1

Milczenie i mowa Maryi (6)

Drugie milczenie Maryi

“Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją”. Benedictus vir qui confidit in Domino, et erit Dominus fiducia ejus. (Jer 17, 7)

Drugie milczenie Maryi ma konkretnego adresata, a jest nim święty Józef. Jest to największa próba w jego życiu i druga (po Kalwarii) najboleśniejsza w Jej życiu. Jest to milczenie pełne bólu, ale zarazem pełne nadziei. Maryja za sprawą Ducha Świętego stała się już matką. Matką Bożą. Matką Zbawiciela. Józef nic o tym nie wie. Kiedy dostrzega w swojej przeczystej Oblubienicy oznaki stanu błogosławionego – nie wie, że jest to stan błogosławiony dla całej ludzkości; nie wie, że Maryja jest brzemienna naszym zbawieniem. Maryja milczy. Milczy, bo to, co się w Niej dokonało, jest Bożym dziełem i Bożą tajemnicą. Bo Ten, który w Niej rośnie – jest Bogiem, Wszechmocnym, Panem nieba, ziemi i historii. Maryja nie zdradza więc tajemnicy Boga, lecz ufa Mu. Tak łatwo napisać to słowo! Niekiedy nawet łatwo wypowiedzieć słowa: „Jezu, ufam Tobie”… Jednak żeby w praktyce rzeczywiście ufać; ufać pośród prób i cierpień – bywa to bardzo trudne. Pełne bólu, a zarazem ufności milczenie Maryi, oblubienicy Józefa, jest potężną lekcją, jak dobrze cierpieć – i jak prawdziwie ufać.

Pier Carlo Landucci w swojej pięknej książce o Matce Bożej wylicza trzy powody, dla których Maryja na pozór powinna wyjawić Józefowi tajemnicę. Po pierwsze, z szacunku dla jego autorytetu męża i głowy rodziny. Po drugie, przez wzgląd na czułość i szczerość będące wszak fundamentem dobrego małżeństwa. Po trzecie, dla złagodzenia jego cierpienia [P. C. Landucci, Maria Santissima nel Vangelo, s. 109.].

„A jednak Ona zachowała kompletne milczenie. Widziała swojego umiłowanego oblubieńca pogrążonego w myślach – i milczała. Czuła jego okrutne wewnętrzne cierpienie i mogła jednym tylko słowem przemienić tę udrękę w nowy wspólny śpiew Magnificat – a jednak milczała. Milczała, jak gdyby była bez serca Ta, której Serce było przepełnione miłością, wezbrane matczyną czułością, pełne najsłodszej oblubieńczej troskliwości. Jakże głęboka to tajemnica!” [Tamże, s. 110-111]

Nie było to jednak okrucieństwo – tak jak nie będzie okrucieństwem ze strony Jezusa sprawić siedem razy tak wielkie cierpienie samej Maryi. Landucci ciągnąc dalej swój wywód, tłumaczy, że to właśnie miłość wypełniająca Jej Serce Niepokalane jest rozwiązaniem zagadki:

„Miłość łączyła ją przede wszystkim najściślej z Bogiem. Jej matczyna czułość zanim promieniowała na innych, wylewała się w całości na Jej Boskiego Syna, a Jej delikatna troskliwość oblubienicy (mistycznej oblubienicy z Pieśni nad pieśniami) kierowała się przede wszystkim ku Jej Bogu (…) Jemu więc musiała się zawierzyć, całkowicie zdając się na Niego. Jeżeli wielka tajemnica poczęcia Słowa Wcielonego, a co za tym idzie tajemnica Jej Bożego Macierzyństwa, dokonała się bez wiedzy św. Józefa; jeżeli Anioł, który ukazał się nie tylko Jej, ale także Zachariaszowi, jeszcze nie objawił nic Jej oblubieńcowi – to musiał być po temu powód i należało z szacunkiem pozwolić działać Panu, cierpliwie czekając”. [Tamże, s. 111.]

Powodów było z pewnością wiele. Jednym z nich była tym większa doskonałość św. Józefa; drugim – na co zwraca uwagę abp Fulton J. Sheen – także i to, żeby Maryja, jakkolwiek Najwierniejsza i Najczystsza, mogła skosztować bólu i wstydu niezamężnej matki. Amerykański arcybiskup podkreśla to w kontekście roli Maryi jako Współodkupicielki, zaznaczając, że

„Istnieją w życiu pewne smutki, które są typowe dla kobiety i których mężczyzna nie może zrozumieć. Dlatego podobnie jak w upadku brali udział Adam i Ewa, tak w odkupieniu konieczni byli nowy Adam i nowa Ewa”. [F. J. Sheen, Pierwsza miłość, s. 320.]

We włoskich klasztorach często natknąć się można na przepiękny poetycki tekst o milczeniu, który często bywa przypisywany świętemu Janowi od Krzyża (zapewne jednak błędnie). Ten stosunkowo mało znany w Polsce tekst jest prawdziwą duchową perełką i pewnie on sam mógłby doskonale zastąpić większość moich dotychczasowych wywodów na temat milczenia; toteż niewątpliwie warto go przytoczyć:

Milczenie jest łagodnością,
kiedy nie odpowiadasz na zniewagi;
kiedy nie upominasz się o swe prawa;
kiedy pozostawiasz Bogu obronę twojej czci –
Milczenie jest łagodnością.

Milczenie jest miłosierdziem,
kiedy nie wyjawiasz przewinień twoich bliźnich;
kiedy przebaczasz, nie badając przeszłości;
kiedy nie potępiasz, lecz wstawiasz się w skrytości –
Milczenie jest miłosierdziem.

Milczenie jest cierpliwością,
kiedy cierpisz bez narzekania;
kiedy nie szukasz pocieszenia ze strony ludzi;
kiedy nie wtrącasz się, lecz czekasz, aż ziarno pomału wzrośnie –
Milczenie jest cierpliwością.

Milczenie jest pokorą,
kiedy milczysz, by inni mogli zabłysnąć;
kiedy dyskretnie ukrywasz Boże dary;
kiedy pozwalasz, aby twoje działanie było źle interpretowane;
kiedy innym pozostawiasz chwałę przedsięwzięć –
Milczenie jest pokorą.

Milczenie jest wiarą,
kiedy milczysz, ponieważ to On działa;
kiedy wyrzekasz się głosów świata, by trwać w Jego obecności;
kiedy nie szukasz zrozumienia, bo wystarczy ci, że On cię zna –
Milczenie jest wiarą.

Milczenie jest adoracją,
kiedy obejmujesz Krzyż, nie pytając „dlaczego?” –
Milczenie jest adoracją.

Jak wiele z tego opisu znajdujemy w drugim milczeniu Maryi – i w odpowiadającym mu milczeniu Józefa! Milczała Maryja, pozostawiając Bogu Jej obronę. Milczał Józef, nie spiesząc się z potępianiem. Milczała Maryja, dyskretnie ukrywając Boże dary. Milczał Józef, pozwalając, aby działał Bóg. Milczeli oboje, nie szukając pocieszenia ze strony ludzi i obejmując Krzyż, nie pytając „dlaczego”. Dla obojga było to milczenie niewysłowionego bólu – ale zarazem milczenie bezwarunkowej ufności pokładanej w Bogu. W oczekiwaniu aż On, Bóg, przemówi i wszystko wyjaśni.

Jakże rzadko, niestety, umiemy pozwolić działać Bogu. Jakże rzadko prawdziwie Mu ufamy. I jakże często niepotrzebną paplaniną przy lada trudności plączemy się tylko coraz bardziej w jakąś pajęczynę, zamiast pozwolić, aby sam Wszechmocny ujął się za nami.

Źródło: O. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz, Milczenie i mowa Maryi, Rosa Mystica, Wrocław 2023, ss. 50-55 (CC BY-ND).

Ilustracja: Francisco Rizi, Sen Józefa (1665) , Indianapolis Museum of Art (public domain).




Święty Józef włączony do planu Wcielenia (audio)

Poniżej publikujemy pierwszy rozdział książki “Święty Józef. Życie i chwał” Edwarda Healy Thompsona (Cor Eorum 2022) w formie audio.

https://www.youtube.com/embed/ggoJL-qEi2s

Książka “Święty Józef. Życie i chwała” autorstwa Edwarda Healy’ego Thompsona uważana jest za jedno z najpełniejszych i najdokładniejszych studiów na temat św. Józefa. Bazując na Piśmie Świętym i Tradycji, pismach Ojców i Doktorów Kościoła oraz świadectwach świętych, autor starannie opisuje rolę Józefa w historii zbawienia i życiu Kościoła. Niniejsze dzieło zawiera szczegóły dotyczące pochodzenia Świętego, jego pracy oraz życia duchowego. Autor wyjaśnia, jak Józef został zapowiedziany w Starym Testamencie, przedstawia jego osobę w relacji do Jezusa i Maryi oraz tłumaczy, dlaczego został ustanowiony przez papieża Piusa IX Patronem Kościoła powszechnego. Polskie wydanie zostało wzbogacone o dodatek zawierający modlitwy, nowennę, koronkę i litanię do Świętego Józefa. Edward Healy Thompson (1813-1891) – angielski pisarz, katolik nawrócony z anglikanizmu, współczesny św. kardynałowi Newmanowi, z którym łączyła go zażyła znajomość. Autor dzieł apologetycznych, żywotu św. Stanisława Kostki oraz biografii świątobliwych katolików, m. in. Jana Jakuba Oliera, Marii Harpain i Henryka Marii Boudona.




Nawiedzenie NMP

Kiedy Maryja po Zwiastowaniu zbudziła się z ekstazy, w której, jak twierdzą święci, została wyniesiona do intuicyjnej i uszczęśliwiającej wizji Boga, zrozumiała powagę swojego losu oraz to, że Wszechmocny uczynił Jej wielkie rzeczy. Na takie wywyższenie odpowiedziała, pogrążając się głęboko w myśli o własnej nicości. Pokornie leżąc twarzą na ziemi, długo adorowała w sobie majestat i dobroć Boga, którego z macierzyńską czułością mogła teraz również wzywać w słodkim imieniu syna. Nie powinniśmy jednak wyobrażać sobie, że Maryja miała jedynie wizje radości i chwały. Głęboko rozważała wszystkie proroctwa dotyczące Mesjasza – w jaki sposób miał być ofiarowany za odkupienie grzesznego świata. Musiała znać w szczególności opis Jego cierpień podany przez Izajasza, którego nazwano piątym Ewangelistą, i szczegółowe odniesienia do nich, w które obfitują Psalmy Jej własnego królewskiego przodka, Dawida. Musiał paść na Nią cień Krzyża i wizja włóczni, gwoździ i wszystkich podłości. Stanęło przed Nią całe cierpienie Męki. Podobnie jednak, jak Jej Boski Syn, który przychodząc na świat, aby złożyć siebie jako prawdziwą ofiarę za grzech, powiedział: „Oto przychodzę … Jest moją radością, mój Boże, czynić Twoją wolę, a Prawo Twoje mieszka w moim wnętrzu”, tak też i Maryja przyjęła wszelkie cierpienia i agonię, które miały być Jej udziałem, a Duch Święty umocnił Ją i podtrzymywał w przekonaniu o niezmiernym dobru, które cała ludzkość miała odnieść z Męki i Śmierci Wcielonego Syna Bożego. Niemniej jednak, pomimo że dzięki mocy łaski Bożej Maryja zawsze pozostawała silna, poddana woli Boga i spokojna, pośród Jej matczynych radości, musiała widzieć miecz, który pewnego dnia miał przebić Jej duszę, jeszcze zanim Symeon skierował do Niej swą przepowiednię. Zbawienie świata kosztowało Maryję tak wiele!

Tymczasem Józef nie wiedział jeszcze nic o wzniosłej godności, do jakiej wyniesiona została jego małżonka. Maryja traktowała go jak zwykle, z taką samą miłosną czcią, klękając, by umyć mu stopy, kiedy wracał zmęczony pracą. Pragniemy jednak wierzyć, że to on musiał doświadczyć dyskretnego uczucia czci dla Niej i wolałby rzucić się z pokorą do Jej stóp. Jeśli uprzywilejowane dusze są czasami zmysłowo świadome obecności Najświętszego Sakramentu w naszych kościołach, o ileż bardziej święty Józef – posiadający zmysły duchowe tak delikatne i szlachetne – czuł, jak jego serce płonie w nim Boską miłością, wywołaną bliskością Tego, który teraz mieszkał w Maryi jako w swoim żywym tabernakulum! Ona nic jednak nie powiedziała. Być może była nawet bardziej niż zazwyczaj milcząca. Zajmowała się swoimi zwykłymi zajęciami, przygotowywała skromne posiłki i wszystko było takie samo, ale nie takie samo, bo chwała musiała już błyszczeć w obliczu dostojnej matki, a woń raju przenikała to skromne mieszkanie. Dlaczego jednak Maryja nie zwierzyła się Józefowi, skoro do tej pory był on depozytariuszem wszystkich Jej myśli? Po pierwsze, rozumiała, iż tajemnica, którą wyjawił Jej anioł, była przeznaczona tylko dla Niej samej, dlatego nie przekazała jej nawet Józefowi, bojąc się postąpić wbrew woli Bożej. Ponadto Najświętsza Panna odznaczała się dużą dyskrecją i przezornością. Gdyby dała Józefowi do zrozumienia, że Syn Boży wcielił się w Niej, on by Jej rzeczywiście uwierzył, ale znała także jego pokorę i ducha pobożności i być może pomyślała, że onieśmielony tak wielkim majestatem, może odejść na odosobnienie i Ją opuścić. Czekała więc, aż tajemnica zostanie mu objawiona w sposób Boży. Będąc wreszcie doskonałą mistrzynią pokory, nie odważyła się wypowiedzieć żadnego słowa, które skierowałoby się ku Jej własnej chwale.

Maryja milczała. Wiedziała, że „ukrywać tajemnice królewskie jest rzeczą piękną”, ale wiedziała też, że rzeczą „godną pochwały jest rozgłaszać i wysławiać dzieła Boże”. W związku z tym, ukrywając dokonaną w Niej tajemnicę, a mianowicie Wcielenie Słowa Bożego, ujawniła swojemu ukochanemu małżonkowi cud, jakiego Bóg dokonał w ich kuzynce, Elżbiecie, oraz swoje własne pragnienie pójścia i pogratulowania krewnej dobra, którą jej okazano. Milczenie Zachariasza, o którym z pewnością wiedzieli, ponieważ trwało już sześć miesięcy, musiało również jego uczynić godnym przyjęcia wizyty oraz wyrazów współczucia od nich obojga. Byli bowiem związani ze świętą parą Elżbiety i Zachariasza nie tylko więziami pokrewieństwa, ale także inną bliską relacją. Częsta obecność Zachariasza w Jerozolimie, gdzie przyjechał odbywać swoją kapłańską posługę, musiała w naturalny sposób się temu przysłużyć. I chociaż Pismo Święte o tym nie wspomina, mamy powód, by wnioskować, że podczas swojego pobytu w Świątyni Maryja musiała mocno przywiązać się do swojej świętej kuzynki, Elżbiety. Józef, który nawet najmniejsze życzenie Maryi uważał za własny obowiązek, w każdym razie z pewnością skwapliwie wyraził zgodę. Święty Łukasz powiada, że Maryja, „w tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy”, przez co nie mamy rozumieć, że wyruszyła w drogę jeszcze tego samego dnia; pośpiech nawiązuje raczej do szybkości podróży. Ewangelista mówi „w tym czasie”, a nie „w tamtym dniu”, a Korneliusz à Lapide jest zdania, że nastąpiło opóźnienie o dwa lub trzy dni. Rozumiemy dobrze, że mogło to być konieczne, aby poczyniła kilka drobnych przygotowań.

Dlaczego jednak Maryja podjęła tę podróż i dlaczego odbyła ją w pośpiechu? Heretycy z właściwą sobie i szkodliwą pochopnością odpowiadają, że odbyła tę męczącą podróż, aby na własne oczy przekonać się, czy to, co zapowiedział Jej anioł, jest prawdą. W ten sposób przedstawiają Najświętszą Pannę jako niedowierzającą lub wątpiącą w jego przesłanie. „Ale nie”, woła św. Bernard; „Maryja ani nie nie dowierzała, ani nie wątpiła w prawdziwość słów anioła”. W pełni w nie uwierzyła i szybko wyraziła swoją zgodę. I z tego powodu sama Elżbieta wychwalała Ją za wiarę. Maryja poszła odwiedzić kuzynkę, aby się z nią radować i pomagać jej, a sam Bóg przygotował tę podróż, aby dać okazję wszystkim cudom, które miały miejsce podczas tego błogosławionego Nawiedzenia. A Najświętsza Panna poszła z pośpiechem, ponieważ, jak mówi św. Ambroży, łaska Ducha Świętego nie zna żadnej zwłoki. Maryja, dodaje święty, nie była ani niedowierzająca, ani niepewna, słysząc zapowiedź anioła, ani też nie wątpiła w przykład Bożej wszechmocy, jaki objawił Jej w osobie kuzynki Elżbiety. Radując się jednak z dokonanej tajemnicy, natchniona miłością do pomocy swojej krewnej i chętna do radowania się ze wszystkimi z powszechnego zadowolenia, ruszyła w kierunku górzystej Judei.

W tym miejscu, nie widząc, aby Ewangelista wymieniał imię Józefa i nie wiedząc, czy towarzyszył Maryi w Jej wizycie, niektórzy wyrażają w tej kwestii wątpliwości. Wszyscy są zgodni co do tego, że Najświętsza Panna w swoim młodym wieku nie mogła narazić się na odbycie tej długiej i żmudnej podróży samotnie. Panuje jednak opinia, że mogła zabrać jako towarzyszkę jakąś dobrze znającą drogę opiekunkę. Jeśli jednak Józef ma zostać wykluczony tylko dlatego, że Pismo Święte go nie wymienia, to należy również wykluczyć rzekomą matronę, o której nie ma ani słowa w świętym tekście. A kiedy pojawia się kwestia przypuszczenia, kto mógł być towarzyszem Maryi, z pewnością rozsądne jest tylko wnioskowanie, że tą osobą był Józef. Ewangelista rzeczywiście nie mówi nam, że Józef poszedł, ale też nie mówi, że nie poszedł; ani też nie mówi, że Maryja poszła sama. Niewspominanie o jakiejś okoliczności z pewnością nie jest tym samym, co zaprzeczanie jej. Odnosi się to szczególnie do narracji ewangelicznych. Najwyraźniej nie rejestrują wszystkiego, często pozostawiając to, co pomijają, przekazowi tradycji, a nawet rozumowi i zdrowemu rozsądkowi. Co do innego zarzutu, który został wysunięty – że gdyby Józef towarzyszył Maryi, to usłyszałby świadectwo Elżbiety o Wcieleniu – ma ono niewielką, jeśli w ogóle jakąkolwiek, moc. Józef niekoniecznie wszedł od razu za Maryją do wnętrza domu. Obrazy przedstawiające spotkanie Elżbiety z Najświętszą Dziewicą na progu i pozdrawianie Jej są wyobrażone i w rzeczywistości nie są zgodne z opisem Ewangelii. Święty Łukasz mówi nam bowiem, że Maryja „weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę”. Trombelli powiada, że opinia, jakoby Józef nie został wprowadzony wraz z Maryją do mieszkania Elżbiety, znajduje potwierdzenie w zwyczaju mieszkańców Wschodu, którzy wyznaczają osobne pokoje dla kobiet z ich rodzin. Dodajmy do tego, że troskliwy Józef nigdy nie pozwoliłby Maryi odbyć tej długiej i trudnej podróży w całości pieszo, ale z pewnością zabrałby ze sobą osła dla Jej wygody. Dlatego też po przybyciu najpierw pragnąłby naturalnie zapewnić zwierzęciu schronienie, a następnie spotkałby się ze swoim krewnym, Zachariaszem.

W rzeczywistości jest jednak powszechnym przekonaniem, że w czasie tej podróży Józef był towarzyszem Maryi. Jednym z głównych powodów, dla którego Bóg dał go Jej jako małżonka, było to, aby zawsze był dla niej towarzyszem i opiekunem, przewodnikiem i obrońcą we wszystkich potrzebach i perypetiach życia. Ta funkcja stał się dla niego obowiązkiem. Nie można zatem przypuszczać, że przy tej pierwszej poważnej okazji mógł nie wypełnić zobowiązania, które nałożył na niego sam Pan Bóg wobec jego małżonki, którą Józef niezmiernie kochał i którą uważał za swój największy ziemski skarb. Trudno sobie wyobrazić, aby zniósł Jej samotną podróż, aby naraził Ją na różne niebezpieczeństwa na drodze, na wszelkie niedogodności i niewygody. Poza tym Józef był, podobnie jak Maryja, bliskim krewnym Elżbiety i tak samo jak Maryja pragnął okazać jej i jej mężowi serdeczne uczucie. Cóż by sobie pomyśleli, widząc, jak jego żona przyjeżdża sama? Przyjaciele i krewni, a także wszyscy, którzy ich znali, z pewnością mieliby powód do zdumienia i winienia go za jego obojętność i zaniedbanie. Także i Maryja, wychowana w sanktuarium, z dala od hałasu i zgiełku świata, wstydliwa i bojaźliwa jak gołąb, z ufną wiarą zjednoczyła się z Józefem, by być odtąd jego nieodłączną towarzyszką. Jakże mogłaby kiedykolwiek zgodzić się, by go opuścić, a do tego na tak długi czas?

Nie ma jednak potrzeby szukać dowodów, skoro dostępne są nam świadectwa świętych i doktorów. Święty Bernardyn ze Sieny i św. Bernard są całkowicie zgodni w tej kwestii, a ten ostatni rozprawia dodatkowo o błogosławieństwie domu, który zawierał tak święte osoby, i o radość, której Józef musiał szczególnie doświadczyć, towarzysząc Maryi w tej drodze. Isolani posuwa się nawet do stwierdzenia, że żadna osoba, kierująca się bądź to rozumem, bądź zmysłem katolickim, nie mogłaby uwierzyć, że Matka Boża w tak młodym wieku pozostawała bez opieki lub że Józef, z jakiejkolwiek przyczyny, mógł pozwolić swojej dziewiczej małżonce na tak długą podróż bez swojego towarzystwa. Gerson, Vida, Eck, Gaetano, Salmeron i uczony Suarez byli tego samego zdania. Listę tę możemy zamknąć św. Franciszkiem Salezym, który był tak oddany tajemnicy Nawiedzenia, że zapragnął, aby założone przez niego zgromadzenie zakonnic, od Nawiedzenia otrzymało swoją nazwę. Nawiązuje on do towarzyszenia Józefa w drodze Maryi jako do niekwestionowanego faktu. Mówiąc o pośpiechu Maryi, o którym wspominał Ewangelista, powiada, że pierwsze ruchy Tego, którego nosiła w swoim łonie, musiały być z konieczności najbardziej żarliwe.

“O, święty zapale – wykrzykuje św. Franciszek – w którym nie ma niepokoju i który przyspiesza bez pośpiechu! Anioły pozostają przygotowane do Jej towarzyszenia, a Józef do bycia Jej skwapliwym przewodnikiem. Chciałbym wiedzieć coś o rozmowie między tymi dwoma wielkimi duszami, ale wyobrażam sobie, że Maryja mówiła tylko o Tym, którego była pełna, i oddychała tylko Zbawicielem. A św. Józef ze swojej strony wdychał Zbawiciela, rzucającego tajemne promienie na jego serce, budząc w nim tysiące niewytłumaczalnych uczuć, i tak jak wino zamknięte w beczkach nabiera niewyczuwalnego zapachu kwitnącej winorośli, tak serce tego świętego Patriarchy doświadczało, nie wiedząc jak, zapachu, mocy, siły Boskiego Dzieciątka, które rozkwitło w jego pięknej winnicy. O mój Boże, co za pielgrzymka! Zbawiciel służy im jako pomoc, pożywienie i napój”

Być może w ciągu trzech dni dotarli do miasta, w którym mieszkali Elżbieta i Zachariasz. Powszechnie uważa się, że tym miastem było Hebron. Znajdowało się ono w górach Judei i było jednym z czterdziestu ośmiu miast kapłańskich, które Pan, jak dowiadujemy się z Księgi Jozuego, przydzielił plemieniu Lewiego. Ewangelista nazywa je „miastem [w pokoleniu] Judy”, co ewidentnie wskazuje jedynie nazwę rodu, do którego należało, gdyż w Izraelu nie było miasta o takiej nazwie. Istniało co prawda miasto zwane Jutta, które było również miastem kapłańskim, położone w górach Judei, niedaleko Hebronu. W okresie wypraw krzyżowych, a nawet wcześniej, istniał popularny lokalny przekaz, zgodnie z którym Zachariasz i Elżbieta mieszkali w En Kerem, które katoliccy pielgrzymi nazywali „Święty Jan Chrzciciel w górach” i które było, być może, tym samym miastem, co starożytne Ain, wspomniane przez Jozuego, w związku z Jutta, i oddalone od Jerozolimy zaledwie o sześć mil. Na korzyść opinii o En Kerem przemawia istniejące tam Sanktuarium Nawiedzenia św. Elżbiety oraz wskazywanie go jako miejsce narodzin św. Jana Chrzciciela, a także jako okolica, w której ukrywał się przed gniewem Heroda i w której znajduje się pustynia i grota zamieszkiwane przez niego od najmłodszych lat. Nie zachowały się jednak żadne zapisy, które mogłyby być świadectwem jakiegokolwiek starożytnego przekazu na ten temat. Ogólna opinia doktorów jest taka, że miasto w pokoleniu Judy, o którym wspomina św. Łukasz, to Hebron, starożytne Kiriat-Arba, miasto kapłańskie i jedno z miast schronienia. Było ono najbardziej starożytne, podobno nawet starsze niż Memphis. Była to siedziba pierwszych patriarchów, a kiedy Abraham przybył do ziemi Kanaan, rozbił swój namiot w pobliżu dębu na równinie Mamre w Hebronie. Tam przyjął trzech aniołów, którzy przybyli do niego, aby w imieniu Pana obiecać, że w jego nasieniu będą błogosławione wszystkie narody ziemi. To właśnie tutaj, jak mówi św. Hieronim, ujrzał dzień Chrystusa i radował się tą wizją. W Hebronie Dawid panował przez siedem lat i sześć miesięcy i tam został wyświęcony na króla w obecności starożytnych wszystkich pokoleń Izraela. Nigdy jednak wzgórza Hebronu nie były tak zaszczycone, jak wówczas, gdy przemierzało je Słowo Wcielone, zamknięte w łonie najczystszej Panny, w towarzystwie prawdziwego spadkobiercy Dawida i największego z patriarchów i świętych, Jej świętego małżonka Józefa. Święte kości Abrahama, Izaaka, Jakuba, Sary, Rebeki i Lei, które spoczywały w podwójnej jaskini Efrona, musiały poruszyć się w swoich grobach, gdy Maryja i Józef podeszli i przechodząc pobożnie pozdrowili czcigodne relikwie swoich przodków.

Źródło: E. H. Thompson, Life and Glories of St. Joseph. Dublin 1888. (tłum. Cor Eorum).

Ilustracja: Jerónimo Ezquerra, Nawiedzenie, ca. 1737, [public domain].




Święty Józef Rzemieślnik

Józef, aby uniknąć lenistwa i zapewnić sobie godne utrzymanie, zajmował się rzemiosłem. Chociaż rodzina Józefa od dawna była pozbawiona swej rodowej świetności i zmuszona do skromnego życia, nie przypuszczamy, że byli aż tak bardzo ubodzy, by musieli prosić czasami o jałmużnę. Niektórzy tak o nich myśleli, tłumacząc swoje przypuszczenie głównie koniecznością, w jakiej Józef miał się znaleźć, zajmując się pracą fizyczną, oraz pogardą, jaką z tego powodu, według wspomnianych myślicieli, mieliby okazywać Józefowi jego rodacy. Aby obalić takie przejaskrawienie, wystarczy odwołać się do innych szczególnych okoliczności w życiu Józefa i przypomnieć sobie zwyczaje jego narodu.

Józef rzeczywiście był biedny, ale nie był żebrakiem. Fakt, że pracował w zawodzie, który wymagał pracy fizycznej, nie mógł być powodem, dla którego jego stan byłby traktowany jako nędzny czy godny pogardy. W przypadku Hebrajczyków, którzy nadal zachowali wiele prostych i prymitywnych zwyczajów Patriarchów, zawód rzemieślnika, choć nie postrzegany jako szlachetny czy wybitny, nie był uważany za najniższy. Sztuka była szanowana jako użyteczna dla społeczeństwa, a dobry rzemieślnik był przedkładany nad najbogatszego kupca. Co więcej, każdy ojciec rodziny był zobowiązany przez prawo do tego, aby nauczyć swoje dzieci jakiegoś zawodu, nawet jeśli miałyby go nie praktykować, tak aby nie podejmowały się nieuczciwych zajęć lub nie stawały się ciężarem dla innych. I tak na przykład św. Paweł, urodzony w stanie wolności obywatela rzymskiego i uczony doktor prawa, które studiował u stóp Gamaliela, posiadł w młodości sztukę wyrobu namiotów, którą potem praktykował jako Apostoł, aby nie być nikomu ciężarem.

Jeśli chodzi o rzekomą pogardę względem Józefa, jaka miałaby się kryć w wypowiedziach jego rodaków, które zapisali św. Marek i św. Mateusz, to nie jest ona ani prawdziwą, ani naturalną wymową tych wypowiedzi. W Ewangelii św. Marka w odniesieniu do Pana Jezusa czytamy: „Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?». I powątpiewali o Nim”. Te słowa ludzi z Nazaretu wydają się raczej wyrażać zdumienie niż pogardę, jednak jest to zdumienie pomieszane z zazdrością. Nie widzieli, aby Pan Jezus chodził do szkół. Był im znany jako stolarz i syn cieśli. Z jednej strony byli zdumieni mądrością i wiedzą, które posiadał, oraz cudami, których dokonywał, a z drugiej strony byli urażeni autorytetem, z jakim przemawiał. Jak bowiem jest powiedziane w innym miejscu, że nauczał ich jak mający władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie i faryzeusze. Słowa i zachowanie ludzi nie wskazywały na pogardę ani w odniesieniu do Jego statusu życia, ani zajęcia.

Ponadto zawodem, którym trudnił się Józef, nie wzgardził i nasz Boski Mistrz w swojej młodości, dając nam przykład pokory i pracowitości. Co więcej, już w swoim rzekomym ojcu przygotował przykład, za którym On sam w milczeniu podążał. Uznając bowiem nawet wymagania jego stanu, mamy pełne prawo wierzyć, że Józef oddał się temu zamiłowaniu z powodu swego szacunku i miłości do pracy, a co ważniejsze – z upodobania do ubóstwa. Każdy człowiek jest zobowiązany do pożytecznego wykorzystania darów, które otrzymał od Boga, zarówno duchowych, jak i cielesnych, każdy zgodnie ze swoim stanem życia. Bóg, jak czytamy w Piśmie Świętym, umieścił Adama, jeszcze niewinnego, w ziemskim raju, aby go zachować i ubrać. A Józef, uformowany w tej szkole, chociaż wywodził się z rodu królów, nie tylko nie wstydził się wyglądać na biednego, ale prowadził od najmłodszych lat, jak mamy powody wierzyć, życie w znoju, unikając w ten sposób lenistwa i tego, co jest często towarzyszem lenistwa – rozpusty i wad z niej płynących. W różnych czasach wielu, jak on, popada w nędzę i w niższy status społeczny, ale niewielu wie, jak to docenić. Czują się zmuszeni do uprawiania mozolnego i uniżonego rzemiosła i rzadko potrafią zauważyć, że to, co od czasu upadku stało się dla człowieka koniecznością, może być dla niego jednocześnie niebiańskim dobrodziejstwem. Praktykowane rzemiosło lub zawód mogą stać się w ich rękach środkiem obliczonym na pogłębianie ich uświęcenia. Fakt, że obecnie stosunkowo niewiele osób wie, jak odpowiednio cenić ubóstwo, i że w Izraelu pod Starym Prawem taka wartość była prawie w ogóle nieznana, świadczy o doskonałości św. Józefa – doskonałości, którą posiadał na wiele lat przed czasem, gdy Typ wszelkiej doskonałości pojawił się wśród ludzi, zanim Mądrość Wcielona otworzyła swoje usta, aby oznajmić światu pocieszającą prawdę: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”.

Źródło: E. H. Thompson, Life and Glories of St. Joseph. Dublin 1888. (tłum. Cor Eorum).




Chwała Świętego Józefa w Niebie

Bóg rozdziela swoje łaski stosownie do obowiązków, które powierza człowiekowi, a chwała tego ostatniego w Niebie będzie proporcjonalna do wierności, z jaką je wypełniał. Jeśli to prawda, a niewątpliwie jest to prawda, jakaż musi być chwała Józefa! Komuż kiedykolwiek powierzono urząd, który ze względu na swoją wzniosłość można porównać do tego, na który jego wybrano? I któż może kwestionować jego wierną współpracę ze wzniosłymi łaskami, które powinien był otrzymać, aby swe obowiązki należycie wypełnić? Stosownie zatem możemy się do niego zwracać, jak robią to grekokatolicy w jednym ze swoich hymnów, używając osobliwego określenia „więcej niż święty” lub raczej, „wybitnie święty”, dzięki łaskom, które otrzymał z Nieba, i dzięki doskonałemu współdziałaniu z tymi łaskami. Uczony Suarez – daleki od pochopnego twierdzenia, że Józef przewyższa wszystkich świętych w chwale, nawet jeżeli przewyższa ich w łasce – uważa, że wiara Józefa jest zarówno pełna pobożności, jak i sama w sobie najbardziej prawdopodobna. Na poparcie tego samego poglądu można przytoczyć wiele innych wybitnych autorytetów kościelnych, ale nazwisko Suareza może wystarczyć, aby utwierdzić nas w przekonaniu, które narzuca się nawet naszemu rozumowi naturalnemu. Co więcej, gdyby kiedyś przyznać, że Józef, szczególnie związany z tajemnicą Wniebowzięcia, był ukonstytuowany w Kościele w hierarchii rzędu wyższego niż jakikolwiek inny święty – choćby wywyższony, w porządku zjednoczenia hipostatycznego – wynika z tego, że niemożliwe pozostaje porównanie między nim a innymi świętymi, ponieważ posiadał on inny i bardziej wybitny rodzaj świętości.

I nie jest to w Kościele opinia nowa. Trudno się zatem dziwić, że błogosławiona Weronika z Mediolanu, gdy została uniesiona w ekstazie i podniesiona na duchu, aby ujrzeć chwały empireum, dostrzegła niezrównanego Józefa wywyższonego ponad wszystkich błogosławionych. Nie dziwi także fakt, że jeden ze znany doktorów ostatnich stuleci miał napisać, że Jezus Chrystus odmówił pierwszych miejsc w swoim Królestwie ambitnym roszczeniom swoich uczniów, Jakuba i Jana, ponieważ miejsca te były zarezerwowane dla Maryi i Józefa. I czy rzeczywiście nie było słuszne, aby Syn Boży zatrzymał w swojej bliskości w Niebie osoby, które były Mu najbliższe na ziemi? Trudno sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. „Czy kiedykolwiek istniała czysta istota”, powiada św. Franciszek Salezy, „tak umiłowana przez Boga, która bardziej zasługiwałaby na tę miłość niż Matka Boża czy Święty Józef?”. Wszyscy Ojcowie Kościoła są zgodni, że Józef z Księgi Rodzaju był typem najczystszego oblubieńca Maryi, a jego błyskotliwe wywyższenie nad braćmi było zapowiedzią chwały drugiego Józefa i rodzajem proroctwa rzeczy, które miały wydarzyć się w jego życiu. Czy nie jest to pośrednio zgodne z doktryną Suareza i innych wybitnych uczonych wyraźnie potwierdzających wyniesienie Józefa ponad wszystkich świętych w Niebie? Wydaje się wreszcie, że sam Kościół w swoim Magisterium przychyla się do tej prawdy i uznaje ją, nazywając Józefa czcią i chwałą Błogosławionych – słowami, które potwierdzają jego wyższość.

Jednakże ta najwyższa chwała duszy Józefa, chociaż stanowi jego zasadnicze i istotowe szczęście, nie wyczerpuje wszystkiego, co do tego szczęścia przynależy. Jako że człowiek stanowi jedność duszy i ciała, szczęście i chwała Nieba są obiecane zarówno ciału, jak i duszy. Otóż mamy wszelkie powody, by sądzić, że Józef naprawdę powstał z grobu, a jeśli tak, to że jego ciało również lśni blaskiem i cieszy się błogością przewyższającą szczęście, jakim kiedykolwiek będą się cieszyć ciała innych świętych. Z wiary wynika, że wiele ciał świętych powstało z martwych wraz ze Słowem Wcielonym i że ukazały się one wielu osobom w Jerozolimie, dając im niewątpliwe dowody na to, że prawdziwie zmartwychwstali. Co więcej, zdaniem św. Tomasza i prawie wszystkich doktorów, święci ci nie podlegali już śmierci, ale po pewnym czasie porozumiewania się na ziemi z uczniami Syna Bożego, kiedy minęło czterdzieści dni, poszli za Nim w Jego Wniebowstąpieniu, aby uczynić Jego wejście do Nieba jeszcze bardziej promiennym i chwalebnym. Niektórzy zaproponowali tezę, że ci święci powrócili do swoich grobów po złożeniu świadectwa. Z całym szacunkiem dla osób faworyzujących ten pogląd, wśród których są także i wybitne osobistości, nie tylko jest on dla nas pod każdym względem odrażający, ale wydaje się niszczyć wartość samego świadectwa, bowiem sugeruje, że ich ciała miały wrócić do prochu. Odrzucając zatem to domniemanie jako niegodne Bożej dobroci i wielkiego dzieła, jakiego dokonał Jezus, gdy zmartwychwstał z grobu i wstąpiwszy do Nieba, wziął jeńców do niewoli i pokazywał trofea swego zwycięstwa w tych pierwszych dzieciach Zmartwychwstania, zadajmy sobie pytanie, kto ze wszystkich starożytnych świętych miał stanowić część tej wybranej grupy. Święty Mateusz, całkowicie oddany relacjonowaniu tego, co bezpośrednio odnosi się do samego Pana Jezusa i umacnianiu naszej wiary w główne tajemnice, które do Niego się odnoszą, ani nie określił liczby tych, którzy zostali wezwani do udziału w triumfie Zbawiciela nad śmiercią, ani nie podał imienia żadnego z nich. Mówi po prostu, że było ich „wielu”. Dlatego też naturalnie dochodzimy do wniosku, że niektórzy wielcy patriarchowie i prorocy Starego Prawa musieli zostać wybrani w ten sposób. Bez względu jednak na to, jak wspaniałe były dane im i głoszone przez nich obietnice i jak wysoko stali w łasce Bożej, pozostają nieporównywalnie niżej pod względem wielkości i godności niż Józef, który został przybranym ojcem Boga wszystkich patriarchów i proroków i który karmił, wspierał i chronił Tego, który wszystko stworzył i podtrzymuje. Czy ci starożytni święci mogliby zostać wybrani do chwały Zmartwychwstania, podczas gdy Józef pozostawał w grobie? Czy jest ponadto możliwe, że ten kochający Zbawiciel, który daje życie, komu chce i ma prawo wybrać, z kim chciałby dzielić swą chwałę w ciele i w duszy, mógł powołać z grobów całą rzeszą swych sług i przyjaciół, a pominąłby swego ukochanego ojca? Jest to niemożliwe! Żaden dowód nie wydaje się potrzebny do ustalenia faktu, który, by tak rzec, dowodzi proste twierdzenie.

Wśród zebranych przez siebie przekazów wschodnich, Isolani przedstawia wzruszający przykład miłości, z jaką Jezus mówił o Józefie jeszcze na ziemi, nauczając swoich uczniów, którym już została objawiona wiedza o Boskim pochodzeniu Syna Bożego: „Rozmawiałem z Józefem o wszystkim, jakbym był Jego dzieckiem. Nazywał mnie synem, a ja jego ojcem. I umiłowałem go jako mojego ulubieńca”. Te i podobne przekazy przedstawiają pogląd panujący na Wschodzie w dniach bliskich czasom Ewangelii. Znajdujemy w nich dowody potwierdzające nasze przekonanie, że Jezus nie uważał swojej pozornie bliskiej relacji z Józefem za zwykłą osłonę lub maska, ale rozpoznał w niej prawdziwy związek, który, choć nie należał do porządku naturalnego, był jednak w swej istocie urzekający. Dzięki objawieniom świętych wiemy, że ta relacja wciąż trwa w Niebie, a On nadal nazywa Józefa ojcem. Objawiając się pewnego dnia Marinie de Escobar w towarzystwie św. Józefa, Pan Jezus powiedział do niej: „Oto mój ojciec, za którego uważałem go już na ziemi. Co o nim myślisz?”. Możemy twierdzić, zachowując stosowny szacunek, że Pan Jezus był niejako z niego dumny, dumny, że miał go za ojca na ziemi i pragnął ukazać chwałę jego świętej duszy. Bollandyści opowiadają również o tym, jak Jezus ukazał się pewnego dnia św. Małgorzacie z Cortony i powiedział jej, że bardzo podoba się Mu jej nabożeństwo do Jego przybranego ojca, Józefa, który był Mu najdroższy, i wyraził swoje życzenie, aby codziennie oddawała mu należną cześć. Serce rozpływa się z czułością nad takimi myślami, tak jak wzbrania się przed myślą, że ścisła więź między Jezusem a Józefem była jedynie tymczasowa i zrządzona tylko ku przemijającemu celowi. Jeśli zatem więź ta nadal istnieje, z pewnością Józef przebywa z Panem Jezusem zarówno ciałem, jak i duszą, tak jak przebywał z Nim w warsztacie w Nazarecie, gdzie przez tyle lat pracowali obok siebie. Święty Bernardyn ze Sieny – chwała zakonu serafickiego i wielki czciciel Józefa – w zachwycającym kazaniu, które wygłosił na jego cześć, po wyrażeniu swego przekonanie, że Józef posiadał ten sam przywilej, co Maryja w odniesieniu do zmartwychwstania ciała, podsumowuje swą wypowiedź stwierdzeniem, że tak jak Święta Rodzina – czyli Pan Jezus, Najświętsza Dziewica i św. Józef – byli zjednoczeni w mozolnym życiu i w czułej życzliwości na ziemi, podobnie ich ciała i dusze królują razem w Niebie w pełnej miłości chwale, zgodnie z regułą apostolską: „Jak cierpień jesteście współuczestnikami, tak i naszej pociechy”. Gerson, tłumacząc, że słowa go zawodzą, gdy próbuje wychwalać tę godną podziwu Trójcę – Jezusa, Maryję i Józefa – dodaje, że po Maryi Józef jest najbliżej Jezusa w Niebie, tak jak po Niej był Mu najbliższy na ziemi. Według Giovanniego Osorio Jezus, Maryja i Józef nie zostali w Niebie rozdzieleni i nikt nie przebywał bliżej Maryi w chwale niż Jej najsłodszy małżonek, ani też bliżej Jezusa, po Maryi, niż Jego domniemany ojciec, bowiem na ziemi nikt nie był tak ściśle zjednoczony jak Jezus, Maryja i Józef. Izydor Isolani naucza również, że Józef, małżonek Maryi, ubrany w dwie szaty, jak starożytny Józef – czyli błogosławieństwo swojej duszy i ciała – towarzyszył Jezusowi w Jego Wniebowstąpieniu i, według Kartageny, zasiadł obok Króla Chwały w miejscu po Jego lewej ręce, bowiem miejsce po prawej było zarezerwowane dla Maryi.

Istnieje wiele zgodnych opinii uczonych i świętych, ale nie możemy pominąć tu poglądu Suareza. Powiedziawszy wiele słów ku czci św. Józefa, dodaje, że zgodnie z dostatecznie przyjętą wiarą, było prawdopodobne, że panował on chwalebnie z Chrystusem w Niebie, zarówno w ciele, jak i w duszy. Jeżeli Suarez nazwał to przekonanie „dostatecznie przyjętą wiarą” ponad dwieście lat temu, w jaki sposób nazwałby je w obecnych czasach, kiedy jest ono powszechnie uznawane? Na koniec przytoczymy opinie dwóch świętych z późniejszych epok – św. Franciszka Salezego i św. Leonarda z Port Maurice. Pierwszy z nich, wypowiadając się na temat zmartwychwstania Józefa, konkluduje w ten sposób: „Święty Józef jest zatem w niebie z ciałem i duszą; co do tego nie ma wątpliwości”. A św. Leonard, głosząc pochwałę Józefa, woła, że został on przeniesiony z ciałem i duszą do empireum, dzięki szczególnemu przywilejowi, zasugerowanemu w Księdze Przysłów i głoszącemu, że wszyscy Jej domownicy (Maryi) „mają po dwie suknie”, co interpretatorzy rozumieją jako oznaczające podwójną gloryfikację duszy i ciała.

Spójrzmy jednak na ten temat z innego punktu widzenia. Nasz Boski Pan, powołując z grobu tę rzeszę świętych, pragnął, aby, jak naucza Mistrz Teologów, byli świadkami rzeczywistości Jego własnego Zmartwychwstania, aby uczniowie i pozostali wierni nie sądzili, że ukazały się im zjawy, ale mocno uwierzyli, że widzieli prawdziwie Jego samego, Jezusa z Nazaretu. Wiemy, jak trudno było im uwierzyć. Gdy zobaczyli Go kroczącego po Jeziorze Galilejskim, pomimo wszystkich cudów, których byli świadkami, krzyczeli ze strachu, sądząc, że to zjawa. I chociaż wielokrotnie powtarzał im, że miał powstać z grobu, początkowo odmówili uznania świadectwa Marii Magdaleny i innych kobiet. Wręcz przeciwnie, Tomasz odmówił wierzenia słowom pozostałych dziesięciu Apostołów, oświadczając, że nie uwierzy, dopóki nie będzie miał widocznych i namacalnych dowodów. Otóż możemy powiedzieć, że Zmartwychwstanie Chrystusa było kamieniem węgielnym chrześcijaństwa. Apostołowie mieli być posłani, aby właśnie tego przede wszystkim nauczać. „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał”, mówi św. Paweł w liście do Koryntian „daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara”. Jako że Apostołowie mieli głosić tę prawdę światu, Jezus posłużył się tymi zmartwychwstałymi świętymi, aby utwierdzić wiarę swoich uczniów w Jego Zmartwychwstanie. Mieli być dla Apostołów tym, czym potem Apostołowie byli dla wszystkich narodów ziemi. Aniołowie zostali przez Niego zaangażowani w tym samym celu, ogłaszając Zmartwychwstanie Chrystusa kobietom w poranek Wielkanocny i pokazując im Jego otwarty grobowiec. Syn Boży pragnął jednak mieć także świadectwo ludzi, i to nie tylko o swym własnym Zmartwychwstaniu, ale także i o swej mocy wskrzeszenia z martwych każdego, kogo zechciał. Dlatego też swoją Boską wszechmocą i skutecznością swego zwycięstwa nad grobem ożywił ciała swoich najdroższych przyjaciół, aby przezwyciężyć niedowierzanie swoich naśladowców. Jakież świadectwo byłoby bardziej wiarygodne niż świadectwo Józefa? Któryż z patriarchów lub proroków Starego Testamentu mógł dać Jezusowi dowód, który mógł dać oblubieniec Maryi? Abraham obserwował Jezusa w duchu z daleka, podczas gdy Józef widział Go swoimi cielesnymi oczami we własnym domu przez wiele lat. Dawid prorokował nadejście Słowa Wcielonego i opisał Jego główne czyny, podczas gdy Józef przyjął Je w swoje ramiona, gdy przyszło na świat, i brał udział w prawie wszystkich tajemnicach Jego życia. Józef, który zgodnie z pobożnym wierzeniem, z pewnością był wśród zmartwychwstałych świętych, mógł powiedzieć do Apostołów: „To jest prawdziwie Syn Maryi, Jezus z Nazaretu, jedyny Zbawiciel ludzi. To jest prawdziwie Ten, którego ujrzałem, gdy się urodził w stajence, Ten sam, którego obrzezałem, którego przywiozłem do Egiptu, którego przez długi czas utrzymywałem z pracy i który pracował ze mną w moim warsztacie w Nazarecie; On jest Tym samym, nie wątpcie w to, uczniowie Jezusa”. Czy to świadectwo, złożone przez znanego im osobiście Józefa nie powinno być bardziej przekonującym dowodem na Zmartwychwstanie Zbawiciela, niż to, co mogli przekazać wszyscy Ojcowie Starego Testamentu? Duch Boży pouczył nas przez usta proroków o odwiecznym poczęciu Syna Bożego, aniołowie ogłosili Jego doczesne poczęcie, kiedy urodził się w Betlejem, ale Józefowi dano zaszczyt oznajmienia rodzącemu się Kościołowi tego, co można nazwać nieśmiertelnym poczęciem Jezusa, czyli Jego powstaniem z martwych dzięki mocy Ducha. Wszystko, co mogli powiedzieć inni wskrzeszeni święci, nie miało tak przekonującej skuteczności, jak świadectwo zmartwychwstałego Józefa. Czy nie należy zastosować do niego słów Eklezjastyka odnoszących się do starożytnego Patriarchy: „Kości jego nawiedzone były, i po śmierci prorokowały” lub nauczały? Jakikolwiek byłby ich sens w odniesieniu do starożytnego Józefa – nie dotarł bowiem do nas żaden przekaz opisujący pojawienie się cudu uczynionego za sprawą jego drogocennych relikwii – zostały one dokładnie zweryfikowane w wielkim Świętym Józefie, gdy prawdziwie było mu dane ogłoszenie Apostołom Zmartwychwstanie Zbawiciela, a poprzez nich – całemu Kościołowi.

Jezus jest Chlebem Życia; każdy, kto w Nim uczestniczy będzie miał życie wieczne. Dlatego Ojcowie często nazywają Ciało Jezusa Ciałem życiodajnym. Kontakt z Nim w Najświętszej Eucharystii wlewa łaski w nasze dusze i tworzy zalążek naszych przyszłych uwielbionych ciał. Jeśli tak jest, możemy za św. Franciszkiem Salezym uważać, że Józef, który posiadał zaszczyt bliskiego zjednoczenia z Jezusem, nabożnie Go całował, czule Go obejmował i tak często nosił Go w swoich ramionach, musiał posiadać wystarczające prawo do przyszłego zmartwychwstania. Ciało Jezusa jest niczym niebiański magnes przyciągający do siebie ciała tych, którzy zostali zaszczyceni i uświęceni Jego dotykiem. Gdyby nawet przypominali grudy suchej i ciężkiej ziemi, które ich pokrywają, Syn Boży obiecuje im zręczność orłów, by przylecieli do Niego, gdy podczas Jego powtórnego przyjścia usłyszą w swoich grobach Jego głos: „Gdziekolwiek by było Ciało, tam się zgromadzą orły”. Czy ziemia mogła jednak zatrzymać aż do końca wieków ciało świętego Józefa, którego związek ze Zbawicielem był tak bliski i czuły? Autor Traktatu o Wniebowzięciu Najświętszej Dziewicy – przypuszcza się, że to św. Augustyn – oraz inni Ojcowie Kościoła jako powód do wiary w zmartwychwstanie Maryi uważają argument, zgodnie z którym byłoby niestosowne, aby ciało Niewiasty tak ściśle zjednoczonej z Jezusem, ciało, z którego przyjął On swe Ciało i które służyło Mu tak wytrwale, miało pozostać niewolnikiem śmierci aż do skończenia świata. Otóż to, co jest wybitnie prawdziwe w odniesieniu do Matki Najświętszej, odnosi się w dużej mierze do tego, którego Jezus nazwał swoim ojcem na ziemi i który służył Mu z takim oddaniem. Możemy zatem śmiało i głęboko wierzyć, że ten, który był z Nim bardziej zjednoczony, niż którykolwiek inny święty, musiał dzięki tej jedności uzyskać wyższe prawo niż wszyscy uczestnicy szczęścia i chwały Jego Zmartwychwstałego Ciała.

Starożytny Józef, gdy miał umrzeć, błagał swoich braci, aby nie pozostawiali jego szczątków w Egipcie, ale by sprowadzili je do ziemi obiecanej. Mojżesz wiernie wypełnił tę ostatnią wolę Patriarchy i zaniósł relikwie tego świętego człowieka do Palestyny. Widzimy tutaj figurę Józefa, oblubieńca Maryi, który będąc u kresu życia, pełen ufności w miłość Zbawiciela, nie tylko swoją duszę, ale i swoje ciało oddał temu umiłowanemu Synowi, który dał mu z kolei swe błogosławieństwo. A to błogosławieństwo było obietnicą. Jezus, który tak często słodko spoczywał przy sercu Józefa, swego opiekuna i obrońcy, trudzącego się dla Niego przez trzydzieści lat, nie zostawił Go w Egipcie tego świata, ale kiedy przeszedł do ziemi obiecanej, zabrał go ze sobą do Nieba, aby tam bez zwłoki cieszył się pełnią wiecznej szczęśliwości. Tak więc możemy powiedzieć za Prorokiem, że Józef miał „dwie części” w tej prawdziwej ziemi obiecanej – błogosławieństwo ciała i duszy.

Na poparcie tego poglądu można znaleźć wiele innych racji, w szczególności pragnienie Maryi. Czy Najświętsza Panna powstawszy z grobu w dniu swego chwalebnego Wniebowzięcia, byłaby, by tak rzec, zadowolona, gdyby nie ujrzała swego czystego małżonka, Józefa, podobnie uwielbionego? Najczystsze i najświętsze małżeństwo Józefa z Maryją miało trwać, podobnie jak jego ojcostwo, na wieki. Zostało ustanowione w związku z Wcieleniem Słowa, a ponieważ ta tajemnica wciąż trwała i będzie trwała przez całą wieczność, tak też było z ich przymierzem. Słowo na zawsze poślubiło ludzką naturę, a Józef na zawsze połączył się z Najświętszą Panną. I jak śmierć nie zerwała więzi, która łączyła Słowo z Ciałem i Duszą, które przyjęło, tak też nie zerwała więzi, która łączyła serca Maryi i Józefa. Kochała go Ona i będzie kochała jako swojego małżonka przez całą wieczność i dlatego musiała gorąco pragnąć pełni jego szczęścia. Nawet jeśli kochające Serce Jezusa nie podzielało tego pragnienia, musiał On ulec Jej namowom. Wszak na Jej prośbę, ze znacznie mniej istotnego powodu, zamienił wodę w wino na weselu w Kanie Galilejskiej. Święty Piotr Damiani uważał, że św. Jan Ewangelista zmartwychwstał i został uwielbiony zarówno w ciele, jak i w duszy w Niebie, ponieważ był podobny do Maryi w dziewiczej czystości i tak ściśle z Nią związany, że nie możemy pojąć zmartwychwstania jednego z nich bez zmartwychwstania drugiego. Jakże nieporównywalnie ważniejsze są analogiczne powody w odniesieniu do Jej dziewiczego małżonka!

Co więcej, możemy z całą pewnością stwierdzić, że gdyby jego czcigodne ciało zostało pozostawione na ziemi, Bóg nigdy nie pozwoliłby, aby pozostało w ukryciu, a tym samym pozbawione czci, jaką obdarza się relikwie świętych znacznie niższych od niego. Historia Kościoła często relacjonuje cuda, które Pan Bóg chciał uczynić w celu odkrycia cennych szczątków wielu Jego sług, aby ludzie mogli oddać im należną cześć, sprowadzić je do swoich kościołów, umieścić pod ołtarzami i otoczyć kultem religijnym. Po Józefie nie zostało jednak nic oprócz pierścienia, który włożył na palec Maryi w dniu ich zaślubin (o jego posiadanie walczyły dwa miasta), i kilku fragmentów szat, które wciąż czci się pobożnie. Aniołowie mieli przenieść Święty Dom z Nazaretu na ziemie katolickie, aby nie pozostawiono go w posiadaniu niewiernych. Jeśli zatem Bóg zechciał, aby ta materialna budowla została zachowana i uhonorowana, czy można sobie wyobrazić, że porzuciłby ciało człowieka, który był właścicielem tego domu i czystym oblubieńcem Jego Najświętszej Matki? Czy Bóg pozostawiłby to wszystko przez stulecia w zimnym uścisku śmierci? Mamy zatem wszelkie powody, by na podstawie powyższych faktów wnioskować, że ziemia nie posiada już ciała naszego Świętego. W istocie, wydaje się, że w sercach wielu wiernych, którzy odwiedzali grób Józefa w Dolinie Jozafata, w pobliżu grobu jego najświętszej małżonki, zagościło jednoznaczne przekonanie, że tak jak i Jej, nie ma tam także i jego, ale że został uwielbiony zarówno w ciele, jak i w duszy.

Wielu uczonych doktorów, a wśród nich (jak powiedzieliśmy) św. Franciszek Salezy, uważa, że kilka z rzekomych powodów tego przewidzianego zmartwychwstania stanowi swego rodzaju demonstrację. A nawet, wydaje się, że sam Bóg zaaprobował tę wiarę efektownym cudem. Gdy bowiem św. Bernardyn ze Sieny, nauczając w Padwie, oświadczył, że ciało i dusza Józefa zostały uwielbione w Niebie, nad głową kaznodziei zaświecił wspaniały złoty krzyż, będący świadectwem dla oczu tych, którzy kwestionowali prawdę przekazywaną ich uszom. Pobożny Bernardyn de Bustis, który sam był świadkiem tego cudu, również z całą mocą utrzymywał, że Józef powstał z grobu wraz z Chrystusem i wraz ze zmartwychwstałym Zbawicielem udał się z wizytą do swojej świętej Oblubienicy i teraz cieszy się życiem wiecznym i chwałą niewysłowioną w duszy i ciele w ich towarzystwie. 

Wielkość chwały błogosławionego ciała Józefa pozostaje poza zasięgiem naszej słabej wyobraźni. Wiemy tylko, że musi być proporcjonalna do chwały jego duszy. Pewne jest, że Ciało Pana, gdy zwycięsko powstał On z grobu, posiadało tak cudowne dary i zostało przyozdobione tak niezrównanym blaskiem, że cała ziemska wspaniałość i piękno jest tylko cieniem Jego chwały. Żywy pałac Słowa Wcielonego, w którym, jak mówi Apostoł, „mieszka cała Pełnia: Bóstwo, na sposób ciała”, powinno zatem być sowicie obdarzone i wzbogacone darami. Jezus jednak był nie tylko bogaty dla siebie, ale także po to, by przekazywać swoje skarby innym. Jego naśladowcy mają być ich uczestnikami, każdy według swojej miary, a ta miara, czy to mała, czy wielka, ma polegać na stopniu podobieństwa do Jezusa. Umiłowany Uczeń, nie mogąc opisać przyszłego szczęścia synów Bożych, powiada: „Jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”, a potem dodaje: „Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni”. To wszystko, co mógł powiedzieć. I była to najbardziej wzniosła rzecz, jaką mógł powiedzieć. To cudowne Ciało jest rzeczywiście pierwszym i najdoskonalszym ze wszystkich cielesnych piękności. Bogactwa i chwałę innych ciał umiemy oszacować poprzez ich porównanie z Boskim wzorcem. Kiedy więc Syn Boży zechciał wskrzesić z grobu swego ojca Józefa, miał coś, co moglibyśmy nazwać szczególnym obowiązkiem udzielenia mu wyjątkowego podobieństwa do siebie. Józef był bardzo podobny do Niego na ziemi i było rzeczą stosowną, aby taki pozostał, co potwierdziłoby opinię, że był prawdziwie Jego ojcem. A podczas zmartwychwstania, Jezus wzmocnił to podobieństwo, nie po to, aby ustanowić, ale aby wynagrodzić ojcostwo Józefa i zachować w Niebie stosowne podobieństwo, które było odpowiednie dla istniejącej między nimi relacji – relacji, która obok Jego zjednoczenia z Jego Niepokalaną Matką, była najbardziej zażyłym i chwalebnym związkiem. Kiedy więc Józef wszedł do Nieba w Dzień Wniebowstąpienia, obok Najświętszego Człowieczeństwa Syna Przedwiecznego, stał się dla oczu aniołów najwspanialszym obiektem, jaki kiedykolwiek widzieli. Maryja, ich Królowa, miała co prawda jaśnieć jeszcze większym blaskiem, ale ani przez chwilę nie możemy sądzić, że Jej przybycie w dniu Wniebowzięcia sprawiło, że chwała Jej małżonka zbladła. Wręcz przeciwnie, wzrosła i wzmocniła się dzięki tej niebiańskiej zasadzie odbijania światła, której podobieństwo znajdujemy w ziemskiej naturze. Ciała wszystkich świętych zostaną otoczone światłem, które emanuje od Baranka – lampę i słońce Nowego Jeruzalem, ale Zbawiciel i Jego Najświętsza Matka będą się rozkoszować, sprawiając, że najjaśniejsze promienie ich chwały przez wieczność opromienią błogosławione ciało Józefa, który przebywając w bliskości centrum blasków empireum – Najświętszego Człowieczeństwa Słowa Wcielonego i Jego Najświętszej Matki – zostanie przeniknięty ich światłem, jak szlachetny metal świeci z tą samą intensywnością, co piec, w którym jest zanurzony, lub jak czyste lustro, które wystawione na słońce wiernie odbija jego obraz – światła zbyt oślepiającego, aby śmiertelne oczy mogły na nie patrzeć. Cóż więcej możemy powiedzieć? Jezus, Maryja i Józef – ziemska Trójca – teraz razem intronizowani w blasku Boskiej chwały, jaśnieją w tym wiecznym świetle, które dzięki ich połączeniu staje się niejako wspólne dla wszystkich trojga.




Święta Rodzina: Odnalezienie Jezusa w Świątyni

Wszyscy mężczyźni w Izraelu byli zobowiązani przez Prawo Mojżeszowe do stawienia się trzy razy w roku przed Panem: w Święto Paschy, w Pięćdziesiątnicę i w Święto Namiotów. Hebrajczycy byli zobowiązani udać się do miejsca, w którym kapłani strzegli Arki Przymierza. Po wielu przenosinach w różne lokalizacje, została przywieziona przez Dawida na górę Sion, a potem ostatecznie ulokowana w Świątyni, którą Salomon zbudował dla niej w Jerozolimie. Kobiety nie były związane tym prawem, chociaż często z nabożeństwem go przestrzegały. Czytamy na przykład jak Elkana, ojciec proroka Samuela, i cała jego rodzina łącznie z żonami, synami i córkami co roku udawali się do Szilo, gdzie znajdowała się wówczas Arka, aby przyłączyć się do składania zwyczajowych ofiar. Dzieci, podobnie jak kobiety, były zwolnione z tego obowiązku poza przypadkiem, gdy na mocy zwyczaju, który stał się prawem, po ukończeniu trzynastego roku życia chłopcy stawali się zobowiązani do przestrzegania wszystkich przykazań mojżeszowych, zarówno cywilnych, jak i religijnych, a rodzice podobno zwyczajowo inicjowali ich w tych obrzędach w roku poprzedzającym ich trzynaste urodziny. Chłopców tych nazywano „synami przykazania”. Ale, jak słusznie zauważono, ojcowie często byli przyzwyczajeni do zabierania swoich dzieci ze sobą w znacznie młodszym wieku, aby były obecne podczas uroczystych świąt nakazanych przez Prawo.

Nie mamy wątpliwości, że rodzice Jezusa przestrzegali tej pobożnej praktyki i zawsze zabierali Go ze sobą, gdy szli do Jerozolimy. Trudno sobie wyobrazić, by zostawili Boskie Dziecko w Nazarecie lub nawet dobrowolnie zrezygnować z Jego towarzystwa. Ewangelista nie wspomina o jakimkolwiek święcie poza świętem Paschy ani o obecności Jezusa na uroczystościach paschalnych aż do czasu Jego dwunastych urodzin. Ewangeliści nie wychodzili poza bezpośredni zakres i cel swojego obowiązku. Znajdujemy u nich częste przykłady tej powściągliwości, którą często wykorzystywali heretycy i niewierzący. Opis św. Łukasza nie sugeruje, że Jezus poszedł do Jerozolimy po raz pierwszy, gdy miał dwanaście lat, ale tylko że właśnie wówczas pozostał z tyłu. Oto jego słowa: „Rodzice Jego chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice”. Znaczenie tych słów jest oczywiste. Aby wypełnić przykazanie, wystarczyło przebywać tylko jeden dzień w świątyni, ale Święta Rodzina, zwierciadło wszelkiej religijnej doskonałości, pozostała przez cały tydzień Przaśników w Jerozolimie, jak wynika ze zwrotu: „wypełniwszy dni”. Po zakończeniu dziękczynienia Maryja i Józef przygotowali się do powrotu do Nazaretu, przez część drogi przebywając niewątpliwie w towarzystwie kilkorga świątobliwych krewnych. Przedstawia się różne powody, dla których Jezus miał pozostać w Jerozolimie bez wiedzy swoich rodziców. Nietrudno zrozumieć, że dzięki swojej boskiej mocy mógł ukryć się przed nimi i odejść niezauważony. Jednak nie w tym tkwi trudności, ale w pytaniu, jak to się stało, że przy tak wielkiej troskliwości względem Syna, zauważyli Jego nieobecność dopiero po upływie całego dnia. Najczęściej spotykaną, jak również najbardziej satysfakcjonującą odpowiedzią wydaje się ta, zaproponowana przez Vitaliego i opisana poniżej.

Aby uniknąć wszelkiego zamieszania i nieporządku w tej wielkiej mieszance osób wszystkich klas, zebranych na uroczystości paschalnej ze wszystkich części Palestyny, a teraz powracających do swoich domów, postanowiono, że opuszczając Święte Miasto, mężczyźni i kobiety będą zbierać się w oddzielnych grupach. Dlatego Maryja i Józef wyruszyli osobno i pozostali oddzielnie, aż wszyscy dotarli do miejsca postoju na nocleg. Dzieci miały wolność, aby towarzyszyć któremukolwiek z rodziców. Jezus przebywał w świątyni z Maryją i Józefem aż do zakończenia dziękczynienia. Po tej ceremonii, gdy Najświętsza Panna odchodziła w jedną stronę z niewiastami, a Józef w drugą z mężczyznami, Jezus cudownym aktem swej mocy zniknął im z oczu. Józef był przekonany, że Syn pozostał z Matką, a Maryja ze swojej strony, przypuszczała, że poszedł z Józefem. Maria z Agredy mówi, że oboje zostali w tym momencie podniesieni do wzniosłego stanu kontemplacji, który odwrócił ich myśli od wszelkich zewnętrznych obiektów. Ich uczestnictwo w uroczystościach paschalnych wprawiło ich w głęboką medytację, ponieważ dobrze wiedzieli, że Jezus był przyczyną, przedmiotem i celem wielkiej ofiary, którą wówczas złożyli. Nigdy nie podejrzewaliby, że opuści ich i pozostanie w Świątyni, ponieważ był to czyn ze strony Boskiego Dziecka zupełnie bezprecedensowy, akt niezależny, nigdy wcześniej niemający miejsce. To ukrycie się przed oczami rodziców było przykładem użycia przez Syna Bożego Boskiej mocy, którą następnie odnowił wobec uczonych w Piśmie i faryzeuszy chcących Go ukamienować oraz gdy Jego rozwścieczeni rodacy zaprowadzili Go na szczyt góry, na której zbudowano ich miasto, aby Go stamtąd strącić. Bez takiego cudownego wydarzenia z trudem jesteśmy w stanie zrozumieć zgubienie Jezusa, biorąc pod uwagę wielką miłość, troskę i czujność, z jakimi Maryja i Józef zawsze się Nim opiekowali. Wiemy, że nie stało się to z ich winy, ale z woli Bożej, aby nieobecność Jezusa mogła objawić chwałę Jego Ojca, zasługi Jego rodziców i głębokie zamiary Bożej Opatrzności. Jezus pozostał zatem w Świątyni, która rzeczywiście była Jego domem, i która była Jego główną siedzibą podczas tego pamiętnego triduum. Niewątpliwie modlił się tam długo i żarliwie o zbawienie ludzi, a święci powiadają nam, że prosił w Jerozolimie o jałmużnę, aby uświęcić i pobłogosławić swoim przykładem nie tylko ubóstwo, ale i skrajną nędzę.

Józef dołączył do karawany mężczyzn, gdzie prawdopodobnie znalazł swojego brata Kleofasa i innych krewnych, a Maryja przebywała w towarzystwie kobiet, z Maryją Kleofasową i innymi krewnymi. Wspólnie przeszli dystans aż do miasta Michmas. Nietrudno sobie wyobrazić, że pobożni pielgrzymi śpiewali pieśni ku chwale Boga lub rozmawiali o świętych rzeczach, a zwłaszcza o upragnionym przyjściu Mesjasz. Maryja jednak musiała być wewnętrznie smutna z powodu nietypowej nieobecności swego Syna, który był radością Jej serca i światłem Jej oczu, ale pocieszała Ją myśl, że z pewnością jest bezpieczny. Myślała, że był z Józefem, a z Józefem musiał być bezpieczny. Możemy też być pewni, że nie żałowałaby swojemu świętemu i umiłowanemu małżonkowi szczęścia przebywania w towarzystwie Syna, tylko dlatego że nie mogła póki co być jego towarzyszką. Teraz słońce zachodziło i wszyscy zbliżali się do murów Michmas – pierwszej stacji dla osób, które wracały z Jerozolimy do Galilei. Wkrótce ujawniła się okropna prawda, że Jezus nie był ani z Józefem, ani z Maryją! Przekaz potwierdza pogląd, że to w Michmas Najświętsza Dziewica odkryła, iż Pana Jezusa nie było w ich towarzystwie, a Martorelli w swojej książce o odwiedzonej przez niego Ziemi Świętej opisuje, że w starożytności powstał tam piękny kościół poświęcony Maryi, na pamiątkę przejmującego smutku tej najczulszej z matek oraz że w czasie wypraw krzyżowych, znaleziony w opłakanym stanie, został odbudowany przez krzyżowców. Dodaje, że mury mają trzydzieści dwa metry długości, ale w jego czasach były zniszczone, jakby ich spustoszenie uczestniczyło w smutku Maryi. Czy była kiedy boleść podobna Jej boleści? Jednak i Józef mógł doświadczać podobnych uczuć, ponieważ jego dusza była, stosownie do jego miary, przepełniona niewypowiedzianym smutkiem. Obok Jezusa, który był przede wszystkim Mężem Boleści, trzeba bez wątpienia umieścić Królową Boleści, Jego Matkę, bo po ludzkiej duszy Słowa Wcielonego z jej niezmierzoną zdolnością do odczuwania smutku i cierpienia, musi podążać, niezależnie od dzielącego ich dystansu, dusza Jego Najświętszej Matki, która była oceanem smutku. A obok Jej duszy, podobna jej w możności odczuwania, stoi z pewnością dusza niezrównanego Józefa, Bosko wybranego i Jej we wszystkim podobnego małżonka. Tych dwoje stoi samotnie w wielkim smutku, jak to rozpoznała sama Maryja w niezwykłych słowach skierowanych do Jej Syna: „Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Ich uczucia musiały być sobie podobne, inaczej nie wypowiedziałaby ich, szczególnie wobec swego Syna, który był samą Prawdą i wiedział, co jest w sercach wszystkich ludzi. „Dlaczego”, powiada Cartagena, „oboje ubolewali, ale kochali; i dlaczego oboje byli tak smutni, ale i oboje tak bardzo kochali? Maryja bolała, bo była Matką; Józefa, ponieważ był ojcem. Smutek Maryi był smutkiem Józefa, oboje jednakowo zasmuceni. Miłość Maryi była miłością Józefa. Ich smutek i miłość do Dzieciątka Jezus były jednakowe, stosownie do ich zdolności, niezmierzonych i nieograniczonych. Maryja cała była smutkiem i miłością; Józef cały był smutkiem i miłością”. Miłość i czułość Józefa wobec Boskiego Dziecka były prawdziwie niewypowiedziane. Jego smutek był także podobny do smutku Maryi, oceanu niezgłębionego szczególnie dla nas, których płytkie serca są w porównaniu z jego, tak zimne i niewrażliwe. Józef miał ponadto przejmujące poczucie smutku, który był jego smutkiem osobistym, ponieważ otrzymał z góry szczególny zadanie opieki nad Jezusem. Jakże się wywiązał z tej ważnej misji? 

Wróćmy jednak do treści Ewangelii. Słowa św. Łukasza brzmią: „Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi”. Jest oczywiste, że każde z nich wierzyło, że tak jest, dopóki nie spotkali się pod koniec dnia. Ewangelista kontynuuje: „i szukali Go wśród krewnych i znajomych” – co, jak rozumiemy, byłoby w naturalny sposób pierwszym krokiem, jakkolwiek rozpaczliwym, przed zawróceniem z drogi – „Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go”. Podane przez nas wyjaśnienie, które jest najczęściej przyjmowane i które można łatwo pogodzić ze słowami św. Łukasza, wydaje się bardziej racjonalne niż to, które przedkłada De Vit w swoim żywocie św. Józefa. Według niego Józef i Maryja nie byli oddzieleni, podróżowali cały dzień razem, a nie widząc Jezusa przy sobie, byli spokojni, ufając, że przebywa w towarzystwie którychś z ich krewnych i przyjaciół. A aby uwolnić Najświętszą Dziewicę i jej świętego oblubieńca od winy zaniedbania ustalenia, gdzie jest Jezus, powiada, że przyczyny ich postępowania można doszukać się w zwyczajach ich narodu – o czym już wspominaliśmy – a mianowicie, że chłopców, którzy ukończyli trzynaście lat, obowiązywały wszystkie prawa Mojżeszowe, a zatem stawali się osobiście odpowiedzialni za swoje czyny. Był to rodzaj emancypacji od ojcowskiej kontroli, do której rodzice mieli w zwyczaju przygotowywać swoich synów rok wcześniej, przez pewne rozluźnienie w sprawowaniu nadzoru i władzy, przyznając im pewną umiarkowaną wolność. Otóż chociaż, tłumaczy De Vit, wszystko to nie było potrzebne w przypadku Pana Jezusa, zdaje się on uważać, że Jego rodzice dostosowywali się do powszechnej praktyki, aby z powierzonej im tajemnicy nic nie wyszło na jaw. Taki jednak powód nie może być uznany za wystarczający dla wyjaśnienia tego pozornego braku troski. Biorąc pod uwagę młody wiek Jezusa i tłum ludzi różnego pochodzenia, którzy tworzyli karawanę, troska byłaby naturalną rzeczą dla najzwyklejszych rodziców i fakt, że ta troska przejawiałaby się w dochodzeniach i poszukiwaniach, nie oznaczał użycia opisywanej władzy ojcowskiej. O ileż bardziej możemy się spodziewać, że Józef i Maryja, świadomi także niebezpieczeństw obecnych już w dzieciństwie Pana Jezusa, nie szliby spokojnie przez cały dzień w nieobecności Jezusa, nie upewniwszy się przynajmniej, że był pod dobrą opieką. Niewątpliwie ta zguba była tajemnicą od początku do końca. Jakkolwiek jednak spodobało się Bogu ukryć ją przed rozeznaniem Maryi i Józefa i uciszyć niepokój w ich sercach, sugerowana interpretacja nie wydaje się najbardziej prawdopodobnym z powodów, które podaliśmy.

O ile nie możemy zaakceptować poglądów De Vita na tę trudną kwestię, o tyle całkowicie zgadzamy się z nim w sugestii, że trzydniowe zaginięcie powinno liczyć się od dnia, w którym Jezus wycofał się i pozostał w Jerozolimie, a nie od chwili, gdy Maryja i Józef zaczęli swoje poszukiwania. Nie trwały one zatem w Jerozolimie całe trzy dni. Wydaje się, że istnieje pewna paralela między tą stratą a trzema dniami, podczas których Jezus pozostawał w grobie, czyli w rzeczywistości był to tylko jeden cały dzień i część dwóch innych. Trzeci dzień był w rzeczywistości jedynie częścią dnia, gdyż wstał z grobu bardzo wcześnie rano, zanim słońce znalazło się nad horyzontem. Jednak słowa św. Marka brzmią: „ale po trzech dniach zmartwychwstanie”. Był to hebrajski sposób liczenia dni: część dnia liczono jako jeden dzień. Także i w wydarzeniu zgubienia i odnalezienia Jezusa, trzy dni przypuszczalnie obejmują: dzień, w którym Józef i Maryja szli nieświadomi swojej zguby, aż do jego końca; drugi dzień, podczas którego całkowicie zaangażowali się w męczące i bolesne poszukiwanie Jezusa; oraz trzeci dzień, kiedy to z radością odnaleźli Go w świątyni – nie wiemy jednak, o jakiej porze dnia mogło się to zdarzyć.

Przekaz powiada nam niewiele lub nie mówi nic o szczegółach poszukiwań, ale święci i dusze uprzywilejowane, zwłaszcza Maria z Agredy, mieli w tym przedmiocie wizje, które dostarczają materii do pobożnej medytacji i pomagają nam w pobożnych rozważaniach. Maria z Agredy opisuje w szczególności spokój i opanowanie, które zachowała Matka Boża, pomimo doświadczanego przez Nią wewnętrznego męczeństwa, które można porównać jedynie z tym, co potem musiała znieść u stóp Krzyża. Wielu rzeczywiście wierzyło, że to trzydniowe rozstanie było najpoważniejszym ze smutków Maryi. Jednak ani przez chwilę nie straciła wewnętrznego spokoju. A było to tym cudowniejsze i bardziej zasługujące, że, jak mówi nam ta sama wizjonerka, Bóg pozostawił Ją w ciągu tych trzech dni w zwykłym stanie łaski, pozbawioną wszelkich szczególnych łask, którymi Jej dusza była wzbogacana w innym czasie. O chwalebnym Patriarsze, św. Józefie, Maria z Agredy powiada, że także odczuwał niezrównane cierpienia i smutek, wędrując z jednego miejsca do drugiego, czasem ze swoją świętą małżonką, a czasem sam, podczas gdy Ona szukała Jezusa w innym miejscu. Dodaje, że jego życie byłoby w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby ręka Boga nie umocniła go i nie podtrzymała i gdyby Najświętsza Panna, pośród własnego smutku, nie pocieszyła go i nie błagała, aby odpoczął. Miłość, jaką posiadał dla Boskiego Dzieciątka, była tak wielka, że popychała go do poszukiwania utraconego Skarbu z niepokojem i gwałtownością, które sprawiały, że zapominał o jedzeniu i spaniu. Pan Jezus objawił Joannie Bénigne Gojos, siostrze z Zakonu Nawiedzenia, która żyła w XVII wieku i miała wielkie nabożeństwo do Najświętszego Człowieczeństwa, że ból, który cierpieli zarówno Maryja, jak i Józef, był tak wielki, że bez ukrytej pomoc Boga, nie przeżyliby. Ich smutek, powiedział Pan Jezus w objawieniu, był po prostu niepojęty i tylko sam Zbawiciel mógł go w pełni zrozumieć. Z Jego objawień danych siostrze Bénigne dowiadujemy się również, że ta trzecia boleść Najświętszej Maryi Panny była jednym z głównych cierpień samego Pana Jezusa. 

W końcu oboje, otrzymawszy anielską sugestię, by udać się do Świątyni, pospieszyli tam i ujrzeli Jezusa siedzącego pośród uczonych w Piśmie, „przysłuchiwał się im i zadawał pytania”. Sala, w której uczeni odbywali swoje konferencje, a także przyjmowali uczniów, którzy prosili ich o pouczenie, nie znajdowała się w głównym budynku Świątyni. Maryja i Józef mogli zatem wejść do świętego budynku i nie zauważyć przedmiotu swoich poszukiwań, ale nadszedł czas na zakończenie ich próby. Wszystkie oczy były skierowane na Jezusa, gdyż uczeni, którym najpierw zadawał pytania, teraz sami stali się pytającymi i z podziwem słuchali mądrych słów, które wychodziły z ust Boga-Chłopca. „Wszyscy zaś, którzy Go słuchali”, mówi św. Łukasz, „byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami”. I prawdziwie Jego Boska uroda była sama w sobie wystarczająca, aby ich zachwycić. Na Jego młodzieńczym czole spoczywał królewski majestat. Jego piękne włosy opadały na ramiona i miały podobno nigdy nie urosnąć na długość nieodpowiednią dla mężczyzny, a ponadto, ani jeden włos nigdy nie spadł z Jego cudownej Głowy, dopóki nie został wyrwany przez okrutnych żołnierzy rzymskich. Jego oczy jaśniały światłem prawdy i ogniem miłości. Cóż takiego mówił i o co Go oni pytali? Bez wątpienia odnosiło się to do kwestii obiecanego Mesjasza, na którego oczekiwanie było powszechne w tym czasie w Izraelu. Joanna Bénigne Gojos mówi, że korygował ich błędne wyobrażenia o chwalebnym i wojowniczym Wybawicielu, który miał przywrócić polityczną niezależność ich narodowi i dać im władzę nad wrogami i prześladowcami. Wskazał na proroctwa, które oni przeoczyli, mówiące o poniżeniu i cierpieniach Mesjasza. I gdyby serca słuchaczy były tak otwarte na łaskę, jak ich oczy i uszy były otwarte na urok tego, co widzieli i słyszeli, musieliby w tym cudownym Chłopcu, którego mądrość tak ich zdumiała, rozpoznać przepowiedzianego Wyzwoliciela. Niemniej jednak możemy mieć nadzieję, że w sercu niejednego z nich mogło zostać zasiane dobre ziarno, które później przyniosło owoc. Niechętnie myślimy, że Ten, który podczas swego pierwszego kazania zapewnił Apostołowi Piotrowi cudowny połów trzech tysięcy dusz, miałby przy tej okazji – kiedy to w tajemniczy sposób uprzedził swoją przyszłą publiczną posługę, zajmując się tak wcześnie sprawami swego Ojca Przedwiecznego – nie przyciągnąć nikogo do swej sieci. Czy zdołałby wzbudzić jedynie ten podziw i zdumienie? Tak czy inaczej, nie jesteśmy zdolni przeniknąć tajemnych zrządzeń Bożych ani oczekiwać, że zawsze zrozumiemy to, co nazywamy przyczynami rzeczy. Nawet w świecie naturalnym ciągle mamy z tym trudność. O ileż bardziej powinno tak być w wyższym świecie łaski, w niewidzialnych rzeczach Bożych i tajemnych zrządzeniach Jego Opatrzności!

Mówi się, że nawet Maryja i Józef dziwili się na ten widok. Było coś nowego w Jego głosie, zachowaniu, postawie i sposobie bycia. Nigdy wcześniej Go nie widzieli w takim stanie. Bez wątpienia stali przez chwilę patrząc i milcząc z ogromną radością i podziwem. Józef w istocie pozostał milczący. Chociaż jako ojciec i głowa miał pierwszeństwo, aby wypytać Chłopca o Jego nieobecność, nie odezwał się ani słowem, pozostawiając Matce te wzruszające wyrzuty względem Jej Syna i Jej Boga – wyrzuty, które znamy tak dobrze: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Poczyniliśmy już kilka komentarzy na temat Jej słów o smutku Józefa cierpiącego razem z Nią, a nawet niejako przed Nią, i wskazaliśmy na wszystko, co taka wzmianka niesie ze sobą w odniesieniu do praw, godności i pozycji Jej niezrównanego małżonka. Tutaj dołączymy tylko dwie dalsze obserwacje: Po pierwsze, jakkolwiek wielki i niezmierzony był żal Maryi, nie tylko nie sprawił, że zapomniała o uczuciach Józefa, ale także nie przeszkodził Jej smucić się nad duchową udręką, którą Józef przeżywał. Po drugie, wiedziała, jak drogi był on Jezusowi, bowiem w swoim wzruszającym upomnieniu nawiązała do smutku Jego ojca, co z pewnością poruszyło Jego synowskie Serce tak samo, jak poruszyłaby je myśl o Jej smutku. Jezus odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” lub jak niektórzy tłumaczą te ostatnie słowa: „w domu mego Ojca?”. Którąkolwiek interpretację przyjmiemy, znaczenie jest zasadniczo takie samo. Było ono jednak tymczasowo ukryte zarówno przed Maryją, jak i przed Józefem, gdyż Ewangelista powiada: „Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział”. Którekolwiek ze znaczeń tej chwilowej nieświadomości ze strony Jego rodziców przyjmiemy, w żadnym wypadku nie powinniśmy przypuszczać, że nie pojmowali oni, iż mówił o swoim Ojcu Przedwiecznym i misji, którą przyszedł wypełnić na ziemi. Maryja i Józef dobrze wiedzieli, że ich Jezus był prawdziwym Synem Bożym, i znali także cel, dla którego przyszedł. Anioł wyraźnie im to oznajmił. Dlatego niezależnie od wszystkich niebiańskich oświeceń, które oni, a zwłaszcza sama Matka Boża, musieli od tego czasu otrzymać od Boskiego Dziecka, w ich umysłach nie mogła zaistnieć żadna niejasność w tym zakresie. Tymczasowo mogło być przed nimi skrywane pełne zrozumienie porządku, sposobu i czasu, w którym ta Boska misja miała zostać wypełniona, a zwłaszcza miejsce, jakie w tym porządku miał zająć nieoczekiwany czyn Jezusa, czyli nie znali pełnego znaczenia tego wydarzenia. Odpowiedź Jezusa skierowana do Jego matki nie podniosła jeszcze zasłony, ale bez wątpienia otrzymała Ona, a także Józef, pewne światło, kiedy znowu mieli ze sobą Syna będącego „światłością prawdziwą, która oświeca każdego człowieka”. Bo tak jak później, na uczcie weselnej w Kanie Galilejskiej, publicznie objawił własną moc na prośbę swej matki, zanim jeszcze nadeszła jego godzina, tak samo, gdy w Świątyni ukazał pierwsze promienie swojej chwały uczonym Izraela, w samym środku Jego Boskiego nauczania słowo Maryi sprawiło, że opuścił wszystko i potulnie wrócił z Nią i z Józefem do Nazaretu. Zapewnienie Pana Jezusa o Jego samowładnej niezależności, już w Jego dzieciństwie, jest tajemnicą, która jest całkowicie poza naszym zrozumieniem – chociaż jest odpowiednim tematem do rozważań i pełnych czci przypuszczeń. Po tych wydarzeniach nastąpiło wiele kolejnych lat dobrowolnego i całkowitego poddanie się Pana Jezusa Jego rodzicom. „Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany”.

Ilustracja: William Holman Hunt, Odnalezienie Jezusa w Świątyni.




Kościół Święty Matka i św. Józef

Nasze czytanie zaczerpniemy z modlitwy ku czci Świętego Józefa: „O, święty Józefie, którego opieka jest tak wielka, potężna i natychmiastowa przed tronem Boga, składam w tobie wszystkie moje sprawy i pragnienia. O, święty Józefie, pomóż mi swoim potężnym wstawiennictwem i uzyskaj dla mnie wszystkie duchowe błogosławieństwa przez Twego przybranego Syna Jezusa Chrystusa, naszego Pana, tak abym skorzystawszy tutaj na ziemi z Twej niebiańskiej mocy, mógł złożyć Ci moje dziękczynienie i hołd w niebie. O, święty Józefie, nigdy nie męczę się kontemplowaniem Ciebie i Jezusa śpiącego w Twoich ramionach. Nie śmiem podejść, gdy On odpoczywa blisko twego serca. Przytul Go w moim imieniu, pocałuj Jego cudną głowę i poproś, by odwzajemnił pocałunek. Święty Józefie, patronie dusz konających, gdy wydamy ostatnie tchnienie, módl się za nami w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen”.

Istnieje wiele tytułów, które możemy nadać Kościołowi rzymskokatolickiemu. Święty Kościół został nazwany mistycznym ciałem Chrystusa, w którym Chrystus i Jego święty Kościół są jedną i tą samą mistyczną osobą, głową i ciałem zjednoczonymi ze sobą. Kościół został również stosownie nazwany oblubienicą Chrystusa, z Chrystusem jako Oblubieńcem, który nigdy nie oddzieli się ani nie rozwiedzie ze swoją małżonką. Kościół jest winnicą Pana, w której Chrystus jest krzewem winnym i to On daje życie nam, jego latoroślom. Kościół jest barką, łodzią z Piotrem niosącą nas przez ocean tego świata do portu niebieskiego. Ale ze wszystkich cudownych tytułów, jakie nadajemy Kościołowi rzymskokatolickiemu, najpiękniejszym i najbardziej wzruszającym jest być może tytuł Świętej Matki Kościoła.

Tak, Święta Matka Kościół — matka, która troszczy się o nas szczególnie duchowo, dając nam środki do zbawienia i uniknięcia piekła. Święta Matka Kościół jest matką, bo zrodziła nas, wydała nas na świat z łona chrzcielnicy, zrodziła w sposób nadprzyrodzony dzięki darowi łaski uświęcającej, dała nam ziarno życia wiecznego. Matka Kościół karmiła nas wtedy Ciałem, Krwią, Duszą i Boskością swego Pana i Oblubieńca. Karmi nas Najświętszą Eucharystią. Uzdrawia nas w konfesjonale udzielając nam rozgrzeszenia. Nawet dla najgorszego z grzechów śmiertelnych jest zawsze nadzieja. A Święta Matka Kościół umacnia nas przy bierzmowaniu, byśmy publicznie świadczyli o wierze katolickiej, która jest jedyną wiarą podobającą się Bogu.

W ten sposób Matka Kościół zapewnia nam, kapłanom, owoce odkupienia, które mogą być rozpowszechniane i stosowane wśród niezliczonych dusz, zwłaszcza gdy ci sami kapłani składają Najświętszą Ofiarę Mszy i odtwarzają Ofiarę Kalwarii, na ołtarzu w sposób bezkrwawy. Kościół zapewnia także sakrament małżeństwa ochrzczonym parom. Będzie z nami również pod koniec życia, nigdy o nas nie zapomni, będzie tam z ostatnim namaszczeniem i ostatnim odpustem dla wszystkich. I dzięki temu możemy teraz radzić sobie z pozostałościami grzechu i ze strachem przed śmiercią nawet na końcu życia. Nasza Święta Matka Kościół będzie z nami nawet po śmierci i będzie się modlić za dusze wiernych zmarłych aż do końca świata. A jeśli otrzymamy zbawienie i jeśli otrzymamy uszczęśliwiającą wizję Boga twarzą w twarz, to będzie to zasługą naszej Świętej Matki Kościoła. Chrystus i Kościół zjednoczeni razem, gdyż poza tą świętą parą — Chrystusem w Kościele — nikt nie może być zbawiony. Jeśli zostanę zbawiony, będę to zawdzięczał Chrystusowi, mojemu Panu, jak również mojej Matce Kościołowi, bo stanowią oni jedną Mistyczną Osobę, która zapewniła mi środki do osiągnięcia mojego właściwego celu. Dlatego zawsze powinniśmy kochać Kościół. A o tym zapomnieliśmy. Kochaj prawdziwie Świętą Matkę Kościół i nigdy nie mów o nim źle, bo on jest naszą Matką.

Ludzie są zbyt niedbali, kiedy mówią o Kościele. Nie rozumieją, czym jest Kościół. Jest on doskonałą oblubienicą Chrystusa. Jest nieskazitelny i bezgrzeszny, a jednak ma wiele dzieci, które przez swoje liczne grzechy przyprawiają go o ból serca, a w niektórych przypadkach zniesławiają go. Ale chce ich w sobie zatrzymać, nawet jeśli są mu niewierne. Grzechy dzieci nie deprawują matki. A Oblubienica Syna Bożego pamięta, że Dziewicza Matka Boża, sama Dziewica Maryja, jest członkiem Kościoła. Oczywiście Kościół jest ponad Nią. Ona jest najwyższym członkiem ze wszystkich. Nigdy nie powinniśmy mówić, że w jakiś sposób Kościół zgrzeszył lub Kościół jest grzeszny. Nigdy nie mów, że Kościół traci kontrolę lub w jakiś sposób nie jest w stanie wykonać swojej misji ratowania dusz. Nigdy nie powinniśmy tracić do niego zaufania. Bramy piekielne mogą mocno uderzyć w Kościół katolicki, burze i fale morza tego świata mogą uderzyć w łódź Piotrową, ale nasi wrogowie nigdy nie przemogą naszej Matki.

Często wielu z nas wykazuje brak nadziei. To grzech XX i XXI wieku. Albo przepełnia nas rozpacz, albo zarozumiałość. To grzechy współczesnego człowieka. Brakuje nam nadziei i być może zaczynamy wątpić w skuteczność i moc Chrystusa działającego przez swój Kościół i stajemy się posępni i brak nam nadziei i zastanawiamy się, czy naprawdę mamy dar wiary, na którym zakotwiczona jest nadzieja. Czy naprawdę wierzymy?

Przyznaję, że przyswoiliśmy treść wiary. Nie wątpię, że znamy podstawy Katechizmu, wiemy, dlaczego Bóg nas stworzył, znamy definicję Trójcy Świętej: jeden Bóg w trzech Osobach Boskich. Znamy tajemnicę przeistoczenia w tym sensie, że Święta Eucharystia jest rzeczywiście zasadniczo Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem Syna Bożego i Syna Maryi. Ale czy naprawdę mamy dar wiary? O darze wiary mówi Pismo Święte, które dosłownie może przenosić góry. Nasz Pan powiedział nam, że gdybyśmy mieli wiarę choćby wielkości ziarnka gorczycy, moglibyśmy powiedzieć górze: „przesuń się”, a byłaby poruszona. Święty Grzegorz, cudotwórca, wielki święty z dawnych czasów, spowodował poruszenie góry w sposób dosłowny. Pragnął wybudować klasztor, i góra stanowiła przeszkodę w jego projekcie budowlanym. Musiała się ruszyć. Ostatecznie zbudowano klasztor.

Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego Boga, który nad nami czuwa? W każdej chwili wszechmocny Syn Boży i Syn Maryi jest niewidzialną Głową Kościoła. Jego Wikariusz, Papież, jest tylko Jego widzialnym przedstawicielem. Jest w łodzi, może śpi na swojej poduszce, a my spieszymy się, jak apostołowie, by Go obudzić, ale On jest obecny. Czy zdajemy sobie sprawę, że nawet wiatry i fale morza tego świata uderzające o łódź Piotrową natychmiast cichną, zaszczepione słowem Pana wszystkiego. Nawet wiatry i morze są Mu posłuszne. On panuje niepodzielnie.

Zastanawiam się, czy wierzymy, że dosłownie wszystko, co się dzieje, wszystko jest pod parasolem woli Bożej, poza bezpośrednim grzechem człowieka, ale to jest częścią Jego planu. Czy stracił kontrolę nad Kościołem? Czy stracił kontrolę nad światem i poddał się? Czy zdajemy sobie sprawę, że mamy wszechmocnego orędownika przed tronem Boga oraz wsparcie Najświętszej Maryi Panny? Matka Boża będzie się wstawiała za nami w każdej chwili. Modlitwy Zdrowaś Maryjo, które ofiarujemy, nie są bezużyteczne. Ona zmiażdżyła głowę węża, zmiażdżyła samego szatana i zmiażdży twoją głowę i zdepcze tego samego węża w naszym własnym życiu, jeśli tylko na to pozwolimy. I mamy potężnego Świętego Józefa, który jest również wszechmocny w swoim wstawiennictwie. Mamy Patrona i Opiekuna Kościoła powszechnego. Był on z nami i jak kiedyś trzymał Dzieciątko Jezus w swoich potężnych rękach i ramionach i trzymał Dzieciątko Jezus w cieple i bezpieczeństwie swego świętego płaszcza, który miał na sobie, tak też Święty Józef trzyma i chroni Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, w tych samych potężnych ramionach, w tym samym płaszczu ochronnym. Kiedy Święty Józef wstawia się przed Synem Bożym, staje przed naszym Panem jako postać ojca, jako ten, który nie błaga jak żebrak, ale z miłością nalega, aby modlitwy zostały wysłuchane. Pamiętacie, co kiedyś stwierdziła św. Teresa od Jezusa? Cytuję: „Do dziś nie pamiętam, żebym kiedykolwiek prosiła go o cokolwiek, a on nie udzielił tego 100-krotnie. Zadziwiają mnie te wielkie łaski, jakimi Bóg mnie obdarzył przez tego błogosławionego Świętego, i niebezpieczeństwa, od których uwolnił mnie zarówno na ciele, jak i na duszy”. O innych świętych powiada: „Wydaje się, że Pan udzielił nam łaski, aby pomóc nam w niektórych naszych potrzebach. Dzisiaj podróżuję mówiąc: św. Krzysztofie, módl się za nami; Rafael Archaniele, módl się za nami, ale moje doświadczenie pokazuje, że chwalebny święty Józef pomaga nam w każdych okolicznościach, we wszystkich potrzebach. Pan chce nas nauczyć, że skoro sam był mu poddany na ziemi, bo był on Jego opiekunem i nazywał się jego ojcem i mógł mu rozkazywać, tak i w niebie nadal spełnia wszystko, o co prosi Józef”.

Bez wątpienia są to trudne czasy dla Kościoła i dla świata. Ale nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie. Jeden człowiek i Bóg tworzą armię, jak powiada święta Teresa z Avila. Nie miejmy wątpliwości, że dobry Pan jest po naszej stronie, że wszechmocna Dziewica jest z nami i że Józef wciąż nas chroni w Egipcie tego świata. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Źródło: Sensus Fidelium.




Płock: Nowenna i poświęcenie się św. Józefowi

W dniu 8 grudnia br. kończy się rok św. Józefa w Kościele katolickim. Z tej okazji płoccy wierni Mszy św. trydenckiej złożą osobisty akt ofiarowania się św. Józefowi. Akt będzie poprzedzony nowenną w dniach 29.11-07.12.

Nowennę wraz z aktem ofiarowania się św. Józefowi można pobrać tu.




Cień Ojca Niebieskiego

Zubożałe szlachectwo było jedyną spuścizną, jaką św. Józef mógł przekazać Zbawicielowi.

Ale przed Bogiem nie uszlachetnia ani krew królewska, ani też samo ubóstwo. Przed Bogiem jedynie cnota ma znaczenie. A Józef św. był właśnie mężem cnoty, i to wielkiej cnoty i nadzwyczajnej świętości. Można to już wywnioskować z tego, że go Bóg wybrał na opiekuna jednorodzonego swego Syna.

Zamiary i dzieła Boże znamionuje zawsze wielka mądrość i celowość. Im bardziej Pan Bóg zbliża kogoś do siebie, tym więcej mu udziela ze swojej świętości. Józef był głową świętej Rodziny, był wobec prawa ojcem Zbawiciela i oblubieńcem Matki Bożej, a to z konieczności prowadziło do codziennego, poufałego obcowania z nimi. Słusznie więc można sądzić, że dusza św. Józefa była prawdziwym skarbem łask Bożych. Tak jak jego urząd był ponad wszystkie inne, tak i w świętości, z wyjątkiem Matki Boskiej, nikt mu nie dorównał. Cnotą swoją przewyższał Świętych Starego Zakonu. On to jest ostatnim przedstawicielem Starego Przymierza, a przy tym zbliżony bezpośrednio do osoby Zbawiciela.

W nim więc powinna była dojść do szczytu świętość przodków, która według myśli Bożej miała się przyczynić do ziszczenia się tajemnicy Wcielenia.

Był więc Józef św. mężem wiary i posłuszeństwa, jak Abraham, mężem cierpliwości jak Jakub, mężem czystości jak Józef egipski, mężem według serca Bożego jak Dawid, mężem mądrości jak Salomon.

I co do Nowego Testamentu można podobnie wnioskować, bo i tutaj stanowisko jego jest zupełnie wyjątkowe. Zaraz za pierwszym razem, gdy Ewangelia o nim wspomina, zwie go „sprawiedliwym” (Mat. 1, 19), co według wykładu Ojców i pisarzy kościelnych oznacza męża świętego, doskonałego, bo wyraz „sprawiedliwość” to to samo, co świętość i doskonałość.

Jednej tylko Maryi nie dorównywał w cnocie i świętości. Ale blask tej świętości, odpowiednio do opatrznościowego stanowiska, na którym go Bóg postawił, osłonięty był cieniem, który nie ukazywał całej wspanialej wielkości jego cnoty.

Skarb ten był taką „ozdobą pustyni” (Ps. 64, 13). Upodobać sobie w nim mogło tylko serce Boże, a tu na ziemi oko wszystkowiedzącego Syna.

Takim był Józef św. Mąż szlachetny wysokością rodu i dostojeństwem królewskiego pochodzenia; mąż to chwalebny mimo swego ubóstwa i poniżenia, bo było to ubóstwo dla imienia Chrystusowego; mąż godzien wszelkiej czci dla swej niezgłębionej cnoty i świętości; mąż wreszcie, jakiego potrzebował Chrystus Pan dla swych myśli i zamiarów, zmierzających do odnowienia i odkupienia świata.

Nie zbłądzimy pewnie przypuszczając, że Józef św., ów „mąż prawicy Bożej” (Ps. 79, 18), nie troskał się zbytnio o to, co mu przyszłość przyniesie. Na pierwszym miejscu szukał zachowania Zakonu Bożego i spełnienia obowiązków swoich i z ufnością oczekiwał wskazówek Opatrzności (Ps. 118, 166), a to było najlepszym przygotowaniem się do urzędu prawdziwie Boskiego.

Opatrzność nie omieszkała w swoim czasie wyrazić swej woli. Św. Józef zaręczył się z Najśw. Panną, Maryja stała się jego oblubienicą. Bliższych wiadomości o tym zdarzeniu nie posiadamy. Pozostało nam tylko kilka słów Pisma św., orzeczenia niektórych Ojców Kościoła, przypuszczenia uczonych teologów i podania, bardzo wprawdzie ładne, ale zupełnie niepewne. Pismo św. wspomina jedynie, że Józef był mężem Maryi, z której się narodził Jezus, którego zowią Chrystusem (Mat. 1, 16), że go anioł upomniał, iż ma poślubić Maryję (Mat. 1, 20), wreszcie, że był zaręczonym z Najśw. Maryją Panną jeszcze przed Zwiastowaniem Anielskim (Łuk. 1, 27).

Opierając się na innych źródłach i orzeczeniach możemy z niejaką pewnością stwierdzić co do Maryi trzy rzeczy, a to nam pozwoli poznać bliższe okoliczności, towarzyszące zaślubinom.

Po pierwsze, Maryja pochodziła, tak samo jak Józef , z rodu Dawidowego. Dowodem na to cala Tradycja i Pismo św. (Łuk. 1, 27—32; Rzym. 1, 3; II. Tym. 2, 8). Należała zaś z pewnością do jednej z tych dwóch gałęzi rodowych, które wymienia św. Mateusz i Łukasz, stąd też oba rodowody, mimo że podają tylko pochodzenie św. Józefa, stwierdzają zarazem i pochodzenie Najśw. Panny. Nie znamy tylko bliższego stopnia Jej pokrewieństwa z Józefem.

Po drugie zdaje się być pewnym, że Maryja była ostatnim potomkiem jednej z rodzin Dawidowych. O istnieniu braci Maryi nic nie wiemy; zresztą nie byłby Jej w takim razie święty Józef zabierał do Betlejem, a musiała być zapisaną, jeśli była ostatnią córką rodu. Wreszcie Zbawiciel umierając na krzyżu, oddał Ją w opiekę Janowi św., co jest dowodem, że przynajmniej wtenczas braci nie było.

Po trzecie postanowiła Maryja zachować dożywotnie dziewictwo, a może nawet związała się w tym celu ślubem. Tak tylko rozumieć możemy odpowiedź Maryi, daną aniołowi zwiastującemu Jej, że ma zostać matką Mesjasza (Łuk. 1, 34), a jak wiadomo, była już wówczas Maryja oblubienicą św. Józefa (Łuk. 1, 27). I według proroctwa poczęcie i narodzenie Mesjasza miało być dziewicze (Izaj. 7, 14); inne nie odpowiadało godności Syna Bożego.

Jakże więc w tych warunkach stała się Maryja oblubienicą św. Józefa? Niektórzy przypuszczają, że krewni, a mianowicie kapłani, którzy czuwać mieli nad zachowaniem prawnego porządku i utrzymaniem starych rodów, zobowiązali Maryję, jako ostatnią córkę wygasającej rodziny, by poślubiła kogoś ze swoich krewnych (Num. 36, 8). Maryja widząc w tym wolę Bożą, zgodziła się. Inni upatrują wyższe pobudki, a zdanie ich popiera nawet Kościół, skoro w modlitwie liturgicznej na święto Opieki św. Józefa mówi o cudownych drogach Opatrzności Bożej, objawiających się w tym właśnie zdarzeniu. Według tego mniemania byłyby owe zaślubiny w szczególny sposób dziełem Opatrzności, której mądrość i wszechmoc obmyśliła środek, połączenia węzłem małżeńskim tych dwojga dusz wybranych ku wielkiemu celowi Wcielenia Syna Bożego, mimo że Józef , podobnie jak Maryja, postanowił prowadzić życie dziewicze. Bóg więc w szczególny sposób oświecił ich, dając im poznać obopólne zamiary, mianowicie, że związek ten nie stanie na przeszkodzie wzajemnym ich pragnieniom. Bóg też objawił im, że wolą Jego jest, by te zaślubiny przyszły do skutku, aby za wspólną zgodą święcie mogli dotrzymać obietnicy Mu uczynionej. Były więc owe zaręczyny dziełem szczególnego natchnienia i zrządzenia Bożego. Zdanie to podziela kilku Ojców Kościoła i znakomitych teologów.

Trudno sobie wyobrazić inaczej św. Józefa, jak w towarzystwie Jezusa i Maryi. Gdy o nim myślimy, zawsze go w duchu widzimy wśród Rodziny; to kieruje i opiekuje się nią, to pracuje dla niej, lub wreszcie umiera na jej łonie. Dom Rodziny św. był polem jego pracy, widownią jego życia i śmierci.

W ogóle każdy człowiek pozostaje w towarzyskich stosunkach z resztą społeczeństwa ludzkiego. Jak Bóg każdego człowieka stworzył na podobieństwo swoje, tak też pragnął, aby wspólne pożycie wszystkich ludzi było obrazem wspólnego życia Trójcy Przenajśw. Trójca św. jednością natur a troistością osób, równością potęgi a rozmaitością pochodzeń jest najdoskonalszym i najwznioślejszym obrazem wielorakich spójni towarzyskich, które, ponieważ jedne od drugich pochodzą, dają obraz największej rozmaitości, a mimo to jednolitości wewnętrznej. Tym sposobem tworzy rodzaj ludzki jedną całość z najróżnorodniejszych relacji.

Otóż we wszystkich ludzkich zrzeszeniach św. Józef powinien objąć urząd patrona i niebieskiego ich opiekuna.

Jest też św. Józef najdoskonalszym przykładem dla zakonnika. Wszakże nasz Święty tu na ziemi niczego innego nie szukał, jak tylko doskonałej miłości ku Bogu! Czyż nie żył w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie? Czy nie połączył najlepiej życia kontemplacyjnego z czynnym, życia wewnętrznego z zewnętrznym? Czyż nie stał się najpiękniejszym wzorem różnych sposobów dążenia do doskonałości, jakie uwydatniały się w różnych rodzinach zakonnych? Bo któż tak jak on umiał naśladować wzór najwznioślejszy połączenia obu sposobów życia, Zbawiciela naszego? Dlatego też we wszystkich zakonach, i kontemplacyjnych i czynnych, i mieszanych czczą św. Józefa jako szczególnego patrona, dlatego też nawet misje zagraniczne oddane są pod jego opiekę. Bo czyż nie u Józefa znaleźli Zbawiciela św. Królowie, owi pierwsi poganie garnący się do wiary? On też pierwszy zaniósł Chrystusa Pana w krainę pogan. Toteż św. Józef szczególnym błogosławieństwem otacza rodzinę misjonarzy katolickich.

A zatem, nie ma w Kościele Bożym żadnej większej społeczności, gdzie by św. Józef nie był jakoby domownikiem, gdzie by, jak to mówią, nie należał do rodziny.

Wszystkie rodzaje życia rodzinnego są przebogatym i nadzwyczaj pięknym dziełem Bożym, i dlatego właśnie, że są dziełem Bożym i że mogą tyle chwały przynieść Bogu i tyle błogosławieństwa zlać na ludzi, dlatego tak bardzo upodobał sobie w nich Józef św., tym więcej, że nieprzyjaciele Boga dzisiaj szczególnie zapędy swoje kierują na rodzinę, aby ją zbezcześcić, zburzyć i zniszczyć, i uczynić ją narzędziem przekleństwa i nieszczęścia dla ludzi; prawdziwym piekłem na ziemi.

Prosić więc trzeba św. Józefa, aby wystąpił jako ojciec i opiekun w obronie rodziny, aby powtórnie ocalił Dziecię i Matkę.

Źródło: Meschler M. (2021). Święty Józef. Matris. [fragmenty]