1

Święta Rodzina: Odnalezienie Jezusa w Świątyni

Wszyscy mężczyźni w Izraelu byli zobowiązani przez Prawo Mojżeszowe do stawienia się trzy razy w roku przed Panem: w Święto Paschy, w Pięćdziesiątnicę i w Święto Namiotów. Hebrajczycy byli zobowiązani udać się do miejsca, w którym kapłani strzegli Arki Przymierza. Po wielu przenosinach w różne lokalizacje, została przywieziona przez Dawida na górę Sion, a potem ostatecznie ulokowana w Świątyni, którą Salomon zbudował dla niej w Jerozolimie. Kobiety nie były związane tym prawem, chociaż często z nabożeństwem go przestrzegały. Czytamy na przykład jak Elkana, ojciec proroka Samuela, i cała jego rodzina łącznie z żonami, synami i córkami co roku udawali się do Szilo, gdzie znajdowała się wówczas Arka, aby przyłączyć się do składania zwyczajowych ofiar. Dzieci, podobnie jak kobiety, były zwolnione z tego obowiązku poza przypadkiem, gdy na mocy zwyczaju, który stał się prawem, po ukończeniu trzynastego roku życia chłopcy stawali się zobowiązani do przestrzegania wszystkich przykazań mojżeszowych, zarówno cywilnych, jak i religijnych, a rodzice podobno zwyczajowo inicjowali ich w tych obrzędach w roku poprzedzającym ich trzynaste urodziny. Chłopców tych nazywano „synami przykazania”. Ale, jak słusznie zauważono, ojcowie często byli przyzwyczajeni do zabierania swoich dzieci ze sobą w znacznie młodszym wieku, aby były obecne podczas uroczystych świąt nakazanych przez Prawo.

Nie mamy wątpliwości, że rodzice Jezusa przestrzegali tej pobożnej praktyki i zawsze zabierali Go ze sobą, gdy szli do Jerozolimy. Trudno sobie wyobrazić, by zostawili Boskie Dziecko w Nazarecie lub nawet dobrowolnie zrezygnować z Jego towarzystwa. Ewangelista nie wspomina o jakimkolwiek święcie poza świętem Paschy ani o obecności Jezusa na uroczystościach paschalnych aż do czasu Jego dwunastych urodzin. Ewangeliści nie wychodzili poza bezpośredni zakres i cel swojego obowiązku. Znajdujemy u nich częste przykłady tej powściągliwości, którą często wykorzystywali heretycy i niewierzący. Opis św. Łukasza nie sugeruje, że Jezus poszedł do Jerozolimy po raz pierwszy, gdy miał dwanaście lat, ale tylko że właśnie wówczas pozostał z tyłu. Oto jego słowa: „Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice”. Znaczenie tych słów jest oczywiste. Aby wypełnić przykazanie, wystarczyło przebywać tylko jeden dzień w świątyni, ale Święta Rodzina, zwierciadło wszelkiej religijnej doskonałości, pozostała przez cały tydzień Przaśników w Jerozolimie, jak wynika ze zwrotu: „wypełniwszy dni”. Po zakończeniu dziękczynienia Maryja i Józef przygotowali się do powrotu do Nazaretu, przez część drogi przebywając niewątpliwie w towarzystwie kilkorga świątobliwych krewnych. Przedstawia się różne powody, dla których Jezus miał pozostać w Jerozolimie bez wiedzy swoich rodziców. Nietrudno zrozumieć, że dzięki swojej boskiej mocy mógł ukryć się przed nimi i odejść niezauważony. Jednak nie w tym tkwi trudności, ale w pytaniu, jak to się stało, że przy tak wielkiej troskliwości względem Syna, zauważyli Jego nieobecność dopiero po upływie całego dnia. Najczęściej spotykaną, jak również najbardziej satysfakcjonującą odpowiedzią wydaje się ta, zaproponowana przez Vitaliego i opisana poniżej.

Aby uniknąć wszelkiego zamieszania i nieporządku w tej wielkiej mieszance osób wszystkich klas, zebranych na uroczystości paschalnej ze wszystkich części Palestyny, a teraz powracających do swoich domów, postanowiono, że opuszczając Święte Miasto, mężczyźni i kobiety będą zbierać się w oddzielnych grupach. Dlatego Maryja i Józef wyruszyli osobno i pozostali oddzielnie, aż wszyscy dotarli do miejsca postoju na nocleg. Dzieci miały wolność, aby towarzyszyć któremukolwiek z rodziców. Jezus przebywał w świątyni z Maryją i Józefem aż do zakończenia dziękczynienia. Po tej ceremonii, gdy Najświętsza Panna odchodziła w jedną stronę z niewiastami, a Józef w drugą z mężczyznami, Jezus cudownym aktem swej mocy zniknął im z oczu. Józef był przekonany, że Syn pozostał z Matką, a Maryja ze swojej strony, przypuszczała, że poszedł z Józefem. Maria z Agredy mówi, że oboje zostali w tym momencie podniesieni do wzniosłego stanu kontemplacji, który odwrócił ich myśli od wszelkich zewnętrznych obiektów. Ich uczestnictwo w uroczystościach paschalnych wprawiło ich w głęboką medytację, ponieważ dobrze wiedzieli, że Jezus był przyczyną, przedmiotem i celem wielkiej ofiary, którą wówczas złożyli. Nigdy nie podejrzewaliby, że opuści ich i pozostanie w Świątyni, ponieważ był to czyn ze strony Boskiego Dziecka zupełnie bezprecedensowy, akt niezależny, nigdy wcześniej niemający miejsce. To ukrycie się przed oczami rodziców było przykładem użycia przez Syna Bożego Boskiej mocy, którą następnie odnowił wobec uczonych w Piśmie i faryzeuszy chcących Go ukamienować oraz gdy Jego rozwścieczeni rodacy zaprowadzili Go na szczyt góry, na której zbudowano ich miasto, aby Go stamtąd strącić. Bez takiego cudownego wydarzenia z trudem jesteśmy w stanie zrozumieć zgubienie Jezusa, biorąc pod uwagę wielką miłość, troskę i czujność, z jakimi Maryja i Józef zawsze się Nim opiekowali. Wiemy, że nie stało się to z ich winy, ale z woli Bożej, aby nieobecność Jezusa mogła objawić chwałę Jego Ojca, zasługi Jego rodziców i głębokie zamiary Bożej Opatrzności. Jezus pozostał zatem w Świątyni, która rzeczywiście była Jego domem, i która była Jego główną siedzibą podczas tego pamiętnego triduum. Niewątpliwie modlił się tam długo i żarliwie o zbawienie ludzi, a święci powiadają nam, że prosił w Jerozolimie o jałmużnę, aby uświęcić i pobłogosławić swoim przykładem nie tylko ubóstwo, ale i skrajną nędzę.

Józef dołączył do karawany mężczyzn, gdzie prawdopodobnie znalazł swojego brata Kleofasa i innych krewnych, a Maryja przebywała w towarzystwie kobiet, z Maryją Kleofasową i innymi krewnymi. Wspólnie przeszli dystans aż do miasta Michmas. Nietrudno sobie wyobrazić, że pobożni pielgrzymi śpiewali pieśni ku chwale Boga lub rozmawiali o świętych rzeczach, a zwłaszcza o upragnionym przyjściu Mesjasz. Maryja jednak musiała być wewnętrznie smutna z powodu nietypowej nieobecności swego Syna, który był radością Jej serca i światłem Jej oczu, ale pocieszała Ją myśl, że z pewnością jest bezpieczny. Myślała, że był z Józefem, a z Józefem musiał być bezpieczny. Możemy też być pewni, że nie żałowałaby swojemu świętemu i umiłowanemu małżonkowi szczęścia przebywania w towarzystwie Syna, tylko dlatego że nie mogła póki co być jego towarzyszką. Teraz słońce zachodziło i wszyscy zbliżali się do murów Michmas – pierwszej stacji dla osób, które wracały z Jerozolimy do Galilei. Wkrótce ujawniła się okropna prawda, że Jezus nie był ani z Józefem, ani z Maryją! Przekaz potwierdza pogląd, że to w Michmas Najświętsza Dziewica odkryła, iż Pana Jezusa nie było w ich towarzystwie, a Martorelli w swojej książce o odwiedzonej przez niego Ziemi Świętej opisuje, że w starożytności powstał tam piękny kościół poświęcony Maryi, na pamiątkę przejmującego smutku tej najczulszej z matek oraz że w czasie wypraw krzyżowych, znaleziony w opłakanym stanie, został odbudowany przez krzyżowców. Dodaje, że mury mają trzydzieści dwa metry długości, ale w jego czasach były zniszczone, jakby ich spustoszenie uczestniczyło w smutku Maryi. Czy była kiedy boleść podobna Jej boleści? Jednak i Józef mógł doświadczać podobnych uczuć, ponieważ jego dusza była, stosownie do jego miary, przepełniona niewypowiedzianym smutkiem. Obok Jezusa, który był przede wszystkim Mężem Boleści, trzeba bez wątpienia umieścić Królową Boleści, Jego Matkę, bo po ludzkiej duszy Słowa Wcielonego z jej niezmierzoną zdolnością do odczuwania smutku i cierpienia, musi podążać, niezależnie od dzielącego ich dystansu, dusza Jego Najświętszej Matki, która była oceanem smutku. A obok Jej duszy, podobna jej w możności odczuwania, stoi z pewnością dusza niezrównanego Józefa, Bosko wybranego i Jej we wszystkim podobnego małżonka. Tych dwoje stoi samotnie w wielkim smutku, jak to rozpoznała sama Maryja w niezwykłych słowach skierowanych do Jej Syna: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Ich uczucia musiały być sobie podobne, inaczej nie wypowiedziałaby ich, szczególnie wobec swego Syna, który był samą Prawdą i wiedział, co jest w sercach wszystkich ludzi. „Dlaczego”, powiada Cartagena, „oboje ubolewali, ale kochali; i dlaczego oboje byli tak smutni, ale i oboje tak bardzo kochali? Maryja bolała, bo była Matką; Józefa, ponieważ był ojcem. Smutek Maryi był smutkiem Józefa, oboje jednakowo zasmuceni. Miłość Maryi była miłością Józefa. Ich smutek i miłość do Dzieciątka Jezus były jednakowe, stosownie do ich zdolności, niezmierzonych i nieograniczonych. Maryja cała była smutkiem i miłością; Józef cały był smutkiem i miłością”. Miłość i czułość Józefa wobec Boskiego Dziecka były prawdziwie niewypowiedziane. Jego smutek był także podobny do smutku Maryi, oceanu niezgłębionego szczególnie dla nas, których płytkie serca są w porównaniu z jego, tak zimne i niewrażliwe. Józef miał ponadto przejmujące poczucie smutku, który był jego smutkiem osobistym, ponieważ otrzymał z góry szczególny zadanie opieki nad Jezusem. Jakże się wywiązał z tej ważnej misji? 

Wróćmy jednak do treści Ewangelii. Słowa św. Łukasza brzmią: „Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi”. Jest oczywiste, że każde z nich wierzyło, że tak jest, dopóki nie spotkali się pod koniec dnia. Ewangelista kontynuuje: „i szukali Go wśród krewnych i znajomych” – co, jak rozumiemy, byłoby w naturalny sposób pierwszym krokiem, jakkolwiek rozpaczliwym, przed zawróceniem z drogi – „Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go”. Podane przez nas wyjaśnienie, które jest najczęściej przyjmowane i które można łatwo pogodzić ze słowami św. Łukasza, wydaje się bardziej racjonalne niż to, które przedkłada De Vit w swoim żywocie św. Józefa. Według niego Józef i Maryja nie byli oddzieleni, podróżowali cały dzień razem, a nie widząc Jezusa przy sobie, byli spokojni, ufając, że przebywa w towarzystwie którychś z ich krewnych i przyjaciół. A aby uwolnić Najświętszą Dziewicę i jej świętego oblubieńca od winy zaniedbania ustalenia, gdzie jest Jezus, powiada, że przyczyny ich postępowania można doszukać się w zwyczajach ich narodu – o czym już wspominaliśmy – a mianowicie, że chłopców, którzy ukończyli trzynaście lat, obowiązywały wszystkie prawa Mojżeszowe, a zatem stawali się osobiście odpowiedzialni za swoje czyny. Był to rodzaj emancypacji od ojcowskiej kontroli, do której rodzice mieli w zwyczaju przygotowywać swoich synów rok wcześniej, przez pewne rozluźnienie w sprawowaniu nadzoru i władzy, przyznając im pewną umiarkowaną wolność. Otóż chociaż, tłumaczy De Vit, wszystko to nie było potrzebne w przypadku Pana Jezusa, zdaje się on uważać, że Jego rodzice dostosowywali się do powszechnej praktyki, aby z powierzonej im tajemnicy nic nie wyszło na jaw. Taki jednak powód nie może być uznany za wystarczający dla wyjaśnienia tego pozornego braku troski. Biorąc pod uwagę młody wiek Jezusa i tłum ludzi różnego pochodzenia, którzy tworzyli karawanę, troska byłaby naturalną rzeczą dla najzwyklejszych rodziców i fakt, że ta troska przejawiałaby się w dochodzeniach i poszukiwaniach, nie oznaczał użycia opisywanej władzy ojcowskiej. O ileż bardziej możemy się spodziewać, że Józef i Maryja, świadomi także niebezpieczeństw obecnych już w dzieciństwie Pana Jezusa, nie szliby spokojnie przez cały dzień w nieobecności Jezusa, nie upewniwszy się przynajmniej, że był pod dobrą opieką. Niewątpliwie ta zguba była tajemnicą od początku do końca. Jakkolwiek jednak spodobało się Bogu ukryć ją przed rozeznaniem Maryi i Józefa i uciszyć niepokój w ich sercach, sugerowana interpretacja nie wydaje się najbardziej prawdopodobnym z powodów, które podaliśmy.

O ile nie możemy zaakceptować poglądów De Vita na tę trudną kwestię, o tyle całkowicie zgadzamy się z nim w sugestii, że trzydniowe zaginięcie powinno liczyć się od dnia, w którym Jezus wycofał się i pozostał w Jerozolimie, a nie od chwili, gdy Maryja i Józef zaczęli swoje poszukiwania. Nie trwały one zatem w Jerozolimie całe trzy dni. Wydaje się, że istnieje pewna paralela między tą stratą a trzema dniami, podczas których Jezus pozostawał w grobie, czyli w rzeczywistości był to tylko jeden cały dzień i część dwóch innych. Trzeci dzień był w rzeczywistości jedynie częścią dnia, gdyż wstał z grobu bardzo wcześnie rano, zanim słońce znalazło się nad horyzontem. Jednak słowa św. Marka brzmią: „ale po trzech dniach zmartwychwstanie”. Był to hebrajski sposób liczenia dni: część dnia liczono jako jeden dzień. Także i w wydarzeniu zgubienia i odnalezienia Jezusa, trzy dni przypuszczalnie obejmują: dzień, w którym Józef i Maryja szli nieświadomi swojej zguby, aż do jego końca; drugi dzień, podczas którego całkowicie zaangażowali się w męczące i bolesne poszukiwanie Jezusa; oraz trzeci dzień, kiedy to z radością odnaleźli Go w świątyni – nie wiemy jednak, o jakiej porze dnia mogło się to zdarzyć.

Przekaz powiada nam niewiele lub nie mówi nic o szczegółach poszukiwań, ale święci i dusze uprzywilejowane, zwłaszcza Maria z Agredy, mieli w tym przedmiocie wizje, które dostarczają materii do pobożnej medytacji i pomagają nam w pobożnych rozważaniach. Maria z Agredy opisuje w szczególności spokój i opanowanie, które zachowała Matka Boża, pomimo doświadczanego przez Nią wewnętrznego męczeństwa, które można porównać jedynie z tym, co potem musiała znieść u stóp Krzyża. Wielu rzeczywiście wierzyło, że to trzydniowe rozstanie było najpoważniejszym ze smutków Maryi. Jednak ani przez chwilę nie straciła wewnętrznego spokoju. A było to tym cudowniejsze i bardziej zasługujące, że, jak mówi nam ta sama wizjonerka, Bóg pozostawił Ją w ciągu tych trzech dni w zwykłym stanie łaski, pozbawioną wszelkich szczególnych łask, którymi Jej dusza była wzbogacana w innym czasie. O chwalebnym Patriarsze, św. Józefie, Maria z Agredy powiada, że także odczuwał niezrównane cierpienia i smutek, wędrując z jednego miejsca do drugiego, czasem ze swoją świętą małżonką, a czasem sam, podczas gdy Ona szukała Jezusa w innym miejscu. Dodaje, że jego życie byłoby w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby ręka Boga nie umocniła go i nie podtrzymała i gdyby Najświętsza Panna, pośród własnego smutku, nie pocieszyła go i nie błagała, aby odpoczął. Miłość, jaką posiadał dla Boskiego Dzieciątka, była tak wielka, że popychała go do poszukiwania utraconego Skarbu z niepokojem i gwałtownością, które sprawiały, że zapominał o jedzeniu i spaniu. Pan Jezus objawił Joannie Bénigne Gojos, siostrze z Zakonu Nawiedzenia, która żyła w XVII wieku i miała wielkie nabożeństwo do Najświętszego Człowieczeństwa, że ból, który cierpieli zarówno Maryja, jak i Józef, był tak wielki, że bez ukrytej pomoc Boga, nie przeżyliby. Ich smutek, powiedział Pan Jezus w objawieniu, był po prostu niepojęty i tylko sam Zbawiciel mógł go w pełni zrozumieć. Z Jego objawień danych siostrze Bénigne dowiadujemy się również, że ta trzecia boleść Najświętszej Maryi Panny była jednym z głównych cierpień samego Pana Jezusa. 

W końcu oboje, otrzymawszy anielską sugestię, by udać się do Świątyni, pospieszyli tam i ujrzeli Jezusa siedzącego pośród uczonych w Piśmie, „przysłuchiwał się im i zadawał pytania”. Sala, w której uczeni odbywali swoje konferencje, a także przyjmowali uczniów, którzy prosili ich o pouczenie, nie znajdowała się w głównym budynku Świątyni. Maryja i Józef mogli zatem wejść do świętego budynku i nie zauważyć przedmiotu swoich poszukiwań, ale nadszedł czas na zakończenie ich próby. Wszystkie oczy były skierowane na Jezusa, gdyż uczeni, którym najpierw zadawał pytania, teraz sami stali się pytającymi i z podziwem słuchali mądrych słów, które wychodziły z ust Boga-Chłopca. „Wszyscy zaś, którzy Go słuchali”, mówi św. Łukasz, „byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami”. I prawdziwie Jego Boska uroda była sama w sobie wystarczająca, aby ich zachwycić. Na Jego młodzieńczym czole spoczywał królewski majestat. Jego piękne włosy opadały na ramiona i miały podobno nigdy nie urosnąć na długość nieodpowiednią dla mężczyzny, a ponadto, ani jeden włos nigdy nie spadł z Jego cudownej Głowy, dopóki nie został wyrwany przez okrutnych żołnierzy rzymskich. Jego oczy jaśniały światłem prawdy i ogniem miłości. Cóż takiego mówił i o co Go oni pytali? Bez wątpienia odnosiło się to do kwestii obiecanego Mesjasza, na którego oczekiwanie było powszechne w tym czasie w Izraelu. Joanna Bénigne Gojos mówi, że korygował ich błędne wyobrażenia o chwalebnym i wojowniczym Wybawicielu, który miał przywrócić polityczną niezależność ich narodowi i dać im władzę nad wrogami i prześladowcami. Wskazał na proroctwa, które oni przeoczyli, mówiące o poniżeniu i cierpieniach Mesjasza. I gdyby serca słuchaczy były tak otwarte na łaskę, jak ich oczy i uszy były otwarte na urok tego, co widzieli i słyszeli, musieliby w tym cudownym Chłopcu, którego mądrość tak ich zdumiała, rozpoznać przepowiedzianego Wyzwoliciela. Niemniej jednak możemy mieć nadzieję, że w sercu niejednego z nich mogło zostać zasiane dobre ziarno, które później przyniosło owoc. Niechętnie myślimy, że Ten, który podczas swego pierwszego kazania zapewnił Apostołowi Piotrowi cudowny połów trzech tysięcy dusz, miałby przy tej okazji – kiedy to w tajemniczy sposób uprzedził swoją przyszłą publiczną posługę, zajmując się tak wcześnie sprawami swego Ojca Przedwiecznego – nie przyciągnąć nikogo do swej sieci. Czy zdołałby wzbudzić jedynie ten podziw i zdumienie? Tak czy inaczej, nie jesteśmy zdolni przeniknąć tajemnych zrządzeń Bożych ani oczekiwać, że zawsze zrozumiemy to, co nazywamy przyczynami rzeczy. Nawet w świecie naturalnym ciągle mamy z tym trudność. O ileż bardziej powinno tak być w wyższym świecie łaski, w niewidzialnych rzeczach Bożych i tajemnych zrządzeniach Jego Opatrzności!

Mówi się, że nawet Maryja i Józef dziwili się na ten widok. Było coś nowego w Jego głosie, zachowaniu, postawie i sposobie bycia. Nigdy wcześniej Go nie widzieli w takim stanie. Bez wątpienia stali przez chwilę patrząc i milcząc z ogromną radością i podziwem. Józef w istocie pozostał milczący. Chociaż jako ojciec i głowa miał pierwszeństwo, aby wypytać Chłopca o Jego nieobecność, nie odezwał się ani słowem, pozostawiając Matce te wzruszające wyrzuty względem Jej Syna i Jej Boga – wyrzuty, które znamy tak dobrze: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Poczyniliśmy już kilka komentarzy na temat Jej słów o smutku Józefa cierpiącego razem z Nią, a nawet niejako przed Nią, i wskazaliśmy na wszystko, co taka wzmianka niesie ze sobą w odniesieniu do praw, godności i pozycji Jej niezrównanego małżonka. Tutaj dołączymy tylko dwie dalsze obserwacje: Po pierwsze, jakkolwiek wielki i niezmierzony był żal Maryi, nie tylko nie sprawił, że zapomniała o uczuciach Józefa, ale także nie przeszkodził Jej smucić się nad duchową udręką, którą Józef przeżywał. Po drugie, wiedziała, jak drogi był on Jezusowi, bowiem w swoim wzruszającym upomnieniu nawiązała do smutku Jego ojca, co z pewnością poruszyło Jego synowskie Serce tak samo, jak poruszyłaby je myśl o Jej smutku. Jezus odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” lub jak niektórzy tłumaczą te ostatnie słowa: „w domu mego Ojca?”. Którąkolwiek interpretację przyjmiemy, znaczenie jest zasadniczo takie samo. Było ono jednak tymczasowo ukryte zarówno przed Maryją, jak i przed Józefem, gdyż Ewangelista powiada: „Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział”. Którekolwiek ze znaczeń tej chwilowej nieświadomości ze strony Jego rodziców przyjmiemy, w żadnym wypadku nie powinniśmy przypuszczać, że nie pojmowali oni, iż mówił o swoim Ojcu Przedwiecznym i misji, którą przyszedł wypełnić na ziemi. Maryja i Józef dobrze wiedzieli, że ich Jezus był prawdziwym Synem Bożym, i znali także cel, dla którego przyszedł. Anioł wyraźnie im to oznajmił. Dlatego niezależnie od wszystkich niebiańskich oświeceń, które oni, a zwłaszcza sama Matka Boża, musieli od tego czasu otrzymać od Boskiego Dziecka, w ich umysłach nie mogła zaistnieć żadna niejasność w tym zakresie. Tymczasowo mogło być przed nimi skrywane pełne zrozumienie porządku, sposobu i czasu, w którym ta Boska misja miała zostać wypełniona, a zwłaszcza miejsce, jakie w tym porządku miał zająć nieoczekiwany czyn Jezusa, czyli nie znali pełnego znaczenia tego wydarzenia. Odpowiedź Jezusa skierowana do Jego matki nie podniosła jeszcze zasłony, ale bez wątpienia otrzymała Ona, a także Józef, pewne światło, kiedy znowu mieli ze sobą Syna będącego „światłością prawdziwą, która oświeca każdego człowieka”. Bo tak jak później, na uczcie weselnej w Kanie Galilejskiej, publicznie objawił własną moc na prośbę swej matki, zanim jeszcze nadeszła jego godzina, tak samo, gdy w Świątyni ukazał pierwsze promienie swojej chwały uczonym Izraela, w samym środku Jego Boskiego nauczania słowo Maryi sprawiło, że opuścił wszystko i potulnie wrócił z Nią i z Józefem do Nazaretu. Zapewnienie Pana Jezusa o Jego samowładnej niezależności, już w Jego dzieciństwie, jest tajemnicą, która jest całkowicie poza naszym zrozumieniem – chociaż jest odpowiednim tematem do rozważań i pełnych czci przypuszczeń. Po tych wydarzeniach nastąpiło wiele kolejnych lat dobrowolnego i całkowitego poddanie się Pana Jezusa Jego rodzicom. „Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany”.

Ilustracja: William Holman Hunt, Odnalezienie Jezusa w Świątyni.




Boże Narodzenie 2021

Niech Dzieciątko Jezus narodzi się w sercach wszystkich wiernych dzieci Maryi, wpatrzonych w ideał swojej Matki Niebieskiej, a nowy rok 2022 niech będzie dla nich kolejnym krokiem ku wieczności.
Redakcja portalu GaudeMaria.org




Jeśli sakramenty znikną

Czy możliwe jest otrzymanie łaski, która przychodzi wraz z sakramentami bez faktycznego przyjmowania sakramentów?

W moim ostatnim kazaniu dałem wam szczepionkę przeciwko strachowi, który jest prawdziwą pandemią w dzisiejszym świecie i tak jak obiecałem, oto wasza dawka przypominająca. Lekarstwem na strach jest właściwe nastawienie – właściwe myślenie o jakimś potencjalnym niebezpieczeństwie, które może się wydarzyć w przyszłości. A jednym z niebezpieczeństw stojących obecnie przed nami, o które wielu słusznie się martwi, jest potencjalna utrata tradycyjnej Mszy łacińskiej. Co mamy zrobić, jeśli zniknie? Co się stanie, jeśli stracimy dostęp do tradycyjnych sakramentów? Co będzie, jeśli Msze w ogóle zostaną odwołane, tak jak 18 miesięcy temu? Co, jeśli Kościół będzie musiał zejść do podziemia? Co, jeśli żaden z sakramentów nie będzie dostępny? Szkoda, że w dzisiejszych czasach są to prawdopodobne scenariusze. Dzieje się to obecnie w Chinach, w podziemnym Kościele w Chinach. Nie mają tam dostępu do sakramentów. Aby zatem nie martwić się o to nadmiernie, musimy wyposażyć się w pewność siebie i proaktywność. Niewłaściwą reakcją jest przyjęcie mentalności ofiary: jesteśmy karani za grzechy naszych ojców; co teraz zrobimy? Nie możemy uzyskać łaski! Nie myślmy tak. Pamiętajmy, że Bóg może wszystko obrócić na naszą duchową korzyść; nawet utratę sakramentów. Bóg nie chce, aby wydarzyło się zło, ale kiedy to się stanie, chce, abyśmy dobrze zareagowali. Bóg chce, abyśmy przyjęli rzeczy, nawet utratę sakramentów, z poddaniem się [Jego Opatrzności – przyp. red. GM], pokojem, cierpliwością i chce, abyśmy pracowali tak ciężko, jak tylko możemy, w ramach nałożonych na nas ograniczeń.

Warto przede wszystkim pamiętać, czym są sakramenty. Są znakami – wskazują na coś innego, coś wyższego od nich samych, na nadprzyrodzoną łaskę Boga. Dlatego pragniemy sakramentów z powodu łaski, którą posiadają, a nie z powodu fizycznych znaków, którymi są. Każdy powinien uznać, że sakrament bez łaski nie jest pożądany, na przykład zła spowiedź lub zła komunia. Otrzymałeś sakrament, ale niegodnie – to nie jest dobre. Lub też Msza odprawiana w sposób nieprawidłowy – wygląda jak Msza, brzmi jak Msza, ale nic tam nie ma, żadnej łaski. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to zjawisko pożądane. Musimy więc pamiętać o tym rozróżnieniu: nie pragniemy sakramentów dla niech samych, nie ich boimy się stracić. Przerażające jest to, że łaska Boża, która przychodzi z tymi sakramentami, mogłaby nie być dostępna.

Mając powyższe na uwadze, dobrze byłoby przypomnieć sobie, czy dostatecznie boimy się utraty sakramentów z własnej winy, przez grzech śmiertelny, przez zaniedbanie czy z powodu arogancji. Tak, powinniśmy obawiać się zewnętrznej utraty sakramentów, ale co z wewnętrzną utratą łaski? Czy nie popadłem w samozadowolenie lub rutynę? Jeśli sakramenty znikną nie z naszej winy, czy możemy nadal uzyskać łaskę? Oczywiście, odpowiedź brzmi: tak. Poprzez modlitwę, pokutę, post, dobre uczynki, jałmużnę, uczynki miłosierdzia — one także przynoszą łaskę. Jeśli nadmiernie martwię się o utratę sakramentów, to być może dlatego, że nigdy nie robię niczego poza nimi. Ile osób tylko przychodzi na codzienną Mszę i spowiada się co tydzień, ale nie robi nic poza tym. Jeśli tak jest, nie jest to dobre życie modlitwy. Jeśli robisz rachunek sumienia jedynie, gdy idziesz do spowiedzi, wówczas, gdy spowiedź jest niedostępna, nie masz zwyczaju robienia rachunku sumienia. Jeśli modlisz się tylko wtedy, gdy przychodzisz na codzienną Mszę, co się stanie, gdy nie będziesz mógł na nią dotrzeć? Kiedy się modlisz? Nigdy nie nabyłeś nawyku.

Oto cel solidnego życia modlitewnego poza przystępowaniem do sakramentów. Musimy być przepełnieni pewnością, że możemy być blisko Boga bez względu na wszystko. Bez względu na to, co dzieje się na zewnątrz, wewnątrz nadal powinienem być blisko Boga. I bezwzględnie – powinniśmy się modlić przed przyjęciem sakramentów. Powinniśmy co wieczór robić rachunek sumienia. Powinniśmy każdego dnia przygotowywać się do Komunii św. myśląc o Mszy, być blisko Boga poprzez modlitwę, medytację, lekturę duchową. W ten sposób, kiedy przyjmujemy sakramenty, są one o wiele potężniejsze, o wiele bardziej skuteczne.

Co jednak się stanie, jeśli sakramenty rzeczywiście zostaną nam odebrane? Co się stanie, jeśli będziemy potrzebować tej łaski, którą tylko sakramenty mogą dać, jak np. spowiedź? Co się stanie, jeśli jestem w stanie grzechu śmiertelnego? Czy nie jest to ważne rozróżnienie? Odmawiane modlitwy i dobre uczynki w stanie grzechu śmiertelnego nie są bezużyteczne. W stanie grzechu ciężkiego nie możemy zdobyć zasług, jednak nasze modlitwy właściwie ukierunkowują nas do nabywania cnót, do właściwego życia i do przywrócenie przyjaźni Boga, gdy nadejdzie stosowny czas. Zawsze zatem módl się bez względu na wszystko.

Mimo to jednak, jeśli nie ma spowiedzi, jeśli nie ma Mszy, jeśli nie ma sakramentów, to co mamy robić i jak mamy się przygotować i mieć pewność, że skonfrontujemy się z tą potencjalną możliwością. Otóż Bóg jest niezwykle miłosierny, a Kościół rozpoznaje Jego wszechmoc. Kościół wie, że Bóg może zrobić wszystko, więc jeśli nie z naszej winy sakramenty stają się niedostępne, możemy zapytać: czy możliwe jest otrzymanie łaski, która przychodzi wraz z sakramentami bez faktycznego przyjmowania sakramentów? Czy możemy otrzymać przebaczenie grzechów bez spowiedzi? Czy możemy pozostawać w jedności z Chrystusem bez faktycznej Komunii świętej? Odpowiedź według Kościoła w pewnych okolicznościach brzmi „tak”. Otóż sam Kościół ma wyrażenie, które to opisuje: Bóg zobowiązał się respektować sakramenty, ale sam nie jest związany swoimi sakramentami. Jeśli sakrament jest właściwie wykonywany przez wszystkich zaangażowanych, szafarza i przyjmującego, to Bóg zobowiązał się udzielić łaski. Jesteśmy pewni, że łaska została przekazana, kiedy robimy wszystko, o co prosi nas Kościół. Jesteśmy pewni przebaczenia grzechów. Ilekroć przychodzimy na Mszę i wszystko jest dokładnie takie, jak chce tego Kościół, mamy pewność, że Chrystus jest naprawdę obecny. Jednak Bóg jest wszechmocny i może robić, co chce. Jeśli zdecyduje się udzielić łaski sakramentalnej poza sakramentami, ma całkowitą wolność, aby to zrobić. Różnica sprowadza się do poziomu pewności, jaką mamy my sami. Na przykład każdy powinien być zaznajomiony z tym, co nazywa się aktem żalu doskonałego. Jest to żal za nasze grzechy, za to, że obraziliśmy samego Boga, ponieważ jest On wszechmocny i dobry. Żal doskonały jest usposobieniem naszego serca, szczerym żalem za nasze grzechy, że obraziliśmy Boga, ponieważ zasługuje na całą naszą miłość. Tak więc akt doskonałej skruchy, nawet poza spowiedzią, przebacza nam wszystkie nasze grzechy. Nie możemy jednak być tego pewni. Z tego powodu, gdy dokonujemy aktu żalu doskonałego, nie wypada sakramentalnie przyjmować Komunii świętej, bo jest możliwe, że nasz akt żalu nie był tak skuteczny, jak spowiedź. Byłoby to wówczas świętokradztwo. Powstrzymujemy się zatem od sakramentalnej Komunii aż do sakramentalnej spowiedzi.

Dlatego Chrystus w Ewangeliach zawsze starał się dawać fizyczne znaki, gdy dokonywał niewidzialnego cudu, takiego jak przebaczenie grzechów paralitykowi – przebacza człowiekowi wszystkie grzechy, faryzeusze są zgorszeni, wątpią w to. Potem każe człowiekowi wstać i iść i nikt w to nie wątpi, ponieważ oni to widzą. I to jest jedną z przyczyn potrzeby posiadania fizycznych widocznych znaków wszystkich sakramentów, abyśmy mieli pewność, że sakrament się wypełnił. Jednak, gdy te sakramenty są niedostępne nie z naszej winy, nadal mogą być dostępne, z mniejszą pewnością ich skuteczności, poprzez akt skruchy – przebaczenie grzechów – lub przyjmowanie komunii duchowej. Gdy nie ma Mszy, nie ma Komunii świętej, dokonujemy tego aktu miłości i pragnienia zjednoczenia z naszym Panem i Bogiem w Jego łasce i w Jego dobroci. Może udzielić nam łask, porównywalnych do tych, jakie otrzymalibyśmy przyjmując Komunię świętą.

Istnieje na to wiele dowodów w żywotach świętych. Na przykład święta Maria Egipska, święta wczesnego Kościoła. W młodości była grzesznicą, nawróciła się, poszła na jedną Mszę, przystąpiła do jednej spowiedzi, przyjęła jedną Komunię świętą, a następnie żyła na pustyni przez 60 lat. A potem po życiu w pokucie, poście i modlitwie ponownie przyjęła spowiedź, Komunię świętą, a potem umarła i poszła prosto do nieba. A zatem decydująca nie jest ilość Komunii świętych czy innych sakramentów, ale ich jakość. A dzięki oddaniu się [Opatrzności Bożej – przyp. red. GM], modlitwie, szczeremu pragnieniu przyjmowania sakramentów, w sytuacji, gdy nie są one dostępne, kiedy ten czas w końcu nadejdzie, będzie to najlepszy sakrament, jaki kiedykolwiek otrzymaliśmy, ponieważ będziemy stosownie do niego usposobieni. To nie sakramenty i łaski Boga są wybrakowane; one są nieskończone. Brak jest w nas. Jeśli się nie przygotujemy i nie zostaniemy świętymi, będzie to nasza wina.

Chciałbym wspomnieć także o japońskich katolikach, którzy byli ewangelizowani przez świętego Franciszka Ksawerego w XVI wieku. Po kilku pokoleniach wielu nawróciło się i stało się katolikami, ale w 1620 r. wszyscy księża i biskupi zostali albo zabici, albo wypędzeni z Japonii. I tak przez następne 263 lat ci japońscy katolicy, którzy pozostali, musieli kontynuować wiarę bez księży i bez Mszy, tylko z chrztem (który każdy mógł udzielić i przekazać), dokonując tych aktów wiary i skruchy, czyniąc akty komunii duchowych. A kiedy Japonia ponownie otworzyła swoje granice, ponad 250 lat później przybyli misjonarze i zobaczyli, że grupy wiernych katolików wciąż przekazują wiarę kolejnym pokoleniom. Zdarzyło się to w przeszłości; może wydarzyć się i teraz.

Dzieje się to właśnie teraz w Chinach, ale nie musimy się tym nadmiernie martwić. Bądźcie ufni i zadajcie sobie teraz pytanie, czy robię cały dostępny mi użytek z sakramentów modlitwy i z łaski, aby uświęcić moją duszę. Jeśli jakiś wirus atakuje twoje zdrowie – zadbaj o swoje zdrowie. Jeśli przewiduję coś, co może zaatakować moją duszę lub osłabić moje zdolności do zdobycia łaski – powinienem wzmocnić swoją duszę, zdobyć łaskę teraz, przygotować się na ten czas, jeśli nadejdzie.

Źródło: Ks. Daniel Nolan FSSP, What if the Sacraments are Suppressed? Youtube – Sensus Fidelium (tłum red. GM).

Ilustracja: Siedem sakramentów, Rogier van der Weyden (domena publiczna via Wikimedia).




Cnoty Maryi: czystość

Cnota czystości dlatego tak jest zwaną, że bez niej dusza chociażby wszystkimi cnotami przyozdobiona była, skażona jest, brudna, obrzydliwa w oczach Boga. W jakże wysokim stopniu, cnotę czystości posiadać musiała Maryja!

1. Przenajświętsza Panna tak dalece umiłowała cnotę czystości, że kiedy jeszcze nikt tej cnoty nie ślubował, Ona młodziutka, będąc umieszczoną przy Świątyni Jerozolimskiej, ślubowała dziewictwo dozgonne. Nikt zaś przed Nią takiego ślubu nie uczynił, gdyż każda niewiasta z narodu wybranego, z którego miał powstać Zbawiciel, mogła się spodziewać, i powinna była pragnąć mieć szczęście stania sie Jego Matką. A wiec Maryja, powiada święty Grzegorz Nicejski, do tego stopnia umiłowała dziewictwo, że aby je dochować, gotowa nawet była pozbawić się godności macierzyństwa Boskiego.

Błogo sławiony Albert wielki robi z tego powodu uwagę, że słusznie dajemy Maryi tytuł Panny nad Pannami , czyli Dziewicy nad Dziewicami, gdyż Ona pierwsza, kiedy jeszcze dziewictwo nie było uświęcone radą Ewangeliczną, ślubowała je Bogu.

2. Z tego powodu święty Ambroży pięknie się wyraża mówiąc, że przenajświętsza Panna pierwsza podniosła Sztandar dziewictwa. A tym sposobem, można powiedzieć, dodaje święty Alfons, że obdarzyła niebo niezliczonym pocztem Dziewic wstępujących w Jej ślady, do czego się odnosi ta przepowiednia Dawida: Przywiodą dziewice za Nią , do kościoła królewskiego.

O! Panno błogosławiona, woła święty Bernard, któż to wyuczył Cię stać się jeszcze milszą Bogu przez poślubienie dziewictwa; kto Cię wyuczył wieść na ziemi życie anielskie, kiedy dopóki Ty nie uczyniłaś tego, nikt się na to nie zdobył!

3. Pan Bóg nie od każdego wymaga aby ślubował dziewictwo: lecz każdemu przykazuje najściślej zachować cnotę czystości, odpowiednio do stanu w jakim się kto znajduje. Tymczasem ponieważ, wskutek grzechu pierworodnego, zmysły nieposłuszne są rozumowi, cnota ta stała się najtrudniejszą do zachowania. Pomiędzy wszystkimi walkami, jakie dla zapewnienia sobie zbawienia, staczać musi człowiek, powiada święty Augustyn, najtrudniejsze jest wywalczanie cnoty czystości. Wszakże, i niech za to będzie wieczna dusza Bogu najlepszemu, dał On nam w Maryi nie tylko najwznioślejszy wzór czystości, lecz i szczególną i najprzemożniejszą Patronkę tej świętej cnoty. O nią wiec najbardziej prośmy przeczystą Panienkę, a zwłaszcza bez najmniejszej zwłoki uciekajmy się do Niej w chwilach pokusy.

Maryja jako łaski pełna, posiadała i łaskę czystości najnieskazitelniejszej. A jednak patrzmy, że zachowywała się tak, jakby potrzebowała używać środków niezbędnych dla innych do zachowania tej cnoty.

1. Według powszechnego zdania Ojców świętych, środki zachowania cnoty czystości są następujące: umiarkowanie w pokarmach; trzymanie na wodzy wzroku; unikanie okazji do grzechu wiodącej, i modlitwa.

Co do pierwszego, pisze święty Alfons że według wiarogodnych objawień, Maryja jeszcze w niemowlęctwie będąc, tylko raz na dzień brała pokarm z piersi matczynych. A święty Grzegorz Turoneński zapewnia, że przez całe życie najściślejszy post zachowywała. Zaś wzrok tak umartwiała, że według najdawniejszego podania, przytoczonego przez świętego Epifaniusza i świętego Jana Damasceńskiego, oczy miała zawsze spuszczone, i nie wpatrywała się w niczyje oblicze. I dodają obaj wyżej wymienieni ojcowie, że taka skromność, malująca się w Jej powierzchowności, uderzała i budowała wszystkich od Jej lat najmłodszych.

Trzecim środkiem zachowania czystości, jest unikanie okazji wiodącej do grzechu, a które, zwłaszcza dla osób młodych, napotykają się w różnych zgromadzeniach, płoche zabawy światowe mających na celu. Maryja, ile możności unikała liczniejszych towarzystw, czego mamy dowód i w Jej nawiedzinach świętej Elżbiety. Pisze bowiem Ewangelia że skoro Elżbieta już nie potrzebowała pomocy, z jaką pośpieszyła do niej przenajświętsza Panna, zaraz Ona wróciła się do domu Swego. Robi zaś uwagę święty Alfons, że uczyniła to dlatego, by uniknąć liczniejszego zgromadzenia się obcych osób które tam przybyć miały, z powodu nowo narodzonego dziecięcia.

Na koniec, i najniezbędniejszego środka zachowania czystości to jest modlitwy, używała Maryja. Sama bowiem powiedziała w objawieniu świętej Elżbiecie Opatce, że żadnej cnoty nie na była bez wytrwałej o nią modlitwy.

3. Bierzmy z tego najmilsi, wielkiej wagi dla nas naukę. Jeśli chcemy świętą cnotę czystości, z cnót wszystkich jak najmilszą Bogu tak najłatwiej skazić się mogącą, stale dochowywać, uciekajmy się do tych środków, których Maryja używała nie z potrzeby, lecz właśnie dla nauki naszej. W pokarmach nie przebierajmy miary, i co najmniej posty przez kościół nakazane ściśle zachowujmy. Wzroku nie zatrzymujmy nigdy nad przedmiotami nieczyste myśli budzącymi. Skoro kontakty jakieś lub towarzystwa, albo też niepotrzebne czytanie, są dla nas okazją byle najmniejszej nieskromności, unikajmy tego jak ognia, jak morowego powietrza mogącego zadać śmierć duszy naszej.

Ale przede wszystkim, prośmy przeczystą Panienkę o wyjednanie nam, stosownie do stanu w jakim się kto znajduje, łaski nieskalanej czystości, i w pokusach grożących tej świętej cnocie, zaraz uciekajmy się do Niej. Święty Alfons zapewnia, że kto wzywa wtedy Maryję, zawsze odniesie zwycięstwo.

O niepokalanej czystości duszy przenajświętszej Panny.

Dusza Maryi jaśniała nieposzlakowaną czystością , nie tylko z powodu zachowanego przez Nią dziewictwa, lecz i dlatego że żadnym grzechem nigdy skalaną nie była. Zastanówmy się nad tym.

1. Każdy przychodzący na świat, ma na sobie skazę grzechu pierworodnego. Maryja jedynym przywilejem, jako przeznaczona na Matkę Syna Bożego, przyszła na świat wolną od grzechu pierworodnego: i to wyznajemy w artykule wiary o Jej Niepokalanym Poczęciu. Z tego wiec już powodu, dusza Jej jaśniała przed Bogiem, i to od pierwszej chwili życia, czystością, świętością niezrównaną. Każdy człowiek, chociaż przez Chrzest święty ze skazy grzechu pierworodnego zostaje oczyszczony, doznaje jednak smutnych jego następstw. Czuje w sobie złe skłonności: zmysły buntują się przeciw rozumowi, a rozum przeciw prawom Boskim.

Stąd wielu, i niestety bardzo wielu, zapada w ciężkie grzechy, a najświątobliwsi od powszednich wolni nie są.

2. Otóż przenajświętsza Panna, jako bez skazy grzechu pierworodnego poczęta, żadnym nagannym skłonnościom nie podlegała ; a znowu nadzwyczajnymi łaskami wciąż wspierana i wciąż z nimi jak najwierniej współdziałając, nie tylko nigdy grzechu ciężkiego nie popełniła, nigdy powszedniego, ale nawet nigdy najmniejszej niedoskonałości. Co właśnie pięknie wyraża święty Ambroży, mówiąc, że Maryja była Dziewicą nie tylko co do ciała, lecz i co do duszy.

Konieczne bowiem było, powiada Ojciec Święty Pius IX, by Maryja była wolną od skazy wszelkiego grzechu, a więc i pierworodnego i uczynkowego, żeby świętość Jej stała się tak szczytną, jakiej prócz Boga nikt nawet wyobrazić sobie nie może. A więc czystość duszy Maryi, stanowiło nie tylko Jej niepokalane poczęcie i nie tylko zachowane przez Nią dziewictwo, lecz i to, że dusza Jej nigdy żadnym i najlżejszym grzechem skażoną nie była.

A czy i w tym, najmilsi, Maryję my naśladować możemy i powinniśmy ? Możemy, lecz w pewnej mierze, i nie więcej też Ona po nas pod tym wzglądem wymaga. Nie idzie wiec o to abyśmy nie doznawali złych skłonności, bo te są przywiązane do skażonej natury ludzkiej. Lecz powinniśmy z takimi skłonnościami walczyć, gdyż za łaską Bożą i opieką Maryi, możemy je zawsze przezwyciężać. Nie idzie i o to, żebyśmy się ustrzegli zawsze powszednich grzechów, bo mówi Pismo, że i Sprawiedliwy siedmkroć, to jest często upada. Lecz powinniśmy wystrzegać się ich najusilniej, a ciężkich czyli śmiertelnych, bardziej jak śmierci. Na ustrzeżenie się bowiem grzechu śmiertelnego, zawsze Bóg dobry gotów jest udzielać nam potrzebnej do tego łaski, byle byśmy o nią prosili i z nią współdziałali. Jeżeli zaś pomimo tego, od czego broń nas o Maryjo! ciężko zawinimy, bez odwłoki spieszmy oczyścić sumienie przez Spowiedź świętą, albo w jej niemożności, przez akt doskonałej skruchy. Bo pamiętajmy o tym, że nie ma nic bardziej niepodobnego do Maryi i dla Niej wstrętniejszego, nad dusze grzechem skalana.

Błagajmy wiec Ją, aby nasza nigdy taka nie była.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920

Obraz: denvercatholic.org




Jestem NIEPOKALANE POCZĘCIE

Od ostatniego dnia okresu piętnastodniowego, Bernadeta była kilka razy u Groty, ale tak, jak i wszyscy inni, to jest, nie czując w sobie tego głosu wewnętrznego, który ja wzywał w sposób, nie cierpiący oporu.
Ten głos odczuła ona znowu 25. marca z rana i udała się natychmiast do skał Massabielskich. Twarz jej promieniowała nadzieję; czuła, że ujrzy znowu Cudowna Panią, że przed Jej oczarowanymi oczyma raj otworzy na chwile swoje wiekuiste podwoje.
Domyślić się łatwo, że stała się ona w Lourdes przedmiotem ogólnej uwagi i że na każdym kroku zwracała na siebie oczy wszystkich.— Bernadeta idzie do Groty— wołali jedni do drugich, widząc ja przechodzącą. I w jednej chwili otworzyły się drzwi domów, napełniły się ścieżki do skał wiodące, i tłum ludzi wraz z nią przybył na miejsce.
W dolinie śnieg stopniał był od dwóch, czy trzech dni, ale wierzchołki sąsiednich gór były nim jeszcze pokryte. Było jasno i pogodnie. Ani jednej chmurki nie widać było na błękitnym niebie. Słońce, jak król wschodzący z łona śnieżnych gór, oświecało srebrzystą kolebkę swoją. Była to rocznica dnia, w którym Archanioł Gabriel zstąpił do Przeczystej Dziewicy w Nazaret
i pozdrowił Ja w Imię Pana. Kościół obchodził dnia tego uroczystość Zwiastowania Najświętszej Panny.
Kiedy do Groty biegły te tłumy, wśród których widziano większą część cudownie uleczonych, jak Ludwik Bourriette, wdowa Crozat, panie Soupenne i Cazeaux, August Bordes i kilkunastu innych, w Kościele katolickim, przy końcu Jutrzni śpiewano te podziwu godne słowa: „Wtedy się otworzą oczy ślepych, uszy głuchych będą otworzone, wtedy wyskoczy chromy jako jeleń, bo wyniknęły wody na puszczy i potoki w pustyni”.*

Radosne przeczucie Bernadety nie zawiodło jej; głos, który ją wzywał, był to głos Najświętszej Dziewicy.
Skoro tylko dziecko uklękło, Cudowna Pani się ukazała. Jak zawsze jaśniała wokoło Niej nie dającą się opisać aureola, świetniejsza od gwiazd i słońca, a niewymownie łagodna. Była to jakby chwała wiekuista bezgranicznego pokoju. Jak zawsze zasłona i suknia Jej były śnieżnej białości. Dwie róże, u Jej stóp kwitnące, miały ten odcień złotawy, jakim przy pierwszych blaskach jutrzenki lśni rąbek widnokręgu. Przepaska była błękitna, jak niebiosa.

Wobec tej niepokalanej piękności, Bernadeta w zachwyceniu straciła z oczu nasza ziemie.
— O Pani moja, rzekła do Niej, bądź tak dobra i powiedz mi, kim jesteś i jak się nazywasz?
Zjawisko uśmiechnęło się i nic nie odpowiedziało, ale w tejże chwili w Kościele powszechnym w dalszym ciągu Jutrzni śpiewano: „Świeta, Niepokalana Dziewico, jakżeż Cię mam wielbić? Rzeczywiście nie wiem, boś Ty w łonie Twoim nosiła Tego, którego niebiosa ogarnąć nie są w stanie”. Bernadeta nie słyszała tych dalekich głosów i nawet domyślać się nie mogła tej głębokiej harmonii.

Gdy Cudowna Pani milczała, ona nalegając, znowu powtórzyła:

— O Pani moja, bądź tak łaskawa i powiedz mi, kim jesteś i jakie jest twoje Imię.

Zdawało się, ze Cudowna Pani jeszcze silniejszym zajaśniała blaskiem, jak gdyby Jej radość wzrastała, nie odpowiedziała jednak jeszcze na pytanie dziecka. Ale Kościół w pacierzach kapłańskich wymawiał następujące słowa: „Cieszcie się wszyscy ze mną, którzy Pana miłujecie, albowiem dzieckiem jeszcze podobałam się Najwyższemu i z moich wnętrzności porodziłam Boga-Człowieka. Błogosławioną zwać mnie będą narody, iż wejrzał Bóg na niskość służebnicy swojej i z macierzyńskich wnętrzności moich narodził się Bóg-Człowiek”**.

Bernadeta podwoiła nalegania swoje i po raz trzeci wymówiła te słowa:

— O Pani moja, bądź tak dobra i powiedz mi, kim jesteś, jak się nazywasz? Pani Cudowna coraz więcej pogrążała się w chwale niebiańskiej i jakby cała skupiona w szczęśliwości swojej, nie przerywała milczenia. Szczególnym zbiegiem okoliczności Kościół powszechny sam Imię Jej głosił światu, mówiąc: „Zdrowaś Maryja, łaskiś pełna, Pan z Toba, Błogosławionaś Ty miedzy niewiastami”.
Bernadeta raz jeszcze tymi samymi słowy powtórzyła błagalną prośbę swoją.

Cudowna Pani miała ręce złożone, jakby do gorącej modlitwy, a twarz Jej promieniowała nieskończona szczęśliwością. Była to Pokora w wiekuistej Chwale swojej. A podczas gdy Bernadeta wpatrywała się w Nią, i Ona zapewne widziała na łonie Trójcy Przenajświętszej: Boga Ojca, którego była Córka, Boga Ducha Świętego, którego była Oblubienica i Boga Syna, którego
była Matką.
Po ostatnim zapytaniu dziecka, otworzyła obie dłonie, zsuwając na prawą rękę różaniec z alabastrowych paciorków, nanizany na złota nitkę; rozpostarła następnie obie ręce i ku ziemi je pochyliła, jak gdyby chciała ukazać światu dziewicze dłonie swoje, błogosławieństwa pełne.

Potem, wznosząc je ku wiekuistym wyżynom, skąd niegdyś w tymże dniu zstąpił boski Zesłaniec, złożyła je znowu z żarliwością i patrząc w niebo, z niewymowną wdzięcznością, wymówiła te słowa:
— JA JESTEM NIEPOKALANE POCZECIE.

Wyrzekłszy te słowa, znikła, a dziewczę wraz ze wszystkimi zgromadzonymi ujrzało się wobec pustej skały. Obok niej cudowne źródło, spływając przez drewniana rynienkę do prostego swego zbiornika, szemrało spokojnie, jak dawniej.

Była to godzina dnia, w której Kościół święty w Jutrzni intonował ów wspaniały hymn: „O najchwalebniejsza z Dziewic ponad gwiazdy wywyższona” .

O g l o r i o s a V i r g i n u m
S u b l i m i s i n t e r s i d e r a***.

********

Matka Pana naszego, Jezusa Chrystusa, nie powiedziała: „Jam jest Maryja niepokalanie poczęta”, lecz: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”, jakby dla zaznaczenia tego istotnego charakteru i pod pewnym względem wyłącznego Boskiego przywileju, który Ona jedyna od czasu stworzenia Adama i Ewy posiadała.
Znaczyło to bowiem: nie tylko, „Jestem czysta”— ale „Jam jest Czystością samą”, nie tylko, „Jam jest dziewica”, ale: „Ja jestem Dziewictwem, wcielonym i żywym”— nie tylko: „Ja jestem biała” , ale: „Jam jest białością samą” .
W istocie rzecz biała może przestać być biała,— ale białość zawsze taka pozostanie. To jest, nie tylko jej przymiotem, ale należy do istoty rzeczy.

Maryja jest więcej, niż niepokalanie poczęta, Ona jest samym Niepokalanym Poczęciem, to jest typem najistotniejszym, najwyższym, arcytypem ludzkości bez skazy, takiej jaka wyszła z rak Boga, nie dotknięta grzechem pierworodnym, tym nieczystym żywiołem, który wina pierwszych naszych rodziców domieszała do źródła tej ogromnej rzeki pokoleń, płynącej od sześciu tysięcy lat, a której każdy z nas znikoma jest fala.

Gdy ze źródła mętnego chcemy dostać czystej wody, cóż robimy? Używamy filtru, i woda oczyszcza się z najgrubszych dodatków swoich. Przepuszczamy ja potem przez drugi filtr, potem przez trzeci— i tak dalej. Aż nadchodzi chwila, w której mamy wodę zupełnie czysta i jasna, mamy niejako kryształ płynny.
Tak samo uczynił Bóg, gdy pierwotne źródło zostało zamącone. Wybrał On jedną rodzinę i zesłał ja na ten świat przed wielu wiekami, począwszy od Seta do Noego, od Sema do Dawida, od Dawida aż do Joachima i Anny, rodziców Maryi.
I gdy krew ludzka, że tak powiemy, tak się przefiltrowała, pomimo kilku winnych w tym wiekowym szeregu pięćdziesięciu pokoleń patriarchów i sprawiedliwych, przyszła na świat istota najzupełniej czysta, istota bez skazy, córka Adama najzupełniej niepokalana. Nazywała się ona Maryja i z płodnego Jej dziewictwa narodził się Jezus Chrystus.
Najświętsza Panna chciała w tej chwili potwierdzić zjawieniem się i cudami swoimi ostatni dogmat, uznany przez Kościół, a ogłoszony przez świętego Piotra, przemawiającego przez usta Piusa IX.

Mała pastuszka, której się Boska Dziewica przed chwila ukazała, pierwszy raz w życiu swoim usłyszała te słowa: „Niepokalane Poczęcie”— i nie rozumiała ich znaczenia; wracając do Lourdes, dokładała wszelkich sił, aby je w pamięci zachować.
„Powtarzałam w myśli przez cała drogę, aby nie zapomnieć— opowiadała nam— i aż do samego probostwa, dokąd szłam, mówiłam co krok: „Niepokalane Poczęcie, Niepokalane Poczęcie”, bom chciała zanieść księdzu proboszczowi słowa Zjawiska na to, aby kaplice zbudowano”.

*Tunc aperientur oculi caecorum et aures surdorum patebunt. Tunc saliet sicut cervus claudus. . . quia scissae sunt in deserto aquae et torrentes in solitudine. Brewiarz rzymski, 25 marca. Swieto Zwiastowania Najsw. Panny, 1. Nokturn, 3. Lekcja z księgi Izajasza Proroka XXV, w 5—6.

**Brewiarz rzymski. Święto Zwiastowania N. Panny, 3-ci Nokturn, Responsorium VII Lekcji.

*** 2. Antyfona Laudów.

Źródło: Henri Lasserre, Matka Boża z Lourdes, Matris 2021 (fragment)




Kościół Święty Matka i św. Józef

Nasze czytanie zaczerpniemy z modlitwy ku czci Świętego Józefa: „O, święty Józefie, którego opieka jest tak wielka, potężna i natychmiastowa przed tronem Boga, składam w tobie wszystkie moje sprawy i pragnienia. O, święty Józefie, pomóż mi swoim potężnym wstawiennictwem i uzyskaj dla mnie wszystkie duchowe błogosławieństwa przez Twego przybranego Syna Jezusa Chrystusa, naszego Pana, tak abym skorzystawszy tutaj na ziemi z Twej niebiańskiej mocy, mógł złożyć Ci moje dziękczynienie i hołd w niebie. O, święty Józefie, nigdy nie męczę się kontemplowaniem Ciebie i Jezusa śpiącego w Twoich ramionach. Nie śmiem podejść, gdy On odpoczywa blisko twego serca. Przytul Go w moim imieniu, pocałuj Jego cudną głowę i poproś, by odwzajemnił pocałunek. Święty Józefie, patronie dusz konających, gdy wydamy ostatnie tchnienie, módl się za nami w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen”.

Istnieje wiele tytułów, które możemy nadać Kościołowi rzymskokatolickiemu. Święty Kościół został nazwany mistycznym ciałem Chrystusa, w którym Chrystus i Jego święty Kościół są jedną i tą samą mistyczną osobą, głową i ciałem zjednoczonymi ze sobą. Kościół został również stosownie nazwany oblubienicą Chrystusa, z Chrystusem jako Oblubieńcem, który nigdy nie oddzieli się ani nie rozwiedzie ze swoją małżonką. Kościół jest winnicą Pana, w której Chrystus jest krzewem winnym i to On daje życie nam, jego latoroślom. Kościół jest barką, łodzią z Piotrem niosącą nas przez ocean tego świata do portu niebieskiego. Ale ze wszystkich cudownych tytułów, jakie nadajemy Kościołowi rzymskokatolickiemu, najpiękniejszym i najbardziej wzruszającym jest być może tytuł Świętej Matki Kościoła.

Tak, Święta Matka Kościół — matka, która troszczy się o nas szczególnie duchowo, dając nam środki do zbawienia i uniknięcia piekła. Święta Matka Kościół jest matką, bo zrodziła nas, wydała nas na świat z łona chrzcielnicy, zrodziła w sposób nadprzyrodzony dzięki darowi łaski uświęcającej, dała nam ziarno życia wiecznego. Matka Kościół karmiła nas wtedy Ciałem, Krwią, Duszą i Boskością swego Pana i Oblubieńca. Karmi nas Najświętszą Eucharystią. Uzdrawia nas w konfesjonale udzielając nam rozgrzeszenia. Nawet dla najgorszego z grzechów śmiertelnych jest zawsze nadzieja. A Święta Matka Kościół umacnia nas przy bierzmowaniu, byśmy publicznie świadczyli o wierze katolickiej, która jest jedyną wiarą podobającą się Bogu.

W ten sposób Matka Kościół zapewnia nam, kapłanom, owoce odkupienia, które mogą być rozpowszechniane i stosowane wśród niezliczonych dusz, zwłaszcza gdy ci sami kapłani składają Najświętszą Ofiarę Mszy i odtwarzają Ofiarę Kalwarii, na ołtarzu w sposób bezkrwawy. Kościół zapewnia także sakrament małżeństwa ochrzczonym parom. Będzie z nami również pod koniec życia, nigdy o nas nie zapomni, będzie tam z ostatnim namaszczeniem i ostatnim odpustem dla wszystkich. I dzięki temu możemy teraz radzić sobie z pozostałościami grzechu i ze strachem przed śmiercią nawet na końcu życia. Nasza Święta Matka Kościół będzie z nami nawet po śmierci i będzie się modlić za dusze wiernych zmarłych aż do końca świata. A jeśli otrzymamy zbawienie i jeśli otrzymamy uszczęśliwiającą wizję Boga twarzą w twarz, to będzie to zasługą naszej Świętej Matki Kościoła. Chrystus i Kościół zjednoczeni razem, gdyż poza tą świętą parą — Chrystusem w Kościele — nikt nie może być zbawiony. Jeśli zostanę zbawiony, będę to zawdzięczał Chrystusowi, mojemu Panu, jak również mojej Matce Kościołowi, bo stanowią oni jedną Mistyczną Osobę, która zapewniła mi środki do osiągnięcia mojego właściwego celu. Dlatego zawsze powinniśmy kochać Kościół. A o tym zapomnieliśmy. Kochaj prawdziwie Świętą Matkę Kościół i nigdy nie mów o nim źle, bo on jest naszą Matką.

Ludzie są zbyt niedbali, kiedy mówią o Kościele. Nie rozumieją, czym jest Kościół. Jest on doskonałą oblubienicą Chrystusa. Jest nieskazitelny i bezgrzeszny, a jednak ma wiele dzieci, które przez swoje liczne grzechy przyprawiają go o ból serca, a w niektórych przypadkach zniesławiają go. Ale chce ich w sobie zatrzymać, nawet jeśli są mu niewierne. Grzechy dzieci nie deprawują matki. A Oblubienica Syna Bożego pamięta, że Dziewicza Matka Boża, sama Dziewica Maryja, jest członkiem Kościoła. Oczywiście Kościół jest ponad Nią. Ona jest najwyższym członkiem ze wszystkich. Nigdy nie powinniśmy mówić, że w jakiś sposób Kościół zgrzeszył lub Kościół jest grzeszny. Nigdy nie mów, że Kościół traci kontrolę lub w jakiś sposób nie jest w stanie wykonać swojej misji ratowania dusz. Nigdy nie powinniśmy tracić do niego zaufania. Bramy piekielne mogą mocno uderzyć w Kościół katolicki, burze i fale morza tego świata mogą uderzyć w łódź Piotrową, ale nasi wrogowie nigdy nie przemogą naszej Matki.

Często wielu z nas wykazuje brak nadziei. To grzech XX i XXI wieku. Albo przepełnia nas rozpacz, albo zarozumiałość. To grzechy współczesnego człowieka. Brakuje nam nadziei i być może zaczynamy wątpić w skuteczność i moc Chrystusa działającego przez swój Kościół i stajemy się posępni i brak nam nadziei i zastanawiamy się, czy naprawdę mamy dar wiary, na którym zakotwiczona jest nadzieja. Czy naprawdę wierzymy?

Przyznaję, że przyswoiliśmy treść wiary. Nie wątpię, że znamy podstawy Katechizmu, wiemy, dlaczego Bóg nas stworzył, znamy definicję Trójcy Świętej: jeden Bóg w trzech Osobach Boskich. Znamy tajemnicę przeistoczenia w tym sensie, że Święta Eucharystia jest rzeczywiście zasadniczo Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem Syna Bożego i Syna Maryi. Ale czy naprawdę mamy dar wiary? O darze wiary mówi Pismo Święte, które dosłownie może przenosić góry. Nasz Pan powiedział nam, że gdybyśmy mieli wiarę choćby wielkości ziarnka gorczycy, moglibyśmy powiedzieć górze: „przesuń się”, a byłaby poruszona. Święty Grzegorz, cudotwórca, wielki święty z dawnych czasów, spowodował poruszenie góry w sposób dosłowny. Pragnął wybudować klasztor, i góra stanowiła przeszkodę w jego projekcie budowlanym. Musiała się ruszyć. Ostatecznie zbudowano klasztor.

Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego Boga, który nad nami czuwa? W każdej chwili wszechmocny Syn Boży i Syn Maryi jest niewidzialną Głową Kościoła. Jego Wikariusz, Papież, jest tylko Jego widzialnym przedstawicielem. Jest w łodzi, może śpi na swojej poduszce, a my spieszymy się, jak apostołowie, by Go obudzić, ale On jest obecny. Czy zdajemy sobie sprawę, że nawet wiatry i fale morza tego świata uderzające o łódź Piotrową natychmiast cichną, zaszczepione słowem Pana wszystkiego. Nawet wiatry i morze są Mu posłuszne. On panuje niepodzielnie.

Zastanawiam się, czy wierzymy, że dosłownie wszystko, co się dzieje, wszystko jest pod parasolem woli Bożej, poza bezpośrednim grzechem człowieka, ale to jest częścią Jego planu. Czy stracił kontrolę nad Kościołem? Czy stracił kontrolę nad światem i poddał się? Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego orędownika przed tronem Boga oraz wsparcie Najświętszej Maryi Panny? Matka Boża będzie się wstawiała za nami w każdej chwili. Modlitwy Zdrowaś Maryjo, które ofiarujemy, nie są bezużyteczne. Ona zmiażdżyła głowę węża, zmiażdżyła samego szatana i zmiażdży twoją głowę i zdepcze tego samego węża w naszym własnym życiu, jeśli tylko na to pozwolimy. I mamy potężnego Świętego Józefa, który jest również wszechmocny w swoim wstawiennictwie. Mamy Patrona i Opiekuna Kościoła powszechnego. Był on z nami i jak kiedyś trzymał Dzieciątko Jezus w swoich potężnych rękach i ramionach i trzymał Dzieciątko Jezus w cieple i bezpieczeństwie swego świętego płaszcza, który miał na sobie, tak też Święty Józef trzyma i chroni Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, w tych samych potężnych ramionach, w tym samym płaszczu ochronnym. Kiedy Święty Józef wstawia się przed Synem Bożym, staje przed naszym Panem jako postać ojca, jako ten, który nie błaga jak żebrak, ale z miłością nalega, aby modlitwy zostały wysłuchane. Pamiętacie, co kiedyś stwierdziła św. Teresa od Jezusa? Cytuję: „Do dziś nie pamiętam, żebym kiedykolwiek prosiła go o cokolwiek, a on nie udzielił tego 100-krotnie. Zadziwiają mnie te wielkie łaski, jakimi Bóg mnie obdarzył przez tego błogosławionego Świętego, i niebezpieczeństwa, od których uwolnił mnie zarówno na ciele, jak i na duszy”. O innych świętych powiada: „Wydaje się, że Pan udzielił nam łaski, aby pomóc nam w niektórych naszych potrzebach. Dzisiaj podróżuję mówiąc: św. Krzysztofie, módl się za nami; Rafael Archaniele, módl się za nami, ale moje doświadczenie pokazuje, że chwalebny święty Józef pomaga nam w każdych okolicznościach, we wszystkich potrzebach. Pan chce nas nauczyć, że skoro sam był mu poddany na ziemi, bo był on Jego opiekunem i nazywał się jego ojcem i mógł mu rozkazywać, tak i w niebie nadal spełnia wszystko, o co prosi Józef”.

Bez wątpienia są to trudne czasy dla Kościoła i dla świata. Ale nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie. Jeden człowiek i Bóg tworzą armię, jak powiada święta Teresa z Avila. Nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie, że wszechmocna Dziewica jest z nami i że Józef wciąż nas chroni w Egipcie tego świata. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Źródło: Sensus Fidelium.




SIEDEM BOLEŚCI MATKI BOŻEJ. BOLEŚĆ V

Oto nowe bolesne, niesłychane męczeństwo dla najtkliwszego serca Maryi się rozpoczyna, Matka patrzy na śmierć Syna.

Aby dobrze poznać całą tę boleść zaważmy, kim była ta Matka, kto był tym Synem? jaką to była ta śmierć? Święty Jan Ewangelista krótko nam to opisał, mówiąc: „Stała obok krzyża Matka Jego”.

I cóż można więcej powiedzieć? Stańmy więc i my obok krzyża, stańmy z Maryją i rozmyślajmy, nad tym piątym mieczem, który wówczas przebił serce Maryi! A poznamy dobrze, że nie było nigdy smutku nad smutek Maryi, ani boleści, która by się z Jej boleścią zrównać mogła.

Gdy wyszli na górę Kalwarii, zdarli z Jezusa odzienie, ach! z jaką boleścią! gdyż już przyschło do ran. Rozciągnęli Boga swego na krzyż, i gwoździami przybili do krzyża ręce i nogi Jego! Cóż się działo na widok taki w sercu Maryi? Za każdym uderzeniem młota, mocniej biło z żalu i boleści serce Jej zakrwawione. Tego już nikt opisać, tego już pojąć nikt nie zdoła. Wznieśli nareszcie krzyż w górę, osadzili go klinami mocno w ziemi, i zostawili tak Zbawiciela, aż w boleściach najostrzejszych ducha nie odda.

Odstąpili krzyżownicy od krzyża, a Maryja do krzyża się zbliżyła. Nie mogła Ona pocieszyć, nie mogła ulżyć męki, a więc chciała z Nim ją podzielać. Niemniej jako Jezus na krzyżu, cierpiała pod krzyżem Maryja. Ach! dlaczego Maryja dobrowolnie na taką boleść się wystawiała? Przecież ta hańba, która pokryła Jezusa, i na Nią spadała, przecież przekleństwa i złorzeczenia żydostwa i Ją nie minęły. Maryja nie miała żadnego względu, ani na hańbę ani na złorzeczenia, boleść Syna napełniła, przepełniła całe serce Matki, tam już dla inne go ucznia miejsca nie było.

Ach! kto by był obecny na górze Kalwaryjskiej wówczas, byłby widział, jakoby dwa ołtarze, na których dwie ofiary się odbywały. Jednym było ciało najświętsze Zbawiciela, drugim serce najczystsze Maryi. Lecz nie, raczej tylko jeden był ołtarz, krzyż, a na tym jednym ołtarzu dwie ofiary się odprawiały. Ukrzyżowany był Syn, ukrzyżowana była i Matka. Czym gwoździe były dla rąk i nóg Jezusa, tym widok tych gwoździ był dla serca Maryi. Syn ofiarował ciało, a Matka w tejże samej chwili ofiarowała serce swoje. Ach! gdy Matka koło Syna przebywa umierającego, jakaż to boleść Jej! Jednak ma ulgę, ma pociechę w tej boleści, kiedy Mu także ulżyć zdoła, to łóżeczko poprawia, to mu lekarstwo do ust podaje, to pot z czoła mu ociera, ale Ty Maryjo! Matko najboleśniejsza, Tyś i tej ulgi, tej pociechy innych Matek mieć nie mogła. Słyszy, słyszy jak Syn Jej, przemawia: „pragnę”, a biedna Matka kropli wody na ochłodę podać mu nie może, to co najbiedniejsza niewiasta może. „Ach Synu mój”, mówi Maryja, „nie mam ja innej wody, jak tylko wodę łez moich.”

Chciałaby Go przycisnąć do serca Swego, chciałaby aby skonał na Jej sercu, wyciąga ręce swoje, ach nie Syna, nie Syna tylko twarde drzewo przyciska krzyżowe! Nie było nikogo, aby pocieszył Syna, nie było tam nikogo, aby pocieszył Matkę. Wszystkie serca jakoby skały zatwardziałe, a usta tylko na naigrawania i bluźnierstwa się otwierały. Słyszy Maryja, a głos ten przedziera Jej serce, jak się użala Syn Jej najdroższy, widząc się opuszczonym od samego Ojca niebieskiego.

Boże! Boże czemuś mnie opuścił! O grzechy świata tego! O jakie straszne zgromadziłyście męki na Syna mego! Same niebo nie chce wysłuchać głosu Jego, Ojciec przedwieczny nie ma litości nad Synem swoim. Lecz co więcej, Maryja nie tylko nie mogła pocieszyć Syna swego, ale widok Jej pomnażał jeszcze boleści Zbawiciela, bo jako mówi Bernard św., i jak Sam Zbawiciel objawił Błogosław: Batyście Veranie, więcej Chrystus Pan cierpiał, widząc Maryję Matkę swoja pod krzyżem, w takich boleściach, aniżeli ze wszystkich własnych boleści.

Milczała Maryja pod krzyżem, i zapewne wszystkich to dziwić musiało, ale chociaż usta Jej milczały, serce Jej głośno przemawiało. A to serce nieustannie ofiarowało boleści i życie Syna najukochańszego, Ojcu przedwiecznemu na zbawienie świata, a jeżeli w tern morzu goryczy była jakaś kropelka pocieszającej słodyczy, to jedynie ta myśl, że przez boleści serca swego przyczyniła się do zbawienia naszego.

Sam Zbawiciel św. Brygidzie to objawił: „Przez miłość i boleść j swoją stała się Maryja Matką wszystkich! i na niebie i na ziemi! I to były także ostatnie słowa, które Chrystus Pan z krzyża do Matki swojej przemówił: „Niewiasto o to Syn Twój,” a Maryja odtąd ten słodki obowiązek Matki względem nas wszystkich na siebie przyjęła.

Ach! wiele to okrutnych boleści Maryja ponieść musiała, nim Matką naszą została, a my, za takie boleści, za taką miłość, niewdzięcznością odwdzięczać się będziemy? My zamiast ją pocieszać, z żydami na nowo te boleści odnawiać w Niej będziemy, krzyżując na i nowo Syna Jej, Zbawiciela naszego, grzechami naszymi! Ach nie! me, postanówmy szczerze, lepiej odtąd służyć tej Matce naszej, porzućmy zgraję tych, którzy krzyżują Zbawiciela, a stańmy blisko krzyża, blisko Maryi, nie odstępujmy od Matki naszej. Matka nasza cierpi, a my tylko o rozrywkach myśleć będziemy? Matka dla miłości naszej tyle ponosi, tak ciężki krzyż dźwiga, a my dla miłości tej Matki naj mniejszego krzyżyka dźwigać nie zechcemy?

Usłyszała nareszcie Maryja glos Syna swego, ale po raz ostatni. „Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha mojego”. Wzniosła Matka oczy w górę, widzi jak głowę nachyliwszy, skonał; Już płakać nie może, stoi jak wryta, serce bić przestaje, bladość śmierci pokryła Jej lica, wypiła ostatnią kroplę goryczy, spełniła się ofiara, piąty miecz krwawo przebił duszę Jej.

Oby ten miecz żalem i boleścią przebił serca nasze, oby to krótkie rozmyślanie, miłość w nas zapaliło, abyśmy odtąd godniej i goręcej Matkę naszą kochać mogli na ziemi, byśmy Ją przez to wiecznie w niebie kochać mogli.

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).




Litania o pokorę

Przez Niepokalane Serce Maryi, zawsze gotowej wspierać łaską – podającej nieustannie rękę aby pomóc nam ukrzyżować własną wolę w każdym wyborze zgodnym z Jej Sercem, czyli Jej Wolą, po to żeby jak najszybciej upodobnić nas do Swojego Syna w Jego męce, śmierci – i zmartwychwstaniu, abyśmy mogli kochać Ją Jego Najświętszym Sercem.

Jezu cichy i pokornego serca, wysłuchaj mnie.

Od pragnienia szczęścia [ziemskiego], wybaw mnie, Jezu.
Od pragnienia spokoju,
Od pragnienia ułatwień,
Od pragnienia wypowiedzenia się,
Od pragnienia, aby mnie kochano,
Od pragnienia, aby mnie chwalono,
Od pragnienia, aby mnie rozumiano,
Od pragnienia, aby mnie poszukiwano,
Od pragnienia, aby mnie nad drugich przenoszono,
Od pragnienia, aby mnie oszczędzano,
Od pragnienia, aby mojej rady zasięgano,
Od pragnienia, aby się z moim zdaniem liczono,
Od pragnienia, aby wszystko we mnie za dobre uważano,
Od obawy przed niepowodzeniem,
Od obawy przed krytyką,
Od obawy przed trudnościami,
Od obawy przed upokorzeniami,
Od obawy przed poniżeniem,
Od obawy przed zapomnieniem,
Od obawy przed niesprawiedliwością,
Od obawy przed posądzeniem,
Od obawy przed szyderstwem,
Od obawy przed wzgardą,

Aby drugich bardziej kochano niż mnie, proszę Cię, Jezu.
Aby drudzy zyskiwali, a ja żebym coraz bardziej traciła na znaczeniu u ludzi,
Aby drugich powołując, mnie zawsze usuwano,
Aby drugich chwalono, a o mnie zapominano,
Aby drudzy byli świętsi ode mnie, bylebym ja była taka, jaką za łaską Bożą być mogę,

Pragnę łaski na miarę czasów, w których Opatrzność kazała mi żyć, wysłuchaj mnie, Jezu.
Pragnę łaski na miarę zadań i trudności, jakie przypadły mi w udziale,
Pragnę łaski na miarę ciężaru krzyża i słabości, która ten krzyż poniesie na każdy dzień,
Pragnę łaski na miarę moich upadków, z których trzeba mi powstać,

Litania ułożona przez Jadwigę Markiewicz, zmarłą w 1962 roku.




Cnoty Maryi: nadzieja

Trzecią cnotą religijną jest Nadzieja święta. Maryja i tą cnotą jaśniała w najwyższym stopniu.

1. Nadzieja jako cnota odnosząca się do Boga, jest to oczekiwanie tego szczęścia w niebie do jakiego Pan Bóg dusze nasze przeznaczył, a oczekiwanie połączone z właściwą ufnością że je otrzymamy.

Otóż, takie oczekiwanie dóbr niebieskich jest tym żywsze, im żywszą jest wiara: bo wiara to właśnie uczy nas o tym, co nam Pan Bóg zgotował w wieczności. A znowu ufność że tego dostąpimy jest tym silniejszą, im żywsza jest miłość Boga. Albowiem miłość Boga najpierw sprawia to, że postępujemy tak jak postępować powinni ci, którzy nabywają prawa do szczęścia niebieskiego; i po drugie, im kto serdeczniej miłuje Boga, tym mocniej ufa Jego przyrzeczeniom, i nie wątpi o Jego nieprzebranej dobroci i hojności dla Swoich wybranych.

2. Z tego święty Alfons wyprowadza następujący wniosek. Ponieważ Maryja posiadała wiarę i miłość Boga w najwyższym stopniu, wiec też i cnotą nadziei podobnie w najwyższym stopniu jaśniała. Ponieważ nikt nie posiadał wiary i silniejszej i lepiej oświeconej od wiary przenajświętszej Panny, więc nikt dokładniej od Niej nie pojmował jakie szczęście czeka duszę wierną w niebie.

A stąd nikt z większym upragnieniem nie wzdychał do nieba. Nikt nie tylko nie przewyższył Jej, ale nawet ani dorównał w miłości Boga, a stąd i w świętości, więc znowu ufność Jej, że szczęścia niebieskiego dostąpi, była najmocniejsza jaka tylko być może.

Słowem, cnota nadziei jako cnota religijna, była w Niej tak wielką, że jakby w pewność się zamieniała. 3.

My wprawdzie do takiego stopnia tej świętej cnoty dojść nie możemy; ale i w duszy każdego z nas zależy ona od stopnia wiary i miłości Boga w jakim je posiadamy. Aby zatem, o ile to w naszej możności, naśladować Maryję w cnocie nadziei, starajmy się najpierw żywymi i częstymi aktami rozbudzać w sobie wiarę; a następnie udowadniajmy Panu Bogu że Go prawdziwie miłujemy, postępując tak jak On nam przykazuje.

Kiedy człowiek ma niezachwianą wiarę, a z miłości Boga żyje jak prawy chrześcijanin żyć powinien, wtedy, za łaską Boską, cieszy się on i nadzieją niezłudną że go po śmierci przyjmie Pan dobry do chwały wiekuistej.

Prośmy by nam to wyjednać raczyła nasza Matka niebieska.

W przenajświętszej Pannie tym, co między innymi podnosiło do najwyższego stopnia Nadzieję, to że za życia najcięższe boleści przebywała.

1. Jest to powszechnie przez Ojców świętych przyjętym zdaniem, że jednym z najpewniejszych jakby zadatków zbawienia, jest gdy kto ciężkie koleje przebywa, a znosi wszystko z pokornym poddaniem się woli Bożej. I dlatego dusze świątobliwe tym bardziej się cieszą, im więcej doznają cierpień. Kto bowiem zapatruje się na wszystko według światła wiary, ten nie wątpi ze cokolwiek Pan Bóg na nas zsyła lub dopuszcza, wszystko to czyni z nieprzebranej miłości ku nam, a oraz według również nieograniczonej sprawiedliwości Swojej.

Gdy więc widzi że na tym świecie wiele cierpi, tym większą ma nadzieję że na tamtym będzie szczęśliwym. Kto by więc nadzwyczaj wiele cierpiał za życia, a czułby że kocha Boga prawdziwie, ten nadzwyczaj silną miałby nadzieję że go czeka po śmierci niebo.

2. Otóż, wiemy o tym dobrze, że Maryja tak wiele przebolała za życia, jak nikt z ludzi, prócz Pana Jezusa. Święty Alfons powiada że dlatego zwiemy Ją Królową Męczenników, gdyż i dłużej i więcej wycierpiała niż wszyscy razem Męczennicy. Jak róża która wyrasta, rozwija się i zakwita wśród cierni, powiedział w objawieniu Anioł świętej Brygidzie, tak przeczysta Boga naszego Rodzicielka, wzrosła i żyła wśród cierpień i dolegliwości tego świata.

Gdy zaś z drugiej strony wiemy, że jak przez całe życie wycierpiała więcej jak ktokolwiek z ludzi, tak znowu była świętszą od najświętszych, to jest mającą prawo do największe go szczęścia w niebie, więc nadzieja Jej, oczekiwanie i spodziewanie się tego szczęścia, były w Niej w najwyższym stopniu.

3. A z tego, najmilsi, jakże ważną naukę brać powinniśmy, a oraz jak wielką zaczerpywać pociechą. Powinniśmy we wszelkich cierpieniach widzieć nie co innego jak środki użyte przez Boga dla dobra naszej duszy. I znowu im więcej na tej ziemi cierpimy, tym więcej dziękujmy za to Bogu, jako za najpewniejszy znak, żeśmy z liczby wybranych do nieba.

Lecz pamiętajmy o tym, że żeby cierpienia doznawane mogły upoważniać nas do tym silniejszej nadziei zbawienia, i nawet żeby się stały jakby zadatkiem tego szczęścia jakie Bóg wybranym Swoim zgotowały w niebie, trzeba je znosić jak Maryja znosiła Swoje boleści, to jest z doskonałym poddawaniem się woli Bożej. Prośmy wiec Ją o to.

Do nadziei jako cnoty religijnej należy poniekąd i ufność, jaką pokładać powinniśmy w Bogu, w wypadkach doczesnych.

Patrzmy jaki i w tym wzór zostawiła nam Maryja.

1. Święty Alfons przytacza trzy okoliczności, w których przenajświętsza Panna objawiła wielką ufność jaką pokładała w Bogu. Oto najpierw dowiodła tego wtedy, gdy spostrzegła że Jej przeczysty małżonek święty Józef, nie wiedząc jak cudownym sposobem stała się matką, chciał powiada Ewangelia potajemnie Ją opuścić. Albowiem zdawało by się, że wówczas ze wszech miar wypadało wyjawić Józefowi tajemnice, do której nie był jeszcze dopuszczonym. A jednak Maryja tego nie uczyniła. Wolała zaufać Bogu, zdając na Niego obronę Swojej niewinności i dobrej sławy.

Druga okoliczność w której podobnie zdała się z wszelką ufnością na Opatrzność Bożą zaszła wtedy, kiedy wiedząc że już wkrótce ma wydać na świat Boże Dzieciątko, nie trapiła się wcale tym, że ubogą będąc udać sią musi do odległej i obcej mieściny. Poszła do Betlejem ufając i w tym Opatrzności Boskiej.

2. Ale ufność Maryi w Opatrzność najwyższą niemniejszą okazała się gdy zawiadomiona o rozkazie Boga aby uchodziła z Dzieciątkiem Jezus do Egiptu, zaraz tejże nocy udała się w drogę. Nie wahała się ani chwili, i wszelką ufność złożywszy w Bogu, udała się do krainy bardzo dalekiej, pogańskiej, nieznanej, nie biorąc z Sobą ani zapasów żywności, ani pieniędzy, ani sług.

Na koniec największy dowód Swojej ufności w Bogu przedstawiła Maryja, podczas godów weselnych w Kanie Galilejskiej. Tam poprosiła Pana Jezusa aby poratował gospodarza, któremu wśród uczty wina zabrakło. Na to Zbawiciel dał odpowiedź, z której zdawało się, że tej prośby Matki nie może spełnić. A jednak nie tracąc ufności, poleciła sługom aby gotowi byli na rozkazy Jezusa, który wodą będącą w naczyniach zamienił w wino.

3. Otóż najmilsi, jaką i nasza ufność w Bogu i w Jego Opatrzność być powinna. Gdy widzimy narażoną naszą dobrą sławą, miejmy nadzieję w Bogu, że jej obronić raczy, jeśli to dla dobra naszej duszy, lub odwrócenia zgorszenia, uzna za potrzebne. W niedostatku będąc, nie opuszczajmy rąk z gnuśności, a nie zrażając się trudami i pracą, ufajmy Opatrzności. Narażeni na jakieś niebezpieczeństwa, grożące w spełnianiu tego co nam wolą Bożą wskazaniem będzie, ufajmy opiece Boskiej, jak Jej zaufała Maryja z rozkazu Boskiego unosząc do Egiptu Swoje najdroższe Dzieciątko.

I wreszcie prosząc o coś Boga, chociażby się nam zdawało że nas nie wysłuchuje, bądźmy przekonani, że jeśli to o co Go prosimy, potrzebne jest dla naszego zbawienia, nie odmówi tego nigdy Pan nasz najmiłościwszy. Ale zawsze prośby nasze polecajmy Maryi.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920

Obraz Matki Bożej Tęskniącej w parafii pw. św. Elżbiety w Powsinie.