1

Cnoty Maryi: wiara

Cnotą odnoszącą się wprost do Boga, po cnocie Miłości, jest cnota Wiary. Przypatrzmy się jaką była wiara Maryi.

1. Przenajświętsza Panna jak w cnocie miłości Boga i bliźniego, pozostawiła nam wzór najwyższy, tak i w cnocie wiary. Toteż Kościół święty do Niej stosuje te słowa Pisma Bożego: Ja Matka nadobnej to jest świętej miłości, i uznania – to jest wiary.

I słusznie nazywamy Ją Matką wiary, powiada święty Ireneusz, gdyż co Ewa wyrządziła nam złego przez niedowierzanie słowom Bożym, to Maryja naprawiła Swoją niezachwianą wiarą. Ewa, dodaje święty Augustyn, zawierzyła szatanowi przemawiającemu do niej przez węża, i przyniosła światu zgubę; Maryja uwierzyła słowom Anioła, że pozostając Dziewicą stanie się Matką Syna Bożego, i przyniosła ludziom zbawienie.

2. Święty Alfons, wierze przenajświętszej Panny przypisuje niejako to, że odtąd każda dusza wierząca ma dla siebie otwarte niebo. Przenajświętsza Panna, powiada on, uwierzywszy w tajemnicę wcielenia Syna Bożego, zanim nawet tajemnica ta spełnioną została, i wskutek tego dając przyzwolenie Swoje na stanie się Matką Zbawiciela, tak silną wiarą Swoją, otworzyła ludziom niebo.

Toteż i święta Elżbieta pozdrawiając przenajświętszą Pannę gdy przyszła ją nawiedzić, głównie z powodu Jej wiary zowie Ją błogosławioną, i wierze Jej przypisuje to że się stała Matką Syna Bożego. Powiedziała bowiem do Niej : Błogosławionaś któraś uwierzyła, gdy z spełni się to co Ci jest powiedziane od Boga.

3. Otóż, jak cnota wiary świętej w przenajświętszej Pannie sprowadziła na Nią tę łaskę że się stała Rodzicielką Boga, tak i dla każdej duszy jest ona podstawą wszelkich innych cnót chrześcijańskich. Bez wiary wszelkie inne cnoty nie byłyby cnotami, za które Pan Bóg nagradza w niebie: gdyż nie byłyby to cnoty spełniane przez wzgląd na Boga. A także im kto ma silniejszą wiarę, tym łatwiej mu wystrzegać się grzechu, a postępować tak jak prawowierny chrześcijanin postępować powinien.

Nawzajem zaś, kto w wierze się chwieje, albo, broń Boże, traci ją zupełnie, ten łatwo dopuszcza się wszelkiego złego. I dlatego, dziś, częściej niż kiedykolwiek, dochodzą nas wieści o ciężkich zbrodniach ludzkich, bo ludzie w tych czasach bardzo od wiary odbiegli.

W czym głównie przenajświętsza Panna objawiła wiarę niezachwianą.

Święty Alfons powiada, że Maryja więcej posiadała wiary aniżeli wszyscy ludzie i wszyscy Aniołowie, nawet razem wzięci. I tak tego dowodzi:

1 . Widziała, pisze, Syna Swojego rodzonego się w ubogiej Betlejemskiej stajence, a wierzyła, że jest najwyższym Stwórcą świata. Widziała że musi uchodzić przed królem Herodem, gdyż ten chciał Go zamordować, a nie wątpiła że jest Królem królów, najwyższą władze nad wszystkimi posiadającym. Widziała że się pojawił w czasie jak każdy człowiek, a wierzyła że jest Bogiem odwiecznym. Widziała Go ubogim, nie tylko nie posiadającym dostatku lecz pozbawionym wszelkich wygód, złożonym na sianku, w bydlęcym żłobku, a uznawała wszechmocnym Panem niebios i ziemi. Zauważała że nie mówi jak każde dziecię, a nie wątpiła że jest Mądrością odwieczną i Słowem Boga samego. Słyszała Go jak każde niemowie rzewnie kwilącym, a wierzyła, że stanowi On wesele nieba całego.

2 . Toteż przez tak wielką i niezachwianą wiarę, Matka Boża stała się Pochodnią wiernych, jak zowie Ją święty Metody, i Berłem prawowiernej wiary, jak znowu nazywa Ją święty Cyryl Aleksandryjski. I także zasługom to Jej wiary przypisuje Kościół moc, jaką posiada, wytępiania wszelkich herezji, to jest odstępstw od wiary.

Mówimy bowiem w pacierzach kościelnych: Wesel się Maryjo Panno, bo wszelkie herezje, Tyś Sama pogromiła na całym śmiecie.

W pieśniach Salomonowych, Pan Bóg tak przemawia do przenajświętszej Panny: Zraniłaś serce Moje… jednym okiem Twoim. Otóż, święty Tomasz z Wilanowa powiada że oko to oznacza wiarę Maryi, przez którą stała się Ona tak miłą Bogu.

3. Lecz pomnijmy na to najmilsi, że wiara przenajświętszej Panny dlatego tak drogą Ją w oczach Boga czyniła, że była to wiara żywa, to jest ożywiona uczynkami odpowiednimi wierze. Wiara bowiem służyć nam powinna, powiada święty Alfons, nie tylko za prawidło wierzenia, lecz i za prawidło postępowania. Stąd ostrzega nas święty Grzegorz: że ten prawdziwie wierzy, kto czynem dopełnia tego co mu wiara nakazuje. I dlatego w Piśmie świętym Pan Bóg mówi: Sprawiedliwy mój z wiary, to jest według wiary żyje.

A w innym miejscu powiedziano: Wiara bez uczynków wierze odpowiednich, martwą jest, niewystarczającą do zbawienia.

Prośmy Maryję aby nie tylko w wierze świętej nas utwierdzała, lecz także i według niej żyć dała.

Wiara Maryi, którą przez całe życie ożywioną była w stopniu najwyższym, objawia się w Niej najbardziej w chwili męki i śmierci Pana Jezusa.

1. Ewangelia święta mówi, że gdy Żydzi schwytali w Ogrojcu Zbawiciela, aby mu zadać śmierć krzyżową, Uczniowie wszyscy opuściwszy Go pouciekali. Nad czym zastanawiając się święty Alfons powiada. Maryja ujrzała Syna Swego okrytego największymi obelgami, okrutnie męczonego i na koniec rozpiętego na krzyżu pomiędzy dwoma złoczyńcami, lecz chociaż wtedy inni za chwiali się w wierze, Ona wytrwała stale w przekonaniu że On jest Bogiem.

A i błogosławiony Albert wielki podobną czyni uwagę. Przenajświętsza Panna, pisze on, dała najwyższy dowód wytrwałości w wierze, podczas Meki Pańskiej. Gdy bowiem wtedy Uczniowie ulegli zwątpieniu, Ona ani na chwile nie zachwiała się w wierze w Bóstwo Jezusa.

2. Stała obok krzyża Jezusowego Matka Jego, powiada Ewangelia; a stojąc tam patrzyła jak niezmiernie cierpi Zbawiciel. Widziała jak się nad Nim jakby nad ostatnim z ludzi pastwi zapamiętałe Żydostwo; słyszy jak Go wszyscy lżą i znieważają. Na koniec patrzy na Jego ciężkie konanie. A gdy cała rzesza zgromadzonego ludu bluźni Mu, gdy najbliżsi uczniowie odstąpili Go, gdy Piotr się Go zaparł, Maryja tym silniej wierzy że jest On Bogiem, im lepiej czuje, ile cierpi i co na Siebie dopuścił z miłości ku ludziom!

Toteż Ojcowie świeci utrzymują, że po śmierci Zbawiciela aż do Jego Zmartwychwstania, wiara niezachwiana, wiara żywa, tylko w jednej przenajświętszej Pannie się ostała, i że Ona wtedy w Sobie niejako cały Kościół przedstawiała

3. Niechże najmilsi, i naszej wiary nic i nikt nie będzie zdolny zachwiać. Im bardziej słyszymy bluźnierstwa przeciw najdobrotliwszemu Zbawcy naszemu przez różnego rodzaju niedowiarków; im większą liczbą widzimy odpadających od wiary w Bóstwo Jego, lub chwiejących się w tej świętej wierze, my tym silniej wierzmy w Niego, tym ściślej trzymajmy się we wszystkim nauki Kościoła przez Niego założonego. A pamiętajmy że dwie rzeczy najłatwiej odwodzą od wiary: przestawanie z ludźmi bez wiary, i czytanie złych książek. I jednego więc i drugiego strzeżmy się pilnie. Z niedowiarkami, o ile to od nas zależy, nie zadawajmy się wcale. Złej zaś książki strzeżmy się, jak najzjadliwszej dla duszy każdej trucizny. I o to prośmy Przenajświętszą Pannę.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920

Obraz Matki Bożej Piaskowej w bazylice oo. Karmelitów w Krakowie.




Cnoty Maryi: miłość bliźniego

To rozkazanie mamy, aby kto miłuje Boga miłował i brata to jest bliźniego swego (Jan 4,41).

  1. Według świętego Tomasza, przyczyną tego jest, że kto miłuje Boga, miłuje to wszystko co Pan Bóg miłuje. A że Pan Bóg umiłował ludzi do tego stopnia, że nie tylko z miłości stworzył ich na obraz i podobieństwo Swoje, ale nawet męką i krwią własną, gdy w grzech zapadli, odkupił, wiec kto tylko prawdziwie miłuje Boga, miłuje i ludzi, to jest bliźnich swoich. Toteż według słusznego wniosku jaki stąd wyprowadza święty Alfons, ponieważ nie było i nie będzie istoty miłującej Boga prawdziwiej i bardziej jak przenajświętsza Panna, wiec podobnie nie było i nigdy nie będzie istoty, bardziej miłującej bliźniego.
  2. Skoro Ewangelie wspomniały o życiu Maryi nie tak już ukrytym w jakim zostawała przebywając w Nazarecie z Panem Jezusem do trzydziestego roku Jego wieku, zaraz też opisują Jej czyn dowodzący uczynnej miłości bliźniego. Pierwszy raz publicznie jako Matka Zbawiciela okazuje się Maryja na godach w Kanie Galilejskiej. I tam też zaraz spełnia dwa uczynki miłosierdzia. Widząc gospodarzy godowych wielce zasmuconych brakiem wina, powiedziała do Syna: Wina nie mają (J.2,3). I Pan Jezus, wnet wodę przemienił w wino, a cud ten obecnych przywiódł do uwierzenia w Niego jako w Odkupiciela. Mówi bowiem Ewangelia: I uwierzyli weń uczniowie Jego (tamże, 11). Zaledwie więc Maryja ukazała się między ludźmi, a oto pociesza strapionych, i co ważniejsze: obdarza wiarą w Jezusa przedtem niewierzących. A czy może być uczynek większego miłosierdzia, jak obdarzyć kogoś wiarą?
  3. Ponieważ od uczniów Jezusowych, którzy wtedy, z łaski Maryi, uwierzyli w Niego, rozeszła się wiara na świat cały, a od nich i do nas przeszła, więc za ten Jej uczynek miłości bliźniego, i my winniśmy Jej wdzięczność. A czymże najmilej dla Niej takową okazać możemy? Oto i w tym starając się naśladować Ją, wedle naszej możności. Wspomagajmy w potrzebie zostających, komu na to starczy. Pocieszajmy strapionych, na co każdemu zdobyć się nie trudno Ale najbardziej spełniajmy uczynki miłosierdzia względem dusz bliźnich naszych, zwłaszcza tych, o których zbawienie szczególnie dbać powinniśmy. I żeby tak było, prośmy o to Maryję.

Przenajświętsza Panna nawiedza świętą Elżbietę.

Przypatrzmy się jaki znowu dowód uczynnej miłości bliźniego, przedstawia nam Maryja, w nawiedzeniu świętej Elżbiety.

1. Ze wszelkich rodzajów utrapień jakie spotykają człowieka, najdotkliwszym ze wszech miar jest upadek na zdrowiu. A stąd doglądanie chorego, i niesienie mu pomocy jakiej potrzebuje, jest jednym z największych uczynków miłości bliźniego. Otóż zdarzyło się, że kiedy przenajświętsza Panna mieszkała w Nazarecie, krewna Jej, święta Elżbieta, zachorowała mając wydać na świat dziecię. Była to niewiasta podeszłego wieku; a więc słabość ta groziła niebezpieczeństwem, i bardzo zależało jej na tym, aby miała przy sobie kogoś, kto by ją w tej chorobie z wielką troskliwością doglądał. Skoro więc Matka Boża dowiedziała się o potrzebie w jakiej zostaje Jej krewna, bez zwłoki udała się do niej, chociaż mieszkała daleko, i aby się tam dostać trzeba było przebywać górzystą krainę. Powstawszy Maryja, powiada Ewangelia, poszła w góry z pośpiechem. (Łuk 1,39)

3. Maryja była uboga, więc drogę tę, choć długą, pieszo odbyła. Znajdowała się Sama w podobnym stanie jak Elżbietą, a stąd tym bardziej podróż ta ją trudziła. Żyjąc w wielkim odosobnieniu, oddana była najwyższej bogobojności, i przerwać ją musiała. A jednak wszystko to nie powstrzymało Jej od spełnienia tego uczynku miłości bliźniego , i nawet się nie zawahała, gdyż Ewangelia wyraźnie mówi, że poszła z pośpiechem. Przybywszy zaś na miejsce, nie tylko pozostała przy chorej dopóki ta Jej pomocy potrzebowała i otoczyła ją największą troskliwością, lecz na całą jej rodziną najobfitsze dobrodziejstwa Boskie sprowadziła. Elżbieta, mimo wieku podeszłego, najszczęśliwiej rozwiązaną została; małżonek jej, który był ślepy, wzrok odzyskał, a synek jeszcze w łonie jej pozostający, tak uświęconym został, że później pan Jezus powiedział o nim iż nie było świętszego nad syna Elżbiety.

3. Takie to wiec spełniała Maryja uczynki miłości bliźniego, jak wszystkich cnót, tak i tej ucząc nas przykładem. Z wyżej zaś przytoczonego, powinniśmy brać bardzo potrzebną naukę, że w jakimkolwiek stanie się kto znajduje, chociażby mu niełatwo przychodziło, powinien wedle możności nieść pomoc bliźniemu, takiej potrzebującemu. Bo oto widzimy, że Maryja ubogą będąc jednak miłosierne uczynki spełniała. W najwyższej kontemplacji zatopiona, jednak z tego powodu ciszę Swego pobytu w Nazarecie przerwała. I nareszcie, chociaż brzemienną była, w długą i trudzącą podróż się udała, byle chorej przynieść potrzebną pomoc, Słowem, nic Jej nie powstrzymało od spełnienia uczynku miłości bliźniego, gdy się do tego sposobność nadarzała. Prośmy Ją, aby i nam łaskę uczynnej miłości bliźniego , gdy się do tego sposobność nadarza, wyjednać raczyła.

Czym najbardziej przenajświętsza Panna dowiodła miłości bliźniego?

Pan Jezus powiedział że najwyższy dowód miłości bliźniego daje ten, kto z tej miłości życie własne poświęca (Jan 15,13).

Patrzmy, że Maryja z miłości bliźnich uczyniła ofiarę jeszcze więcej Ją kosztującą.

1. Święty Alfons utrzymuje, że jak Pan Bóg chciał aby Syn Jego jednorodzony stał się Synem Maryi nie wcześniej, aż Ona da na to przyzwolenie, po które posłał do Niej Anioła przy Zwiastowaniu, tak podobnie chciał, ażeby Pan Jezus nie poświęcał za ludzi życia Swojego, bez zgody na to Maryi. A to dlatego, dodaje tenże święty Doktor, aby z życiem Syna zaofiarowanym zostało i serce Matki.

Święty Tomasz zaś mówi, że każde dziecko jest jakby własnością matki, a więc żeby Pan Jezus mógł zostać poświęconym na śmierć krzyżową za zbawienie świata, potrzeba było aby Matka na to zezwoliła.

Otóż, Maryja na to się zgodziła, bo jak wiemy, Sama w tym celu na własnych rękach zaofiarowała Syna w Świątyni, kiedy jeszcze był dzieckiem.

2. Ale któż z nas i tego nie wie, że Go kochała nie tylko nad życie, lecz że dla uchowania Go od śmierci, byłaby milion razy życie własne poświęciła. Zatem Maryja poświęcając na śmierć Jezusa, a to z miłości ku ludziom, dała dowód miłości bliźnich o tyle większej od tej jakiej by dowodził ten, kto by za drugich życie poświęcił, o ile Syna miłowała więcej od życia własnego. Toteż wyżej już przytoczony święty Alfons powiada, że Maryja boleściami które zniosła przy śmierci Jezusa, dobrowolnie przez Nią zaofiarowanego dla odkupienia ludzi, wysłużyła to, żeby z zasług męki Zbawiciela korzystali ludzie. Tak więc jak Maryja umiłowała bliźnich, oto jaką ofiarą kosztowała Ją ta miłość, i oto co Jej miłości ku bliźnim zawdzięczamy.

3. Od nas najmilsi, co się tyczy obowiązku miłowania bliźniego, Pan Bóg tak wielkiej jak po Matce Swojej, nie domaga sią ofiary. A jednak jakże często przeciw tej cnocie wykraczamy! I nie dość na tym: nam nie tylko trudno zdobyć sią na ofiarę, chociaż niewiele nas kosztującą, gdy takiej wymaga miłość bliźniego, ale nawet wprost krzywdy jego dopuszczają sią niektórzy. Bo niestety są tacy, którzy i na mieniu i na sławie przynoszą drugim uszczerbek, a co najsmutniejsze, i dla dusz bliźnich stają sią powodem wielkiej szkody, albo i zguby.

Mój Boże! to Maryja z miłości bliźniego poświeciła życie Syna, droższego Jej nad wszystko, a my byśmy dla tejże miłości nie mieli zdobywać sią na jakąkolwiek ofiarą, albo nawet stawać sią powodem smutku, lub zguby na duszy bliźniego? O Maryjo, uchowaj nas od tego.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920




SIEDEM BOLEŚCI MATKI BOŻEJ. BOLEŚĆ IV

Im więcej kogoś kochamy, tym bardziej czujemy jego utratę. Ciężkie, krwawe łzy, które dziecię przelewa nad grobem rodziców; ale cięższe, krwawsze Izy, które matka przelewa nad grobem syna swego.

Ach! ale jakaż matka tak syna swego kochała, jak Maryja Jezusa? bo jaki syn bardziej na miłość matki zasługiwał, jak Jezus. Był Jej Synem jedynakiem, był najpiękniejszym, najrozumniejszym, najlepszym Synem między synami ludzkimi, bo był także Bogiem. Przyszedł na świat, aby zapalić we wszystkich sercach ogień miłości, pomyślmy więc, jaki to pożar miłości zapalić musiał w sercu Maryi. Bo jak sama najświętsza Maryja Panna św. Brygidzie objawiła: „Jedno było serce Syna mego i moje.“

Ona była sługą i Matka, Jezus był Bogiem i Synem. Ale cały ten pożar miłości przy męce Chrystusa Pana, zamienił się w morze goryczy. Od tej chwili, gdy po raz pierwszy spotkała się z Synem swoim na śmierć skazanym, dźwigającym krzyż, na górę kalwaryjską.

Najświętsza Maryja Panna sama objawiła św. Brygidzie, że odkąd zbliżał się czas męki Jezusa, oczy Jej ciągle we łzach pływały, myśląc, że wkrótce utracić miała Syna swego, a zimny pot występował na całe Jej ciało panieńskie, rozmyślając męki owe okrutne, którym przytomną być miała! Przyszedł na koniec ów dzień opłakany, w którym Syn Matkę żegnał. Ach! jakie to rozstanie, jakie to pożegnanie być musiało? Zbladła, zadrżała Maryja na pierwsze słowo Syna swego, ból serce Jej ścisnął, i język Jej zdrętwiały oniemiał. Nareszcie zawołała głosem, szlochaniem i łkaniem przerywanym: „Synu mój, tysiące życia dałabym za Ciebie, byłem przynajmniej z Tobą umrzeć mogła. Ale Twoja i przedwiecznego Ojca wola niechaj się wypełni.” Udała się już w późny wieczór do swego mieszkania. Ach! i my pospieszmy do tej Matki naszej, rozważając Jej boleści. Bo tu żywo przed oczyma duszy Jej stanęła cała męka Syna ukochanego. Tu widzi Zbawiciela świata, modlącego się w ogrodzie oliwnym, ów tak ciężki smutek, żal i bojaźń, walkę, widzi pot krwawymi kroplami występujący na czoło Jego. Widzi blask jarzących się pochodni, tłum zbójców, z łańcuchami i powrozami zbliżający się pod zasłoną i milczeniem nocy.

Już się zbliżyli, porywają niewinnego baranka, który żadnego im nie czyni oporu, szarpią, ciasną przez potok Cedron. Słyszy policzek wymierzony w twarz anielską. Widzi jak Go wśród bluźnierstw, przekleństw, naigrywania, bijąc i szarpiąc, wleką od Annasza do Kaifasza, od Piłata do Heroda, a stamtąd na szyderstwo białą szatą przyodzianego, do Piłata z powrotem.

Słyszy skargi żydowskie przeciwko Niemu fałszywie przekładane, a nikt, nikt nie powstaje, aby za najniewinniejszym się ujął, aby dał świadectwo o prawdzie, każdy krok Jego był nacechowany nowym dobrodziejstwem, a wszyscy przeciw niemu powstali, z samych uczniów wybranych, jeden Go zdradził, jeden się Go zaparł. Słyszy Maryja, okropne biczowanie, które ciało kawałkami wydzierając aż do kości przecina. W jednej chwili krew zalewa Syna Jej, widzi Maryja jak łachmany purpury zarzucają na Niego, jak koronę ciernistą wbijają w głowę Jego, jak trzcinę na pośmiewisko, zamiast berła wciskają w ręce Jego! Słyszy na koniec Maryja, to okropne wycie, tylu tysięcy głosów jak piekielny grzmot: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”.

To wszystko Maryja okiem duszy swojej widziała, ale to nie było dosyć, okiem ciała jeszcze widzieć musiała, to co najokropniejszego do cierpienia pozostało. Bo ledwie poranek zaświtał, przyszedł Jan św., ulubiony uczeń do Matki Jezusowej, oznajmiając Jej już wydany wyrok śmierci. Z nim Maryja pospiesza. Ależ któż ukaże im drogę którą Jezusa powiedli? Ach! tu tylko trzeba było spojrzeć na ziemię, i iść za krwawymi śladami, bo droga, którą Chrystus szedł, była jak wstęga czerwona.

Idzie Maryja z Janem św. boczną, krótszą ulicą, aby wyprzedzić Syna swego, i staje czekając, kiedy się przybliży ta bolesna procesja. Już, już się sypią tłumy rozjuszonego żydostwa, bluźniąc i krzycząc, już następują kaci z gwoździami, młotami, powrozami i innymi narzędziami do ukrzyżowania, już słyszy głos trębacza, wywołującego wyrok śmierci Jezusa, a za nim, o widoku straszliwy dla każdego najbardziej nieczułego serca, ale najstraszliwszy dla serca Maryi! widzi Syna swego krwią zbroczonego, od stóp do głów, jakby jedną raną okrytego, dźwigającego ciężki krzyż na ramionach swoich. Jezus krew otarł z oczu swoich, poznała Matka Syna, po znał Syn Matkę, a ten wzrok, to wzajemne poznanie, dwa najdoskonalsze serca, jakie były od początku świata, jakoby jedną strzałą przeszyły.

Nie umarła Maryja z bólu w tej chwili, bo ją Bóg jeszcze na większe zatrzymał cierpienia, ale tysiączna cześć bólu takiego, byłaby wystarczyła aby każdemu innemu śmierć zadać.

Zbliża się Matka do Syna, aby ucałować nogi Jego, aby otrzeć krew z ciała Jego, ale żydzi odpychają Ją, i nie dają przystępu. Maryjo, czy powrócisz płakać w zaciszu izdebki Twojej? Ach nie! Ty idziesz dalej, Ty spieszysz na Kalwarię, Ty chcesz wychylić ten kielich goryczy aż do ostatniej kropelki. Ty chcesz razem z Synem być ukrzyżowaną. Litujmy się i my nad tą boleścią Maryi.

Bądźmy i my towarzyszami Jezusa i Maryi na tej krwawej drodze krzyżowej, znosząc cierpliwie wszelki krzyż, który Bóg na nas zsyła.

Dlaczego, pyta św. Chryzostom w innych boleściach i cierpieniach nie chciał Chrystus Pan mieć żadnego towarzysza, ale w dźwiganiu krzyża chciał być poratowany przez Szymona Cyrenejczyka? Oto dlatego, mówi św. Ojciec, że nam krzyż Chrystusa nic nie pomoże, jeżeli naszego krzyża aż do śmierci dźwigać nie zechcemy.

Ukazał się dnia jednego Zbawiciel siostrze Dionierze, zakonnicy w Florencji, i rzekł do niej: „Pamiętaj o mnie i kochaj mnie, a ja o tobie pamiętać i kochać Cię będę“, a to mówiąc, podał jej bukiet kwiatów, ale pośrodku był krzyż, pokazując, że wszystkie pociechy na tej ziemi z krzyżem złączone być powinny.

Wesoło więc i z radością bierzmy krzyż nasz na siebie. Czy to on się nazywa ubóstwo, czy choroba, czy prześladowanie, czy jakkolwiek bądź inaczej, i spieszmy za Maryją i Jezusem, abyśmy doszli do Ojczyzny naszej z tym znakiem, na którym spełniło się zbawienie świata, i w którym spełni się zbawienie nasze.

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).




Cnoty Maryi: wdzięczność

Brak tej cnoty pomiędzy nami, bo w sercach naszych brak Miłości Bożej.

Te serca twarde są i nieczułe, zimne i oschłe względem Boga; nic zatem dziwnego, że słodki zapach wdzięczności nie może z nich unosić się ku Niebu.

Jakie na to lekarstwo? Kochajmy Boga! to środek jedyny; usiłujmy kochać Pana JEZUSA! Od tego wszystko zależy. Niezawodnie Jego Miłość święta ogarnie serca nasze, jeżeli to Słowo Przedwieczne dla nas Wcielone, jeśli Zbawiciel nasz stanie się przedmiotem częstych rozmyślań naszych.

Czyżby kochać Go trudno było tym, którzy mają Wiarę? On jest Bogiem naszym, drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, On jest Synem najmilszym Ojca Przedwiecznego, dla nas na ten świat zesłanym, On się stał człowiekiem dla nas, dla nas umarł na krzyżu, On nam zesłał Ducha Świętego, On Matkę Swoją naszą Matką, uczynił, i Samego Siebie najzupełniej nam oddaje w Przenajświętszym Sakramencie; i w obecnej chwili, gdy to czytamy, w niebie koronuje mnóstwo dusz, które wierne były Mu na ziemi, i dla nas także w Królestwie Swoim wieczną chwałę przysposabia. Jego hojność dla nas, dowody Jego Boskiej szczodrobliwości niezliczone są i niepojęte. Nikt ich liczby nie dojdzie, nikt nie rozumie ich wielkości. Raz jeszcze powiedzmy: czyżby kochać Go było trudno? Kochajmy i usiłujmy pomnażać w sobie miłość JEZUSA, a droga świętości, droga zbawienia stanie się dla nas łatwą, i wdzięczność wynikać będzie naturalnie z serc naszych, jak promienie światłości wynikają ze słońca. Zacznijmy od tej chwili wielbić Boga naszego dziękczynieniem gorętszym, żałujmy dotychczasowej oziębłości naszej, zapomnienie nasze wynagradzajmy Panu JEZUSowi, wynagradzajmy za siebie i za drugich, a błogosławieństwo Boże z nami będzie.

Syn Boży, stawszy się człowiekiem dla miłości narodu ludzkiego, przyszedł na ziemię, aby nas nauczyć jak wielbić mamy Ojca naszego w niebiosach. Pan nasz JEZUS Chrystus jest Zbawicielem naszym, Ofiarą poświęconą dla odkupienia naszego, lecz jest także Mistrzem i wzorem najświętszym, który naśladować winniśmy, o ile za łaską Jego zdołamy, w naszej słabości niezmiernej. Najmiłosierniejsze Serce JEZUSA, litując się nad nami, chciało pod każdym względem zastąpić nędzę naszą, a widząc, jak niezdolni jesteśmy godnie dziękować Bogu za Jego łaski, widząc też, jak często zaniedbujemy tę najświętszą powinność dziękczynienia, Serce to przenajdroższe stało się za nas dziękczynną ofiarą w Przenajświętszym Sakramencie, a oprócz tego w Ewangelii świętej podało nam wiele przykładów, które powinny być dla nas wszystkich najwymowniejszą, najskuteczniejszą wdzięczności nauką.

Gdy jeszcze był zamknięty w żywocie Panieńskim Przenajświętszej Matki Swojej, Zbawiciel pobudza Niepokalaną Dziewicę do zaśpiewania owej pieśni dziękczynnej, którą ustawicznie powtarza Kościół święty, gdy na wszystkich krańcach świata śpiewa: „Magnificat“. Wielbi dusza moja Pana! Zaledwie Boskie Dzieciątko JEZUS na świat zawitało; zaraz Aniołom swoim rozkazuje, aby pieśń uwielbienia i wdzięczności zanucili ziemi śpiewając hymn dziękczynny: „Gloria in excelsis Deo“. Chwała na wysokości Bogu! Później, w dalszym życiu swoim, gdy już Odkupiciel Boski jawnie rozpoczął lud Swój nauczać, prawie zawsze przed spełnieniem cudów, które tak licznie rozsiewał na ziemi, wznosił najpierw dziękczynienie ku Ojcu Swemu w Niebiesiech. I tak na puszczy, gdy chciał nakarmić głodną rzeszę, wziął JEZUS chleb, dzięki uczyniwszy rozdał siedzącemu ludowi pokarm cudownie rozmnożony. Gdy stanął nad grobem Łazarza, aby wskrzesić umarłego przyjaciela swego, JEZUS podniósłszy oczy Swe w górę, rzekł: Ojcze, dziękuję Tobie żeś Mię wysłuchał! Gdy przy ostatniej wieczerzy chciał nam zostawić wiecznie trwającą pamiątkę Swój miłości w ustanowieniu Eucharystii Przenajświętszej, cóż uczynił Pan JEZUS? Oto podniósłszy Boskie Swe oczy, wziął chleb, a dzięki uczyniwszy, łamał, rozdawał i mówił: Bierzcie a jedzcie, to jest Ciało moje, które za was będzie wydane, to czyńcie pamiątkę Moją. Więc ostatnia Jego nauka jeszcze nas pobudza do wdzięczności, ostatni dar Jego, dar przenajdroższy jest Boską Eucharystią, Ofiarą dziękczynienia! O jakże to nas przekonywać powinno, że Pan JEZUS w miłosierdziu swoim od nas biednych i nędznych żąda hołdu wdzięczności, a że nie jesteśmy zdolni zdobyć się na dziękczynienie godne boskiego Majestatu, dlatego więc Zbawiciel chce aby w Kościele Bożym ofiara Mszy św. nieustannie odprawianą była; jako sam objawić raczył Św. Brygidzie: „Ciało moje codzienne poświęcane bywa na ołtarzu, aby ci, którzy Mnie miłują, częściej na dobrodziejstwa Moje wspominali.“

Ta, której życie było najdoskonalszym odbiciem i naśladowaniem przenajświętszych doskonałości JEZUSA, Niepokalana Maryja Dziewica, daje nam także wzór najpiękniejszy wdzięczności i dziękczynienia, które w Jej sercu przeczystym nie ustawało nigdy. Święci pisząc o tej Świętych Królowej, opowiadają, nam, że Niepokalana Dziewica nieprzerwane dzięki składała Bogu, a nie chcąc, aby zwykłe stosunki towarzyskie odwracały Ją od tego, osobom, które Ją witały, odpowiadała: Deo gratias! „dzięki niech będą Bogu!“ – i stąd to powstał wśród pierwotnych Chrześcijan zwyczaj witania się następującymi słowy: Benedicamus Domino: „Błogosławmy Panu!“ Na co odpowiadano: Dzięki niech będą Bogu: Deo gratias! Święty Augustyn nazywa to słowo najkrótszą, lecz najpiękniejszą modlitwą.

Ale powróćmy do Przenajświętszej Dziewicy, tej mistrzyni doskonałości wszelkiej. Zaledwie w kilku miejscach Ewangelia święta przytacza słowa wymówione przez Tę, którą Kościół Boży Stolicą mądrości nazywa; lecz w tej małej słów liczbie znajdujemy ową pieść cudowną: Magnificat , która jest najpiękniejszym wyrażeniem wdzięczności, przez Ducha Świętego natchnionym i wyśpiewanym ustami Niepokalanej Dziewicy.

W życiu Najświętszej Maryi Panny – objawionym wielebnej Maryi z Agreda, zakonnicy Franciszka Serafickiego, czytamy, że Niepokalana Dziewica tak pilną była w oddawaniu Bogu hołdu wdzięczności, iż nieustannie dziękowała Panu nie tylko za łaski Jej samej udzielone, lecz także za dobrodziejstwa ogólne, jakie Stwórca Wszechmocny wylał na świat cały, jakimi napełnił nie tylko stworzenia rozumne, to jest Aniołów i ludzi, lecz także martwe istoty, a także zwierzęta, ptaki, rośliny i wszystko cokolwiek jest pod słońcem.

Matka Boża przyjęła na siebie obowiązek dziękczynienia za wszelkie stworzenie, szczególnie jako Matka biednych grzeszników, bolejąc nad niewdzięcznością naszą względem Boga, usiłowała zastąpić to zapomnienie, to niedbalstwo ludzi. Usiłowała nagrodzić Swoją doskonalszą wdzięcznością brak tej cnoty w sercach naszych, i zniewagę, jaką przez to wyrządzamy Bogu, a zarazem krzywdę, jaką czynimy własnemu dobru naszemu, gdy przez niewdzięczność powstrzymujemy obfitość łaski, której Bóg zawsze udzielać nam pragnie.

Ile to łez Przenajświętsza Dziewica wylała, ile nocy przetrwała na modlitwie, ile westchnień najczulszych posyłała ku Niebu, aby Majestat Boży przebłagać za niewdzięczność, aby wynagrodzić serc naszych nieczułość.

Ach! ile zdołamy w słabości naszej, naśladujmy przykład JEZUSA i MARYI Przenajświętszej, rozbudźmy się z tego snu oziębłości, w którym zbyt długo gnuśnieją serca nasze, a jeśli miłość Boża jeszcze nie potrafi pobudzić nas do ciągłej pieśni dziękczynnej, wdzięczni bądźmy przynajmniej dlatego, że tym sposobem zapewnimy sobie szczęście i błogosławieństwo Boskie.

O Zbawicielu najmilszy, o przeczysta Matko Boża, czy to możliwe, aby w sercach chrześcijańskich taka oziębłość panowała? Czy daremnie przykład wasz najświętszy uderza w nasze oczy? Miłością za miłość czy Wam nie odpłacimy nigdy?

Matko miłosierdzia, przez Twe Serce Niepokalane, przez Boskie Serce JEZUSA błagamy, aby tak nie było! Tyś jest Matką pięknej miłości; złóż ten skarb najdroższy w biednym sercu naszym, a my przez Twe Serce najświętsze zwracać go nieustannie będziemy ku Boskiemu Synowi Twemu, ku Trójcy Przenajświętszej!

Źródło: Frederick W. Faber. O dziękczynieniu czyli uwagi o wdzięczności względem Boga. Gniezno : J. B. Langie, 1876.

Obraz: The Magnificat (© Biblioteca Apostolica Vaticana)




Owoce poznawania Maryi

Mistrz “Teddy” Tadeusz Pietrzykowski, znany z walk bokserskich w obozie Auschwitz, był czcicielem Matki Bożej. Podczas przyjęcia do obozu nosił Jej szkaplerz.

Jednak prawdziwe poznanie Maryi było możliwe dzięki św. Maksymilianowi Kolbemu, z którym Pietrzykowski spotykał się w obozie. Obserwując owoce oddania się Maryi u tego “bezgranicznego Jej czciciela”, dotarł do samej Niepokalanej, którą po wojnie uwieczniał na swoich rysunkach i obrazach. Pietrzykowski nie tylko uniknął śmierci, ale zmienił swoje życie – zamiast walk wręcz poświęcił się wychowaniu młodzieży.

Pierwsze swoje spotkanie ze św. Maksymilianem opisuje tak:

“Zauważyłem po drugiej stronie drogi więźniów z komanda grodzącego pastwisko. Tam właśnie jeden z Vorarbeiterów znęcał się nad jakimś więźniem, który czołgał się na czworakach, a Vorarbeiter kopał go z całych sił. Oglądana scena oburzyła mnie i postanowiłem dać nauczkę Vorarbeiterowi.
Zwróciłem się więc do pilnującego mnie Kommandofuhrera, mówiąc, że boksuję i chciałbym sobie potrenować z Vorarbeiterem, który bił więźnia. SS-man zgodził się na to, podszedł do swoich kamratów z SS pilnujących więźniów grodzących pastwisko, którzy też wyrazili na to zgodę. Spodziewali się dobrej zabawy […]. Mając zgodę SS-manów, podszedłem do Vorarbeitera, pytając go, za co bije więźnia. Vorarbeiter odburknął obraźliwie: »Zamknij pysk, ty durny Polaczku«. Nie byłem mu dłużny i w ostrych słowach kazałem, aby zostawił w spokoju swoją ofiarę. Wówczas oświadczył: »Chcesz i ty dostać?«. Przytaknąłem […]. Vorarbeiter doskoczył do mnie. Uderzyłem go wówczas raz, za drugim ciosem upadł na ziemię. SS-mani zaczęli bić brawa, a zdumieni więźniowie z dalsza, oniemieli, oglądali niezrozumiałą dla nich scenę. Po chwili Vorarbeiter wstał, znów doskoczył do mnie, więc po kolejnym moim ciosie upadł. Zapytałem wówczas: »Chcesz, żeby ciebie zawieziono do krematorium?«. Nie wiem, jak by na tym spotkaniu wyszedł Vorarbeiter (zabierałem się do sprawienia mu solidnego lania), gdyby nie interwencja ofiary Vorarbeitera.

Nagle złapał mnie ktoś za rękę, mówiąc: »Nie bij, synu, bracie, nie bij, synu!«. Proszący miał na nosie okulary w drucianej oprawie, z których jedno ramię zastępował kawałek sznurka. Z natury jestem porywczy (więc pierwszą myślą było stwierdzenie, jaki ja tam twój syn) i głośno powiedziałem: »Odczep się, odczep się, jeśli nie chcesz ty dostać […]«.
Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i chwytając za ręce błagał: »Nie bij, synu, nie bij«. Zaśmiałem się z niego, stwierdzając: »Co, lepiej, aby on Ciebie bił?«.
Tego proszącego więźnia widziałem wówczas po raz pierwszy w życiu. Jego twarz była jakaś nienormalna: łagodna, dziwnie spokojna. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zabrakło mi języka w ustach. W końcu machnąłem
ręką i odszedłem”.

Pod wieczór ksiądz Jan Marszałek, który także przybył do KL Auschwitz w pierwszym transporcie, wyjaśnił „Teddy’emu”, kim był ów więzień, w którego obronie stanął. Ksiądz ten zaproponował mu spotkanie z ojcem Kolbem. Odbyło się ono w alejce brzozowej tzw. Birkenallee. Wspominał, że ojciec Kolbe pouczył go, aby Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości. Podkreślał też, że to właśnie szczególny kult Matki Bożej, której był hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył go jeszcze bardziej do księdza Kolbego, w którym poznał „jej bezgranicznego czciciela”.

Nie było to jedyne spotkanie z ojcem Maksymilianem. Parę dni po zdarzeniu na polach Babic ich drogi znów się skrzyżowały. „Teddy”, spotkawszy Kolbego, podarował mu kawałek chleba. Na drugi dzień okazało się, że jeden z więźniów ukradł go księdzu. Wzburzony „Teddy” postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość złodziejowi, ale i tym razem Kolbe nie pozwolił uderzyć więźnia, mówiąc, że widocznie jemu ten chleb był bardziej potrzebny i dlatego go ukradł.
Według relacji Pietrzykowsiego ojciec Kolbe powiedział wtedy: „Jeśli chcesz przychodzić do mnie, musisz opanować swój wybuchowy charakter”. Ta interwencja znów go zaskoczyła, a ponieważ miał w kieszeni kawałek chleba, dał go księdzu, który na oczach wszystkich przełamał chleb i jedną połowę dał złodziejowi, mówiąc
„on też jest głodny”. Na ten widok Pietrzykowski zaczął się buntować. Zarzekał się, że już nigdy więcej nie przyniesie mu chleba. Obietnic tych nie spełnił.

Ostatni raz widział ojca Kolbego podczas apelu, na którym franciszkanin dobrowolnie wybrał śmierć w zamian za życie skazanego współwięźnia. Tadeusz Pietrzykowski nie był w stanie zrozumieć zachowania księdza. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy: „Przypominam sobie dobrze, jak po rozejściu się na bloki, poszedłem jak zwykle na ową alejkę, gdzie dotychczas spotykałem się z księdzem Kolbem. Tutaj zastałem żywo dyskutujących dawnych uczestników tych drogich spotkań. Dowiedziałem się od nich, że ksiądz Maksymilian dobrowolnie zgłosił się na zakładnika w zamian za jednego z tych, którzy już byli wybrani. Nie byłem w stanie zrozumieć tego aktu: nie mogłem pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zobaczę księdza Kolbego”.

Źródło: Opracowano na podstawie Bogacka M. (2012), Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego. Wydawnictwo Demart.

Ilustracja: Tadeusz Pietrzykowski, 1946 (Mistrz Tadeusz “Teddy” Pietrzykowski, E. Szafran, 2021).




Cnoty Maryi: Pokora

Pokora jest podstawą cnót wszystkich, zatem przypatrzmy się jaką była pokora Matki Bożej.

1. Święty Alfons powiada, że bez pokory nie można posiadać żadnej cnoty. Chociażby dusza jaka przyozdobioną była najpożądańszymi cnotami, ogołoconą z nich zostanie zaraz, jeśli postrada pokorę. Pokora jest cnotą tak niezbędną do zbawienia jak chrzest święty. Bez chrztu nie jest się chrześcijaninem, bez pokory nie może dusza być w stanie łaski Bożej. Dlatego Pan Jezus ucząc nas własnym przykładem cnót wszelkich, nakazuje, abyśmy przede wszystkim naśladowali Go w pokorze: Uczcie się, powiedział, ode mnie, iżem jest pokorny sercem. Otóż, ponieważ Maryja naśladowała Pana Jezusa jak tylko być może najdoskonalej we wszystkich cnotach, więc i po korę posiadał w najwyższym, jaki może być stopniu.

2. Gdy razu pewnego święta Matylda, rozmawiając z przenajświętszą Panną w objawieniu, prosiła Ją, aby powiedzieć raczyła, w jakiej cnocie ćwiczyła się głównie, odpowiedziała jej, że w pokorze. I dodała, że zawsze tak niskie o sobie miała mniemanie, że chociaż wiedziała, iż wbogaconą jest łaskami większymi od innych, nigdy nie ceniła Siebie Samej wyżej od drugich. A świętej Elżbiecie Opatce, także w objawieniu powiedziała, że poczytywała się za godną pogardy i na łaski Boskie nie zasługującą. Słowem, powiada święty Bernardyn Seneński, jak nikt z ludzi nie został wyniesiony do takiego szczytu łask, jak Maryja, tak podobnie nikt nie był tak pokornym, jak Ona.

3. Nie ma wątpliwości, że dla naszej natury skarżonej grzechem, według uwagi świętego Grzegorza Nicejskiego, cnotą najtrudniejszą do nabycia, jest cnota pokory. Jednak, ostrzega nas święty Alfons, że nie staniemy się nigdy prawdziwymi dziećmi Maryi, jeśli nie staniemy się pokornymi. Nie możesz biedaku, pisze święty Bernard, naśladować dziewictwa pokornej Maryi, naśladujże pokorę tej Dziewicy przeczystej. Maryja nienawidzi wyniosłych, a z największą łaskawością przygarnia do siebie pokornych, i woła nas tymi słowami Pisma Bożego: Jeśli kto jest maluczkim, to jest pokornym, niech przyjdzie do Mnie. O! najmilsi, czyż więc o tę cnotę świętej pokory, za którą nasza Matka niebie ska obiecuje przygarnąć nas do Siebie, nie będziemy starali się jak najusilniej? Owszem, i właśnie o nią prośmy Ją z całego serca.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, pokory wzorze niezrównany, daj nam pokorę tak serdecznie umiłować, abyśmy ćwicząc się w niej przy każdej sposobności, dowiedli, że naśladować Cię w tej świętej cnocie jak najszczerzej pragniemy. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy Pan nasz, Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

Prosząc Matkę Bożą o cnotę pokory, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Skąd w Przenajświętszej Pannie mogła być najgłębsza pokora?

1. To, że Maryja nie ceniła się wyżej od innych, i nawet wskutek najgłębszej pokory, jaką obdarzona była, poczytywała się niegodną łask Boskich, nie oznacza, powiada święty Alfons, aby się miała za grzesznicę. Albowiem według słusznej uwagi świętej Teresy, pokora jest prawdą, jest prawdziwym, właściwym ocenieniem się przez nas samych. Stąd też nie należy przypuszczać i tego, żeby przenajświętsza Panna nie uznawała, że obdarzoną została większymi łaskami, niż wszyscy inni ludzie; gdyż prawdziwa pokora i choćby najgłębsza, nie przeszkadza oceniać właściwie dobrodziejstw Boskich, i za nie być przejętym należną wdzięcznością. Gdy więc Maryja wiedziała, że i najmniejszego grzechu nigdy nie popełniła, i oceniała jak najwłaściwiej niezmierne łaski, którymi Ją Bóg obdarzał, skądże mogła mieć niskie o Sobie rozumienie?

2. Oto stąd, powiada święty Bernardyn, że przenajświętsza Panna, otrzymawszy więcej od innych światła do poznania miłości Boga granic nie mającej, tym lepiej też poznawała że nawet Ona, w porozumieniu z Bogiem, jest jakby niczym. I podobnie oceniając lepiej od innych Jego świętość nieograniczoną, i ciągle się w nią wpatrując, własną miała jakby za nic. A przy tym, Ona lepiej jak ktokolwiek była przeświadczoną o tym, że cokolwiek jest w nas dobrego, jest to jedynie darem Boskim. Im więc widziała się więcej wzbogaconą łaskami, tym bardziej się upokarzała, bo tym silniej była przeświadczoną, że jest to nie Jej, lecz Boga dziełem.

3. I my też, najmilsi, byleśmy się pod tym względem szczerze obrachowali z sumieniem, a uznać będziemy musieli dwie rzeczy: Jedną, że im kto ma niższe pojęcie o wielkości Boga, tym łatwiej ma siebie samego za coś. I znowu, im kto słabsze ma wyobrażenie o świętości Boga, tym siebie łaskawiej ocenia, tym mniej brzydzi się sobą, jako grzesznikiem. A stąd niektórzy dochodzą, niestety, i do tak strasznej ostateczności, że w najsprośniejszych grzechach pogrążeni, są pełni wyniosłości, pychy i zarozumiałości. Przeciwnie zaś, im kto świętszy, tym niezawodnie pokorniejszy. Prośmy naszą Matkę niebieską, aby nas od pychy zachowała, a cnotą pokory obdarzyć raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, ze świętych najświętsza, a więc i z pokornych najpokorniejsza, uchowaj nas od pychy i zarozumiałości, a obdarz łaską, pokornego uznania, żeśmy nędzni grzesznicy żadnego wywyższenia niegodni. Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Prosząc Matkę Bożą o łaskę pokornego uznawania naszej nędzy i złości, odmówmy Zdrowaś Maryja.

W czym głównie objawiła przenajświętsza Panna swoją Pokorę?

Pokorę, którą Maryja jaśniała przez całe błogosławione życie Swoje, objawiła Ona szczególnie w chwili Zwiastowania.

1. Przysłany z nieba Anioł staje przed Przenajświętszą Panną, i najpierw w imieniu Boga oznajmia Jej, że jest łaski pełną, co znaczyło, że jest ze wszystkich istot, jakie są w niebie i na ziemi, istotą po Bogu najświętszą. A cóż na to Maryja? Czy dowiadując się, a z wszelką pewnością, że do takiego szczytu doskonałości jest podniesioną, doznaje jakiegoś, już nie mówię, uczucia pychy, ale przynajmniej zadowolenia? Wcale nie. W Ewangelii bowiem napisano, że gdy usłyszała te słowa Anioła, zmieszała się na mowę jego. A dlaczego? Bo tak jak pyszny miesza się, gniewa i oburza, gdy mu się kto przygani, tak przeciwnie pokorny doznaje zmieszania gdy go kto chwali. Święty Bernardyn powiada, że gdyby Anioł powiedział Maryi, że jest grzesznicą największą w świecie, byłaby się wcale nie zdziwiła; lecz, słysząc tak nadzwyczajne o Sobie pochwały, zmieszała się bardzo. — O! cóż to za pokora!

2. Następnie Anioł zapowiada Jej, że wybraną została na Matkę Boga, i w imieniu tegoż Boga domaga się od Niej przyzwolenia na to. Otóż, Maryja, posiadając pojęcie nie skończonej wielkości i świętości Boga tak dokładnie jak nikt inny, oceniała doskonale całą szczytność godności Macierzyństwa Boskiego. Jednakże i to nie przywodzi Jej ani do cienia jakiejś wyniosłości, ani nawet do radowania się z tak niezmiernego wyniesienia. Żywiej jak kiedykolwiek, przejęta uczuciem wielkości Boga, który Ją wybrał na Matkę, a stąd jeszcze lepiej ani żeli dotąd, pojmując własną nicość, w całej szczerości uznaje się niegodną takiego zaszczytu. Lecz też i opierać się woli Stwórcy najwyższego, jako prawdziwie pokorną nie może, więc powiada: Oto Ja służebnica Pańska, a zatem przede wszystkim obowiązkiem jest Moim spełniać Jego wolę: niech mi się stanie według słowa twego. A tak w chwili, gdy wyniesioną zostaje do najwyższej po Bogu godności, pokorna Maryja uznaje się tylko najuniżeńszą służką, i jedynie aktem pokornego posłuszeństwa staje się Matką Boga.

3. A my najmilsi! czy jeśli nas ludzie chwalą, doznajemy stąd przykrego wrażenia? Czy przeciwnie, a może nawet sami się o to ubiegamy? Jeśli tak jest, to pokory w nas nie ma… A także, czy do wyższych godności nie wzdychamy, chociaż wcale nie widzimy, żeby nam je wola Boża przeznaczała? Albo też, czy nie zdaje się nam, że jesteśmy czegoś lepszego warci jak to, czym ze stanu naszego jesteśmy? Wreszcie czy nie zazdrościmy tym, którzy są w stanie szczytniejszym od naszego? O! jeśli bron Boże tak się dzieje z nami, wtedy już na dobre pycha się w nas rozsiadła. Prośmy pokorną Maryję, aby nas od tego uchować raczyła.

V. Módl się za nami, święta Boża Rodzicielko.

R. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się. O! Maryjo, któraś godność macierzyństwa Boskiego i jedynie z pokornego posłuszeństwa woli Bożej na Siebie przyjęła, daj, abyśmy pokornie i wiernie Bogu naszemu służąc w stanie, wolą Jego nam wskazanym, zgotowane w niebie nagrody dla pokornych otrzymali. — Co niech sprawi Syn Twój najmilszy, Pan nasz Jezus Chrystus, który z Bogiem Ojcem itd.

Na uproszenie sobie łaski wiernego, a pokornego służenia Bogu w stanie, w jakim nas umieścił, odmówmy Zdrowaś Maryja.

Źródło: o. Jan Tomasz Leszczyński, Czytanie majowe o cnotach Maryi, Polish American Publishing Company, 1920.




Siedem Boleści Matki Bożej. Boleść III

Jeżeli ktoś urodził się ślepym, nie czuje on co to znaczy być pozbawionym światła, dlatego, że ani wyobrażenia nie ma tego szczęścia, tej rozkoszy, której dusza nasza za pomocą oczu codziennie doznaje. Ale my, którzy tym wielkim dobrodziejstwem od Pana Boga obdarzeni jesteśmy, którzy codziennie pocieszamy serca nasze widokiem osób nam drogich, widokiem nieba i ziemi, i tylu piękności tak natury jak i sztuki, o jak wielkie, jak nieznośne byłoby dla nas nieszczęście, gdybyśmy nagle wzrok utracili, i w ciemnej nocy ślepoty pogrążeni zostali. To samo i z duszą się dzieje, która się tak w próżnościach świata tego zagrzebie, że nawet nie podniesie myśli swojej ku niebu i wiecznym rozkoszom, kto się tak w uciechach świata tego zakocha, kogo tak namiętności zaślepią, że serce swoje przed miłością Boga zupełnie zamknie, że nawet nie poczuje tęsknoty za Jezusem i Maryją, ach taki nieszczęśliwy, ani potrzeby, ani żalu, ani pragnienia nie ma rozkoszy, które sercu sprawia prawdziwa miłość Jezusa i Maryi. Nigdy ów ktoś nie posiadał w sercu swoim Jezusa, nigdy nie uznał Maryi za Matkę, i dlatego tej największej straty, tego największego nieszczęścia nawet nie czuje. Ale kto raz pokochał Jezusa, kto raz poznał błogosławieństwo posiadania Go w sercu, kto raz zakosztował tej słodyczy, ach taki boleśnie poczuje i stratę, taki za najnieszczęśliwszego poczytywać się będzie, utraciwszy Jezusa ukochanego. Cóż może być porównane z taką stratą? ach zapewne ani utrata majątku, ani sławy, ani zdrowia.

Ach! stąd poznajmy, jaka to okropna była boleść Maryi, jaki to ostry był ten trzeci miecz boleści, który przebił serce Matki najczulszej, gdy w Jerozolimie utraciła, zgubiła Jezusa, (z którym dotychczas ciągle złączoną była) i przez trzy dni Jego widoku pozbawioną została. I to jest trzeci miecz boleści, nad którym dziś się zastanówmy.

Maryja z Oblubieńcem swoim św. Józefem i z maleńkim Jezusem, co rok z Nazaretu pielgrzymowała do Jerozolimy, na święta Wielkanocne. Otóż razu jednego, gdy Jezus miał lat 12, udawszy się do tego miasta, po skończonych obrzędach wychodzi z kościoła, aby do domku swego powrócić, i nie widzi przy sobie Jezusa, sądziła, że był z krewnymi. Ale wróciwszy do Nazaretu, widzi, że Syn Jej najdroższy nie był tam. Ach! zgubiła Maryja Jezusa, zgubiła Matka najczulsza, Syna ukochanego. O któż opisze żal, bojaźń, boleść tej Matki! Nie czeka, nie namyśla się, nie traci ani jednej chwilki, ale z oblubieńcem swoim spieszy, spieszy z powrotem, spieszy na szukanie Syna swego. Tłumy ludzi powracały gościńcem, z Jerozolimy do domów swoich. Słyszy Maryja radosne pienia, śmiechy, rozmowy, widzi rozweselone wokoło siebie twarze, ach! Ona jedna z zakrwawionym sercem, łzami zalana, nie ma pociechy, nie ma żadnej radości. Staje przed wszystkimi, składa błagające ręce, pyta każdego. „Ach! miejcie litość, miejcie miłosierdzie nad Matką najnieszczęśliwszą, powiedzcie, powiedzcie mi gdzie jest Syn mój? czy nie napotkaliście po drodze Jezusa mojego?” Ale oni, nie bardzo się troszczyli o to, zimna i krótko odpowiadając Jej: „Co nam do Twego Syna, albo my go znamy, kiedyś Go zgubiła, szukaj go sobie teraz.” I znowu śpiewając i śmiejąc się szli swoją drogą. Ach nikt, nikt z tylu ludzi nie znalazł się, który by Maryje pocieszył, nikt, który by Jej pomógł w szukaniu zgubionego Jezusa. Wchodzi do Jerozolimy, przedziera się przez tłumy ludzi wpada łzami zalana do kościoła, rzuca okiem, trwożliwym wokoło siebie, i widzi, widzi Syna swego nauczającego ludzi. Ach ta boleść, którą Maryja przez to zgubienie Syna swego doznała, była może największa, miecz ten był może najostrzejszym, który przebił serce Jej, bo przy innych boleściach miała Jezusa przy sobie, a z Jezusem cierpieć, ach, to taką ulgę sercu przynosi, ale tu, cierpiała Maryja sama, cierpiała bez Jezusa O jak te trzy dni długie, dłuższe nad trzy wieki Jej się wydały! Dni żalu, łez i goryczy, a znikąd żadnej pociechy! Bo kto mógł Maryją pocieszyć, kiedy źródło wszelkiej pociechy, dla niej płynąc przestało, któż mógł ją pocieszyć? kiedy jedyną pociechę swoją straciła.

Błogosławiona Benvenuta, mając wielkie nabożeństwo do najświętszej Maryi Panny bolesnej, i chcąc podzielać w sercu swoim wszystkie Jej boleści, prosiła raz gorąco Maryję, aby jej dozwoliła i te boleść, którą czuła w zgubieniu Syna swego podzielić. Okazała się jej najświętsza Maryja Panna, trzymając na ręku dzieciątko Jezus. Benvenuta zachwycona widokiem tego Boskiego dziecięcia, zapomniała od radości niepojętej, o co prosiła, ale wtem znika z oczu Jej to dziecię. Benvenuta taką poczuła boleść, widząc się pozbawioną tego widoku, że błagała Maryi, aby ją pocieszyła, bo inaczej od żalu i smutku, serce Jej pęknie. Trzy dni takie boleści trwały. Nareszcie dnia trzeciego ukazuje się najświętsza Maryja Panna, mówiąc: „Córko moja, wiedz, że boleść twoja była tylko milionową cząstką boleści mojej!” Ten żal, ta boleść Maryi, niechaj nam za przykład służy, co mamy czynić, gdy to okropne nieszczęście i na nas padnie, gdy i my stracimy najsłodszego Jezusa naszego. Tracą o grzesznicy, tracą go i sprawiedliwi. Za każdym grzechem ciężkim dobrowolnie popełnionym, tracimy Jezusa. Ach. bo za każdym grzechem śmiertelnym, czart staje się panem serca naszego, czy i może więc Jezus i czart w jednym miejscu mieszkać? Ach! tym samym, kiedy czarta wpuszczamy do serca naszego, wyganiamy Jezusa z niego, Jezusa najsłodszego, najpiękniejszego, najlitościwszego, który z darami swymi uczynił przybytek w sercach naszych, który chce z nami biednymi mieszkać, a za takie łaski my Go zmuszamy, aby ustąpił najgorszemu nieprzyjacielowi naszemu miejsca? O jaka to złość! jaka ślepota, jaka niewdzięczność nasza!

Sprawiedliwi także tracą Jezusa, ale Go tak tracą jak Maryja. Chrystus Pan dobrowolnie uchyla, ukrywa się przed nami, ale to dlatego, że nas kocha, dlatego, że to na nasze dobro służy. Nie bójmy się więc, ale czekajmy, szukajmy Jezusa, jako Maryja, a On znowu z większymi darami do nas powróci. Ach! nieraz taki smutek i tęsknotę czujemy, taką oschłość w modlitwie, takie roztargnienie, to każdego co ma szlachetne serce smuci i niepokoi. Ale me mieszajmy się, ale w dobrym wiernie trwajmy. Chce Chrystus Pan wierność naszą wypróbować, chce Chrystus Pan żebyśmy poznali, jaki to skarb utraciliśmy, chce abyśmy Go szukali. O Jezu! wołajmy, wróć do serc naszych, bo smutno i ciężko bez Ciebie!

Ale jeżeli przez przez grzech ciężki utraciliśmy Jezusa, ach! nie traćmy, nie traćmy czasu ale we łzach skruchy i żalu idźmy Go szukać. Tam, gdzie Maryja znalazła Jezusa, tam I my Go znajdziemy, znajdziemy Go w Kościele, znajdziemy Go przy Spowiedzi!

Pasterz straci jedną owieczkę, o jak on jej troskliwie szuka po skałach, wąwozach i parowach, i we dnie i w nocy nie daje sobie odpoczynku, aż nie znajdzie owieczki swojej. A człowiek straciwszy najwyższe dobro swoje, łaskę poświęcającą, prawo do nieba, miałby spokojnie jeść i bawić się, nawet nie myśląc o stracę swojej? Ach! płaczmy i ubolewajmy nad ślepotą tych ludzi, nie idźmy za ich przykładem, nie szukajmy niczego innego jak tylko Jezusa naszego, Jego znalazłszy, znaleźliśmy wszystko, Jego straciwszy, straciliśmy wszystko.

Ciężko było Maryi znaleźć Jezusa, bo Go sama szukała, łatwiej nam znaleźć Jezusa, bo Maryję mamy zawsze do pomocy w szukaniu Jezusa. Maryja chce nam dopomagać do znalezienia Syna swego, a my zamiast wdzięczności, mamy zatopić miecz w Jej Sercu?

W Indiach, jak Święci opowiadają Misjonarze, był raz młody człowiek, który wychodząc z mieszkania swego z tą myślą, aby grzech ciężki popełnił, usłyszał głos za sobą: „Stój, gdzie idziesz? Zdziwiony staje, obraca się, i widzi obraz Matki bolesnej, która z obrazu podaje mu miecz, mówiąc: „Weź ten miecz, raczej moje serce przebij, aniżelibyś miał przebić serce Syna mego, tym grzechem twoim.” Na te słowa rzucił się młodzieniec na ziemię, i nie tylko od tego, ale i na przyszłość od wszelkich wstrzymał się grzechów.

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).




Święty Józef: Zbawiciel świata

Wielkość człowieka mierzy się Bogiem. Im kto pełniejszy jest Boga, im bardziej z Bogiem złączony przez łaskę i miłosny trud ofiarny, tym większym jest na czas i wieczność. Z tego powodu największym, godnym wprost czci Boskiej jest człowieczeństwo Jezusa Chrystusa jako złączone bezpośrednio, nierozdzielnie z drugą Osobą Bożą.

Po Chrystusie nie ma nic większego nad Bogarodzicę, bo nic bliższego matce nad jej dziecię i nic bliższego dziecięciu niż matka, a tym dziecięciem w tym wypadku był sam Syn Boży. Po Bogarodzicy nic znów tak wielkiego, tak godnego czci i miłości, tak dobrego, tak świętego, jak Józef, mąż Maryi, a przybrany Ojciec i Żywiciel Boga-Człowieka.

Rola Józefa, jako zastępcy Ojca niebieskiego i Karmiciela człowieczeństwa Jezusowego tak jest jedyna wobec Zbawiciela świata i całej Trójcy Przenajświętszej, że przy niej blednie nawet posłannictwo św. Jana Chrzciciela i apostołów i św. Jana ewangelisty, któremu było dane spocząć podczas Ostatniej Wieczerzy na Sercu Jezusowym. Słów choć kilka o jednym i drugim dostojeństwie Józefa.

Józef był prawdziwym mężem Maryi, bo między nim a Maryją zaistniało prawdziwe małżeństwo. Stwierdził to sam Bóg, gdy przez usta anioła nazwał Józefa mężem Maryi, a Maryję małżonką Józefa. Nastąpiło bowiem między nimi nierozdzielne, najściślejsze, niezrównane zjednoczenie dusz, w którym jedno drugiemu z natchnienia Bożego postanowiło dochować na zawsze nienaruszoną czystość.

Józef i Maryja dali sobie w chwili zaślubin prawo do strzeżenia dziewictwa i przyjęli równocześnie na siebie to prawo i zobowiązanie do wzajemnego zachowania sobie niepokalanej czystości dziewiczej. Cała tym samym wierność i miłość tego małżeństwa skierowana była ku ochronie nienaruszonego dziewictwa. Dwie lilie połączyły się w tym małżeństwie, powiada św. Augustyn, aby liliami pozostać na zawsze. Małżeństwo Józefa i Maryi acz najprawdziwsze, było równocześnie odmienne od reszty związków małżeńskich na ziemi, bo też odmienne od innych miało w odwiecznym planie Opatrzności przeznaczenie, mianowicie zakrycie, utajenie chwilowe przed światem cudownego narodzenia Syna Bożego na Zbawiciela świata.

Józef był też w pewnym znaczeniu ojcem Jezusa. Mówimy : „w pewnym tylko znaczeniu”, gdyż w rzeczywistości Jezus jako człowiek nie miał ojca cielesnego, tylko jako Bóg prawdziwego, rodzonego Ojca w niebie, który go rodzeniem czysto duchowym zrodził od wieczności. Na ziemi Jezus ma tylko prawdziwą, rodzoną matkę, z której krwi Duch święty utworzył Mu człowieczeństwo wszechmocnym słowem: stań się Na ziemi, wedle wyrażenia wielkiego kaznodziei,* Jezus narodził się sierotą. Kto więc tej wielkiej Sierocie Bożej zastąpi na świecie ojca, kto tę Sierotę przybierze jako własne dziecię, kto przyjmie do swojego domu, kto wobec ludzi zajmie miejsce opiekuna, kto za nią odpowiadać będzie, kto otoczy miłością ojcowską, kto wychowa?

Sam Ojciec niebieski wybrał Maryję spomiędzy wszystkich niewiast na matkę swojego Syna. Sam Ojciec niebieski bezpośrednio powołał też do najwyższych obowiązków ojca, opiekuna, żywiciela dla tegoż Syna męża Maryi, Józefa. Aby i najmniejszej nie było wątpliwości, że Józef nie narzucił się na ojca Jezusowi, ani przypadkiem, lecz wprost z woli Boga objął tę godność i stanowisko, sam Duch święty wpisał go w Ewangelii, podał jako ojca Jezusowego. Z chwilą wyboru Ojciec niebieski przeniósł też w pewnej mierze na Józefa swą władzę ojcowską, wyposażył go w powagę i prawa ojca, utworzył mu serce ojca, wlał w nie płomień owej miłości nieskończonej, jaką On, rodzony Ojciec, jednorodzonego swego Syna od wieczności umiłował. Do Józefa skierowywał następnie stale wszystkie zarządzenia, rozkazy, dotyczące ochrony życia, losów Dziecięcia. Gdy idzie o bliższe określenie natury tego ojcostwa, wiemy, że Józef nie jest ojcem cielesnym, lecz tylko moralnym, prawnym. Zasada prawna, przyjęta w świecie głosi, że czyja jest rola, tego jest kłos, czyj ogród, tego są ogrodu owoce. Maryja jako prawna, ślubna małżonka należała wobec Boga i ludzi do Józefa, więc i Dziecię, które otrzymała cudem z nieba, nie tylko jej ale i Józefa wobec Boga i ludzi było własnością. Obojgu je dał Duch święty niejako w podarunku za ich najczystszą, dziewiczą między sobą miłość. Nie nasze znowu tylko jest to rozumowanie, ale takie było też Maryi zdanie i sąd, który wypowie działa, gdy do Jezusa znalezionego w świątyni, rzekła: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec twój i ja z bólem serca szukaliśmy ciebie”.

Także Jezus uznał Józefa swoim ojcem; nazywał go przecież ojcem nie raz ale co dzień przez lat dziesiątki, składał z bezmierną wdzięcznością na jego ustach i rękach pocałunki, zarzucał ramiona na jego szyję, czcił jako ojca. Nie dopuścimy się przesady, gdy powiemy, że żadne inne dziecię nie odnosiło się do swego rodzonego ojca z miłością równie wielką, równie głęboką, jak Jezus do Józefa, gdyż rozszerzył On na niego miłość nieskończoną, jaką miał ku swojemu prawdziwemu Ojcu w niebie.

Niemniej Józef wypełnił z największą troskliwością przyjęte obowiązki Ojca. Nadał Jezusowi imię, wpisał w rejestry państwowe i w metryki kościelne, uniósł przed Herodem do Egiptu, karmił, odziewał, pieścił z największą czcią na swym sercu, nazywał Go swym panem ale i synem, rozkazywał Mu i służył, modlił się z Nim i do Niego, pracował z Nim i dla Niego.

Pięknie i trafnie pisarze duchowni, mając przed oczyma te przymioty ojcowskie Józefa, nazwali go cieniem Boga Ojca. Ale bo też Ojciec niebieski, źródło wszelkiego ojcostwa na ziemi, w niczyjej więcej duszy nie odbił równie doskonale swojego majestatu, swojej powagi, dobroci ojcowskiej, jak właśnie w postaci, w osobie Józefa. Kiedy się ma przed oczyma tę Trójcę ziemską: ubogą Dziecinę-Sierotę, ubogą Matkę-Dziewicę, ubogiego Robotnika- Rzemieślnika, za czym już dalej idzie ofiara na Golgocie i Hostia biała, która wydaje się zwyczajnym chlebem, — jak Dziecię Sierota wydawało się oczom ludzkim zwyczajnym tylko człowiekiem, — a w rzeczywistości jest Ciałem Boga-Człowieka, przybranego Syna Józefowego, gdy się to wszystko ma przed oczyma duszy, niepodobna wstrzymać się od uwagi, że tylko Bóg Wszechmocny był w stanie z tak bezmierną prostotą wykonać największe dzieło — odkupienie ludzkości.

Świętość Józefa

Z godnością przybranego ojca Syna Bożego i małżonka Maryi łączy się najściślej wszechstronna cnota, świętość Józefa. Pewnikiem jest religijnym, że kogo Bóg wybierze na jakiś urząd, szczególnie wzniosły, tego przygotowuje i uposaża najhojniej we wszystkie przymioty, potrzebne do spełnienia dobrze i doskonale obowiązków, połączonych z tym urzędem.

Godność i świętość odpowiadają sobie jak najwierniej w po rządku nadprzyrodzonym. Wedle tej zasady Najświętsza Panna jako Matka Syna Bożego otrzymała pełność łaski; wedle tego pewnika Józef, jako opiekun, Żywiciel człowieczeństwa Jezusowego zaraz po Maryi góruje łaską, świętością nad wszystkimi Świętymi i Aniołami. Pismo św. określa świętość Józefa słowy, że był mężem „sprawiedliwym“, co znaczy, że posiadał pełnię cnót odpowiednio do swego posłannictwa.

Rzecz niemożliwa omówić tu wszystkie przymioty i całą wspaniałość duszy Józefa, z której złożyła się jego moralnie wielka, dostojna osobistość. Wspomnieliśmy już, że był ojcem, małżonkiem najtroskliwszym, że kierował, rządził swoją rodziną, jak Bóg rządzi światem: sprawiedliwością i miłością. Dotknę jeszcze choć kilku innych cnót.

Józef był człowiekiem wielkiej bezgranicznej wiary, żył z wiary, rządził się wiarą w każdym czynie. Bez wahania uznał Dziecię złożone w żłobie swoim Stworzycielem, uczcił ochotnie jako Boga, mimo że nie widział jeszcze żadnego Jego cudu.

Wierzył Jezusowi jako Bogu, ufał jako Bogu, kochał jako Boga, a w Nim kochał bliźnich, kochał swój naród, kochał całą ludzkość, bo przecież dla wszystkich Jezusa chronił, żywił, ubierał, wychowywał, przygotowywał jako ofiarę na zbawienie świata.

Józef odznaczał się najgłębszą pobożnością. Pobożność, religijność jego polegała cała, jak owa Jezusa i Maryi, na ciągłym kulcie, na ciągłym pełnieniu woli Bożej.

Pobudką jego działania była stale najczystsza miłość. Nie szukał nigdy siebie tylko chwały Boga. Wcześniej niż Apostoł narodów Józef wziął za naczelną zasadę swojego istnienia: „Żyć, znaczy dla mnie tyle, co naśladować Jezusa.“ Nie spoczął też w pracy nad sobą, aż mógł w całej prawdzie powiedzieć: „ Żyję ja, właściwie już nie ja, żyje we mnie Chrystus“.

Józef jaśniał najgłębszą cierpliwością. Straż, zwierzona mu nad Jezusem i Maryją była najzaszczytniejszą, ale niosła też ze sobą całe morze utrudzenia, cierpień. „Dokądkolwiek przychodzi Chrystus, nie inaczej jak z krzyżem przychodzi. Nigdy bez krzyża nie idzie, zawsze cierniowe kolce z sobą niesie i dzieli się nimi z wybranymi swoimi. Spełniło się to na innych Świętych, dopełniło się z nadmiarem na Józefie. Przedtem Józef pracował ciężko, ale żył spokojnie. Z chwilą zaś, gdy objął opiekę nad Jezusem, żył w ciągłym duchowym ucisku. Wszystkie nieszczęścia ciągnęły się za nim z powodu Bożej Dzieciny i Matki Jego, gdyż ich cierpienia były własnymi jego cierpieniami”. **

Józef jednak nie narzekał, nie przykrzył sobie. Wszystkie dni, które w oczach innych byłyby złe, wszystkie te dni były u niego dobrymi dniami. W doświadczeniach najcięższych został znaleziony mocny, bo kochał, bo nosił Boga nie tylko w swoich ramionach, nie tylko na swoim sercu, ale także w duszy i sercu. Wystarczało mu, że Jezus i Maryja byli przy nim; obecność ich wynagradzała mu wszystkie bole i udręczenia.

Józef był człowiekiem pracy. Praca dzieli się zwyczajnie na ręczną, jak owa rolników, rzemieślników i na umysłową ludzi, co nauczają innych, piszą książki, układają prawa. W rzeczywistości żadnej pracy wolnej nie spełnia się samą ręką ani samą głową, lecz w każdą wchodzi cały człowiek, a więc rozum, który przyświeca, a więc ręka, która wykonuje wskazania rozumu, a więc serce, które głowie i ręce przydaje ciepła, rozmachu, energii, wytrwałości. Różnica między jedną a drugą jest tylko ta, że w tak zwanej pracy ręcznej przeważa udział ciała, w drugiej udział umysłu. Józef łączył najdoskonalej przez całe życie oba rodzaje pracy. Był najsumienniejszym robotnikiem ręcznym, który każdą robotę w swoim warsztacie zamówioną, wykonywał na czas, sumiennie, najlepiej; jest też świetlanym wzorem pracownika umysłowego, gdyż przy pracy ręcznej opromienionej głęboką wiarą, nagromadził w duszy swojej tak wielkie bogactwa mądrości Bożej i cnoty, jak po Maryi nikt drugi z ludzi. Praca i modlitwa była jego życiem całym. Mógł sobie ułożyć, miał prawo wyciągnąć swoje spracowane ręce do przybranego Syna i powiedzieć: „Mój Jezu! Żywisz świat cały swoją wszechmocną dobrocią, darmo jeść dajesz ptaszętom polnym, rzeknij tylko słowo, a dom nasz będzie obficie zaopatrzony w powszedni chleb!“ Nie uczynił tego, nie puścił się nawet na chwilowe bezrobocie, bo jego Jezus nie dawał sobie folgi, lecz jak Ojciec niebieski przykazał, całe sześć dni tygodnia wypełniał od świtu do nocy najsumienniejszą pracą. Wytchnienie jego całe polegało na tym, że brał od czasu do czasu w swoje ramiona Dziecię Boże, pieścił je na swym sercu, a później gdy Jezus wyrósł w młodzieńca i męża dojrzałego, wiódł z nim naj świętsze rozmowy o Ojcu niebieskim, o królestwie Bożym, które przyszedł założyć w duszach na ziemi. I o tym wspomnieć trzeba, że Józef, robotnik, był tez pracodawcą najsumienniejszym, najsprawiedliwszym, który w swoim warsztacie zatrudniał Syna Bożego.

Leon XIII tak kreśli w głównych zarysach obraz moralny naszego Świętego. „W św. Józefie mają ojcowie rodzin najdoskonalszy wzór ojcowskiej czujności i troskliwości; małżonkowie doskonały wzór miłości, zgody i małżeńskiej wierności; młodzieńcy i dziewice wzór i zarazem opiekę swej dziewiczości. Ludzie dostojnego rodu winni się uczyć z jego przykładu, jak zawsze i wszędzie i w niedostatku zachować szlachectwo duszy; bogaci jak starać się nade wszystko o dobra wieczne; biedni, robotnicy, rzemieślnicy mają szczególne prawo do opieki św. Józefa, a także szczególny w nim wzór, gdyż pomimo iż pochodził z krwi królewskiej i był małżonkiem najdostojniejszej i największej ze wszystkich Niewiast i pomimo że był żywicielem i opiekunem Syna Bożego, żył jednak jak robotnik i zdobywał pracą rąk swoich, co było potrzebne dla utrzymania rodziny, zawsze zadowolony ze swego położenia, zawsze i w największych trudnościach pogodzony, jak Jezus i Maryja, z najświętszą wolą Bożą“.

Nasuwa się pytanie, skąd ta pełnia sprawiedliwości, świętości u Józefa? Cnota, świętość jest wytworem dwóch czynników; łaski Bożej i współdziałania człowieka. Łaskę otrzymał Józef od Pana Boga najobfitszą; współpracą wierną przemienił łaskę darmo sobie daną w osobistą cnotę, zasługę. Wypracował zaś swoją świętość nie gdzie indziej tylko w szkole duchowej samego Syna Bożego, u którego przez lat mniej więcej trzydzieści był codziennym najpilniejszym uczniem.

Od Jezusa szedł ku Józefowi nieustannie przypływ światła w każdym słowie, czynie, od osoby zaś Józefa odbywał się do Jezusa nieprzerwany odpływ pragnień miłosnych, modlitw, starań, aby stać się coraz wierniejszą i najwierniejszą Boga-Człowieka podobizną. Jak do Jezusa tak i do niego stosuje się świadectwo Pisma św., iż rósł, pomnażał się co dzień w mądrości i w łasce u Boga i u ludzi.

Zasada, urobiona na doświadczeniu milionów głosi: „Jakie życie, taka śmierć”. Wedle tej prawdy śmierć Józefa, po owej Najświętszej Panny, musiała być najpiękniejsza. Była też rzeczywiście najwznioślejszym hymnem wyzwolenia duszy strudzonego pielgrzyma z więzów ciała.

Mam przed sobą obraz pędzla dobrego malarza, przedstawiający ostatnie chwile Józefa. Artysta odczuł trafnie, odtworzył z głębokim uczuciem ostatnie pożegnanie Najświętszej Rodziny. Józef leży na twardym łożu. Głowę złożył na kolanach Jezusa, który jeszcze miłośnie podsunął pod nią swą lewą dłoń. Patrzą sobie w oczy jak przyjaciele, bo też nimi byli przez całe życie. Maryja stoi u boku łoża, ręce ma złożone w modlitwie, wzrok pełen miłości utkwiony w oblicze swojego najlepszego małżonka. Smutna, ale pełna spokoju. Na obliczu Józefa rozlany również nadziemski spokój. Bo i czego miałby się trwożyć!

Wspomnienie przeszłości naprowadza mu życie pełne pracy, niezliczonych usług dla Jezusa, Maryi i ludzkości. Teraźniejszość nie mogła być piękniejsza. Wszak trzyma nad nim błogosławiącą prawicę w własnej osobie Syn Boży. Myśl o przyszłości także go nie przeraża. Wprawdzie straci na chwilę z oczu Jezusa i Maryję, ale wie też, że idzie na pewno do Ojca niebieskiego, którego był przedstawicielem, powiernikiem na ziemi, że Jezus i Maryja także tam niezadługo przyjdą, że się tam złączą, żeby już na wieki się nie rozdzielić!

Jezus przerywa milczenie: „Ojcze najlepszy, już czas odejść”. Na to Józef: „Dziej się najświętsza wola Boga mojego… Ojcze, Jezu, w ręce Twoje oddaję ducha mojego”. I wyzionął swą duszę wprost w Najświętsze Serce Jezusowe. Na wieść o tej śmierci poszedł od domu do domu w Nazarecie zgodny głos : „Umarł sprawiedliwy”. Ci co bliżej znali Józefa, zapytani, na co umarł, dodawali: umarł z miłości ku Bogu.

Od tej chwili św. Józef jest patronem dobrej śmierci. Pomaga on wszystkim, którzy jego przyczyny wzywają, żeby także ich śmierć, należycie przygotowywana życiem świętem, stała się wielką, świętą ofiarą, jakby Sumą uroczystą Trójcy Przenajświętszej na uwielbienie, dziękczynienie, na przebłaganie, na uproszenie.

Święty Józef Opiekun Kościoła

Działalność Józefą nie skończyła się z jego śmiercią. Życie pośmiertne naszego Świętego jest prawie pełniejsze, bogatsze niż jego istnienie doczesne. Rola wielka, jaką mu Bóg wyznaczył w Nazarecie, rozszerzyła się z czasem w nieskończoność, gdyż opieka, którą na razie sprawował nad samym Jezusem i Maryją, objęła po jego zgonie wszystkich wiernych Chrystusowych.

Leon XIII tak znowu tłumaczy, uzasadnia godność, stanowisko szczególnego Patrona, które Józefowi pra wie naturalnie przypadło nad całym Kościołem. Przenajświętsza Rodzina, którą św. Józef kierował władzą ojcowską, była zawiązkiem powstającego Kościoła. Najświętsza Panna jak jest Matką Jezusa Chrystusa, tak jest też Matką wszystkich wiernych, których zrodziła na górze Kalwarii wśród najstraszliwszych mąk Zbawiciela. Tak samo jest Jezus pierworodnym wszystkich wiernych, gdyż oni przez chrzest święty wszczepiają się w Niego, przyodziewają się Nim, stają się kością z kości Jego, duszą z Jego duszy, drugimi Chrystusami na ziemi. Kościół cały, wyrósłszy w ten sposób z Maryi i Jezusa, zostaje też po wszystkie wieki z Nimi wewnętrznie, nierozdzielnie zjednoczony i jest niczym innym jak rozszerzoną aż na krańce ziemi Rodziną Nazarecką. Stąd dalej w naturalnym następstwie rzeczy święty nasz Patriarcha z tytułu, że był od Boga powołanym Opiekunem Naj świętszej Rodziny, uważa siebie także za prawnego, szczególnego Stróża, Obrońcę, Patrona wszystkich wiernych, należących do tejże Rodziny-Kościoła i wykonuje też w rzeczywistości nad nimi wszystkimi prawie władzę ojcowską, strzeże swą niebieską potęgą, broni, jak strzegł ongi najsumienniej Rodzinę Świętą gdzie była tego potrzeba.

Znakomity pisarz*** w następujący sposób rozprowadza myśl papieża: „Bóg daje każdej duszy Anioła, żeby czuwał nad nią. Także stowarzyszenia wielkie, miasta, państwa mają swojego anioła – opiekuna. Jakiego stróża przeznaczy, da Bóg swojemu Kościołowi, który ważniejszy jest niż państwa ziemskie? Otóż tego samego, który był opiekunem Dziecięcia Bożego, to jest Józefa. I tego porządku już Bóg nie zmienia. Stąd gdy idzie o Kościół katolicki i o jego zachowanie na świecie do końca wieków, św. Józef spełnia dalej swą rolę opiekuna, żywiciela i obrońcy Jezusa. Bo czymże w rzeczywistości jest Kościół katolicki, jeśli nie Jezusem wciąż rosnącym, wprawdzie nie w swoim człowieczeństwie ziemskim jak w Nazarecie, ale w swym ciele mistycznym, w swym duchu i w swym wpływie aż do końca czasów i do krańca świata i wciąż wystawionym na prze śladowanie jak za życia swego doczesnego.

Rzecz też jasna, że Józefowi nie jest trudniej opiekować się całym Kościołem niż samym Jezusem i Maryją. Jezus i Maryja są bowiem zawsze tym, co jest największego, najdroższego na niebie i ziemi. Serce więc zdolne kochać Boga jako swego Syna i Matkę Syna Bożego jako swą małżonkę, serce to zdolne jest też tym samym objąć miłością i otoczyć opieką Kościół, składający się z dusz milionów”.

Gdy idzie o bliższe określenie istoty i granic tej opieki nad Kościołem i nad każdą jego duszą, trzeba dobrze pamiętać, że św. Józef nie ma nic swojego do rozdania, ani żadnych własną mocą nie świadczy w Kościele ani dla Kościoła dobrodziejstw. Jest on po Bogarodzicy i razem z Bogarodzicą, jak przybrany ojciec, tylko głównym skarbnikiem i szafarzem łask, dobrodziejstw Trójcy Przenajświętszej, która swoje łaski, Jezusowe zasługi rozdaje najłatwiej, najhojniej właśnie na prośbę i na wstawienie się Maryi i Józefa. Znaczenie, kredyt Józefa, rzec można, bezgraniczny u Ojca niebieskiego. Wystarczy tylko, że Ojcu niebieskiemu przypomni, iż był na ziemi jego przedstawicielem, pomocnikiem, że ocalił jego Synowi życie ludzkie, że Go bronił i żywił, a Ojciec niebieski niczego mu nie odmówi. Dawszy mu Syna i Matkę Syna, jakże mógłby mu odmówić łaski jakiej i pomocy potrzebnej Kościołowi, składającemu się z braci Jezusa i z dzieci duchownych Bogarodzicy. Bezgraniczny jest kredyt Józefa u Jezusa w niebie. Związek bowiem, który łączył go z Chrystusem na ziemi, nie został zerwany, nie ustał między nimi w niebie i miłość obopólna tam nie przygasła, ale się raczej zwiększyła. Józef jeden może powiedzieć do Jezusa: Synu mój drogi. „Kiedy ojciec prosi syna, prośba jego jest rozkazem dla syna. Najświętsza Panna wskaże tylko Synowi łono, w którem Go nosiła, a Jezus ją wysłucha. Józef okaże tylko ręce stwardniałe niegdyś w pracy dla Jezusa, a Jezus niczego mu nie odmówi” (Gerson). Bezgraniczny jest wreszcie kredyt Józefa także u Ducha świętego. Wspomni Mu tylko, że Najczystsza Ducha świętego Oblubienica Maryja była też jego dziewiczą Oblubienicą, że Jezus, któremu Duch święty utworzył ciało z krwi Maryi, był także jego, ślubnego małżonka Maryi, prawną własnością, że on nad tym Jezusem i Maryją czuwał troskliwiej niż nad własnym życiem, a Duch święty nie po zostanie głuchy, nieczuły na prośby swego umiłowanego Józefa.

Św. Józef jest także żywicielem Kościoła Chrystusowego na ziemi. Nie ma wątpliwości, że on, który z własnego doświadczenia wie, czym jest głód, wyprasza dla całej rodziny ludzkiej wystarczającą miarę chleba powszedniego tak, że jeśli kiedyś tego chleba zabraknie na ziemi, dzieje się to tylko dlatego, iż ludzie odepchnęli miłosierną rękę Ojca niebieskiego, co go podaje, albo chleb otrzymany zmarnowali. Ale Józefowi zawdzięczamy w wielkiej mierze także ten drugi Chleb powszedni, najświętszy, co duszę utrzymuje przy zdrowiu na żywot wieczny, a Eucharystią się zwie. Wprawdzie eucharystyczne Ciało i Krew Jezusowa nie jest z ciała i krwi Józefa, bo on Jezusowi nie dał życia cielesnego, ale rzecz wiadoma, że Józef strzegł, bronił życia Jezusa z narażeniem własnego życia i gdyby on Go nie był obronił, nie mielibyśmy dziś tego Najświętszego Chleba żywego. On dalej przyczynił się do wzrostu i rozwoju ciała Jezusowego, albowiem chleb, który on pracą swoją co dzienną zarabiał, dany Jezusowi na pokarm, przemieniał się następnie w Ciało i Krew Syna Bożego, które dziś przyjmujemy w stanie sakramentalnym przy Komunii świętej. Najświętsza Hostia dostaje się nam cała jakby przepojona potem św. Józefa, a kielich eucharystyczny przynosi nam razem z Krwią Przenajświętszą Jezusową także łzy cieśli z Nazaretu.

Z wszystkich tych powodów przybranemu ojcu prawdziwego Zbawiciela ludzkości i Patronowi Kościoła Chrystusowego należy się nawet słuszniej niż Józefowi egipskiemu nazwa „Zbawiciela świata”.

Cześć św. Józefa

Godności, cnocie każdego świętego musi odpowiadać stopień, jakość czci mu należnej. Cześć i nabożeństwo do Świętych jest niczym innym, jak uznaniem w praktyce, w czynach ich stanowiska, świętości w Królestwie Bożym.

Jezus, Maryja, Józef tworzyli czasu swego życia doczesnego osobny ośrodek, do którego ciążyła, około którego obracała się cała reszta świata, złożonego z Aniołów i ludzi. Także w niebie Jezus, Maryja, Józef są zawsze razem, tworzą szczególną, osobną, grupę wspólnej chwały i radości. Otóż Bóg chce, żeby Jezus, Maryja, Józef, zjednoczeni z sobą najściślej w życiu, świętości i chwale, byli także w praktykach naszych religijnych czczeni razem czcią osobną szczególną, jaka zresztą żadnemu więcej ze Świętych nie może od nas dostać się w udziale.

Rozumie się, są i muszą być także w czci, którą niesiemy tej Trójcy ziemskiej, zasadnicze różnice. Chrystusowi jako Człowiekowi-Bogu należy się cześć boska. Najświętszej Pannie, ponieważ jest tylko stworzeniem, przypada cześć nieskończenie mniejsza, rodzajowo odmienna niż jej Synowi, ale gdy Maryja jest najprawdziwszą Matką Jezusa i jako taka wyniesiona nad wszystko stworzenie, musi też otrzymywać cześć wyjątkową, po Bogu największą, której z nikim więcej ani na niebie ani na ziemi nie dzieli. A jaka miara czci w tej Trójcy należy się św. Józefowi? Przybrany ojciec Syna Bożego nie jest już tak ściśle złączony z Jezusem jak Najświętsza Panna, bo nie dał Mu życia cielesnego. Ale ponieważ także jego rola, acz niższa od owej, która przypadła Bogarodzicy, jedyna jednak jest i wyjątkowa wobec Syna Bożego i Jego Matki, ponieważ godność jego zbliża się naj więcej do dostojeństwa Bogarodzicy, ponieważ nią przewyższa wszystkich aniołów i ludzi, więc jemu także należy się cześć szczególna, mniejsza i odmienna od tej, która należy się Maryi, ale wyższa od czci, którą oddajemy reszcie Aniołów i Świętych.

Za wzór i przykład, jak czcić św. Józefa, mamy samego Jezusa i Najśw. Pannę. Nasza cześć dla św. Józefa musi najściślej łączyć się z Ich czcią ku swemu żywicielowi, być Ich czci dalszym ciągiem, wiernym pogłosem. A Jezus i Maryja oddawali Józefowi właśnie taką cześć szczególną, osobliwą, jako przedstawicielowi Ojca niebieskiego i najlepszemu opiekunowi, pod dawali się we wszystkim jego zleceniom, starali się wyczytać z oczu każde jego życzenie, całowali z wdzięcznością jego ręce, co im życie uratowały, co ich pracą swoją utrzymywały. Jakże nazwać takie ciągłe przez lat trzydzieści hołdownicze, miłosne poddaństwo, jeśli nie prawdziwą, serdeczną, głęboką, osobliwą, czcią religijną! Ale czemu, jeśli Józef tak wielkim jest Świętym przed Panem Bogiem, jeśli tak ważne i skuteczne jego wstawiennictwo u Trójcy Przenajświętszej, czemu tak późno we czci i nabożeństwie Kościoła zajął miejsce pierwsze zaraz po Najświętszej Pan nie i dlaczego dopiero temu pół wieku został uroczyście ogłoszony Patronem wszystkich wiernych Chrystusowych?

Kult religijny św. Józefa w rzeczywistości jest w Kościele katolickim tak dawny, jak dawnym jest ten Kościół. Uprawiał go w Nazarecie sam Syn Boży i Najświętsza Jego Matka. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że poza tym w pierwszych wiekach chrześcijaństwa cicho jest o św. Józefie w nabożeństwie Kościoła. Ale bo też ku temu ważne były powody. Zestawienie w początkach chrześcijaństwa Józefa z najświętszymi imionami Jezusa i Maryi, albo choćby wzmiankowanie go w nabożeństwie uroczystym mogło w oczach wiernych, nawróconych świeżo z pogan, słabo jeszcze nieraz utwierdzonych w wierze świętej, przyćmić osobę Zbawiciela i jego cudowne narodzenie z Ducha świętego. Dopiero więc, gdy Bóstwo Chrystusa zajaśniało w całym blasku na duchowym nieboskłonie Kościoła, św. Józef zaczął coraz więcej wychodzić jakby z pewnego ukrycia. Najznakomitsi Ojcowie i Pisarze Kościoła od początku podnoszą w swych pismach jego godność opiekuna Syna Bożego i małżonka Maryi. W sztuce starochrześcijańskiej, w malowidłach katakumb rzymskich i na dawnych sarkofagach widzimy, jak wy ciąga rękę na znak opieki nad Dziecięciem Bożym, złożonym w żłobie. Później krzewi się jego kult przede wszystkiem w do mach zakonnych. Rozbłysk, rozrost wielki czci Józefa przypada na wiek szesnasty i następne.

Apostołami tej czci to przede wszystkim św. Bernardyn ze Sieny, ś w. Teresa, św. Ignacy Lojola, św. Franciszek Salezy. Znane są słowa świętej matki Karmelu, streszczające w sobie bezmierną cześć i bezgraniczne zaufanie w skuteczność powszechnego orędownictwa św. Józefa u Pana Boga. „Nieraz prosiłam za przyczyną innych Świętych o jakąś łaskę, a długo niebo było głuche na me wołanie. Nie przypominam sobie zaś, abym kiedy nie była znalazła wysłuchania, ile razy zwracałam się o wstawiennictwo do św. Józefa… Błagam każdego kto temu nie wierzy, w imię miłości Boga, aby uczynił próbę. Co do mnie nie pojmuję, jak w ogóle można myśleć o Królowej Aniołów i o troskach jej koło dziecięcia Jezus, żeby równocześnie nie dziękować św. Józefowi za usługi, które on oddał Matce i Dziecięciu i nie wykorzystać jego wpływu i znaczenia u Boskiego Syna.“

Powód zaś dla którego dopiero w naszych czasach papieże ogłosili św. Józefa Opiekunem Kościoła powszechnego, wskazaliśmy już we wstępie orędzia. Kusiciele rzucili między warstwy robotnicze szatańskie hasło : Wyzwólcie się z wiary w dotychczasowego Boga. Bogami odtąd będziecie tylko wy, sami bez przykazań, a stanowiący przykazania dla całego świata, rozstrzygający nieodwołalnie, co jest dobre a co złe! Na to odpowiedział Kościół wówczas i dzisiaj odpowiada: Bóg był, jest i będzie zawsze ten sam i jeden jedyny. Każdy, co pokusi się zająć Jego miejsce, przekona się aż nazbyt prędko, z największą dla siebie szkodą, że jest niczym więcej jak tylko zwyczajnym przez szatanów oszukanym stworzeniem. Fałszywi bogowie nienawiścią, bezprawiem są w stanie tylko niszczyć i wszystko zniszczyć, ale jeszcze nigdy nic dobrego nie zbudowali.

Pracownicy wszyscy, umysłowi i ręczni, niech będą jak św. Józef i wszyscy, czy odziani w surdut, czy w bluzę, czy w płótniankę, czy w sutannę, wszyscy niechaj wspólnym wysiłkiem szukają sprawiedliwości w miłości, a wszystko inne będzie im, będzie społeczności ludzkiej dodane.

Taka była święta myśl Opatrzności, gdy Józefa wynieść kazała na najwyższą strażnicę owczarni Chrystusowej, ogłosić go uroczyście tym, czym był zawsze: „ojcem Króla-Zbawiciela świata i panem wszystkiego domu jego i przełożonym we wszystkim Królestwie jego (Rdz 45, 8).

I nie zmniejszy się już odtąd cześć św. Józefa w wielkiej rodzinie chrześcijańskiej, ale przeciwnie rosnąć będzie wciąż aż do końca wieków, bo w tej czci uwielbia się najdoskonalej każda uczciwa praca duchowa i cielesna i ziemska i niebieska, — a ostatecznie uwielbia się w niej, w pracownikach swoich wiernych sam w Trójcy jedyny, prawdziwy Bóg.

Odtworzyliśmy w rozważaniu naszym obraz duchowy, moralny św. Józefa. Największy on po Najświętszej Pannie godnością jako żywiciel Syna Bożego, największy też po Niej świętością.

Najdawniejszym on jest Świętym w wielkiej rodzinie chrześcijańskiej, a równocześnie najbardziej nowoczesnym, bo najbardziej odpowiada potrzebom chwili, którą przeżywamy, kiedy w poniewierce jest wiara, odarta z cnót chrześcijańskich rodzina, zlekceważona sumienna praca, a prawie powszechny na świecie taniec koło złotego cielca.

Pod bluzą robotniczą kryły się w Józefie największe bogactwa duchowe: rozum wielki i wielkie serce, niezłomna siła woli przepromieniona ogromną słodyczą, powaga razem i największa prostota, pracowitość niewyczerpana i najgłębsza bogomyślność, najczystsza miłość, która szła aż do zaparcia się siebie, aż do zapomnienia o sobie, aż do całkowitej ofiary ze siebie. Słowem: św. Józef arcydziełem jest chrześcijańskiego charakteru najwspanialszym.

Pośrednictwo jego w niebie przemożne i skuteczne, gdyż cała Trójca Przenajświętsza jest mu dłużnikiem. Opieka jego dosięga każdej duszy, roztacza się nad całym Kościołem, obejmuje wszystkie łaski największe i dobrodziejstwa najbardziej powszednie. Dobroć Józefa dorównuje jego mocy, potędze. Najlepszym on: ale dobroć chce być proszona. Oczekuje przedstawienia mu życzeń i pragnień, aby po tym wyjednać nam razem z Najświętszą Panną pomoc, łaskę Bożą. Wolno go prosić nawet o błogosławieństwo w drobnych, doczesnych sprawach i nie bierze nam za złe, jeśli i o takie rzeczy błagania zanosimy. Ale skrzywdzilibyśmy siebie, drugich, gdybyśmy tylko w małych rzeczach jego przyczyny wzywali. Prośmy go więc przede wszystkim o rzeczy wielkie, wartość wieczystą mające dla duszy własnej, dla osób drogich, dla Kościoła, dla Ojczyzny, ludzkości. Wielbijmy go czcią osobliwą jako opiekuna Jezusowego, małżonka Bogarodzicy, Patrona Kościoła powszechnego co dzień, a zwłaszcza w dni szczególnie jemu poświęcone, a więc w środy całego roku, przez cały miesiąc marzec, w nabożeństwach prywatnych, publicznych, w Bractwach dobrej śmierci. Czcijmy modlitwami, dobrymi uczynkami, a nade wszystko naśladowaniem jego cnót, charakteru.

* Bossuet. Kazanie na uroczystość św. Jozefa. ** tamże. *** Karol Sauve, Kult św. Józefa. Paryż 1910.

Źródło: św. Józef Bilczewski, Święty Józef patron Kościoła powszechnego : list pasterski Józefa Bilczewskiego w 50 rocznicę ogłoszenia św. Józefa opiekunem Kościoła. Kraków, Wydawnictwo Ks. Jezuitów, 1921. [fragmenty]

Obraz: Św. Józef. GN, ROBERT CHEAIB: Theologia.com / CC 2.0




Siedem boleści Matki Bożej. Boleść II

Herod dowiedziawszy się od trzech króli, że się narodził Jezus, nakazał im, aby znalazłszy dzieciątko, powiadomili go, ale oni przestrzeżeni we śnie, inną do ojczyzny powrócili drogą.

Herod widząc się zawiedzionym, pałając złością i nienawiścią ku Bogu swemu, postanowił zamordować wszystkie dzieci w Betlejem, spodziewając się, że między nimi będzie i Jezus. Była to noc cicha, spokojna, jasna, jakby w raju, niebieskie dziecię snem słodkim spoczywało, a przy żłobku Najświętsza Maryja Panna czuwała nad Nim, a gdy patrzyła na Nie, gdy patrzyła na Stwórcę i Boga swego, serce Jej radością się rozpływało, ale proroctwo Symeona łzy Jej zarazem wyciskało. Gdy więc Maryja tak czuwa nad snem dziecięcia swego, oto z cicha drzwi się otwierają i Józef św., ze smutną twarzą, wchodzi i oznajmia Maryi to, co mu anioł objawił, aby natychmiast zbierała się do ucieczki do Egiptu.

Ach! jako ostry był ten drugi miecz boleści, który tę nowinę przebił serce Maryi „Ach! mówi, „to więc Ty o Synu mój najdroższy, któryś przyszedł dla zbawienia ludzi, przed ludźmi uciekać musisz. Ja szczęśliwa, bo Boga będę miała za towarzysza podróży, ale Ty o dziecię moje, o jak wcześnie zaczynasz cierpieć dla ludu niewdzięcznego!” Zabrała zawiniątko pieluszek, bo biedna była, a wziąwszy dziecinę na ręce, przytuliła do łona, i okrywszy płaszczem, przy boku św. Józefa udali się w drogę. O jaka ta droga ciężka i przykra dla Maryi! 30 dni potrzebowali, zanim do Egiptu się dostali, a droga to raz przez gęste cierniste zarośla prowadziła, to znowu ciężkimi piaskami na puszczy, to po skałach wdrapać się trzeba było, to znów brnąć po trzęsawiskach, bo droga ta rzadko ludzi odwiedzana była. A pora była późna zimowa i deszcze z śniegami, i mgły mokre dżdżyste, i wiatry zimne szczypiące znosić trzeba było! A Maryja była tak delikatną, bo dopiero lat 15 miała, Józef był starszy i spracowany, a sługi żadnego nie mieli, a pokarmem ich był kawałek chleba, co Józef zdobył, a noc albo w jaskini jakiejś, albo w cieniu drzew palmowych, pod gołym niebem w ciągłej obawie przed dzikimi zwierzętami i rozbójnikami spędzali.

Ach! gdyby który z nas wówczas spotkał tych wędrowników byłby ich wziął zapewne za biednych żebraków, ale przecież oto ten człowiek jest wielkim świętym Patriarchą, oto ta młoda piętnastoletnia dziewica, jest królową nieba i ziemi, oto to małe płaczące i drżące od zimna dziecię, jest wszechmocnym Bogiem. Ach, patrząc na tę świętą pielgrzymów familię, przypomnijmy sobie, że i my pielgrzymami jesteśmy, i pielgrzymować musimy przez puszczę świata tego.

Wybierzmy tylko sobie za towarzyszy pielgrzymki naszej świętą familię, Józefa, Maryję i Jezusa, a z nimi o jak miłe, o jak słodkie nam będą i upały i zimna, i rozmaite pielgrzymki przygody. Nie opuszczajmy tych towarzyszy, tych przewodników naszych, oni pierwsi pielgrzymkę odbyli, aby nam drogę przygotować. Oni nas nie zawiodą, nie zdradzą, nie opuszczą, jak na sercu Maryi niech tak w sercu naszym Dzieciątko Jezus spoczywa.

Ach! jako niegdyś uciekał przed złością świata, tak i teraz świat Go prześladuje, to czy i u nas nie znajdzie schronienia? Ach nie, nie! otwórzmy mu drzwi serca naszego, przyozdóbmy to serce w rozmaite cnoty, aby Jezus miły przybytek w nim dla siebie znalazł, i już więcej z niego nie wychodził. Wyrzućmy to wszystko, co by Go zmusiło opuścić serce nasze (złe żądze, złe mowy, złe myśli) i gdzie indziej szukać schronienia!

Maria – zakonnica Franciszkanka, rozmyślając raz nad ucieczką Jezusa przed Herodem, usłyszała koło siebie wielki turkot i jakby szczęk broni, ale nie widziała nikogo, a wtem ujrzała małą dziecinę uciekającą, przestraszoną, wołającą do Niej: „Mario, Mario, schroń mnie do serca twego, jestem Jezusem Nazareńskim, uciekam przed grzesznikami, którzy mnie zabić chcą, i prześladują mnie jak Herod. To rzekłszy zniknęło.

Stanęli nareszcie u kresu wędrówki swojej, i święta familia osiadła w sławnym podówczas mieście Memfis* dzisiaj zwanym Kair. O jakież to boleści przeszywały serce Maryi, przez te wszystkie lata, jakie tutaj spędzili. Widziała Maryja, jako cały naród giął kolana i ofiary czynił czartom przeklętym, mając Boga w pośrodku siebie.

Najkosztowniejsze świątynie, obeliski, piramidy, pałace, całe miasta, w wielkich zbytkach i bogactwach opływały, a Bóg, a Stwórca nieba i ziemi nie miał małej, nędznej cha łupki, i tylko jako żebrak w ubogiej komórce się przechowywał, i na to liche pomieszkanie Maryja i Józef krwawo pracowali. Oto ten, który karmi wszystkich ludzi i ptaszęta, nie miał nie raz i kawałka chleba, aby głód swój zaspokoić. Maryja bez krewnych, bez przyjaciół, bez znajomych, obca, pogardzona. W boleści krwawej patrzyła na cierpienia Syna swego najukochańszego, ale ulżyć im nie zdołała. O jaki to ostry był ów drugi miecz boleści.

*Św. A. Liguori

c.d.n.

Źródło: Siedem uwag o siedmiu boleściach Najświętszej Maryi Panny dla osób w smutku i utrapieniu zostających. oo. Misjonarze, 1857.

Obraz: Fresco of the Seven Sorrows of the Blessed Virgin, by Tempesta and Circignani, Santo Stefano Rotondo, Rome (ncregister.com).