nich słowa Proroka: „Albowiem ustał w boleści żywot mój i lata moje we wzdychaniu” (Ps 30:11) A gdy nadeszła dla Jezusa ostatnia godzina, widziano Maryję stojącą u stóp krzyża, przejętą z pewnością grozą widoku, a jednak szczęśliwą, że Syn Jej poświęcał się dla zbawienia rodu ludzkiego i zresztą tak uczestniczącą w Jego cierpieniach, że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził (Św. Bonaw. I. Sent. 48, ad Sitt dub. 4). Wynikiem tej wspólności uczuć i cierpień między Maryją a Jezusem jest to, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości” (Eadmeri Mon., De Excellentia Virg. Mariae, c. IX) i stąd szafarką wszystkich skarbów, które Jezus nam uzyskał przez Swą śmierć i krew Swoją.

Nie można bez wątpienia powiedzieć, aby szafowanie tymi skarbami nie było właściwym i wyłącznym prawem Jezusa Chrystusa, gdyż one są wyłącznym owocem Jego śmierci, On sam zaś z natury Swej jest Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Wszelako na mocy tej wspólności cierpień i trwogi, już wzmiankowanej, między Matką a Synem, danym zostało tej dostojnej Dziewicy „stać się u Swego Syna jedynego wszechpotężną pośredniczką i orędowniczką świata całego” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Źródłem przeto jest Jezus Chrystus: „A z pełności Jego myśmy wszyscy wzięli” (J 1:16); z którego „całe ciało, złożone i złączone przez wszystkie spojenia wzajemnej usługi, według działalności stosownej do natury każdego członka, otrzymuje swój wzrost i buduje się w miłości” (Ef 4:16). Ale Maryja, jak bardzo słusznie zauważa św. Bernard, jest przewodnikiem, albo raczej tą częścią pośredniczącą, której właściwym jest spajać ciało z głową i przenosić w ciało wpływy i działania głowy; mamy na myśli szyję. Tak, powiada św. Bernard ze Sienny, „Ona jest szyją naszej głowy, za pomocą której ostatnia udziela swemu ciału mistycznemu wszystkich darów duchowych (Quadrag. de Evangelio aeterno. Serm. X. a. 3. c III). Należy się przeto, jak widzimy, abyśmy przypisywali Matce Boga moc szafowania łaską, moc, która pochodzi od Boga samego. Wszelako, ponieważ Maryja wzniosła się nad wszystkich w świętości i łączności z Jezusem Chrystusem i uczestniczyła przez Jezusa Chrystusa w dziele odkupienia, zasługuje de congruo, jak mówią teologowie, jak zasłużył się Jezus Chrystus de condigno i jest najwyższą szafarką łask. On, Jezus, „siedzi na prawicy majestatu, na wysokościach” (Żyd 1:3). Ona, Maryja, siedzi na prawicy swego Syna, jako „ucieczka tak bezpieczna i pomoc tak wierna przeciwko wszystkim niebezpieczeństwom, że nie trzeba lękać się niczego, wątpić o niczym pod Jej opieką, pod Jej kierunkiem, pod Jej patronatem, pod Jej egidą” (Pius IX, Bull. Ineffabilis). Któż nie uzna, że słusznie twierdziliśmy o Maryi, iż jako ciągła towarzyszka Jezusa, począwszy od domku w Nazarecie, aż do góry Kalwarii, znająca więcej, niż ktokolwiek inny, tajniki Jego serca, szafarka, jak to jest prawem matczynym, skarbów Jego zasług, jest Ona z tych wszystkich względów pomocą bardzo pewną i bardzo skuteczną w poznaniu i umiłowaniu Jezusa Chrystusa. Swoim postępowaniem niestety dostarczają nam na to aż nazbyt niezbitego dowodu ci ludzie, którzy uwiedzeni podstępami szatana, lub otumanieni fałszywymi naukami, sądzą, że mogą obyć się bez pomocy Dziewicy. Nieszczęśliwi ci, którzy zaniedbują Maryję pod pozorem hołdu oddawanego Jezusowi Chrystusowi! Jak gdyby można znaleźć dziecię inaczej, aniżeli z matką!

Skoro tak jest, Czcigodni Bracia, to do tego celu przede wszystkim powinny zmierzać wszystkie uroczystości, jakie się przygotowują wszędzie na cześć świętego i Niepokalanego Poczęcia Maryi. Żaden hołd istotnie nie jest Jej tak miły, żaden nie jest Jej tak słodki, jak ten, byśmy znali i miłowali prawdziwie Jezusa Chrystusa. Niechajże zatem tłumy zalegają świątynie, niech się odbywają wspaniałe uroczystości, niechaj nastąpi uciecha publiczna: są to rzeczy odpowiednie do ożywienia wiary. Ale jeśli do nich nie przyłączą się uczucia serca, mieć będziemy tylko prostą formę, zwyczajne pozory pobożności. Na ten widok Dziewica, zapożyczając sobie słów Jezusa Chrystusa, zwróci do nas tę słuszną wymówkę: „Ten lud czci mnie wargami, ale serce ich daleko jest ode mnie” (Mt 15:8).

Albowiem, aby być skuteczne, nabożeństwo do Bożej Rodzicielki powinno tryskać z serca; akty fizyczne nie mają tu ani pożytku, ani wartości, jeżeli się nie łączą z aktami duszy. Te mogą odnosić się tylko do jednej rzeczy, którą jest, abyśmy przestrzegali w zupełności to, co nam nakazuje Boski Syn Maryi. Albowiem jeżeli miłością prawdziwą jest jedynie ta, która posiada moc łączenia woli, konieczne jest, abyśmy mieli równą z Maryją wolę służenia Jezusowi, Panu naszemu. Zlecenie, jakie dała ta wielce roztropna Dziewica sługom na godach w Kanie, zwraca do nas samych: „Cokolwiek wam rzecze, czyńcie” (Jn 2:5). A oto słowo Jezusa Chrystusa: „A jeśli chcesz wnijść do żywota, chowaj przykazania” (Mt 19:17). Niechaj zatem każdy przejmie się tą prawdą, że jeżeli jego nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy nie powstrzymuje go od grzechu, albo nie pobudza jego woli do poprawienia grzesznego życia, to pobożność owa jest fałszywa i kłamliwa, pozbawiona właściwego skutku i owocu przyrodzonego.

Jeżeliby kto pragnął uzyskać potwierdzenie tych rzeczy, łatwo je znaleźć w samym dogmacie o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Albowiem pomijając tradycję, źródło prawdy, tak samo, jak Pismo św., skądże to przekonanie o Niepokalanym Poczęciu Dziewicy wydało się po wszystkie czasy tak zgodne z duchem katolickim, że można je było uważać niejako za wcielone i jakoby wrodzone duszy wiernych? „Wstrętnym nam jest mówić – taką dał odpowiedź Dionizy z Kartuz – że ta niewiasta mając kiedyś zdeptać głowę węża, aby miała kiedykolwiek być zdeptaną przez niego i że matka Boga, byłaby miała kiedykolwiek być córką szatana!” (Sent. d. 3. q. 1). Nie, umysł chrześcijański nie mógł przywyknąć do tej myśli, aby ciało Chrystusowe, święte, bez zmazy i niewinne, miało wziąć początek w łonie Maryi, z ciała, które by chociaż na małą chwilkę było uległe skazie. A dlaczego, jeśli nie z tego powodu, że nieskończony opór dzieli Boga od grzechu? W tym bez wątpienia tkwi źródło tego przekonania, wspólnego wszystkim chrześcijanom, iż Jezus Chrystus, który przed przybraniem nawet postaci ludzkiej, obmył nas z grzechów krwią Swoją, musiał udzielić Maryi tej łaski i przywileju, iż została ochroniona i wolna od pierwszej chwili swego poczęcia od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego. – Jeśli przeto Bóg tak brzydzi się grzechem, iż chciał uwolnić przyszłą matkę Swego Syna nie tylko od tych zmaz, które się popełnia dobrowolnie, ale za szczególną łaską i przewidując zasługi Jezusa Chrystusa, od tej drugiej jeszcze zmazy, której smutne piętno przekazuje nam wszystkim dzieciom Adama, to któż może wątpić, iż jest obowiązkiem każdego, kto chce przez swe hołdy pozyskać serce Maryi, poprawić się z występnych i szkodliwych nawyków i pokonać namiętności, które go pobudzają do złego.

Ktokolwiek chce nadto – a któżby tego nie chciał? – aby nabożeństwo jego do Dziewicy było Jej godne i doskonałe, powinien iść dalej i wszelkimi siłami dążyć do naśladowania Jej przykładów. To jest w istocie prawem Bożym, że tylko ci zdobywają szczęśliwość wieczną, którzy w wiernym naśladowaniu odtwarzają w sobie formę cierpliwości i świętości Jezusa Chrystusa: „Albowiem których przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni do obrazu Syna jego: żeby on był pierworodny między wielu braćmi” (Rz 8:29). Ale taką jest w ogóle ułomność nasza, że podniosłość tego przykładu zniechęca nas łatwo. Dlatego ze strony Boga było to łaską zupełnie opatrznościową, iż dał nam inny przykład tak zbliżony do Jezusa Chrystusa, o ile na to pozwala natura ludzka, a jednak cudownie zastosowany do naszej słabości. Jest nią Matka Boża, nie kto inny. „Taką była Maryja, powiada św. Ambroży, że samo Jej życie jest dla wszystkich nauką”. Skąd wnioskuje bardzo słusznie: „Miejcie przed oczami waszymi, odmalowaną, jak na obrazie dziewiczość i życie Najświętszej Panny, która odbija, jak zwierciadło, blask czystości i nawet kształt cnoty” (De Virginib. L. II, c. II).

Przystoi przeto synom nie pozostawiać żadnej cnoty tej Matki bez naśladowania jej, wszelako pragniemy, aby wierni starali się przede wszystkim o główne cnoty, które są jakoby nerwami i ścięgnami życia chrześcijańskiego. Mamy na myśli wiarę, nadzieję i miłość Boga i bliźniego, cnoty, których błyszczące znamiona nosi życie Maryi we wszystkich fazach, które atoli osiągnęły najwyższy stopień blasku w chwili, gdy towarzyszyła Synowi umierającemu. — Jezus jest przybity do krzyża, a wyrzucają mu złorzecząc, że uczynił się Synem Bożym. Maryja z niezachwianą stałością uznaje i wielbi w nim boskość. Składa Go po śmierci do grobu, ale nie wątpi ani na chwilę o Jego zmartwychwstaniu. Co do miłości, jaką pała ku Bogu, to cnota owa prowadzi Ją aż do uczestniczenia w mękach Jezusa Chrystusa. Z Nim zresztą, jakby pozbawiona czucia własnej boleści, błaga o przebaczenie dla oprawców, mimo ich okrzyku nienawiści : „Krew jego na nas i na syny nasze” (Mt 27: 25).

Ale aby nie sądzono, że straciliśmy z oczu Nasz przedmiot, tj. tajemnicę Niepokalanego Poczęcia, powtarzamy, ile to skutecznej pomocy znajduje się w jej własnym źródle, by zachować te same cnoty i wypełniać je należycie. Z czego w istocie wychodzą wrogowie religii, aby siać tak wiele i tak poważnych błędów, które naruszają wiarę tak wielkiej liczby? Zaczynają oni od zaprzeczania grzechu pierworodnego człowieka i jego upadku. Za prostą bajkę [uważają – przyp. red.] zatem grzech pierworodny i wszelkie zło, jakie stąd wyniknęło: zatrute źródła ludzkości, zatruwające ze swej strony cały ród ludzki; stąd zło wprowadzone między ludzi i pociągające za sobą potrzebę odkupiciela. Gdy się odrzuca to wszystko łatwo zrozumieć, że nie pozostaje miejsca ani dla Chrystusa, ani dla Kościoła, ani dla łaski, ani czegokolwiek innego, co przewyższa naturę. Jest to zdruzgotaniem gmachu wiary od szczytu do podstaw. Jeśli zatem ludy wierzą i wyznają, że Dziewica Maryja od pierwszej chwili swego poczęcia była wolna od wszelkiej zmazy, stąd wynika, że trzeba, by przyjęły i grzech pierworodny, i odkupienie przez Jezusa Chrystusa, i Ewangelię, i Kościół i wreszcie prawo cierpienia, na mocy czego wyrwany z korzeniem i zniszczony zostaje wszelki racjonalizm i materializm na świecie i ostaje się ta chwała i mądrość chrześcijańska, iż zachowała i obroniła cnotę. Co więcej, przewrotnością, wspólną wrogom wiary, w naszych zwłaszcza czasach, jest odpychanie i głoszenie, że należy odrzucać wszelki szacunek i posłuszeństwo wobec powagi Kościoła, nawet wobec wszelkiej władzy ludzkiej, w przekonaniu, że im łatwiej przyjdzie następnie zwalczyć wiarę. Tutaj jest źródło anarchizmu, zasady najszkodliwszej i najzgubniejszej, jaka istnieje, dla wszelkiego rodzaju porządku przyrodzonego i nadprzyrodzonego.

Taka plaga, równie zgubna dla społeczeństwa, co i dla chrześcijaństwa, będzie pokonana przez dogmat o Niepokalanym Poczęciu, wskutek obowiązku przyznania Kościołowi władzy, wobec której nie tylko wola musi się uginać, ale także i umysł. Z uczucia tego poddania się bowiem lud chrześcijański odnosi do Maryi Dziewicy ten hymn pochwalny : „Wszystkaś piękna jest, Maryjo, i nie ma w Tobie zmazy pierworodnej” (Grad Miss. in festo Im. Conc.). Uzasadnia to znowu twierdzenie Kościoła, że Ona sama wytępiła herezje w świecie całym.

Skoro wiara, jak mówi Apostoł, jest niczym innym, jak „podstawą tych rzeczy, których się spodziewamy” (Żyd 11:1), każdy przyzna łatwo, że gdy Niepokalane Poczęcie Maryi utwierdza naszą wiarę, przez to samo także ożywia naszą nadzieję. Tym więcej, że jeśli Dziewica wolna była od zmazy pierworodnej, to dlatego, że miała zostać Matką Chrystusa; stała się Matką Chrystusa, aby dusze nasze mogły odżyć w nadziei.

Pomijając tutaj miłość ku Bogu, zapytujemy: któż nie znalazłby w rozważaniu Niepokalanego Poczęcia Dziewicy bodźca do ścisłego przestrzegania nauki Jezusa Chrystusa, abyśmy miłowali się wzajemnie, tak jak On nas umiłował? „I ukazał się – w tych słowach opisuje św. Jan objawienie Boskie – znak wielki na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej nogami, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu” (Ap 12:1). Każdemu wiadomo, że owa niewiasta oznacza Maryję Dziewicę, która nietknięta żadną zmazą, poczęła naszego Mistrza Boskiego. I mówi Apostoł dalej: „A będąc brzemienną, wołała, rodząc i męczyła się w porodzie” (Ap 12:2). Św. Jan przeto widział Najświętszą Pannę Maryję wśród wiecznej szczęśliwości i wśród mozołu, tajemniczego porodu. Jakiego narodzenia? Bez wątpienia naszego, nas, którzy zatrzymani jeszcze na wygnaniu, potrzebujemy narodzenia się do doskonałej miłości Bożej i szczęśliwości wiecznej. Co do bólów porodu, to oznaczają one żar miłości, z jaką Maryja czuwała nad nami z wyżyn niebieskich i pracuje w nieustannych modlitwach nad tym, by liczba wybranych była kompletna.

Życzeniem Naszym jest, aby wszyscy wierni starali się zdobyć tę cnotę miłości i korzystali w tym celu zwłaszcza z nadzwyczajnych uroczystości, które się odbędą na cześć Niepokalanego Poczęcia Maryi. Z jakąż wściekłością i namiętnością zaczepiają dzisiaj Jezusa Chrystusa i religię, którą założył! Jakież więc niebezpieczeństwo dla wielu, niebezpieczeństwo obecne i nagłe uwiedzenia do błędu i zatracania wiary! „Kto więc mniema, że stoi, niech patrzy, żeby nie upadł” (1Kor 10:12). Ale niechaj wszyscy także zwrócą się do Boga przy pomocy Dziewicy św. w pokornych i gorących modlitwach, aby nawrócił na drogę prawdy tych, którzy mieli nieszczęście zboczyć z niej. Wiemy bowiem z doświadczenia, że modlitwa, która pochodzi z miłości i która opiera się na pośrednictwie Maryi, nigdy nie była daremna. Bez wątpienia, nie należy się spodziewać, aby napaści na Kościół ustały kiedykolwiek, „gdyż i sekty być muszą, aby się wśród was ujawnili ci, co są wypróbowani”(1Kor 11:19). Dziewica atoli nie przestanie ze swej strony podtrzymywać nas w naszych doświadczeniach, jakkolwiek przykrymi by one nie były i toczyć walkę, jaką prowadzi od swego poczęcia, tak, że codziennie będziemy mogli powtarzać te stewa „Dzisiaj zdeptała głowę dawnego węża” (Off. Imm. Conc. in II Vesp. ad Magnif.).

I aby skarby łask niebieskich, bardziej otwarte niż zwykle, dopomogły nam połączyć naśladowanie błogosławionej Dziewicy z hołdami, jakie Jej składać będziemy w ciągu tego roku i abyśmy łatwiej doszli do naprawienia wszystkiego w Jezusie Chrystusie, przeto za przykładem Naszych poprzedników na wstępie pontyfikatu postanowiliśmy udzielić światu całemu odpustu nadzwyczajnego w postaci jubileuszu. Oto, dlaczego, opierając się na miłosierdziu Boga Wszechmocnego i na władzy błogosławionych Apostołów św. Piotra i Pawia, w imię tej mocy związywania i rozwiązywania, jaka Nam została udzielona mimo Naszej niegodności, postanawiamy: Wszystkim i każdemu z wiernych obojga płci, przebywającym w mieście Rzymie lub znajdującym się tu chwilowo, którzy zwiedzą trzy razy cztery bazyliki patriarchalne, począwszy od pierwszej niedzieli wielkiego postu, 21 lutego aż do 2 czerwca włącznie, do dnia, w którym obchodzi się uroczystość Najświętszego Sakramentu i którzy przez pewien czas modlić się będą pobożnie o wolność i wywyższenie Kościoła katolickiego i Stolicy apostolskiej, o wytępienie herezji i nawrócenie grzeszników, o zgodę między chrześcijańskimi książętami, o pokój i zgodę całego ludu prawowiernego wedle Naszych intencji; którzy w czasie oznaczonym wyżej i poza dniami wielkiego postu raz pościć będą, używając tylko postnych potraw, którzy wyspowiadawszy się z grzechów przyjmą komunią św.; tak samo tym wszystkim, mieszkającym za obrębem Rzymu, którzy w oznaczonym wyżej czasie albo w ciągu trzech miesięcy, oznaczyć się mających przez Ordynariat, a nawet z rzędu, jeśli to uzna za słuszne dla wygody wiernych, w każdym razie przed 8 grudnia, odwiedzą trzy razy kościół katedralny, a w braku tegoż kościół parafialny, lub w braku i tego jeszcze, główny kościół miejscowy i którzy pobożnie spełnią inne warunki, wymienione tutaj – udzielamy odpustu zupełnego, pozwalając także, aby ten odpust, którego raz jeden tylko można dostąpić, ofiarować można za dusze tych, którzy opuścili to życie w łasce Bożej.

Pozwalamy nadto, aby podróżni na lądzie i morzu, spełniwszy wzmiankowane wyżej warunki po powrocie do domu, dostąpili tego samego odpustu.

Spowiednikom, uznanym przez własne Ordynariaty, udzielamy władzy zamienienia przepisanych przez Nas warunków na inne uczynki pobożne, na rzecz osób zakonnych obojga płci i innych jakichkolwiek osób, które nie mogłyby spełnić warunków, wraz z władzą zwolnienia od komunii św. dzieci, które jeszcze nie były przyjęte.

Nadto, wszystkim i każdemu z wiernych, tak świeckim, jak duchownym, czy to zakonnym czy świeckim, jakiegokolwiek zakonu i instytutu, włączając tych, którzy żądają osobnej wzmianki, udzielamy pozwolenia na wybranie w celu, o jaki chodzi, kapłana jakiegokolwiek, czy zakonnego, czy świeckiego wśród duchownych aprobowanych (a z tego mogą korzystać też i zakonnice, nowicjuszki i inne osoby, mieszkające w klasztorach z klauzurą, byleby spowiednik był aprobowany dla zakonnic), który to kapłan osoby wymienione, zgłaszające się do niego w czasie oznaczonym i spowiadające się w celu uzyskania jubileuszowego odpustu i spełniające inne warunki potrzebne, będzie mógł tym razem jedynie wedle sumienia zwolnić od wszelkiej ekskomuniki, suspensy i innych kar i cenzur duchownych, wyznaczonych z jakiejkolwiek przyczyny przez prawo lub sędziego, nawet w przypadkach zarezerwowanych w szczególny sposób dla kogokolwiek, choćby dla Najwyższego Zwierzchnika i Stolicy apostolskiej, jako też rozgrzeszyć ze wszystkich grzechów i występków, zarezerwowanych Ordynariuszom i Nam samym i Stolicy apostolskiej, wyznaczając wszelako poprzednio zbawienną pokutę i wszystko, co przepisuje prawo, a jeżeli chodzi o herezję, odwołanie i wyrzeczenie się błędów, wymagane przez prawo; zamieniać nadto wszelkiego rodzaju śluby, nawet złożone pod przysięgą i zarezerwowane dla Stolicy apostolskiej (wyjątek stanowią śluby czystości, zakonne lub zawierające zobowiązania, przyjęte przez trzecią osobę), zamieniać te śluby, powtarzamy, na inne uczynki pobożne i zbawienne, a jeśli chodzi o penitentów, przebywających w zakonach, a nawet o osoby zakonne, rozgrzeszyć je od wszelkiego uchybienia, przeciw praktyce zakonnej, popełnionego jednak tylko przez naruszenie cenzury. Nie dyspensujemy zresztą niniejszym innych uchybień, popełnionych w jakikolwiek sposób, czy przez zuchwałość czy z ułomności, jawnie lub skrycie, czy przez czyn hańbiący, albo przez inną nieudolność lub niezręczność; ponieważ nie chcemy także zbaczać od konstytucji wydanej przez Benedykta XIV błogosławionej pamięci, rozpoczynającej się od słów „Sacramentum potnitentiae” z oświadczeniami, dodanymi do niej; ani też, aby niniejsze mogły lub powinny być użyteczne tym, których My sami i Stolica apostolska, albo jakiś prałat lub sędzia duchowny był ekskomunikował osobno, suspendował albo ogłosił jako znajdujących się pod mocą wyroku lub cenzury, albo którzy by byli obłożeni publiczną klątwą, chyba jeśliby w oznaczonym czasie dokonali zadośćuczynienia i pogodzili się, jeśli potrzeba, ze stronami.

Do tego dodajemy, że chcemy i pozwalamy, aby przez cały ten czas jubileuszowy każdy zachował niepodzielnie przywilej uzyskania wszelkich odpustów, nie wyłączając zupełnych, udzielonych przez Nas lub Naszych poprzedników. Kończymy list niniejszy, Czcigodni Bracia, wyrażając na nowo nadzieję, jaką mamy w sercu, że za pomocą łask nadzwyczajnych tego jubileuszu, wyznaczonego pod auspicjami Niepokalanej Dziewicy, wielu tych, którzy niegodnie odstąpili od Jezusa Chrystusa, powróci do Niego i że wśród ludu chrześcijańskiego rozkwitnie na nowo miłość do cnót i żar pobożności. Przed pięćdziesięciu laty, gdy Pius IX, Nasz poprzednik, ogłosił, że Niepokalane Poczęcie błogosławionej Matki Jezusa Chrystusa ma być przedmiotem wiary, niezmierzona obfitość łask, jako to przypomnieliśmy, zstąpiła na ziemię, a wzrost zaufania do Dziewicy św. wywołał znaczny postęp dawnej religii ludów. Cóż nas powstrzymuje od oczekiwania czegoś lepszego jeszcze w przyszłości? Bez wątpienia przeżywamy smutną epokę i mamy prawo podnosić tę skargę proroka: „Albowiem nie ma prawdy i nie ma miłosierdzia i nie ma znajomości Boga na ziemi. Złorzeczeństwo i kłamstwo, i mężobójstwo, i kradzież, i cudzołóstwo wylało z brzegów” (Oz 4:1-2). Jednakże wpośród tego, jak nazwać można, potopu złego, oko widzi podobną do tęczy najłaskawszą Dziewicę, znak pokoju między Bogiem a ludźmi. „Łuk mój położę na obłokach i będzie znakiem przymierza między mną, a między ziemią” (Gen 9:13). Chociażby rozszalała nawałnica i noc ciemna zakryła niebo, nikt drżeć nie powinien. Widok Maryi przebłaga Boga i On przebaczy. „I będzie łuk na obłokach, i ujrzę go, i wspomnę na przymierze wieczne” (Gen 9:16). „I nie będzie więcej wód potopu ku wygładzeniu wszelkiego ciała” (Gen 9:15). Bez wątpienia, gdybyśmy zaufali Maryi jak należy, zwłaszcza w czasie, w którym święcić będziemy z większą pobożnością Jej Niepokalane Poczęcie, bez wątpienia, powtarzamy, poznamy, że Ona jest zawsze tą Dziewicą potężną, która „swa dziewiczą stopą zdeptała głowę węża” (Off. Imm. Conc. BMV).

Jako zakład tych łask, Czcigodni Bracia, udzielamy Wam w Panu, z całego serca, Wam i Waszym ludom, błogosławieństwa apostolskiego.

Dan w Rzymie u św. Piotra, 2. lutego 1904 roku, w pierwszym roku Naszego pontyfikatu.

Pius X, Papież.

Na podstawie wydania: Pelplin 1904

Język uwspółcześniono

[1] Sobór Watykański I (1869-1870) – przyp. red.

[2] Bardziej prezycyjne tłumaczenie tego zdania brzmi: ‘Do tego należy dodać, że gdy tylko Pius IX ogłosił jako dogmat Niepokalane Poczęcie Maryi, w Lourdes rozpoczęły się cudowne objawienia Dziewicy’. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu został ogłoszony w 1854 r., a pierwsze objawienie w Lourdes miało miejsce w 1858 r. – przyp. red.

Ilustracja: Murillo, Niepokalane Poczęcie.




150 Ave Maria – modlitwa najmilsza Maryi

Gdy po swym zmartwychwstaniu Chrystus objawił się Uczniom łowiącym ryby na Morzu Tyberiadzkim, przedstawił im naukę będącą cenną wskazówką dla całego Kościoła. Rzekł im: „«Przynieście z ryb, któreście teraz złowili». Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na ląd sieć napełnioną wielkimi rybami, których było sto pięćdziesiąt trzy. A chociaż było ich tyle, nie porwała się sieć” (J 21, 10-11).

Tłumacząc powyższy fragment Ewangelii, św. Grzegorz Wielki naucza, że morze oznacza obecny świat – zamieszany i niestabilny; brzeg natomiast to trwałość spoczynku wiecznego. Uczniowie łowiący na morzu pozostają wśród fal życia doczesnego, Zbawiciel zaś pokonał już śmiertelność ciała i po swoim zmartwychwstaniu stoi na brzegu. I to właśnie na ten brzeg uczniowie wyciągają sieć, w którą złowili sto pięćdziesiąt trzy wielkie ryby. Nie oznacza to, jak z kolei tłumaczy św. Augustyn, że do życia wiecznego zmartwychwstanie tylko stu pięćdziesięciu trzech ludzi, ale „liczba ta wyobraża wszystkich mających łaskę Ducha Świętego. (…) ma w sobie trzy razy pięćdziesiąt i jeszcze trzy, z powodu tajemnicy Trójcy Przenajświętszej”[1].

Trzy razy pięćdziesiąt było liczbą Psalmów Dawida, modlitwy w wyjątkowy sposób wyróżnionej przez Kościół święty. „Psałterz w stu pięćdziesięciu pieśniach proroka Dawida, pisał o. Jacek Woroniecki, obejmuje całą skalę duszy ludzkiej i na wszystkie jej nastroje, na wszystkie jej porywy, pragnienia, zmagania się i bóle znajduje wyraz jasny, prosty, a tak przejmujący, jak żadne słowa ludzkie”[2].

Liczba Psalmów stała się podstawą innych nabożeństw, które w pierwszym tysiącleciu rozwijały się w Kościele Chrystusowym. Należały do nich Psałterz 150 „Ojcze nasz”, Psałterz 150 „Zdrowaś Maryjo”, Psałterz 150 „Wyznań wiary”[3].  Były to Psałterze uproszczone, dostosowane do możliwości osób mniej wykształconych, a jednocześnie wysługujące im owoce darów Ducha Świętego.

Modlitwą szczególnie ukochaną przez Matkę Bożą, a z czasem nabożeństwem, które miało zagwarantować wiernym ratunek na czasy ostateczne oraz zbawienie duszy stało się właśnie 150 powtórzeń „Zdrowaś Maryjo”. W czasie objawienia jakie w XIII w. miał św. Dominik, Najświętsza Maryja Panna podarowała mu Różaniec dołączając do niego obietnicę nawróceń wśród niewiernych i heretyków oraz wzrost gorliwości wiernych. Święty nie musiał długo na te owoce czekać. Jeszcze za swojego życia był świadkiem tysięcy nawróceń.

Jednak forma Różańca za czasów św. Dominika była inna niż obecnie. Ewoluowała przez wieki, w taki sam sposób w jaki rozwija się Tradycja Kościoła – stopniowo jako pobożny zwyczaj wiernych, który z czasem otrzymuje aprobatę Magisterium Kościoła. W ten sposób bardzo wcześnie przyjęło się odmawiać 150 Ave Maria. Z czasem do Psałterza Maryjnego wierni zaczęli dołączać medytację, która także towarzyszyła Psałterzowi Dawidowemu.  Flaminiusz, hagiograf św. Dominika, utrzymywał, że podczas swojego objawienia, Matka Boża poprosiła świętego, aby pierwszej części Różańca towarzyszyło rozmyślanie o narodzeniu Pana Jezusa, drugiej – o Jego Męce i trzeciej – o chwale Jego Zmartwychwstania[4]. Błogosławiony Alan de la Roche, w swojej Apologii z XV w. potwierdził, że te trzy części towarzyszące Różańcowi, zakorzeniły się w duchowych praktykach wiernych[5].

Nabożeństwo w tej formie szybko rozprzestrzeniało się także poza Francją. Jezuicki badacz,
o. Herbert Thurston, opisał staroangielski poemat stworzony w XIII w., opowiadający historię młodzieńca, który codziennie odmawiał gorliwie sto „Zdrowaś Maryjo”. Pewnego razu objawiła się mu Matka Boża i poprosiła, aby odmawiał nie dwa razy po pięćdziesiąt, ale trzy razy po pięćdziesiąt Ave, bowiem dopiero wówczas Jej Psałterz jest kompletny. Co więcej, Najświętsza Maryja Panna miała go poprosić, aby pierwszą pięćdziesiątkę odmówił rano, ofiarując ją na cześć Zwiastowania i Wcielenia, drugą w południe na cześć Narodzenia Pana Jezusa[6], a trzecią wieczorem na cześć Wniebowzięcia i niebieskiej Chwały Maryi[7].

W XV w. kartuz bł. Dominik z Prus zaproponował, aby do każdego Pozdrowienia Anielskiego dołączyć rozważanie jakiejś tajemnicy z życia Zbawiciela: do pierwszego – tajemnicę Zwiastowania, do drugiego – Nawiedzenia, do trzeciego – Narodzenia Pana Jezusa. Kolejne tajemnice miały nawiązywać do chrztu Pana Jezusa, cudu w Kanie, wskrzeszenia Łazarza, Przemienienia, Męki i Zmartwychwstania. Pięćdziesięciu Ave towarzyszyło zatem rozmyślanie nad pięćdziesięcioma wydarzeniami z życia Zbawiciela[8].

Takie odmawianie Różańca przyczyniło się do ogromnego wzrostu pobożności. Twórca tej formy, wspomniany bł. Dominik, z letniego, niestabilnego duchownego stał się wzorem doskonałości zakonnej. Jego metoda odmawiania Różańca praktykowana przez współbraci doprowadziła do rozkwitu opactwa Marienfloss, w którym przebywał Błogosławiony. Problem jednak nastręczało zapamiętanie wszystkich pięćdziesięciu tajemnic oraz formuł, których trzeba było nauczyć się na pamięć. Wierni potrzebowali uproszczenia.

Na pomoc przyszedł wspomniany już bł. Alan de la Roche. Zaproponował ograniczenie liczby rozważanych tajemnic do 15, po 5 na każdą część Różańca[9]. Z kilkoma wyjątkami, 15 tajemnic przedstawionych przez Błogosławionego odpowiadało tajemnicom, jakie rozważamy podczas Różańca obecnie. Błogosławiony Alan przyczynił się także do spopularyzowania nabożeństwa różańcowego wśród świeckich. Za jego sprawą w ciągu dwóch lat do bractw różańcowych przystąpiło 500 tys. osób[10].

Prawie ostateczną formę nadał Różańcowi dominikanin o. Albert di Castello. W wydanym w 1521 r. Rosario Della Gloriosa Vergine przedstawił on koncepcję „tajemnicy” jako podanej do kontemplacji prawdy, której jednak nigdy nie pojmie się w pełni. Dominikanin dodał także „Ojcze nasz” przed każdą dziesiątkę.

Tak ukształtowane w ciągu trzech stuleci nabożeństwo różańcowe nabrało nowej wzniosłości, gdy w 1569 r. Papież św. Pius V wydał encyklikę Consueverunt Romani. Przypomniał w niej wagę nabożeństwa do Maryi niszczącej głowę węża i wszelkie herezje oraz potwierdził formę Różańca, „w którym Matka Boża jest czczona poprze Pozdrowienie Anielskie powtórzone 150 razy, czyli tyle samo ile psalmów znajduje się w Psałterzu Dawida” . Tym samy kanonizował Różaniec święty w jego wykształconej przez wieki formule. Dzięki temu została potwierdzona prawda, że Różaniec został dany ludowi Bożemu przez samego Ducha Świętego.

Matka Boża także interweniowała kilka razy, aby przypomnieć, że najmilszą Jej formą Różańca jest ta złożona z 15 tajemnic. W 1884 r. Najświętsza Panna Różańcowa z Pompejów objawiła się umierającej Natinie Agrelli mówiąc: „Ktokolwiek pragnie otrzymać łaski, niech odprawi na Moją cześć trzy nowenny odmawiając 15 tajemnic różańca, a potem niech odmówi znowu trzy nowenny dziękczynne”[11].

Najświętsza Maryja Panna objawiła nam nie tylko to, że medytacja 15 tajemnic różańcowych jest Jej najmilsza, ale także to, że pozostaje najskuteczniejsza w walce o życie wieczne. Matka Boża Fatimska przedstawiła warunki nabożeństwa pierwszych sobót pięciu kolejnych miesięcy, wysługującego wiernym zbawienie dusz. Obiecywała: „W godzinę śmierci obiecuję przyjść na pomoc ze wszystkimi łaskami tym, którzy przez 5 miesięcy w pierwsze soboty odprawią spowiedź, przyjmą Komunię Św., odmówią jeden różaniec i przez 15 minut rozmyślania nad 15 tajemnicami różańcowymi towarzyszyć Mi będą w intencji zadośćuczynienia”.

Za pośrednictwem Matki Bożej, Niebiosa dały wiernym formułę Różańca świętego, a Kościół katolicki potwierdził ją swoim autorytetem: Podczas odmawiania 150 „Zdrowaś Maryjo” wierni mieli rozważać trzy wielkie tajemnice naszego Zbawiciela: Jego Wcielenie, Mękę i Zmartwychwstanie. Jeszcze Paweł VI w adhortacji apostolskiej z 1974 r., Marialis Cultus, podkreślał, że Różaniec jest „mądrze podzielony na trzyczęściową serię”. Papież utrzymywał także, że „Różaniec, ponieważ opiera się na Ewangelii i odnosi się, jakby do centrum, do tajemnicy Wcielenia i odkupienia ludzi, trzeba uważać za modlitwę, która w pełni posiada znamię chrystologiczne”.

Oprac. CE

[1] Św. Tomasz z Akwinu, Złoty Łańcuch, W drodze, Poznań, 2007, s. 308.

[2] O. J. Woroniecki, Pełnia modlitwy, W drodze, Poznań, 2007, s. 107.

[3] G. Firnstahl, A Pilgrim’s History of the Rosary, WestBow Press, Bloomington 2011.

[4] D. Mozard, Étude sur les origines du Rosaire, Lyon 1911, s. 164.

[5] Mozard, dz. cyt., s. 162.

[6] O. Thurston tłumaczy, że „Narodzenie Pana Jezusa” oznacza tutaj Jego narodzenie do życia naznaczonego cierpieniem.

[7] Mozard, dz. cyt., s. 165-6.

[8] Mozard, dz. cyt., s. 175.

[9] Mozard, dz. cyt., s. 176.

[10] G. Firnstahl, dz. cyt.

[11] Jest to tzw. Nowenna Pompejańska.

Ilustracja: Matka Boża z Różańcem, Guido Reni.




Objawienie Maryi w La Salette

Było to dnia 19 września 1846 roku, w sobotę, w dzień poprzedzający Święto Siedmiu Boleści Maryi. Słoneczny ranek zagościł w kotlinie La Salette. Dwoje pastuszków, Maksymin i Melania, wypędzają swoje stado zygzakowatą drogą po zboczu Planeau pod górę, na pastwisko w granicach gminy La Salette. Nie domyślają się, że prowadzi ich tajemnicza dłoń. Piotr Selme, gospodarz, u którego w tym tygodniu Maksymin jest na służbie, przez całe przedpołudnie kosi trawę w pobliżu dzieci pasących stada.

Około południa słychać z wioski La Salette głos dzwonu na Anioł Pański.  Dzieci spędzają zwierzęta razem i prowadzą je w inne miejsce płaskowyżu. Najpierw poją krowy w potoku Sezia, w tzw. zbiorniku dla bydła i pędzą je na łagodne zbocze góry Gargas. Same zaś siadają w dole, na lewym zboczu Sezii, obok źródła dla zwierząt i spożywają przyniesiony ze sobą czarny chleb z serem. Piją do tego świeżą źródlaną wodę, a wierny towarzysz Maksymina – pies Lulu, również dostaje swoją porcję jedzenia.

Inni pasterze, pasący niedaleko Maksymina i Melanii, też przyprowadzili swoje bydło do źródła, aby je napoić i aby również się posilić. Maksymin i Melania zostają w końcu sami. Siadają wygodnie po prawej stronie strumienia, obok małej studni, która w lecie zawsze wysychała. Ponieważ bawiły się przez całe przedpołudnie i już od samego świtu były na nogach, są zmęczone. Słońce praży na odsłoniętych stokach – i dzieci, wbrew swoim zwyczajom, zasypiają.

Po półtorej godzinie Melania nagle się budzi. Pierwsza jej myśl dotyczy krów. Zrywa się na równe nogi i rozgląda się wokoło, wypatrując zwierząt. Nie może ich jednak zobaczyć z niecki, w której się znajduje. Wówczas przestraszona woła: Maksyminie, chodź, nie ma naszych krów! Na wpół śpiący jeszcze chłopiec mówi do swej towarzyszki: Co się stało? Co tak krzyczysz? Melania znów powtarza: Krowy zniknęły! Dzieci zrywają się szybko z miejsca i pędzone strachem biegną pod górę, na małe wzniesienie. Spostrzegają, że krowy pasą się na przeciwległym zboczu góry Gargas.

Z westchnieniem ulgi Melania chce zawrócić z powrotem do niecki, ale w połowie drogi staje jak wryta, ogarnięta ponownie strachem. Najpierw nie może wydobyć z siebie żadnego słowa. Później woła słabym głosem: Memin, spójrz na tę wielką jasność tam w dole! Gdzie, gdzie? – odpowiada chłopiec i doskakuje do dziewczynki. Nad kamieniem, na którym spali niedawno, unosi się tajemnicza, wielka ognista kula. To wyglądało jak słońce, które spadło na ziemię – powiedzą dzieci później – ale o wiele piękniejsze i jaśniejsze niż słońce. Światło staje się coraz większe i im bardziej się powiększa, tym intensywniej świeci. Co to może być? – jak błyskawica przez głowę dziewczynki przelatuje myśl: to może być Zły, którym grozili jej niekiedy ludzie majstra, gdy była niegrzeczna. Ach, Boże kochany – wzdycha i wypuszcza z ręki pasterski kij. Maksymin jest również wystraszony. Podobnie jak Melania wypuszcza kij, ale natychmiast go podnosi i mówi: Trzymaj swój kij, ja trzymam swój, a jeżeli to coś nam zrobi, już ja je zdzielę. W tym momencie jasność zaczyna robić się nagle przeźroczysta. W roziskrzonym świetle ukazują się dwie ręce, w rękach zaś ukryta twarz. Coraz wyraźniej zarysowuje się kształt postaci. Zdaje się siedzieć, pochylona z głową do przodu, jak kobieta, którą przygniata ciężkie brzemię lub wielkie cierpienie. Następnie świetlista kula zaczyna się rozjaśniać ku górze, a dziwna osoba wstaje, odejmuje ręce od twarzy, chowa je w szerokich rękawach sukni, zbliża się do pastuszków i uspokaja ich słowami pełnymi dobroci. Zwraca się do dzieci, które wciąż jeszcze stoją nieruchomo, nie spuszczając z Niej oczu. I teraz słyszą głos: “Zbliżcie się moje dzieci, nie bójcie się! Jestem tutaj, aby przekazać wam ważne Orędzie”.

Głos nieznajomej Pani brzmi serdecznie i łagodnie jak muzyka. Wszelki strach gdzieś pierzchnął, a dzieci zbiegają zboczem w dół, do tajemniczej postaci. Pani pełna majestatu podchodzi bliżej, a potem stają tak blisko siebie, że nikt nie mógłby przejść między nimi. Przed nimi stoi Pani pełna dostojeństwa, ale i matczynej troski. Jest tak piękna, iż od tej pory dzieci mają dla Niej tylko jedno imię – “la belle Dame” – Piękna Pani. Ma na sobie złocistą szatę, na której promienieją niezliczone gwiazdy. Korona z róż otacza Jej głowę. W każdej róży lśni świetlisty diament, a całość wygląda jak lśniący diadem królowej. Na długą, białą szatę ma zaś założony złocistożółty fartuch. Na Jej nogach – skromne białe buty, obsypane jednak perłami, a Jej stopy przyozdabia mała girlanda z róż we wszystkich kolorach. Trzeci wieniec z róż okala Jej niebieską chustę na ramionach, na których dźwiga ciężki, złoty łańcuch. Na małym łańcuszku wokół szyi wisi krzyż z młotkiem i obcęgami po bokach. A Chrystusa na krzyżu widzą dzieci, jak gdyby był żywy. Promienieje z Niego całe światło, w którym zanurzona jest Zjawiona. Szlachetna, owalna twarz Pięknej Pani jest pełna wdzięku, którego żaden artysta nie jest w stanie oddać. Promieniuje najjaśniejszym blaskiem. Oczy zaś pełne są nieskończonego bólu, Pani płacze bez przerwy gorzkimi łzami. Jednakże łzy te płyną jedynie do wysokości krzyża na piersi i zamieniają się tam w promienisty wieniec świetlistych pereł. Całe zjawisko jest przeźroczyste i unosi się odrobinę nad ziemią. Wszystko błyszczy i migocze, iskrzy się i promienieje. Dzieci stoją zdumione i zapominają o wszystkim wokół siebie.

Zjawiona obejmuje dzieci spojrzeniem pełnym matczynej miłości. Potem zaczyna mówić: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię Mojego Syna. Jest ono tak ciężkie i tak przygniatające, że już dłużej nie będę mogła go podtrzymywać.

Od jak dawna już cierpię z waszego powodu! Chcąc, aby Mój Syn was nie opuścił, jestem zmuszona nieustannie wstawiać się za wami. Ale wy sobie nic z tego nie robicie.

Choćbyście wiele się modlili i czynili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić mi trudu, którego się dla was podjęłam.

Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie, i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ramię Mego Syna tak ciężkim. Woźnice przeklinają, wymawiając Imię Mojego Syna. Te dwie rzeczy czynią ramię Mego Syna tak ciężkim.

Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to zeszłego roku na ziemniakach, ale nic sobie z tego nie robiliście; przeciwnie, znajdując zepsute ziemniaki, przeklinaliście, wymawiając Imię Mojego Syna. Będą się one psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale.”

Tu Zjawiona przerywa nagle. Podczas gdy mówi o ziemniakach, Melania odwraca się do Maksymina, jak gdyby chciała go zapytać, co Piękna Pani chce przez to powiedzieć. Melania rozumie tylko niektóre słowa francuskie, m.in. również pomme jako jabłko. “Ach, nie rozumiecie, dzieci! Powiem wam to inaczej.” Powtarza im w miejscowej gwarze to, co już powiedziała o zbiorach i kontynuuje w dialekcie: “Jeżeli macie zboże, nie trzeba go zasiewać, bo wszystko, co posiejecie, zjedzą zwierzęta. A jeżeli coś wyrośnie, obróci się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód, lecz zanim to nastąpi, dzieci poniżej lat siedmiu będą dostawały dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą cierpieć z powodu głodu. Orzechy się zepsują, a winogrona zgniją.”

Zjawiona znowu przerwała. Każdemu z dwojga dzieci powierzona zostaje tajemnica w taki sposób, że żadne nie słyszy, co Pani mówi drugiemu. Później Pani kontynuuje: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. A teraz Zjawiona stawia im pytanie: Czy dobrze się modlicie, moje dzieci? Obydwoje odpowiadają zupełnie szczerze: Niespecjalnie, proszę Pani. Na to następuje matczyne napomnienie: Ach dzieci, trzeba się dobrze modlić, rano i wieczorem. Jeżeli nie macie czasu, odmawiajcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo, a jeżeli będziecie mogły, módlcie się więcej. Latem na Mszę Świętą chodzi zaledwie kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedziele przez całe lato, a w zimie, gdy nie wiedzą, czym się zająć, idą na Mszę świętą jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy! Piękna Pani stawia dzieciom jeszcze jedno pytanie: Moje dzieci, czy nie widziałyście nigdy zepsutego zboża?”

Maksymin, nie zastanawiając się długo odpowiada w imieniu ich obojga: “Nie, proszę Pani, nigdy nie widzieliśmy”.

Wtedy Pani zwraca się do chłopca: “Lecz ty Maksyminie, musiałeś je widzieć. Nie przypominasz sobie, jak kiedyś szedłeś z ojcem z Coin do Corps? Tam wstąpiliście do zagrody. Gospodarz powiedział: „Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje”. Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. W drodze powrotnej do domu ojciec dał ci kawałek chleba ze słowami: „Weź to, kto wie, czy na Boże Narodzenie będziemy mieli jeszcze cokolwiek, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło”. – “Tak, zgadza się, proszę Pani!” – woła ożywiony Maksymin – “teraz sobie przypominam. Nie pomyślałem o tym”.

Wtedy Piękna Pani daje im taki nakaz: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi!”

Potem oddala się od pastuszków, przechodzi strumień Sezia i unosi się w górę drogą w kształcie litery S. Przy tym powtarza swoją prośbę, tym razem już nie w dialekcie, spoglądając w stronę Rzymu: “A więc, moje dzieci, przekażcie to dobrze całemu mojemu ludowi!”

Przybywszy na szczyt wzniesienia Pani unosi się na około półtora metra nad ziemię. Jeszcze raz ogarnia swoim matczynym spojrzeniem dzieci i całą ziemię. Przestaje płakać i wydaje się jeszcze piękniejsza niż przedtem. Jednak głęboki smutek pozostaje na Jej obliczu. Pastuszkowie patrzą teraz ze zdziwieniem, jak postać zaczyna rozpływać się w blasku, który Ją opromienia. Najpierw znika głowa, później ramiona, a w końcu całe ciało. Tylko kilka róż, którymi były przyozdobione Jej stopy, unosi się jeszcze przez chwilę w powietrzu. Maksymin podskakuje do góry i chce je chwycić, jednak wtedy znikają również i one, i wszystko się kończy.

Dzieci stoją pogrążone w zadumie. Melania pierwsza odzyskuje mowę: Musiała to być jakaś wielka Święta! A Maksymin dodaje: O gdybyśmy wiedzieli, że to była wielka Święta, poprosilibyśmy Ją, aby nas zabrała ze sobą do nieba! A Melania z żalem wzdycha: Ach, gdyby tak jeszcze tu była! Potem dodaje: Chyba nie chciała, abyśmy zobaczyli, dokąd pójdzie.

Dzieciom zostaje wspomnienie – wspomnienie, które jest obecne w ich sercach i nigdy nie wygaśnie – a także polecenie Pięknej Pani, by przekazały dalej Jej Orędzie.

Wiadomość o Objawieniu i cudownym źródle rozchodziła się niezwykle szybko. W pierwszą rocznicę Objawienia, dnia 19 września 1847 roku, frekwencja przypominała wędrówkę ludów. Już dzień wcześniej wszystkie ulice i drogi pełne były ludzi. Kościoły w okolicznych wioskach były oblegane przez tych, którzy chcieli przystąpić do sakramentów świętych – znak, że to nie tylko ciekawość wiodła te tłumy ludzi do La Salette.

Do badania i oceny objawienia Maryjnego uprawniony jest biskup diecezji, w której się ono zdarzyło. Biskup wypowiada się w tym wypadku jako oficjalny reprezentant całego Kościoła przy czym zobowiązuje się do wnikliwego przeanalizowania faktów i potwierdza naturalną pewność, idącą w parze z tymi udowodnionymi faktami.

La Salette należy do diecezji Grenoble. Dlatego też Objawienie z La Salette zostało poddane badaniu przez ówczesnego biskupa Grenoble Philiberta de Bruillard. Gdy usłyszał o cudownym wydarzeniu w La Salette – po raz pierwszy dnia 5 października 1846 roku, a więc 14 dni po Objawieniu, od proboszcza Melin z Corps – powołał dwie komisje, składające się z kanoników katedralnych i profesorów seminarium duchownego. Miały one zbadać i sprawdzić szczegółowo Objawienie. On sam tym badaniom przewodniczył. Wysłał wszystkie dokumenty i wyniki badań do Rzymu i otrzymał za swoje surowe i mądre badanie wyraźną pochwałę.

W wyniku tego dnia 19 września 1851 roku mógł obwieścić światu:

“Objawienie się Najświętszej Maryi Panny dwojgu pastuszkom na jednej z gór należących do łańcucha Alp, położonej w parafii La Salette, dnia 19 września 1846 roku, posiada w sobie wszystkie cechy prawdziwości i  wierni mają uzasadnione podstawy uznać je za niewątpliwe i pewne”.

Za decydujące uznał następujące problemy:

1. Wydarzenia z La Salette, ani jego okoliczności, ani jego celu ściśle religijnego nie da się wytłumaczyć innymi przyczynami, jak tylko przez Bożą interwencję.

2. Cudowne następstwa wydarzenia są świadectwem samego Boga sprawiającego cuda, a takie świadectwo przewyższa świadectwa ludzi czy też ich zastrzeżenia.

3. Tym dwom motywom, rozważanym osobno i razem, należy podporządkować całe zagadnienie. Obalają one wszystkie, doskonale nam zresztą znane, zarzuty i wątpliwości związane z La Salette.

4. Zważywszy wreszcie, że poddanie się przestrogom z nieba może nas uchronić przed nowymi karami, które nam zagrażają, stwierdzamy, że dalsze wahanie się i upór może nas tylko narazić na zło, którego nie można by naprawić.

Rok później, w maju 1852 roku, biskup Philibert de Bruillard osobiście położył kamień węgielny pod sanktuarium, którego budowa w trudnych do przebycia górach do dzisiaj jest świadectwem wielkiej ofiarności ludzi owego czasu. W celu rozpowszechniania ważnego Orędzia z La Salette powołał do istnienia Zgromadzenie Księży – Misjonarzy Matki Bożej z La Salette. Założenie nowego zgromadzenia biskup de Bruillard uważał za ukoronowanie dzieła swojego życia. Jego ostatnią wolą było, aby jego serce zostało złożone na Świętej Górze w sanktuarium Pięknej Pani.

Źródło: http://saletyni.pl/la-salette/objawienie




Moja Matka

o. Józef Schryvers

Proste, ale głębokie dzieło poświęcone Maryi jako naszej duchowej Matce. Książka podziwiana i polecana przez św. Maksymiliana Kolbego.

Pobierz plik

Ilustracja: Roberto Ferruzzi, Madonnina




Żywot Świętego Bernarda (3): Przyjęcie do zakonu i nowicjat

Ks. Franciszek Uryga

Po kilku dniach błąkania się po puszczach i moczarach leśnych, wśród których zbudowane było Citeaux, przybyli nasi bohaterowie do klasztoru. Po otwarciu bramy, ujrzał ku niemałemu zdziwieniu Opat, św. Stefan, liczne grono poważnych mężów i urodziwych młodzieńców, proszących na klęczkach o przyjęcie. Pod wrażeniem takiego widoku, nie przypuszczał w pierwszej chwili św. Opat, aby grono przybyłych, przedstawiających się świetnie, należących widocznie do wyższych klas społecznych, miało na celu przedstawienie prośby o przyjęcie do zakonu tak surowego; gdy jednak z nieudawaną pokorą, upadłszy do jego nóg, jeden po drugim powtarzał swe prośby i gdy wszyscy stanowczo oświadczyli, że kierowani natchnieniem Bożym, zwrócili swe kroki tam, gdzie karność zakonna w całej ostrości była zachowywana, św. Stefan, nie mogąc się oprzeć ich naleganiom i natchnieniu własnemu, wszystkich wreszcie z radością ojcowską przyjął pod swoje kierownictwo, spodziewając się, że ludzie z takim poświęceniem staną się kiedyś chlubą i ozdobą zakonu cysterskiego. Nadzieja św. Stefana nie była płonna, bo im to właściwie, a przede wszystkim ich wodzowi, św. Bernardowi, należy przypisać świetny rozwój i chwalę zakonu, którą niebawem cały świat głosił. Czy tylko same prośby nowo wstępujących przekonały św. Opata do przyjęcia do zakonu naraz aż trzydziestu nowicjuszów? Byli to przecież ludzie, którzy zrywali węzły małżeńskie, rodzinne i przyjacielskie i z niezagojonymi jeszcze ranami serca usuwali się na zawsze od świata. Czy może św. Stefan, by osuszać i uprawiać bagniste okolice leśne, potrzebował używać do tej poniżającej pracy tak znakomitych mężów, osierocając jednocześnie niejedną rodzinę i pogrążając ją w ciężkiej żałobie. Sądząc według świata, każdy dozna nieprzyjemnego uczucia oburzenia na myśl, że tak znakomici i zasłużeni rycerze, których dotąd najmilszą zabawą było potykać się orężnie w czasie igrzysk i odbierać za biegłość w szermierce oklaski i nagrody z rąk hrabianek i księżniczek, teraz postawieni na równi z prostymi robotnikami, niegdyś swymi poddanymi, będą na rozkaz przełożonego karczować lasy i osuszać wilgotne pola. Któżby się nie odważył w duszy uczynić zarzutu, że w zamian za pyszne pałace obierają ubogie celki, których nawet podczas silnych mrozów, by się umartwiać, nie ogrzewali. Tutaj nie było przepychu, złoconych komnat, ani sprzętów drogich i zbytkownych, nie dawano obiadów i uczt wystawnych, nic tu nie było, co by zbytkom schlebiało, a ciało napawało rozkoszą. Dziś wielu może nie pojmuje, że ci ludzie mieli siłę i odwagę wyrzec się wszystkiego. Co dziś uważamy za rzecz trudną, było rzeczą łatwą dla ludzi z czasów św. Stefana, ludzi żywej wiary, gorącej miłości, niezachwianej nadziei, mądrych według wyrażenia pisma świętego: „O jak wielmożne są, Panie, sprawy Twoje, nazbyt głębokie stały się myśli Twoje, mąż bezrozumny nie pozna, a głupi nie rozumie tego”[1].

Tajemnica Słowa wcielonego bliżej nam to wyjaśni. Czyż nie było rzeczą łatwą dla naszego Zbawcy przyjść na świat w dostatkach i przepychu? Dlaczegóż jednak urodził się w stajence ubogiej, z matki zapomnianej od bogatych krewnych? Dlaczego żył w niedostatku, zaparciu samego siebie i wyniszczeniu? Dlaczego poniósł śmierć najhaniebniejszą, wycierpiawszy wprzód wszelkiego rodzaju męki i katownie? Dlaczego wylał wszystką Krew Najświętszą, kiedy przelanie jednej kropelki tejże Krwi, uronienie jednej Jego łzy, samo nawet przyjście na świat wystarczyło na zmazanie wszystkich grzechów? Boski Zbawca chciał nam przez to dać do poznania, że cierpienia doczesne, że upokorzenia i wzgardy, są tak dla człowieka odrodzonego konieczne, jak rozkosze były udziałem człowieka w raju. Cierpienia i zaparcie się samego siebie, umartwienia ducha są dla chrześcijanina bronią i tarczą, podobnie jak siła i przemoc są narzędziami wielkości tego świata. Nikt nie zaprzeczy, że ostateczne zwycięstwo dobrego nad złem, światłości nad ciemnością, może być odniesione tylko przez krzyże, przyjmowane z wiarą. Podnieśmy tylko oczy na Ukrzyżowanego, a nie potrzebujemy sobie stawiać pytania, czy jest rzeczą możliwą, wyrzec się rodziców, przyjaciół i rodzinnych związków. Jeżeli dalej zastanowimy się nad skutkami grzechu, a mianowicie grzechu śmiertelnego, czyż w niejednym z nas nie obudzi się chęć i pragnienie pójść za przykładem owych trzydziestu pokutników? A gdyby jeszcze odważył się kto zarzucić św. Bernardowi i jego towarzyszom, ze, opuszczając rodziców i rodzinę, pogwałcili prawa boskie i ludzkie , ten musi przecież uwzględnić wewnętrzne ich powołanie, pochodzące od Boga, a zmuszające ich, jak niegdyś św. Pawła , do posłuszeństwa. Przecież napomina psalmista pański: „Dziś jeżeli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcież serc waszych”[2]. Ileż to zresztą ludzi opuszcza rodziców i rodzinę nie z pobudek religijnych, ale li tylko dla materialnego zysku lub uciech światowych. Nie potępiajmy więc św. Bernarda i Jego braci, którzy z wewnętrznego powołania i z miłości dla Boga oderwali się od rodziny i tyle dobrego zdziałali.

A nadto przyznajmy, że ten, który się poświęca Bogu i o rzeczach wiecznych ustawicznie rozmyśla i nad tym tylko pracuje, by duszę zbawić , z pewnością stanie się doskonalszym od tego, którego dusza jest między niebem a ziemią rozdzielona, „żaden nie może dwóm panom służyć”, mówi Zbawiciel. Św. Bernard i tylu Świętych są tego najlepszym przykładem. Tą drogą postępowało wielu, odkąd Kościół Chrystusowy istnieje. Dla tych pobudek i przyczyn opuszczali niegdyś pustelnicy domy rodzinne, dla tych pobudek św. Stefan żył i pragnął to życie świątobliwe zaszczepić w uczniach, których mu Bóg nie poskąpił. Oto dla tych jedynie pobudek przyjmuje święty opat owych trzydziestu mężów zgłaszających się do klasztoru: życie w odosobnieniu, cierpieniach i umartwieniach ciała uczyni ich podobniejszymi Jezusowi Chrystusowi. Nieliczne grono zakonników w Citeaux pomnaża się w tak cudowny sposób. Nowoprzybyli po odbytej próbie poddają się ochoczo surowej regule i rozpoczynają nowicjat. Bernard jednak odznaczał się przed innymi surowszym i wstrzemięźliwszym życiem. Zasada: „jeśli zaczynasz, zaczynaj doskonale”, zajmowała teraz w jego umyśle pierwsze miejsce. Nieustannie zwracał duszę do celu, dla którego się do klasztoru udał; często zwykł był do siebie mawiać: „Bernarde, ad quid venisti?” „Bernardzie, pocoś tu przyszedł?”. Współcześni piszą, że św. Stefan, śledząc pilnie postępki nowicjuszów, nie mógł się dosyć nadziwić hartowi duszy i życiu pokutniczemu Bernarda, który, nieustannie zagłębiony w sobie, rzadko kiedy zwracał uwagę na otaczające go przedmioty. Zmysły miał tak na zewnątrz uśpione, że patrząc, nie widział, smakując, nie czuł. Do kaplicy chodził codziennie kilka razy na modlitwy wspólne, a nie wiedział, czy są w niej trzy lub jedno okno, nie umiał też powiedzieć, czy sala sypialna jest sklepiona czy nie. Kiedy razu pewnego przyniesiono mu oliwy do lampy w dzbanku, napił się jej, sądząc, że to woda i nie byłby spostrzegł pomyłki, gdyby mu bracia, którzy, ujrzawszy wargi jego lśniące od tłustości, nie byli zwrócili uwagi. Wiele podobnych roztargnień św. Bernarda, świadczących o wielkim wewnętrznym skupieniu, przytaczają jego biografowie. Jedzenie uważał za wielką męczarnię tak, że często ani nie spojrzał na strawę. Całe pożywienie Świętego składało się z czarnego razowego chleba, umoczonego w ciepłej wodzie; w wyjątkowych razach używał nieco owoców lub jarzyn, przyprawionych miodem leśnym. Częste czuwanie we dnie i w nocy uważał za rzecz najprzyjemniejszą. Jeśli choć na chwilę głowę skłonił do snu, poczytywał ten czas za stracony, a chociaż, jak się to bardzo często zdarzało, całą noc spędzał na modlitwie i rozmyślaniu, mniemał przecież, że za mało się modli. Ciągłymi postami, czuwaniem i niewygodami tak dalece osłabił swoje delikatne ciało, że nie mógł żadnego pożywniejszego pokarmu strawić. Pomimo to nie lękał się żadnej pracy, od żadnego zatrudnienia nie wymawiał się, owszem, do czego tylko przyłożył rękę, pracował z takim zapałem i gorliwością, że chociaż praca nie odpowiadała jego siłom fizycznym, chociaż niekiedy omdlewał ze znużenia, nigdy nie słyszano go skarżącego się na zmęczenie. Jeżeli spostrzegł, że pracy, którą bracia wykonywali, nie podoła, brał się do lżejszej, jako to: do mycia garnków w kuchni, zamiatania podwórza, obcinania cienkich gałązek, wiązania w snopy zboża. Razu pewnego św. Stefan, widząc podczas żniwa św. Bernarda wielce zmęczonego, przywołał go do siebie i rozkazał nieco wytchnąć. Św. Bernard tak się tym zmartwił, że, upadłszy na kolana, ze łzami w oczach prosił Boga o siły, aby, jak inni, wytrwale mógł pracować. Łaski tej Bóg mu nie odmówił ; zaraz bowiem tak się uczuł silnym na ciele , że przyszedłszy do braci, bez wielkiego natężenia sił mógł dalej zbierać zboże, co mu wielką radość sprawiło. Będąc. wielkim miłośnikiem modlitwy, nawet wśród pracy ręcznej nie zapominał o Bogu, ale ciągle swe myśli zwracał a to na rzeczy pozagrobowe, a to na prawdy i tajemnice zbawienia. Stąd też zwykł był później mawiać, że wiadomości, które miał, zebrał na polach i borach, gdzie księgą mądrości był świat przestronny, a nauczycielem — zboża, buki i dęby. W czasie wolnym od pracy ręcznej i modlitw chórowych poświęcał się czytaniu pisma św., którego dobre zrozumienie w części zawdzięczał ciągłemu powtarzaniu i zwracaniu uwagi na te same przedmioty. Wielokrotnie mawiał, że wszystkie prawdy w piśmie św. zawarte, mają więcej siły i potęgi, aniżeli jakiekolwiek najlepsze komentarze. Zabierając się do czytania tak pisma św. jak i tekstów Ojców Kościoła, uzbrajał się w pokorę i uległość, aby tym łatwiej‚ skłonić swą wolę do przyjęcia prawd w nich zawartych. Pomimo ustawicznego czuwania nad sobą, aby najmniejszego błędu nie popełnić i ściśle zachować regułę nie tylko pozornie, ale wolą i sercem, dopuścił się jednak dwóch lekkich przewinień, które go do tym większej gorliwości i baczności nad sobą samym pobudzały. Po wstąpieniu do nowicjatu miał zwyczaj codziennie odmawiać za duszę swej kochanej matki Aletty siedem psalmów pokutnych. Pewnego wieczora, nie odmówiwszy ich, położył się spać. Św. Stefan, któremu Bóg objawił tę małą opieszałość, przywołał Bernarda na drugi dzień i rzekł łagodnie: „Bernardzie, Bernardzie, komu zleciłeś wczoraj obowiązek zmówienia siedmiu psalmów pokutnych za spokój duszy ś.p. twej matki?”. Święty młodzieniec, przerażony tym niespodziewanym pytaniem, zwłaszcza , że nikomu się nie zwierzył ze zwyczaju odprawiania tych modlitw, upadł z pokorą do nóg św. Opata i prosił o przebaczenie, przyrzekając, że nigdy już nie dopuści się takiego niedbalstwa.

Innym razem, otrzymawszy pozwolenie, wdał się w dłuższą rozmowę ze swymi krewnymi, którzy go w klasztorze odwiedzili. Po ich odejściu uczuł taką oziębłość do służby Bożej i tak dziwny niepokój, że, chcąc dawną gorliwość i swobodę serca odzyskać, poszedł natychmiast do kościoła, gdzie, upadłszy krzyżem na ziemię, tak długo się modlił i jęczał przed Bogiem, dopóki pierwotnej równowagi umysłu nie odzyskał. Od tego czasu miał się na baczności. Z krewnymi i przyjaciółmi mówił tylko wówczas, gdy gwałtowna tego była potrzeba.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairveaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.

[1] Psalm XCI. w. 6 7

[2] Psalm XCIV. w. 8.




Żywot Świętego Bernarda (2): Walka przed wstąpieniem do klasztoru

Ks. Franciszek Uryga

Bernard zapragnął wstąpić do surowego nowo powstałego klasztoru Cystersów. Aby jednak łatwiej zrozumieć przemianę w duszy Świętego, który, porzucając świat, poddał się pod jarzmo trudnej reguły cysterskiej, warto rozważyć pokrótce walkę, jaką stoczył w duszy, nad przeszkodami, które pokonał zanim odważył się uczynić tak śmiały krok. Bez takiego wyjaśnienia cały jego dalszy żywot i działalność byłyby dla nas niezrozumiałe.

Jak każdy człowiek pragnący doprowadzić do pozytywnego skutku swe zamierzenia musi najpierw usuwać przeszkody wynikające bądź to z samej rzeczy bądź też stawiane przez nieprzychylnych ludzi, bądź wreszcie wypływające z niedostateczne obmyślanego planu postępowania, tak i Bernard, nosząc się z myślą uczynienia tak stanowczego kroku, musiał zerwać różne stosunki, wiążące go ze światem, aby dopiero po długiej a uciążliwej walce, doprowadzić swój zamiar do pożądanego skutku. Doznał on wówczas niejednego cierpienia, uronił niejedną gorzką łzę, zanim odniósł zwycięstwo nad miłością własną, rodziną i powabami świata.

Ktokolwiek czytał pisma św. Bernarda i dobrze zastanawiał się nad nimi, musi przyznać, że we wszystkich wyczuwa się zadziwiającą władzę zdolności i bystrości umysłu. Jego niezrównana głębokość w dociekaniu i badaniu rzeczy metafizycznych, jego ognista i porywająca wymowa, którą jako prawdziwy geniusz wzniósł się nad wiek swój tak, że mocą swego słowa pociągał nawet ludy obcego języka, oto wielkie zalety św. Bernarda, które, gdyby był został w świecie i kształcił się dalej, mogłyby go zrównać z ówczesnymi mędrcami, a nawet o wiele wyżej od nich stawić. Występując na dworach królów i możnych lub wykładając z katedry, jako profesor w sławnych ówczesnych szkołach, lub biorąc udział w ruchu filozoficznym we Francji, wówczas się rozpoczynającym, czyż nie byłby zyskał uznania i poklasków u współczesnych i potomnych? A teraz po wstąpieniu do pustelniczego zakonu, miały prysnąć te piękne nadzieje, owe pociągające przymioty serca i ducha na zawsze przepaść. Jego wzniosła wymowa wśród pustyni zamilknąć. Jego genialna bystrość umysłu zstępieć. Wszystko to miało przepaść, wszystko należało przybić do Krzyża, a jemu samemu okryć się grubym habitem, założyć kaptur na głowę, poniżyć się i upokorzyć, zostać rolnikiem, prostym kucharzem, pomywającym garnki w klasztornej kuchni, lub pasterzem trzody, a w najlepszym razie zakonnikiem, odmawiającym monotonnie psalmy dniem i nocą? Co więcej, on wychowany w wygodach, spokrewniony z domami królewskimi, wysoce wykształcony, odtąd miał mieszkać z prostymi współbraćmi pozbawionymi wychowania i nauki? Co za poniżenie dla niego samego, jakie upokorzenie dla rodziny. Co powie na to świat? Wszak był perłą ówczesnej młodzieży. Jego nadzwyczajna prawie cudowna uroda, wysmukła postawa, regularne rysy twarzy, lekko młodzieńczy rumieniec jednały mu serca wszystkich. A teraz, gdy zamysł swój przyprowadzi do skutku, gdy przyrodzonymi przymiotami ciała wzgardzi, co na to powiedzą kochani przyjaciele, którzy z upragnieniem i tęsknotą szukają jego towarzystwa? Takimi myślami trapiony, stojąc jakoby na rozdrożu, wahając się, co ostatecznie ze sobą uczynić, czy iść za natchnieniem wewnętrznym i głosem sumienia, czy też pójść za uśmiechającą mu się nadzieją świata, który go pierwotnie bardzo pociągał,  Bernard czerpał siły do walki, gdzie mógł, a najwięcej go uspokajała i dodawała sił do zwyciężenia siebie, pamięć jego pobożnej matki Aletty. Jej czysty duch stał wtedy przed oczyma Bernarda, przypominał mu znikomość rzeczy światowych, dodawał otuchy w walce i karcił za małoduszność. Wtedy to wspominał słowa Chrystusa Pana: „Cóż pomoże człowiekowi, jeśliby wszystek świat zyskał, a na duszy swej stratę poniósł” (Mt 16,26).

Zwyciężył własną miłość, ale pozostawało mu jeszcze pokonać uprzedzenia braci, krewnych. Rodzina, dowiedziawszy się, że Bernard zamierza wstąpić do klasztoru, używała wszelkich środków, by go od tego zamiaru odwieść. W tym celu nie wahała się nazywać jego postanowienia szalonym pomysłem i mrzonką godną półgłówka. Zamknięcie się w klasztorze tak surowym, uważała ta rodzina za stosowne dla ludzi, którym rozkosze świata zbrzydły lub dla tych, którzy, dręczeni wyrzutami sumienia, pragnęli na starość za swe występki odpokutować. Wszyscy, nie wyjmując nawet ojca, cnotliwego Tecelina, robili Bernardowi wyrzuty, które mu sprawiały mu tyle bólu i przykrości, że jak sam później wyznał, sił mu już brakowało do dalszego oporu, że już w połowie podróży miał się cofnąć i nie pójść tą drogą, którą mu głos wewnętrzny wskazywał. Najpierw wystąpiła przeciw jego zamysłom jego własna siostra Humbelina, słynna z urody, kochająca się w strojach, lubiąca świat i wesołe otoczenie; potem brat najstarszy Gwidon, zajmujący wysokie stanowisko na dworze księcia burgundzkiego, drugi brat Gerard, rycerz z zawodu, sławny z czynów wojennych i cnót rycerskich, wreszcie serdeczny przyjaciel– Hugo. Wszyscy robili Bernardowi wyrzuty, że byłoby to dla nich wielkie poniżenie, gdyby ich krewny miał prosić na kolanach jakiegoś „fanatyka” religijnego o przyjęcie do klasztoru, gdyby w lesie wśród dzikich zwierząt miał pędzić pustelniczy żywot i nadwyrężać umartwieniem swe zdrowie bez żadnych widoków na przyszłość. 

Zdaje się, że Bernard, opuszczając uciechy światowe, majątek i zaszczyty, czuł mniej żalu, aniżeli zrywając tak drogie każdemu związki rodzinne i przyjacielskie, mniej go bolało rozważanie poniżenia i srogiego umartwienia klasztornego, aniżeli wyzucie się zupełne i całkowite z uczuć rodzinnych i towarzyskich. Toteż walka w tym aspekcie była najboleśniejsza dla niego i, jak to już powyżej wspomnieliśmy, o mało go w zamiarze nie zachwiała. Wielkie przywiązanie do rodziny okazywał i w późniejszych latach. Gdy już został opatem, doszła go wiadomość o śmierci brata Gerarda, nad którego stratą bolał do tego stopnia, że mowy pogrzebowej wśród łez głoszonej nie mógł z powodu wielkiego żalu dokończyć. Dodajmy do tego jeszcze jedną przyczynę, która z natury swej mogła być Bernardowi wielką przeszkodą, zamykającą mu wstęp do Cystersów klasztoru, a mianowicie delikatne i nadzwyczaj wątłe zdrowie, mogące go narazić na przedwczesną śmierć w tym surowym zakonie, a wtedy pojmiemy, ile go musiało kosztować pokonanie przytoczonych trudności, ile hartu i stałości i niezłomnej woli posiadała już wtedy jego dusza. Tę to moc ducha czerpał święty Bernard z Krzyża Chrystusa Pana a odniesione zwycięstwo, oddanie się zupełnie służbie Bożej, był to, można powiedzieć cud łaski, nabierający coraz więcej rozgłosu w świecie, rozgłosu tym większego, że sami najzaciętsi przeciwnicy jego zamiarów, zwyciężeni jego żelazną wolą, poszli jak to później zobaczymy za jego przykładem. Nadeszła nareszcie dla św. Bernarda chwila stanowcza. Pewnego dnia wybrał się w drogę w celu odwiedzenia swych braci, oblegających wraz z księciem zamek warowny Grancey. Wśród drogi taki nawal myśli sprzecznych z odbytej walki począł mu się cisnąć do głowy, że, pragnąc nieco odetchnąć, wstąpił do pobliskiego kościoła. Tu na stopniach ołtarza, klęcząc zalany łzami , ze wzrokiem wzniesionym w niebo, modlił się o dar ostatecznego oświecenia. Prośby jego gorące nie zostały bez skutku. We wnętrzu duszy Bernarda odezwał się głos Chrystusa: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a Ja was ochłodzę. Weźmijcie jarzmo moje na siebie, a uczcie sic ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym. Albowiem jarzmo moje wdzięczne jest, a brzemię moje lekkie (Mt 9,28-30). On zaś sam zdawał się odpowiadać za prorokiem : „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” (1Krl 3,9-10.). Jak maleńka iskra zapala powoli najbliższe przedmioty, wybucha promieniem, ogarnia wszystko i niszczy dopóki ma żywioł, tak św. Bernard, tknięty łaską nadprzyrodzoną, uczuł się nagle przemieniony w innego człowieka. Niebiański spokój rozlał się w jego sercu, miłość Boża i zapał święty ogarnął całą Jego istotę. Teraz nie zna on już żadnych przeszkód. Wyrzeczenie się majątku i rodziny jest dla niego niczym, świat ze swymi rozkoszami marnością, talenty wobec nieskończonej mądrości głupstwem; jego jedynym celem jest być odtąd cichym i pokornego serca.

Bernard, zapalony Tym Bożym ogniem, zabiera się śmiało do dzieła, nie zadowala się już tylko swym własnym nawróceniem, ale chce dla Boga wszystkich pozyskać: przede wszystkim  braci, krewnych, przyjaciół, a wreszcie bliźnich.

W istocie działał wówczas św. Bernard rzeczy nadzwyczajne, przechodzące siły ludzkie. Z ludzi wcześniej zmysłowych, oddanych światu i rozkoszom, znających tylko prawo przewagi i miecza, robi gorliwych ascetów, pokornych baranków. Pierwszym, który dał się pociągnąć słowami św. Bernarda, był jego własny wuj, hrabia Goldrych, rycerz okryty sławą wojenną, pan możny, dziedzic wspaniałego zamku Tuillon. Porwany zapałem siostrzeńca, opuszcza ogromne dobra i poddanych, by się do niego przyłączyć, i poświęcić resztę życia służbie Bożej w klasztorze. Święty Bernard pozyskał następnie swych braci. Ogień miłości Bożej przelewa najpierw na młodszego brata Bartłomieja., młodzieńca wysokich zalet, mającego nadzieję na zdobycie wysokiego stanowiska w rycerskim stanie na dworze księcia burgundzkiego. Po nim nastąpiła kolej na czwartego brata Andrzeja, którego wielka niewinność i szlachetność serca ułatwiła św. Bernardowi pracę w pozyskaniu go Bogu. Trudniejsza była sprawa z bratem najstarszym Guidonem, mężem i ojcem kilkorga dzieci. I on wreszcie z chęcią poszedłby za przykładem swych braci, ale napotkał wielką przeszkodę – stanowczy opór żony. Wówczas św. Bernard, widząc, że żadnymi przedstawieniami nie przełamie jej oporu, zawołał, duchem proroczym natchniony: „Jeżeli odmówisz mężowi pozwolenia na opuszczenie świata, przyjdzie na cię śmiertelna choroba”. Przepowiednia św. Bernarda ziściła się. Uporna niewiasta popadła po niedługim czasie w ciężką chorobę, a widząc swój bliski koniec i rozumiejąc, że trudno jest płynąć przeciw wodzie, przywołała św. Bernarda, by zezwolić na rozłączenie się z mężem Odzyskawszy zdrowie, sama wstąpiła do klasztoru Juilly, gdzie jako przełożona w wielkiej świątobliwości żyła i umarła.

Żaden jednak z jego braci nie miał tyle przywiązania do świata, co drugi brat Gerard. Był to mąż wielkiego rozumu i światłej rady, posiadający zaufanie wszystkich. Talenty otwierały mu drogę do zaszczytów i godności. W jego wyobraźni tkwiła gorączkowa chęć popisywania się na turniejach i igrzyskach, a duma, która go ogarnęła z powodu biegłości w szermierce rycerskiej, w której mu żaden rycerz na dworze burgundzkim nie dorównywał, posunęła go tak daleko, że nawet widzieć nie chciał św. Bernarda, a tym mniej jego namów słuchać. Nazywał go po prostu fanatykiem religijnym. Lecz czegóż jak wiadomo nie może zdziałać miłość chrześcijańska, czego nie potrafi święty zapał dokonać, nawet w sercach upornych ludzi ? Razu pewnego św. Bernard przystąpił do niego i w duchu proroczym wyrzekł: „Wiem, kochany bracie, że jedynie boleść może cię rozumu nauczyć. Ale wiedz o tym, że nadejdzie dzień, i to wkrótce, gdy włócznia otworzy tędy — tu wskazał na bok Gerarda — drogę do serca Twego mej zbawiennej radzie, którą teraz pogardzasz. Zlękniesz się wtedy, ale nie umrzesz, usłuchasz mej rady i pójdziesz za mną”. W kilka dni później Gerard, raniony w bitwie włócznią w miejscu wskazanym przez Bernarda, dostał się do niewoli. Znękany boleścią i tęsknotą, przypomniał sobie prorocze słowa brata i natychmiast powziął zamiar, że gdy odzyska wolność, we wszystkim będzie słuchać wskazówek jego. Ocalony cudem z więzienia, przyłączył się nie tylko ciałem, ale i duchem do św. Bernarda. Później opowiadał Gerard, że już wtedy, gdy słuchał proroczych słów braterskich, czuł, jakby włócznia raniła jego ciało.

Wszystkich swoich braci nawrócił Bernard a to namową, a to za pomocą cudu; nie poprzestał jednak na tym zwycięstwie. Najmocniej jednak zależało naszemu Świętemu na tym, by sobie pozyskać Hugona z Macon, towarzysza zabaw dziecinnych. Pospieszył więc do Macon i potęgą wymowy tak wpłynął na swego przyjaciela, że ten natychmiast porzucił dom rodzicielski, by pójść za świętym towarzyszem. W ten sposób odbierał św. Bernard ojcom synów, żonom mężów, rodzicom dzieci; matki ukrywały przed nim dziatki swoje z obawy, by ich ten mąż Boży nie skłonił do przywdziania szat zakonnych. Świątobliwy opat z St. Thierry pisze, że św. Bernard umiał łaską Bożą, siłą swych argumentów, modlitwą pozyskać sobie wszystkich, nawet takich, którzy z początku stanowczo Jego namowy odpychali i nimi gardzili. Niesłychana to rzecz w dziejach, żeby tak wielka liczba młodzieńców, chluba i kwiat rycerstwa burgundzkiego, zrzekła się sławy świata i udała się do pustelni. „Widzę w tym”, pisał św. Bernard do jednego z swych przyjaciół, „wyraźny dowód łaski Bożej”. Najznakomitsza młodzież burgundzka w liczbie trzydziestu, zgromadziła się około św. Bernarda. Ponieważ jednak znaczna jej cząstka była związana węzłem małżeńskim, przeto potrzeba było dłuższego czasu, by uporządkować sprawy majątkowe i rodzinne, zanim przekroczono bramę klasztorną. Święty Bernard pomagał w tej pracy gorliwie. Opuszczone żony swych towarzyszów wysyłał do klasztorów Benedyktynek, skąd się później przeniosły do nowo założonego zakonu Cystersek w Fart pod Dijonem, a jednocześnie gromadził w Chatillon towarzyszów swych, by ich utwierdzić w chwalebnym przedsięwzięciu. Według świadectwa współczesnych kronikarzy urządził też nasz Święty dla zgromadzonych wokół siebie towarzyszów rodzaj klasztoru, gdzie w modlitwach, postach i innych ćwiczeniach duchownych gotowali się do przyszłego życia zakonnego. Skoro nadeszła chwila odejścia do Citeaux, opuścił św. Bernard Chatillon i udał się wraz z braćmi do rodzinnego domu, w celu pożegnania starego ojca i siostry Humbeliny. Co się działo w chwili żegnania się kochającego rodzeństwa, trudno opisać. Gdyby św. Bernarda wraz z jego braćmi i towarzyszami zasypywano w grobie ciemnym, nie mniejszy byłby żal i lament! Siwy, sterany wojennym rzemiosłem Tecelin rzewnie płakał, widząc, jak go najdroższe dzieci pod koniec jego życia opuszczają, Humbelina była w żalu nieutulona. Ból serca jej był tym większy, że św. Bernarda najbardziej ukochała ze wszystkich braci. Zalana łzami omdlała z żalu rzuciła mu się na szyję, prosząc i błagając na wszystko co święte, aby nie porzucał ojca staruszka i jej samej ; upadła mu nawet do nóg, prosząc zmiłowania. Jakże wielką musiała być siła woli świętego Bernarda, mającego czułe serce dla rodziny, że się nie ugiął nawet w tym razie. Wtedy to zapewne przyszły mu na myśl słowa Chrystusa Pana: „Kto miłuje ojca lub matkę więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Jeżeli kto idzie do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego, matki i żony i dzieci i braci i sióstr, jeszcze też i duszy swojej, nie może być uczniem moim” (Mt 10,37; Łk 14,26). Te słowa Mistrza dodały mu sił i dopomogły do zupełnego zwycięstwa.

Otrzymawszy wreszcie ojcowskie błogosławieństwo, opuścił Bernard wraz z braćmi zamek rodzinny. Było to w 1113 roku. Wyszedłszy z zamku, zobaczyli na dziedzińcu najmłodszego brata Niwarda, małoletniego jeszcze, bawiącego się z dziećmi. Wtedy najstarszy z braci Gwidon, rzekł do niego : „Ciesz się, chłopcze, do ciebie jednego należeć będą odtąd rozległe posiadłości nasze”. „Jak to” odparł chłopiec ze łzami w oczach, „wy obraliście sobie niebo, a mnie ziemię zostawiacie?” Był to niesprawiedliwy podział! Nie domyślał się zapewne wówczas jeszcze młody Niward, że i on kiedyś pójdzie za przykładem swych braci. Zamek rodzinny stał teraz pusty i głuchy ; w obszernych pięknych komnatach pozostał tylko ojciec z córką, samotny jakby cień oschły po odpadnięciu konarów, spoglądał z boleścią w przyszłość na swój sławny ród, któremu groziło wygaśnięcie, a jego zamkowi, spuściźnie zasłużonych przodków, przejście w obce ręce.

Źródło: ks. Franciszek Uryga, Żywot Świętego Bernarda z Fontaine, Opata OO. Cystersów w Clairveaux we Francji, miodopłynnego Doktora Kościoła, Kraków 1891. Język uwspółcześniono.