1

Wiara, nadzieja i miłość Maryi

Jacek Woroniecki OP

PEŁNIA ŁASKI

Słowa Archanioła Gabriela „Łaskiś pełna”, tak dobrze nam znane ze sceny Zwiastowania, otwierają przed nami niezmierzone horyzonty doskonałości duchowej Matki Najświętszej. Ta pełnia łaski, którą Jej zwiastun Wcielenia oznajmia, nie zaczyna się dopiero od chwili, gdy Maryja staje się Matką Zbawiciela: nie, ona Jej towarzyszy od samego poczęcia — w łonie Matki, kiedy to cudownym przywilejem miłosierdzia Bożego przez wzgląd na zasługi Tego, któremu przeznaczoną była na Matkę, została uchroniona od skazy grzechu pierworodnego, tak, iż nic nigdy w Niej nie stanęło na przeszkodzie pełnemu działaniu nadprzyrodzonych darów Bożych.

Pełnia ta nie stała jednak bynajmniej w miejscu. Owszem, w miarę jak z rozwojem duszy rosła jej pojemność, i łaska w niej wzrastała. Podstawą zaś tego wzrostu było u Najświętszego Dziewczęcia nie co innego niż u każdego z nas, a mianowicie wierność łasce, wierność w najdrobniejszych rzeczach codziennego życia. Wierność to bowiem sprawia, że Stwórca, który nie chce dać się prześcignąć swemu stworzeniu, za każdą wierną odpowiedź łasce darzy ją nową większą od poprzedniej.

Dzięki swej wierności Matka Najświętsza była więc w ciągłym rozwoju i ciągłym postępie duchowym, a jednocześnie była zawsze w posiadaniu pełni łaski. To znaczy, że w każdym momencie życia posiadała ją w tym stopniu, w jakim to tylko dla Niej możebne, nic nie roniąc z tych bezcennych skarbów, które Bóg zlewał w Jej duszę.

Ale z łaską uświęcającą jest to samo co i z samą duszą, w której ona ma swe siedlisko: poznać, ani nawet uświadomić ich sobie bezpośrednio nie możemy. Dopiero działalność władz duszy – rozumu i woli sprawia, że dochodzimy do przekonania o istnieniu tego pierwiastka duchowego, który nas ożywia i jest w nas ośrodkiem całej naszej działalności. Podobnie i łaskę uświęcającą poznać możemy tylko przez jej wpływ na działalność tych wyższych władz duszy, przez przeistoczenie ich działalności i uzdolnienie ich do czynów nadprzyrodzonych, dających nam możność wejść w stosunki z samym Bogiem.

To przeistoczenie naszych władz duchowych na modłę Bożą, odbywa się za pomocą cnót teologicznych – wiary, nadziei i miłości, będących jakby upływami łaski uświęcającej, przenikającej z samej istoty duszy do jej władz duchowych rozumu i woli. Rozum przez wiarę, a wola przez nadzieję i miłość zostają zasilone od wewnątrz mocą Bożą; dzięki temu stają się one zdolne wznieść całe życie człowieka do Boga i tak pokierować całą naszą działalnością moralną, aby nas kiedyś u kresu życia doprowadziły do oglądania Boga „twarzą w twarz“.

O łasce przeto uświęcającej naszą duszę w samej jej istocie możemy sądzić tylko po działalności naczelnych władz duszy rozumu i woli, przeistoczonych i wzniesionych na wyższy nadprzyrodzony poziom przez wiarę, nadzieję i miłość. Jest to nam, ma się rozumieć, dlatego tylko możliwe, że istnienie samej łaski i cnót jak w ogóle całego porządku nadprzyrodzonego zostało nam przez Boga objawione.

I o pełni łaski Matki Bożej możemy przeto mieć pewne wyobrażenie, gdy się przyjrzymy cudownemu rozwojowi cnót teologicznych w Jej życiu. O, zapewne nie odkryją nam one całkowicie piękna Jej duszy, tak do głębi przeniknionej łaską — ten widok samemu Bogu tylko został zarezerwowany — ale dadzą możność poznania jak ta łaska, ukryta przed naszymi oczami w duszy Przeczystej Dziewicy, promieniowała na zewnątrz i jak przez cnoty teologiczne kierowała całym Jej życiem.

NAJWYŻSZE WZORY

Jeśli św. Paweł mógł się odważyć na te słowa „Bądźcie moimi naśladowcami jakom ja jest Chrystusa” (I Kor. IV, 16), to o ile więcej miała do tego prawo Najświętsza Panna Maryja. Boć jasnym jest, że nie może tu chodzić o naśladowanie Zbawiciela w tej lub innej poszczególnej czynności, lecz w tym, co było naczelnym nastawieniem Jego woli, zawsze oddanej Bogu, jak to sam powiedział: ,,Bo ja co Mu się podoba, czynię zawsze“ (Jan VIII, 29). Jedna Matka Boża wolna od wszelkiego grzechu, mogła te słowa w najściślejszym ich znaczeniu powiedzieć. Stąd też jest Ona dla nas po Chrystusie najwyższym wzorem doskonałości, jedynym, w którym żadnej skazy nie możemy dostrzec, niczego takiego, czego byśmy nie mieli naśladować.

Ale jeśli idzie o cnoty teologiczne, które nas szczególniej mają tu zająć, to rzecz się ma inaczej: Oto Matka Najświętsza jest najwyższym wzorem, ponad którym już żadnego innego doskonalszego nie ma, a to dla tej prostej racji, że w duszy Chrystusa Pana łączność z Bogiem odbywała się w sposób o wiele wyższy niż ten, jaki nam umożliwiają cnoty teologiczne wiary, nadziei i miłości.

Dusza Chrystusowa, tak ściśle połączona ze Słowem Bożym w jednej Boskiej osobie od pierwszej chwili, kiedy została stworzona w łonie Najświętszej Dziewicy, miała nieustające widzenie Boga takie, jakie dusze zbawione mają w niebie, a tylko pełniejsze i doskonalsze niż wszystko, co sobie możemy wyobrazić w tej dziedzinie. Stąd wynika, że na wiarę w duszy Zbawiciela nie mogło być miejsca, skoro wiara jest uznaniem za prawdę tego, czego się jeszcze nie ma, a Chrystus był od pierwszej chwili swego istnienia w posiadaniu bezpośrednim Boga. Jedną cnotę miłości miał On w całej pełni, bo miłość łączy duszę z Bogiem niezależnie od tego, czy On jest jej obecny, czy też nie. Ale tę miłość miał On już w formie niebieskiej, a nie ziemskiej, tak jak ją mają Święci w niebie bez osłony, bez pośrednictwa poznania rozumowego, czerpiącego swe dane ze zmysłów.

Jakże inaczej się działo w duszy Matki Bożej! Będąc stworzeniem, takim jak każdy z nas, póki żyła na ziemi podlegała całkowicie prawom naszej natury, i jedyny w dziejach ludzkości przywilej Niepokalanego Poczęcia nic nie mógł tu zmienić. Nie mogła Ona mieć już w tym życiu widzenia niebieskiego Boga, ale poznawała Go jak i my drogą zmysłów i rozumu. Przeto naczelne władze Jej duszy potrzebowały koniecznie tej pomocy Bożej, jaką nam wszystkim dają cnoty teologiczne, ale cnoty te w Niej dochodziły do największej doskonałości, jaka kiedykolwiek zajaśniała w duszy ludzkiej, gdyż działały we władzach czystych, nieskalanych grzechem pierworodnym i przez to gotowych się całkowicie, bez żadnego sprzeciwu, poddać działaniu łaski Bożej.

Oto jest racja, dla której zastanowienie się nad cnotami teologicznymi Najświętszej Panny przedstawia dla nas taką doniosłość. We wszystkich dziedzinach wiedzy staramy się badać odnośne zjawiska na najwybitniejszych okazach lub przejawach, tam gdzie właściwe im cechy występują najdobitniej na jaw. Otóż gdy idzie o życie nadprzyrodzone i jego naczelne czynności jakimi są wiara, nadzieja i miłość, nigdzie nie znajdziemy tak czystych i głębokich ich wzorów, jak w duszy Maryi.

Od Niej to mamy się uczyć, jak wierzyć słowu Bożemu, jak ufać bez granic Jego miłosierdziu i jak kochać Boga ponad wszystko.

NAJCENNIEJSZE ŹRÓDŁO ZASŁUGI

W dziedzinie cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości Najświętsza Panna jest dla nas najwyższym wzorem, ale jest i czymś więcej: a mianowicie źródłem i to źródłem zasług zdobytych tymi właśnie cnotami i dodanych do niezmierzonych zasług Chrystusa Pana na to, abyśmy i my z nich też czerpali.

Aby to lepiej zrozumieć przypomnijmy sobie te ciekawe słowa św. Pawła, w których odkrywa nam tajemnice łączności naszych zasług z zasługami Chrystusowymi.

„Dopełniam, pisze on w liście do Kolosan, na ciele moim, czego nie dostaje uciskom Chrystusowym za ciało jego, którym jest Kościół” (Kol. I, 24).

Nie znaczy to bynajmniej, by w męce Chrystusowej czegoś brakowało, by była niedoskonała, niewystarczająca dla zbawienia świata i by św. Paweł miał te braki uzupełnić. Bynajmniej, — doskonała w całej pełni, męka Zbawiciela zaprasza nas do współudziału w zbawieniu świata. Chrystus Pan raczył nas powołać do uczestnictwa w tym wielkim dziele przez łączenie naszych cierpień z Jego cierpieniami i naszych zasług z Jego zasługami. Aby móc czerpać ze skarbu zasług Chrystusowych, trzeba samemu coś do tego skarbca wpłacać i stać się, jakby się dziś powiedziało, udziałowcem; niosąc swój krzyż, trzeba, jak ów Szymon Cyrenejczyk pomagać Panu Jezusowi dźwigać Jego krzyż, najcięższy ze wszystkich, bo będący karą za grzechy całego świata. Stąd też, „według Bożego rozkazu, kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie”.

Nie jest to więc niedoskonałością męki Chrystusowej, że potrzebuje dopełnienia z naszej strony, ale przeciwnie wielką jej doskonałością. Niepojętym zaszczytem jest dla nas, że nie biernie tylko przyjmujemy owoce Odkupienia, ale że w tym dziele, największym jaki świat widział, mamy być czynni, że wchłaniając w siebie jego łaski, mamy z nimi współdziałać dla zbawienia innych.

W świetle tej nauki jakże cudownie przedstawia się nam rola Matki Najświętszej. Jeśli każdy z nas jest powołany do uczestnictwa w dziele Odkupienia, to o ile więcej jeszcze Ona, która samego Odkupiciela na świat wydała i która potem sama jedna na Golgocie z całą świadomością łączyła ofiarę z ofiarą dokonywującą się na krzyżu.

Jest między Nią a nami ta wielka różnica, że my musimy najpierw za siebie pokutować, siebie oczyszczać od tego wszystkiego, co nas zanieczyściło w oczach Bożych; przychodzimy na świat z długami grzechu pierworodnego, który najczęściej powiększamy codziennymi wykroczeniami, i wiele czasu potrzeba nam po nawróceniu, aby własne długi spłacić i móc już swobodnie pracować na dochód wielkiego Chrystusowego dzieła Odkupienia dusz.

Otóż Matka Najświętsza zaczęła swe życie bez takiego zadłużenia, dzięki czemu od pierwszej chwili swego istnienia mogła składać do skarbca Chrystusowego wszystko to, co w oczach Bożych może mieć wartość zasługi. Przeczysta w całej swej istocie, nim jeszcze poznała wielkie swe przeznaczenie, zaczęła już nieświadomie pracować na rzecz odkupienia świata, które wkrótce miało być dokonane przez Jej Boskiego Syna.

A więc w skarbcu Odkupienia, obok zasług Chrystusa o nieskończonej wartości są i zasługi świętych Pańskich czerpiące, ma się rozumieć, w łączności z zasługami Chrystusa całą swą wartość. Są tam, cenniejsze od wszystkich innych zasługi Matki Najświętszej, najczystsze, najpotężniejsze, najściślej z zasługami Chrystusowymi złączone, a między nimi szczególnym blaskiem świecą zasługi jej cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości, będące tym, co w życiu duchowym przedstawia największą wartość w oczach Bożych.

Pierwsze miejsce zajmuje, ma się rozumieć, miłość będąca samym źródłem wszelkiej zasługi, tak iż bez niej o żadnej zasłudze mowy być nie mogło. Ale nią natchnione i wiara i nadzieja mają też specjalną wartość nadprzyrodzoną, tak, iż każda z nich specjalnie zasługuje na uznanie ze strony Boga dzięki temu szczególnemu promieniowaniu czci i chwały, które się z nich do Boga wznosi.

Cnoty tedy teologiczne Matki Najświętszej nie tylko są dla nas najwyższymi wzorami wiary, nadziei i miłości, ale też i źródłem, w którym mamy nasze, tak często niedomagające cnoty rozświecać, zasilać, zagrzewać. Wolno nam zawsze zwracać się do tej Matki Najlepszej z prośbą o wzmożenie w nas tych głównych czynników życia nadprzyrodzonego, jakimi są wiara, nadzieja i miłość, a to na mocy tych zasług, które Ona tymi cnotami zdobyła i które złożyła w skarbcu zasług Chrystusa. Wszak one tam dla nas zostały złożone!

Winniśmy nabrać zwyczaju, aby w chwilach, gdy w nas wiara, nadzieja i miłość będą nie domagać, wołać do Maryi: „przez Twą wiarę, wzmóż moją wiarę, przez Twą nadzieję, podtrzymaj moją nadzieję. Twoją miłością rozpal moją miłość”.

WIARA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

“Błogosławiona któraś uwierzyła”. Oto pierwsza pochwała Maryi z ust ludzkich wyszła, i sławi Ją za Jej wiarę, za to, co jest w nas początkiem życia nadprzyrodzonego.

Św. Elżbieta, bardziej niż kto inny, mogła rozumieć, co znaczy wiara słowu Bożemu: oto jej mąż Zachariasz za brak mocnej wiary został ukarany odebraniem mowy, a wszak on, jako kapłan, w Piśmie św. oczytany, winien był bez wahania przyjąć zapowiedź Syna, który w duchu Eliasza wyprzedzi przyjście Zbawiciela. Proroctwa Starego Testamentu jawnie wskazywały, że czas nadejścia Mesjasza już się zbliżył, i stary kapłan, gdyby był wierniejszy swemu Bogu, byłby mógł się zdobyć na prostą i ufną wiarę słowu Archanioła Gabriela i nie żądać od niego znaku, po którym by mógł poznać, że posłannictwo jego jest od Boga.

Jakże inaczej zachowała się wobec zwiastuna planów Bożych, młoda dzieweczka zaślubiona Józefowi z Nazaretu. Nieświadoma jeszcze swego wielkiego powołania, idąc za natchnieniem Bożym ofiarowała była Bogu swe dziewictwo, a gdy obyczajem swego ludu zaślubioną została swemu krewnemu, bez trudu uzyskała od niego, że i on za Jej przykładem wyrzekł się pożycia małżeńskiego, aby lepiej Bogu służyć i lepiej się przygotować na przyjście Mesjasza. Wiedzieli oni dobrze, że narażają się przez to na uprzedzenia swego otoczenia, które przede wszystkim w potomstwie widziało dowód błogosławieństwa Bożego i z pewną pogardą patrzyło na małżeństwa bezdzietne, ale szli oboje za natchnieniem Bożym, ufając, że Pan sam najlepiej pokieruje ich życiem.

Usłyszawszy tedy, że ma porodzić Syna, słusznie Maryja mogła się zdziwić, nie pojmując, jak to się da pogodzić z Jej ślubem dziewictwa. Nie pyta jednak o znak, jak to uczynił Zachariasz, lecz z całą prostotą przedstawia niebieskiemu Zwiastunowi swą trudność, a usłyszawszy odpowiedź, całkowicie uspokojona odpowiada: „Oto ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie wedle słowa twego“.

I my winniśmy za przykładem św. Elżbiety podziwiać wiarę Najświętszej Panny w tej przepięknej scenie Zwiastowania, której nigdy dość podziwiać nie przestaniemy. Jak cudownie zamyka Ona ten długi szereg mężów i niewiast wielkiej wiary Starego Przymierza, który nam św. Paweł wylicza w swym liście do żydów (II, 11), poczynając od Abrahama a kończąc na Dawidzie. Ale Ona ich wszystkich przekracza, i Jej akt wiary w odpowiedzi na zwiastowanie anielskie jest najdoskonalszym przejawem tej pierwszej cnoty teologicznej, jaką jest wiara, a jednocześnie najpłodniejszym w skutki.

Prostym dziewiczym swym umysłem Maryja od razu pojęła całe piękno planu Bożego zawarte w tym, aby Matka Mesjasza pozostała dziewicą, i głęboko przeświadczona, że „u Boga nie będzie żadne słowo niepodobne” , bez wahania poddała się świętej woli tego, któremu się była już od dziecka całkowicie oddała.

Aktem wiary Maryi dokonało się dzieło Wcielenia. Bóg, który „wielkim szacunkiem rozporządza nami“ (Mądr. XII, 18), żadnego nie chciał tu wywierać zewnętrznego przymusu, ale czekał na to dobrowolne przyzwolenie najpiękniejszego stworzenia, jakie z rąk Jego wyszło, aby dokonać Wcielenia Syna Bożego i rozpocząć dzieło Odkupienia ludzkości. Raczył On plany uzależnić od tego aktu wiary Maryi, chcąc przez to dać Jej szczególny udział w zbawieniu świata

Oto doniosłość wiary Matki Bożej w tym pierwszym momencie, gdy zjawia się w dziejach świata na kartach Ewangelii.

I czyż można się dziwić słowom św. Elżbiety, która jedna z pierwszych musiała się dowiedzieć co w Nazaret zaszło! Czyż można razem z nią nie powtarzać: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”!

NADZIEJA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Najpiękniejszą formułą nadziei w ustach Matki Najświętszej są te słowa z Jej kantyku Magnificat: „Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest“; i jak w scenie zwiastowania podziwiamy wiarę Maryi wobec objawionego Jej powołania, tak w scenie nawiedzenia mamy wielki dowód Jej niewzruszonej nadziei. Wobec wielkich zadań, jakie Bóg na Nią włożył i wielkich obietnic, które im towarzyszą Maryja nie cofa się małodusznie, nie wymawia się niegodnością, lub słabością, ale ufna w moc i miłosierdzie Boże, z całą gorliwością staje do spełniania swego wielkiego posłannictwa.

Cóż to jest ta cnota teologiczna nadziei, która wyrasta z wiary? Jest to napięcie duszy wyrywającej się do dóbr, które wiara przed nią stawia i które tak bardzo ją do siebie pociągają. Ale to wyrywanie się do Boga i do tego wszystkiego, co nam w swym objawieniu za cel stawia, byłoby szaleństwem, gdyby Bóg nie pouczał nas przez tą samą wiarę, że mamy to wszystko osiągnąć nie samymi przyrodzonymi siłami naszej duszy, ale tymi siłami wzmożonymi Jego pomocą nadprzyrodzoną. Zbawienie duszy i wszystkie dobra wiekuiste, które Bóg nam obiecał stają się nam możliwe do zdobycia dzięki tej pomocy, którą nam Bóg zapewnia i która nigdy nie zawiedzie tych co z dobrą wolą ją przyjmują do duszy.

I oto boska cnota nadziei, to nie tylko samo pożądanie z całej siły duszy dóbr wiekuistych, w których znajduje się nasze szczęście, to jeszcze i ufność, że ten Bóg, który nas do siebie pociąga wzmocni nas tak swą łaską, że dzięki Niemu dotrzemy do Niego.

Na tym właśnie polega doskonałość nadziei i bardzo mylili się ci, którzy żywili uprzedzenie do cnoty nadziei i chcieli, jeśli nie wykluczyć ją całkowicie z życia chrześcijańskiego, to przynajmniej ograniczyć jej zakres działania do początków tylko życia duchowego. Nie zdawali sobie oni sprawy, jaki potężny hymn chwały Boga zawarty jest w każdym naszym akcie nadziei przez to, że jest ona wyznaniem nieskończonego Jego miłosierdzia, będącego, jak wiemy, najwyższym Jego przymiotem i największym dla naszych umysłów dowodem Jego wszechmocy.

Nic też dziwnego, że Kościół potępił tych, którzy w XVII w. szerzyli uprzedzenia do boskiej cnoty nadziei i że zawsze nauczał jej konieczność w życiu chrześcijan w każdym momencie życia duchowego, nawet na najwyższych szczeblach jego rozwoju.

I w życiu Matki Najświętszej nadzieja odegrała w całej pełni swą rolę, a pierwszym momentem, w którym możemy ją zaobserwować i podziwiać, jest tu scena nawiedzenia i przecudna pieśń, w której ją wyraziła.

Zrozumiała Ona dobrze, że te zaiste wielkie rzeczy, do których została powołana, Bóg w Niej i dla Niej czyni wszelako nie bez Niej; że przeto ma się całkowicie swemu powołaniu oddać, ale że w wykonaniu go winna rachować przede wszystkim na Tego, „który mocen jest i święte imię Jego, a miłosierdzie Jego od narodu do narodu bojącym się Jego“.

Oto nadzieja Matki Najświętszej prześlicznie przez Nią samą wyrażona, nadzieja, która miała Jej towarzyszyć w ciągu całego życia — od Betlejem poprzez Kalwarię aż do śmierci i Wniebowstąpienia.

Przepięknie zajaśniała ona w Kanie Galilejskiej na onych godach, w czasie których spowodowała pierwszy przejaw boskiej mocy cudotwórczej Zbawiciela. „Cokolwiek wam rzecze to czyńcie”, mówi Matka Jezusa do sług oblubieńca, pomimo pozornej odmowy ze strony Syna. Ona już zna skarby zawarte w Jego Sercu, wie jak to Serce jest „wielce miłosierne”, jak jest „bogate dla wszystkich, którzy Go wzywają”. Toteż ufnie idzie do Niego, nie zniechęcona odmową mającą niewątpliwie to jedno na celu, aby pobudzić do tym większej nadziei i ufności i uzyskać przez to upragnioną łaskę.

Co za przykład dla nas, aby wszelką modlitwę głęboko przeniknąć nadzieją w miłosierdzie Boże, aby „się modlić i nigdy nie ustawać” (Łuk. XVIII, 1).

MIŁOŚĆ MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Św. Tomasz tłumacząc w swej Summie racje, które skłoniły Boga do zesłania nam swego Syna na ziemię, podaje między innymi i to, że Wcielenie Słowa Bożego w wielkim stopniu się przyczyniło do wzmożenia w nas cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości. Gdy idzie o miłość, to jasnym jest, że ten wielki dowód miłości, jaki nam Bóg we Wcieleniu okazał, stał się najpotężniejszą pobudką do odpłacenia Mu z naszej strony miłością. Ponadto jakże Wcielenie uprzystępniło nam przedmiot naszej miłości, dając nam możność w osobie Chrystusa kochać nie tylko człowieka ale i Boga!

Łatwo sobie wyobrazić wobec tego jak cudowny musiał być rozkwit miłości Bożej w duszy Maryi. Od chwili, kiedy poczęła w swym dziewiczym łonie Zbawiciela i szczególnie od chwili, kiedy Go porodziła w Betlejem i zaczęła piastować na swym łonie. Już i przedtem odkąd doszła do używania rozumu, w szczególności zaś, odkąd w dniu Ofiarowania w świątyni całkowicie oddała się na służbę Bogu, Najświętsza Panna całą swą duszą była złączona z Bogiem, bo jako niepokalanie poczęta nic nie miała w sobie coby w najmniejszym choćby stopniu hamowało poddanie się Jej woli, woli Bożej.

Nigdy bowiem nie można dość silnego nacisku kłaść na to, że miłość Boga nie jest jakimś uczuciem czy wzruszeniem, ale że jest ona stałym nastrojem woli, która chce Boga, albo raczej chce siebie Bogu oddać, całym swym jestestwem Jemu się podporządkować, Jego chwale służyć. Ten nastrój woli czasami pociąga za sobą jakieś wzruszenie uczuciowe, które też swe siły żywotne oddaje Panu Bogu, ale to jest drugorzędne i niezależne od naszej woli, a więc nieistotne i niekonieczne. To miała na myśli Generałowa Zamojska, gdy mawiała: „uczucie jest niczym, wola wszystkim”.

Istotnym w miłości jest oddanie swej woli Bogu, jak to już sam Zbawiciel powiedział w tych słowach: „Kto zna moje przykazania i zachowuje je, ten jest który mnie miłuje“.

Że w przeczystym Sercu Maryi Panny kwitły najpiękniejsze uczucia miłości dla Boga i dla Bożego Dziecięcia, które swą piersią karmiła, o tym nie można wątpić; ale i u Niej nie na tych uczuciach polegała miłość Boża, lecz na tym całkowitym oddaniu siebie Bogu, na tym głębokim nastroju woli, który sprawiał, że ponad wszystko pragnęła pełnić wolę Bożą, że to pełnienie woli Bożej było naprawdę pokarmem Jej duszy (Jan IV, 34).

Dzięki tej miłości, którą łaska rozlewała w Jej duszy, Matka Najświętsza, całkowicie oddana swemu Boskiemu Dziecięciu cudownie spełnia rolę, którą Jej Opatrzność wyznaczyła w dziele Odkupienia. Były w Niej i jasne chwile, pełne radości i upojenia, ale były i chwile niepokoju i udręki i bólu, gdy tylko Jej Synowi zagrażały niebezpieczeństwa. A nie kazały one na siebie długo czekać.

Oto już w Betlejem szukają Go siepacze Heroda niespokojnego o swą władzę królewską i zmuszają Świętą Rodzinę do ucieczki do Egiptu. W świątyni starzec Symeon zwiastuje stokroć większe niepokoje i bóle, które kiedyś jak miecz mają przeszyć Serce Dziewicy Matki, a krótkie rozstanie z dwunastoletnim Synem i pierwsze Jego słowa wtedy wyrzeczone, które nas doszły, zwiastują inne tragiczne rozstanie, gdy dla sprawy Ojca wypadnie duszę swą położyć za owce swoje.

Nie, miłość Boga w duszy Matki Najświętszej to nie tkliwe uczucie, to nie przemijające wzruszenie, to nie sielanka, jak to się nieraz myśli, gdy się o miłości mówi! To mocny, głęboki nastrój woli, który sprawia, że stale, zawsze, z wciąż rosnącym napięciem poddaje się ona Bogu i Jego świętej woli, że Go kocha nade wszystko, więcej od samej siebie, że siebie samą kocha dla Boga i pragnie, aby każdy moment Jej życia, każde poruszenie serca, było ku chwale Tego, który Ją stworzył tak piękną i czystą i którą uczynił błogosławioną między niewiastami.

W tym nastroju woli tkwi cała moc duchowa Najświętszej naszej Matki, tu jest źródło Jej zasług, które złożyła do skarbca zasług Chrystusowych, aby wszystkie Jej dzieci z nich czerpały aż do końca wieków.

c.d.n.

Źródło: Woroniecki J. (1939). Wiara, nadzieja i miłość w życiu Najświętszej Maryi Panny. Mariański Instytut Różańcowy.




Miłość: złączenie woli z wolą Niepokalanej

Św. Maksymilian Maria Kolbe

Czy Matce Bożej miła jest ta nazwa – Niepokalana? Niewątpliwie tak, bo sama się tak nazwała mówiąc do św. Bernadetty ‐ “Jestem Niepokalane Poczęcie”, i to Jej pierwszy przywilej.

Czy jest różnica między wyrazami: Niepokalane Poczęcie a Niepokalanie Poczęta? Różnica istnieje taka, jaka na przykład między wyrażeniem biały i białość. Jeżeli jest biały, to może się pobrudzić, ale gdy białość, to już nie ulega żadnym zmianom. Ta nazwa Niepokalane Poczęcie jest bardzo ważna i dowodzi, że Niepokalana jest cała piękna, bez żadnego grzechu. To jest Jej najpierwszy przywilej, a to, co pierwsze, to i najdroższe. Niepokalana nie była nigdy pod władzą szatana. Każde nawrócenie i każde uświęcenie jest tylko przez Matkę Bożą.

Poprzednicy nasi dzielnie walczyli dla określenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu N.M. Panny, my zaś teraz powinniśmy pozbyć się wszelkiej gnuśności i wspólnymi siłami dążyć, aby Niepokalana królowała we wszystkich sercach, albowiem Niepokalana Maryja jest Królową nieba, jest Rozdawczynią łask Jezusa Chrystusa; jest jakby źródłem niewyczerpanym, pełną rzeką, która wzbiera ożywczą rosą ‐ i wody Zbawicielowe przelewa na wszystkie dusze.

Wszyscy więc powinniśmy zbliżać się do Niepokalanej, ażebyśmy mogli łatwiej przystąpić do Jezusa. Po wykreśleniu planu budowy, budowa jeszcze nie jest skończona, owszem, nie jest nawet zaczęta, lecz wtedy zaczyna się praca, gdy obmyślane dzieło, wyrażone liniami, ogląda się oczyma. Ojcowie nasi walczyli dla Niepokalanej; teraz zaś po odniesieniu zwycięstwa, nie pozostaje nam odpoczynek, ponieważ właśnie trzeba wprowadzić w życie to, co się uznaje jako zasadę.

Chrystus Pan przyszedł na ten świat przez Maryję, chociaż mógł to uczynić w inny sposób, np. mógł przyjść w postaci dorosłego męża, jak Adam. Jednak Pan Jezus z pokory swej chciał się uzależnić od stworzenia i dać się światu pośrednio.

Jak Chrystus Pan przyszedł do nas przez Maryję, tak też i my nie inaczej mamy zdążać do Niego, jak tylko przez Maryję. Różne są wprawdzie drogi do Boga, lecz ta droga, o której mówię jest najkrótsza i najbezpieczniejsza. Myśmy właśnie obrali sobie tą drogę, nią idziemy i tą samą drogą chcemy zaprowadzić do Jezusa wszystkich ludzi.

Hasłem Milicji Niepokalanej, która tak pomyślnie się rozwija, jest: “Przez Maryję do Najświętszego Serca Pana Jezusa wszystkich i każdego z osobna musimy zaprowadzić” , czyli inaczej: “Niepokalana musi stać się Królową wszystkich dusz i każdej z osobna”. I istotnie, jeśli chodzi o nawrócenie dusz, to tylko przez Maryję, a nie inaczej, możemy to uczynić. Bóg w niezmierzonej swej dobroci uczynił Matkę Najświętszą Skarbniczką swych łask i tylko przez Nią zlewa je na świat. Słuszną jest tedy rzeczą, abyśmy o łaski prosili Pana Boga zawsze za pośrednictwem Niepokalanej.

Jeżeli jakiś człowiek chce iść np. do prezydenta lub innego dostojnika ziemskiego, to nie idzie sam, lecz bierze sobie zawsze jakiegoś pośrednika. O wiele zatem więcej jest rzeczą słuszną, abyśmy zawsze odnosili się do Boga przez Maryję i z Maryją. Święci, którzy w nader krótkim czasie uświęcili się, byli gorącymi czcicielami Maryi. To też i my, którzy stokroć biedniejsi jesteśmy od nich pod względem dóbr duchowych, powinniśmy zawsze z Maryją podążać na drodze doskonałości. Zresztą każdy z nas ma jakieś długi u Pana Boga, a gdyby przyszło do obrachunku, to z pewnością niezbyt pomyślnie by dla nas wypadł.

Lecz gdy Maryi Niepokalanej całkowicie się oddamy, to Ona nas zakryje swym płaszczem przed sprawiedliwością Bożą. Doskonałość chrześcijańska polega na zjednoczeniu z wolą Bożą. Otóż wola Niepokalanej jest tak ściśle zjednoczoną z wolą Bożą, że wydaje się, jakoby była jedna wola. Mówiąc tedy o spełnieniu woli Bożej, możemy również śmiało mówić, że spełniamy wolę Niepokalanej. Przez to nie ujmujemy Bogu chwały, lecz owszem przysparzamy, bo postępując tak, uwydatniamy doskonałość Maryi, jako najdoskonalszego Stworzenia Bożego i zupełne zjednoczenie Jej woli z wolą Bożą.

Nie obawiajcie się więc, drodzy Bracia, mówić: wola Niepokalanej, bo to jest to samo, co wola Boża.

O czym mam jeszcze do was mówić… Otóż życzę wam, abyście jeszcze dokładniej i gorliwiej spełniali wolę Niepokalanej i jak najgoręcej Ją kochali. Postępując wszyscy w ten sposób, oddamy Panu Bogu najwięcej chwały, daleko postąpimy w doskonałości i jak najwięcej zyskamy dusz dla Jezusa przez Niepokalaną.

To „przez Niepokalaną” jest tajemnicą, którą nie każdy rozumie.

Niezawodną i niezbitą jest prawdą w Kościele katolickim, choć to nie jest jeszcze ogłoszonym jako dogmat, że Matka Boża jest Pośredniczką wszystkich łask.

Prawda ta była już znaną w pierwszych wiekach chrześcijańskich, lecz nie miała takiego, jak w obecnych czasach zainteresowania, a to z tego względu, że Bóg Ją zostawił na czasy późniejsze. O tej prawdzie nauczali ojcowie Kościoła i wielu teologów na ten temat dużo rozprawiało. Heretycy wprawdzie zarzucają Kościołowi św., że ustanawia dogmaty. Lecz zupełnie się w tym twierdzeniu mylą, bo Kościół św. tylko potwierdza, co wierni uznawali i uznają za niezłomną prawdę.

Podobnie działo się z Niepokalanym Poczęciem Najświętszej Maryi Panny. Przed ogłoszeniem tego dogmatu, mnóstwo teologów, uczonych, a nawet znacznych jednostek w Kościele sprzeciwiało się temu głosząc, że jest niedorzecznością. Matka Najświętsza sama to potwierdziła, objawiając się w Lourdes, co Kościół św. ogłosił. Wielka i nadzwyczajna liczba cudów, jakie się tam działy i dzieją, potwierdza nieomylność Kościoła świętego.

Działalność Milicji Niepokalanej i “Rycerza” opiera się właśnie na tej prawdzie, że Maryja jest Pośredniczką łask wszelkich, bo gdyby tak nie było, próżna jest nasza praca i nasze zabiegi. W świetle uwag z odczytów, które słyszałem, przedstawia się mniej więcej w ten sposób; źródłem wszystkiego bytu, tego, co nie jest niczym, jest Bóg i to pochodzi od Pana Boga. Jednak według porządku ustalonego od Boga, wszystkie dobra udzielane bywają ludziom przez Maryję, a nie wprost. Stąd też wszystkie łaski, zawsze otrzymujemy nie inaczej jak przez Maryję.

Co do sposobu udzielania łask, to w tym względzie nie możemy wiele powiedzieć, bo nasz umysł jest zbyt ograniczony, by mógł pojmować tak wzniosłe tajemnice nadnaturalne. Wiele jest rzeczy mało lub wcale nam nieznanych w porządku natury, a w porządku łaski tym więcej, bo my mamy zmysły i w życiu naszym przeważnie nimi się kierujemy.

Tutaj musimy zamilknąć i najwyżej to powiedzieć, co św. Paweł powiedział porwany do trzeciego nieba, “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Pan Bóg nagotował tym, którzy Go miłują”. Możemy wprawdzie dużo myśleć i wnioskować o tym, lecz lepiej milczmy i dużo prośmy, żeby ta prawda, że Matka Boża jest Pośredniczką łask wszelkich, jak najprędzej jako dogmat wiary św. została ogłoszona. Wiele się co tego przyczynimy, jeśli się będziemy gorąco o to modlili i gorliwie pracowali dla chwały Niepokalanej.

Jeżeli zastanowimy się nad drogami, które zaprowadziły świętych do wielkiej doskonałości, to trudno jest jakoś zrozumieć niektórych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Lecz w tych rzeczach nadnaturalnych bardzo wiele rzeczy jest trudnych do zrozumienia. Jak na łące są najrozmaitsze rośliny i drzewa, duże i małe, zielone i różnobarwne, tak też rozmaici są święci i rozmaite drogi, którymi Pan Bóg ich prowadzi. I nie możemy dobrze ich pojąć i zrozumieć.

Jedno jest, co na pewno jest podstawą u wszystkich. Świętość jest niczym innym jak zjednoczeniem duszy z Bogiem, czyli jak niektórzy święci się wyrażają ubóstwieniem człowieka. Ale zachodzi pytanie i obawa, jakże ja, który mam ciało, mogę zostać ubóstwionym naśladując Boga, który jest przecież czystym duchem. I miałby tu niejeden wiele trudności w zastosowaniu praktycznym.

Pan Bóg wiedział o tym i dlatego stał się człowiekiem i żył tak, jak my żyjemy, dając nam wzór najdoskonalszy do naśladowania. Wzór konkretny, a więc podpadający pod zmysły. Nie możemy więc powiedzieć, że mamy Boga daleko od siebie ‐ jest On blisko ‐ Bóg‐Człowiek. Im kto doskonalej skopiował w sobie życie Pana Jezusa, świętszym jest.

Ale przypatrzmy się, kto wychował Pana Jezusa, przez kogo On przyszedł, komu był posłuszny przez 33 lata. Całe wychowanie Pana Jezusa było jednym aktem posłuszeństwa dla Najświętszej Maryi Panny. To było urobienie Boga‐Człowieka. Pan Jezus, jako dziecina, potrzebował pomocy. Maryja Go wykarmiła, wychowała, więc nic nam nie pozostaje, jak dać się wychować Matce Najświętszej tak, jak Ona wychowała Pana Jezusa. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że wszyscy święci wychowali się w rękach Matki Najświętszej.

A dlaczego? Wszystkie łaski spływają przez ręce Matki Najświętszej. A my wciąż otrzymujemy łaski i należy je tylko stale wykorzystywać. Prawda, że ojciec rodziny zarabia, ale wychowuje dzieci i przygotowuje posiłek matka. Tak i w życiu duchowym Matka Najświętsza otrzymała wszystkie łaski od Pana Jezusa i rozdziela je teraz przez swoje ręce między swoje przybrane dzieci. I jakby wyglądało dziecko, które by powiedziało: ja nie chcę matki; umrze ‐ umrze z głodu.

Tak weźmy przykład z objawienia św. Ojca Franciszka, w którym widział dwie drabiny: jedną czerwoną, na szczycie której był Pan Jezus, drugą białą Matki Najświętszej i wspinających się po nich swoich synów. Ci, co wchodzili po czerwonej drabinie, wszedłszy do połowy lub wyżej opadali, ci zaś, którzy wstępowali po białej doszli do końca, a Matka Najświętsza nie zatrzymując ich przy sobie odsyłała do Pana Jezusa.

I dlatego szatan sprytny jest, więc wszelkimi siłami stara się pozbawić nas Matki, pozwalając chodzić czerwoną drabiną, bo wie, że z niej łatwo dana dusza spadnie, tak samo i protestantom pozwala mówić „Ojcze nasz” a nie „Zdrowaś Maryjo”. Święci mówią, że szatan dlatego upadł, iż Pan Bóg przedstawił mu, że kiedy Bóg przybierze postać Boga‐Człowieka, musi Go adorować. Uniosła go zatem pycha, że on anioł, duch czysty, musi oddawać cześć Bogu‐Człowiekowi i do tego jeszcze, że będzie się musiał kłaniać Jego Matce, która jest tylko człowiekiem.

I dlatego teraz stara się wszelkimi sposobami odciągnąć od nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Jakże więc teraz zrozumieć świętych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Żaden święty nie wyklucza Matki Bożej, tak jak to czynią protestanci. Nie zawsze należy koniecznie mówić o Matce Bożej.

Np. mówimy, że wydrukowano wiele ”Rycerza”, a pomijamy to, że go drukowały maszyny, lub zapytajmy kogoś po spożyciu pokarmu, czy siedziałeś przy stole; odpowie, że rozumie się, bo jakby to inaczej było, ale to, że siedział na stołku lub krześle, pomija. Tak samo i tu mówiąc o tych świętych tylko niejako pomijamy Matkę Bożą. Jaki więc jest ścisły związek między naszym uświęceniem a Matką Bożą? Że Matka Boża jest najbardziej zjednoczona i upodobniona jako stworzenie do Boga, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dlatego im bardziej będziemy z Nią zjednoczeni ‐ Jej własnością, tym więcej będziemy ubóstwieni. Ale szatan wie, że to jest jedyna droga, i dlatego stara się wszelkimi siłami wykluczyć pośrednictwo Matki Najświętszej.

Jeżeli Pan Bóg chce tej drogi a więc przez Maryję, to dlaczego mamy się od niej odchylać. I poniekąd wpadamy w grzech, bo to jest pycha, czyli nie zastosowanie woli naszej z wolą Bożą. Gdyby jeszcze przyszły wątpliwości, czy też modlić się bezpośrednio do Pana Jezusa, czy też przez Matkę Najświętszą, weźmy sobie przykład. Tak samo wygląda jakby ktoś chciał jechać do Gdańska, więc czy on ma pójść do Gdańska, czy do pociągu, żeby nim zajechał, lub gdyby chciał wejść na szczyt wieży, musi wpierw iść po drabinie, aby się tam dostać. Tak samo i w życiu duchowym ‐ do Pana Jezusa, przez Matkę Najświętszą. Oddajmy się Jej, a Ona nas nauczy poznać i ukochać Boga, otworzy tajemnice Serca Pana Jezusa i Trójcy Przenajświętszej. Ona nam wyprosi siłę, byśmy poszli i wytrwali na tej drodze.

Do pociągu wsiadamy, aby prędzej zajechać do Gdańska niż zajść pieszo. Jeżeli więc chcemy prędko dojechać do celu ‐ do Boga, idźmy do Matki Najświętszej. Diabeł się wścieka, bo napisane jest; “Ona zetrze głowę Twoją, a ty czyhać będziesz na stopę Jej”. I dlatego on się wciąż na nas rzuca, ale o tyle tylko, byśmy mogli więcej zasług sobie zebrać, bo na więcej nie pozwoli mu Matka Najświętsza.

Pan Bóg w swych dziełach chce używać zawsze narzędzi, a narzędzie znów narzędzie, ale wszystkie one tworzą ścisłą, piękną, harmonijną całość. My jesteśmy tymi narzędziami Niepokalanej. Dał nam Bóg wolną wolę, ale chce, aby te narzędzia dobrowolnie Mu służyły, aby wolę swoją zgadzały z Jego wolą, tak jak Matka Najświętsza powiedziała: “Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa twego”. Słowa “niech mi się stanie” powinny nam zawsze brzmieć w uszach, bo między wolą Niepokalanej, a naszą ma istnieć zupełna harmonia.

Cóż więc nam wypada uczynić? Dozwólmy się prowadzić Maryi i nie obawiajmy się. Jeżeli mówię wola Niepokalanej, większą chwałę Bogu przynoszę, bo uznaję Matkę Najświętszą za najdoskonalsze stworzenie Boga. Pozwólmy się Jej kierować w życiu zewnętrznym i wewnętrznym i chciejmy tak, jak Ona chce.

To, co nie zależy od nas, bądźmy spokojni, bo to przez ręce Matki Najświętszej przechodzi dla naszej większej zasługi. I dlatego wystrzegajmy się wszelkiego uchybienia od woli Niepokalanej.

Miłość cała to złączenie woli naszej z wolą Niepokalanej.

Źródło: Przemówienia Ojca Maksymiliana M. Kolbego (fragmenty), Matris

Obraz: The Blessed Virgin crushing the Serpent’s head. Fot. Samuel Epperly, fineartamerica.com




Kult Maryi a potrzeba Jej naśladowania

o. Andrzej Krupa

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować.

Kult religijny nie może ograniczać się tylko do czysto zewnętrznych aktów czci. Z istoty swej jest on aktem wewnętrznym. Polega bowiem na świadomym i dobrowolnym uznaniu przez człowieka istnienia ponad nim wyższej, cudzej doskonałości i na wyrażeniu wobec niej swojej uległości. Z aktami więc zewnętrznymi kultu muszą iść w parze akty wewnętrzne, wyrażające duchowe ustosunkowanie się człowieka wobec czczonej przez siebie doskonałości. „Akty wewnętrzne, pisze św. Tomasz, są w religijności czymś głównym i same z siebie do niej należą; akty zaś zewnętrzne są czymś drugorzędnym i odnoszą się do aktów wewnętrznych”.

Uznając wyższość jakiejś doskonałości i wyrażając wobec niej swoją uległość człowiek z natury rzeczy uważa ją w pewnym znaczeniu za ideał godny posiadania. W ten sposób wywiera ona pewien wpływ na niego, a przez to może przyczynić się do jego udoskonalenia. „Każda rzecz, pisze św. Tomasz, doskonali się przez to, że podlega rzeczy od siebie wyższej, tak jak ciało doskonali się przez to, że ożywia je dusza, a powietrze przez to, że oświeca je słońce”.

Przedmiot kultu sam z siebie, w sposób czysto mechaniczny, nie może udoskonalać człowieka. Musi on świadomie poddać się jego wpływowi, czyli musi go naśladować. Dlatego św. Augustyn rozpatrując kult od strony wewnętrznej twierdzi, że „cała religijność do tego się sprowadza, by naśladować to, co się czci”.

Centralnym przedmiotem kultu chrześcijańskiego jest Jezus Chrystus. On też jest najdoskonalszym wzorem, który wierni winni naśladować. Z przeznaczenia bowiem Bożego wszyscy wierni winni odtworzyć w sobie „obraz Syna Jego, żeby On był pierworodnym między wielu braćmi”.

Temu celowi, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Chrystusa, służy cała religia chrześcijańska wraz z całym swoim kultem; służy mu też i Maryja. Biorąc pod uwagę Jej osobistą doskonałość, jak i Jej łączność z Chrystusem, papież Pius X napisał, że „poza Maryją nie ma pewniejszej i łatwiejszej drogi, by zjednoczyć wszystkich z Chrystusem, by otrzymać przez Niego doskonałe przybranie za synów, byśmy się stali świętymi i niepokalanymi w obliczu Boga”.

Maryja jako pewna droga do Boga jest równocześnie dostępnym dla wszystkich ludzi wzorem do naśladowania i to zarówno dla sprawiedliwych, jak i dla grzeszników. Wszyscy winni oddawać Jej cześć i wszyscy winni wzywać Jej wstawiennictwa i Ją naśladować. Taka jest nauka Kościoła. Inaczej natomiast twierdzą protestanci. Wychodząc z założenia, że każdy człowiek — a więc także i Maryja —usprawiedliwiony jest nie dla własnych zasług, lecz przez wiarę w zasługi Jezusa, utrzymują konsekwentnie, że Maryi nie można oddawać kultu dla Jej własnej osobistej doskonałości, lecz można Ją czcić jedynie przez naśladowanie Jej życia. Skoro zaś człowiek nieusprawiedliwiony nie może w żaden sposób wykonywać uczynków dobrych, to czcicielami Maryi nie mogą być grzesznicy; mogą zaś nimi być tylko sprawiedliwi i to ci, którzy Maryję aktualnie naśladują, czyli ci, którzy już posiadają pewien stan cnoty.

Podobnie jak protestancka nauka o usprawiedliwieniu przez samą wiarę stoi w sprzeczności z podstawowymi założeniami chrześcijańskiej ekonomii zbawienia, tak też i jej konsekwencje o niemożliwości wykonywania jakichkolwiek czynów dobrych w stanie grzechu, sprzeczna jest w takim samym stopniu z etyką chrześcijańską. Zgodnie z nauką katolicką człowiek w stanie grzechu może wykonywać pewne uczynki etycznie dobre. Bóg też nagradza takie uczynki, chociaż czyni to „nie ze sprawiedliwości, lecz z czystego miłosierdzia”. Może też człowiek nieusprawiedliwiony modlić się do Boga i Bóg wysłuchuje modlitwy grzeszników.

Jeśli człowiek w stanie grzechu może się modlić, to może też wzywać wstawiennictwa Maryi, by za Jej przyczyną otrzymać od Boga łaskę. Maryja chętnie przychyla się do modlitw grzesznika. Jest Ona bowiem Towarzyszką Odkupiciela, który „przyszedł na ten świat, aby zbawić grzeszników”. Z nimi też często obcował i świadczył im wiele dobrodziejstw. O trosce Maryi o zbawienie grzeszników świadczy Tradycja chrześcijańska, która nadała Jej wymowny tytuł „Orędowniczki grzeszników”, „Ucieczki grzeszników”. Jej też jako Pośredniczce Bóg dał taką naturę i obdarzył Ją takimi właściwościami, że do Niej z całym zaufaniem mogą się uciekać nawet najwięksi grzesznicy. „Ci, których gnębi świadomość popełnionych złych czynów, uczy Leon XIII, ci koniecznie potrzebują takiego pośrednika i obrońcy, który by cieszył się u Boga tak wielką łaską i posiadał taką łaskawość ducha, by nie odmówił opieki nawet najbardziej zrozpaczonemu i który by w zgnębionych i upadłych tchnął nadzieję Bożej łaskawości. Taka pod każdym względem jest Maryja”. Wszyscy więc ludzie, zarówno sprawiedliwi, jak i nawet najwięksi grzesznicy mogą prawdziwie czcić Maryję i wzywać Jej wstawiennictwa. Ale jak Chrystus nie dlatego umiłował grzeszników, by ich

w grzechach utwierdzać, lecz, by ich sprowadzić na drogę zbawienia, tak i Maryja nie miłuje grzeszników dla ich grzechów, lecz, by ich z grzechów wyzwolić i ułatwić im powrót do Boga. Dlatego też, chociaż prawdziwymi czcicielami Maryi mogą być nawet najwięksi grzesznicy, to jednak, jeśli to nabożeństwo nie przyczynia się do poprawy ich życia, nie może ono być prawdziwym nabożeństwem. Stąd pierwszym obowiązkiem tego, kto pragnie prawdziwie uczcić Maryję, jest obudzenie w sobie szczerej chęci unikania grzechów i wyzbycia się złych nałogów. „Jeśli nabożeństwo do Najśw. Panny, uczy papież Pius X, które ktoś praktykuje, nie powstrzymuje go od grzeszenia, albo nie pobudza go do naprawienia złych obyczajów, tego nabożeństwo jest pozorne i obłudne, gdyż pozbawione jest właściwego i naturalnego owocu”.

Maryja bowiem jest nie tylko Matką miłosierdzia i „Ucieczką grzeszników”, ale jest także prawdziwą Matką synów Bożych, „Matką Bożej miłości”. Ona nie tylko pragnie rodzić życie Boże w duszach wiernych, ale je rozwijać i doskonalić, bo chce, by wszyscy wierni stali się jak najbardziej podobni do Jej jednorodzonego Syna. Najlepszym zaś środkiem do tego celu jest naśladowanie Jej życia. Dlatego to nabożeństwo do Najśw. Panny wtedy dopiero osiąga swój należyty cel, kiedy Jej czciciele „całą duszą dążą do naśladowania Jej przykładu”.

Wtedy dopiero też stają się oni godnymi Jej synami. „Niechaj nikt nie uważa się, uczy Pius XII, za syna Maryi i godnym tego, by go przyjęła pod swą możną opiekę, jeśli za Jej przykładem nie okazuje się miłym, sprawiedliwym i czystym, i nie przyczynia się swą miłością do prawdziwego braterstwa”.

Czciciele Jej naśladując Ją i stając się do Niej podobnymi, oddają nie tylko Jej chwałę, ale sprawiają Jej osobistą radość. „Nasza najsłodsza Matka Maryja, uczy Pius XII, nie ma większego pragnienia i nie odczuwa większej radości nad tę, jak gdy widzi, że Jej synowie, których przyjęła za swoich pod krzyżem w miejsce swego Syna, wyrażają w swoich słowach i czynach rysy Jej ducha”.

W istocie zaś rzeczy naśladowanie Maryi nie jest niczym innym, jak tylko inną formą naśladowania Chrystusa. Ona bowiem jest tą istotą, od „której nikt wierniej i skuteczniej nie naśladował Słowa Wcielonego” i od której nikt doskonalej nie odtworzył w sobie obrazu Syna Bożego. Naśladując więc Maryję, wierni naśladują tym samym Chrystusa i stają się jak najbardziej do Niego podobnymi. W ten sposób poprzez swój kult Maryja osiąga cel swego posłannictwa, by mianowicie ludzie znaleźli Jezusa, by Go umiłowali i wiernie Mu służyli.

Źródło: o. Andrzej L. Krupa OP, „Electa ut sol : studium teologiczne o Najświętszej Maryi Pannie”, Lublin 1963 [język uwspółcześniono].

Ilustracja: „Matka Boża Fatimska”. Płytki ceramiczne (Azulejo) na ścianie Igreja de São Bento, Ribeira Brava, Madera, Portugalia (licencja Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)




Maryja Matka Boga i Jego kapłanów

Reginald Garrigou-Lagrange | 21 sierpnia 2020 r.

Maryja dała nam Kapłana Ofiary Krzyżowej, Pierwszego Kapłana Ofiary Mszy świętej oraz Ofiarę składaną na ołtarzu.

Maryja sama nie jest kapłanem w ścisłym tego słowa znaczeniu, ponieważ nie otrzymała Ona powołania kapłańskiego i nie może odprawiać Mszy św., czy udzielać absolucji sakramentalnej. Jednak Jej Boże Macierzyństwo oznacza większą godność niż kapłaństwo wyświęconego kapłana – w takim znaczeniu, że bardziej znaczące jest ofiarowanie Naszemu Zbawicielowi Jego ludzkiej natury niż uobecnianie Jego Ciała w Najświętszej Eucharystii.

Bardziej znaczące i doskonalsze jest także ofiarowanie swojego jedynego Syna i swego Boga na Krzyżu, tak jak to uczyniła Maryja – ofiarowując się wraz z Nim we wspólnocie cierpienia – niż uobecnianie i składanie Ciała Naszego Pana na ołtarzu, jak to czyni kapłan podczas Mszy Świętej.

Powinniśmy także potwierdzić, jak to niedawno uczynił uważny teolog, poświęciwszy wiele lat na badanie tych zagadnień[1], że „pewnym teologicznie wnioskiem jest to, że Maryja w pewien sposób uczestniczyła w głównym akcie kapłaństwa Jezusa, wydając, zgodnie z planem Bożym, swoją zgodę na ofiarę Krzyżową, jakiej dokonał Zbawiciel”. W innym kontekście dodaje: „Jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie pewne bezpośrednie skutki działania kapłana, takie jak konsekracja Eucharystyczna lub odpuszczenie grzechów w sakramencie pokuty, prawdą jest, że kapłan może czynić pewne rzeczy, których Maryja nie mając władzy kapłańskiej – czynić nie może. Jednak  takie spojrzenie na tę sprawę nie oznacza porównywania godności, a jedynie poszczególnych skutków, jakie są dokonywane przez władzę, której Maryi brakuje, lecz niekoniecznie wskazujących na wyższą godność”[2].

Nawet jeśli z podanych powodów w przypadku Maryi nie można mówić o kapłaństwie w ścisłym tego słowa znaczeniu, pozostaje prawdą, jak stwierdza M. Olier, że otrzymała Ona pełnię ducha kapłaństwa, którym jest duch Chrystusa Odkupiciela. Jest to powód, dla którego nazywa się Ją Współodkupicielką, tytułem, który, podobnie jak tytuł Matki Bożej, zakłada wyższą godność od kapłaństwa chrześcijańskiego[3].

Udział Maryi w poświęceniu i ofiarowaniu Jezusa, Kapłana i Ofiary nie może być lepiej podsumowany niż wyrażają to słowa Stabat Mater, franciszkanina Jacopone de Todiego (1228-1306). Stabat Mater w szczególnie uderzający sposób ukazuje, że nadprzyrodzona kontemplacja tajemnicy Chrystusa ukrzyżowanego jest częścią zwyczajnej drogi do świętości. W precyzyjnych i gorących słowach mówi o zranieniu Serca Zbawiciela i ukazuje zażyły i skuteczny sposób, w jaki Maryja prowadzi nas do Niego. Maryja nie tylko prowadzi nas do bliskości z Bogiem, ale w pewnym sensie ją w nas dokonuje – oto, co uwydatnia powtórzenie imperatywu „Fac”[4] w następujących strofach:

Eia Mater, fons amoris,                      Matko, źródło ukochania,

Me sentire vim doloris                        Daj mi siłę współczuwania

Fac, ut tecum lugeam.                       Tylu bólom, żalom Twym.

Fac ut ardeat cor meum                     Serce sobie upodoba,

In amando Christum                          U Chrystusa kochać Boga;

Deum,

Ut sibi complaceam.                          Sercu memu spraw to Ty.
 

Fac ut portem Christi                         Niech Chrystusa śmierć przeniosę,

mortem,

Passionis fac corsortem                     Mękę zniosę do pomocy,

Et plagas recolere.                             Niech to przejdę jeszcze raz.

Fac me plagis vulnerari                     Zrób mnie zbitym, poranionym,

Fac me cruce inebriari,                     Uwięzionym, przepojonym

Et cruore Filii.                                    Krzyżem Syna, Syna krwią.

Aby prawdziwie reprezentować Jezusa, kapłan, który składa Go na ołtarzu i ofiarowuje Go sakramentalnie we Mszy świętej, powinien coraz bardziej jednoczyć się z Jego uczuciami, z ofiarą, która zawsze żyje w Sercu Jezusa; „zawsze żyje, aby się wstawiać za nami.” Ponadto powinien poprzez różne sakramenty rozdzielać łaskę, która jest owocem zasług Jezusa i Maryi.

Maryja wykazuje się szczególną gorliwością w odniesieniu do uświęcania kapłanów, ze względu na dzieło, do którego są powołani. Widzi, że mają oni udział w kapłaństwie Jej Syna i czuwa nad ich duszami, aby łaska ich święceń przyniosła w nich owoce, aby stali się żywymi obrazami Zbawiciela. Chroni ich przed niebezpieczeństwami, które ich otaczają i podnosi, kiedy się potykają. Miłuje ich jak synów szczególnego upodobania, podobnie jak kochała św. Jana, który był Jej oddany na Kalwarii. Przyciąga do siebie ich serca, aby je podnieść i poprowadzić do większej zażyłości z Jezusem, aby pewnego dnia mogli powiedzieć w całej prawdzie: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie  Chrystus”.

Maryja w szczególny sposób pomaga kapłanom przy ołtarzu, aby byli bardziej świadomi swego związku z Pierwszym Ofiarnikiem. Jest duchowo obecna przy owej sakramentalnej ofierze, która utrwala istotę ofiary Krzyża, i rozdaje kapłanowi łaski, jakich on potrzebuje, żeby służyć ze skupieniem i w duchu oddania. W ten sposób pomaga kapłanowi uczestniczyć w ofierze Jezusa, a także – w Jego kapłaństwie. Wszystko to oznacza formowanie kapłanów na obraz Serca Jezusowego.

Wraz z Jezusem wzbudza powołania kapłańskie i pielęgnuje je. Wie, że tam, gdzie nie ma kapłanów, nie ma chrztu, nie ma spowiedzi, nie ma Mszy, nie ma chrześcijańskiego małżeństwa, nie ma ostatniego namaszczenia, nie ma życia chrześcijańskiego: bez kapłana świat wraca do pogaństwa.

Nasz Pan, który zechciał potrzebować Maryi w dziele Zbawienia, zechciał także potrzebować kapłanów, a Maryja formuje ich w świętości. Jej działanie wyraźnie widać w przypadku niektórych świętych, będących kapłanami – św. Jana Ewangelisty, św. Bernarda, św. Dominika, Apostoła Różańca, św. Bernardyna ze Sieny, św. Grignona de Montfort, św. Alfonsa, [czy św. Maksymiliana Kolbe – przyp. red.].

Źródło: W oparciu o fragmenty Reginald Garrigou-Lagrange, Matka Zbawiciela a nasze życie wewnętrzne. Tłum i oprac. MG.

[1]     E. Dublanchy, Dict, de Theol. Cath., art. Marie, kol. 2396 sqq.

[2]     lb., kol. 2366.

[3]     Ib., kol. 2365.

[4]     Fac (łac.) – zrobić, wykonać, uczynić.




Maryja w życiu kapłana: ratowanie dusz

Emil Neubert

Qui propter nos homines et propter nostram salutem descendit de caelis, „On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. Syn Boży stał się człowiekiem nie tylko dla chwały Ojca, ale także dla naszego zbawienia. Zresztą w rzeczywistości te dwa cele są jednym i tym samym: Jezus czyniąc pokutę za nasze grzechy przywraca chwałę Bogu i jednocześnie przyprowadza do swego Ojca, jako Jego czcicieli w duchu i w prawdzie, dusze, które trwały w postawie buntu od czasów pierwszych przodków. Nawet imię zapowiada Jego misję: „Jezus” oznacza „Zbawiciel” („Bóg zbawia”). Jezus żyje tylko po to, aby uwielbić Boga, ale żyje także – oddycha, pracuje, cierpi i umiera – tylko po to, aby odkupić ludzi.

Ten sam cel musi przyświecać każdemu czynowi kapłana. Jeżeli przyświecają mu inne cele, nie jest prawdziwym kapłanem Chrystusa.

Rozważając gorliwe poświęcenie się Jezusa dla dusz, serce kapłańskie rozpala się tym samym zapałem. Jak wszędzie, tak i tutaj, Chrystusa-Zbawiciela kontemplujemy obok Maryi i pod Jej bacznym okiem. Z Nią zrozumiemy, rozważając ponownie rozdział trzynasty o kapłańskim wyrzeczeniu się siebie, jak Chrystus, od pierwszej chwili swojego życia na tym świeci aż po ostatnie westchnienie na Krzyżu, pragnął służyć, a nie, aby Jemu służono. Było to trwające trzydzieści trzy lata męczeństwo, ukoronowane agonią ukrzyżowania.

Jego służba była naszym zbawieniem. Nie skończył jej jednak wraz z końcem swego życia i zmartwychwstaniem. Chciał ją kontynuować do końca czasów. Aby zrealizować tę misję, założył swój Kościół, ustanowił kapłaństwo, dał nam sakramenty i nieustannie odnawia swoje poświęcenie na Krzyżu. Ze wszystkich czynów swego życia na ziemi odnawia tylko jedno – Ofiarę Kalwarii, która nas zbawiła i która, odnowiona, nieustannie udziela nam łaski zbawienia. Ofiarę tę odnawia nie raz na rok, na jednym ołtarzu, na szczycie judejskiego wzgórza, ale każdego dnia, nieustannie, w każdym miejscu na ziemi, tysiące razy dziennie. A wszystko to dzieje się przed ludźmi, z których większość zdaje się nie rozumieć, co się przed nimi dokonuje, w obecności biednych kapłanów, często rozkojarzonych i wyczerpanych, którzy także zdają się sami nie rozumieć, co robią.  

Z Maryją rozważamy te niezliczone cuda, uczynione przez Chrystusa z miłości, aby ratować dusze przed wiecznym potępieniem. Z Maryją prosimy Go, aby choć trochę rozpalił nasze serca tym samym ogniem, którym płonie Jego Serce. Nie zadowolimy się jednak podziwianiem zewnętrznej formy, ale wejdziemy za Maryją do wnętrza Serca Jezusa, aby zrozumieć konkretne motywy, które skłoniły Go do ratowania nas za tak wysoką cenę.

„Żyję w wierze Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal 2,20), mówi św. Paweł. Obfitość Jego gorliwości w dziele zbawiania dusz zapewnia Mu Jego miłość do nich. Widzi Boga kochającego swoje stworzenie miłością nieskończoną; wydobywającego je z nicości poprzez swą miłość; wynoszącego je, poprzez swą miłość, do uczestnictwa w życiu Bożym; poprzez miłość gotową, aby wybaczać w nieskończoność, jeśli tylko stworzenie zechce przyjąć te oznaki miłości. Syn, który stał się człowiekiem, uczestniczy w tym niezrozumiałym szaleństwie. Dlatego chodzi za najbardziej zatwardziałymi i odrażającymi grzesznikami, nie pozwalając sobie nawet na chwilę wytchnienia. Dla nich wylewa całą swą Krew, aż po ostatnią kroplę i poddaje się niewypowiedzianym torturom.

Głębiny miłości i miłosierdzia Jezusa trzeba badać z Jego Matką. Z Nią i za Jej pośrednictwem powinniśmy błagać Go, aby wlał w nasze serce swoje pragnienie zbawiania dusz. Jezus powołał kapłana, aby Mu w tym pomagał. Czy nie jest obłudą zapewnianie Jezusa, że się Go kocha, nie troszcząc się jednocześnie o dusze, które Jezus ukochał nieopisaną miłością?

Gdy usiłuję uczestniczyć u boku Maryi w nieskończonej miłości Chrystusa dla dusz, zaczynam rozumieć, że uczestniczę także w odczuwaniu Jej Macierzyńskiego Niepokalanego Serca, niewypowiedzianie bolesnego i miłosiernego. Miłość Jezusa do grzeszników cała Ją przeniknęła. Tak jak On, kocha ich tą samą miłością Ojca. Kocha ich także z przyczyn osobistych: poświęciła dla nich swego Syna; są to Jej przybrane dzieci, drudzy Jezusowie, drudzy synowie Ojca; Jej misją jest wyrwać ich spod wpływów szatana i sprawić, by żyli życiem Jej Pierworodnego. Przypomnijmy sobie, z jakim płomiennym zapałem pragnęła Monika zbawienia swego syna Augustyna! Miłość i płomienny zapał Maryi pragnącej zbawienia swych zabłąkanych dzieci, będących w niebezpieczeństwie wiecznego potępienia, są nieporównanie większe. Czy kapłan może być Jej ulubionym synem, jeżeli nie wkłada całej gorliwości duszy w pomaganie swej Matce w misji zbawiania Jej dzieci?

„Szeroka brama i przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest, którzy przez nią wchodzą” (Mt 7,13). Trudno oszacować liczbę dusz nieustannie narażonych na zatracenie w przepaściach piekielnych. Ratunek zapewniają im tylko te dusze powołane do apostolstwa, które wypełniają swoją misję. Kapłan jest do niej także powołany. Jezus i Maryja liczą na niego. Gdy jest tego świadom, czy cokolwiek może ostudzić jego gorliwość i niepokój o dusze potrzebujące jego pomocy?

Gdy jestem kuszony do popełnienia grzechu, gdy działam w sposób niedoskonały, gdy brakuje mi odwagi, by wznieść się do aktów wielkodusznych, dusze wołają do mnie: „Miej litość, nie pozwól nam iść do piekła!”. Czy nie słyszę także trwożnych słów Chrystusa na Krzyżu: Sitio! „Jestem spragniony! Jestem spragniony dusz!”. Czy nie widzę łez mojej Matki u boku umierającego Syna, płaczącej nad Nim i nad pozostałymi swymi dziećmi, których nie chcę ratować?

O Jezu! O Maryjo! Dusze! Dusze! Niech ta myśl o ratowaniu dusz prześladuje mnie dzień i noc, i niech zmusza mnie do życia pełnią mego kapłaństwa!

Źródło: o. Emil Neubert, Maryja w życiu kapłana, Cor Eorum, Płock 2017.

Ilustracja: Jan Gossaert, Chrystus pomiędzy Najświętszą Maryją Panną a św. Janem Chrzcicielem, Prado, Madryt.




Kochać Maryję Sercem Jezusa, a Jezusa Sercem Maryi

o. Emil Neubert

Gdy mówimy do Maryi, powinniśmy zdać sobie sprawę, że robimy to w imieniu Jezusa, aby być Jezusem, który wychwala swoją Matkę i Jej dziękuje.

Istnieją różne sposoby na pogłębianie tej świadomości.

Pierwszym z nich jest rozważanie uczucia miłości Jezusa wobec swojej Matki.

Drugi sposób polega na tym, aby przed odmówieniem jednej z dłuższych modlitw skierowanej do Maryi (Różańca, litanii, oficjum) przystąpić do komunii duchowej i prosić Jezusa, Syna Maryi, aby do nas przyszedł, wspierając nas w uwielbianiu swojej Matki, miłowaniu, podziwianiu i dziękowaniu Jej. Przed krótkimi modlitwami wystarczy po prostu powiedzieć: „Panie Jezu!”, które to zawołanie oznacza: „Przyjdź, porozmawiać ze swoją Matką przeze mnie!”.

Zamiast recytować samemu: „Matko nieskalana, Matko najczystsza, Matko najmilsza, Matko przedziwna… módl się za nami”, lepiej we dwójkę, wraz z Jezusem, zwracać się do Maryi. W tym utożsamieniu się z Nim, w czasie modlitwy, doświadczamy więcej gorliwości, miłości, ufności i większej satysfakcji, i sprawiamy Maryi – Jezus i ja – nieporównywalnie więcej radości. Wówczas i Pan Jezus doświadcza ogromnej radości. Święty Paweł wyraża pewną myśl, która początkowo wydaje się dość osobliwa: „w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa”. Z pewnością nic nie brakowało cierpieniu Chrystusa ze strony samej Jego osoby, ale brakowało czegoś Pawłowi, uczestnikowi Mistycznego Ciała Chrystusa. To jest nasze zadanie, aby wypełnić się całkowicie Chrystusem, aby On w pełni ukształtował się w nas. Staramy się być pokorni, cierpliwi, miłujący, ale czy nie jest to nic innego jak staranie się o to, by napełnić się pokorą, cierpliwością i miłością Chrystusa, których nam brakuje? Podobnie, gdy praktykujemy pobożność maryjną, czy nie napełniamy się wówczas miłością synowską, której nam brak? Jednocząc się z Jezusem w czasie modlitwy do Maryi, pomagamy Mu kochać Jego Matkę; stajemy się dla Niego niejako „dodatkowym człowieczeństwem” w praktykowaniu Jego synowskiej miłości do Tej, która jest Mu nieskończenie droższą aniżeli jakiekolwiek inne stworzenie. Cóż za radość możemy Mu sprawić!

Jeśli można powiedzieć, że to już Jezus kocha Maryję w nas, czy możemy także twierdzić, że to Maryja kocha w nas Jezusa? Maryja nie żyje w nas w ten sam sposób co Jezus, ponieważ Jezus żyje w nas poprzez swoją boskość. Jednak nawet jeśli Maryja nie przebywa w nas, działa w nas. Czyni to poprzez łaski, które nam wyprasza i dzięki którym możemy żyć życiem Chrystusa. Najprawdopodobniej Maryja działa w nas także w sposób bezpośredni […].

Jeśli poświęcilibyśmy się całkowicie Maryi, to właśnie po to, aby Ona mogła w nas swobodniej działać, według Jej własnych upodobań. A Jej zamiary mają na względzie tylko samego Jezusa – Jezusa żyjącego we mnie i pragnącego żyć we wszystkich ludziach. Ona chce wykorzystać działania, które Jej poświęcamy, aby jeszcze mocniej kochać swego Syna, dziękować Mu i uwielbiać Go; aby On się narodził i żył we wszystkich ludziach, których Ona stała się Matką na Kalwarii. Maryja pragnie mojego zjednoczenia się z Nią, abym mocniej kochał Jej Syna, dziękował Mu i chwalił Go.

O ile nasza świadomość kochania Maryi w imieniu Jezusa przynosi wielką radość Jezusowi, Maryi i mnie, o tyle zrozumienie, że Maryja jednoczy się ze mną, aby kochać Jezusa, raduje Ją, Jego oraz mnie samego.

Maryja się raduje, ponieważ staję się niczym „dodatkowe człowieczeństwo”, które może kochać i dziękować Jej Synowi. Jezus raduje się, ponieważ słyszy w moim głosie głos swojej Matki. Ja raduję się z tego, że z zupełnie innym uczuciem mogę powiedzieć: „Jezu, Boże nasz, Jezu, nasza ucieczko, Jezu cichy i pokornego serca, módl się za nami”, stosownie do tego, czy modlę się w swoim imieniu, czy mam pewność, że Maryja modli się ze mną i przeze mnie.

Dla dusz maryjnych, żyjących życiem wewnętrznym, zwłaszcza dla tych, które cieszą się darem obecności Maryi […] nawyk jednoczenia się z Jezusem, aby rozmawiać z Maryją i jednoczenia się z Maryją, aby rozmawiać z Jezusem, staje się koniecznością. Czułyby się nieswojo, rozmawiając tylko z jednym z Nich, bez czynienia tego w imieniu drugiego. Święty Jan Eudes mówi o „kochaniu Jezusa sercem Maryi, a Maryi sercem Jezusa”. To wyrażenie, w różnych jego formach, można często usłyszeć z ust wielu dusz maryjnych. Już św. Anzelm, pięć wieków przed św. Janem Eudes’em, ułożył następującą modlitwę: „O, dobry Synu, przez miłość, jaką kochasz swoją Matkę, daj mi, proszę, kochać Ją prawdziwie, tak jak Ty Ją prawdziwie kochałeś. O, dobra Matko, przez miłość, jaką kochałaś swojego Syna i pragnęłaś, aby był kochany, wyjednaj mi, proszę, abym kochał Go tak prawdziwie, jak Ty Go prawdziwie kochałaś i pragnęłaś, aby był kochany”.

[…] Wołając: „Maryjo!”, wkładamy w to wezwanie nie tylko nasze własne uczucie dla Matki Najświętszej, ale także i przede wszystkim to, co dusza Jezusa czuje do swojej Matki. A w zawołaniu: „Jezu!” to Maryja modli się w nas i kocha swojego Syna, a my doświadczamy ufności i miłości, z jakimi Ona wypowiada to imię poprzez nasze usta.

Ojciec Emil Neubert, Życie w zjednoczeniu z Maryją, Płock 2016.




O wartości współcierpienia z Jezusem i Maryją

o. Emil Neubert

Jezus modlił się, nauczał i pokazał, w jaki sposób powinniśmy żyć. Czy to wszystko, co zrobił, aby ocalić świat? Nie, wybawił go przede wszystkim poprzez swoją Mękę i swoją Śmierć.

Możesz Mu pomóc ratować swoich braci. Czy rozumiesz jednak, że aby to czynić musisz nauczyć się cierpieć?

Być może uważasz, że tylko sam Chrystus miał cierpieć, a ty jesteś z tego zwolniony. Jeżeli jednak twój apostolat jest kontynuacją misji Chrystusa, jak mógłbyś ratować dusze inaczej niż przez Chrystusa i poprzez środki, których On sam używał?

Kościół czci Najświętszą Maryję Pannę jako Współodkupicielkę – współpracującą z Chrystusem w dziele odkupienia świata. Tymczasem Ona sama nie nauczała. Modliła się tylko i cierpiała. Cierpiała więcej niż wszyscy święci, wszyscy apostołowie i wszyscy męczennicy. Cierpiała w jedności z Chrystusem, we wszystkich Jego cierpieniach i w Jego intencjach. Pamiętaj, że twoja misja duszy walczącej jest jedynie uczestnictwem w misji Maryi. Jeżeli Maryja przyczyniła się do naszego odkupienia poprzez swoje cierpienie, jak inaczej mógłbyś uczestniczyć w Jej misji niż tylko poprzez cierpienie?

Podobnie jak Chrystus i Matka Boża, wszyscy prawdziwi apostołowie rozumieli zbawczą wartość cierpienia. Każdy z nich stosował do siebie słowa Apostoła Pawła: „Dopełniam to, czego nie dostaje utrapieniom Chrystusowym, w ciele moim za ciało Jego, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Nie tylko nie powstrzymywały ich napotykane krzyże, ale radowali się, gdy im się przytrafiały, przekonani, że krzyż pomoże im w apostolacie. Nakładali nawet na siebie cierpienia, aby dać swoim działaniom jak największą skuteczność.

Pamiętaj: najbardziej dobroczynny wpływ na dusze ma nie ten apostoł, który umie najlepiej mówić czy organizować, czy nawet najlepiej się modlić, ale ten, który umie najlepiej cierpieć w zjednoczeniu z Chrystusem.

Dlaczego jednak Chrystus musiał cierpieć? I dlaczego każdy apostoł musi cierpieć jak Chrystus? Otóż dlatego, że grzech musi być odpokutowany, a grzech polega na czerpaniu zakazanej przyjemności – przyjemności duchowej, poprzez pychę lub przyjemności ciała, poprzez łakomstwo, a przede wszystkim poprzez nieczystość. Pokuta polega na zaakceptowaniu lub na nałożeniu na siebie cierpień dla zrównoważenia obrazy wyrządzonej Bogu.

Ponadto i przede wszystkim każdy grzech jest wykroczeniem przeciwko miłości. Zrekompensować go może tylko jeszcze większa miłość. Na ziemi nie ma jednak lepszego środka służącego miłości niż dobrowolne cierpienie znoszone dla kochanej osoby. Pan Jezus powiedział: „Większej nad tę miłość nikt nie ma, żeby kto życie swe oddał za przyjaciół swoich” (J 15,13). A zatem, jeżeli chcesz zdobyć dla Chrystusa osoby, które grzeszyły przeciwko miłości, szukając zakazanych przyjemności ducha lub ciała, tak jak Chrystus, musisz ofiarować swoje cierpienia jako akty ekspiacji i miłości.

„Cierpieć” to trudne słowo, wiem. Przez wieki krzyż był głupstwem dla niewierzących i zawadą dla dusz małej wiary. Sami Apostołowie byli nim na początku zgorszeni. Być może przypominasz sobie epizod opowiedziany w Ewangelii na temat
św. Piotra. Tuż przed Męką Pan Jezus zapytał Apostołów, za kogo mają Go ludzie. Słysząc różne odpowiedzi, zapytał ich: „A wy za kogo mnie uważacie?”. Piotr, w imieniu wszystkich, odpowiedział: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego”. Jezus, uszczęśliwiony jego wiarą, odpowiedział mu: „Błogosławiony jesteś Szymonie, Bar Jona; bo ciało i krew nie objawiła tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiosach. A ja tobie powiadam, że ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiosach; a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiosach” (Mt 16,13-19). Zauważ, że Piotr został wysoko oceniony za swoją wiarę, ogłoszony głową Kościoła, obdarzony Boską mocą. Niedługo potem „począł Jezus wykazywać uczniom swoim, iż potrzeba, aby szedł do Jeruzalem, i wiele wycierpiał od starszych i od doktorów i od przedniejszych kapłanów, i był zabity, i trzeciego dnia zmartwychwstał” (Mt 16,21). Piotr, mając w pamięci swoje przywileje, zaczął karcić swojego Nauczyciela, mówiąc: „Boże cię uchowaj, Panie! Nie przyjdzie to na ciebie”. Jezus jednak, obróciwszy się, rzekł Piotrowi: „Idź za mną, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie rozumiesz, co jest Bożego, ale co jest ludzkiego” (Mt 16,22-23). Ani biedny Piotr, ani jego towarzysze nie rozumieli jeszcze tajemnicy krzyża. Dlatego też, gdy kilka tygodni później Jezus był ukrzyżowany, wszyscy byli wstrząśnięci i zaskoczeni; pochowali się i uważali, że wszystko się skończyło.

Ciągle nie rozumieli wartości cierpienia. Po rekolekcjach w Wieczerniku, gdzie modlili się podczas dziesięciu dni „z Maryją, Matką Jezusa”, przyszedł Duch Święty, dając im świadomość Chrystusa. Wówczas zrozumieli i od tamtego czasu byli szczęśliwi, mogąc cierpieć dla swego Nauczyciela i przelewając swoją krew za Jego naukę.

Ty także proś Maryję, aby ci wyjednała Ducha Świętego, który sprawi, że zrozumiesz, że aby być apostołem walczącym Chrystusa i Maryi, musisz zaakceptować cierpienie ze swoim Nauczycielem i ze swoją Matką.

***

Niewątpliwie słyszałeś już o Proboszczu z Ars, sławnym apostole dziewiętnastego wieku. Jego przykład daje nam namacalny dowód wielkiej skuteczności cierpienia w apostolacie.

Gdy ten Boży człowiek został właśnie powołany na urząd proboszcza parafii w Ars, zapytał mera: „W jaki sposób spędza się niedziele w mojej parafii?”.

„Dla wielu”, odpowiedział mer, „niedziela to praca rano, a kabaret i tańce wieczorem. Młodzi mężczyźni i dziewczęta mają w głowie tylko zabawę i rozrywkę. Nie byłoby źle, gdyby zapewniali je sobie tylko we własnym gronie. Niestety, nasza wieś ma tak „piękną” reputację, że stała się miejscem spotkań tancerzy z okolicy. Ksiądz proboszcz będzie świadkiem tej uroczej wrzawy. Proszę pomyśleć, tańczy się na placu kościelnym, w pobliżu cmentarza, w sąsiedztwie księdza ogrodu. Zobaczy ksiądz pary kręcące się przy żywopłocie… Wieczorem usłyszy ksiądz ordynarny, pijacki śmiech, sprośne piosenki, bluźnierstwa. I tak aż do rana”.

„Uchowaj, Boże!”, odrzekł biedny Proboszcz.

Otóż parafia ta w ciągu kilku lat stała się najgorliwszą parafią w całej Francji. Jak udało się Świętemu do tego doprowadzić?

Pewnego dnia wyjawił swój sekret kilku kapłanom z okolicy, którzy skarżyli się na bezużyteczność swoich starań. „Pracowaliśmy, głosiliśmy kazania, pouczaliśmy, modliliśmy się. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Wszystko na darmo”.

Proboszcz z Ars odpowiedział na to: „Pracowaliście, nauczaliście, modliliście się, ale czy zrobiliście wszystko co w waszej mocy? Czy pościliście, czy biczowaliście się, czy spaliście na twardym? Tak długo, jak tego nie uczynicie, nie możecie twierdzić, że zrobiliście wszystko, co mogliście uczynić”.

Poszczenie, biczowanie się, spanie na twardym – wszystko to praktykował święty Ksiądz dopóki nie uzyskał nawrócenia swojego stada. Każdego dnia, na długo przed świtem, szedł do kościoła. Klęcząc lub leżąc krzyżem przed ołtarzem, wołał: „Boże mój, daj mi nawrócenie mojej parafii. Zgadzam się cierpieć wszystko, czego sobie zażyczysz, w każdym czasie mojego życia, pod warunkiem, że się nawrócą!”. W południe był jeszcze w kościele, jeśli jego obowiązki duszpasterskie nie wywoływały go na zewnątrz, a bywały dni, gdy, zaniedbując całkowicie swoje ciało, nie opuszczał stopni ołtarza, na których klęczał aż do ostatniej modlitwy Anioł Pański.

Za sprawą cudu wytrwałości przeżywał czasami dwa, trzy dni nie spożywając żadnego pokarmu. A gdy już jadł, jego posiłek składał się prawie wyłącznie z gotowanych ziemniaków, często całkiem szarych od pleśni.

Około dwudziestej pierwszej szedł do swojego pokoju i zdejmował sutannę. Następnie, biorąc do prawej ręki krótki, żelazny łańcuch zakończony kawałkami ołowiu, biczował lewe ramię w przerażający sposób. Krew zabarwiała czerwienią jego płócienną koszulę, która wkrótce się rozdzierała, a czasami sama dyscyplina rozlatywała się w strzępy. W niektóre wieczory biczował się w ten sposób ponad godzinę. Zatrzymywał się na chwilę, wyczerpany lub przestraszony bólem, a już po chwili słychać było na nowo nieubłagany bicz.

Kiedy skończył, brał stary koc i kładł się na pędach winorośli zmieszanych ze słomą lub na podłodze strychu, używając końca belki za poduszkę[1].

Wówczas zaczęły się nawrócenia mieszkańców Ars, jeden po drugim, wszystkich bez wyjątku, a wioska stała się azylem pobożności i czystości. Można było powiedzieć, że stała się klasztorem. Z Ars wpływ świętego Proboszcza promieniował na sąsiednie wioski, a wkrótce na cały region i na całą Francję. W końcu jego świętość stała się sławna na całym świecie, skąd przybywały do niego dusze, aby się u niego wyspowiadać, aby się nawrócić lub aby dowiedzieć się od niego, jaka jest wola Boża w ich życiu.

***

To zrozumiałe, że nie możesz dokładnie powtarzać przerażających umartwień Proboszcza z Ars. Życie zwykłej duszy walczącej jest z konieczności różne od życia kapłana odpowiedzialnego za dusze we wsi, która całkowicie upadła moralnie. Jednak nawet jeżeli większości z nas trudno naśladować sposób życia Proboszcza z Ars, jego ducha powinien naśladować każdy prawdziwy apostoł.

[1]     Vide: F. Trochu, L’Ame du Curé d’Ars, Vitte 1928, s. 7-23.

Źródło: o. E. Neubert, Królowa dusz walczących, Płock 2017, s. 174-179, tytuł pochodzi od redakcji.

Ilustracja: fragment obrazu autorstwa Giovanni Antonio Capello, Jezus spotyka Matkę (public domain via wikimedia).




Maryja jako zorza w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu

O. Konstanty Maria Żukiewicz

W dniu 7 marca, w rocznicę śmierci św. Tomasza z Akwinu, Kościół Katolicki obchodzi uroczystość tego Świętego, zwanego Doktorem Anielskim. Z tej okazji przytaczamy fragment książki Rozmyślania o Matce Bożej w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu autorstwa o. Konstantego Marii Żukiewicza.

Święty Tomasz widzi Najświętszą Pannę w symbolu gwiazdy i to nie gwiazdy ogólnie wziętej, ale gwiazdy porannej, królującej, zorzy.

Czemu tak? „Zorza — według Jego myśli — jest uosobieniem światła, a światło jest najwspanialszym tworem Bożym, wśród tworów bezrozumnych — a Ona — woła Święty — jest wspanialszą od słońca i ponad wszystkie gwiazdy najpotężniejszą (Ks. Mądr. XII, 29). Ale to w stosunku do Niej Samej; głębsze jeszcze jest znaczenie zorzy w stosunku do nas.

„Zorza — powiada Mistrz Anielski — jest końcem nocy i ciemności. Kiedy Jakub walczył z aniołem, rzekł anioł do niego: teraz mię puść, bo wschodzi zorza. Pasowanie się to — tłumaczy Święty — oznacza modlitwę — jakby anioł chciał powiedzieć do Jakuba — nie uciekaj się do nas i nie przymuszaj twoją prośbą — bo oto wschodzi Błogosławiona Dziewica. Ona ma moc rozpędzać cienie -— bo Ją to przepowiadał prorok: „Lud, który usiadł w ciemnościach śmierci, ujrzał światło wielkie” (Izaj. IX, 2), które w postaci Najświętszej Panny, dla niego wschodziło”.

Nieraz słyszymy zdanie: pod ciemną urodziłem się gwiazdą, to znowu, pod jasną, szczęśliwą urodziłem się gwiazdą. Maryja niech wejdzie w życie twoje, a strąci znad czoła twojego ciemną, a zapali ci jasną gwiazdę. „Zorza — tłumaczy dalej Doktor Anielski — jest przewodniczką wędrowców i Ją miał na myśli Pan Jezus, mówiąc: „gdy światłość macie, chodźcie w światłości” (Jan XII, 35).

Życie nasze jest drogą, a my wszyscy — wędrowcami, więc na drogę życia daj matko swojemu dziecku nabożeństwo do Matki Bożej, pójść z nim, ani być zawsze razem nie możesz, a trwożysz się, czy pójdzie tą drogą wiary i cnoty — na które go kierowałaś. Matka Boża ciebie zawsze i wszędzie zastąpi — jak pięknie powiedział O. Antoniewicz: „Gdzie matka radzi, tam Maryja prowadzi”, a przed nim św. Bernard: „Idąc za gwiazdą Maryją, nie zbłądzisz”.

Miłość święta niech zapali tę gwiazdę uczuciom twoim, a wtedy nie tylko potrafisz kochać płomiennie ale i wytrwale.

Słuchajmy dalej naszego Świętego: „Zorza jest matką barw. Błogosławiona Dziewica mówi o sobie — jam matką pięknej miłości”. Piękna miłość to nic innego, tylko świat ideałów, a ideał tylko potrafi nam umaić i urozmaicić to życie, bez niego ono powszednie i nudne.

„Zorza jest początkiem pociechy i radości. Idź na morze — woła Święty — zapytaj żeglarza, jak on pragnie zejścia jutrzenki, a zrozumiesz, co to jest radość. Zgaś słońce a zginie dzień — niech odejdzie Maryja, a rozprzestrzeni się długa, nieprzebyta noc”.

***

Człowiek pewien opisuje, jak się dokonało jego wstąpienie do Kartuzów. Matka w dzieciństwie ofiarowała go Matce Bożej. „Gdy dorosłem — wyznaje — powiedziała mi o tym. To gwiazda, mówiła, twojego życia”. I szczęściło mu się. Majątek miał wielki, towarzyszkę życia równą sobie zapatrywaniami, dzieci dobre i piękne, i mówiono powszechnie: świeci im gwiazda szczęścia!

A jednak on nie był szczęśliwym, miłość Maryi, która w nim rosła od dzieciństwa, którą w młodości nazwano mu poetyczną zachcianką — rosła w nim coraz potężniej. Odmawiając czwartą bolesną tajemnicę Różańca, w której Maryja spotyka się z Synem, poczuł natchnienie, że w godzinie bólu Ona idzie na nasze spotkanie. Więc człowiek szczęścia modlił się o wielkie cierpienie, by się z Nią spotkać, by być bliżej Niej. Modlitwa została wysłuchaną. Dzieci pomarły, a na mogiłkach ich rodzice uczynili postanowienia; ona wstąpiła do Karmelitanek, on — do Kartuzów.

„Nigdy nie sądziłem — pisał już z celi klasztornej — że tyle szczęścia może przynieść Matka Boża, miłość Jej jest tak uszczęśliwiającą, że dziś pragnę wszystkiego, Co najgorsze, kalectwa, trądu, okrutnej śmierci, byleby tylko Ona świeciła w nocy moich bólów”. A zatem niech nam świeci zorza przejasna!

„Potrzeba tę zorzę mówi nam na zakończenie św. Tomasz ściągnąć w życie, ale ściągnąć obiema rękami. Jedną ręką jest płacz twój, a drugą modlitwa”. Wylewajmy więc łzy naszych bólów w modlitwie przed ołtarzem Matki Bożej, modląc się zarazem o wielką miłość Jej — a wtedy — zapewnia nas Święty — zrozumiemy słowa Pisma św., do Niej dostosowane: „Nad zdrowie i piękność umiłowałem Ją i umyśliłem mieć Ją, miasto światłości, gdyż światłość Jej nigdy nie zgaśnie” (Ks. Mądr. VII, 10).

Źródło: O. Konstanty Maria Żukiewicz, Rozmyślania o Matce Bożej w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu, Warszawa 1928, język uwspółcześniono.

Na ilustracji: fragment fresku przestawiającego św. Dominika, NMP i św. Tomasza z Akwinu (Fra Angelico).




Życie Maryi: Mędrcy ze Wschodu

Ks. Franciszek Michał William

Gdy się tedy narodził Jezus w Betlejem Judzkim, we dni Heroda króla: oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy, mówiąc: gdzie jest, który się narodził król żydowski? Albowiem widzieliśmy gwiazdę jego na Wschodzie i przyjechaliśmy pokłonić się jemu (Mat. 2, 1-12).

Po serdecznym pożegnaniu ze Symeonem, udali się Maryja i Józef w drogę powrotną. Przechodzili obok pałacu Heroda. Liczne wieże strzelały zuchwale w niebo; zbudowane były z olbrzymich głazów ciosowego kamienia, każdy z nich był dwa i pół metra długi oraz sto dwadzieścia pięć centymetrów wysoki. Długo szli wzdłuż murów okalających przepyszne ogrody otaczające ten królewski pałac. Ponad murami można było dojrzeć wyniosłe szczyty drzew cedrowych, cyprysów i sosen.

Opowiadano cuda o wspaniałych fontannach tego wspaniałego parku; miły dla ucha był lekki szmer spływającej wody, milszym jeszcze chłód jaki rozchodził się dookoła w upalne dni letnie. Mówiono o dwóch olbrzymich salach, które pomieścić mogły setki gości; w których stoły uginały się w czasie uczt pod ciężarem szczerozłotych oraz srebrnych naczyń; wspominano z podziwem o rozległych, sklepionych halach, wspartych na długich rzędach kolumn i krużgankach, gdzie można było przechadzać się swobodnie. Stada gołębi latały dookoła, chroniąc się na noc w specjalnie dla nich zbudowanych wnękach. (Pewien gatunek gołębi w Palestynie zachował do dziś dnia nazwę swego opiekuna i miłośnika, Heroda). Z ust do ust podawano szeptem wieści o największej, pięćdziesiąt metrów wysokiej wieży. Podstawa jej była zbudowana tak spoiście, że tworzyła niewzruszoną wprost skałę i mogła stawić opór najsilniejszym atakom wież oblężniczych. Górne piętra wieży mieściły sale, krużganki, łaźnie, krótko mówiąc wszystko co zazwyczaj spotyka się w bogatych pałacach.

Wspaniała ta rezydencja królewska była jednak równocześnie areną wszelkich skandalów i obrzydliwości, to też można się było raczej cieszyć z tego, że się nie mieszka w tym gnieździe rozpusty. Stary król Herod z dniem każdym był coraz to bardziej despotyczny i okrutny. Antypater, syn królowej Doris, jednej z dziesięciu żon Heroda, udał się do Rzymu, aby uzyskać zatwierdzenie testamentu, w którym ojciec naznaczał go na swego następcę. Z Rzymu wysyłał „czuły” synalek kilkakrotnie truciznę, przeznaczoną dla sędziwego ojca. Herod jednak przejrzał zamiary następcy tronu i serdecznym pismem wezwał go do powrotu. Zaledwie Antypater wylądował, został wtrącony do więzienia z rozkazu Heroda, który w międzyczasie doniósł o wszystkim cesarzowi i prosił o zezwolenie na przykładne ukaranie wyrodnego syna. Miasto trzęsło się od plotek i najrozmaitszych pogłosek, a w pałacu wrzało. Wywiązała się głucha walka o tron pomiędzy pozostałymi synami oraz ich zwolennikami. Jedni starali się pokonać drugich; Herod zaś czuwał i usuwał tych, którzy mogli być niebezpieczni.

Maryja i Józef słyszeli już w Betlejem o tych i innych pogłoskach. Ale żadne z nich nie przeczuwało bynajmniej, że niebawem złość Heroda zwróci się przeciwko Dziecięciu, które Maryja niosła na swych rękach. Po skończonym spisie ludności święta rodzina pozostała jeszcze dłuższy czas w Betlejem. Zapewne Józef wynajął jakiś domek i zamienił pobyt w stajence na odpowiedniejsze mieszkanie. Opisując pokłon Mędrców, Ewangelista używa określenia: „wszedłszy w dom”. Ale trudno byłoby upierać się przy tym przypuszczeniu i brać ten opis dosłownie; wszakże i stajnia mogła być uważana za budynek mieszkalny. Można jednak przypuszczać, że mowa tu o prawdziwym domu. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że w dalszych sprawozdaniach ewangelicznych czytamy, jakoby Józef po powrocie z Egiptu zamyślał początkowo osiąść w Betlejem. Sądził widocznie, że „Syn Dawidowy” powinien wzrastać w „mieście Dawidowym”.

Pewnego dnia nadciągnęła do Betlejem osobliwa karawana; barwa sierści wielbłądów i bogate rzędy zdradzały, że z dalekich przybyła okolic. Dostojni mężowie, przywódcy karawany, podjechali do miejsca, gdzie przybywała Maryja z Dzieciątkiem. A podobnie jak przedtem ubodzy pasterze, tak teraz i ci bogaci mężowie poprosili także, aby wolno im było pokłonić się Dzieciątku. I znów tak jak pasterze, powoływali się na wskazówki, otrzymane z nieba. Opowiadali jak w dalekiej ich ojczyźnie ukazała się im gwiazda tajemnicza, a oni poznali że to jest znak, iż w Izraelu narodził się wielki król. Wyruszyli więc zaraz w drogę, zdążali dniem i nocą przez pustynię do judzkiej krainy, aż wreszcie dotarli do stolicy, do Jerozolimy. Niemałe jednak spotkało ich tu rozczarowanie. Nikt bowiem nie umiał im nic powiedzieć o nowonarodzonym królu, a każde zapytanie na ten temat budziło niezrozumiały lęk i przerażenie. Jedynie rozsądny okazał się sędziwy król Herod. Udzielił im mianowicie tajemnego posłuchania i powiedział, że nowonarodzonego króla znajdą w Betlejem. Udali się zatem w dalszą drogę. A zaledwie wyruszyli, ujrzeli znów tę samą gwiazdę, która towarzyszyła im poprzednio; teraz zawiodła ich aż do miejsca, gdzie istotnie odnaleźli Dziecię. Mędrcy opowiadali dalej, jaki to układ stanął między nimi a Herodem: oto gdy tylko znajdą Dziecię, mają powrócić do Jerozolimy i zdać sprawę z tego, co widzieli, bo król Herod chce także pokłonić się narodzonemu Dzieciątku. W prostocie serca nie przypuszczali nic złego i cieszyli się, że mogą zapowiedzieć Maryi i Józefowi tak dostojne odwiedziny.

Jakże chciwie nasłuchiwała Maryja, gdy ci mężowie wyrażali się z taką czcią o Dziecinie, gdy hołd jej składali jako Królowi zesłanemu przez samego Boga! — Służba zdejmowała juki z wielbłądów i wydobywała kosztowne podarki z zakurzonych worów. Mędrcy złożyli Dzieciątku w darze mirrę, kadzidło i złoto. Była to zaiste jedyna w swoim rodzaju i zdumiewająca scena. Młoda niewiasta, żona prostego cieśli, siedzi z Dzieciątkiem na ręku, a przed nią trzej dostojni szejkowie ze Wschodu. Pochylają się kornie i składają dary u stóp królewskiej Dzieciny.

Łatwo było Maryi zachować się odpowiednio, gdy przyszli do niej – niewiasty z ludu – ubodzy pasterze, traktowani pogardliwie przez swych współplemieńców. Ale przyznać trzeba, patrząc na rzeczy z ludzkiego punktu widzenia, że położenie jej było daleko trudniejsze teraz, gdy mężowie pochodzący z wykształconych sfer obcego narodu, przyszli pokłonić się jej Synowi. Jakżeż zachować się miała w swej prostocie? Ratowała ją silna wiara w Jezusa, dawała jej spokój oraz pewność siebie. A siła tej wiary oddziaływała nie tylko na nią, ale z niej spływała niejako także i na Mędrców. Wiara Maryi umacniała i dźwigała ich wiarę na wyższy poziom. Artyści odtworzyli scenę pokłonu Mędrców w licznych obrazach, a zazwyczaj tak ją przedstawiają: oto Maryja siedzi na tronie, tronem zaś Dzieciątka są jej ręce, a trzyma ono w rączce kulę ziemską. Oddając hołd, pokłonili się Mędrcy nie tylko Dziecięciu, ale także Matce, która trzymała je na swoim ręku. Prawdziwie królową była Maryja w oną godzinę, Królową-Matką Królewskiego Syna! Św. Mateusz ewangelista podpisuje się niejako pod powyżej opisanym obrazkiem, mówiąc: I wszedłszy w dom, znaleźli dziecię z Maryją, matką jego i upadłszy pokłonili się jemu, a otworzywszy skarby swoje, ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirę.

Tylko Maryja rozumiała istotny powód tych osobliwych wydarzeń: I da mu Pan Bóg stolicę Dawida, ojca jego i będzie królował w domu Jakubowym na wieki, a królestwu jego nie będzie końca! – zapowiedział jej to anioł w Nazarecie. Zbawiciel-Dziecię narodził się w takim poniżeniu, a oto nagle zdarzyło się coś, czemu za tło posłużyć mogłaby jedynie przepyszna sala królewskiego pałacu.

Krótka chwila pokłonu Mędrców przeminęła rychło, ale utrwaliła się na długo w umyśle Maryi, i tym mocniej zakorzeniała się w miarę wzrostu jej wiary. Dziwnym zrządzeniem woli Bożej, która objawiała się za każdym razem w sposób nadprzyrodzony, zaszły w krótkim odstępie czasu dwa wydarzenia: pokłon pasterzy i pokłon Mędrców z dalekich krajów pogańskich. A prorocze słowa starca Symeona, który Zbawiciela-Dziecię nazwał światłem na oświecenie pogan i chwalą ludu izraelskiego, otrzymały tym samym podwójną niejako rękojmię. Wzrok Maryi obejmował coraz dalsze i szersze horyzonty. Proroctwo Symeona uzupełniało jej własne przeżycia — odtąd widziała w Dzieciątku nie tylko Zbawcę Izraela, ale także Zbawiciela wszystkich ludów pogańskich, pogrążonych dotąd w mrokach bałwochwalstwa. Ilekroć wspomniała słowa Symeona, odnoszące się do Jezusa i do niej samej, tylekroć stawał jej również przed oczyma obraz pokłonu Mędrców, którzy przyszli z dalekiej krainy, by odwiedzić jej Dziecię. Legenda chciała tak pokierować sprawą, aby Mędrcy znaleźli się również w Jerozolimie w czasie śmierci Jezusa. I rzeczywiście byli obecni, ale jedynie w duszy i pamięci Maryi. Albowiem umysłem swym obejmowała ona całą doniosłość dziejowego znaczenia śmierci Jezusowej na krzyżu, a jedną z pobudek — niewątpliwie jedną z pierwszych, która nadawała jej myślom tak szeroki zakres — była pamięć na ów hołd Magów, którzy przyszli do Betlejem za przewodem tajemniczej gwiazdy, aby złożyć hołd nowonarodzonej Dziecinie i przynieść jej w darze mirrę, kadzidło i złoto.

Źródło: Franciszek Michał William, Życie Maryi, Matki Jezusa, przeł. Ida Kopecka. Warszawa 1939. Język uwspółcześniono. Można drukować: Warszawa, dn. 9 kwietnia 1939, Ks. Emil Życzkowski TJ (Prowincjał Wielkopolski i Mazowsza). Imprimatur: Varsowiae, die 13 Aprilis 1939 anni, Dr. A. Fajęcki (Consilliarius Curiae, Canonicus Metropolitanus), Mgr Br. Pągowski (Notarius).

Ilustracja: Pokłon Trzech Króli, El Greco, 1568 r. (Muzeum Soumaya, Meksyk)