1

Cnoty Maryi: wiara

Cnotą odnoszącą się wprost do Boga, po cnocie Miłości, jest cnota Wiary. Przypatrzmy się jaką była wiara Maryi.

1. Przenajświętsza Panna jak w cnocie miłości Boga i bliźniego, pozostawiła nam wzór najwyższy, tak i w cnocie wiary. Toteż Kościół święty do Niej stosuje te słowa Pisma Bożego: Ja Matka nadobnej to jest świętej miłości, i uznania – to jest wiary.

I słusznie nazywamy Ją Matką wiary, powiada święty Ireneusz, gdyż co Ewa wyrządziła nam złego przez niedowierzanie słowom Bożym, to Maryja naprawiła Swoją niezachwianą wiarą. Ewa, dodaje święty Augustyn, zawierzyła szatanowi przemawiającemu do niej przez węża, i przyniosła światu zgubę; Maryja uwierzyła słowom Anioła, że pozostając Dziewicą stanie się Matką Syna Bożego, i przyniosła ludziom zbawienie.

2. Święty Alfons, wierze przenajświętszej Panny przypisuje niejako to, że odtąd każda dusza wierząca ma dla siebie otwarte niebo. Przenajświętsza Panna, powiada on, uwierzywszy w tajemnicę wcielenia Syna Bożego, zanim nawet tajemnica ta spełnioną została, i wskutek tego dając przyzwolenie Swoje na stanie się Matką Zbawiciela, tak silną wiarą Swoją, otworzyła ludziom niebo.

Toteż i święta Elżbieta pozdrawiając przenajświętszą Pannę gdy przyszła ją nawiedzić, głównie z powodu Jej wiary zowie Ją błogosławioną, i wierze Jej przypisuje to że się stała Matką Syna Bożego. Powiedziała bowiem do Niej : Błogosławionaś któraś uwierzyła, gdy z spełni się to co Ci jest powiedziane od Boga.

3. Otóż, jak cnota wiary świętej w przenajświętszej Pannie sprowadziła na Nią tę łaskę że się stała Rodzicielką Boga, tak i dla każdej duszy jest ona podstawą wszelkich innych cnót chrześcijańskich. Bez wiary wszelkie inne cnoty nie byłyby cnotami, za które Pan Bóg nagradza w niebie: gdyż nie byłyby to cnoty spełniane przez wzgląd na Boga. A także im kto ma silniejszą wiarę, tym łatwiej mu wystrzegać się grzechu, a postępować tak jak prawowierny chrześcijanin postępować powinien.

Nawzajem zaś, kto w wierze się chwieje, albo, broń Boże, traci ją zupełnie, ten łatwo dopuszcza się wszelkiego złego. I dlatego, dziś, częściej niż kiedykolwiek, dochodzą nas wieści o ciężkich zbrodniach ludzkich, bo ludzie w tych czasach bardzo od wiary odbiegli.

W czym głównie przenajświętsza Panna objawiła wiarę niezachwianą.

Święty Alfons powiada, że Maryja więcej posiadała wiary aniżeli wszyscy ludzie i wszyscy Aniołowie, nawet razem wzięci. I tak tego dowodzi:

1 . Widziała, pisze, Syna Swojego rodzonego się w ubogiej Betlejemskiej stajence, a wierzyła, że jest najwyższym Stwórcą świata. Widziała że musi uchodzić przed królem Herodem, gdyż ten chciał Go zamordować, a nie wątpiła że jest Królem królów, najwyższą władze nad wszystkimi posiadającym. Widziała że się pojawił w czasie jak każdy człowiek, a wierzyła że jest Bogiem odwiecznym. Widziała Go ubogim, nie tylko nie posiadającym dostatku lecz pozbawionym wszelkich wygód, złożonym na sianku, w bydlęcym żłobku, a uznawała wszechmocnym Panem niebios i ziemi. Zauważała że nie mówi jak każde dziecię, a nie wątpiła że jest Mądrością odwieczną i Słowem Boga samego. Słyszała Go jak każde niemowie rzewnie kwilącym, a wierzyła, że stanowi On wesele nieba całego.

2 . Toteż przez tak wielką i niezachwianą wiarę, Matka Boża stała się Pochodnią wiernych, jak zowie Ją święty Metody, i Berłem prawowiernej wiary, jak znowu nazywa Ją święty Cyryl Aleksandryjski. I także zasługom to Jej wiary przypisuje Kościół moc, jaką posiada, wytępiania wszelkich herezji, to jest odstępstw od wiary.

Mówimy bowiem w pacierzach kościelnych: Wesel się Maryjo Panno, bo wszelkie herezje, Tyś Sama pogromiła na całym śmiecie.

W pieśniach Salomonowych, Pan Bóg tak przemawia do przenajświętszej Panny: Zraniłaś serce Moje… jednym okiem Twoim. Otóż, święty Tomasz z Wilanowa powiada że oko to oznacza wiarę Maryi, przez którą stała się Ona tak miłą Bogu.

3. Lecz pomnijmy na to najmilsi, że wiara przenajświętszej Panny dlatego tak drogą Ją w oczach Boga czyniła, że była to wiara żywa, to jest ożywiona uczynkami odpowiednimi wierze. Wiara bowiem służyć nam powinna, powiada święty Alfons, nie tylko za prawidło wierzenia, lecz i za prawidło postępowania. Stąd ostrzega nas święty Grzegorz: że ten prawdziwie wierzy, kto czynem dopełnia tego co mu wiara nakazuje. I dlatego w Piśmie świętym Pan Bóg mówi: Sprawiedliwy mój z wiary, to jest według wiary żyje.

A w innym miejscu powiedziano: Wiara bez uczynków wierze odpowiednich, martwą jest, niewystarczającą do zbawienia.

Prośmy Maryję aby nie tylko w wierze świętej nas utwierdzała, lecz także i według niej żyć dała.

Wiara Maryi, którą przez całe życie ożywioną była w stopniu najwyższym, objawia się w Niej najbardziej w chwili męki i śmierci Pana Jezusa.

1. Ewangelia święta mówi, że gdy Żydzi schwytali w Ogrojcu Zbawiciela, aby mu zadać śmierć krzyżową, Uczniowie wszyscy opuściwszy Go pouciekali. Nad czym zastanawiając się święty Alfons powiada. Maryja ujrzała Syna Swego okrytego największymi obelgami, okrutnie męczonego i na koniec rozpiętego na krzyżu pomiędzy dwoma złoczyńcami, lecz chociaż wtedy inni za chwiali się w wierze, Ona wytrwała stale w przekonaniu że On jest Bogiem.

A i błogosławiony Albert wielki podobną czyni uwagę. Przenajświętsza Panna, pisze on, dała najwyższy dowód wytrwałości w wierze, podczas Meki Pańskiej. Gdy bowiem wtedy Uczniowie ulegli zwątpieniu, Ona ani na chwile nie zachwiała się w wierze w Bóstwo Jezusa.

2. Stała obok krzyża Jezusowego Matka Jego, powiada Ewangelia; a stojąc tam patrzyła jak niezmiernie cierpi Zbawiciel. Widziała jak się nad Nim jakby nad ostatnim z ludzi pastwi zapamiętałe Żydostwo; słyszy jak Go wszyscy lżą i znieważają. Na koniec patrzy na Jego ciężkie konanie. A gdy cała rzesza zgromadzonego ludu bluźni Mu, gdy najbliżsi uczniowie odstąpili Go, gdy Piotr się Go zaparł, Maryja tym silniej wierzy że jest On Bogiem, im lepiej czuje, ile cierpi i co na Siebie dopuścił z miłości ku ludziom!

Toteż Ojcowie świeci utrzymują, że po śmierci Zbawiciela aż do Jego Zmartwychwstania, wiara niezachwiana, wiara żywa, tylko w jednej przenajświętszej Pannie się ostała, i że Ona wtedy w Sobie niejako cały Kościół przedstawiała

3. Niechże najmilsi, i naszej wiary nic i nikt nie będzie zdolny zachwiać. Im bardziej słyszymy bluźnierstwa przeciw najdobrotliwszemu Zbawcy naszemu przez różnego rodzaju niedowiarków; im większą liczbą widzimy odpadających od wiary w Bóstwo Jego, lub chwiejących się w tej świętej wierze, my tym silniej wierzmy w Niego, tym ściślej trzymajmy się we wszystkim nauki Kościoła przez Niego założonego. A pamiętajmy że dwie rzeczy najłatwiej odwodzą od wiary: przestawanie z ludźmi bez wiary, i czytanie złych książek. I jednego więc i drugiego strzeżmy się pilnie. Z niedowiarkami, o ile to od nas zależy, nie zadawajmy się wcale. Złej zaś książki strzeżmy się, jak najzjadliwszej dla duszy każdej trucizny. I o to prośmy Przenajświętszą Pannę.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920

Obraz Matki Bożej Piaskowej w bazylice oo. Karmelitów w Krakowie.




Cnoty Maryi: miłość bliźniego

To rozkazanie mamy, aby kto miłuje Boga miłował i brata to jest bliźniego swego (Jan 4,41).

  1. Według świętego Tomasza, przyczyną tego jest, że kto miłuje Boga, miłuje to wszystko co Pan Bóg miłuje. A że Pan Bóg umiłował ludzi do tego stopnia, że nie tylko z miłości stworzył ich na obraz i podobieństwo Swoje, ale nawet męką i krwią własną, gdy w grzech zapadli, odkupił, wiec kto tylko prawdziwie miłuje Boga, miłuje i ludzi, to jest bliźnich swoich. Toteż według słusznego wniosku jaki stąd wyprowadza święty Alfons, ponieważ nie było i nie będzie istoty miłującej Boga prawdziwiej i bardziej jak przenajświętsza Panna, wiec podobnie nie było i nigdy nie będzie istoty, bardziej miłującej bliźniego.
  2. Skoro Ewangelie wspomniały o życiu Maryi nie tak już ukrytym w jakim zostawała przebywając w Nazarecie z Panem Jezusem do trzydziestego roku Jego wieku, zaraz też opisują Jej czyn dowodzący uczynnej miłości bliźniego. Pierwszy raz publicznie jako Matka Zbawiciela okazuje się Maryja na godach w Kanie Galilejskiej. I tam też zaraz spełnia dwa uczynki miłosierdzia. Widząc gospodarzy godowych wielce zasmuconych brakiem wina, powiedziała do Syna: Wina nie mają (J.2,3). I Pan Jezus, wnet wodę przemienił w wino, a cud ten obecnych przywiódł do uwierzenia w Niego jako w Odkupiciela. Mówi bowiem Ewangelia: I uwierzyli weń uczniowie Jego (tamże, 11). Zaledwie więc Maryja ukazała się między ludźmi, a oto pociesza strapionych, i co ważniejsze: obdarza wiarą w Jezusa przedtem niewierzących. A czy może być uczynek większego miłosierdzia, jak obdarzyć kogoś wiarą?
  3. Ponieważ od uczniów Jezusowych, którzy wtedy, z łaski Maryi, uwierzyli w Niego, rozeszła się wiara na świat cały, a od nich i do nas przeszła, więc za ten Jej uczynek miłości bliźniego, i my winniśmy Jej wdzięczność. A czymże najmilej dla Niej takową okazać możemy? Oto i w tym starając się naśladować Ją, wedle naszej możności. Wspomagajmy w potrzebie zostających, komu na to starczy. Pocieszajmy strapionych, na co każdemu zdobyć się nie trudno Ale najbardziej spełniajmy uczynki miłosierdzia względem dusz bliźnich naszych, zwłaszcza tych, o których zbawienie szczególnie dbać powinniśmy. I żeby tak było, prośmy o to Maryję.

Przenajświętsza Panna nawiedza świętą Elżbietę.

Przypatrzmy się jaki znowu dowód uczynnej miłości bliźniego, przedstawia nam Maryja, w nawiedzeniu świętej Elżbiety.

1. Ze wszelkich rodzajów utrapień jakie spotykają człowieka, najdotkliwszym ze wszech miar jest upadek na zdrowiu. A stąd doglądanie chorego, i niesienie mu pomocy jakiej potrzebuje, jest jednym z największych uczynków miłości bliźniego. Otóż zdarzyło się, że kiedy przenajświętsza Panna mieszkała w Nazarecie, krewna Jej, święta Elżbieta, zachorowała mając wydać na świat dziecię. Była to niewiasta podeszłego wieku; a więc słabość ta groziła niebezpieczeństwem, i bardzo zależało jej na tym, aby miała przy sobie kogoś, kto by ją w tej chorobie z wielką troskliwością doglądał. Skoro więc Matka Boża dowiedziała się o potrzebie w jakiej zostaje Jej krewna, bez zwłoki udała się do niej, chociaż mieszkała daleko, i aby się tam dostać trzeba było przebywać górzystą krainę. Powstawszy Maryja, powiada Ewangelia, poszła w góry z pośpiechem. (Łuk 1,39)

3. Maryja była uboga, więc drogę tę, choć długą, pieszo odbyła. Znajdowała się Sama w podobnym stanie jak Elżbietą, a stąd tym bardziej podróż ta ją trudziła. Żyjąc w wielkim odosobnieniu, oddana była najwyższej bogobojności, i przerwać ją musiała. A jednak wszystko to nie powstrzymało Jej od spełnienia tego uczynku miłości bliźniego , i nawet się nie zawahała, gdyż Ewangelia wyraźnie mówi, że poszła z pośpiechem. Przybywszy zaś na miejsce, nie tylko pozostała przy chorej dopóki ta Jej pomocy potrzebowała i otoczyła ją największą troskliwością, lecz na całą jej rodziną najobfitsze dobrodziejstwa Boskie sprowadziła. Elżbieta, mimo wieku podeszłego, najszczęśliwiej rozwiązaną została; małżonek jej, który był ślepy, wzrok odzyskał, a synek jeszcze w łonie jej pozostający, tak uświęconym został, że później pan Jezus powiedział o nim iż nie było świętszego nad syna Elżbiety.

3. Takie to wiec spełniała Maryja uczynki miłości bliźniego, jak wszystkich cnót, tak i tej ucząc nas przykładem. Z wyżej zaś przytoczonego, powinniśmy brać bardzo potrzebną naukę, że w jakimkolwiek stanie się kto znajduje, chociażby mu niełatwo przychodziło, powinien wedle możności nieść pomoc bliźniemu, takiej potrzebującemu. Bo oto widzimy, że Maryja ubogą będąc jednak miłosierne uczynki spełniała. W najwyższej kontemplacji zatopiona, jednak z tego powodu ciszę Swego pobytu w Nazarecie przerwała. I nareszcie, chociaż brzemienną była, w długą i trudzącą podróż się udała, byle chorej przynieść potrzebną pomoc, Słowem, nic Jej nie powstrzymało od spełnienia uczynku miłości bliźniego, gdy się do tego sposobność nadarzała. Prośmy Ją, aby i nam łaskę uczynnej miłości bliźniego , gdy się do tego sposobność nadarza, wyjednać raczyła.

Czym najbardziej przenajświętsza Panna dowiodła miłości bliźniego?

Pan Jezus powiedział że najwyższy dowód miłości bliźniego daje ten, kto z tej miłości życie własne poświęca (Jan 15,13).

Patrzmy, że Maryja z miłości bliźnich uczyniła ofiarę jeszcze więcej Ją kosztującą.

1. Święty Alfons utrzymuje, że jak Pan Bóg chciał aby Syn Jego jednorodzony stał się Synem Maryi nie wcześniej, aż Ona da na to przyzwolenie, po które posłał do Niej Anioła przy Zwiastowaniu, tak podobnie chciał, ażeby Pan Jezus nie poświęcał za ludzi życia Swojego, bez zgody na to Maryi. A to dlatego, dodaje tenże święty Doktor, aby z życiem Syna zaofiarowanym zostało i serce Matki.

Święty Tomasz zaś mówi, że każde dziecko jest jakby własnością matki, a więc żeby Pan Jezus mógł zostać poświęconym na śmierć krzyżową za zbawienie świata, potrzeba było aby Matka na to zezwoliła.

Otóż, Maryja na to się zgodziła, bo jak wiemy, Sama w tym celu na własnych rękach zaofiarowała Syna w Świątyni, kiedy jeszcze był dzieckiem.

2. Ale któż z nas i tego nie wie, że Go kochała nie tylko nad życie, lecz że dla uchowania Go od śmierci, byłaby milion razy życie własne poświęciła. Zatem Maryja poświęcając na śmierć Jezusa, a to z miłości ku ludziom, dała dowód miłości bliźnich o tyle większej od tej jakiej by dowodził ten, kto by za drugich życie poświęcił, o ile Syna miłowała więcej od życia własnego. Toteż wyżej już przytoczony święty Alfons powiada, że Maryja boleściami które zniosła przy śmierci Jezusa, dobrowolnie przez Nią zaofiarowanego dla odkupienia ludzi, wysłużyła to, żeby z zasług męki Zbawiciela korzystali ludzie. Tak więc jak Maryja umiłowała bliźnich, oto jaką ofiarą kosztowała Ją ta miłość, i oto co Jej miłości ku bliźnim zawdzięczamy.

3. Od nas najmilsi, co się tyczy obowiązku miłowania bliźniego, Pan Bóg tak wielkiej jak po Matce Swojej, nie domaga sią ofiary. A jednak jakże często przeciw tej cnocie wykraczamy! I nie dość na tym: nam nie tylko trudno zdobyć sią na ofiarę, chociaż niewiele nas kosztującą, gdy takiej wymaga miłość bliźniego, ale nawet wprost krzywdy jego dopuszczają sią niektórzy. Bo niestety są tacy, którzy i na mieniu i na sławie przynoszą drugim uszczerbek, a co najsmutniejsze, i dla dusz bliźnich stają sią powodem wielkiej szkody, albo i zguby.

Mój Boże! to Maryja z miłości bliźniego poświeciła życie Syna, droższego Jej nad wszystko, a my byśmy dla tejże miłości nie mieli zdobywać sią na jakąkolwiek ofiarą, albo nawet stawać sią powodem smutku, lub zguby na duszy bliźniego? O Maryjo, uchowaj nas od tego.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920




SIEDEM BOLEŚCI MATKI BOŻEJ. BOLEŚĆ IV

Im więcej kogoś kochamy, tym bardziej czujemy jego utratę. Ciężkie, krwawe łzy, które dziecię przelewa nad grobem rodziców; ale cięższe, krwawsze Izy, które matka przelewa nad grobem syna swego.

Ach! ale jakaż matka tak syna swego kochała, jak Maryja Jezusa? bo jaki syn bardziej na miłość matki zasługiwał, jak Jezus. Był Jej Synem jedynakiem, był najpiękniejszym, najrozumniejszym, najlepszym Synem między synami ludzkimi, bo był także Bogiem. Przyszedł na świat, aby zapalić we wszystkich sercach ogień miłości, pomyślmy więc, jaki to pożar miłości zapalić musiał w sercu Maryi. Bo jak sama najświętsza Maryja Panna św. Brygidzie objawiła: „Jedno było serce Syna mego i moje.“

Ona była sługą i Matka, Jezus był Bogiem i Synem. Ale cały ten pożar miłości przy męce Chrystusa Pana, zamienił się w morze goryczy. Od tej chwili, gdy po raz pierwszy spotkała się z Synem swoim na śmierć skazanym, dźwigającym krzyż, na górę kalwaryjską.

Najświętsza Maryja Panna sama objawiła św. Brygidzie, że odkąd zbliżał się czas męki Jezusa, oczy Jej ciągle we łzach pływały, myśląc, że wkrótce utracić miała Syna swego, a zimny pot występował na całe Jej ciało panieńskie, rozmyślając męki owe okrutne, którym przytomną być miała! Przyszedł na koniec ów dzień opłakany, w którym Syn Matkę żegnał. Ach! jakie to rozstanie, jakie to pożegnanie być musiało? Zbladła, zadrżała Maryja na pierwsze słowo Syna swego, ból serce Jej ścisnął, i język Jej zdrętwiały oniemiał. Nareszcie zawołała głosem, szlochaniem i łkaniem przerywanym: „Synu mój, tysiące życia dałabym za Ciebie, byłem przynajmniej z Tobą umrzeć mogła. Ale Twoja i przedwiecznego Ojca wola niechaj się wypełni.” Udała się już w późny wieczór do swego mieszkania. Ach! i my pospieszmy do tej Matki naszej, rozważając Jej boleści. Bo tu żywo przed oczyma duszy Jej stanęła cała męka Syna ukochanego. Tu widzi Zbawiciela świata, modlącego się w ogrodzie oliwnym, ów tak ciężki smutek, żal i bojaźń, walkę, widzi pot krwawymi kroplami występujący na czoło Jego. Widzi blask jarzących się pochodni, tłum zbójców, z łańcuchami i powrozami zbliżający się pod zasłoną i milczeniem nocy.

Już się zbliżyli, porywają niewinnego baranka, który żadnego im nie czyni oporu, szarpią, ciasną przez potok Cedron. Słyszy policzek wymierzony w twarz anielską. Widzi jak Go wśród bluźnierstw, przekleństw, naigrywania, bijąc i szarpiąc, wleką od Annasza do Kaifasza, od Piłata do Heroda, a stamtąd na szyderstwo białą szatą przyodzianego, do Piłata z powrotem.

Słyszy skargi żydowskie przeciwko Niemu fałszywie przekładane, a nikt, nikt nie powstaje, aby za najniewinniejszym się ujął, aby dał świadectwo o prawdzie, każdy krok Jego był nacechowany nowym dobrodziejstwem, a wszyscy przeciw niemu powstali, z samych uczniów wybranych, jeden Go zdradził, jeden się Go zaparł. Słyszy Maryja, okropne biczowanie, które ciało kawałkami wydzierając aż do kości przecina. W jednej chwili krew zalewa Syna Jej, widzi Maryja jak łachmany purpury zarzucają na Niego, jak koronę ciernistą wbijają w głowę Jego, jak trzcinę na pośmiewisko, zamiast berła wciskają w ręce Jego! Słyszy na koniec Maryja, to okropne wycie, tylu tysięcy głosów jak piekielny grzmot: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”.

To wszystko Maryja okiem duszy swojej widziała, ale to nie było dosyć, okiem ciała jeszcze widzieć musiała, to co najokropniejszego do cierpienia pozostało. Bo ledwie poranek zaświtał, przyszedł Jan św., ulubiony uczeń do Matki Jezusowej, oznajmiając Jej już wydany wyrok śmierci. Z nim Maryja pospiesza. Ależ któż ukaże im drogę którą Jezusa powiedli? Ach! tu tylko trzeba było spojrzeć na ziemię, i iść za krwawymi śladami, bo droga, którą Chrystus szedł, była jak wstęga czerwona.

Idzie Maryja z Janem św. boczną, krótszą ulicą, aby wyprzedzić Syna swego, i staje czekając, kiedy się przybliży ta bolesna procesja. Już, już się sypią tłumy rozjuszonego żydostwa, bluźniąc i krzycząc, już następują kaci z gwoździami, młotami, powrozami i innymi narzędziami do ukrzyżowania, już słyszy głos trębacza, wywołującego wyrok śmierci Jezusa, a za nim, o widoku straszliwy dla każdego najbardziej nieczułego serca, ale najstraszliwszy dla serca Maryi! widzi Syna swego krwią zbroczonego, od stóp do głów, jakby jedną raną okrytego, dźwigającego ciężki krzyż na ramionach swoich. Jezus krew otarł z oczu swoich, poznała Matka Syna, po znał Syn Matkę, a ten wzrok, to wzajemne poznanie, dwa najdoskonalsze serca, jakie były od początku świata, jakoby jedną strzałą przeszyły.

Nie umarła Maryja z bólu w tej chwili, bo ją Bóg jeszcze na większe zatrzymał cierpienia, ale tysiączna cześć bólu takiego, byłaby wystarczyła aby każdemu innemu śmierć zadać.

Zbliża się Matka do Syna, aby ucałować nogi Jego, aby otrzeć krew z ciała Jego, ale żydzi odpychają Ją, i nie dają przystępu. Maryjo, czy powrócisz płakać w zaciszu izdebki Twojej? Ach nie! Ty idziesz dalej, Ty spieszysz na Kalwarię, Ty chcesz wychylić ten kielich goryczy aż do ostatniej kropelki. Ty chcesz razem z Synem być ukrzyżowaną. Litujmy się i my nad tą boleścią Maryi.

Bądźmy i my towarzyszami Jezusa i Maryi na tej krwawej drodze krzyżowej, znosząc cierpliwie wszelki krzyż, który Bóg na nas zsyła.

Dlaczego, pyta św. Chryzostom w innych boleściach i cierpieniach nie chciał Chrystus Pan mieć żadnego towarzysza, ale w dźwiganiu krzyża chciał być poratowany przez Szymona Cyrenejczyka? Oto dlatego, mówi św. Ojciec, że nam krzyż Chrystusa nic nie pomoże, jeżeli naszego krzyża aż do śmierci dźwigać nie zechcemy.

Ukazał się dnia jednego Zbawiciel siostrze Dionierze, zakonnicy w Florencji, i rzekł do niej: „Pamiętaj o mnie i kochaj mnie, a ja o tobie pamiętać i kochać Cię będę“, a to mówiąc, podał jej bukiet kwiatów, ale pośrodku był krzyż, pokazując, że wszystkie pociechy na tej ziemi z krzyżem złączone być powinny.

Wesoło więc i z radością bierzmy krzyż nasz na siebie. Czy to on się nazywa ubóstwo, czy choroba, czy prześladowanie, czy jakkolwiek bądź inaczej, i spieszmy za Maryją i Jezusem, abyśmy doszli do Ojczyzny naszej z tym znakiem, na którym spełniło się zbawienie świata, i w którym spełni się zbawienie nasze.

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).




Matka Boża Zwycięska

Kult Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej powstał na Wschodzie na ziemiach cesarstwa bizantyjskiego. Wizerunki Madonny, umieszczane na statkach wojennych, wiodły flotę bizantyjską w bój i do zwycięstw.

Najwięcej upowszechnionym typem wizerunków Najświętszej Panny na Wschodzie — była t. zw. ,,Odigitrja“, typ odpowiadający obrazowi Matki Boskiej Częstochowskiej.

Madonna – Odigitrja była opiekunką sił zbrojnych cesarstwa bizantyjskiego, Matką Boską Zwycięską tych czasów.

“Najświętsza Panna Odigitria (Maryja z Dzieciątkiem)”
Mozaika bizantyjska, XII/XIII w., na fasadzie Duomo (Cattedrale di S. Maria Nu, Monreale (PA), Sycylia, Włochy.

Promieniując na zewnątrz, kult Matki Boskiej Zwycięskiej rozszerzył się z czasem na ziemiach ruskich, które uległy wpływom kultury bizantyjskiej. Stąd, w epoce Ludwika Węgierskiego, Jadwigi i Władysława Jagiełły przedostał się do Polski.

Pierwsze przejawy kultu Matki Boskiej Zwycięskiej w Polsce przypadają na czasy, kiedy począł słynąć, sprowadzony ze Wschodu, wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej.

Pierwszy kościół pod wezwaniem Najśw. Maryi P. Zwycięskiej stanął w Polsce za czasów Władysława Jagiełły. Był to, po dzień obecny istniejący, kościół PP. Brygitek w Lublinie, ufundowany w r. 1426 na pamiątkę zwycięstwa pod Grunwaldem.

W formie ostatecznej kult Najświętszej Maryi Panny Zwycięskiej na zachodzie i południu Europy skrystalizował się pod koniec XVI wieku, po pogromie floty tureckiej pod Lepanto i zespolił się ściśle z tajemniczego pochodzenia wizerunkiem Najśw. Panny Śnieżnej z kościoła Santa Maria Maggiore w Rzymie.

Salus Populi Romani w Santa Maria Maggiore, Rzym

Wizerunek ten obnoszono bowiem w uroczystej procesji po ulicach stolicy chrześcijaństwa w dniu bitwy pod Lepanto. Za czasów papieża Liberiusza (352 — 368), pewnej patrycjuszowskiej rodzinie w Rzymie objawiła się Najświętsza Panna i wyraziła swą wolę, aby na wzgórzu, które znajdą pokryte śniegiem, wystawiono kościół pod Jej wezwaniem. W parę dni później, wśród największych upałów, rankiem 5 sierpnia 359 roku, spadł w Rzymie śnieg i białym całunem pokrył wzgórze Eskwilinu. Spełniając wolę Najświętszej Panny, wzniesiono na wzgórzu tym wspaniałą świątynię, pod wezwaniem Matki Boskiej Śnieżnej.

W wiekach następnych przyjęła się także nazwa inna, mianowicie „Santa Maria Maggiore” , „Najświętszej Maryi P. Większej” . Klejnotem nowej świątyni był starożytny obraz Najśw. Panny, przypisywany św. Łukaszowi Ewangeliście, który to wizerunek od wezwania kościoła, nazwano wizerunkiem Najświętszej Maryi P. Śnieżnej.

W dniu bitwy pod Lepanto, 7 października 1571 roku, w chwili gdy połączona flota hiszpańsko – papieska zaatakowała potężną armadę turecką, wyszła z kościoła na Eskwilinie uroczysta procesja różańcowa, na czele której niesiono wizerunek Najświętszej Panny Śnieżnej.

„Obraz Matki Boskiej Śnieżnej, — pisze znakomity mariolog polski O. K. M. Żukiewicz, — obnoszono procesjonalnie przy śpiewie Różańca, a jeśli dodamy jeszcze, że modlitwa różańcowa w tak krytycznej dla chrześcijaństwa chwili, wysłuchaną zo stała, nic dziwnego, że wiara ludów — Różaniec w rękę obrazu Matki Boskiej Śnieżnej włożyła, i odtąd jako obraz Różańcowy chce go uważać”. W ten sposób — zwycięstwo pod Lepanto, dodało nowe szczegóły do dziejów obrazu Matki Boskiej Śnieżnej. Stał się przez nie obrazem i synonimem Matki Boskiej Różańcowej.

Matka Boska Różańcowa, od tego pamiętnego zwycięstwa, będzie uważaną wyrokiem Kościoła, jako Matka Boska Zwycięska. „Matka miłosierna — pisał w encyklice, wydanej bezpośrednio po zwycięstwie, — papież Pius V, — Przyjaciółka pobożnych i całego rodu ludzkiego Pocieszycielka, przyczyniła się u Zbawiciela wieków za tymi, których obciążyły grzechy, a oni nie przestali wołać do Niej, aż wyprosili dnia 7-go października 1571 roku wspaniałe owo nad turczynem zwycięstwo, które nigdy nie powinno być zapomniane.

Matka Boża Różańcowa (jeden z wizerunków)

Zwycięstwo pod Lepanto wywarło olbrzymie wrażenie w całym świecie chrześcijańskim i zadecydowało o upowszechnieniu się kultu Najświętszej Panny Śnieżnej.

W Polsce, wystawionej na ciągły napór ekspansji tureckiej, kult ten przyjął się szybko i szeroko. Obrazy Najśw. Maryi Panny Śnieżnej obok — malowanych na wzór jasnogórskiego — należały od końca w. XVI do najpopularniejszych wizerunków Bogarodzicy w Polsce. Niemal połowa wizerunków Matki Bożej w Polsce, wsławionych cudami i łaskami, to kopie obrazu z kościoła na Eskwilinie w Rzymie.

Zachowany w kościele podominikańskim w Poznaniu obraz nadwornego malarza króla Zygmunta III, — wenecjanina Tomasza Dolabelli (zm. w Krakowie w r. 1650), zespala się również z kultem Matki Boskiej Zwycięskiej. Na brzegu morza, na którego falach wre bój armady chrześcijańskiej z flotą turecką, przedstawił malarz błagalną procesję różańcową. Obraz ten powstał około roku 1621, a więc w pięćdziesięcioletnią rocznicę bitwy pod Lepanto, w czasach, w których naród polski doświadczył szczególnej opieki Najświętszej Panny Zwycięskiej.

Procesja polska – fragment Bitwy pod Lepanto, Tomasza Dolabelli

Ks. Atanazy Kierśnicki w swym kazaniu, wydanym z powodu uroczystości koronacji obrazu Matki Boskiej w Częstochowie w r. 1717 mówi — co następuje:

„Lat temu dziewięćdziesiąt siedem, gdy przed osmanową potencją, do granic naszych zbliżoną we trzykroć sto tysięcy pohańców, zadrżały przedmurza tego fundamenty, gdy pod ludźmi, końmi, mułami, wielbłądami, armatami, stękała ziemia, a po zabitym hetmanie Stanisławie Żółkiewskim, po zabranych w bisurmańskie łyka najznaczniejszych wojownikach, strach powszechny w tęgie lody okował serca koronnych obywateli, na ten czas, Wawrzyniec Gębicki, arcybiskup gnieźnieński, prymas i prorex Rzeczypospolitej, ustawicznie łzami miękczył niby w diament skamieniałe gniewy niebieskie, aż też nocy jednej, w Skierniewicach przez okno pałacowe w niebo patrząc, obaczył w jasności wielkiej Najświętszą Bogarodzicę, na nowiu księżycowym stojącą i głos rzetelny usłyszał: „Nie trać serca Wawrzyńcze! Staram się ja pilnie o Polskę, imieniowi memu przychylną. Syn mój odwrócił od was te plagi, których się obawiasz”.

Słowa kaznodziei wiernie odpowiadają rzeczywistości. Po klęsce pod Cecora, granice Polski były otwarte. Wiadomą zaś było rzeczą, że sułtan Osman II. przygotowuje potężną armię do nowego napadu. Niepewność i przerażenie ogarnęło cały kraj, gdyż Polska, wyczerpana poprzednimi walkami, nie była przygotowana do dalszej wojny. Hetman Chodkiewicz zebrawszy z wysiłkiem 35.000 wojska regularnego i 30.000 kozaków wyszedł naprzeciw nieprzyjaciela i pod koniec sierpnia 1621 roku okopał się pod Chocimem.

W pierwszych dniach września straże polskie dały znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. W parę dni później — blisko półmilionowa armia turecka ścisnęła oblężeniem okopy polskie i rozpoczęły się długotrwałe walki, w których rycerstwo polskie bohatersko odpierało nawałę wroga. W owych to czasach trwogi i oczekiwania zmiłowania Pańskiego, — żył w klasztorze o. o. jezuitów w Kaliszu, ksiądz Mikołaj Oborski. W pierwszych dniach października 1621 r., kiedy pod Chocimem decydowały się losy garści wojska polskiego i z nim całego państwa, ks. Oborski, modląc się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, ujrzał nagle dalekie pola chocimskie, okopy polskie, tysiące namiotów tureckich i nieprzeliczone zastępy nieprzyjaciół. W górze, w świetlanych obłokach, unosiła się w promiennym rydwanie, zaprzężonym w dwa białe rumaki, Najświętsza Panna. Rydwan posuwał się uroczyście z zachodu na wschód.

Kiedy w parę dni potem nadeszła do Kalisza radosna wieść o odparciu ostatniego szturmu i zawarciu zaszczytnego dla Polski rozejmu, ojcowie jezuici, zestawiwszy dnie i godziny, doszli do przekonania, że widzenie ks. Oborskiego uprzedziło bezpośrednio zawarcie rozejmu.

Jak zwycięstwo pod Lepanto zespoliło się ściśle z wizerunkiem Najświętszej Panny Śnieżnej z kościoła na Eskwilinie w Rzymie, — tak pomyślne zakończenie wojny tureckiej w roku 1621, wiara współczesnych związała z wizerunkiem Matki Boskiej Różańcowej z kościoła św. Trójcy o.o. dominikanów w Krakowie. Obraz ten jest wierną i doskonałą kopią obrazu rzymskiego Najśw. Maryi Panny Śnieżnej; ofiarował go dominikanom krakowskim pod koniec XVI stulecia biskup łucki, Bernard Maciejowski, późniejszy pasterz diecezji krakowskiej.

Zwycięstwo pod Chocimiem stanowi moment kulminacyjny w historii kultu Najśw. Panny Zwycięskiej; dlatego szerzej zobrazujemy te czasy i wypadki. Pod Chocimiem umilkły działa i rozpoczęły się wstępne pertraktacje; położenie wojsk polskich było ciężkie, zapasy amunicji wyczerpały się całkowicie, a głód i zaraza przerzedzały szeregi obrońców ojczyzny.

W tych pełnych trwogi i niepokoju chwilach, w dniu 3 października, wyruszyła z kościoła o. o. dominikanów w Krakowie uroczysta procesja błagalna. „Ze szczególną uroczystością i okazałością, — pisze kronikarz klasztoru dominikanów, — odbyła się ta procesja, bo widziałeś w niej żaków szkolnych, sodalisów wszystkich bractw kościelnych z mnogimi chorągwiami i feretronami i z podobnymi wszystkie zakony, całe duchowieństwo świeckie z kanoniki, a celebrował sam J. O. Książę J. Mc. Biskup, prowadzony przez wielkorządcę krakowskiego Stanisława Witowskiego, chorążego łęczyckiego.

Z obu zaś boków duchowieństwa postępowało kilkaset mężczyzn i kobiet z bractwa Różańcowego z gorejącymi świecami. Obraz Matki Boskiej niesiony i otoczony był przez uczniów akademii, jak też braci bractwa Różańcowego i gdy ukazał się przed kościołem (o. o. dominikanów), odezwały się dzwony z wieżyc, dał się słyszeć huk dział z baszt i bram miasta, co zawiadomiło okoliczne włości na kilka mil o tym nabożeństwie.

Podczas tego procesjonalnego pochodu, ani bicie dzwonów, ani huk dział, nie były w stanie przygłuszyć śpiewu zgromadzonych ludzi, śpiewu, co niósł w niebo błagalne modły krakowian o ratunek wiary i ojczyzny. Gdy z tym cudownym obrazem przybyto przed kościół Mariacki, zatrzymała się procesja; na dany znak z wieży, umilkły działa i dzwony; wśród uroczystej ciszy, odśpiewano jeden z psalmów pokutnych, rozpoczynający się antyfoną:

„Nie racz pamiętać o Boże

Ojców naszych przewinienia,

Ani nasze przekroczenia

Błagamy Ciebie w pokorze,

I powstrzymaj ukaranie

Za grzechy nasze o Panie.”

Po tym śpiewie, wróciła procesja do kościoła o. o. dominikanów, a gdy na wzniesionym tam ołtarzu w środku, przy wejściu do prezbiterium postawiono obraz Najświętszej Maryi, zabrzmiała z chóru stara pieśń: „Bogarodzico!” Słuchano z takim uczuciem tej odwiecznej bojowej pieśni naszej, jakoby ją wytrąbywano przed rozpoczynającą się pod Chocimiem walką.

Pobudziła ona wszystkich do serdecznych modłów o wstawiennictwo Najświętszej Panny do Boga, aby w tej walce pobłogosławił orężowi polskiemu. A ta niewysławionego miłosierdzia nasza Matka większe dobrodziejstwo nam u Boga wy jednała, bo powstrzymała walkę z bisurmanami — padła na nich taka trwoga i popłoch, iż sami naglili o pokój i w cztery dni potem, na dniu 7 października stanęły chocimskie traktaty.

Gdy do Krakowa wieść o tym doszła, zdziwieni wszyscy, uznali to za dzieło niewysłowionej dobroci Orędowniczki naszej. Stanisław Lubomirski, wojewoda krakowski, który po śmierci Chodkiewicza hetmanił wojsku i pokój z Turkami zawarł, dał tego świadectwo, opowiadając:

„Już przez sześć dni traktowaliśmy o pokój z Turkami, ale przystać na ich warunki nie można było, bo mniejsza już o stratę, jaką poniosłaby Rzeczpospolita, ale pokój ten byłby hańbiący. Wtem w nocy z 3 na 4-go października, gdym nie spał, bo nieszczęścia ojczyzny sen odganiały ode mnie, a nawet śpiąc czuwałem, objawiła mi się Matka Boska, bo kto by Jej nie rozpoznał po otaczającym Ją świetle z wszystkich barw, od których noc zajaśniała mi jasnością nawet w życiu moim niewidzianą wśród dnia, i usłyszałem od niej to jedno słowo: „WYTRWAŁOŚĆ” .

„Znikła, a ja w zachwyceniu ukląkłem, lecz po tym dopiero odzyskałem wiedzę, co mi czynić należy; podniósłszy oczy, ręce i serce w niebo, złożyłem dzięki Bogu, że mnie niegodnemu tym napomnieniem dał poradę. I dzięki złożyłem Najświętszej Maryi, objawiającej swym pojawieniem, iż ta Jej tylokrotnie nad nami w ubiegłej przeszłości widoczna opieka, i teraz nas nie opuściła. To pojawienie taką ufnością i pewnością mnie natchnęło, że na drugi dzień dałem sułtanowi odpowiedź, że jedynie zapewnienie o dotrzymaniu dawnych umów z Polską — wstrzyma mnie od dalszej wojny, do której prowadzenia mieliśmy… tylko jedną już beczkę prochu w obozie. I tą odpowiedzią tak mu zaimponowałem, iż teraz wielki wezyr Dylawer basza słał nam łagodniejsze warunki, ale ich nie przyjąłem, obstając przy pierwszych, które podałem, a tak po trzydniowych rokowaniach, mając na pamięci święte słowo: Wytrwałość — przywiodłem pogan do tego, że zrobili pokój, jaki sam chciałem” .

W tych to miesiącach walk pod Chocimiem powstała w Polsce następująca modlitwa, doskonale odzwierciadlająca wiarę i ducha owych czasów:

„Bądź pozdrowiona Panno Matko Boga,

Ciebie wzywamy wspomóż zwalczyć wroga,

Ocal nam Polskę w tym srogim frasunku,

Niechaj znów dozna Twojego ratunku!

Przyczyń się Panno, niech z Twojej obrony

Zbawienie będzie dla Polskiej Korony” .

Echem tych wydarzeń są ody ks. Krasuckiego i ks. kanonika Sebastiana Piskorskiego, napisane pod wrażeniem zwycięstwa Chocimskiego, przepojone wiarą w opiekę Najświętszej Panny nad Polską:

„Dzień zwycięstwa, nad pokonaną w walce Turcją,

Obchodzi miasto królewskie, z wielką wystawnością,

Zwleka wór z siebie, a przyodziewa się w purpurę.

I szła wtedy Przejasna, bielsza od śniegów jutrzenka

Na wozie gwiaździstym wieziona po niebie;

Depcąca noc — Bogarodzica, a jednak Dziewica korna

I nieśli obraz, pierwsi w narodzie,

Głosy uwielbień opowiadały Jej chwałę,

Mieszały się z dźwiękiem muzyki…

Obraz dziewicy! Która, oczyma swymi

Spoglądała ku niebu, obejmowała ziemię. Teraz, znowu

Wandalów tyranię, niemotą zapiera usta,

I pieśń rozgłośna leci do Panny Możnej:

Dziewico zniszcz fińską dzicz swawolną, równym odwetu losem!

I tak, jak zginęła potęga turecka, krwią obfitą, plamiącą brzegi Neupaktu,

Spraw, aby i teraz powróciła ci Lechia,

Dawne uroczystości w kornym pokłonie.”

„Od czasu bitwy grunwaldzkiej, — pisze historyk, — aż do zwycięskiej odsieczy, przyniesionej Wiedniowi przez króla Jana, nie było w dziejach Polski wypadku wojennego, który by tyle blasku zlał na oręż polski, ile tak zwana wojna chocimska”… „Ze wszystkich wojen, jakie prowadziła Polska, wojna z Turcją największe budziła zajęcie w Europie, ponieważ Turcja była najpotężniejszym państwem militarnym i najwięcej miała wrogów wśród państw chrześcijańskich”… „Od niepamiętnych czasów nie stawała u progów Polski tak wielka siła zbrojna, nie groziło jej tak wielkie niebezpieczeństwo”…

Do dnia dzisiejszego — kościoły polskie z polecenia papieża Grzegorza XV obchodzą uroczystym nabożeństwem i hymnem „Te Deum“ pamiątkę zwycięstwa chocimskiego, odniesionego za łaską Bogarodzicy.

Po czasy obecne zachowany w kościele o. o. domnikanów w Krakowie i czcią wyjątkową otoczony obraz Matki Boskiej, zespolony z kultem Najświętszej Panny Zwycięskiej, znany jest szeroko pod nazwą wizerunku Matki Boskiej Różańcowej.

Pamiętać jednak należy, że tytuły Matka Boska Różańcowa, Najświętsza Panna Śnieżna lub Większa — są równoznaczne z tytułem Matka Boska Zwycięska. Żywą pamiątką tych czasów, pomnikiem zwycięstwa pod Chocimiem, jest wspaniały kościół wotywny o. o. karmelitów, wzniesiony przez hetmana Stanisława Lubomirskiego w Wiśniczu pod Bochnią i kościół dominikanek, zbudowany na Gródku w Krakowie pod wezwaniem Najśw. Panny Śnieżnej czyli Zwycięskiej, kosztem Anny z Branickich Lubomirskiej, kasztelanowej wojnickiej, matki hetmana Stanisława Lubomirskiego.

Lata wojen moskiewskch, kozackich i szwedzkich były epoką dalszego rozkwitu kultu Najświętszej Maryi Zwycięskiej, czczonej w Polsce także pod imieniem „Mariae terribilis”, „Pani o groźnym obliczu”.

Mówią bowiem wiarogodne źródła, — że w chwilach decydujących dla narodu polskiego, w momentach wielkich niebezpieczeństw, zjawiała się wrogom naszym Ta, co na Jasnej Górze i w Ostrej Bramie jaśnieje — w takim majestacie władzy i mocy, promieniejącym z Jej oblicza, że „Szwedzi, Kozacy i Tatarzy na Jej widok trupem padali”.

W obozach wrogów, szeptem, zbladłymi ustami, podawano sobie wieści o „Pani o strasznym obliczu” , o „Maria Terribilis” .

Maria Terribilis… słodka i łaskawa Pani i Matka dla swego narodu, śmierć i pioruny miała w oczach dla jego wrogów.

Gdy w r. 1648 Bohdan Chmielnicki oblegał Lwów, mieszczanie, przypisując swe ocalenie Najświętszej Pannie, wmurowali w ścianę katedry tablicę dziękczynną, z takim napisem: „Maryję straszną, jak zastęp wojsk uszykowanych, poczuli Tatarzy i Kozacy zbuntowani, a senat i lud lwowski uznaje i kornie wielbi w oswobodzeniu miasta od oblężenia Roku Pańskiego 1648″.

Bezpośrednio po wojnach szwedzkich — stanął w Warszawie kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej, zbudowany przez Jana Kazimierza, jako votum po zwycięstwie nad Szwedami, w miejscu, gdzie obecnie wznosi się Pałac Staszica. Kościół Matki Boskiej Zwycięskiej (S. Mariae de Victoria) księży dominikanów – obserwantów, którzy przy kościele tym posiadali swój klasztor, wzniesiony na miejscu t. zw. „Kaplicy moskiewskiej” . Kaplicę tę zbudował król Zygmunt III w ro ku 1620 jako kaplicę grobową, w której złożono ciała Wasila i Dymitra Szujskich, wziętych do niewoli po bitwie pod Kłuszynem w r. 1611. Prochy Szujskich spoczywały tutaj zaledwie lat piętnaście. W r. 1635 król Władysław IV zezwolił carowi Aleksemu Michajłowiczowi zabrać doczesne szczątki władców moskiewskich.

Powstanie kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej w Warszawie było następstwem ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych w dniach 1 i 8 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej. W ślubach, złożonych 1-go kwietnia, oddał Jan Kazimierz koronę polską w błogosławione ręce Bogarodzicy, jako Królowej Polski. O ślubach z dnia 8 kwietnia, tak mówi współczesny kronikarz lwowski:

„Kiedy w siedem dni po ślubach nadeszła do Lwowa radosna wieść o wielkim zwycięstwie polskim nad Szwedami pod Warką, król udał się do katedry i uczynił votum, że któregokolwiek czasu zwycięstwo otrzyma, tedy w dowód wdzięczności bazylikę pod tytułem Królowej Polski wystawi, po czym uklęknąwszy, jedną z szesnastu na nieprzyjacielu zdobytych chorągwi, — do stóp Najświętszej Panny rzucił” .

Następcy Jana Kazimierza i magnaci polscy przyczyniali się znacznymi ofiarami do rozszerzenia i przyozdobienia kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej w Warszawie, który dopiero za Stanisława Augusta ukończono ostatecznie.

W początkach minionego stulecia kościół dominikanów-obserwantów zaczął chylić się do ruiny. Ponieważ nie było środków na odbudowę, zamieniono w r. 1808 zrujnowany gmach na koszary, a w jedenaście lat później przystąpiono do rozbiórki kościoła i klasztoru.

W r. 1820 Stanisław Staszic wzniósł na tern miejscu wspaniały pałac, który ofiarował Warszawskie mu Towarzystwu Przyjaciół Nauk. Lata rządów Sobieskiego, wypełnione całkowicie tytanicznymi zmaganiami się o całość państwa polskiego i panowania krzyża nad Europą, były epoką ponownego rozkwitu kultu Matki Boskiej Zwycięskiej.

Pamiętnym dla Polski było szczególnie lato 1675 r. Olbrzymia, 300.000 ludzi licząca armia turecko – tatarska, pod wodzą Nuradyna — zbliżała się do Lwowa. Król Jan III Sobieski — z największym wysiłkiem — zdołał zebrać niespełna sześć tysięcy żołnierzy dla osłony Lwowa i całej Rzeczypospolitej.

Wczesnym rankiem 25 sierpnia, podjazdy polskie dały znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Na odgłos dzwonów rzesze wiernych wypełniły kościoły. Na przedpolu miasta rychło zawrzała walka. Przez długie, straszne godziny wyczekiwania, tłumy, pod przewodnictwem królowej Marii Kazimiery modliły się przed wizerunkiem Najświętszej Panny Zwycięskiej w kościele oo. jezuitów, przeświadczone, że jedynie od Niebieskiej Pani narodu — przyjść może ratunek.

Lewe skrzydło polskie, które pierwsze starło się z przyjacielem, pod naporem druzgocącej przewagi wroga — poczęło chwiać się i ustępować w mrok nadciągającej burzy. Gromadzące się od samego rana obłoki — zebrały się nad miastem i wojskiem Sobieskiego w jedną, ogromną, ciemną, nisko płynącą chmurę. W chwili, gdy lewe skrzydło polskie poczęło się cofać, huk i trzask pierwszych piorunów zawtórował grzmotom dział polskich. Równocześnie Sobieski rzucił rezerwy do ataku:

Z okrzykiem „Żyje Jezus! Żyje Maryja!” — ruszyła husaria i chorągwie pancerne, a wraz z masą ludzi i koni — gnała na szeregi tureckie, huraganem pędzona, straszliwa chmura i otwarła nad armią tatarską upusty ulewy, sypała gradem, oślepiała błyskawicami, ogłuszała i przerażała grzmotem nieprzeliczonych piorunów, — a siła wichury obalała jeźdźców. Starcie było krótkie. Armia nieprzyjacielska w popłochu rzuciła się do ucieczki. W ślad za nią ruszyły w pościg chorągwie polskie wraz z sprzymierzeńcem swoim burzą.

Długo tegoż wieczoru biły nad Lwowem dzwony kościelne i brzmiały tryumfalne okrzyki: „Żyje Jezus! Żyje Maryja!” W podziękowaniu i kornym hołdzie dla Najśw. Panny Zwycięskiej, wmurowali mieszkańcy Krakowa w ścianę kościoła Mariackiego, po odsieczy wiedeńskiej, tablicę tej treści:

„W największym dla świata chrześcijańskiego niebezpieczeństwie, gdy do tej znakomitej świątyni Bogarodzicy Przenajświętszej, podczas 40-to godzinnego nabożeństwa, odbywała się uroczysta procesja z Najśw. Sakramentem z kościoła katedralnego, w tym samym dniu, to jest 12 września 1683 roku, Najjaśniejszy Jan III, król Polski, ogromne wojsko tureckie zwyciężył i stolicę cesarską od oblężenia przy pomocy N. Panny uwolnił.

Przed tronem niezmierzonego majestatu i chwały Boga tutaj, pod zasłoną Eucharystii ukrytego, niech każdy pada na kolana, oddaje cześć i składa dzięki. Widzą to bowiem wieki, że za przyczyną Matki swojej ukochanej miłosierdzie nam uczynił i najświetniejszym nad Turkami pod Wiedniem zwycięstwem okazał, jak potężną warownią dla chrześcijańskiego ludu jest ta Najświętsza nieba i ziemi Królowa, a dla nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego jest jakby wojsk zastępy”.

O procesji tej, o której mówi napis na tablicy, opowiada kronikarz krakowski co następuje: „To zwycięstwo, salwujące chrześcijaństwo przy widocznej pomocy Boga, nie tylko przypisać mamy królowi i rycerstwu jego, ale i pobożnym mieszkańcom Krakowa. Nie ma żadnego o tym dubium (wątpliwości), że Kraków wy modlił to zwycięstwo, bo jeżeli wpatrywać się będziemy w zdarzenia owego czasu, to zobaczymy jak modlitwy mieszkańców Krakowa wyjednały łaskę dla całej Rzeczypospolitej.

W dniu, w którym Sobieski stanął pod murami Wiednia, z natchnienia Ducha św. ks. Jan Małachowski, biskup krakowski, wezwał i zgromadził krakowian na uroczystą procesję z kościoła katedralnego do kościoła Maryi Panny “. „Około godziny 8-mej rano, kiedy na polu marsowym rozpoczął się krwawy taniec z nieprzyjacielem Boga i Ojczyzny,, a nasz król w starym kościółku Leopoldsbergu słuchał Mszy św., służąc do niej, a potem komunikując, wtedy w jego stolicy, w świątyni na zamku wawelskim, napełnionej ludem, rozpoczęły się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem błagalne modły. A gdy pod Wiedniem ojciec Marek d’Aviano, stojąc w przysionku kościoła wołał do wojska: Zwiastuję wam w imieniu Stolicy Apostolskiej, że jeżeli macie ufność w Bogu, — zwyciężycie, — w tej samej chwili wychodzący z pro cesją biskup krakowski, stanąwszy we drzwiach katedralnego kościoła, wołał do ludu słowami psalmisty: „Miejcie nadzieję w Bogu, wylewajcie przed Nim serca wasze; Bóg pomocnik wasz na wieki”.

Pomnik Matki Boskiej Zwycięskiej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, ufundowany kosztem znakomitego budowniczego włoskiego, zamieszkałego w stolicy Polski, — Józefa Bellottiego, — jest właśnie pamiątką odsieczy wiedeńskiej i żywym dokumentem kultu Najśw. Panny Zwycięskiej.

O szerokim upowszechnieniu się czci dla Najśw. Panny Maryi Zwycięskiej w czasach panowania Sobieskiego, świadczy wymownie szereg ówczesnych modlitw i pieśni, których twórcy szczególny nacisk położyli na momenty walki w obronie ojczyzny i Kościoła, na momenty zwycięstwa.

Tak np. w „Godzinkach” czytamy: „Witaj Jutrzenko rano powstająca, Tyś swą nogą skruszyła łeb smokowi, Tyś pyszne starła rogi turczynowi, Tyś Jasną Górę płaszczem okrywała gdy ją potęga szwedzka dobywała”.

U schyłku dawnej Rzeczypospolitej, w r. 1756 —- wzniósł Mikołaj Dębowski, w Kamieńcu Podolskim — wspaniały w pomyśle, pomnik Najśw. Panny Zwycięskiej. Pomnik ten, zamykający epokę wojen polsko – tureckich, tworzy posąg Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny, ustawiony na szczycie wyniosłego minaretu, zbudowanego przy dawnej katedrze z XVII wieku przez Turków — po zdobyciu Kamieńca i zamienieniu świątyni katolickiej na meczet.

Kult Najśw. Maryi Panny Zwycięskiej odrodził się i wzbogacił nowymi wartościami — we Francji w XIX wieku, kiedy to w r. 1836 powstała przy kościele pod tym wezwaniem w Pa ryżu, potężna organizacja religijna, mająca na celu odrodzenie moralne kraju, założona pod sztandarami Tej, „która starła głowę węża”.

„Maryję — mówi jeden z pisarzy kościelnych — Duch św. w trzech przedstawia nam obrazach: księżyca, słońca i wojska uszykowanego do boju: „Piękna jako księżyc, wybrana jako słońce, ogromna jako wojsko uszykowane porządnie” (Pieśń VI. 9).

Maryja jest straszna dla wrogów Jezusa, Ona bowiem broni nas od dwóch nieprzyjaciół: od nas samych, czyli od miłych nam wewnętrznych namiętności, od wrogów złośliwych, podstępnych, jakimi są szatani.

Matka Zwycięska dla pokonania namiętności sprowadza dla nas łaski, by nam zapewnić zwycięstwo nad mocami ciemności, ofiaruje nam wszechwładną swą opiekę, a swym wstawiennictwem rozbraja gniew Boga.

Bóg wybrał Maryję aby pokonała anioła pychy. „Pogromicielstwo szatana Bóg oddał w ręce Maryi, a przez to Niepokalana jest znakiem pewnego zwycięstwa. Zwracając się w raju do węża, którym szatan posłużył się jaka swym narzędziem, a przez niego do samego szatana, rzeki Bóg: „Położę nieprzyjaźń między tobą a niewiastą, między nasieniem twoim, a nasieniem jej, ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jej”. (Genez. III. 15).

Nakreślając w ten sposób drogę współudziału Maryi w dziele Odkupienia, Bóg sam nadał jej tytuł pogromicielki szatana, zła, tytuł Maryi Zwycięskiej.

Walka ze złem, panoszącym się w życiu współczesnym, przyświecała proboszczowi parafii Matki Boskiej Zwycięskiej w Paryżu, ks. M. Dufriche – Desgenettes, twórcy arcybractwa Niepokalanego i Najświętszego Serca Marji. Istniała w Paryżu parafia prawie nieznana, nawet większej części jej mieszkańców. Znajdowała się ona w centrum miasta, między Palais Royal a Giełdą, w otoczeniu teatrów i innych miejsc rozrywek. Jest to dzielnica handlowa, a zarazem dzielnica zbrodniczych rozkoszy i namiętności, gdzie wszechwładnie panują zmysły. Kościół parafialny tej dzielnicy, poświęcony Najśw. Pannie Zwycięskiej, był prawie zawsze pusty, nawet w dnie największych uroczystości religijnych. Taką była parafia powierzona ks. Desgenettes. Przez cztery lata biedny proboszcz, wszelkimi siłami starał się nawrócić choć kilka dusz do Boga, jednak bezskutecznie. Głęboko tym zasmucony i zniechęcony, zamyślał już porzucić ten niewdzięczny posterunek, gdy oto pewien niezwykły wypadek wzbudził w nim otuchę i dodał mu sił. Dnia 3-go grudnia 1836 roku, w dzień św. Franciszka Ksawerego, stroskany swym niepowodzeniem proboszcz, odprawiał mszę św. przed ołtarzem Matki Boskiej. Po „Sanctus”, usłyszał wewnętrzny głos, który mu mówił: „Poświęć swą parafię Niepokalanemu Sercu Maryi“… Spokój i otucha od razu wstąpiły w serce kapłana. Powróciwszy po mszy św. do domu, ks. Desgenettes zajął się zaraz opracowaniem statutu arcybractwa Najświętszego i Niepokalanego Serca Maryi dla nawracania grzeszników.

Kilka dni później władza kościelna zaaprobowała przedłożony jej statut i w dniu 11 grudnia odbyło się pierwsze zebranie organizacyjne. Zapowiadając je z ambony, czcigodny proboszcz nie spodziewał się, aby sprawa ta zainteresowała większą gromadę wiernych. Jakież było jego zdziwienie, gdy wszedłszy wieczorem na salę zebrań — ujrzał tam do pięciuset osób, przeważnie mężczyzn. Kto ich przyprowadził lub przynajmniej powiadomił? Większość zgromadzonych nie wiedziała dokładnie w jakim celu zostało zwołane to zebranie. Wyjaśnienie proboszcza o zadaniach bractwa, wywarło wielkie wrażenie na słuchaczach. Na zakończenie odmówiono wspólnie w podniosłym nastroju litanię do Matki Boskiej, akcentując szczególnie wezwanie — „Ucieczka grzeszników — módl się za nami” — które powtórzono trzy krotnie. Sprawa była więc zapoczątkowana wyjątkowo pomyślnie.

Świątobliwy proboszcz, chcąc się jednak upewnić, czy pomysł założenia bractwa był istotnie dziełem natchnienia niebios, błagał Boga o znak widoczny, mianowicie o nawrócenie grzesznika, starca stojącego nad grobem, który już kilkakrotnie odmówił przyjęcia proboszcza, gdy ten zgłaszał się do niego. Bóg wysłuchał swojego sługę. W parę dni później starzec ów przyjął z radością kapłana i z głęboką skruchą powrócił na drogę wiary.

W ślad za tym, coraz to nowe łaski dodawały otuchy proboszczowi: Wielu grzeszników zmieniło zupełnie życie, obojętni religijnie — zaczęli coraz częściej nawiedzać kościół, uczęszczać regularnie na mszę św. i przystępować do św. sakramentów — i wkrótce parafia Najświętszej Panny Zwycięskiej należała do najgorliwszych w Paryżu.

Najświętsze Serce Maryi otworzyło źródło łask dla skruszonych grzeszników. Arcybractwo Najświętszego i Niepokalanego Serca Maryi objęło nie tylko parafię — ale wkrótce rozszerzyło się na Francję i cały świat katolicki. W ten sposób kościół Najśw. Panny Zwycięstwa stał się jedną z najwięcej znanych świątyń. W chwili śmierci swego założyciela bractwo liczyło dwadzieścia milionów członków. Tak więc katolicka Francja, zjednoczona pod sztandarami Najświętszej Panny Zwycięskiej, podjęła walkę ze złem, z niemoralnością, zatruwającą dusze i niszczącą siły i odporność narodu.

***

W trzechsetletnią rocznicę klęski pod Cecora, — przerażenie, groza, w następstwie klęsk,— ogarnęły znowu dusze polskie. Wróg wtargnął w granice państwa i parł naprzód. I jak w ro ku 1621, jak w czasie najazdu szwedzkiego i walk za Jana III, z odmętów klęski i rozpaczy uratowała nas opieka Najświętszej Panny Zwycięskiej.

W dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 1920 roku, u samych wrót stolicy załamała się fala bolszewickiego uderzenia i rozpoczął się szybki jej odpływ.

Ciałem stały się wówczas słowa Najświętszej Panny wypowiedziane do świątobliwej Wandy Malczewskiej (zmarłej w roku 1896). Piętnastego sierpnia 1873 r. ukazała się Wandzie Królowa Korony Polskiej w całym majestacie. W olśniewającej jasności, na tronie z chmur pozłocistych widnieje Ona, Królowa, w sukni białej z trzema różami pąsowymi w ręku. Błękitny płaszcz spływa z ramion, stając się błękitem nieba; na głowie biała zasłona, pod nogami jasny księżyc, dwanaście gwiazd ponad głową. Na piersiach serce płomienne z napisem: „Jam Matka pięknej miłości i nadziei świętej”. Wokoło anioły niby tuman skrzący, a u stóp tronu wszyscy święci polscy, klęczą w adoracji, w niemym dziękczynieniu…

W pokorze swej Wanda zapytuje się w duszy Matki Najświętszej, skąd przyszło zjawisko tak piękne, niespodziane. I głos wewnętrzny odpowiada jej natychmiast: „Dzień dzisiejszy (15 sierpnia) będzie uroczystym świętem moim i Polski, gdy Polska znów wolną będzie… W tym dniu naród mój odniesie świetne zwycięstwo nad wrogiem”.

Podobne widzenie miała Wanda Malczewska w Wielki Piątek 1872 r. Usłyszała wówczas następujące słowa: „Skoro Polska otrzyma niepodległość, to niedługo powstaną przeciw niej dawni gnębiciele, aby ją zdusić, ale Moja młoda armia, w Imię Moje walcząca, pokona ich, odpędzi daleko i zmusi do zawarcia pokoju. Ja jej dopomogę”…

Spełniły się prorocze słowa bohaterskiego księdza – kapela na Ignacego Skorupki, którymi na kilkanaście dni przed swą śmiercią na polach pod Osowcem, krzepił w odwrocie i klęsce dusze żołnierskie:

„Najświętsza Panna, Patronka i Królowa ludu polskiego nie dopuści, aby naród miał zginąć, lecz Ona to modlitwą swą i prośbą uzyska u Boga łaskę cudu… 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, Polacy przestaną się cofać i rozpoczną się dni tryumfu polskiego” .

W mistycznym różańcu, wiążącym losy Polski z orędownictwem Pani Wszechświata przybyło jeszcze jedno ogniwo: Cud nad Wisłą.

W dziewiątą rocznicę bitwy pod Warszawą, podjęto na Pradze, na cmentarzu kamionkowskim roboty, około wzniesienia na miejscu dotychczasowego kościółka drewnianego, — monumentalnej świątyni Matki Boski Zwycięskiej.

Cmentarz na Kamionka, ze względu na wspomnienia z miejscem tym związane, nadawał się szczególnie jako teren pod budowę świątyni, mającej upamiętnić zwycięstwo z r. 1920. Na polach Kamionka odbyła się w dniu 5 kwietnia 1573 ro ku, po śmierci ostatniego z Jagiellonów, Zygmunta Augusta, pierwsza elekcja króla polskiego. W ostatnich dniach lipca 1656 r. pod szańcami Pragi i Skaryszewa, na terenie wsi Kamion i Targowe stoczono trzydniową, krwawą bitwę, pełną bohaterskich momentów w obronie stolicy.

Wieś Kamion spłonęła w czasie walki, ocalał jednak na swym cmentarzu, choć mocno nadrujnowany kościół parafialny. Część poległych w tej bitwie znalazła na cmentarzu kamionkowskim miejsce wiecznego spoczynku. Tutaj złożono także ciała obrońców Pragi i ofiar rzezi z dnia 4 listopada 1794. Na cmentarzu tym spoczywają również żołnierze polscy, polegli w bitwie pod Grochowem w dniu 25 lutego 1831 r. W tragicznych dniach sierpnia 1920 r. cmentarz na Kamionku tworzył odcinek przedpola bitwy o stolicę.

Kościół Matki Boskiej Zwycięskiej na historycznym cmentarzu kamionkowskim stanie jako votum za odzyskaną niepodległość i ocalenie ojczyzny w r. 1920. Fakt ten obudzić winien zainteresowanie i ofiarność nie tylko stolicy — ale i całego kraju. Niechże ten kościół stanie się pomnikiem wdzięczności Polski dla Niebieskiej Pani Narodu, której orędownictwo wyjednało nam zmartwychwstanie i ocalenie — a zarazem „arką przymierza”, zespalającą chwilę bieżącą z pełną chwały przeszłością.

Niechże z kościoła tego, jak z paryskiej świątyni Matki Boskiej Zwycięskiej — promienieją łaski i biją źródła odrodzenia moralnego narodu, albowiem „biada narodowi grzesznemu, ludowi nieprawością obciążonemu, nasieniu złemu. Ziemia wasza spustoszona, miasta wasze ogniem popalone, krainę waszą przed wami cudzoziemcy pożerają i spustoszeje jako w zburzeniu nieprzyjacielskim”… (Is. I, 4, 7).

Źródło: Matka Boska Zwycięska. Warszawa : Komitet Budowy Kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej, [1929] (fragmenty).

Obraz: Ognissanti (Florence) – Madonna d’Alba Chapel [CC BY 3.0]




Oddaj Matce Bożej swoje dziecko

Ks. Aleksander Woźny

Nie podejmuj się wychowywać dziecka sama, bo możesz pozbawić dziecko tego, co jest u niego piękne. Przecież nie możesz umieć wszystkiego, co do wychowania jest potrzebne.

Nawet gdybyś była profesorem psychologii, jeszcze nie wiedziałabyś wszystkiego i nie mogłabyś wziąć na siebie całej odpowiedzialności. Najlepiej więc zrobisz, gdy oddasz swe dziecko na wychowanie Matce Bożej. 

Szczególne miejsce w koncepcji wychowawczej ks. Aleksandra Woźnego zajmuje praktyka oddania przez rodziców dziecka Matce Bożej. Nie oddania go pod opiekę Maryi, lecz oddania w pełnym sensie, całkowicie, na własność. Nie chodzi tu też o gotowość zrobienia czegoś niezwykłego dla uczczenia Maryi, lecz raczej o gotowość przyjęcia Jej wielkiego daru dla nas i naszego dziecka.

Myśl o oddaniu dziecka Matce Bożej może wydawać się zrazu zaskakująca. Sam Autor w pierwszym zdaniu poświęconej tej sprawie nauki stwierdza: „Trudno nam często to zrozumieć”. W istocie rzeczy nie chodzi tu jednak o nic innego, jak o pełną realizację zobowiązań wynikających z ochrzczenia dziecka. Chrzest, o który proszą rodzice, jest przecież oddaniem dziecka Bogu, wyborem Boga, a wyrzeczeniem się zła i tego, co do zła prowadzi – przede wszystkim egoizmu i pychy.

Pozornie trudna droga oddania dziecka Maryi, a przez Nią Bogu, okazuje się dla tych, którzy na nią wchodzą, drogą najprostszą i najpewniejszą. Dla tych, którzy się jej lękają, ważne jest najpierw nieodrzucanie jej z góry, niezamykanie jej przed sobą. A potem ważny jest pierwszy krok – wejście z pomocą Bożą na tę drogę. Doświadczenie uczy, że staje się ona z czasem coraz łatwiejsza, jaśniejsza i bardziej oczywista. Jest wielu szczęśliwych z tego, że tą drogą w wychowaniu swych dzieci poszli; nie ma z pewnością nikogo, kto by tego żałował.

Naukę ks. Woźnego o oddaniu dziecka na własność Matce Bożej podajemy w formie skróconej, według zapisu dokonanego „na żywo” przez słuchaczy konferencji.

To, co powiem, jest rzeczą bardzo ważną, lecz trudno nam to często zrozumieć…

Miłość jest najważniejszą cnotą. Człowieka można kochać prawdziwie tylko przez Boga. Tak jest naprawdę.

Od kogo może grozić twemu dziecku – obojętnie czy ma rok, 5 lub 19 1at albo jeszcze się nie narodziło – największe niebezpieczeństwo? Od ciebie jako matki. Jeśli ktoś obcy będzie twe dziecko namawiał do złego, to dziecko może się oprzeć. Jeśli zły duch będzie je kusił, to choć raz i drugi upadnie, ale potem się dźwignie. Lecz jeśli to będzie pokusa od ciebie, trudno mu będzie uwierzyć, że namawiasz do złego i pójdzie za tym…

Kiedy takie niebezpieczeństwo grozi dziecku z twojej strony? Jeśli więcej niż swoje dziecko będziesz kochała siebie. Jeśli nie będziesz umiała obchodzić się z duszą twego dziecka, możesz je tak wypaczyć, wyrządzić dziecku taką krzywdę, że nie będziesz już w stanie jej naprawić.

Jeśli szczerze popatrzysz w siebie, to po czasie przyznasz, że największą krzywdę swemu dziecku wyrządziłaś sama. Nie chciałbym cię oskarżać, ale ci serdecznie współczuję… Znam wiele starszych matek, które to teraz przyznają.

Twoje zaślepienie pochodzi z miłości własnej. Powinnaś się koniecznie wyrzec siebie. Pan Bóg dał ci prawo do dziecka, ale ty sama możesz ze swoich praw zrobić najgorszy użytek. Pozory mogą być inne, ale na dnie duszy będziesz miała siebie na myśli. Choć masz do twego dziecka prawo, chciej z niego dobrowolnie zrezygnować. Oddaj twe dziecko Matce Bożej i proś, aby Ona oddała je Panu Jezusowi. Może ty już wypaczyłaś charakter twego dziecka, ale Ona to zmieni i takie już „naprawione”, wychowane, „umyte i uczesane”, odda Panu Jezusowi.

Nieraz spotkałem w życiu takie dusze, które były nieskalane miłością własną. Domyślałem się słusznie, że były one przez swe matki już w łonie oddane Matce Bożej. Bo ziemska matka tak swego dziecka wychować nie potrafi.

Gdy oddasz swe dziecko Matce Bożej, nie ma niebezpieczeństwa, że będziesz kochać nie je, lecz siebie.     Jeśli oddasz prawdziwie swe dziecko Matce Bożej, pozostaną ci obowiązki, ale nie prawa… Nie lubisz, jak ktoś obcy wtrąca się do twego dziecka. Gdy mu ktoś zwróci uwagę, to się obrażasz. To jest miłość własna. Teraz masz się do swego dziecka odnosić tak, jak do dziecka nie twojego, tylko do dziecka Najświętszej Maryi Panny: z pieczołowitością i uszanowaniem. Przedtem zdawało ci się, że przed nikim nie odpowiadasz za swoje dziecko. Teraz wiesz, że odpowiadasz przed Matką Bożą.

O ile dziecko jest już na tyle rozumne, powiedz mu to jasno i otwarcie, że jego Matką jest teraz Matka Boża. To będzie dla twego dziecka wielkim przeżyciem, gdy je zaprowadzisz przed ołtarz i powiesz mu to szczerze. Powtarzaj mu to często…

Jeśli zaczniesz wprowadzać to w życie, przekonasz się sama, zadziwisz. Będziesz widziała u dziecka wielkie zmiany, choć może zechce ono je przed tobą ukryć. Tym większe będzie twoje zwycięstwo… Przekonasz się, że Matka Boża wszystko może. Także to, czego ty byś nie potrafiła. Zrozumiesz, oddając je Matce Bożej, że okazałaś swemu dziecku największą miłość i kiedyś ze spokojem będziesz mogła zamknąć oczy w przekonaniu, że dzieci twe nie są sierotami, ale mają Matkę…

Wiem, jak trudno się przełamać i tak prawdziwie oddać swe dziecko na własność Matce Bożej. Chciałbym ci w tym pomóc, wykazując jak wielkie dobra wynikają z tego dla twego dziecka. Drugiego takiego dziecka, jakim jest twoje, nie ma na świecie i nie będzie do końca świata. „Ona myśli, że takiego dziecka jak jej nie ma na świecie” – mówią ludzie przeczulonym matkom. Ale to jest prawda! Jak nie ma dwóch równych listków na drzewie, dwóch równych ludzi na ziemi ani w niebie, tak nie ma dwojga równych dzieci. Wcale nie jesteś w błędzie, kiedy mówisz, że drugiego takiego dziecka jak twoje nie ma, nie było i nie będzie. Oczywiście nie możesz tego przypisywać sobie. Tylko Pan Bóg jest zdolny do tak indywidualnego traktowania ludzi.

Matka chce swoje dziecko tak ociosać, jak sobie wymarzyła i wymyśliła na wzór jakiegoś innego dziecka, a tymczasem Bóg chciał inaczej. Ty sama masz przecież umysł i serce ograniczone. Gdy swoje dziecko oddasz zupełnie pod wpływ Matki Najświętszej, możesz być pewna, że będzie ono wychowane i potraktowane zupełnie indywidualnie, będzie jedno na całym świecie.

Gdy matka ma więcej dzieci, to uczy się nie tylko na pierwszym, ale i na trzecim, i na piątym. Każde bowiem dziecko jest inne; nawet bliźnięta urodzone tej samej godziny i wychowane w tych samych warunkach są różne. Ale to tylko Bóg umie sprawić, że każdy ma coś indywidualnego, innego. Nam się często wydaje, że to jest ładne, gdy wszyscy są równi, równo umundurowani. A to wcale nie jest ładne. Tylko my nie umiemy dać nic innego, nowego.

Nie podejmuj się wychowywać dziecka sama, bo możesz pozbawić dziecko tego, co jest u niego piękne. Przecież nie możesz umieć wszystkiego, co do wychowania jest potrzebne. Nawet gdybyś była profesorem psychologii, jeszcze nie wiedziałabyś wszystkiego i nie mogłabyś wziąć na siebie całej odpowiedzialności. Najlepiej więc zrobisz, gdy oddasz swe dziecko na wychowanie Matce Bożej. Wtedy Ona, zostawiając ci to dziecko, będzie dbała o to, byś ty jak najlepiej to Jej dziecko wychowała. Ona ma na to najróżnorodniejsze sposoby: może ci dać dobrą książkę do ręki, więcej cierpliwości, podsunie dobre myśli… Ile znajdzie środków, abyś ty umiała coraz lepiej to Jej dziecko wychować!… Otrzymasz na pewno natchnienie i będziesz wiedziała, co i jak zrobić.

Wychowanie człowieka to coś bardzo delikatnego. Chodzi o to, by nie stosować do wszystkiego jednakowych, szablonowych metod, form wychowawczych. Każde dziecko ma inny temperament, inny sposób reagowania i podejścia do ludzi – a matka nie uwzględnia w wychowaniu jego indywidualności, stosuje przymus. Tymczasem tak jak słabo rośnie trawa przyciśnięta cegłą, tak samo wypacza się charakter dziecka pod przymusem.

Kiedy ktoś przyjdzie do spowiedzi i wyzna grzechy ustalonymi formułami, według szablonowego rachunku sumienia, słowami, którymi spowiada się wielu ludzi, można by być skłonnym dać mu również szablonową naukę… Ale gdy zapytam wpierw Matkę Bożą, co mam takiemu człowiekowi powiedzieć, to zawsze powiem potem coś takiego, co najbardziej do niego pasuje, czego jeszcze nikomu nie powiedziałem. Tak samo i ty: masz się pytać Matki Bożej, czego Ona chce i co masz dziecku powiedzieć. Wtedy przyjdzie ci taka myśl, której jeszcze nigdy nie miałaś. Będziesz wychowywać swoje dziecko pod natchnieniem Matki Najświętszej.

Największe niebezpieczeństwo ze strony matki grozi dziecku przez to, że chce ona mu narzucać swoją własną wolę. A dziecko buntuje się, zwłaszcza gdy dorasta, gdyż ma też swoje pragnienia i nie lubi przymusu. Gdy oddasz Matce Najświętszej swoje dziecko – jest ono prawie zabezpieczone przed twoim przymusem.

Nie myśl, że to wychowanie przez Matkę Najświętszą będzie zbyt łagodne. Ty byś już nieraz powiedziała: „A zrób, jak chcesz!” Tymczasem Matka Najświętsza powie ci wtedy: „Nie możesz tak mówić. Nie wolno ci ustąpić. Ja cię tu postawiłam na straży”.

Jeżeli dziecko będzie czuło, że za tobą stoi Matka Najświętsza, nie będzie się buntować. Tak że twoja powaga wcale na tym nie straci, ale przeciwnie – zyska.

Chciałbym ci powiedzieć o takiej matce, której proces beatyfikacyjny już się rozpoczął. To matka św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Kiedy umierała, zostawiła Tereskę w wieku pięciu lat. Zdawało się: biedna sierota bez matki. Ale przez to, że matka oddała Bogu wszystkie dzieci, z nieba dobrze wychowała swoje dziecko (Rodzice św. Teresy Ludwik i Maria Azelia Martin zostali beatyfikowani).

Czy ty możesz zagwarantować swemu dziecku, że zdążysz je wychować? Że nie umrzesz wcześniej, nim je wychowasz? Jeśli dasz Matce Bożej swobodną rękę w wychowaniu twego dziecka, to masz i możesz liczyć, że jak ciebie nie stanie, Ona sama dziecko ci wychowa i sprawi, że kiedyś razem z nim będziesz mogła chwalić Boga.

Źródło: Parafia pw. Maryi Królowej w Poznaniu : https://www.parafia-maryi-krolowej.poznan.pl/e-ambona/artykuly/140-ks-aleksander-wozny-oddaj-matce-bozej-swoje-dziecko

Ilustracja: Domenico Ghirlandaio, Matka Boża Miłosierna, 1472 r.




Cnoty Maryi: wdzięczność

Brak tej cnoty pomiędzy nami, bo w sercach naszych brak Miłości Bożej.

Te serca twarde są i nieczułe, zimne i oschłe względem Boga; nic zatem dziwnego, że słodki zapach wdzięczności nie może z nich unosić się ku Niebu.

Jakie na to lekarstwo? Kochajmy Boga! to środek jedyny; usiłujmy kochać Pana JEZUSA! Od tego wszystko zależy. Niezawodnie Jego Miłość święta ogarnie serca nasze, jeżeli to Słowo Przedwieczne dla nas Wcielone, jeśli Zbawiciel nasz stanie się przedmiotem częstych rozmyślań naszych.

Czyżby kochać Go trudno było tym, którzy mają Wiarę? On jest Bogiem naszym, drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, On jest Synem najmilszym Ojca Przedwiecznego, dla nas na ten świat zesłanym, On się stał człowiekiem dla nas, dla nas umarł na krzyżu, On nam zesłał Ducha Świętego, On Matkę Swoją naszą Matką, uczynił, i Samego Siebie najzupełniej nam oddaje w Przenajświętszym Sakramencie; i w obecnej chwili, gdy to czytamy, w niebie koronuje mnóstwo dusz, które wierne były Mu na ziemi, i dla nas także w Królestwie Swoim wieczną chwałę przysposabia. Jego hojność dla nas, dowody Jego Boskiej szczodrobliwości niezliczone są i niepojęte. Nikt ich liczby nie dojdzie, nikt nie rozumie ich wielkości. Raz jeszcze powiedzmy: czyżby kochać Go było trudno? Kochajmy i usiłujmy pomnażać w sobie miłość JEZUSA, a droga świętości, droga zbawienia stanie się dla nas łatwą, i wdzięczność wynikać będzie naturalnie z serc naszych, jak promienie światłości wynikają ze słońca. Zacznijmy od tej chwili wielbić Boga naszego dziękczynieniem gorętszym, żałujmy dotychczasowej oziębłości naszej, zapomnienie nasze wynagradzajmy Panu JEZUSowi, wynagradzajmy za siebie i za drugich, a błogosławieństwo Boże z nami będzie.

Syn Boży, stawszy się człowiekiem dla miłości narodu ludzkiego, przyszedł na ziemię, aby nas nauczyć jak wielbić mamy Ojca naszego w niebiosach. Pan nasz JEZUS Chrystus jest Zbawicielem naszym, Ofiarą poświęconą dla odkupienia naszego, lecz jest także Mistrzem i wzorem najświętszym, który naśladować winniśmy, o ile za łaską Jego zdołamy, w naszej słabości niezmiernej. Najmiłosierniejsze Serce JEZUSA, litując się nad nami, chciało pod każdym względem zastąpić nędzę naszą, a widząc, jak niezdolni jesteśmy godnie dziękować Bogu za Jego łaski, widząc też, jak często zaniedbujemy tę najświętszą powinność dziękczynienia, Serce to przenajdroższe stało się za nas dziękczynną ofiarą w Przenajświętszym Sakramencie, a oprócz tego w Ewangelii świętej podało nam wiele przykładów, które powinny być dla nas wszystkich najwymowniejszą, najskuteczniejszą wdzięczności nauką.

Gdy jeszcze był zamknięty w żywocie Panieńskim Przenajświętszej Matki Swojej, Zbawiciel pobudza Niepokalaną Dziewicę do zaśpiewania owej pieśni dziękczynnej, którą ustawicznie powtarza Kościół święty, gdy na wszystkich krańcach świata śpiewa: „Magnificat“. Wielbi dusza moja Pana! Zaledwie Boskie Dzieciątko JEZUS na świat zawitało; zaraz Aniołom swoim rozkazuje, aby pieśń uwielbienia i wdzięczności zanucili ziemi śpiewając hymn dziękczynny: „Gloria in excelsis Deo“. Chwała na wysokości Bogu! Później, w dalszym życiu swoim, gdy już Odkupiciel Boski jawnie rozpoczął lud Swój nauczać, prawie zawsze przed spełnieniem cudów, które tak licznie rozsiewał na ziemi, wznosił najpierw dziękczynienie ku Ojcu Swemu w Niebiesiech. I tak na puszczy, gdy chciał nakarmić głodną rzeszę, wziął JEZUS chleb, dzięki uczyniwszy rozdał siedzącemu ludowi pokarm cudownie rozmnożony. Gdy stanął nad grobem Łazarza, aby wskrzesić umarłego przyjaciela swego, JEZUS podniósłszy oczy Swe w górę, rzekł: Ojcze, dziękuję Tobie żeś Mię wysłuchał! Gdy przy ostatniej wieczerzy chciał nam zostawić wiecznie trwającą pamiątkę Swój miłości w ustanowieniu Eucharystii Przenajświętszej, cóż uczynił Pan JEZUS? Oto podniósłszy Boskie Swe oczy, wziął chleb, a dzięki uczyniwszy, łamał, rozdawał i mówił: Bierzcie a jedzcie, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane, to czyńcie pamiątkę Moją. Więc ostatnia Jego nauka jeszcze nas pobudza do wdzięczności, ostatni dar Jego, dar przenajdroższy jest Boską Eucharystią, Ofiarą dziękczynienia! O jakże to nas przekonywać powinno, że Pan JEZUS w miłosierdziu swoim od nas biednych i nędznych żąda hołdu wdzięczności, a że nie jesteśmy zdolni zdobyć się na dziękczynienie godne boskiego Majestatu, dlatego więc Zbawiciel chce aby w Kościele Bożym ofiara Mszy św. nieustannie odprawianą była; jako sam objawić raczył Św. Brygidzie: „Ciało moje codzienne poświęcane bywa na ołtarzu, aby ci, którzy Mnie miłują, częściej na dobrodziejstwa Moje wspominali.“

Ta, której życie było najdoskonalszym odbiciem i naśladowaniem przenajświętszych doskonałości JEZUSA, Niepokalana Maryja Dziewica, daje nam także wzór najpiękniejszy wdzięczności i dziękczynienia, które w Jej sercu przeczystym nie ustawało nigdy. Święci pisząc o tej Świętych Królowej, opowiadają, nam, że Niepokalana Dziewica nieprzerwane dzięki składała Bogu, a nie chcąc, aby zwykłe stosunki towarzyskie odwracały Ją od tego, osobom, które Ją witały, odpowiadała: Deo gratias! „dzięki niech będą Bogu!“ – i stąd to powstał wśród pierwotnych Chrześcijan zwyczaj witania się następującymi słowy: Benedicamus Domino: „Błogosławmy Panu!“ Na co odpowiadano: Dzięki niech będą Bogu: Deo gratias! Święty Augustyn nazywa to słowo najkrótszą, lecz najpiękniejszą modlitwą.

Ale powróćmy do Przenajświętszej Dziewicy, tej mistrzyni doskonałości wszelkiej. Zaledwie w kilku miejscach Ewangelia święta przytacza słowa wymówione przez Tę, którą Kościół Boży Stolicą mądrości nazywa; lecz w tej małej słów liczbie znajdujemy ową pieść cudowną: Magnificat , która jest najpiękniejszym wyrażeniem wdzięczności, przez Ducha Świętego natchnionym i wyśpiewanym ustami Niepokalanej Dziewicy.

W życiu Najświętszej Maryi Panny – objawionym wielebnej Maryi z Agreda, zakonnicy Franciszka Serafickiego, czytamy, że Niepokalana Dziewica tak pilną była w oddawaniu Bogu hołdu wdzięczności, iż nieustannie dziękowała Panu nie tylko za łaski Jej samej udzielone, lecz także za dobrodziejstwa ogólne, jakie Stwórca Wszechmocny wylał na świat cały, jakimi napełnił nie tylko stworzenia rozumne, to jest Aniołów i ludzi, lecz także martwe istoty, a także zwierzęta, ptaki, rośliny i wszystko cokolwiek jest pod słońcem.

Matka Boża przyjęła na siebie obowiązek dziękczynienia za wszelkie stworzenie, szczególnie jako Matka biednych grzeszników, bolejąc nad niewdzięcznością naszą względem Boga, usiłowała zastąpić to zapomnienie, to niedbalstwo ludzi. Usiłowała nagrodzić Swoją doskonalszą wdzięcznością brak tej cnoty w sercach naszych, i zniewagę, jaką przez to wyrządzamy Bogu, a zarazem krzywdę, jaką czynimy własnemu dobru naszemu, gdy przez niewdzięczność powstrzymujemy obfitość łaski, której Bóg zawsze udzielać nam pragnie.

Ile to łez Przenajświętsza Dziewica wylała, ile nocy przetrwała na modlitwie, ile westchnień najczulszych posyłała ku Niebu, aby Majestat Boży przebłagać za niewdzięczność, aby wynagrodzić serc naszych nieczułość.

Ach! ile zdołamy w słabości naszej, naśladujmy przykład JEZUSA i MARYI Przenajświętszej, rozbudźmy się z tego snu oziębłości, w którym zbyt długo gnuśnieją serca nasze, a jeśli miłość Boża jeszcze nie potrafi pobudzić nas do ciągłej pieśni dziękczynnej, wdzięczni bądźmy przynajmniej dlatego, że tym sposobem zapewnimy sobie szczęście i błogosławieństwo Boskie.

O Zbawicielu najmilszy, o przeczysta Matko Boża, czy to możliwe, aby w sercach chrześcijańskich taka oziębłość panowała? Czy daremnie przykład wasz najświętszy uderza w nasze oczy? Miłością za miłość czy Wam nie odpłacimy nigdy?

Matko miłosierdzia, przez Twe Serce Niepokalane, przez Boskie Serce JEZUSA błagamy, aby tak nie było! Tyś jest Matką pięknej miłości; złóż ten skarb najdroższy w biednym sercu naszym, a my przez Twe Serce najświętsze zwracać go nieustannie będziemy ku Boskiemu Synowi Twemu, ku Trójcy Przenajświętszej!

Źródło: Frederick W. Faber. O dziękczynieniu czyli uwagi o wdzięczności względem Boga. Gniezno : J. B. Langie, 1876.

Obraz: The Magnificat (© Biblioteca Apostolica Vaticana)




Owoce poznawania Maryi

Mistrz “Teddy” Tadeusz Pietrzykowski, znany z walk bokserskich w obozie Auschwitz, był czcicielem Matki Bożej. Podczas przyjęcia do obozu nosił Jej szkaplerz.

Jednak prawdziwe poznanie Maryi było możliwe dzięki św. Maksymilianowi Kolbemu, z którym Pietrzykowski spotykał się w obozie. Obserwując owoce oddania się Maryi u tego “bezgranicznego Jej czciciela”, dotarł do samej Niepokalanej, którą po wojnie uwieczniał na swoich rysunkach i obrazach. Pietrzykowski nie tylko uniknął śmierci, ale zmienił swoje życie – zamiast walk wręcz poświęcił się wychowaniu młodzieży.

Pierwsze swoje spotkanie ze św. Maksymilianem opisuje tak:

“Zauważyłem po drugiej stronie drogi więźniów z komanda grodzącego pastwisko. Tam właśnie jeden z Vorarbeiterów znęcał się nad jakimś więźniem, który czołgał się na czworakach, a Vorarbeiter kopał go z całych sił. Oglądana scena oburzyła mnie i postanowiłem dać nauczkę Vorarbeiterowi.
Zwróciłem się więc do pilnującego mnie Kommandofuhrera, mówiąc, że boksuję i chciałbym sobie potrenować z Vorarbeiterem, który bił więźnia. SS-man zgodził się na to, podszedł do swoich kamratów z SS pilnujących więźniów grodzących pastwisko, którzy też wyrazili na to zgodę. Spodziewali się dobrej zabawy […]. Mając zgodę SS-manów, podszedłem do Vorarbeitera, pytając go, za co bije więźnia. Vorarbeiter odburknął obraźliwie: »Zamknij pysk, ty durny Polaczku«. Nie byłem mu dłużny i w ostrych słowach kazałem, aby zostawił w spokoju swoją ofiarę. Wówczas oświadczył: »Chcesz i ty dostać?«. Przytaknąłem […]. Vorarbeiter doskoczył do mnie. Uderzyłem go wówczas raz, za drugim ciosem upadł na ziemię. SS-mani zaczęli bić brawa, a zdumieni więźniowie z dalsza, oniemieli, oglądali niezrozumiałą dla nich scenę. Po chwili Vorarbeiter wstał, znów doskoczył do mnie, więc po kolejnym moim ciosie upadł. Zapytałem wówczas: »Chcesz, żeby ciebie zawieziono do krematorium?«. Nie wiem, jak by na tym spotkaniu wyszedł Vorarbeiter (zabierałem się do sprawienia mu solidnego lania), gdyby nie interwencja ofiary Vorarbeitera.

Nagle złapał mnie ktoś za rękę, mówiąc: »Nie bij, synu, bracie, nie bij, synu!«. Proszący miał na nosie okulary w drucianej oprawie, z których jedno ramię zastępował kawałek sznurka. Z natury jestem porywczy (więc pierwszą myślą było stwierdzenie, jaki ja tam twój syn) i głośno powiedziałem: »Odczep się, odczep się, jeśli nie chcesz ty dostać […]«.
Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i chwytając za ręce błagał: »Nie bij, synu, nie bij«. Zaśmiałem się z niego, stwierdzając: »Co, lepiej, aby on Ciebie bił?«.
Tego proszącego więźnia widziałem wówczas po raz pierwszy w życiu. Jego twarz była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zabrakło mi języka w ustach. W końcu machnąłem
ręką i odszedłem”.

Pod wieczór ksiądz Jan Marszałek, który także przybył do KL Auschwitz w pierwszym transporcie, wyjaśnił „Teddy’emu”, kim był ów więzień, w którego obronie stanął. Ksiądz ten zaproponował mu spotkanie z ojcem Kolbem. Odbyło się ono w alejce brzozowej tzw. Birkenallee. Wspominał, że ojciec Kolbe pouczył go, aby Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości. Podkreślał też, że to właśnie szczególny kult Matki Bożej, której był hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył go jeszcze bardziej do księdza Kolbego, w którym poznał „jej bezgranicznego czciciela”.

Nie było to jedyne spotkanie z ojcem Maksymilianem. Parę dni po zdarzeniu na polach Babic ich drogi znów się skrzyżowały. „Teddy”, spotkawszy Kolbego, podarował mu kawałek chleba. Na drugi dzień okazało się, że jeden z więźniów ukradł go księdzu. Wzburzony „Teddy” postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość złodziejowi, ale i tym razem Kolbe nie pozwolił uderzyć więźnia, mówiąc, że widocznie jemu ten chleb był bardziej potrzebny i dlatego go ukradł.
Według relacji Pietrzykowsiego ojciec Kolbe powiedział wtedy: „Jeśli chcesz przychodzić do mnie, musisz opanować swój wybuchowy charakter”. Ta interwencja znów go zaskoczyła, a ponieważ miał w kieszeni kawałek chleba, dał go księdzu, który na oczach wszystkich przełamał chleb i jedną połowę dał złodziejowi, mówiąc
„on też jest głodny”. Na ten widok Pietrzykowski zaczął się buntować. Zarzekał się, że już nigdy więcej nie przyniesie mu chleba. Obietnic tych nie spełnił.

Ostatni raz widział ojca Kolbego podczas apelu, na którym franciszkanin dobrowolnie wybrał śmierć w zamian za życie skazanego współwięźnia. Tadeusz Pietrzykowski nie był w stanie zrozumieć zachowania księdza. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy: „Przypominam sobie dobrze, jak po rozejściu się na bloki, poszedłem jak zwykle na ową alejkę, gdzie dotychczas spotykałem się z księdzem Kolbem. Tutaj zastałem żywo dyskutujących dawnych uczestników tych drogich spotkań. Dowiedziałem się od nich, że ksiądz Maksymilian dobrowolnie zgłosił się na zakładnika w zamian za jednego z tych, którzy już byli wybrani. Nie byłem w stanie zrozumieć tego aktu: nie mogłem pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zobaczę księdza Kolbego”.

Źródło: Opracowano na podstawie Bogacka M. (2012), Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego. Wydawnictwo Demart.

Ilustracja: Tadeusz Pietrzykowski, 1946 (Mistrz Tadeusz “Teddy” Pietrzykowski, E. Szafran, 2021).




Cnoty Maryi: Pokora

Pokora jest podstawą cnót wszystkich, zatem przypatrzmy się jaką była pokora Matki Bożej.

1. Święty Alfons powiada, że bez pokory nie można posiadać żadnej cnoty. Chociażby dusza jaka przyozdobioną była najpożądańszymi cnotami, ogołoconą z nich zostanie zaraz, jeśli postrada pokorę. Pokora jest cnotą tak niezbędną do zbawienia jak chrzest święty. Bez chrztu nie jest się chrześcijaninem, bez pokory nie może dusza być w stanie łaski Bożej. Dlatego Pan Jezus ucząc nas własnym przykładem cnót wszelkich, nakazuje, abyśmy przede wszystkim naśladowali Go w pokorze: Uczcie się, powiedział, ode mnie, iżem jest pokorny sercem. Otóż, ponieważ Maryja naśladowała Pana Jezusa jak tylko być może najdoskonalej we wszystkich cnotach, więc i po korę posiadał w najwyższym, jaki może być stopniu.

2. Gdy razu pewnego święta Matylda, rozmawiając z przenajświętszą Panną w objawieniu, prosiła Ją, aby powiedzieć raczyła, w jakiej cnocie ćwiczyła się głównie, odpowiedziała jej, że w pokorze. I dodała, że zawsze tak niskie o sobie miała mniemanie, że chociaż wiedziała, iż wbogaconą jest łaskami większymi od innych, nigdy nie ceniła Siebie Samej wyżej od drugich. A świętej Elżbiecie Opatce, także w objawieniu powiedziała, że poczytywała się za godną pogardy i na łaski Boskie nie zasługującą. Słowem, powiada święty Bernardyn Seneński, jak nikt z ludzi nie został wyniesiony do takiego szczytu łask, jak Maryja, tak podobnie nikt nie był tak pokornym, jak Ona.

3. Nie ma wątpliwości, że dla naszej natury skarżonej grzechem, według uwagi świętego Grzegorza Nicejskiego, cnotą najtrudniejszą do nabycia, jest cnota pokory. Jednak, ostrzega nas święty Alfons, że nie staniemy się nigdy prawdziwymi dziećmi Maryi, jeśli nie staniemy się pokornymi. Nie możesz biedaku, pisze święty Bernard, naśladować dziewictwa pokornej Maryi, naśladujże pokorę tej Dziewicy przeczystej. Maryja nienawidzi wyniosłych, a z największą łaskawością przygarnia do siebie pokornych, i woła nas tymi słowami Pisma Bożego: Jeśli kto jest maluczkim, to jest pokornym, niech przyjdzie do Mnie. O! najmilsi, czyż więc o tę cnotę świętej pokory, za którą nasza Matka niebie ska obiecuje przygarnąć nas do Siebie, nie będziemy starali się jak najusilniej? Owszem, i właśnie o nią prośmy Ją z całego serca.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, pokory wzorze niezrównany, daj nam pokorę tak serdecznie umiłować, abyśmy ćwicząc się w niej przy każdej sposobności, dowiedli, że naśladować Cię w tej świętej cnocie jak najszczerzej pragniemy. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy Pan nasz, Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

Prosząc Matkę Bożą o cnotę pokory, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Skąd w Przenajświętszej Pannie mogła być najgłębsza pokora?

1. To, że Maryja nie ceniła się wyżej od innych, i nawet wskutek najgłębszej pokory, jaką obdarzona była, poczytywała się niegodną łask Boskich, nie oznacza, powiada święty Alfons, aby się miała za grzesznicę. Albowiem według słusznej uwagi świętej Teresy, pokora jest prawdą, jest prawdziwym, właściwym ocenieniem się przez nas samych. Stąd też nie należy przypuszczać i tego, żeby przenajświętsza Panna nie uznawała, że obdarzoną została większymi łaskami, niż wszyscy inni ludzie; gdyż prawdziwa pokora i choćby najgłębsza, nie przeszkadza oceniać właściwie dobrodziejstw Boskich, i za nie być przejętym należną wdzięcznością. Gdy więc Maryja wiedziała, że i najmniejszego grzechu nigdy nie popełniła, i oceniała jak najwłaściwiej niezmierne łaski, którymi Ją Bóg obdarzał, skądże mogła mieć niskie o Sobie rozumienie?

2. Oto stąd, powiada święty Bernardyn, że przenajświętsza Panna, otrzymawszy więcej od innych światła do poznania miłości Boga granic nie mającej, tym lepiej też poznawała że nawet Ona, w porozumieniu z Bogiem, jest jakby niczym. I podobnie oceniając lepiej od innych Jego świętość nieograniczoną, i ciągle się w nią wpatrując, własną miała jakby za nic. A przy tym, Ona lepiej jak ktokolwiek była przeświadczoną o tym, że cokolwiek jest w nas dobrego, jest to jedynie darem Boskim. Im więc widziała się więcej wzbogaconą łaskami, tym bardziej się upokarzała, bo tym silniej była przeświadczoną, że jest to nie Jej, lecz Boga dziełem.

3. I my też, najmilsi, byleśmy się pod tym względem szczerze obrachowali z sumieniem, a uznać będziemy musieli dwie rzeczy: Jedną, że im kto ma niższe pojęcie o wielkości Boga, tym łatwiej ma siebie samego za coś. I znowu, im kto słabsze ma wyobrażenie o świętości Boga, tym siebie łaskawiej ocenia, tym mniej brzydzi się sobą, jako grzesznikiem. A stąd niektórzy dochodzą, niestety, i do tak strasznej ostateczności, że w najsprośniejszych grzechach pogrążeni, są pełni wyniosłości, pychy i zarozumiałości. Przeciwnie zaś, im kto świętszy, tym niezawodnie pokorniejszy. Prośmy naszą Matkę niebieską, aby nas od pychy zachowała, a cnotą pokory obdarzyć raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, ze świętych najświętsza, a więc i z pokornych najpokorniejsza, uchowaj nas od pychy i zarozumiałości, a obdarz łaską, pokornego uznania, żeśmy nędzni grzesznicy żadnego wywyższenia niegodni. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Prosząc Matkę Bożą o łaskę pokornego uznawania naszej nędzy i złości, odmówmy Zdrowaś Maryja.

W czym głównie objawiła przenajświętsza Panna swoją Pokorę?

Pokorę, którą Maryja jaśniała przez całe błogosławione życie Swoje, objawiła Ona szczególnie w chwili Zwiastowania.

1. Przysłany z nieba Anioł staje przed Przenajświętszą Panną, i najpierw w imieniu Boga oznajmia Jej, że jest łaski pełną, co znaczyło, że jest ze wszystkich istot, jakie są w niebie i na ziemi, istotą po Bogu najświętszą. A cóż na to Maryja? Czy dowiadując się, a z wszelką pewnością, że do takiego szczytu doskonałości jest podniesioną, doznaje jakiegoś, już nie mówię, uczucia pychy, ale przynajmniej zadowolenia? Wcale nie. W Ewangelii bowiem napisano, że gdy usłyszała te słowa Anioła, zmieszała się na mowę jego. A dlaczego? Bo tak jak pyszny miesza się, gniewa i oburza, gdy mu się kto przygani, tak przeciwnie pokorny doznaje zmieszania gdy go kto chwali. Święty Bernardyn powiada, że gdyby Anioł powiedział Maryi, że jest grzesznicą największą w świecie, byłaby się wcale nie zdziwiła; lecz, słysząc tak nadzwyczajne o Sobie pochwały, zmieszała się bardzo. — O! cóż to za pokora!

2. Następnie Anioł zapowiada Jej, że wybraną została na Matkę Boga, i w imieniu tegoż Boga domaga się od Niej przyzwolenia na to. Otóż, Maryja, posiadając pojęcie nie skończonej wielkości i świętości Boga tak dokładnie jak nikt inny, oceniała doskonale całą szczytność godności Macierzyństwa Boskiego. Jednakże i to nie przywodzi Jej ani do cienia jakiejś wyniosłości, ani nawet do radowania się z tak niezmiernego wyniesienia. Żywiej jak kiedykolwiek, przejęta uczuciem wielkości Boga, który Ją wybrał na Matkę, a stąd jeszcze lepiej ani żeli dotąd, pojmując własną nicość, w całej szczerości uznaje się niegodną takiego zaszczytu. Lecz też i opierać się woli Stwórcy najwyższego, jako prawdziwie pokorną nie może, więc powiada: Oto Ja służebnica Pańska, a zatem przede wszystkim obowiązkiem jest Moim spełniać Jego wolę: niech mi się stanie według słowa twego. A tak w chwili, gdy wyniesioną zostaje do najwyższej po Bogu godności, pokorna Maryja uznaje się tylko najuniżeńszą służką, i jedynie aktem pokornego posłuszeństwa staje się Matką Boga.

3. A my najmilsi! czy jeśli nas ludzie chwalą, doznajemy stąd przykrego wrażenia? Czy przeciwnie, a może nawet sami się o to ubiegamy? Jeśli tak jest, to pokory w nas nie ma… A także, czy do wyższych godności nie wzdychamy, chociaż wcale nie widzimy, żeby nam je wola Boża przeznaczała? Albo też, czy nie zdaje się nam, że jesteśmy czegoś lepszego warci jak to, czym ze stanu naszego jesteśmy? Wreszcie czy nie zazdrościmy tym, którzy są w stanie szczytniejszym od naszego? O! jeśli bron Boże tak się dzieje z nami, wtedy już na dobre pycha się w nas rozsiadła. Prośmy pokorną Maryję, aby nas od tego uchować raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, któraś godność macierzyństwa Boskiego i jedynie z pokornego posłuszeństwa woli Bożej na Siebie przyjęła, daj, abyśmy pokornie i wiernie Bogu naszemu służąc w stanie, wolą Jego nam wskazanym, zgotowane w niebie nagrody dla pokornych otrzymali. — Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Na uproszenie sobie łaski wiernego, a pokornego służenia Bogu w stanie, w jakim nas umieścił, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920.




Alojzy Gonzaga – prawdziwy syn Maryi cz.II

Przełożeni wiedząc, jaki ogień miłości dla Matki Bożej płonie w sercu Alojzego i jak pragnie ogień ten i w sercach innych zapalić, rozkazywali mu czasami dawać krótkie nauki na zgromadzeniach Kongregacji Mariańskiej. Nic milszego nie mogło być dla świętego nad taki rozkaz; słuchacze czuli, że to syn Matkę swą wychwala i zachęca do oddawania Jej należnej chwały. Większe jeszcze wrażenie wywierały pochwały Maryi, które Alojzy z właściwą prawdziwie miłującym przemyślnością, umiał wplatać do swych pobożnych rozmów. Gdy między najbliższą rodziną wybuchły groźne niesnaski, a matka jego wiele z tego powodu miała do cierpienia i obawiała się nawet słusznie o los najmłodszych swych dzieci; wtedy dobry syn przypominał jej, że najlepszą radę i najpewniejszą osłodę znaleźć może u stóp Matki Boskiej Bolesnej. «Na drodze swej, pisał, masz za przewodniczkę Matkę Bożą; jeśli w tę przewodniczkę dobrze się wpatrzysz, to zdaje mi się, nie będziesz potrzebowała innej pociechy. Nie w innym bowiem celu Zbawiciel nasz przeprowadził błogosławioną swą Matkę przez gorzkie wody cierpienia; jak aby przez to nam tę wodę osłodzić.» — »Niech Bóg, czytamy w innym liście, pisanym przy zbliżających się świętach Bożego Narodzenia,— teraz cię pocieszyć raczy i napełnić swą łaską. Niech się nad tobą ulituje za przyczyną Najświętszej swej Matki, która jak to sobie wyobrazić możesz, pełną była w tym czasie troski, a zarazem pełną radości. Pełna była troski z powodu doczesnego ubóstwa w stajence, ubóstwa tak wielkiego, że nie była nawet w stanie zabezpieczyć od zimna dziecięcia swego Jezusa i ulżyć Mu w czymkolwiek w Jego potrzebach i cierpieniach. Ale zarazem przepełniona była radością, patrząc na Boskiego swego Syna, który raczył na ziemię zstąpić…; radowała się i zapominała o swych cierpieniach i boleściach, bo nie tylko przecież człowiek, ale i Bóg na świat przez Nią przyszedł. Jeśli kiedy, to w obecnym twym położeniu, zapatrywać ci się należy na ten przykład Najśw. Panny; pocieszaj się jak Ona się pocieszała, czerp ulgę o Niej myśląc, Jej się przypatrując. Wszak Ona prawdziwą naszą Królową, z której przykładu większe przecież dla nas płynie wzmocnienie i większe wesele, niż z przykładu królowej hiszpańskiej, na której dworze dawniej przebywałaś, lub nie wiem już kogo innego, doświadczającego podobnych kłopotów. Pociechą jest dla nas zasmuconych mieć towarzyszów w swym smutku; a jakąż więc mieć możesz większą pociechę w twych cierpieniach i troskach, nad towarzystwo Najśw. Dziewicy?«

W innym, niemal surowym tonie, ale z niemniejszą gorliwością i prawdziwie rozumną miłością, która przede wszystkim nieśmiertelną duszę bliźniego swego kocha i o niej pamięta, przemawiał Święty do brata swego Rudolfa, zaklinając go »na miłość Bożą, miłość Serca Jezusowego i Najśw. Panny«, aby położył raz kres dawanemu przez siebie zgorszeniu i publicznie je naprawił. Wezwaniu temu stało się zadość, ale Alojzy wpół drogi nie stając, spocząć nie chciał, dopóki by brata nie doprowadził do zupełnego oczyszczenia się przed Bogiem w generalnej spowiedzi, a następnie do rozpoczęcia innego niż dotąd życia. We wszystkich listach nie tylko do Rudolfa ale i do żony jego pisanych, ciągle do tego przedmiotu wraca; widać jak mu sprawa zbawienia duszy swego brata na sercu leżała; widać, jak temu, kto Jezusa prawdziwie miłuje, chodzi o dusze, krwią Jezusową odkupione. Na niewiele miesięcy przed śmiercią nakreślił Święty Rudolfowi w czterech obszernych listach cały program duchownego życia, program wedle którego z paroma może małymi odmianami każdy, kto dobrze w ślady i wedle rad Alojzego Bogu chce służyć, własne swe życie może urządzić.

«Przede wszystkim, pisał w Marcu 1590 , przygotuj się w czasie tego Wielkiego Postu do dobrej spowiedzi generalnej, począwszy przynajmniej od spowiedzi generalnej, do której o ile wiem, przystąpiłeś przed pięciu latami w Mantui. W ten sposób nabędziesz pewności, o ile to przynajmniej w teraźniejszym życiu jest możliwe, że ci w sumieniu żaden grzech nie pozostał i usuniesz z duszy wszelkie złe, które pozostać jeszcze mogło z dawnych nie dość szczerych spowiedzi, gdyś nie śmiał się jawnie przyznać do godności sługi Chrystusowego. Następnie dwie ci zwłaszcza rzeczy polecam: miej zawsze w największej czci łaskę Bożą i staraj się wiernie z łaską współdziałać… Wchodząc bardziej w szczegóły, proszę cię, nie zaniedbuj nigdy porannego pacierza; nie udawaj się nigdy na spoczynek, nie zastanowiwszy się wprzód przez chwilę, czyś w czym Boga nie obraził, a jeżeli co nie daj Boże, sumienie wyrzucałoby ci jaki grzech ciężki, wzbudź postanowienie, że z grzechu tego wyspowiadasz się, jak tylko będziesz mógł najprędzej. Pamiętać winieneś, że spowiedź ci jest niezbędną, ilekroć poczuwasz się do grzechu ciężkiego!, i że nie należy ci wtedy z nią zwlekać do pewnego oznaczonego czasu, np. do Wielkanocy, lub innego jakiego święta; bo i któż dał ci zapewnienie, że będziesz jeszcze wtedy przy życiu?»

«Dalszym obowiązkiem twym jest działać dobrze wobec ludzi. Tu przypominam ci uszanowanie, które okazywać winieneś twym krewnym i przełożonym; więcej w tym przedmiocie mówić nie chcę, bo przekonany jestem, że sam jego wagę rozumiesz. Również i nie dlatego jakobym sądził, że potrzebujesz w tym kierunku mego napomnienia, ale obowiązek swój spełniając, zalecam ci cześć winną margrabinie matce twej, jako matce i to takiej dobrej matce.»

«Z braćmi swymi, jako głowa rodziny, żyć winieneś w takiej jedności i w ten sposób z nimi przestawać, aby mieli zawsze przyczynę dziękowania Bogu, że was ze sobą połączył. Co się tyczy poddanych, jedno tylko ci powiem: Bóg poruczył ich w szczególny sposób twojej opiece; masz zatem obowiązek troszczyć się o ich doczesne i duchowne potrzeby; jak Boska Opatrzność nad tobą czuwa i tobą się opiekuje, podobnie usiłuj po stępować sobie względem swych poddanych i starać się o ich dobro. Zresztą ufam Panu, że On sam pouczać i prowadzić cię będzie na drodze tego żywota i zaprowadzi nas do wiecznej ojczyzny. Dlatego przecież wstąpiłem do zakonu i teraz w nim żyję, aby i z tobą i z wielu innymi dostać się kiedyś do tej ojczyzny».

«Do nieba, do ojczyzny dojść mi już dozwól! — kiedyż pozwolisz mi się ze sobą na wieki połączyć?» — tak wzdychał i modlił się Alojzy i pałając z dnia na dzień silniejszym ogniem miłości Bożej, wołał ze św. Pawłem: «Pragnę być rozwiązanym i być z Chrystusem!». —«Przyjdź Panie Jezu!» — «0wszem, przychodzę prędko«, usłyszał wewnętrzny głos, nie dozwalający mu wątpić, że pragnienia jego i modlitwy zostały wysłuchane. Za piękny, za wonny to był kwiat, aby długo na biednej tej ziemi mógł pozostać! W Rzymie, podobnie jak w całych Włoszech, rozgościły się w r. 1590 i 1591 dwie straszne klęski: głód i morowa zaraza; w samym mieście wiecznym paść miało w tym czasie ich ofiarą około 60.000. Z przerażeniem, jakie klęski te wzniecały, szła tylko na równi miłość chrześcijańska, nie zważająca na żadne względy, żadne niebezpieczeństwa, byle cierpiącym, i umierającym przynieść osłodę, ulgę dla ciała, pociechę dla duszy. Jak inne zakony, tak i Jezuici przemienili swe klasztory w szpitale, do których zewsząd z ulic i zaułków znosili chorych, pielęgnowali ich i przygotowywali na drogę wieczności. Jedni opiekowali się zarażonymi , inni przebiegali ulice Rzymu, żebrząc w imię miłosiernego Jezusa, o jałmużnę dla nieszczęśliwych chorych.

Do tych ostatnich dozwolili przełożeni, usilnymi jego prośbami zniewoleni, przyłączyć się i Alojzemu. Z torbą na ramieniu, w wytartym, prawdziwie żebraczym odzieniu, szedł święty od domu do domu i wyciągał pokornie rękę po grosz jałmużny. Ale za mało to było dla tej miłością Bożą, a więc i miłością bliźniego pałającej duszy. Po kilku dniach znowu udał się do przełożonych błagając, by mu nie bronili służyć chorym, wespół z paru innymi współbraćmi, w szpitalu św. Sykstusa. Prośby jego tak były gorące, tak przekonywujące, ze tym razem odniosły pożądany skutek. Radość Alojzego nie znała granic; z poświęceniem, które wielka miłość Boga wlać do serca jest w stanie, oddał się zupełnie na usługi mimowolny wstręt wzbudzających chorych; obmywał ich rany, opatrywał wrzody, podawał lekarstwa i pożywienie, cieszył opowiadaniem o radościach niebieskich, które ich czekają za chrześcijańskie znoszenie krótkiego cierpienia na ziemi. — «Jak możesz, zapytano jednego z młodych towarzyszy Alojzego, tak jawnie życie swe narażać?» — «Gdy patrzę na Alojzego, odparł tenże, gdy widzę jego heroiczne męstwo i miłość, i mnie wszelka bojaźń opuszcza.»

Przełożeni, lękając się o życie Świętego, nakazali mu opuścić szpital św. Sykstusa, a udać się do szpitala Matki Bożej Pocieszenia gdzie mniej ciężko chorzy znajdowali przytułek. Na ulicy do tego szpitala wiodącej, leżał jakiś nieszczęśliwy nagle straszną chorobą napadnięty i wił się w boleściach. Wszyscy mijali go z przestrachem; jeden Alojzy, prawdziwie dobry Samarytanin, pod biegł doń czym prędzej, wziął go na wątłe swe barki i z drogim tym ciężarem dowlókł się raczej, niż doszedł do szpitala. Z radością patrzyła z nieba Opiekunka szpitala, Matka Nąjśw. Pocieszycielka na ten heroiczny postępek swego syna, dopełniający miary jego zasług; w nagrodę najlepszą mu zgotowała pociechę, powołując go do siebie do nieba.

Tego samego jeszcze dnia (3 Marca 1591) pochwyciła Alojzego straszna choroba i zmusiła go położyć się do łóżka. Święty nie wątpił na chwilę, że dni jego na ziemi już po liczone, a radość jego z tego powodu tak była wielka , że aż sam jej się przeląkł i zapytał spowiednika swego, równie znanego ze swej świętości, jak nauki O. Roberta Bellarmina, czy nie ma w tym jakiejś złudy, jakiejś zasadzki szatańskiej. »Nie bój się, uspokoił go Bellarmin, nie tylko nie zdrożną, ale dobrą jest rzeczą, pragnąc umrzeć, aby z Bogiem się połączyć; wielu świętych czuło to pragnienie i za wielką łaskę je sobie uważali.«

Siódmego dnia choroba przybrała tak groźne rozmiary, że lekarze stracili wszelką na dzieję. Alojzy wyspowiadał się, przyjął Komunię św. i ostatnie Olejem św. namaszczenie j i czekał, rychło Panu spodoba się do siebie | go zawezwać. Tymczasem nastąpiło chwilowe polepszenie, które równie zakonną jednym duchem, jak i ziemską jedną krwią połączoną rodzinę, jak wszystkich co w Rzymie i po za Rzymem Alojzego poznali i pokochać musieli, niewymowną napełniło radością. Wszyscy winszowali sobie, że Bóg zostawia im jeszcze Świętego na ziemi i że będą się mogli i na dal na jego wzór zapatrywać, jego modlitwami wspierać; on jeden nie wątpił, że to chwilowa tylko zwłoka i próba; wciąż myślał o połączeniu z Bogiem, gotował się do śmierci, a przed najbliższymi nie krył się nawet, że mu Pan Bóg w obietnicach swych wierny, bliską śmierć z miłosierdzia swego raczył obiecać.

Co Alojzy w tych ostatnich tygodniach życia myślał i czuł, jak serce jego do Boga się wyrywało, i jak pod skrzydła opiekuńcze Maryi się chronił, to poznać można z dwóch listów do matki, jego testamentu — jak je słusznie nazwano. Pierwszy list pisany był 5 Kwietnia, gdy gwałtowna gorączka już ustąpiła i wszyscy z wyjątkiem samego Alojzego, rokowali mu bliski powrót do zdrowia: «Pragnę przynieść ci prawdziwą pociechę i dlatego napominam i proszę: patrz na tę Matkę, która więcej wycierpiała, niż jaka bądź inna matka na ziemi… Masz wiele i ciężkich cierpień do zniesienia, ale długo cierpienia te trwać nie będą; bo jeżeli ze świętem poddaniem się przyjmować będziemy wszystko z ręki Bożego Majestatu, dojdziemy i pewnie i niezadługo do obiecanej ziemi. Pocieszaj się zatem z Najśw. Panną; u boku Jej wypoczywaj. I ja już dochodzę do kresu mych kłopotów i jeżeli tak podobać się będzie Boskiemu Majestatowi, to ufam w Panu naszym, że udzieli mi najwyższej łaski, jaką osiągnąć można t. j. śmierci. Przed miesiącem zdawało mi się, że już Pan daje mi «tę łaskę; otrzymałem Wiatyk i ostatnie Namaszczenie, ale spodobało się Panu dar swój odwlec. Teraz przygotowuje mię Bóg do tej łaski pozostałą, ciągłą gorączką. Lekarze nie wiedzą, jak się skończy i próbują różnymi środkami ratować me zdrowie. Cieszę się myśląc, że Bóg, Pan nasz chce mię obdarzyć o wiele lepszym zdrowiem, niż to w mocy jest ludzkiej, a tak spędzam czas wesoło, krzepiąc się nadzieją, że Bóg za niewiele miesięcy odwoła mię z tej ziemi umarłych do ziemi żyjących, ze społeczeństwa ludzkiego do społeczeństwa Aniołów i Świętych w niebie, słowem od tych doczesnych i znikomych rzeczy do oglądania Boga, który mieści w sobie wszelkie dobro»…

Drugi list podyktował Alojzy, bo sam już dla osłabienia nie mógł pióra utrzymać w ręku, dnia 10 Czerwca, a zatem na półtora tygodnia przed śmiercią: «List Twój zastał mię jeszcze przy życiu w krainie umarłych; lecz teraz nie długi już czas, a pójdę Boga wiecznie chwalić w kraju żyjących… Gorączka, począwszy od uroczystości Wniebowstąpienia, z powodu lekkiego przeziębienia poczęła się zwiększać tak, ze teraz zdążam krok za krokiem w objęcia Niebieskiego Ojca, w których jak się spodziewam, znajdę bezpieczny i wieczny odpoczynek. Jeżeli miłość, jak mówi św. Paweł, uczy się z płaczącymi płakać, a z radującymi się radować, to bardzo weselić się musisz, Najdroższa Matko, z łaski, którą Bóg Ci we mnie wyświadcza, wołając mię do prawdziwego wesela, dając mi pewność, że go już stracie nie mogę. Wyznaję Ci, że błądzę i gubię się w rozważaniu Dobroci Bożej, tego morza bez brzegów i dna, która za tak krótkie i drobne prace zaprasza mię do wieczne go spoczynku; zaprasza i wzywa do nieba, do najwyższego Dobra, któregom tak niedbale szukał; obiecuje wielką nagrodę za łzy, tak skąpo przelane. Nie obrażaj przeto Matko moja tej Dobroci Bożej, nie okazuj się względem niej niewdzięczną, opłakując śmierć swego syna, gdy on właśnie Boga oglądając żyć będzie, i o wiele lepiej niż teraz będzie Cię mógł wspomagać swą modlitwą. Rozłączenie nasze długo nie potrwa; tam w górze znów się ujrzymy i wspólnie weselić będziemy, a złączeni z Odkupicielem naszym, chwałę Mu dając ze wszystkich sił naszych i wielbiąc Jego miłosierdzie, nigdy się już ze sobą nie rozłączymy… Macierzyńskie Twe błogosławieństwo niech mi towarzyszy i dopomaga do przepłynięcia burzliwego morza tego świata, do szczęśliwego dopłynięcia do drugiego brzegu, tam, gdzie nadzieje me i pragnienia urzeczywistnić się mają»

Ostatni tydzień życia swego na ziemi spędził Alojzy w ciągłej rozmowie z Bogiem; czuwający przy nim bracia zakonni mówili, że ciało jego jeszcze na ziemi, ale dusza już w niebie. «Weseląc się idziemy,» powtarzał i prosił towarzyszy, aby mu dopomagali do śpiewania hymnu «Ciebie Boże chwalimy», na podziękowanie za łaskę zbliżającej się śmierci. W dzień Oktawy Bożego Ciała, 20 Czerwca, powtórzył po kilkakrotnie i «Dzisiaj umrę», a gdy go chciano przekonać, że się myli, uśmiechnął się słodko, ale nie przestał najusilniej prosić, aby go zaopatrzono Wiatykiem na zbliżającą się szybko drogę wieczności. Gorącej tej prośbie stało się wreszcie zadość; Alojzy przyjął do serca swego Boga, którego niebawem miał twarzą w twarz oglądać, a następnie pożegnał się z wszystkimi braćmi, każdego serdecznie ściskając, Wszyscy płakali; jeden Alojzy miał twarz rozpromienioną: »Ufam, mówił z dziecięcą prostotą, w krwi Chrystusowej, ufam w przyczynie Najśw. Panny Maryi, że prędko osiągnę szczęście niebieskie. Weseląc się idziemy!»

Chociaż po ludzku zdawało się, że śmierć jeszcze daleko i lekarze zapewniali, że w najbliższych dniach nie ma potrzeby się jej obawiać, to przecież spowiednik Alojzego, O. Bellarmin i dwóch innych kapłanów, pamiętając o uczynionej rano przepowiedni, postanowili spędzić przy nim noc całą. Około północy rzekł O. Bellarmin: «Powiedz mi, kiedy sobie będziesz życzył, abyśmy rozpoczęli odmawiać modlitwy za konających?» «Dobrze,» przyrzekł Święty, a po niedługiej chwili odezwał się: «Ojcze! już czas!»

Obecni uklękli, włożyli gromnicę do ręki umierającego i zaczęli głośno się modlić. Święty oczy utkwił w stojący na przeciw krucyfiks, jedną ręką trzymał gromnicę, drugą przyciskał do serca mały krzyżyk, i z cicha powtarzał odmawiane modlitwy; nagle wyrwało mu się głośniej ze serca i ust, najukochańsze imię, hasło życia całego: »Jezus!« i niewinna jego dusza uleciała do Jezusa.

W chwili rozłączenia się duszy z ciałem, Kościół modli się: «Przybywajcie święci Boży, pospieszajcie Aniołowie Pańscy, weźcie duszę jego, ofiarujcie ją w obliczu Najwyższego!» Aniołowie, do których Alojzy życiem swym, choć w ciele, to przecież anielskim się zbliżał, unieśli go w triumfie przed tron nieskalanego Baranka. Wyszła Maryja naprzeciw dobrego swego syna; ta, która mu tutaj była zawsze matką, ucieczką, orędowniczką; która mu się prawdziwie bramą niebieską stała, teraz w niebie Matką jest i Królową. Dla siebie już Alojzy niczego nie potrzebuje; ale osiągnąwszy sam wieczne szczęście, nie zapomina o tych, którzy o szczęście to walczyć jeszcze muszą; przed tron Maryi ich prowadzi i prosi: «O Maryjo! i tym synom Twoim bądź i okaż się, jakeś się mnie okazała dobrą matką, potężną obroną w niebezpieczeństwach duszy i ciała, najpewniejszą ucieczką we wszystkich pokusach i burzach». Obyśmy tylko na to wstawienie się Alojzego za nami starali się sobie zasłużyć; obyśmy naśladując cnoty, zapalając się miłością, która gorzała w sercu tego prawdziwego syna Maryi, okazali, że umiemy sobie cenie godność synów i towarzyszy N. Panny i rozumiemy, jakie na nas ta godność wkłada obowiązki! O to dziś, łącząc się z całym katolickim światem w uczczeniu Alojzego, serdecznie go prośmy: Naucz nas, święty nasz Patronie i wybłagaj nam gruntowne nabożeństwo do Matki Bożej; nabożeństwo, które by całym życiem naszym kierowało i wybiło swą pieczęć na wszystkich uczynkach, słowach, myślach i uczuciach naszych. Naucz nas we wszystkich potrzebach naszych, z dziecięcą ufnością do Maryi się zwracać; naucz nas na Jej wzór — w twe ślady — całe życie się zapatrywać! Uproś i naucz nas, o święty nasz Patronie, jak chroniąc się pod opiekuńcze skrzydła Maryi, pokutować mamy za dawne grzechy, a na przyszłość anielskie wieść życie; by i naszą duszę mogli kiedyś Aniołowie w triumfie u stóp Królowej swej, j u stóp Matki naszej złożyć!

Źródło: Prawdziwy Syn Marii Święty Alojzy Gonzaga, 1891, OO Jezuici.