1

Edukacja jako wychowanie człowieka sprawczego

Człowiek w warunkach wolności może dokonywać zarówno wyborów dla siebie szkodliwych, jak i dobrych. Edukacja ma go przygotować do rozeznawania różnicy między nimi. Jak naucza św. Tomasz z Akwinu, działamy w oparciu o wolny wybór, ale tylko o tyle, o ile dzięki wolnemu wyborowi decydujemy się, aby być do działania poruszeni.

W początkach XX wieku Ellwood Cubberley, profesor w katedrze edukacji na Uniwersytecie Stanforda, opisywał modelową wizję szkoły w następujący sposób:

„Nasze szkoły są w pewnym sensie fabrykami, w których surowe produkty (dzieci) mają być kształtowane i formowane w produkty spełniające różne życiowe wymagania. Specyfikacje dotyczące produkcji pochodzą z potrzeb cywilizacji XX wieku, a zadaniem szkoły jest formowanie swoich uczniów zgodnie z określonymi specyfikacjami. Wymaga to dobrych narzędzi, specjalistycznych maszyn, ciągłego pomiaru produkcji w celu sprawdzenia, czy jest ona zgodna ze specyfikacjami, eliminacji marnotrawstwa podczas produkcji i dużej różnorodności wyników” (Public School Administration, 1922).

Cubberley promował swój edukacyjny model fabryki, aktywnie formując nowe pokolenia nauczycieli, pisząc podręczniki oraz rozpowszechniając stosowne wytyczne wśród administratorów szkół. Choć w teorii model fabryki był często krytykowany i podważany, jego elementy przedostały się do praktyki wielu edukatorów.

Kryzys w edukacji spowodowany pandemią COVID-19 sprowokował szereg debat na temat tego, w którą stronę powinny pójść szkoły po ustaniu pandemii oraz jak nadrobić ewentualne straty poniesione w wyniku zdalnego nauczania. Eksperci Banku Światowego określili obecna sytuację związaną z zamknięciem szkół mianem największego kryzysu systemu edukacyjnego minionego wieku. Według ich symulacji w wyniku zdalnego nauczania przeciętny okres nauki przypadający na ucznia mógł spaść z 7,9 do 7,3 roku, a dzieci dotknięte utratą wiedzy mogły stracić 10 bilionów dolarów przyszłych zarobków (co odpowiadałoby 8 procentom globalnego produktu krajowego brutto). Dla każdego dziecka byłoby to równoznaczne z utratą rocznego wynagrodzenia za pracę.

Wyliczenia Banku Światowego znamionują materialistyczny model człowieka i charakterystyczny dla niego model szkoły jako fabryki – dzieci, surowe produkty, mają podlegać obróbce, w wyniku której staną się podatnym tworzywem w trybach światowej gospodarki. Krótszy okres obróbki oznacza produkt niższej jakości, a zatem także spadek wartości dziecka, szacowanej w dolarach, które w omawianym modelu są jedyną istotną miarą sukcesu. Według zwolenników podejścia materialistycznego edukacja dzieci cierpi na pandemii, ponieważ nauczanie zdalne zamknęło zawory wiedzy i do kontenerów ich umysłów dostaje się mniejsza jej ilość, co przekłada się na niższy PKB w przyszłości.  

Analizy sektora edukacyjnego doby pandemii rzadko biorą pod uwagę fakt, że problemy w edukacji zaczęły się na dziesiątki lat przed jej wybuchem, a obecny kryzys ujawnił jedynie słabość toczącą system od bardzo dawna. Polega ona przede wszystkim na utrwaleniu w świadomości teoretyków i praktyków edukacji materialistycznego modelu człowieka i jego poznania oraz szeregu założeń wynikających z tejże koncepcji. Dlatego warto obecne trudności wykorzystać do pogłębienia zrozumienia wad wpisanych w istniejące rozwiązania i w ramach rozmowy narodowej poszukać nowatorskich sposobów, które faktycznie posłużą młodemu pokoleniu Polaków, formując młodych przedsiębiorców zamiast odtwórcze i niesamodzielne „produkty” działające często na szkodę własną, swojej rodziny i wspólnoty narodowej.     

Edukacja dla równości?

W ciągu ostatnich kilku tygodni w „Gazecie Wyborczej” (GW) ukazał się szereg publikacji omawiających sytuację polskiej edukacji w czasie pandemii z punku widzenia ekonomicznego, społecznego i psychologicznego. W tekście Rośnie przepaść w zdalnej szkole (6 kwietnia 2021) zostały przytoczone wypowiedzi ekspertów zwracających uwagę na relację między nauczaniem zdalnym a rosnącą pauperyzacją uczniów i ich rodzin: „W zdalnej szkole rosną nierówności ekonomiczne, społeczne i edukacyjne”. „W zdalnej szkole dzieciaki płacą «podatek od biedy». Nierówności rosną jednocześnie w trzech obszarach: ekonomicznym (rodzice tracą pracę, zwijają biznes), społecznym (uzależnienia, problem relacji) i edukacyjnym (strata edukacyjna)”. „Negatywne skutki kumulują się w defaworyzowanych środowiskach”.

W przywołanych wypowiedziach sugeruje się, że zdalne nauczanie jest jedną z przyczyn pogłębienia nierówności ekonomicznych między uczestnikami życia społecznego, a tym samym szkoła może posłużyć jako narzędzie do jego niwelowania. O ile, w istocie, fabryka oraz inne organizacje komercyjne, ze swej natury przyczyniają się do uzupełniania zasobów materialnych swoich pracowników, wyrównując w ten sposób różnice ekonomiczne między nimi, o tyle szkoła ma zgoła odmienny charakter. Kształcenie bowiem powinno wzbogacać zasoby niematerialne ucznia, uwydatniając tym samym jego wyjątkowość. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy szkoła przygotowuje go do wyznaczania specyficznych dla niego celów oraz do definiowania dobra odpowiedniego dla jego własnych uwarunkowań. Dzięki takiemu podejściu uczeń nabywa potrzebnych mu kompetencji i refleksji niezbędnej do stworzenia mapy wartości, którą będzie się posługiwać w dorosłym życiu. Narzucenie całemu systemowi wspólnego celu „równości ekonomicznej” jest de facto narzuceniem poszczególnym jego uczestnikom jednej definicji dobra, co w praktyce wprowadza do systemu ducha konformizmu.  

Usilne dążenie do niwelowania nierówności ekonomicznych za pomocą obowiązku szkolnego wynika z pomylenia jedności z jednolitością. Jest to pomyłka będąca konsekwencją braku rozróżnienia między rzeczywistością a materią. O ile jedność jest żywa, organiczna i wymaga różnorodności, o tyle jednolitość jest bezwolna, martwa i nieorganiczna. Jednolitość pociąga za sobą fizyczną i psychiczną identyczność, a co za tym idzie – podobny sposób myślenia i działania członków grupy. Jedność nie pociąga za sobą identyczności, ale współpracę, która z kolei wymaga woli współdziałania dla wspólnego dobra, pomimo różnic istniejących w sposób naturalny pomiędzy członkami grupy. To właśnie jedność w różnorodności inspiruje ludzką inicjatywę i w konsekwencji pobudza pragnienie do przedsiębrania rzeczy nowych i niekonwencjonalnych.  

Autentyczna jedność wymaga inicjatywy oddolnej, formującej się spontanicznie, poprzez dobrowolne zjednoczenie sił osób, które posiadają różne zdolności, kompetencje oraz zasoby materialne, ale które łączy ten sam cel. Jednolitość prawie zawsze jest skutkiem inicjatywy odgórnej, w której definicja celu i dobra jest narzucona przez grupę ludzi wierzących w swoje prawo i w swój obowiązek do zastosowania takiego przymusu.

Problem motywacji

Troska analityków GW nie ogranicza się jedynie do materialnego aspektu ubóstwa, ale wiąże je także z wymiarem psychologicznym uczniów, a w szczególności z ich osłabioną motywacją do nauki: „To, co obecnie jest kłopotem”, czytamy w omawianym artykule, „to kwestia utrzymania motywacji do nauki, systematyczności, własnej aktywności. Dzieci z mniej uprzywilejowanych rodzin, które nie mają korepetytorów, a czasem wręcz asystentów do nauki zdalnej, i nie mogą liczyć na intensywne wsparcie rodziców, mają z tym problem”. „Zyskują jedynie ci, którzy umieją uczyć się sami, mają zasoby, pieniądze, wsparcie i wewnętrzną motywację, która jest powiązana z dobrostanem i kondycją psychiczną. I to właśnie kondycja psychiczna, nie luki w wiedzy, jest dziś najbardziej palącym problemem”.  

Przywołani komentatorzy słusznie zauważają, że uczniom najmocniej doskwiera brak wewnętrznej motywacji – problem blisko związany z brakiem poczucia własnej sprawczości. Według nich pandemia wywołała szereg zdarzeń, które mają fatalne skutki dla motywacji uczniów, a w konsekwencji dla ich wyników w nauce. Mniej słusznie, przyczyn takiego stanu doszukują się w braku zasobów materialnych.

W rzeczywistości jednak sprawczość młodych ludzi została przez współczesną szkołę zaniedbana na dziesiątki lat przed wybuchem pandemii. Przyczyną nie był brak zasobów materialnych, które mogą działać jedynie jako pozorna zachęta do nauki i działania, ale brak we współczesnej szkole miejsca i uwagi na kwestie związane ze wzmacnianiem woli młodego człowieka, będącej centrum dowodzenia i motorem jego sprawczości.

Ta ostatnia jest kluczową sprawnością człowieka i młode jego lata są najlepszym czasem na jej formowanie. Rozkwita w warunkach wolności, a zamiera w okolicznościach przymusu. I to właśnie tutaj analitycy o skłonnościach lewicowych nie dostrzegają, że proponowane przez nich rozwiązania są de facto przyczyną trudności, które rzeczone rozwiązania mają łagodzić.

Przymus skuteczniejszy?

W marcu br. rząd przyjął projekt ustawy, w którym Ministerstwo Edukacji i Nauki przedstawiło rozwiązania umożliwiające uczniom, po powrocie do szkół, udział w dodatkowych i dobrowolnych zajęciach, które mają uzupełniać ich wiedzę oraz utrwalać wiadomości i umiejętności z wybranych przedmiotów. Jako że poczucie sprawczości ożywa w warunkach wolności, dobrowolność zajęć może służyć nie tylko uzupełnieniu wiedzy, ale właśnie uświadomieniu uczniom znaczenia ich sprawczości przejawiającej się w dokonywanych przez nich wyborach zajęć. Może uzmysłowić im wpływ intencji na ich akty poznawcze. W konsekwencji, dobrowolność zajęć może zainspirować ich do szukania sposobów na wzmacnianie własnych władz wolitywnych.  

Innego zdania są członkowie ruchu „Protest z wykrzyknikiem” (określający się także mianem „Banksy polskiej edukacji”), cytowani w omawianej publikacji GW. Na dobrowolność rozwiązania zaproponowanego przez MEiN członkowie ruchu odpowiedzieli gwałtowną krytyką:

„To zastanówmy się nad możliwymi konsekwencjami owej dobrowolności. Możemy się założyć, że na te zajęcia nie zgłoszą się dzieci zagubione w systemie zdalnego nauczania, z trudnościami w nauce. Obstawiamy, że będą to uczniowie najbardziej zmotywowani, z rodzin o wyższym kapitale kulturowym i [z] wyższymi aspiracjami edukacyjnymi. Dobrowolność może okazać się prostą drogą do zwiększenia różnic pomiędzy różnymi grupami uczniów, a już teraz widzimy pogłębiającą się przepaść miedzy tymi, którzy sobie radzą dobrze i tymi, którzy… w ogóle sobie nie radzą. Cała ta dobrowolność to unik, uprzedzenie zarzutów o nadmiernym obciążeniu pracą. Tymczasem realne wsparcie edukacyjne uczniów i uczennic musi mieć charakter systemowy i obejmować wszystkich – a tych najsłabszych w największym zakresie”.  

„Banksy polskiej edukacji” postrzega dobrowolność zajęć jako zagrożenie dla równości, bowiem uczniowie, którzy pragną z nich korzystać, będą to robić, a ci, którym takiego pragnienia brak, nie będą. Taki porządek rzeczy, zdaniem wspomnianego ruchu, jest niesprawiedliwy. Według jego reprezentantów korzystniejsze byłoby rozwiązanie systemowe, które objęłoby wszystkich, nawet tych, którym się nie chce uczestniczyć w zajęciach. Innymi słowy, przymus miałby być skuteczniejszy w niwelowaniu różnic, bowiem „systemowo” rozwiązałby problem braku poczucia sprawczości wśród dzieci i młodzieży. W warunkach przymusu bowiem nikomu nie musi się chcieć, ponieważ wszyscy muszą chcieć.

Ujawnia się tu potężna niespójność światopoglądu lewicowego, który z jednej strony promuje daleko posunięty permisywizm moralny, a z drugiej dąży do ograniczanie dobrowolności zdobywania i uzupełniania wiedzy w szkołach. Skłonność do pogłębienia przymusu w edukacji wynika z założenia, że człowiek w warunkach wolności wybiera rzeczy dla siebie szkodliwe oraz że jest pozbawiony zdolności do doskonalenia swoich wyborów, bowiem jest w całości zdeterminowany przez uwarunkowania zewnętrzne, które nakłaniają go do podejmowania szkodliwych dla niego działań.

Tymczasem, człowiek w warunkach wolności może dokonywać zarówno wyborów dla siebie szkodliwych, jak i dobrych. Edukacja ma go przygotować do rozeznawania różnicy między nimi. Jak naucza św. Tomasz z Akwinu, działamy w oparciu o wolny wybór, ale tylko o tyle, o ile dzięki wolnemu wyborowi decydujemy się, aby być do działania poruszeni. Formalny charakter wolności zależy zatem od zdolności człowieka do osądzania własnego osądu, a wolność wyboru jest funkcją sposobu, w jaki człowiek postrzega swoje władze poznawcze i wolitywne. Dlatego ich zrozumienie odgrywa kluczową rolę w formowaniu woli i jej intencji. Jeśli ktoś przedwcześnie zgadza się na postrzeganie siebie jako pozbawionego woli i wolności wyboru, skazuje się na bycie zdeterminowanym przez zewnętrzne wpływy. Jest to zależność regularnie wykorzystywana przez inżynierów kontroli społecznej i promowana przez działaczy lewicowych. 

Faktem jest, że dobrowolność wymaga pogłębienia wiedzy pomagającej zrozumieć własne pragnienia oraz brania odpowiedzialności za własne działania. Paradoksalnie jednak ów wysiłek intelektualny i wolitywny sprzyja dobrostanowi psychicznemu, a w konsekwencji motywacji do nauki, o co tak często i intensywnie zabiegają dla uczniów edukatorzy lewicowi.

Model korporacyjny

Konsekwencją dążenia do promowania równości ekonomicznej przy wykorzystaniu obowiązku szkolnego jest skłonność edukatorów lewicowych do czerpania inspiracji od instytucji, których naturalnym skutkiem działalności jest wyrównywanie różnic ekonomicznych między swoimi członkami, czyli od organizacji o charakterze komercyjnym. Nie bez znaczenia jest fakt, że są to instytucje, które osiągnęły znaczną biegłość w zakresie stosowania środków kontroli społecznej.

W tekście Zaległości uczniów po e-lekcjach. Jak załatać „dziurę edukacyjną”? (GW, 12 marca 2021) przytoczony został fragment raportu przygotowanego przez fundację Katalyst Education pt. Jak przeciwdziałać wykluczeniom w edukacji?  wynik obrad kilkudziesięciu ekspertów edukacyjnych – w którym czytamy między innymi: „Podobnie, jak ma to miejsce w przypadku firmy, w szkole pracuje zespół. Warto w ten sposób myśleć zarówno o nauczycielach, jak i o dzieciach w klasie – w jednym i drugim przypadku są to zespoły. Dlaczego to jest ważne? W przedsiębiorstwach, korporacjach, a nawet agencjach rządowych zespoły są podstawową jednostką organizacyjną. Jeśli firma chce wyprzedzić swoich konkurentów, musi wpływać nie tylko na to, jak ludzie pracują, ale także na to, jak pracują razem. Najlepiej zaś działają zespoły, które mają uwspólnione normy działania, akceptowane i przestrzegane przez wszystkich oraz stwarzają swoim członkom poczucie emocjonalnego bezpieczeństwa. Niebagatelne znaczenie dla jakości pracy zespołu ma także empatyczny lider, przyjmujący rolę bardziej facylitatora niż zarządcy”. „Warto czerpać z doświadczenia dużych firm we wdrażaniu metod i narzędzi, które pomagają to osiągnąć. Jedną z nich jest metodyka zwinnego (ang. agile) zarządzania projektami i zespołami. Jej stosowanie zmniejsza ryzyko niepowodzeń i pozwala w elastyczny sposób podchodzić do zmian, co jest szczególnie ważne w czasie niepewności. To podejście do zarządzania, które zwiększa zaangażowanie i produktywność pracowników, ułatwia organizacji osiąganie założonych celów. Wiele z tych praktyk można z powodzeniem zaadaptować do warunków szkolnych i wdrażać zarówno do zarządzania zespołami nauczycieli, jak i klasą jako zespołem”.

W XXI wieku porównanie szkoły do fabryki straciło na atrakcyjności. Dlatego wielu edukatorów odwołuje się do modelu bardziej współczesnego, wypracowanego przez korporacje i przedsiębiorstwa, jednak idea przyświecająca porównaniu jest analogiczna. Uczniowie są postrzegani jako bezwolna materia, którą za pomocą wpływu nauczycieli-menedżerów można nakierować na odgórnie narzucone cele.  

Promotorzy modelu korporacyjnego w szkołach nie dostrzegają podstawowej różnicy między pracownikiem korporacji a uczniem czy studentem. W tym pierwszym przypadku osoba dołącza do organizacji o ściśle zdefiniowanej misji, decydując się na jej realizację w zamian za wynagrodzenie. Można wręcz twierdzić, że narzędzia korporacyjne mają często za zadanie utrzymanie pracownika z dala od jego rzeczywistego celu, tak aby mógł swobodnie realizować misję zatrudniającej go instytucji.

W przypadku edukacji mamy do czynienia z całkiem odmienną relacją osoby i celu. Każdy człowiek jako stworzenie rozumne jest podmiotem władz intelektualnych i wolitywnych i każdy posiada wewnętrzną zdolność determinowania swoich działań ku stosownemu celowi, bez poddawania się metodom i narzędziom kontroli społecznej. Co więcej, narzucanie uczniowi zdeterminowanego zewnętrznie celu może prowadzić jedynie do osłabienia jego władz intelektualnych i zahamowaniu jego aktów poznawczych.

Bez wątpienia zgoda i porządek w klasie są istotnym warunkiem skutecznego nauczania, jednak sposobem na ich zaprowadzenie nie jest „zwinne zarządzanie projektami”, ale pokazanie uczniom zalet płynących z wykształcenia w sobie nawyku posłuszeństwa wobec nauczyciela oraz uprzejmości wobec innych uczniów, czyli uformowania cnót, które, jak tego nauczał już Arystoteles, wymagają aktywnego ćwiczenia i pracy nad sobą. Cnota, jako złoty środek pomiędzy nadmiarem a niedoborem, jest zależna od osoby i relatywna względem jej uwarunkowań. Dlatego jest tu potrzebne osobiste rozeznanie i refleksja.  

Zwolennicy modelu korporacyjnego uważają porządek w zespole za dobry, ale chcą go forsować, wprowadzając normy korporacyjne. Tymczasem wystarczy wzbudzić wśród uczniów refleksję nad dobrem, które może posłużyć ich nauce, aby sami doszli do wniosku, że w warunkach porządku i spokoju w klasie są w stanie przyswajać wiedzę skuteczniej niż w warunkach nieuporządkowania i braku skupienia.  

Dlatego formacja młodego człowieka wymaga nie tylko przyswajania przez niego wiedzy postrzeganej jako informacja, ale przede wszystkim zrozumienia zasad moralnych, które sprawią, że będzie wybierał dobro, a unikał zła – kompetencji kluczowej także dla jego rozwoju intelektualnego. Jednak zarówno środowiska lewicowe, jak i pro-korporacyjne milczą na temat moralności, uważając ją za subiektywny konstrukt społeczny bądź za kwestię nieistotną dla szkolnictwa i nauki.

Zalety „wypadnięcia z systemu”

Brak pobudzania ucznia do refleksji nad celem, a co gorsza, narzucanie mu zdefiniowanego celu za pomocą metod i narzędzi korporacyjnych, prowadzi prostą drogą do wychowywania pokoleń odtwórczo realizujących cele zdefiniowane przez wszechwładne instytucje międzynarodowe – osób niezdolnych do zadbania o dobro własne, rodziny czy narodu.

Jednakże według myślicieli i aktywistów lewicowych największym zagrożeniem dla edukacji są uczniowie, którzy „kompletnie wypadli z systemu”. Zrozumienie powyżej omówionych założeń uświadamia jednak, że ich żal nie zawsze jest motywowany troską o dobro uczniów, ale raczej obawą, że istnieją, żyją i być może prosperują ludzie pozostający poza zasięgiem środków kontroli społecznej, którą inżynierowie myśli lewicowej pragnęliby powszechnie zaprowadzić.    

Tymczasem poszerzanie zakresu rozwiązań przymusowych i kontroli nad uczniami prowadzi prostą drogą do intensyfikacji problemów już istniejących na szkolnym podwórku. Paradoksalnie nowy kurs polskiej, postcovidowej edukacji może wymagać rozwiązań dotychczas często pomijanych w oświacie – zwiększenia zakresu dobrowolności wyboru uczniów i ich opiekunów, pogłębienia ich refleksji nad celowością, wolnością i własną sprawczością oraz budowania relacji nauczyciel-uczeń opartej na wspólnym poszukiwaniu dobra.

Anna Woźniak

Tekst ukazał się na łamach magazynu Patriotyzm Gospodarczy – dodatku do Gazety Polskiej Codziennie z dn. 29 kwietnia 2021 r.




Msza św. z Najświętszą Panną

„Ilekroć będziecie ten Chleb jedli i Kielich pili, śmierć Pańską będziecie opowiadać”. (Kor. 11, 26.)

Na Kalwarii Jezus był jedyną Ofiarą, była to tylko Ofiara Chrystusa historycznego Syna Maryi. — Msza św. jest Ofiarą całkowitego Chrystusa, Chrystusa Mistycznego, Głowy i Członków; Syna Maryi i potrójnego Kościoła, z którym się Jezus zjednoczył przez Swoją Śmierć na Kalwarii. W każdej Mszy św. biorą udział: Chrystus, Najśw. Panna Maryja, wszyscy Święci w niebie — Ojciec Święty, cała hierarchia Kapłanów i wierni — Dusze w czyśćcu cierpiące. Msza św. łączy nas wszystkich. Jesteśmy więc wiarą połączeni: z Maryją i wszystkimi świętymi w niebie — naszymi bliskimi, choćby oni byli gdzieś bardzo daleko — oraz naszymi zmarłymi. Co za szczęście!

Msza św. jest nie tylko modlitwą, gdy idziemy do Kościoła na Mszę św., to nie tylko by się modlić, lecz także, by się ofiarować. Msza św. jest Ofiarą, idziemy na Mszę św., by uczestniczyć w świętej Ofierze Chrystusa Kapłana, który od konsekracji aż do Komunii św. uobecnia na ołtarzu Swoją Ofiarę na Kalwarii; w sposób niekrwawy — mistyczny.

W czasie Mszy św. mamy potrójne zadanie do spełnienia:

1) W czasie OFIAROWANIA: Ofiarować się z Jezusem Chrystusem, być hostiami z Jezusem-Hostią. Spełnić zadanie hostii to jest: wypełnić dokładnie, świadomie, z całą gotowością uczestniczenia w zbawczej Ofierze Chrystusa! Złożyć siebie na patenie obok Hostii, która za chwilę stanie się Jezusem, złożyć swoje cierpienia i ofiary do Kielicha. Tę zdolność i obowiązek stawania się Ofiarą i składania jej, otrzymaliśmy na chrzcie św. — Będę odtąd odprawiać moją mszę, ofiary i cierpienia, łącząc ją z Najświętszą Ofiarą Chrystusa,

2) W czasie PRZEISTOCZENIA: Ofiarować Bogu Ojcu Jezusa Chrystusa wraz z Nim siebie być kapłanem wraz z Jezusem-Kapłanem. — Jeżeli cały Chrystus jest Ofiarą to również cały Chrystus jest Kapłanem. Przez chrzest wrastamy w mistyczne Ciało Chrystusowe, stajemy się członkami Chrystusa Kapłana. Św. Piotr mówi — „Jesteście rasą kapłańską — Kapłaństwa Królewskiego”. — Przychodzimy na Mszę św. aby dopełnić aktu naszego Kapłaństwa. Obowiązek ten możemy wykonać dopiero, kiedy Chrystus jest na Ołtarzu między konsekracją a Komunią, kiedy pozostaje Chrystus pod postacią Przenajśw. Hostii, gdy Krew Jego przebywa w Kielichu. Ofiarować Chrystusa Bogu jako Ofiarę uwielbienia, dziękczynienia, wynagrodzenia, prośby. — Jakże wobec, tego pozostawać biernym i roztargnionym, gdy tyle jest do spełnienia w tych kilku 7—8 minutach, w ciągu których Chrystus przebywa jako Ofiara na Ołtarzu — abym Go mógł składać w ofierze, i z Nim się łączyć.

3) KOMUNIA: Przyjąć Chrystusa, kiedyśmy już ofiarowali Ciało Chrystusa oraz z Nim siebie, pokrywając braki nasze Jego Boską zasługą, mamy się te raz jakby w Jezusa wcielić: To jest pełna treść Mszy św. Jest to całe nasze życie: Chrystus Hostia i Chrystus Kapłan.

Powracając do swoich zajęć, unosimy ze sobą do domu to życie Chrystusowe, które z nami się zjednoczyło. „Kto po żywa Ciało moje i pije Krew moją, we mnie mieszka, a Ja w nim”. I będziemy żyć naszym życiem codziennym, a jednak, żyć będziemy już nie my sami, ale przez Jezusa. „Kto pożywa Ciało moje, ma życie we mnie”.

O uczestnictwie we Mszy św. w zjednoczeniu z Niepokalanym Sercem Maryi

Msza św. jest najwyższym kultem religijnym, jaki składamy przez Chrystusa całej Trójcy Przenajśw., wyrazem najwyższej czci i uwielbienia, dziękczynienia, zadośćuczynienia i prośby. Musimy do tych świętych obrzędów przystąpić w duchu pokuty, skruchy, z największą wiarą i miłością, bo Msza św., pamiętajmy, to żywy Chrystus, modlący się, ofiarujący, krwawiący, rozdzielający Swe łaski, ze Swoim Najświętszym Sercem otwartym, pełnym łaski i miłości, gotowym, by nas przyjąć i wraz z Sobą ofiarować Ojcu Przedwiecznemu.

O Najśw. Maryjo Panno, Matko Boża, współodkupicielko i Matko dusz, Ty która stojąc pod Krzyżem Syna Twego na Górze Kalwarii w najdoskonalszy sposób uczestniczyłaś w Jego Ofierze pierwszej Mszy św., Ty któraś się stała dla nas wszystkich wzorem, jak mamy brać udział w Boskiej Ofierze Twego Syna — Pani nasza, Orędowniczko nasza, Pośredniczko nasza, wspomóż nas wszystkich, abyśmy mogli godnie wraz z Tobą stać pod Krzyżem Pana Naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa i uczestniczyć w Przenajświętszej Ofierze. Na wstępie Mszy św., gdy Kapłan u stóp ołtarza pochylony, ze skruchą odmawia „Confiteor” (spowiedź powszechną), bijmy się i my w piersi, by móc z czystym sercem uczestniczyć w tych niepojętych tajemnicach śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, jakie Msza św. wyraża, by przeżywać z największą miłością główne części Przenajświętszej Ofiary; jakimi są: Ofiarowanie, Przeistoczenie, Komunia.

OFIAROWANIE

Po Ewangelii, na patenie, składa Kapłan hostię (chleb), która za kilka chwil stanie się żywym Ciałem Chrystusa. Na patenie obok hostii, złóżmy siebie, ofiarę z naszego rozumu, z naszej woli, naszej miłości własnej, oraz całodziennej pracy. Następnie wlewa kapłan wino do kielicha, które za chwil kilka stanie się Żywą Krwią Chrystusową, wylaną dla naszego zbawienia. Do wina dolewa kapłan kroplę wody, a jak mówi sobór w Tibour, woda ta przedstawia wiernych, a przy Komunii św. będziemy tak zatopieni w Jezusie, jak ta kropla wody w winie. Do kielicha złóżmy nasze wysiłki, trudy, przezwyciężenia w dążeniu do doskonałości, wszystkie ofiary, pokuty, cierpienia i krzyże i dobre postanowienia, których nie potrafimy dotrzymać bez zaparcia siebie i ofiary. Chrystus Pan przestał już cierpieć, a za to mistyczne Jego członki, wierni muszą teraz ofiarowywać swoje cierpienia w zjednoczeniu z Męką Chrystusową. Jest to właśnie dopełniać, co nie dostaje Męce Chrystusa, tak jak kropla wody traci w winie swój smak i swój kolor, tak cierpienia nasze tracą swą ludzką słabość, a nabierają smaku, koloru i wartości Boskiej Ofiary Syna Bożego i w niej giną. Teraz rozumiemy cel cierpienia, nie urońmy ani kropelki z tych drogocennych skarbów, wszystkie zbierajmy do kielicha, by złączone z Przenajdroższą Krwią Zbawiciela stały się okupem dla zbawienia dusz, a Bogu przynosiły chwałę. Kapłan podnosi kielich w górę, robi nim znak Krzyża św. i modli się. Następnie prosi Ducha Świętego o błogosławieństwo: „Veni Sanctificator, omnipotens Deus…” Przyjdź Poświęcicielu, wszechmocny Boże i błogosław te ofiary świętemu Imieniowi Twemu przygotowane.

Bez pomocy Ducha Świętego nic nie możemy. On jest motorem, siłą, tym węzłem, który jednoczy duszę naszą z Chrystusem. Uczestniczymy w życiu Chrystusa tylko przez Ducha Świętego. Duch Święty jest Duchem Chrystusa, On kierował czynami Zbawiciela. Czyta my u św. Pawła: „Chrystus przez Ducha Świętego samego siebie ofiarował niepokalanym Bogu”. (Żyd. VIII, 14). Częste wzywanie Ducha Świętego i wsłuchiwanie się w Jego natchnienia konieczne jest w życiu wewnętrznym. Prośmy Go o jak najpełniejsze złączenie nas z Chrystusem, zwłaszcza w czasie Przenajświętszej Ofiary. Często w ciągu dnia, wzywajmy pomocy Ducha Świętego, Uświęciciela dusz naszych.

Przy Ofiarowaniu prośmy Chrystusa, byśmy przy przeistaczaniu chleba stali się jedną Hostią z Jezusem, abyśmy stali się żertwą godną, by była ofiarowaną wraz z Jezusem i przez Jezusa na chwałę Ojca. — Gdy w tym duchu modlić się będziemy f uczestniczyć w Ofiarowaniu, Jezus powoli przeistaczać będzie duszę naszą w Siebie. Żyjąc ofiarą i duchem zaparcia się siebie, stawać się będziemy coraz bardziej Jezusem. — Chrześcijanin to drugi Chrystus. O Serce Maryi, ty samo ofiaruj mnie Jezusowi, abym się stał czystą żertwą Jego.

PRZEISTOCZENIE

Przez moc słów sakramentalnych, które wymawia kapłan nad hostią, (chlebem) i winem: „To jest Ciało moje…”, „To jest Krew moja…”, Chrystus dokonuje przeistoczenia chleba i wina w Ciało i Krew Swoją. Chrystus czyni się obecnym rzeczywiście i istotnie, ze Swoim Bóstwem i Człowieczeństwem, pod postacią chleba i wina, ukryty przed naszym wzrokiem. Słowa sakramentalne, które kapłan wymawia, nie tylko czynią Chrystusa obecnym na ołtarzu, lecz przez nie dokonuje się ofiara. Gdy kapłan wymawia słowa: „To jest Krew moja” oddziela się w sposób mistyczny Ciało od Krwi. Na krzyżu ten rozdział był fizyczny i dokonał śmierci Zbawiciela. Po Zmartwychwstaniu Chrystus nie może umierać, przeto na ołtarzu rozdział Jego Ciała od Krwi jest mistyczny. Ten sam Chrystus, który złożył Swe życie w ofierze na krzyżu, składa je na ołtarzu, tylko w sposób odmienny. To mistyczne za bicie żertwy, w połączeniu z jej ofiarowaniem — stanowi prawdziwą ofiarę.

Korzystajmy z tych świętych chwil, by się łączyć ze stanem Duszy Chrystusa na krzyżu, w którym składa Swe życie w ofierze Ojcu, łączmy się z Jego miłością dla Ojca, z Jego zgadzaniem się na Wolę Ojca. Ofiarujmy Bogu Ojcu umiłowanego Syna wraz z Jego cierpieniami i zasługami, z nieskończonymi bogactwami, jakie zawiera Boskie Serce Jezusa; a wraz z Jezusem ofiarujmy siebie, jako ofiary uwielbienia, dziękczynienia, jako ofiary przebłagalne za swoje grzechy, za wielkie zbrodnie obecnych czasów. Niech następująca modlitwa św. Jana Eudes, założyciela Zgromadzenia Serc Jezusa i Maryi, dopomoże nam wejść w ducha, w jakim święci korzystali z tych drogocennych chwil:

„O mój Zbawicielu, w zjednoczeniu z Tobą i Twą świętą Ofiarą, złożoną Ojcu Przedwiecznemu, od daję się Tobie, by być na zawsze krwawą ofiarą Twojej świętej Woli, unicestwioną dla Twojej chwały i dla Ojca Twego. O mój dobry Jezu, połącz mnie z Sobą, przyciągnij mnie do Siebie, abym był ofiarowany z Tobą i przez Ciebie. A ponieważ ofiara ma być strawiona ogniem i zbroczona krwią, daj mi umrzeć samemu sobie, daj mi umrzeć dla grzechu, dla namiętności i dla wszystkiego co Tobie się nie podoba; racz mnie spalić i strawić świętym ogniem Twej Boskiej miłości; spraw aby całe moje życie stało się ciągłą, nieustanną ofiarą dla chwały, dla czci i dla miłości Twojej i Twego Ojca”.

Uprzytomnijmy sobie w duchu chwilę konania Chrystusa i stojącą opodal Matkę Najświętszą. Przeczyste Serce Maryi, przebite boleścią, bierze najpełniejszy udział w Ofierze Chrystusa i Odkupienia świata. W chwili konania Chrystusa Maryja rodzi nas do życia nadprzyrodzonego, do życia łaski, staje się nam Matką. Oddajmy się Niepokalanemu Jej Sercu i prośmy, aby, jak nas niegdyś za swe dzieci przyjęła, tak niech teraz przez Swoje Przeczyste Serce odnowi i odrodzi w nas Ducha Chrystusowego; by Chrystus Eucharystyczny, ofiarowujący się w bezkrwawej Ofierze, był naszą prawdą, drogą i życiem; by odnowić wszystko w Chrystusie (Efez. 1,10), to znaczy przepoić nauką Chrystusa nie tylko nasze życie osobiste, ale i życie rodzinne, życie społeczne i narodowe. Wprowadzić Boga do wszystkich naszych spraw i trosk, dojść do pełnego rozwoju życia wewnętrznego, poświęcając wszystko bez zastrzeżeń w intencji, by wszyscy poznali prawdą, szli Drogą Chrystusa, żyli Jego życiem.

KOMUNIA

Komunia jest dopełnieniem, ukończeniem ofiary. Komunia przez sakramentalny kontakt łączy naszą duszę i ciało jak najściślej z Panem Jezusem i ma ten cel, abyśmy się stali jedno z Jezusem. Komunia z Jego Przenajświętszym Ciałem, które pożywamy, po winna przynieść jako owoc komunię z Jego duszą, z Jego Sercem, z Jego świętością, z Jego stanem Ofiary. Komunia, to zjednoczenie naszej woli, naszych pragnień, naszych dążeń, naszych myśli, naszych uczuć i miłości. Całe nasze jestestwo powinno być złączone z Chrystusem, aby On w nas, jakoby biorąc nowe życie, Swemu Ojcu ofiarował się i poświęcił, w nas Swemu Ojcu oddawał Chwałę, w nas miłował Ojca, i Jemu służył, i prowadził w ten sposób w nas i przez nas dalej to samo, co czynił za swego życia ziemskiego. Komunia święta przyniesie ten owoc w miarę nasze go usposobienia i przygotowania, z jakim się do Komunii św. życiem naszym przysposabiać będziemy. Komunia święta nie jest aktem jednej chwili, to tajemnica miłości, w której się skupia całe nasze życie. Miłość prawdziwa nie jest uczuciem, ale aktem woli, jest czynem. Jak Jezus się nam oddaje w Komunii, tak my mamy się oddać Jemu po Komunii, życiem ofiarnym, przez zaparcie siebie, ciągłym umieraniem naszej zepsutej natury, a przez miłość bliźniego, przez dobre słowa, dobry przykład, przez życzliwość, mamy promieniować Jezusem jednając dusze dla Niego, mamy nieść wszystkim Jezusa, rozdawać Jezusa. Dawać Jezusa najpierw tym wszystkim, nad którymi mamy pieczę, dawać Jezusa duszom grzesznym, duszom w pokusach, duszom opuszczonym, zasmuconym, zniechęconym, duszom niewinnych dzieci.

O Maryjo, łask wszelkich Przybytku, pomóż przyjąć Jezusa — pomóż dziękować.

Lecz zauważmy wreszcie, że koniec Mszy św. nie jest bynajmniej końcem ofiary. Życie wewnętrzne dobrego katolika, to życie ciągłej ofiary, to życie nieustannej naszej osobistej Mszy, Ofiarowania, Przeistoczenia i Zjednoczenia.

Oto nasz program, nasze postanowienie: z Przeczystym Sercem Maryi Niepokalanej Dziewicy, żyć miłością Eucharystycznego, Najsłodszego, Najukochańszego Serca Jezusa, zatapiając się w Jego Sercu zniknąć, unicestwić się, stać się Jego żertwą, Jego czystą Hostią, aby On, posługując się nami, jakby narzędziem, składał Bogu Ojcu chwałę, uwielbienie, dziękczynienie i zadośćuczynienie, by ratować dusze Krwią Jego Przenajdroższą odkupione, by przyspieszyć przyjście Królestwa Chrystusowego.

Modlitwa do Najświętszej Panny przed Mszą Św.

O Matko litości i miłosierdzia, Błogosławiona Dziewico Mario, ja nędzny i niegodny grzesznik, całym sercem uciekam się do Ciebie i błagam miłosierdzia Twego, abyś tak jak towarzyszyłaś Najsłodszemu Synowi Twemu wiszącemu na krzyżu, tak i mnie łaskawie towarzyszyć raczyła nędznemu grzesznikowi i wszystkim kapłanom, tu i w całym Kościele dziś ofiarującym, abyśmy wspomożeni łaską Twoją ofiarować mogli hostię godną i przyjemną w Obliczu Najwyższej i Nierozdzielnej Trójcy. Amen.

* * *

Ojcze Przedwieczny, w połączeniu z intencją i cierpieniami Niepokalanego Serca błogosławionej Matki Bolesnej Maryi na Górze Kalwaryjskiej, składam Ci ofiarę jaką uczynił z Siebie Samego Syn Twój Najmilszy Jezus Chrystus, a w tej chwili uobecni ją na tym Ofiaruję Ci Przenajświętsze Ciało i Krew umiłowanego Syna Twego, wszystkie zasługi Najsłodszego Serca Zbawiciela naszego, a wraz z Nim i przez Niego ofiaruję siebie, rozum mój, wolę, całą moją wolność, wszystkie cierpienia ciała i duszy, wszystkie wysiłki, prace, wszystkie chwile mojego życia i gotów jestem oddać życie moje dla chwały Twojej. Składam Ci tę ofiarę jako Bogu mojemu żywemu i prawdziwemu, aby Ci oddać cześć należną, jako Najwyższemu Panu i Stwórcy wszechrzeczy, które po najświętszej woli wszystko podlega, by Ci złożyć dziękczynienia za niezliczone dobrodziejstwa, przebłagać za liczne moje i całego świata grzechy, i tak uśmierzyć Twą znieważoną i karzącą sprawiedliwość, zło żyć całkowite wynagrodzenie za siebie, za Kościół św., za cały świat, za błogosławione dusze w czyśćcu, oraz ubłagać jak najwięcej łask dla całego świata. Amen.

Źródło: W Sercu Marii odrodzenie nasze : nabożeństwo ku czci Niepokalanego Serca Marii na pierwsze soboty miesiąca i na wszystkie święta Matki Najświętszej. Karmel Serca Jezusowego, 1947, Poznań.




Cisza – sposób na skupienie (2)

Edward Leen CSSp

Jak kontrolować język

Aby zatem zapanować nad namiętnościami, które swymi działaniami niszczą więzy jedności, podkopują miłość i sprawiają, że życie wspólnotowe staje się nie do zniesienia, konieczne jest ścisłe panowanie nad językiem. Na początku, aby uzyskać tę kontrolę, musimy ograniczyć nasze słowa bardziej niż na późniejszych etapach naszego rozwoju duchowego. Cisza powinna być zachowana ze skrupulatną dokładnością. Czasami takie sztywne utrzymywanie ciszy może wydawać się nienaturalne. Kiedy poczujemy w sobie wrzawę, ze wszystkimi namiętnościami, szalejącymi w naszej duszy i domagającymi się wyrazu, może się nam wydawać, że jesteśmy tak niegodziwi, iż równie dobrze moglibyśmy nasze myśli wypowiedzieć na głos. Uważamy, że gdy czujemy się tak źle, nie możemy nic zyskać, nie wyrażając naszej złości. Jest to błąd. Jeśli osoba przez nieprzerwany czas usilnie kontroluje każdy impuls pchający ją do wyrażenia jej emocji, te ostatnie stopniowo tracą swoją siłę i żywotność. Każda namiętność traci na mocy, kiedy nie znajduje środków wyrazu. Wyrażanie jej podtrzymuje ją niczym paliwo ogień; pozbawiona go, gaśnie jak ognisko, do którego nie dorzucamy drzewa. Dlatego też panowanie nad językiem jest pośrednio surową dyscypliną i umartwieniem wszystkich wad, zwłaszcza tych, które są sprzeczne z cnotą miłości.

Jak często powtarzamy, pierwsza skłonność każdej władzy, jaką posiadamy z natury, jest egocentryczna z powodu upadku pierwszych rodziców. Tendencja ta jest oczywiście do pewnego stopnia łagodzona przez łaskę; niemniej wciąż w nas trwa. Egocentryzm to inne określenie dla pożądliwości rozumianej w jej ogólnym znaczeniu. Uporządkowanie danej władzy i skierowanie jej działania ku Bogu – lub innymi słowy, sprawienie, że jej działania pozostaną zgodne z właściwym porządkiem – wydaje się prawem (ciążącym na nas prawem umartwienia), zgodnie z którym musimy najpierw praktykować całkowite wyrzeczenie się w odniesieniu do danej władzy. Aby korzystać z władzy wzroku w sposób, jakiego pragnie od nas Bóg, powinniśmy najpierw oczyścić ten wzrok, stanowczo odmawiając mu wszelkiego bezużytecznego zaspokojenia, którego poszukuje. Podobnie jest z władzą mowy. Została nam dana, abyśmy mogli wyrazić prawdę o porządku naturalnym, jaki powinien odzwierciedlać nasz umysł; abyśmy przedstawiali prawdę o porządku nadprzyrodzonym, jaki powinien panować nad naszym duchem; abyśmy rozpowszechniali właściwe relacje społeczne między ludźmi i wyrażali chwałę Boga, jaką powinniśmy czerpać z kontemplacji Jego dzieł w porządku naturalnym i nadprzyrodzonym. Język jest nam dany, abyśmy chwalili Boga; tymczasem my mamy skłonność do chwalenia siebie. Należy zatem odmawiać mu jakiegokolwiek zaspokajania w tym kierunku. Jest bardziej niezdyscyplinowany i trudniejszy do poskromienia niż którakolwiek z pozostałych władz. Dlatego nieustannie praktykowana cisza jest jedynym środkiem dla jego okiełznania. „Człowiek bowiem” – powiada św. Grzegorz – „któremu pozwala się mówić, nigdy nie uczyni żadnego znaczącego postępu w cnocie”. Powtarza także: „Gadatliwy człowiek nie znajdzie swojej drogi na ziemi”.

Surowa praktyka milczenia ma dodatkową zaletę. Jak już wykazano, istnieje ścisły związek między mową a wyobraźnią. Uruchomienie jednej z nich pociąga za sobą w dużej mierze drugą. Im bardziej wyobraźnia opróżnia się z obrazów schlebiających własnej osobie, tym swobodniejsze staje się przyjmowanie tych, które pomagają umysłowi wznieść się ku Bogu – tym bardziej pozostaje otwarty na przyswajanie obrazów przedstawiających rzeczy porządku nadprzyrodzonego. Gdy wyschnie główne źródło obrazów naturalnych, wyobrażenia nadprzyrodzone z łatwością zajmą ich miejsce i wzbudzą w umyśle święte myśli. A gdy wyobraźnia zostanie wypełniona i zaopatrzona w obrazy nadprzyrodzone, i łatwo ją one poruszą, wówczas to właśnie te obrazy porządku łaski zasugerują przedmiot dla władzy mowy, a ponadto rozjaśnią i uszlachetnią tematy porządku naturalnego, które można wybrać do rozmowy. Człowiek, który jest uformowany według opisanych reguł, z łatwością będzie mówił o sprawach Boskich lub będzie się wypowiadał na sposób Boski o sprawach ludzkich. Jego rozmowa nie będzie dla niego samego zawadą w postępie duchowym, ale raczej źródłem oświecenia i zbudowania moralnego dla jego słuchaczy.

Milczymy, aby nauczyć się mówić tak, jak powinniśmy. Cisza bowiem, która jest zaszczepiona w naszej duszy, nie jest niemocą, ale zaprzestaniem działania w jednym kierunku, aby pozwolić na swobodny rozwój w innym. Samo uporczywe powstrzymywanie się od słów jako takich nie jest dobre. Cnotą chrześcijańską jest ograniczenie relacji z ludźmi w celu swobodniejszej rozmowy z Bogiem lub o Bogu i o sprawach Bożych. Milczenie nie jest antyspołeczne, bowiem jest praktykowaniem rozmowy z Panem Jezusem, dzięki której uczymy się mówić z większą skutecznością i z pożytkiem dla naszego bliźniego.

Cisza konieczna do skupienia

Milczenie nie jest bezczynnością, ale środkiem prowadzącym do wyższej formy aktywności naszej wyobraźni i intelektu. Święty Tomasz powiada, że milczenie nie oznacza zaprzestania działania, ale zatrzymanie rozpraszającego nieładu i niepokojących obrazów we władzy wyobraźni. Dlatego też samo poddanie się nieuporządkowanemu i rozpraszającemu ciągowi wyobrażeń może być samo w sobie uważane za zerwanie milczenia, nawet jeśli nie jest to wyrażone w mowie. W efekcie możemy naruszyć ducha milczenia, pozostawiając naszym myślom swobodę, gdy zwracają się one ku pospolitym, trywialnym lub niebezpiecznym przedmiotom. Duch milczenia jest także zakłócany przez porywczość naszych ruchów lub nadmierną gorliwość w wykonywaniu pracy. Szkodzi mu również nieopanowane używanie wzroku, które prowadzi do przenikania do wyobraźni różnego rodzaju niestosownych obrazów.

Rozważana w ten sposób cisza jest bardzo zbliżona do stanu skupienia. Samo materialne zaprzestanie używania języka nie jest milczeniem, ale po prostu warunkiem wstępnym do niego. Milczeć to być skupionym. Na skutek takiego skupienia dusza, która wycofała swe władze ze świata zewnętrznego, może skoncentrować je na Bogu. Umysł, który jest skupiony na Bogu, uważa wszystkie doczesne, przemijające przedmioty za bezwartościowe w porównaniu z rzeczami Bożymi i gardzi nimi niczym odpadkami, nie ulega pokusie, aby tracić czas na ich kontemplowanie. Stan ten jest jednocześnie skutkiem modlitwy i jej warunkiem koniecznym. Cisza jest nieodzownym środkiem prowadzącym do modlitwy. Modlitwa to nic innego jak skupianie uwagi na Bogu w celu uzyskania od Niego pouczenia i łaski. Jeśli umysł ucznia jest pochłonięty słowami nauczyciela i pilnie za nimi podąża, może skorzystać z podanych przez niego wskazówek. Uczeń milczy prawdziwie, gdy jego umysł pozostaje w pełni czujny na nauczaną materię i całkowicie wycofany ze spraw jej obcych. Z drugiej strony, jeśli uczeń pozwoli swemu umysłowi błąkać się po tematach niezwiązanych z daną sprawą, nawet jeśli nie rozmawia z otaczającymi go osobami, można powiedzieć, że naruszył ciszę, której domaga się udzielana mu nauka. W głośnym zgiełku majaczących wyobrażeń i wędrujących myśli jest głuchy na to, co mówi do niego nauczyciel. W tym bezgłośnym naruszeniu ciszy nie zwraca uwagi na skierowaną do niego naukę, pomimo że dźwięk słów nauczyciela dociera do jego uszu. Tak jest z naszą relacją z Bogiem: musimy wyłączyć odgłosy ziemskie, aby dotarł do nas głos Boży. Oznacza to, że musimy się skupić: zebrać w sobie nasze zewnętrzne zmysły i nasze wewnętrzne władze zmysłowe, powstrzymać je od błąkania się w poszukiwaniu zwykłego naturalnego zaspokojenia i poddać je kontroli woli, działając poprzez miłość. Musimy to zrobić, jeśli chcemy uchwycić głos Boga. Pielęgnujemy ciszę, aby usprawnić nasze władze do rozmowy z Bogiem i aby Go usłyszeć.

Łatwo można rozpoznać osoby, które pielęgnują ciszę w sensie duchowym i które wykształciły w sobie nawyk skupienia. Wypowiadają niewiele słów, ale to, co mówią, ma niezwykłą wagę, nawet jeśli ich słowa odnoszą się do zwykłych życiowych spraw. Ich wypowiedzi są poprzedzone namysłem. Ich słowa, niosące całą moc wewnętrznego życia myśli, nie są wypowiadane przypadkowo. Nie są też zwykłymi błyskami odbijającymi się od powierzchni duszy i uzależnionymi od wrażeń zmysłowych otrzymywanych w kontaktach z rzeczywistością zewnętrzną. Nie są to zwykłe reakcje na bodźce zewnętrzne. Osoby skupione widzą w sposób wyraźny, prawdziwy i godziwy, a w ich oczach lśni spokojna mądrość. Wyważenie ich osądu niełatwo zakłócić, gdyż „człowiek wewnętrzny szybko umie się skupić, bo nigdy nie rozprasza się w zewnętrzności”. Ten nawyk powściągliwości, który nie jest tym samym, co dyskrecja, daje mu moc i siłę oddziaływania na innych, dla których musi on zawsze pozostawać w pewnym stopniu tajemnicą. Oddany wewnętrznej rozmowie z Bogiem, nigdy nie otwiera się całkowicie przed stworzeniami. Nawet w działaniu zewnętrznym, nawet w swych własnych słowach, trwa w nieprzerwanej ciszy. Jej zerwanie bowiem następuje tylko wówczas, gdy uwaga wewnętrzna w całości przenosi się na zewnętrzne zajęcie materialne, w które jest się zaangażowanym: tracimy milczenie, gdy zatracamy się w pracy. Zajęcia zewnętrzne i rozmowy z innymi, które te pierwsze za sobą pociągają, zdają się uniemożliwiać przestrzeganie ciszy. Jednak wcale tak nie jest. Możliwe jest poświęcanie większej części dnia na mówienie, a mimo to zachowanie nieprzerwanej ciszy. Warunkiem takiego stanu jest przestrzeganie złotej zasady, aby nigdy nie mówić tylko dla własnego dobra lub dla własnej przyjemności, ani dla zaspokojenia jakiegoś impulsu, ale wyłącznie dla chwały Bożej, dla właściwego wypełniania obowiązków stanu, dla krzewienia prawdy, dla praktykowania miłości, dla pocieszania smutnych i dodawania blasku życiu bliźnich.

Osoba pragnąca życia prawdziwie wewnętrznego musi pielęgnować czystą i prostą duszę, która dąży do zjednoczenia w Bogu wszystkich swoich wewnętrznych mocy i zewnętrznych zajęć poprzez skupienie i oderwanie od świata. „Duch Boży, który ma upodobanie w przebywaniu w cichym i spokojnym sercu, nigdy nie wchodzi do duszy, która jest poruszona lub często niepokojona hałasem i nieporządkiem, spowodowanym jej namiętnościami i silnymi uczuciami. Nie mieszka w rozproszonej duszy, która uwielbia bezczynnie gadać i przekazywać każdą przelotną myśl w rozmowach, które są wrogiem skupienia”. „W ciszy i spokoju rozkwita dusza oddana Bogu i uczy się tajemnic Pisma”. Nasze milczenie stanie się doskonałe, gdy będziemy nieustannie rozmawiać z Bogiem, a przestaniemy rozmawiać z ludźmi dla samej przyjemności, jaką daje taka rozmowa, bez względu na to, jakie przynosi ona dobro.

Doskonała i święta cisza to ożywiona rozmowa z Bogiem. Mówienie, przynajmniej w powszechnie spotykanych przypadkach, jest bezpośrednim wynikiem zwracania uwagi na osoby i przedmioty, które są wokół nas. Pogwałceniem ducha milczenia jest poddanie naszej uwadze rzeczy zewnętrznych lub wyobrażeń wewnętrznych, które nie mają związku z prawdziwym dobrem życia, i zaabsorbowanie się nimi. Uwaga i zainteresowanie zwrócone na rzeczy, których w żaden sposób nie można odnieść do Boga, utrudnia swobodne obcowanie z Wszechmocnym. Można dużo mówić, a mimo to milczeć, jeśli ciszę rozumiemy w sposób, który wyjaśniliśmy: zachowujemy ciszę, gdy nasze zainteresowanie i uwaga nie odbiegają od tego, co rzeczywiste. Cisza jest natomiast naruszona, gdy działania umysłu i wyobraźni są marnowane na to, co nierzeczywiste. Święty Tomasz z Akwinu wiele mówił i dyktował, ale nie można powiedzieć, że w swoim życiu naruszał ciszę. Jego słowa nigdy nie wypływały z niego z czysto ludzkich lub naturalnych motywów. Jeśli cisza nie wynika z naszego opanowania wewnętrznego – kontroli nad naszą wyobraźnią i naszymi uczuciami – lub gdy nie towarzyszy jej intencja, aby się w tym opanowaniu umacniać, wówczas nie ma ona sensu.

W chwili, gdy pozwolimy, by jakakolwiek rzecz z zewnątrz, jakakolwiek zewnętrzna motywacja lub przedmiot, pochłonęły naszą uwagę i odwróciły ją od tego, do czego powołuje ją Bóg, wówczas naruszymy ciszę. Cisza jest skupieniem zastosowanym do władzy mowy. Oznacza ona ograniczenie wszelkich niepotrzebnych rozmów z ludźmi, aby nasz umysł mógł w sposób doskonale nieprzerwany rozmawiać z Bogiem. Ułatwia modlitwę i stanowi zabezpieczenie chroniące naszą pobożność i duchową słodycz przed rozproszeniem. Uwrażliwia duszę na najdelikatniejszy szept Ducha Świętego. Skupienie jest absolutnie konieczne dla duszy, która dąży do wzrastania w życiu wewnętrznym. „Kto”, mówi autor dziełka O naśladowaniu Chrystusa, „skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu”. Kto pielęgnuje ducha milczenia, zdobywa mądrość i osiąga pokój serca. W każdej poszczególnej duszy cisza rozwija jej siłę i moc. We wspólnotach osób, czy to połączonych w sposób naturalny jak rodzina, czy też z powołania, jak zgromadzenia zakonne – tam, gdzie panuje duch milczenia, panuje żarliwość i pokój. Wszelka gorycz i nieuprzejmość znikają, a wypełniane dzieła są owocne i Bóg im błogosławi.

 Źródło: Edward Leen CSSp, Wzrost duszy poprzez modlitwę myślną. Cor Eorum 2021.




Zmartwychwstały Syn Maryi

Jezusa »Bóg wzbudził dnia trzeciego i dał żeby był objawiony nie wszystkiemu ludowi, ale świadkom przedtem zgotowanym od Boga; nam, którzyśmy z Nim jedli i pili potem, gdy wstał od umarłych. I rozkazał nam opowiadać ludowi i świadczyć, iż On jest, który postanowiony jest od Boga sędzią żywych i umarłych«. (Dzieje Ap. X, 40-42).

Tymi słowy mówi św. Piotr o zmartwychwstaniu Jezusa i o posłannictwie, jakie on i towarzysze jego otrzymali, by to zmartwychwstanie głosić wszystkim. Na świadków tego chwalebnego zdarzenia, na którym jak na fundamencie opiera się nowa wiara, wybrał Bóg ludzi ze wszystkich warstw swojego Kościoła, ażeby wiarogodność zmartwychwstania tym bardziej utrwalić. Wybrał niewiasty pobożne i oddane Jezusowi, które szły za Nim aż do śmierci; wybrał uczniów, którzy tworzyć będą ciało społeczności chrześcijańskiej; wybrał apostołów, których obowiązkiem będzie rozszerzać tę społeczność i kierować nią. A pasterze dusz są szczególnie powołani, aby być nie tylko świadkami, ale i głosicielami Chrystusa zmartwychwstałego.

Żadne z tych zadań nie nadawało się dla Najświętszej Panny. Zbyt blisko związana była z Jezusem, godność Jej zbyt była wysoką, aby zaliczoną być mogła w poczet świadków. Z grona głosicieli i apostołów wykluczało Ją Jej stanowisko niewiasty i Jej godność, gdyż sfera hipostatycznego zjednoczenia, do którego wyniosło Ją boskie macierzyństwo, przewyższa nieporównanie stan apostołów i głosicieli ewangelicznych. Toteż nie znajdujemy imienia Maryi wymienionego pośród apostołów i świętych niewiast, którym według Pisma św., Jezus najpierw raczył się objawić.

Z tego jednak bynajmniej nie wynika, że Maryja później ujrzała Zmartwychwstałego. Jej prawa były zupełnie różne, lecz pod każdym względem większe niż prawa innych; i wszystko za tym przemawia, że Maryja stojąc na stopniu wyższym i jedynym, uczestniczyła też w stopniu wyższym i jedynym i przed innymi w radości zmartwychwstania. Pismo św., które »przypuszcza, że mamy zrozumienie«, (św. Ignacy, Ćwiczenia duchowne) pozostawiło nauce doktorów i pobożności wiernych łatwe zadanie odkrycia tej słodkiej tajemnicy Jezusa i Matki Jego. Toteż przekonaniem ogółu jest, że Maryja pierwsza oświecona była światłem odrodzonym Chrystusa. Czyż nie więcej jak inne bolała nad Jego cierpieniami? »Według mnóstwa boleści moich w sercu moim, pociechy twoje uweseliły duszę moją«. (tamże) Lecz przede wszystkim czyż nie była Matką Jezusa? I czy to nie jest dla rozumu i serca naszego rzeczą niemal oczywistą, że Jezus, który tak bardzo miłował, który z taką iście Bożą delikatnością i umiejętnością pocieszał każdego ze swoich, że ten Jezus pospieszył przede wszystkim do Matki swej, by Ją pocieszyć?

Wymagało tego uczucie synowskie i sam porządek rzeczy: gdyż tak bliskim jest zjednoczenie Jezusa i Maryi, zadzierzgnięte od chwili Wcielenia, że Maryja ma swoją cząstkę w tajemnicy Zmartwychwstania.

Ponieważ Ojciec daje od wieków Słowu życie boskie, mówi Mu też od wieków: »Synem moim jesteś ty, jam cię dziś zrodził«. A ponieważ człowieczeństwo Chrystusa istnieje w Słowie i uczestniczy w Jego synostwie, Ojciec mówi te same słowa do Słowa wcielonego, mówi je szczególnie w tych chwilach, w których Słowo rozpoczyna lub odnawia życie swego człowieczeństwa, »Synem moim jesteś ty, jam cię dziś zrodził«, to są słowa Ojca w dzień Wcielenia, Narodzenia i również w dzień Zmartwychwstania. Maryja, która jedynie może powiedzieć do Słowa wraz z Ojcem: »Synem moim jesteś ty«, nie może jednak w dniu Zmartwychwstania dodać: »Jam cię dziś zrodziła«, gdyż Jej akt rodzenia nie jest tak, jak akt Boga, nieustannym i zawsze aktualnym. Może jednak dodać w pełni radości i prawdy: »Synem moim jesteś ty, nawet w blaskach swej chwały; człowieczeństwo odradzające się dziś z grobu jest tym samym, które niegdyś zrodziło się ze mnie, a jeżeli przed trzema dniami coś ze mnie cierpiało, to dziś coś ze mnie jest uwielbionej. A co więcej, może powiedzieć: »Synem moim jesteś ty, jam cię zrodziła dla triumfu dzisiejszego«. Gdyż, powtórzmy to raz jeszcze, kiedy Maryja, różniąc się tym od innych niewiast, stawała się Matką dobrowolnie, znając posłannictwo Syna swego i zgadzając się na nie — zgadzała się tym samym na swą chwałę, zarówno jak na swe cierpienia. Mówiąc do anioła: »Niech się stanie«, godziła się być Matką nie tylko Zbawiciela, ale Zwycięzcy i Sędziego; dawała światu nie tylko Odkupiciela przeznaczonego na krzyż, ale i Króla, którego panowaniu nie będzie końca. I jeżeli to przyzwolenie dane wtedy wkładało na Nią obowiązek stanąć jak najbliżej krzyża, to dawało Jej również prawo usłyszeć przed innymi tę radosną wieść: »Otom zmartwychwstał, jestem jeszcze z tobą«.

Gdybyśmy się w tego rodzaju powodach zagłębiali, być może nasunęłoby się nam pytanie, czy Maryja nie oglądała w duchu samego faktu Zmartwychwstania? Czy nie widziała w kontemplacji, jak Ojciec niebieski wzywa Syna swojego z grobu, jak bóstwo Słowa łączy ciało i duszę, z którymi było i po śmierci nierozdzielne, jak je przeniknęło nowym życiem, którego już nigdy nie utraci? Czy nie widziała, jak Chrystus powstawał z grobu, nie naruszając pieczęci; jak chwalebny już odbierał hołdy od aniołów? Nie kładziemy nacisku na te przypuszczenia, które nie często były sformułowane tak jasno, a które spotkałyby się może z jakimiś zarzutami; w każdym razie należy co najmniej przyjąć to, że Jezus ukazał się swej Matce zaraz po zmartwychwstaniu. I ta chwila nowych narodzin Jezusa, jak i ta w Betlejemie, jest zapewne jedną z tych chwil, w których Trójca św. objawiła się Najśw. Pannie z największą jasnością; może to już była bezpośrednia wizja istoty Bożej, jeśli taką wizję wytrzymać potrafi obecne życie nasze.

Lecz jest rzeczą prawie nie do pomyślenia, żeby Jezus ukazał się swej Matce nagle i od razu w całym blasku zmartwychwstania swego. Jakżeby potrafiła znieść tak gwałtowne przejście od nadmiaru boleści do nadmiaru radości. Trzy dni okrutnych cierpień i gorzkich łez wyczerpały Ją i osłabiły fizycznie, trzeba Jej było zatem wzmocnienia przed nadejściem nowego szczęścia. Może Bóg, kierujący Jej myślami i uczuciami, sam zmienił ich kierunek z chwilą, kiedy się zbliżał poranek zmartwychwstania? Może wtedy przywiódł Jej na pamięć obietnicę Jezusa z tą żywością, z tym urokiem, jaki ma nadzieja, kiedy stoi tuż przed osiągnięciem swoich pragnień? A może Jezus wysłał anioła, jako swego poprzednika, by zaniósł Jego Matce pierwsze »alleluja«? Może wreszcie sam ukazał się Jej nie od razu, ale z wolna, stopniowo, jak nieraz powraca ktoś drogi nam, którego głos słyszymy najpierw, a później dopiero jego postać spostrzegamy.

Jakiegokolwiek sposobu użyłaby roztropność Boża, wiemy na pewno, że Ten, który dał siłę Maryi do zniesienia cierpień, które przewyższały naturalne siły każdej kobiety i matki, dał Jej również siłę, by mogła wytrzymać ten nadmiar szczęścia, przewyższający tak bardzo radości ziemi. Wszedł Jezus w chwale Ojca, otoczony aniołami, w orszaku sprawiedliwych, którym otworzył więzienie otchłani. Skromna izdebka w domu Jana zajaśniała i jakby się rozszerzyła. Lecz ani ta chwała, ani ten świetny orszak nie umniejszały w niczym poufnego stosunku Jezusa i Maryi. Choć już w blaskach Syna Bożego, pozostał przecież Jezus Synem Maryi, zbliżył się do Niej z całym wylaniem, pocieszał Ją, mówił z Nią o cierpieniach, które już nie wrócą, o radościach i chwale, która już nigdy nie przeminie. »Dosyć to dla mnie, jeśli Syn mój żyje«, zawołał stary Jakub, odnalazłszy syna swego Józefa.

I Maryja powtarzała w sercu swoim: »Dość to dla mnie, jeśli Syn mój żyje«. W duszy Jej rozbrzmiewały radośnie wszystkie te słowa, które za niedługo miały się stać radością pierwszych chrześcijan: Chrystus zmartwychpowstały już więcej nie umiera; śmierć nie ma już nad Nim władzy. — Jeśli Chrystus zmartwychwstał, i my kiedyś zmartwychwstaniemy.

Źródło: de La Broise M. (2021). Naświętsza Panna. Matris (fragment)




Życzenia Wielkanocne

„Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, daremna byłaby nasza wiara i daremny byłby nasz trud”, bo dopiero ta Prawda o „Zmartwychwstałym” nadaje sens naszemu życiu. Ona pozwala nam pomimo różnych przeciwności wierzyć mocno, „że Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy i my z Nim zmartwychwstaniemy” (św. Paweł).

Z okazji Świąt Zmartwychwstania Chrystusa Pana składamy wszystkim naszym Czytelnikom oraz ich rodzinom i bliskim życzenia, aby Chrystus Zmartwychwstały był zawsze naszą siłą, nadzieją, miłością i życiem.

Niech moc, płynąca z Jego Zmartwychwstania będzie wsparciem w codziennych zmaganiach, troskach i walkach.

Oby te Święta były wypełnione Bożym pokojem i radością, a Matka Najświętsza Współodkupicielka oby nas zawsze otaczała swoją opieką i orędownictwem.

Redakcja Gaude Maria




W oczekiwaniu na wybawienie

Panowanie Heroda nie tylko potęgowało nadzieje mesjańskie w Palestynie, ale wpływało też na ich dalszy rozwój nie zawsze zgodny z nauczaniem proroków.

Ostatni prorok Malachiasz działał w połowie V wieku przed Chr. (450-445); i od tej pory nie rozlegał się już żaden głos, który by do ogólnego skarbca mesjanizmu w Starym Testamencie dorzucił nowe elementy. Natomiast gdy zamilkły głosy proroków, sam temat mesjanizmu podjęła literatura pozabiblijna, którą oznaczamy mianem apokaliptyki. Miała ona na celu prowadzić dalej rozpoczęte przez proroków dzieło. Toteż i jej autorzy kryją się w cieniu, a dzieła swoje łączą z wielkimi imionami przeszłości: z Henochem, Abrahamem, Mojżeszem itp.

Niepodobna mesjanizmu za czasów Chrystusa rozpatrywać tylko na tle ksiąg biblijnych. Przemożny wpływ apokaliptyki dał się tu odczuć w stopniu niezwykłym. A o poczytności dzieł tego rodzaju świadczy choćby tylko ich liczba wzrastająca w miarę oddalania się od czasów prorockich.[1] Mesjanizm stanowi charakterystyczną cechę nie tylko religii Starego Testamentu, ale dziejów narodu wybranego w ogóle. Najogólniej pojętą definicję mesjanizmu można by sformułować w następujący sposób: jest to zespół proroctw mający na względzie nowy porządek rzeczy w świecie. Głównymi czynnikami tego porządku będą Bóg i człowiek. W odniesieniu do Boga polegać on będzie na ujawnieniu Jego potęgi i założeniu Królestwa; w stosunku do człowieka — na pełnym uznaniu władzy Boga oraz świętości osobistej jako koniecznym warunku przynależności do Królestwa Bożego.

Tak pojęty mesjanizm odnosi się zatem do przyszłości. Jego przedmiotem bezpośrednim jest nowa era w stosunkach między Bogiem a człowiekiem.

Według proroctw Starego Testamentu era ta pozostaje w ścisłym związku z ideą grzechu, z pełną realizacją rządów Boga nad ludzkością.

Idea wybawienia — to cel, ku któremu zmierzają wszystkie religie. Wybawienie jest uwolnieniem od czegoś, co jest uważane za zło. Dlatego pojęcie zła ma decydujący wpływ na ideę wybawienia w poszczególnych religiach. Jeżeli — jak to ma miejsce w naturalistycznych religiach Indii — za zło uważa się świat i wszelkie zmienne przejawy życia, wybawieniem będzie to, co człowieka od tego uwalnia. Dążenie do jedności z Brahmą czy też osiągnięcie nirwany w takim przekonaniu właśnie mają swoje źródło. (…)

Nawet w religiach Grecji i Rzymu uwolnienie od zła równa się uwolnieniu od wpływu fatum. A tzw. religie misteriów miały na względzie przede wszystkim wybawienie od fatum. Zło w znaczeniu fizycznym tkwi u podstaw wielu religii starożytnych. A konsekwentnie w tego rodzaju religiach i pojęcie wybawienia ma znaczenie specjalne.

W religii Starego Testamentu chodzi o zło moralne: wybawienie jest uwolnieniem od zła w znaczeniu moralnym, tj. od grzechu.

Nie przypadkiem tylko pierwsza przepowiednia o charakterze mesjanistycznym miała miejsce po przekroczeniu nakazu Bożego ze strony człowieka i utracie przyjaźni oraz łaski Bożej. Sam Bóg w słowach: “Postanawiam nieprzyjaźń między tobą a niewiastą. I między potomstwem twoim a potomstwem jej. Ono zetrze głowę twoją. A ty czyhać będziesz na piętę jego” (Rodz. III, 15), zapowiada nadejście Wybawiciela, do którego należeć będzie ostateczne zwycięstwo.

To proroctwo Wybawienia dane już w zaraniu dziejów ludzkości jest tak charakterystyczne dla mesjanizmu w religii Starego Testamentu, że zasługuje na specjalne podkreślenie. Zawiera ono w zarodku wszystkie nieomal cechy mesjanizmu i nie bez podstawy nazwane zostało Protoewangelią, tj. pierwszą Ewangelią.

Objawienie Starego Testamentu zajmuje pozytywne stanowisko wobec stworzenia i świata: „I widział Bóg wszystkie rzeczy, które był uczynił, i były bardzo dobre” (Rodz. I, 31). Na walkę pierwiastków dobra i zła w religii Starego Testamentu nie ma miejsca. Ponad światem istnieje wszechpotężny Bóg, od którego pochodzi wszystko. Jeżeli już w stosunku do pierwszego człowieka zjawia się potrzeba odkupienia, to ze względu na winę i grzech będący owocem wolnej woli ludzkiej.

Religie Wschodu, a zwłaszcza Indii oraz Iranu, przez swe negatywne ustosunkowanie się do życia na tym świecie szukają wybawienia w innym kierunku. Tak samo w Aweście nie ma mowy o ekspiacji winy i grzechu.

Mesjanizm Starego Testamentu łączy nastanie ery wybawienia od grzechu i pojednania z Bogiem z określoną postacią, która będzie przedstawicielem Boga i pośrednikiem między Nim a ludzkością. Jest to początkowo postać bezimienna, anonimowa. Proroctwa mówią o niej w sposób ogólnikowy, w jaki mówi się o kimś dalekim i mało znanym. Dopiero w drugim Psalmie (w. 2) postać ta oznaczona jest terminem maszach, i znaczy „namaszczać”.

W nazwie tej kryje się zatem aluzja do rytu namaszczenia, przewidzianego dla królów i kapłanów sprawujących funkcje urzędowe. W okresie wpływów greckich na Wschodzie zjawiła się potrzeba tłumaczenia pojęć starotestamentowych na język grecki, odpowiednik dla maszach znaleziono w rzeczowniku Christos pochodzącym również od chrio — „namaszczam”. Słowo Mesjasz przyjęte przez wszystkie języki jest równoznaczne z Chrystus i odnosi się właściwie do godności przepowiadanego Wybawiciela. Postać Mesjasza jest do tego stopnia nierozerwalnie złączona z omawianą erą wybawienia od grzechu, że całemu kierunkowi koncentrującemu się w przepowiedniach nastania nowego porządku rzeczy nadała ową nazwę. Proroctwa mesjańskie przeważnie, chociaż nie wyłącznie, odnoszą się do Osoby Mesjasza.

Działalność Jego wszakże pojmują w związku ze znanymi już przedtem przepowiedniami o nowym porządku rzeczy. Mówiąc o Tym, którego główne zadanie polegało na zrealizowaniu wybawienia, przez to samo nawiązują do idei wybawienia znanej już z Protoewangelii. Sztuczne zatem byłoby upatrywanie w proroctwach jakiegoś nowego mesjanizmu bądź to przez wprowadzenie nowych zupełnie idei, bądź też przez modyfikację w częściach istotnych dawniejszych poglądów. Podobnie jak w historii Objawienia Starego Testamentu w ogóle, tak i w mesjanizmie spostrzegamy pewien rozwój polegający na coraz dokładniejszym określeniu czasów i okoliczności, w jakich wybawienie miało mieć miejsce. Rozwój ten ma swoje uzasadnienie w religii Starego Testamentu, czyniąc zbędnym wszelkie odwoływanie się do wpływów obcych.[2]

Mesjanizm jest przede wszystkim nową erą w stosunku między Bogiem a człowiekiem. Jej zapoczątkowanie niektórzy z proroków, np. Amos, zwą “dniem Jahwe”. Będzie on dniem sądu nie tylko dla pogan, ale i dla niewiernych Hebrajczyków.

Poczynając od owego dnia, majestat Boży zostanie uznany przez wszystkich. Ezechiel podkreśla, że wszystkie narody uznają wtedy w Jahwie prawdziwego Boga, a Izajasz dodaje, że każde kolano zginać się przed Nim będzie (Iz. XLV, 24).

Z czasem w oparciu o formy rządów, znane naówczas, zaczęto mówić o królowaniu Boga wśród ludzi, o Królestwie Bożym, upatrując w mesjanizmie konkretny przejaw rządów Bożych nad światem w ogóle, a nad narodem hebrajskim w szczególności. Uniwersalizm jest często podkreślany przez proroków; państwa pogańskie zastąpi jedyne państwo Boga (Dan. II, 44). To prawda, że początkowo idea mesjańska związana jest z jednym tylko narodem, a nawet z jedną tylko rodziną Abrahama. Później wszakże widnokrąg jej staje się coraz szerszy. Rodzina, naród, ludzkość — oto poszczególne etapy, jakie przebył mesjanizm na drodze swego rozwoju. „Jak organicznie i wspaniale — pisze ks. arcybiskup Teodorowicz — rozwija się myśl i plan Boży na szeroko rozpiętej kanwie dziejów. Uczepiają się te plany zrazu nawet nie o naród, ale o jeden ród, o rodzinę i zwierzone zostają wielkie wieszczenia Boże Abrahamowi. Stąd zwolna i zwolna rozszerzają się już na naród, z zapowiedzi przeistaczają się w uroczysty i wielki pakt na Synaju; stąd zaś już widnieją wielkie perspektywy ludzkości i rozwierają się szeroko, i znać już kontury paktu drugiego, który staje się krystaliczną osią zapowiedzi Bożych.” [3]

Idea królestwa w Starym Testamencie wiąże się ściśle z historią Hebrajczyków. Była ona nie do pojęcia w epoce, w której Izraelici byli jeszcze nomadami, po prostu dlatego, że plemiona koczownicze obce są wszelkiej próbie poddania jedynowładztwu. Monarchia zresztą może mieć zastosowanie jedynie w społeczeństwach, nad którymi przeprowadzać można systematyczną kontrolę, a więc i z konieczności nad plemionami osiadłymi. Nic dziwnego przeto, że i w Starym Testamencie idea królestwa zjawia się wtedy, gdy Hebrajczycy osiedli już w ziemi Kanaan i zmuszeni do obrony przed napadami najeźdźców poczuli się jednym narodem. Z walk w okresie sędziowskim pod kierunkiem wodzów (Otoniel, Gedeon, Debora i in.) zrodziła się stopniowa forma królestwa, która, poczynając od Saula, za czasów Dawida i Salomona dosięgła szczytu rozwoju. Późniejsi królowie aż do czasów niewoli usiłowali utrzymać się na wysokości swej władzy w ramach terytorialnych zakreślonych przez Salomona. Charakterystyczną cechą monarchii w Starym Testamencie jest teokracja. Królowie nie rządzili w imieniu własnym, jak gdzie indziej, ale wyłącznie w imieniu Jahwe. W okresie późniejszym, w czasie podziału królestwa i jego końcowego upadku, jednym z zadań proroków było podkreślanie nieograniczonej władzy Jahwe nad narodem. I tak stopniowo w oparciu o zakreślone terytorialnie królestwo doszło do powstania idei wielkiego królestwa przyszłości, złączonego już z mesjanizmem.

Chociaż naukę o Królestwie Bożym spotykamy już u najdawniejszych proroków (Amos), jednakże terminu “Boże królestwo” w jego charakterystycznym mesjańskim znaczeniu początkowo nie używano. Dopiero Daniel użył go po raz pierwszy w odniesieniu do przyszłego królestwa mesjańskiego, nadając mu jednocześnie zabarwienie soteriologiczne (VI, 26; VII, 27).

Naukę o Królestwie Bożym w Starym Testamencie można by streścić w następujących punktach. Królestwo Boże oznacza:

1. królestwo czysto ziemskie, wskrzeszone w jego granicach historycznych. Nie brak w Starym Testamencie tekstów mających na celu uwidocznienie dobra w znaczeniu fizycznym oraz szczęśliwości narodowo-politycznej Hebrajczyków w czasach mesjańskich: wolność od chorób (Iz. XXXIII, 1-24), długie życie (Zach. VIII, 4), urodzajność gleby (Iz. XXX, 23-25; Joel III, 18; Zach. XIV, 8), zwycięstwo nad wrogami (Ez. XXXII, 25-32; XXXV, 39) itd.

2. królestwo duchowe, religijne w podwójnej fazie jego istnienia: w fazie istnienia czasowego oraz w fazie eschatologicznej. Jakkolwiek w literaturze prorockiej momenty narodowo-polityczne są dość częste, jednakże nie brak podkreśleń cech religijnych i duchowych Królestwa Bożego. Jest ono przedstawione jako królestwo świętości (Am. IX, 9-10), z którego grzesznicy będą wykluczeni (Zach. V, 1-4; 5-11). Izajasz podkreśla nawet, że wynikiem panowania Boga nad narodem będzie zgładzenie grzechów (I, 18), a Ezechiel akcentuje transformację wewnętrzną ludzi pod wpływem Ducha Świętego (XXXVI, 27; XXXIX, 29).

3. Zewnętrznym wyrazem panowania Boga nad ludźmi, nie tylko nad Hebrajczykami, ale nad wszystkimi, którzy się na wiarę prawdziwą nawrócą, będzie nastanie Królestwa Mesjańskiego, do którego również należy zastosować wyrażenie „Królestwo Boże”. Jego charakter jest przede wszystkim soteriologiczny, i to zarówno w sferze narodowo-politycznej, jak szczególnie w dziedzinie religijno-moralnej.

Powstanie nowego porządku w dziedzinie religii będzie dziełem Mesjasza. Już w błogosławieństwie Jakuba (Rodz. XLIX, 8-12) jest mowa o tym, który stanie na czele narodów dla wykonania programu Bożego w dziejach świata. Pisma prorockie ex professo zajmują się szczegółami dotyczącymi pochodzenia, godności i osobistych przymiotów Mesjasza. Mesjasz będzie człowiekiem narodzonym z Niewiasty-Dziewicy (Iz. VII, 14) i przynależnym do narodu hebrajskiego. Pokolenie Judy (Rodz. XLIX, 10), a ściślej jeszcze ród Dawida (Jer. XXIII, 5-6; Ez. XXXIV, 23-24: XXXVII, 24) zostanie przez Niego wsławiony. Łączność z rodem Dawida jest zaakcentowana do tego stopnia, że Mesjasz po prostu nazwany jest Dawidem (Oz. III, 5).

Wśród przymiotów osobistych Mesjasza wyliczonych przez Księgi święte, oprócz takich jak „książę pokoju” (iż. IX, 6), „dobry pasterz” (Zach. XIII, 7-9), jest również mowa o otrzymaniu przez Niego specjalnych darów Ducha Świętego, niezbędnych do sprawowania rządów. Wylicza je Izajasz w znanym proroctwie (XI, 1-4):

Wyrośnie różdżka z korzenia Jessego

i kwiat rozwinie się na tej łodydze.

I spocznie na nim Duch Pana,

duch mądrości i rozumu,

duch rady i mocy,

duch wiedzy i pobożności.

Napełni go duch bojaźni Bożej,

będzie głosił wyroki nie według tego,

co widzą oczy i co słyszą uszy.

Będzie wymierzał sprawiedliwość ubogim

i wielkodusznie stanie w obronie wszystkich pokornych na tej ziemi.”

Zadaniem Mesjasza będzie założenie królestwa, które stworzy nową fazę w dziejach świata, pod względem religijno-moralnym całkowicie odmienną od epok minionych. Królestwo to oznacza panowanie Boga nad wszystkimi, którzy się do wiary prawdziwej nawrócą. Nie cele materialne, ale przede wszystkim duchowe przyświecać będą jego założeniu. A zadaniem naczelnym, bezpośrednim powodem jego powstania będzie wybawienie w dziedzinie religijno-moralnej zapewniające wolność od grzechu, doskonałość i osiągnięcie szczęścia. Ten charakter soteriologiczny Królestwa Mesjańskiego jest jak najściślej związany z osobą Mesjasza: wybawienie nastąpić może tylko dzięki Jego dziełu (heterosoteryzm), a nie jak w innych religiach jedynie dzięki wysiłkowi poszczególnych jednostek (autosoteryzm).

Mesjasz będzie wybawicielem. Ujęcie Jego zadania pod tym względem jest w religii Starego Testamentu nieco paradoksalne. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że jako władca wystąpi On w sposób odpowiadający Jego godności: szeregiem odniesionych zwycięstw położy kres dotychczasowemu stanowi rzeczy, a przez nadanie nowych praw stworzy podstawy nowego porządku, któremu zapewni trwałość rozwoju na z góry określony czas istnienia.

Tymczasem niektóre proroctwa mówią o Mesjaszu cierpiącym za winy innych i zapewniającym im zbawienie przez osobiście poniesione męczeństwo. Misja zaiste szczególna, skoro zwróci się uwagę na pojęcie „królestwa”, „króla”, „księcia pokoju” itp., z jakimi się spotykamy w opisach mesjanistycznych Starego Testamentu. Jednakże taką właśnie misję opisują niektóre proroctwa z Izajaszem na czele.

Wybawienie jako dzieło Mesjasza polegać będzie przede wszystkim na męce i śmierci. Ich opis szczegółowy znajduje się w drugiej części proroctwa Izajasza zawierającej tzw. „Pieśń o słudze Jahwe”. W jednej z nich czytamy:

Tego wzgardzonego i ostatniego wśród ludzi,

męża boleści oswojonego z cierpieniem,

którego oblicze jest jakby za zasłoną

w cieniu wzgardy, jakżeśmy nim pogardzali.

Zaprawdę, on bóle nasze niósł,

niedole nasze wszystkie wziął na ramiona,

a my uznaliśmy go za trędowatego,

za wychłostanego ręką Bożą i poniżonego.

A on cierpiał rany za nasze nieprawości,

za nasze zbrodnie poniósł śmierć,

na niego spadła kara, co pokój nam przyniosła,

jego sinością zostaliśmy uleczeni.

Wszyscy błądziliśmy jako owce,

każdy z nas zabłąkał się na własną swoją drogę,

a Pan włożył na jego barki nieprawość wszystkich nas.

Ofiarowany został, bo sam chciał,

a nie otworzył ust swoich.

Powiodą go na zabicie jako owcę,

a on będzie milczał;

jako jagnię milczy, gdy je strzygą,

tak i on nie otworzy ust swoich.

Poprzez boleść i sąd na śmierć poszedł.

Któż opowie o jego pochodzeniu,

albowiem wydarty został z ziemi żyjących,

zgładziłem go za zbrodnie ludu mojego.

Zostanie pogrzebany z bezbożnikami,

umrze razem z bogaczami,

choć nie popełnił żadnego grzechu

ani zdrady nie było w ustach jego.

Pan postanowił zabić go wśród cierpień.

Gdy odda życie swoje na przebłaganie za grzech,

Wtedy ujrzy potomstwo długowieczne,

a ręce jego wypełnią wolę Pana.

Prorocy zasadniczo nie zajmowali się wyliczeniami chronologicznymi, dotyczącymi nastania ery mesjańskiej. Obca im była wszelka perspektywa historyczna, w ramach której można by choć w przybliżeniu określić kolejne następstwo zdarzeń wyprzedzających nastanie okresu mesjańskiego. Wskutek tego wydaje się niekiedy, że byli przeświadczeni o rychłym przybyciu Mesjasza, bez bliższego jednak oznaczenia czasu. Nawet Daniel, który jedyny spośród wielu określił liczbowo czas przyjścia Mesjasza, uczynił to w sposób tajemniczy w znanym proroctwie o siedemdziesięciu tygodniach (IX, 24-27).

Nie tu miejsce na szczegółowe rozważanie kwestii związanych z interpretacją tego proroctwa. Z tego, co dotychczas napisano o nim, można by utworzyć sporą bibliotekę. Wystarczy zaznaczyć, że sposób liczenia na tzw. tygodnie lat, znany już z Pentateuchu, dla współczesnych Daniela był całkowicie zrozumiały. Okres siedemdziesięciu tygodni obejmuje 490 lat od punktu wyjścia, tj. od wydania edyktu pozwalającego odbudować zburzoną przez Nabuchodonozora Jerozolimę (538 przed Chr.).

Do powyższej charakterystyki apokaliptyka dorzuci niejeden szczegół, który jednakże nie będzie w stanie zmienić istotnego obrazu. W stosunku do proroctw podkreślających uniwersalny charakter mesjanizmu apokaliptyka zajmie stanowisko raczej sceptyczne. Nieufnie również odnosić się będzie do wszystkiego, co miało na celu religijno-moralne przesłanki mesjanizmu. Zaakcentuje natomiast ideę narodową, nawet państwową z odwołaniem się do granic królestwa Dawida i Salomona.[4]

Warunki, w jakich znalazł się naród żydowski po powrocie z niewoli, tłumaczą do pewnego stopnia te odchylenia. Jest to wyraźna przeciwwaga klęsk narodowych i utraty bytu państwowego. Ale zarówno postać Mesjasza, jak i Jego zadania apokaliptyka pojęła w sposób niewiele mający wspólnego np. z Izajaszem. Toteż, nawet jeżeli zwróci się uwagę na fakt, że chorobliwe wizje świetnej pomyślności mesjańskiej, którymi przepełnione są karty apokaliptyki, pojmować należy jako zwykłą przesadę wschodnich narodów, trudno nie przyznać racji jednemu z najwybitniejszych znawców tego tematu, J. B. Freyowi, kiedy zaznacza, że Królestwo Mesjańskie apokaliptyki jest „królestwem z tego świata”.[5]

Taki był mesjanizm urzędowy Izraela w interesującym nas okresie. Czekano na Wybawiciela, którego prawie nie odróżniano od wodza w sensie politycznym.

Nie znaczy to jednak, aby głosy proroków poszły zupełnie w zapomnienie. Nie. Dusze głębsze pochylały się ze zrozumieniem nad proroctwem Izajasza i wiedziały, że nie o panowaniu tam mowa, ale o cierpieniu i śmierci.

[1]. Por. M. J. Lagrange, Le Messianisme chez les Juifs, Paris 1909, 37-59.

[2] Por. L. Durr, Ursprung und Ausbach…, Berlin 1925.

[3] Por. ks. arcbp J. Teodorowicz, Od Jahwe do Mesjasza.

[4] Por. J B Frpy, Apocalyptique, art. w Dictionnaire de la Bible. Supplement 1, 32A. 354.

[5] Por. Le conflit entre le messianisme de Jesus et le messianisme de Juifs de son temps, art. w Biblica 14 (1933), 149.

Źródło: A. Nicolas, E. Dąbrowski (1964). Życie Maryi Matki Bożej. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań. [A gdy nadeszła pełnia czasów]




Cisza – sposób na skupienie (1)

Edward Leen CSSp

W ciszy i spokoju rozkwita dusza oddana Bogu i uczy się tajemnic Pisma.*

Niemoc w życiu duchowym

Najbardziej bolesnym doświadczeniem w życiu duchowym są zmienne koleje losu, którym ono podlega. Czasami wszystko układa się dobrze. Wszystkie przeszkody natury i temperamentu, ujarzmione silnym prądem łaski, ustępują naszemu wpływowi. Bez trudu, a nawet radośnie, podejmujemy akty cnoty; modlitwa przychodzi nam z zadziwiającą łatwością; poświęcenie się i ofiara dają nam satysfakcję, a służba Bogu staje się służbą głębokiego szczęścia. Dusza jest pełna energii i radosnego, niecierpliwego oczekiwania, bowiem świętość i wynikająca z niej nieprzerwana jedność z Bogiem wydają się jej łatwe do osiągnięcia. I wówczas nagle, bez wyraźnego powodu, coś jakby pęka. Pobożność i subtelne doświadczenie sfery nadprzyrodzonej znikają, a my pozostajemy w ciężkiej, przejmującej i chłodnej atmosferze wciąż nieodnowionej natury. Mnożą się błędy i niedoskonałości, praktykowanie cnoty staje się niezwykle uciążliwe, a poddanie się własnemu temperamentowi, w pełnej swobodzie i przy braku wysiłku duchowego, jakie ten stan za sobą pociąga, wydaje się nieuniknione. Piękna forma świętości, która pobudziła nas do wysiłku i którą, jak myśleliśmy, niemal całkiem przyswoiliśmy, wymyka się nam i znika jak pustynny miraż. Wydawało się nam, że jesteśmy całkiem blisko Boga, a teraz stwierdzamy, że jest On od nas oddalony jak nigdy. Opisywanemu doświadczeniu towarzyszy ból głębokiego rozczarowania. Dusza, nieświadoma samej siebie, przypisując tę porażkę albo naturalnej ludzkiej niemożności, by urzeczywistnić postawiony przed sobą ideał, albo niezgodności między tym ideałem a samą sobą, będzie kuszona, by wyrzec się przedsięwzięcia, którego się podjęła, uznając jego przedmiot za nieosiągalny.

Dla dusz heroicznych, zaawansowanych na drogach Bożych, to pomniejszenie gorliwości i oschłość, odczuwane w odniesieniu do sprawach duchowych w tym stanie, stanowią próbę, która służy powiększaniu ich zasług i wzrastaniu w doskonałości. Dla zwykłych jednak dusz przyczyna tego stanu w większości przypadków leży w aktach niewierności, na których popełnienie sobie pozwoliły. Życie Boże w nas jest niezwykle delikatne, ponieważ jest udziałem w życiu samego Boga. Nawet najdrobniejsza rzecz może wpłynąć na jego siłę i osłabić jego blask: „Mamy zaś ten skarb w naczyniach glinianych”. Może on zostać łatwo rozgromiony przez wrogie mu siły, a jeśli nawet nie zostanie faktycznie zniszczony, może zmniejszyć się jego witalność.

Może go osłabić najmniejszy oddech natury, czyli egoizm. Nie może zachować swojej siły i doskonałości, o ile każda celowa i świadoma czynność duszy nie jest inspirowana łaską. Kiedy z powodu niedbałości lub braku rozeznania duchowego, lub z powodu obu tych czynników, dusza pozwala sobie na podążanie za natchnieniami natury lub temperamentu, jej życie miłosierdzia natychmiast traci swój żar i następuje obniżenie jego nadprzyrodzonej żywotności. Niesie ono ze sobą niezdolność do ochoczego i szybkiego wywoływania aktów życia nadprzyrodzonego lub przynajmniej wielką trudność w tym zakresie. To ograniczenie czysto nadprzyrodzonej działalności jest spotęgowane zmniejszeniem ilości udzielanych duszy rzeczywistych łask, spowodowanym jej niewiernością. Czyni ją to niegodną ich otrzymywania. Każde istotne poruszenie nadprzyrodzone, które dusza pielęgnująca w sobie życie Boże stara się wywołać, wymaga – i to z samej natury rzeczy – łaski uczynkowej, koniecznej, aby czyn mógł być godny i współmierny do zasady życia, z której pochodzi. Oznacza to, że dusza dążąca do działania nadprzyrodzonego potrzebuje i otrzymuje łaskę uczynkową potrzebną do urzeczywistnienia tego dążenia. Z drugiej strony, jeśli dusza porusza się pod wpływem impulsu natury, jej akt nie wymaga żadnej nadprzyrodzonej pomocy i zwykle łaska uczynkowa nie jest udzielana. Kiedy taki stan rzeczy staje się nawykiem, duża część działalności duszy pochodzi z natchnienia natury i nie podlega wpływom łaski. Nie dziwi zatem fakt, że czyny inspirowane i motywowane miłością stają się rzadkie i trudne.

Nic tak szybko nie powoduje osłabienia gorliwości, jak brak zachowania odpowiedniej powściągliwości w używaniu języka. Jest rzeczą zaskakującą, choć prawdziwą, że łatwiej upadamy w mowie niż w jakiejkolwiek innej formie działania. Stosunkowo niewielką trudność sprawia nam skupienie uwagi na działaniu wykonywanym w posłuszeństwie władzy lub w ramach obowiązków stanu. Jednakże prowadzenie rozmowy i używanie języka w duchu wiary przez dłuższy czas jest w mocy stosunkowo niewielu osób. Udaje się to tylko tym, którzy osiągnęli pewien stopień świętości. Jeśli jest w nas jakaś namiętność, nad którą nie zapanowaliśmy w sposób doskonały, wówczas często się zdarza, że w nieco przedłużonej rozmowie zaczyna ona wywierać swój wpływ na myśli, sądy oraz na mowę, zdradzając nasze wady, do których skłania nas dana namiętność.

Panowanie nad językiem może wydawać się tylko jednym z elementów ascetycznej dyscypliny, koniecznej dla osiągnięcia doskonałości. Może się nam zdawać, że po poddaniu mowy kontroli rozumu i wiary, pozostaje wiele do zrobienia. Otóż wcale tak nie jest, ponieważ doskonałe opanowanie mowy może przyjść dopiero wówczas, gdy wszystkie zmysły zostaną opanowane. Taka jest prawda zawarta w słowach św. Jakuba: „Jeśli kto w słowie nie upada, ten jest mężem doskonałym”. Wcześniej twierdził: „W wielu bowiem rzeczach upadamy wszyscy”. Kolejność myśli apostoła zakłada zatem, że jeśli człowiek nie obraża słowami, osiągnął punkt doskonałości, w którym w niczym nie upada. Oznacza to, że stale praktykuje on wszystkie cnoty. Jest w tym zawarte głębokie zrozumienie kwestii psychologicznych, co zostanie później wykazane.

Milczenie – tradycyjny sposób Kościoła na niemoc duchową

Praktyka milczenia była od wieków uznawana za jedyny sposób osiągnięcia takiej władzy nad językiem, bez której świętość nie jest możliwa. Apostoł podkreśla, że „kto uważa się za pobożnego, nie powściągając języka swego, ale zwodząc serce swoje, tego pobożność jest próżna”. Pustelnicy wczesnych wieków unikali towarzystwa ludzi, a nawet towarzystwa innych pustelników, umartwiając przez długie lata swą władzę mówienia. Byli świadomi spustoszenia, jakie w życiu wewnętrznym powoduje nieumiarkowanie, często będące konsekwencją nieuporządkowanego używania języka. Nawet gdy zaczęli gromadzić się w klasztorach, nie wprowadzili prawie żadnych zmian do swej zasady samotnego życia. Ograniczyli wzajemne towarzystwo do tego, co było jedynie konieczne. Dzięki temu czuli, że podążają śladami samego Boskiego Mistrza. Aby pozostawić nam przykład i naukę, pokazał On swoje upodobanie w milczeniu i odosobnieniu oraz w nawyku powściągliwego używania słów. W świętym domu w Nazarecie wypowiadanych słów musiało być niewiele. Czas objawienia się naszego Pana jeszcze nie nadszedł. Jego Rodzice musieli wykorzystać swoje nadprzyrodzone rozeznanie, aby zrozumieć znaczenie Jego życia ukrytego. Niczego im nie ujawniał. Maryja i Józef niewiele rozmawiali, ale często rozważali w głębi duszy tajemnicę, która codziennie rozgrywała się na ich oczach. Słowa wprowadzałyby tylko niepokój i zakłócałyby ich rozmyślanie, dzięki któremu, oświeceni wpływem Ducha Świętego, odkrywali nowe i głębsze znaczenia proroctwa, znanego im tak dobrze i urzeczywistnionego pod ich własnym dachem.

To życie w milczeniu, przerywane jedynie słowami wypowiadanymi przez dusze zajęte na co dzień rozmyślaniem o Bogu, było ideałem, który mieli przed sobą założyciele wielkich zakonów kontemplacyjnych, formując reguły swoich zgromadzeń. Zdawali sobie sprawę, że doskonałość w ich klasztorach można będzie osiągnąć tylko wówczas, gdy relacje zakonników między sobą lub z obcymi zostaną zredukowane do rzeczy koniecznych lub wynikających z miłości. Rozmowa była surowo zabroniona w godzinach pracy i modlitw, czyli przez cały czas poza rekreacją. A nawet w czasie jej trwania poruszane tematy miały być ograniczone do spraw stanowiących przedmiot ogólnego zainteresowania, miały wznosić umysł, zapewniając mu jednocześnie rozrywkę oraz zbudowanie moralne.

Aby ten niezmącony pokój zgromadzeń pozostawał zawsze niezakłócony, zakazano rozmów nie tylko w kaplicach, ale prawie we wszystkich wewnętrznych pomieszczeniach domów zakonnych. Rozumiano, że rozmowa na korytarzach, w celach czy w refektarzu, nawet podczas rekreacji, zmąci atmosferę pokoju, który zdaniem założycieli należało utrzymywać we wszystkich miejscach, w których dusze zachęcano do obcowania z Bogiem. Cisza uświęcała nie tylko godziny pracy i modlitwy, ale nawet same pomieszczenia, w których zwykli przebywać zakonnicy. A kiedy obowiązki dnia dobiegały końca, cisza ta pogłębiała się i stawała coraz bardziej nieprzenikniona. Od chwili zakończenia nieszporów aż po koniec Mszy św. i oficjum kolejnego dnia rano w klasztorze zapadała cisza i opasywała go niczym gruby płaszcz. Pod tym względem wszystkie współczesne wspólnoty religijne podążają śladem dawnych zgromadzeń. Czas od modlitwy nocnej po zakończenie oficjum porannego we wszystkich instytutach nazywany jest czasem „wielkiej ciszy”. Kiedy reguła milczenia jest ściśle przestrzegana, w zgromadzeniu kwitnie zapał i panuje pokój Boży. Można prawdziwie powiedzieć, że wszystko, czego potrzeba, aby zreformować dom, który popadł w oziębłość, to powrót do doskonałego przestrzegania zasady milczenia. To samo dotyczy poszczególnych dusz pragnących postępu w życiu duchowym. Jeśli będą starać się powściągać mowę, słabnąca pobożność z pewnością się odrodzi.

Wykorzystanie władzy języka dla dobra i dla zła

Jest coś paradoksalnego w tej postawie doskonałości praktykowanej przez mistrzów w odniesieniu do władzy mowy. Wydaje się, że sądzą oni, iż najlepszym wykorzystaniem języka jest używanie go w jak najmniejszym stopniu. Mowa jest jednak naszym najszlachetniejszym przywilejem. Wynosi nas ponad zwierzęta. Język służy do ujawniania myśli naszych umysłów i dążeń naszej woli. Zdolność elokwentnego wypowiadania się została nam dana przez samego Boga, abyśmy Go wysławiali, głosili Jego chwałę i nawiązywali pożyteczne i przyjazne stosunki między sobą. Mowa może przynieść ogromne dobro, zarówno w porządku naturalnym, jak i nadprzyrodzonym. Któż nie docenia pożytecznych konsekwencji miłego słowa, jego mocy, by pocieszyć utrudzonego ducha lub zranione serce? To słowa mądrości, które wyszły z ust naszego Boskiego Mistrza, odmieniły świat. Jak wyglądałaby ludzkość, gdyby On nie przemówił? A gdyby te słowa nie były z miłością doceniane przez Jego naśladowców i gdyby nie znalazły nowego wyrazu w ich ustach, Jego przesłanie nie dotarłoby do uszu ludzkich i nie wyszłoby poza wąskie granice Jego własnej ziemi. To ich odważnej mowie zawdzięczamy bezcenny dar wiary. „Wiara więc ze słuchania, słuchanie zaś przez słowo Chrystusowe. Lecz mówię: Czyż nie słyszeli? I owszem, «po wszystkiej ziemi rozszedł się ich głos, a na krańce okręgu ziemskiego ich słowa»”. Za sprawą słów wypowiadanych ludzkimi ustami substancja chleba przemienia się w Ciało Pana Jezusa, a On staje się wśród nas obecny. W sakramencie pokuty kapłan przemawia, a gdy jego głos zamiera, na duszę grzesznika spływa fala rozgrzeszenia, zmywając najciemniejsze plamy. A gdy sługa Boży wypowiada formułę chrztu, niewolnik szatana zostaje wyniesiony ze swego niewolniczego stanu do wywyższonego stanu dziecka Bożego. I tak, dzień po dniu, cała ziemia rozbrzmiewa uwielbieniem swego Stwórcy, w miarę jak z niezliczonych chórów wznosi się do nieba okraszony ludzką wymową natchniony głos Ducha Świętego. Wielkim dziełem Kościoła jest Boskie Oficjum, które do swego wypełnienia potrzebuje ludzkich ust i głosów. Skoro mowa jest źródłem tak wielkiego dobra w porządku naturalnym i nadprzyrodzonym, może wydawać się dziwne, że doskonała dyscyplina wymaga jej stłumienia.

Nie ma w tym jednak żadnej sprzeczności, bowiem milczenie nie jest kultem głupoty czy ponurej mrukliwości. Jest to dyscyplina podjęta dla doskonalenia władzy mowy, by przynosiła ona pożytek, a nie szkodziła duszy. Tylko milczenie pozwala uporządkować język, tak aby służył on celowi, dla którego został nam dany przez Boga. Cel ten był dwojaki. Otrzymujemy dar elokwencji, aby sławić Boga i głosić Jego chwałę, zgodnie ze słowami św. Pawła: „Napełniajcie się Duchem Świętym, mówiąc wzajem do siebie w psalmach i w hymnach, i w pieśniach duchownych, śpiewając i grając w sercach waszych Panu, dziękując zawsze za wszystko w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa Bogu i Ojcu”. Innym celem, do którego Bóg dążył, ofiarując nam ten dar mowy, było promowanie harmonijnych, ciekawych, przyjaznych, dobroczynnych i pouczających relacji między ludźmi w ich kontaktach społecznych.

Język, podobnie jak inne władze zmysłowe, musi przejść przez surowe umartwienie, zanim jego używanie zostanie poddane rozumowi. A jako że język trudniej kontrolować, jego dyscyplina musi być twardsza i bardziej surowa niż ta, która jest potrzebna innym władzom. „Język jest jak ogień”, powiada św. Jakub, „świat nieprawości”. A tam, gdzie dużo się mówi, grzechu nie brakuje, jak mówi Księga Przysłów. Któż kiedyś nie doświadczył, w jaki sposób jedna rozmowa może przyczynić się do utraty dobrych owoców zrodzonych w duszy dzięki żarliwemu rozważaniu! Aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, konieczne jest zbadanie motywów skłaniających nas do mówienia. Jeśli wykluczymy okoliczności, w których uprzejmości  życia społecznego zmuszają nas do odwołania się do naszego umysłu lub do wspomnień w celu uprzyjemnienia czasu ciekawą rozmową, jeśli pominiemy sytuacje, w których potrzeba lub obowiązek zobowiązują nas do rozmowy z naszymi towarzyszami, przekonamy się, że prawie zawsze motywacja do mówienia wypływa z egoizmu naszej nieodnowionej natury.

To prawda, że człowiek z natury jest rozmowny i stroni od samotności. Nic nie jest dla nas bardziej naturalne, mówi Maksym, niż dzielenie się naszymi myślami z innymi, a z używaniem władzy przekazywania naszych myśli Bóg związał poczucie zaspokojenia, które powinniśmy uważać za dar Jego życzliwości. Podobnie jak w przypadku innych ludzkich zdolności, istnieje tu pokusa nieuporządkowanego używania przyjemności. Upadły człowiek ma tendencję do szukania satysfakcji dla niej samej. Tendencja ta jest bardzo wyraźna przy korzystaniu z języka. Człowiek, który wypowiada się w sposób nawykowy i który nie został zdyscyplinowany milczeniem, ma tendencję do mówienia dla zwykłej satysfakcji, jaką przynosi mu ta czynność, bez względu na jakikolwiek dobry lub uzasadniony jej cel. Może dochodzić do nieuporządkowanego samozadowolenia, gdy przekazywanie informacji nie służy użyteczności czy miłości, ale własnemu egoizmowi. Osoby nieumartwione łapczywie poszukują takiego zaspokojenia. Dusza żyjąca na zewnątrz, ekstrawertyczna – by użyć terminu wczesnych angielskich pisarzy mistycznych – zawsze chętnie przekazuje wiadomości. Pragnie doświadczyć poczucia wyższości wynikającej ze świadomości posiadania wiedzy, której nie mają jej rozmówcy. Osoba nieopanowana łatwo ulega pokusie złamania reguły lub odrzucenia ograniczeń, aby zasmakować opisywanej, czysto egoistycznej przyjemności. Jeśli natomiast rozmowność jest inspirowana chęcią osiągnięcia innej korzyści, jak czasem się zdarza, nawet w tym przypadku może być ona, przynajmniej częściowo, skażona zadowoleniem udzielonym naszemu niepohamowanemu pragnieniu wyższości.

Nie chodzi tylko o dążenie do satysfakcji zmysłowej wynikającej z praktykowania władzy mowy. Bardzo często u podstaw nadmiernego używania języka leży pycha. Zdolność powoływania do istnienia idei w umyśle drugiej osoby daje wielką władzę. Słuchacz staje się w pewnym sensie podmiotem względem przemawiającego, za sprawą którego jego umysł zostaje opanowany i usprawniony do działania w nowym kierunku. Wpływ, jaki wywiera umiejętność przekonywania innych, jest rzeczywisty i trwały. W każdym z nas występuje zapał propagandzisty, nawet w odniesieniu do spraw obojętnych. Częściej to pycha niż gorliwe poszukiwanie prawdy sprawia, że próbujemy skłonić rozmówcę do naszego punktu widzenia. Zniecierpliwieni sprzeciwem i skorzy, aby przekonywać innych, staramy się zmonopolizować rozmowę i napotykamy trudności w ograniczaniu naszych uwag do czasu przeznaczonego na naszą wypowiedź. Pcha nas do przodu niezmordowane pragnienie, aby porzucić powściągliwość i wyrzucić z siebie argumenty, gdy tylko uformują się one w naszej wyobraźni. Do pochopnego i bezcelowego mówienia niemal niezmiennie skłania nas brak umiaru w naturalnej porywczości, brak kontroli nad wyobraźnią i pragnienie zaspokojenia w taki czy inny sposób własnych egoistycznych skłonności. Widząc zatem, że mowa pojawia się w tym samym momencie, w którym zaspokojenia szukają czysto naturalne, a w najlepszym razie niedoskonałe skłonności, i jako że ich pobudzenie staje się okazją do mówienia, naturalną konsekwencją jest to, że ludzie w swoich słowach narażają się na niezliczone uchybienia.

Istnieje ścisły i zażyły związek między mową a wyobraźnią. Jałowe i próżne słowa wywołują w wyobraźni jałowe i próżne obrazy. Te obrazy przywołują inne pokrewne wizerunki na mocy zasady nazywanej prawem kojarzenia wyobrażeń. W ten sposób rozpoczyna się ciąg przyjemnych, bezcelowych i egoistycznych obrazów. Myśl podąża za wyobraźnią i uczestniczy w jej samozadowoleniu. Mowa podąża za myślami i za potokiem słów, które nie dotyczą tematów wynoszących do stanu nadprzyrodzonego duszę mówiącego bądź słuchacza. W rozmowie wymienia się i mnoży słowa; te wywołują odpowiadające im obrazy; a myśl cały czas podąża w kierunku wyznaczonym przez dźwiękowe i myślowe obrazy. Dlatego też w świeckiej rozmowie nasz umysł jest pochwycony i niesiony strumieniem naturalnej aktywności, który staje się coraz bardziej zanieczyszczony, im dalej znajduje się od źródła. W swoim biegu bowiem zawsze gromadzi materiał o coraz bardziej mętnej treści.

Kiedy rozmowy są bardzo zażyłe i odbywają się między osobami, które łączy naturalna sympatia, zło się nasila. Pojawia się egoizm o wiele gorszy niż zwykła próżność, poczucie zaspokojenia, pragnienie osiągnięcia doskonałości czy pożądanie władzy. Dzieje się tak wówczas, gdy to nie miłość czy sprawiedliwość, ale zwykłe samolubne upodobanie zbliża ludzi do siebie nawzajem. W takim przypadku rozmowa prawie zawsze będzie zmierzała w złym kierunku. To, co zostanie powiedziane, będzie wynikać z chęci swobodnego wyrażenia swoich sympatii lub antypatii – częściej tych drugich niż pierwszych. Wszystkie namiętności naszej natury zmysłowej są zakorzenione w naszej miłości lub nienawiści. Wynikają albo z nich, albo, być może, z naszych upodobań lub niechęci, jeśli nie potrafimy odczuwać tak silnych emocji, jak miłość czy nienawiść. Jeśli nie jesteśmy przyzwyczajeni do panowania nad naszymi upodobaniami i niechęciami; jeśli nasze działania nawykowo są chwiejne i targane emocjami; jeśli nie jesteśmy wystarczająco umartwieni, aby nieustannie przeciwstawiać się naszym nieuporządkowanym skłonnościom; jeśli nie będziemy starać się zachowywać przyjaznych relacji z osobami, których nie lubimy, lub unikać towarzystwa osób, do których czujemy sympatię, nasza rozmowa przez stosunkowo niedługi czas pozostanie przy neutralnym lub wzniosłym temacie. Wkrótce pojawią się nieuprzejmości i narzekanie.

Nasze słowa oraz słowa osób podzielających nasze poglądy będą podsycać namiętności, które być może na początku rozmów nie były zbyt wydatne. Wyostrzą się nasze upodobania i niechęci, a wraz z nimi obudzą się wszystkie pozostałe złe namiętności zakorzenione w naszych sympatiach i antypatiach, a mianowicie zazdrość, złość, zawiść i inne. W ten sposób w jednej rozmowie możliwe będzie popełnienie wykroczeń przeciwko wielu cnotom. „I język”, powiada św. Jakub, „jest jak ogień […] i zapala koło życia naszego, rozpalony przez piekło”. Jest to bardzo dokładny opis, ponieważ kiedy nasze słowa są aktywowane przez bodziec niegodziwej motywacji, każda namiętność, jedna po drugiej, zostaje w trakcie rozmowy rozpalona. Można sobie wyobrazić ciąg lamp, z których każda po kolei staje w płomieniach za sprawą użycia diabelskiej pochodni. Niekontrolowane użycie języka lub jego użycie podyktowane egoizmem wciąga nas w grzechy przeciwko miłości, sprawiedliwości, prawdomówności, wyrozumiałości, szacunkowi, dobroci etc. I każda poszczególna rozmowa, zrodzona z poruszeń natury, może prowadzić do różnego rodzaju nieprawości – jest to nie tylko możliwe, ale jeśli rozmowa jest wystarczająco długa, dzieje się tak prawie zawsze.

cdn.

Źródło: Edward Leen CSSp, Wzrost duszy poprzez modlitwę myślną. Cor Eorum 2021.

* T. a Kempis, O naśladowaniu Chrystusa, I, XX, 6.




Cień Ojca Niebieskiego

Zubożałe szlachectwo było jedyną spuścizną, jaką św. Józef mógł przekazać Zbawicielowi.

Ale przed Bogiem nie uszlachetnia ani krew królewska, ani też samo ubóstwo. Przed Bogiem jedynie cnota ma znaczenie. A Józef św. był właśnie mężem cnoty, i to wielkiej cnoty i nadzwyczajnej świętości. Można to już wywnioskować z tego, że go Bóg wybrał na opiekuna jednorodzonego swego Syna.

Zamiary i dzieła Boże znamionuje zawsze wielka mądrość i celowość. Im bardziej Pan Bóg zbliża kogoś do siebie, tym więcej mu udziela ze swojej świętości. Józef był głową świętej Rodziny, był wobec prawa ojcem Zbawiciela i oblubieńcem Matki Bożej, a to z konieczności prowadziło do codziennego, poufałego obcowania z nimi. Słusznie więc można sądzić, że dusza św. Józefa była prawdziwym skarbem łask Bożych. Tak jak jego urząd był ponad wszystkie inne, tak i w świętości, z wyjątkiem Matki Boskiej, nikt mu nie dorównał. Cnotą swoją przewyższał Świętych Starego Zakonu. On to jest ostatnim przedstawicielem Starego Przymierza, a przy tym zbliżony bezpośrednio do osoby Zbawiciela.

W nim więc powinna była dojść do szczytu świętość przodków, która według myśli Bożej miała się przyczynić do ziszczenia się tajemnicy Wcielenia.

Był więc Józef św. mężem wiary i posłuszeństwa, jak Abraham, mężem cierpliwości jak Jakub, mężem czystości jak Józef egipski, mężem według serca Bożego jak Dawid, mężem mądrości jak Salomon.

I co do Nowego Testamentu można podobnie wnioskować, bo i tutaj stanowisko jego jest zupełnie wyjątkowe. Zaraz za pierwszym razem, gdy Ewangelia o nim wspomina, zwie go „sprawiedliwym” (Mat. 1, 19), co według wykładu Ojców i pisarzy kościelnych oznacza męża świętego, doskonałego, bo wyraz „sprawiedliwość” to to samo, co świętość i doskonałość.

Jednej tylko Maryi nie dorównywał w cnocie i świętości. Ale blask tej świętości, odpowiednio do opatrznościowego stanowiska, na którym go Bóg postawił, osłonięty był cieniem, który nie ukazywał całej wspanialej wielkości jego cnoty.

Skarb ten był taką „ozdobą pustyni” (Ps. 64, 13). Upodobać sobie w nim mogło tylko serce Boże, a tu na ziemi oko wszystkowiedzącego Syna.

Takim był Józef św. Mąż szlachetny wysokością rodu i dostojeństwem królewskiego pochodzenia; mąż to chwalebny mimo swego ubóstwa i poniżenia, bo było to ubóstwo dla imienia Chrystusowego; mąż godzien wszelkiej czci dla swej niezgłębionej cnoty i świętości; mąż wreszcie, jakiego potrzebował Chrystus Pan dla swych myśli i zamiarów, zmierzających do odnowienia i odkupienia świata.

Nie zbłądzimy pewnie przypuszczając, że Józef św., ów „mąż prawicy Bożej” (Ps. 79, 18), nie troskał się zbytnio o to, co mu przyszłość przyniesie. Na pierwszym miejscu szukał zachowania Zakonu Bożego i spełnienia obowiązków swoich i z ufnością oczekiwał wskazówek Opatrzności (Ps. 118, 166), a to było najlepszym przygotowaniem się do urzędu prawdziwie Boskiego.

Opatrzność nie omieszkała w swoim czasie wyrazić swej woli. Św. Józef zaręczył się z Najśw. Panną, Maryja stała się jego oblubienicą. Bliższych wiadomości o tym zdarzeniu nie posiadamy. Pozostało nam tylko kilka słów Pisma św., orzeczenia niektórych Ojców Kościoła, przypuszczenia uczonych teologów i podania, bardzo wprawdzie ładne, ale zupełnie niepewne. Pismo św. wspomina jedynie, że Józef był mężem Maryi, z której się narodził Jezus, którego zowią Chrystusem (Mat. 1, 16), że go anioł upomniał, iż ma poślubić Maryję (Mat. 1, 20), wreszcie, że był zaręczonym z Najśw. Maryją Panną jeszcze przed Zwiastowaniem Anielskim (Łuk. 1, 27).

Opierając się na innych źródłach i orzeczeniach możemy z niejaką pewnością stwierdzić co do Maryi trzy rzeczy, a to nam pozwoli poznać bliższe okoliczności, towarzyszące zaślubinom.

Po pierwsze, Maryja pochodziła, tak samo jak Józef , z rodu Dawidowego. Dowodem na to cala Tradycja i Pismo św. (Łuk. 1, 27—32; Rzym. 1, 3; II. Tym. 2, 8). Należała zaś z pewnością do jednej z tych dwóch gałęzi rodowych, które wymienia św. Mateusz i Łukasz, stąd też oba rodowody, mimo że podają tylko pochodzenie św. Józefa, stwierdzają zarazem i pochodzenie Najśw. Panny. Nie znamy tylko bliższego stopnia Jej pokrewieństwa z Józefem.

Po drugie zdaje się być pewnym, że Maryja była ostatnim potomkiem jednej z rodzin Dawidowych. O istnieniu braci Maryi nic nie wiemy; zresztą nie byłby Jej w takim razie święty Józef zabierał do Betlejem, a musiała być zapisaną, jeśli była ostatnią córką rodu. Wreszcie Zbawiciel umierając na krzyżu, oddał Ją w opiekę Janowi św., co jest dowodem, że przynajmniej wtenczas braci nie było.

Po trzecie postanowiła Maryja zachować dożywotnie dziewictwo, a może nawet związała się w tym celu ślubem. Tak tylko rozumieć możemy odpowiedź Maryi, daną aniołowi zwiastującemu Jej, że ma zostać matką Mesjasza (Łuk. 1, 34), a jak wiadomo, była już wówczas Maryja oblubienicą św. Józefa (Łuk. 1, 27). I według proroctwa poczęcie i narodzenie Mesjasza miało być dziewicze (Izaj. 7, 14); inne nie odpowiadało godności Syna Bożego.

Jakże więc w tych warunkach stała się Maryja oblubienicą św. Józefa? Niektórzy przypuszczają, że krewni, a mianowicie kapłani, którzy czuwać mieli nad zachowaniem prawnego porządku i utrzymaniem starych rodów, zobowiązali Maryję, jako ostatnią córkę wygasającej rodziny, by poślubiła kogoś ze swoich krewnych (Num. 36, 8). Maryja widząc w tym wolę Bożą, zgodziła się. Inni upatrują wyższe pobudki, a zdanie ich popiera nawet Kościół, skoro w modlitwie liturgicznej na święto Opieki św. Józefa mówi o cudownych drogach Opatrzności Bożej, objawiających się w tym właśnie zdarzeniu. Według tego mniemania byłyby owe zaślubiny w szczególny sposób dziełem Opatrzności, której mądrość i wszechmoc obmyśliła środek, połączenia węzłem małżeńskim tych dwojga dusz wybranych ku wielkiemu celowi Wcielenia Syna Bożego, mimo że Józef , podobnie jak Maryja, postanowił prowadzić życie dziewicze. Bóg więc w szczególny sposób oświecił ich, dając im poznać obopólne zamiary, mianowicie, że związek ten nie stanie na przeszkodzie wzajemnym ich pragnieniom. Bóg też objawił im, że wolą Jego jest, by te zaślubiny przyszły do skutku, aby za wspólną zgodą święcie mogli dotrzymać obietnicy Mu uczynionej. Były więc owe zaręczyny dziełem szczególnego natchnienia i zrządzenia Bożego. Zdanie to podziela kilku Ojców Kościoła i znakomitych teologów.

Trudno sobie wyobrazić inaczej św. Józefa, jak w towarzystwie Jezusa i Maryi. Gdy o nim myślimy, zawsze go w duchu widzimy wśród Rodziny; to kieruje i opiekuje się nią, to pracuje dla niej, lub wreszcie umiera na jej łonie. Dom Rodziny św. był polem jego pracy, widownią jego życia i śmierci.

W ogóle każdy człowiek pozostaje w towarzyskich stosunkach z resztą społeczeństwa ludzkiego. Jak Bóg każdego człowieka stworzył na podobieństwo swoje, tak też pragnął, aby wspólne pożycie wszystkich ludzi było obrazem wspólnego życia Trójcy Przenajśw. Trójca św. jednością natur a troistością osób, równością potęgi a rozmaitością pochodzeń jest najdoskonalszym i najwznioślejszym obrazem wielorakich spójni towarzyskich, które, ponieważ jedne od drugich pochodzą, dają obraz największej rozmaitości, a mimo to jednolitości wewnętrznej. Tym sposobem tworzy rodzaj ludzki jedną całość z najróżnorodniejszych relacji.

Otóż we wszystkich ludzkich zrzeszeniach św. Józef powinien objąć urząd patrona i niebieskiego ich opiekuna.

Jest też św. Józef najdoskonalszym przykładem dla zakonnika. Wszakże nasz Święty tu na ziemi niczego innego nie szukał, jak tylko doskonałej miłości ku Bogu! Czyż nie żył w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie? Czy nie połączył najlepiej życia kontemplacyjnego z czynnym, życia wewnętrznego z zewnętrznym? Czyż nie stał się najpiękniejszym wzorem różnych sposobów dążenia do doskonałości, jakie uwydatniały się w różnych rodzinach zakonnych? Bo któż tak jak on umiał naśladować wzór najwznioślejszy połączenia obu sposobów życia, Zbawiciela naszego? Dlatego też we wszystkich zakonach, i kontemplacyjnych i czynnych, i mieszanych czczą św. Józefa jako szczególnego patrona, dlatego też nawet misje zagraniczne oddane są pod jego opiekę. Bo czyż nie u Józefa znaleźli Zbawiciela św. Królowie, owi pierwsi poganie garnący się do wiary? On też pierwszy zaniósł Chrystusa Pana w krainę pogan. Toteż św. Józef szczególnym błogosławieństwem otacza rodzinę misjonarzy katolickich.

A zatem, nie ma w Kościele Bożym żadnej większej społeczności, gdzie by św. Józef nie był jakoby domownikiem, gdzie by, jak to mówią, nie należał do rodziny.

Wszystkie rodzaje życia rodzinnego są przebogatym i nadzwyczaj pięknym dziełem Bożym, i dlatego właśnie, że są dziełem Bożym i że mogą tyle chwały przynieść Bogu i tyle błogosławieństwa zlać na ludzi, dlatego tak bardzo upodobał sobie w nich Józef św., tym więcej, że nieprzyjaciele Boga dzisiaj szczególnie zapędy swoje kierują na rodzinę, aby ją zbezcześcić, zburzyć i zniszczyć, i uczynić ją narzędziem przekleństwa i nieszczęścia dla ludzi; prawdziwym piekłem na ziemi.

Prosić więc trzeba św. Józefa, aby wystąpił jako ojciec i opiekun w obronie rodziny, aby powtórnie ocalił Dziecię i Matkę.

Źródło: Meschler M. (2021). Święty Józef. Matris. [fragmenty]




Nowenna przed uroczystością św. Józefa

10-18 marca

Pobierze nowennę jako pdf

Modlitwa do św. Józefa odmawiana w każdym dniu nowenny

Chwalebny św. Józefie, godzien w odznaczający się sposób między wszystkimi Świętymi być szanowanym, kochanym i wzywanym dla doskonałości cnót, wysokości chwały i możności przyczyny Twojej! oto w obecności czci najgodniejszej Trójcy Przenajświętszej, Jezusa, przybranego Syna Twojego, Najświętszej Maryi Panny,  Oblubienicy Twojej, a dla mnie najczulszej Matki, obieram sobie Ciebie za obrońcę u Jezusa i Maryi. Stanowię sobie statecznie nigdy Ciebie nie zapominać, Ciebie czcić po wszystkie dni życia mojego i czynić, co tylko ode mnie zależy dla natchnienia tymże nabożeństwem i innych. Racz, błagam Cię, najukochańszy Ojcze, udzielić mi Twojej szczególnej opieki i zaliczyć mnie do najwierniejszych sług Twoich. Bądź mi wspomożycielem we wszystkich czynach moich, pośrednikiem łaskawym u Jezusa i Maryi i nie opuszczaj mnie w godzinę śmierci. Amen.

Dzień 1.

Św. Józef jest Ojcem, Piastunem Jezusa

Witam Cię Błogosławiony Józefie święty, Ojcze, Piastunie Zbawcy i Boga mego, głowo i naczelniku tej Świętej Rodziny, która stanowi przedmiot najmilszy Ojca Przedwiecznego! Jaka chluba dla Ciebie być Ojcem Tego, który jest Jednorodzonym Synem Boga! Jesteś Jego Ojcem, ponieważ przedstawiałeś na ziemi Ojca Przedwiecznego, który Ci swe wszystkie nad Nim powierzył prawa. Jesteś Ojcem-Dziewicą Syna, który się narodził z Matki-Dziewicy; jesteś Ojcem za sprawą Ducha Świętego, jesteś Ojcem przysposobionym i wybranym dowolnie przez tegoż Syna; jesteś Ojcem skutkiem świętej płodności Dziewictwa Twej Niepokalanej Oblubienicy. O cudowne ojcostwo! ileż i jak wielkie nadało Ci ono prawa do Serca Bożego i do serca ludzi! O najmilszy Święty! z powagą i prawami Ojca, rozciągnij swe Ojcowskie serce nad Jezusem i tymi wszystkimi, których Jezus umiłował tak mocno, iż się dla nich stał Bratem i dał im moc stania się Synami Bożymi. Jako przysposobieni bracia Chrystusa, mamy prawo do czułości, miłości Twego Serca, które ukształtowane wedle Serca Jezusowego, pełne jest dobroci i miłosierdzia dla ludzi, dla biednych grzeszników. O tę łaskawość i miłość ku nam, błagamy Cię przez Najsłodsze Imię Jezus, który dozwolił się nazywać Twym Synem, przez to Imię, które tyle wdzięku, powabu nadziemskiego ma dla Twego Serca. Pod Twą obronę i opiekę przyjmij nas łaskawie, bądź nam ucieczką we wszystkich trudach i potrzebach naszych. Osłonieni Twą strażą i opieką, żyć będziemy świątobliwie, jak to przystoi dzieciom Boga, braciom Chrystusa, synom Maryi. Przez chrzest już otrzymaliśmy ducha przysposobienia na dzieci Boże, Maryi i Twoje, Józefie święty, niechże też za Waszą przyczyną pozyskamy za dziedzictwo obiecane nam wieczne błogosławieństwo.

Modlitwy na każdy dzień nowenny odmawiane po rozważaniu

Pozdrowienie świętego Józefa

Pozdrawiam Cię, św. Józefie, łaski Bożej pełen, Pan z Tobą, błogosławionyś Ty spomiędzy mężów i błogosławiony Najczystszej Oblubienicy Twojej Maryi owoc, Jezus. Święty Józefie, Dzieciny Jezus Piastunie, Najświętszej Maryi Dziewicy Oblubieńcze, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

Pod Twoją obronę uciekamy się święty Józefie, Wcielonego Boga mniemany Ojcze, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz zawsze wybawiać. Ojcze chwalebny i błogosławiony, Opiekunie nasz, Patronie nasz, Pocieszycielu nasz, z Twoim mniemanym najmilszym Synem Jezusem nas pojednaj, Twojemu Synowi nas polecaj, Twojemu najmilszemu Synowi nas oddawaj. V. Módl się za nami święty Józefie. R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych. V. Niech będzie błogosławione Imię św. Józefa. R. Teraz i na wieki. Amen. 

Litania do św. Józefa

Dzień 2. 

Święty Józef Oblubieniec Maryi

O najchwalebniejszy Oblubieńcze Matki Boga i Zbawcy naszego, niezrównany Józefie święty, pozwól niech dziś zwrócimy krótką uwagę na tę najszczytniejszą godność, która Cię jednocząc w jeden małżeństwa węzeł z Najświętszą z Dziewic i wszystkich Niebian Królową, wyniosła wraz z Maryją nad wszystko, co nie jest Bogiem, nad wszystko, co byśmy pomyśleć mogli. O Niepokalana Dziewico Maryjo, Matko Boga Królowo nieba i ziemi. Życie, słodyczy i nadziejo nasza! Aniołowie, Serafini za szczęśliwych się uważają, że Cię wielbić, Tobie służyć mogą, jako swej Królowej i Władczyni! Być ostatnim ze sług Twoich, jakież to niewypowiedziane szczęście, a cóż dopiero być Twoim Oblubieńcem, a Oblubieńcem godnym Ciebie, jak Józef święty, ponieważ to sam Pan Bóg przysposobił Go i przeznaczył Tobie i połączył Was w jeden nierozerwalny węzeł. Czysty Oblubieńcze Matki zawsze Dziewicy, który skutkiem tej niesłychanej dotąd godności, masz najzupełniejszą, opartą na wszelkim prawie, władzę i nad Matką i nad Jej Synem, w sposób cudowny, prawdziwie Boski, z Niej narodzonym! nasze szczęście i błogosławieństwo w Twoim spoczywa ręku; Twoja to rzecz i o tę Cię szczególniej błagamy, przedstaw nas Maryi, zjednaj nam łaskę, opiekę Twej Najświętszej, zawsze bez zmazy Oblubienicy! Niech Cię inni błagają o łaski, o jakie się im podoba; do mnie, błagam Cię najpokorniej o jedną łaskę, ale błagam całą potęgę mego serca, jaką się zdobyć mogę, niech miłuję całą duszą Maryję, niech Maryja mnie miłuje. Zjednaj Józefie św., niech mam rzewne, stateczne nabożeństwo ku Maryi: nabożeństwo, które tworzy prawdziwych pokutników, miłośników krzyża, świętych, wybranych! Poleć mnie Niekalanemu Sercu Tej Niebiańskiej Oblubienicy Twojej, która Ci nic odmówić nie może. Powiedz, niech przez to uszanowanie, tę miłość najczystszą, jaką ma ku Tobie, raczy mnie przyjąć do liczby swych dziatek, przyjąć pod ą świętą obronę. Błagam Cię o to Józefie św. przez tę miłość, jaka zawsze płonie w Twym sercu ku Maryi, przez to pragnienie Twoje, jakie masz w Twej duszy, aby liczba prawdziwych Waszych czcicieli, miłośników, nieustannie się zwiększała, aby wierni z dniem każdym płomienniej miłowali i wielbili Marię.

Dzień 3. 

Święty Józef wzór wiary

Najbłogosławieńszy spadkobierco, coś odziedziczył wiarę wszystkich Patriarchów, wielki Józefie św., Mężu ze sprawiedliwych najsprawiedliwszy, dozwól niech rozważam, niech Cię wielbię dziś jako źródło, morze, gdzie się jednoczy wszystka wiara w Mesjasza, wszystkie skarby łask starego i nowego przymierza. Jakże podziwienia godna Twa wiara! Kiedy Anioł wyprowadza Cię z najtrudniejszej, jaka kiedy istniała zawisłości, mówiąc: Józefie Synu Dawidów, nie lękaj się przyjąć Maryi Małżonki Twej, albowiem co się z Niej narodziło, z Ducha świętego jest. Uwierzyłeś słowom Anioła, i ta wiara poczytana Ci jest ku sprawiedliwości; złożyłeś cześć i hołdy jako Bogu, jako Zbawcy, Temu, który raczył nazywać się Twym Synem. Tyś unosił Zbawcę do Egiptu, nic nie przytaczając przeciw nakazowi szybkiej ucieczki. Zostawałeś w tej obcej, nieprzyjaznej krainie w zupełnym zapomnieniu i zdaniu się na wolę Bożą, nie wiedząc nic, ani się pytając, kiedy się podoba Bogu stamtąd znowu Cię powołać; zostawałeś tam bez żadnego wglądania się w przyszłość, bez innej pociechy, bez innego wsparcia, prócz wiary, która mimo tych gęstych chmur przeciwności, wskazywała Ci zawsze Boską Opatrzność, skłaniała do uwielbiania niepojętych, niezbadanych wyroków Bożej Mądrości. O wielki, o cudowny Święty wyproś mi i zjednaj tę piękną cnotę, będącą podstawą wszelkiej sprawiedliwości, fundamentem mól wszelkich, bez której niepodobna podobać się Bogu; zjednaj mi tę wiarę żywą, czynną, płonącą ogniem miłości Bożej, która żadnymi pociskami wzruszyć się nie da, jest niezłomna wśród wszelkich doświadczeń. Spraw: niech wzorem Twoim, wiarą i z wiary żyjemy na tej ziemi, abyśmy mogli mieć cząstkę w nagrodzie i błogosławieństwie dla wierzących na Niebiosach przygotowanej.

Dzień 4.

Św. Józef wzór nadziei

O najwierniejszy Józefie św., Mężu wedle Serca Bożego, cóż jest, czego byś się nie mógł spodziewać od Boga, mając władzę ojcowską nad Jednorodzonym, Najmilszym Synem Bożym, Twórcą dóbr wszelkich; który nie tylko wielbiłeś, miłowałeś Maryję, skarbniczkę i szafarkę łask wszelkich Swego Syna, ale jeszcze Maryja Ciebie jako Oblubieńca serdecznie szanowała, miłowała.Wszechświat cały, jakkolwiek obszerny, jak gdyby nie istniał dla Ciebie. Boskie Dziecię, coś piastował na Twym ręku, ten plan dóbr przyszłego wieku, zachwycał Twe Serce, porywał Twe myśli ku pożądaniu dóbr wiecznych. Wiara Twa odsłaniając zasłonę przyszłości, odkrywa przed Tobą przyszłą wielkość i chwałę Tego, który Ci nad życie był milszy i przynosiła Ci pociechę wśród gorzkich boleści, jakimi widok męki i cierpień napełniał Twą duszę. O najmilszy mój Patronie, gdybym miał choć drobną cząstkę tej niezłomnej nadziei, która Cię utrzymała w ciężkich doświadczeniach, czyż bym tak łatwo chwiał się i upadał za zbliżeniem się najmniejszej przeciwności? Czyż bym zapomniał tak łatwo dóbr wiecznych, przywiązując się tak bardzo do przemijających dóbr tego świata? Co dzień wprawdzie nazywam Boga Ojcem swoim, powtarzam, iż nadzieję w Nim pokładam, ale to nadzieja niedowierzająca, pragnąca koniecznie przeniknąć cudownie wyroki Boże, nadzieja posuwająca się aż do wskazywania Bogu, w jaki sposób ma mi przyjść z pomocą. O Józefie św., najzupełniej aż do heroizmu zdany na wolę Bożą, zjednaj mi dokładnie poddanie się wyrokom i woli Pana, abym myśląc tylko jak Go umiłować i służyć Mu mogę, resztę starania złożył w ręce Jego św. Opatrzności; spraw niech zniknie w oczach moich i sercu złudny blask tego przemijającego świata, co mnie tak zajmuje; oderwij od niego me serce, skieruj je całkowicie ku pożądaniu królestwa na Niebiosach; zjednaj mi tę nadzieję silną, która się nie zmienia, nie chwieje, ale jest pewnym zadatkiem błogosławionej szczęśliwości.

Dzień 5.

Święty Józef wzorem miłości

O Serafinie gorejący miłością, św. Józefie, wielkim jesteś we wszystkich cnotach, ale w miłości ku Jezusowi jesteś niezrównany! Ciągle patrzeć na Jezusa, nieustannie myśleć o Jezusie, nieustannie pracować dla Jezusa lub z Jezusem! Ach takie towarzystwo, przebywanie z Jezusem, jakież płomienie, jakież wybuchy miłości zapalać musiało w sercu Józefa! Jezus przyszedł na ziemię puścić ogień i po Maryi, Jego najmilszej Matce, Ty byłeś na pierwsze działanie tego ognia najdłużej wystawiony! Serce twe długim praktykowaniem cnoty przygotowane, aby gorzeć tymi Boskimi płomieniami, zapaliło się zaraz tym niebiańskim ogniem w uściskach Najsłodszego Jezusa. Tyś Boskie Dziecię tulił do serca, Ono Cię mianowało Swym Ojcem, ponieważ widziało w Tobie osobę Ojca Swego Niebieskiego, który Tobie nad Nim powierzył i Swe prawa, i Swą miłość. Ono otaczało Cię pieszczotami, a Jego głos, każdy uśmiech, spojrzenie, każdy ruch był dla Ciebie nowym żywiołem, który rozniecał w Twym Sercu coraz żywsze pożary miłości. O błogosławiony Patriarcho, my dzielimy z Tobą szczęście, ale nie dzielimy miłości. Alboż to nie ten sam Jezus tak dobry, tak ukochany i słodki, jednoczy Swe Serce z sercem naszym w Najświętszym Sakramencie miłości? Z jakąż dobrocią przemawia do nas jeśli umiemy Go słuchać? Okrywające zasłony Sakramentu czyż nie powinny Go nam uczynić jeszcze wdzięczniejszym? ponieważ jedynie przez zbytek miłości zostaje w tym stanie. Jeśli ukrywa Swą chwałę, to dlatego, aby z nami poufniej obcować. Jednakże serca nasze nieczułe – tyle wysiłków Boskiej miłości nie sprowadzają do nich ani zachwytu, ani ognia, ani gorliwości. Potworna obojętność! Święty Józefie, oddal od nas tego strasznego potwora. Jezus nie odmówił nic Twej miłości, proś przeto i błagaj, niech nam łaskawie udzieli, już nie zdrowia lub innego dobra, ale jedynie miłości, swej najczystszej miłości!

Dzień 6.

Święty Józef wzór czystości

Cudowny, wielki święty, czysty Oblubieńcze Dziewicy Dziewic, pozdrawiam Cię dziś i uwielbiam z powodu niezrównanego i nieznanego dotąd zaszczytu, stanowiącego jedną z najpiękniejszych ozdób Twej duszy. Przeznaczony i wybrany na najwierniejszego strażnika dziewictwa Maryi, która je wyżej ceniła nad samą godność Matki Bożej, Tyś miał również te same powaby, zamiłowanie tej cnoty, co Twa Niepokalana Oblubienica! Twe Serce zamknięte było na najmniejszą nawet skazę tej cnoty. O Józefie! jak w miłości Serafinów, tak w czystości same nawet przewyższasz Archanioły! Maryja, co się trwoży na widok Anioła, trzydzieści lat spędza z Tobą, a obecność Twoja nie sprowadza do Jej duszy najmniejszej obawy: i jak Macierzyństwo Boże było pieczęcią Jej dziewictwa, tak również węzeł małżeński Twojego świętego z Maryją pożycia jest dla Niej nową warownią bezpieczeństwa. O św. Józefie uwieńczony najbielszymi liliami Dziewictwa, bez osobliwszej łaski nie możemy iść za Tobą po tej prawdziwie anielskiej drodze, lecz wiemy, że taka łaska i dar wielki, kosztowny, nie może być odmówiony tym, którzy przez Ciebie o takowy proszą. Wyproś nam przeto, każdemu wedle stanu, prawdziwą, doskonałą czystość serca, umysłu, i ciała, abyśmy mogli być uczestnikami szczęśliwości tych, o których rzeki Jezus: Błogosławieni czystego serca, bo oni Boga oglądają.

Dzień 7

Święty Józef wzór wszelkich cnót

O mężu sprawiedliwy, św. Józefie! wdzięczna woń, co mile na wsze strony z Twego rozchodzi się serca, podobna jest do pola pełnego wonnych kwiatów, które Pan napełnił błogosławieństwem. Tyś jest słońcem promieniejącym, gdzie wszystkie cnoty jaśnieją blaskiem najpiękniejszym. Jak skore posłuszeństwo, jak głęboka pokora, jak szczera prostota albo jest że jaka cnota, która by w Tobie nie jaśniała w stopniu najdoskonalszym! O najmilszy mój Patronie, ileż stąd mam pobudek do zawstydzenia się na widok mej niedoskonałości. Ty wszystko poświęcasz, byle spełnić wolę Boga; a ja ileż razy poświęciłem wszystko niegodnym, ziemskim namiętnościom? Tyś pragnął być nieznany przed ludźmi; łaski i dary, które tak świetnie Cię zdobiły, służyły Ci jedynie do upokorzenia, do poznania coraz więcej Twego nicestwa. A ja tego tylko pragnę, za tym wzdycham, abym się mógł pokazać, marny zyskać poklask świata. Miłość mnie własna zaślepia; ukrywa przede mną samym me upadki i brzydotę; tak, iż zamiast jęczeć za me grzechy, poważam się nierozsądnie chełpić z niektórych maluczkich spraw dobrych, jakie czynię albo raczej chełpię się z tego, iż nie wszystko złe, które mógłbym wykonać, jeszcze popełniłem. O, najmilszy św. Józefie, tak pokorny w oczach własnych, a tak wielki przed obliczem Boga, błagam Cię wyjednaj mi cnotę, podstawą i fundamentem cnót wszelkich będącą. Wyjednaj mi pokorę, łaskę poznania siebie, abym sobą wzgardził i nienawidził; zjednaj mi męstwo, abym nie dbał, co mi świat powie, a jedynie usiłował we wszystkich czynach podobać się Bogu samemu. Wyrzekam się już mądrości, próżności ludzkiej. Niech poniżenie i wzgarda, tak jak Twoim, będzie moim udziałem na tym świecie. Odtąd cała ma chwała, rozkosze moje niech będą: w pokorze i spokoju naśladować Jezusa, Maryję i Józefa św.

Dzień 8

Św. Józef wzór życia skupionego w duchu

Chwalebny Patriarcho, św. Józefie, świat Tobą gardził, boś Ty nie był z tego świata, Twe życie było ukryte z Jezusem w Bogu. Poczytano Cię tylko za biednego robotnika z pospólstwa. Twe ubóstwo i prostota były przedmiotem natrząsania się i wzgardliwego od Ciebie stronienia. Lecz gdyby zajrzano do głębi Twej duszy, jakież by tam odkryto bogactwa i skarby.

Lecz Ty na świat i ludzi nie zważasz. Jezus, doskonałość i wielkość Boga Ciebie jedynie zajmują, o nich tylko rozmyślasz w Twym sercu. Praca rąk Twoich nie odrywa Cię od pamięci o obecność Boga, a miłość dodaje ceny nieskończonej Twym najdrobniejszym nawet sprawom, z których każda najdoskonalszym jest aktem miłości. Błogosławiony pot i trudy, które karmią Jezusa, błogosławione ręce, które Go tak często piastują i dla Niego jedynie się trudzą, błogosławione Twe oczy, które nie przestają spoglądać na Jezusa. Lecz nad to wszystko błogosławione Twe czyste, Dziewicze serce, które miłuje Jezusa ciągle, nieustannie i nic więcej nie miłuje nad Jezusa! A ja nędzny zaledwie podczas krótkiej modlitwy mogę utrzymać ducha mego w skupieniu, a serce mało zjednoczone z Bogiem. Godziny i dnie całe uchodzą bez myśli o Bogu. Wyobrażenia próżne, niepożyteczne, a częstokroć występne, jedne po drugich na kształt czarnych chmur zalegają mój umysł. O, gdybym prawdziwie miłował Jezusa, gdyby Jezus był moim skarbem, moją miłością, moim wszystkim, czy nie byłoby moją rozkoszą rozmyślać, zostawać przy Nim zawsze; czyż by mnie tyle trudziło, że czasem powiem, że Go kocham? Po tysiąckroć uczułem próżnię: jałowość, pomieszanie, gorycz, jakie zostawiają w duszy wszystkie rzeczy stworzone, przyjaźnie światowe, myśli i pragnienia ziemskie, pozory doczesne, po tysiąckroć jęczałem pod ciężarem tych więzów i nie mogłem zrzucić tego nieznośnego jarzma, abym w Jezusie znalazł odpocznienie, ulgę i spokój duszy, jakich świat dać nie może, a które nieskończenie przewyższają wszystkie powaby i rozkosze ziemi. Ach, jakiż mój nierozsądek, gdy się poddaję takiej ciężkości i nieszczęściu w tym i przyszłym życiu! O najmilszy św. Józefie, mistrzu życia duchownego, osobliwszy Patronie dusz pragnących poprawy i udoskonalenia się, patrz na nędzę i ogołocenie z cnót wszelkich, do jakiego me namiętności przywiodły mą biedną duszę; wyrwij mnie z tak strasznego pustkowia, gdzie mi tak tęskno; wprowadź do krainy mlekiem i miodem płynącej, wyjednaj mi skupienie ducha, modlitwy i rozmyślania, czystość serca i prawej zawsze intencji; wszystkiego się spodziewam po Twej dobroci, wiem, że w ręku Twoim są skarby łask duchowych, Tobie przeto, Twemu przewodnictwu całkowicie się oddaję.

Dzień 9

Święty Józef, patron dobrej śmierci

O, najchwalebniejszy św. Józefie! w godzinę mej śmierci najbardziej mi będzie potrzeba Twej pomocy i ratunku. Dziś przeto błagam Cię o to na ową straszną śmierci godzinę, w której nie wiem, czy będę miał dość przytomności i mocy wezwać Ciebie na ratunek i wymówić Najsłodsze Imiona: Jezus i Maryja! Kiedy wspomnę na występne me życie przeszłe, lękam się słusznie sprawiedliwości Boskiej; grzechy i niewdzięczności moje napełniają mnie strachem; jakiż, to stan sprzeczny z Twym życiem i Twą śmiercią Józefie święty! Śmierć dla Ciebie była słodki, pożądana, bo życie Twe św. nie mogło innej Ci przynieść śmierci, tylko tę, o jakiej Pismo Boże wspomina: Droga śmierć przed obliczem Pana Świętych Jego. Pełen dni i zasług widziałeś jak Zbawca przychodzi na świat, Tyś Go wychował, spełniłeś godnie wzniosłe posłannictwo, do jakiego Ojciec Niebios Cię powołał. Idź teraz spocząć po trudach i pracy, ponieś radość duszom w otchłaniach; jak śliczna jutrzenką zwiastuj im miłą nowinę, bliskie wzejście słońca sprawiedliwości. Jakaż pogoda na Twej twarzy, jakiż spokój w Twej pięknej duszy! Na widok najmilszego Jezusa przy Tobie, serce Twe wyskakuje z radości, nie może powstrzymać gwałtowności gorejącego w nim ognia, wysila się na uczynienie najdoskonalszego aktu miłości i w tym słodkim, miłosnym wysileniu oddajesz ducha w ręce Jezusa i Maryi! O śmierci Józefa św., bardziej pożądana nad wszelkie życie! O, któż by mi dał, abym mógł umierać w słodkich objęciach Jezusa i Maryi! O wielki święty wzorze i osobliwszy Patronie dobrej śmierci, spraw, błagam Cię usilnie, niech umrę śmiercią sprawiedliwych. Aby zaś prośba moja nie wychodziła z granic porządku Opatrzności, wyjednaj mi łaskę, abym wiódł życie w pamięci na obecność Jezusa i Maryi, niech Oni będą nieustannie przytomni memu sercu, abym mógł tym sposobem zjednać sobie ich obecność i przy śmierci. Niech już od tej chwili umieram sobie samemu; umieram moim namiętnościom, moim ziemskim pragnieniom, temu wszystkiemu, co nie jest Bogiem; niech żyję jedynie Temu, który umrzeć raczył z miłości ku mnie. Ach tak, od chwili obecnej przy łasce Boga, i Twej opiece Józefie św., pragnę już zacząć gotować się na śmierć; pragnę czynić pokutę za grzechy, pragnę miłować Boga mego całym sercem, wszystką potęgą mej duszy. Jezus, Maryja, Józef! przy Waszej pomocy, w Waszej obecności czynię te postanowienia. Jezus, Maryja, Józef! ratujcie mnie, teraz i w godzinę śmierci mojej. Amen.

Źródło: Nowy brewiarzyk tercjarski, wyd. trzynaste, nakładem prowincjałatu OO. Kapucynów w Krakowie 1928.

Ilustracja: Ucieczka do Egiptu; Dziewica niosąca Dzieciątko Jezus, Józef wskazujący w lewo, za Reni ca. 1635–57. Drzeworyt autorstwa Samuela Bernarda (domena publiczna).