1

Próby w życiu Maryi

Dzieci i uczniowie nie lubią egzaminów, nie lubią, gdy mają złożyć próbę z tego, czego się uczyły. Nie umieją jeszcze wszystkiego, może i nie uczyły się pilnie, więc boją się wstydu lub kary w razie, gdy się egzamin, próba nie uda. Ale jednak to dobrze, że nauczyciele lub majstrowie żądają takiej próby, bo to pobudza do pilniejszego uczenia się, i oni sami przekonują się, ile jeszcze brak im nauki i wiadomości, muszą się jeszcze ćwiczyć dalej i doskonalić.

Inaczej jest z tymi, którzy w sztuce, w rzemiośle lub w naukach są już mistrzami. Przedłóż takiemu zadanie, powierz jaki interes, będzie się z tego cieszył, bo może pokazać co umie, i jeszcze ładny grosz zarobi. Jest to dlań egzaminem, próbą, ale zaszczytną i korzystną.

Podobnie w życiu chrześcijańskim. Mówimy często o próbach i doświadczeniach ludzi ze strony Pana Boga. Już Pan Bóg wie doskonale, czym jesteś i co możesz, i co w tych a tych okolicznościach uczynisz; dla siebie więc nie zsyła takiej próby. Czyni to ze względu na ciebie, gdy takie dopuszcza wydarzenia, że jesteś niejako zmuszony pokazać, jak daleko w cnocie chrześcijańskiej postąpiłeś, jak mocnym lub jak słabym jesteś, np. w cierpliwości, w posłuszeństwie, w miłości bliźniego, w pokorze, w ufności itd.

Jeżeli jesteś jeszcze słabiutki i niewprawny, to pewnie zawstydzisz się sam przed sobą, widząc, że np. przy najmniejszej bagatelce niecierpliwisz się, że najlżejszego oporu znieść nie umiesz. Ale to na dobro twoje, albowiem najpierw nie będziesz się łudził, żeś Aniołem cierpliwości; po drugie, wyleczysz się z marnego przeceniania siebie, a wreszcie będziesz miał chęć do pilnego ćwiczenia się w tej cnocie, której ci brak. I to jest przyczyna, dla której Bóg takie próby zsyła.

Jeżeli zaś Bóg zsyła próby na takich, co w cnotach chrześcijańskich są już mistrzami, to dzieje się dlatego, że chce im dać sposobność do okazania swego mistrzostwa, do pomnożenia sobie łaski, do zaskarbienia nowych zasług i do obfitszej zapłaty. Do Tobiasza, którego cierpliwość i ufność na wielorakie a ciężkie próby była wystawiona, Anioł powiedział: „Abyś był Bogu przyjemny, było potrzeba, aby cię pokusa nawiedziła.“ Paweł zaś święty pisze o cierpieniach prawego, doskonałego człowieka: „Wiemy, iż ucisk sprawuje cierpliwość, a cierpliwość doświadczenie, a doświadczenie nadzieję, a nadzieja nie pohańbia, iż miłość Boga rozlana jest w sercach naszych przez Ducha świętego, który nam jest dany.“

Po tych wstępnych uwagach zapraszam cię teraz, abyś poszedł ze mną przypatrzeć się takiej próbie, takiemu doświadczeniu.

Egzaminatorem jest Bóg; osobą, z którą się próba odbywa, nie kto inny, jak córka Jego umiłowana, Matka i Oblubienica, Królowa nasza — Maryja. Bóg chce Ją egzaminować co do Jej serca, co do wiary, co do pokory, co do posłuszeństwa, cierpliwości, poświęcenia i męstwa. Pan Bóg dopuszcza coś takiego, przy czym Maryja, Matka — Panna będzie miała dosyć sposobności do pokazania, jak daleko w owych cnotach postąpiła. To wydarzenie jest smutnym dla Maryi, ale dla nas radosnym, gdyż widzimy, z jaką pewnością i z jaką, że tak powiem, zręcznością zachowuje się nasza Pani, jak świetnie ta nasza wielka Mistrzyni składa Swój egzamin, jak bogatą w nowe cnoty, w zasługi, w chwałę i zapłatę z tej próby wychodzi.

Sposobność do tego doświadczenia wyszła od najwyższej Zwierzchności świeckiej, od króla Heroda. Król Herod zaledwie się od Trzech owych Króli o narodzeniu króla Żydowskiego dowiedział, w pysze swojej i w nieludzkim już okrucieństwie postanawia natychmiast zabić to nowonarodzone Dzieciątko. Mędrcy owi nie wrócili już do Jeruzalem, lecz inną drogą udali się do swojej krainy, Herod więc nie wie dobrze, które to Dzieciątko narodzone w Betlejem ma być przyszłym królem żydowskim, i dlatego nie waha się przed najcięższą zbrodnią — wymorduje wszystkie dzieci tak w samym miasteczku, jak i w okolicy, w wieku do dwóch lat. Tym sposobem nie ujdzie jego mściwej ręki i owo Dzieciątko, które ma być królem. I zaiste, nie byłoby mu uszło, gdyby sam Bóg temu nie przeszkodził.

Pan Bóg miał oczywiście wiele sposobów, by nie dopuścić do zabicia Dzieciątka Jezus, mógł np. starego i schorowanego Heroda zabrać ze świata nagłą śmiercią. Jednakże w niezbadanej mądrości Swojej nie czyni tego, dopuszcza ten plan okrutny wykonać, ale mimo to Herod morderczym swym żelazem nie dosięgnie Jezusa. W sposób na oko wcale niepozorny chce Bóg ratować życie Syna Swego jednorodzonego. Pomocą do tego ma Mu być Matka Jezusowa, a dla Niej ma to być przewyborną sposobnością do ćwiczenia się w cudnych cnotach, rzekłbyś, do okazania dzieła mistrzowskiego ducha i serca swojego.

I tak oto Bóg rozpoczyna z Nią próbę, egzamin.

Najpierw Matka Boża musi zostać powiadomioną, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się życie Boskiego Dzieciątka. Bóg posyła więc specjalnego z Nieba zwiastuna, Anioła, do Józefa. Zdawałoby się, że ten poseł powinien był oznajmić to wprost Maryi, przecież tego zaszczytu była o wiele bardziej, niż święty Józef , godniejszą; prócz tego Dzieciątko należało do Niej wyłącznie, a jako Matka musiała bardziej, niż Józef , dbać o Jego życie; ostatecznie Anioł mógł był tę wiadomość przynieść równocześnie i Maryi i Józefowi. Otóż nie: poseł zwraca się jedynie do Józefa, dopiero przez niego ma się Matka dowiedzieć o wszystkim. Tak więc zdaje się, jakby sam Bóg Maryję usuwał na bok. Serce niedoskonałe i samolubne byłoby pewnie rozmaite czyniło domysły, byłoby się czuło upośledzonym, boleśnie dotkniętym. Maryja wolna od takich myśli, serce Jej zupełnie spokojne, Ona i teraz jak przy Zwiastowaniu jest i czuje się niczym więcej, tylko „służebnicą Pańską“, ani na jedno mgnienie oka nie obudzi się w Niej zazdrość z powodu tego przywileju dla świętego męża. Przeciwnie: aczkolwiek jako Matka Boża tą godnością Swoją nieskończenie przewyższa świętego Józefa, jednakowoż Józefa św. jako prawowitego Swego męża uważa za głowę rodziny, za Swego przełożonego, i dlatego święcie przekonana, że Bóg wolę Swoją powinien Józefowi oznajmić, a Ona dopiero od Józefa ma się dowiedzieć, co się dzieje.

Oto przedziwna pokora tego serca najczystszego.

W macierzyńskiej Swej radości Maryja udała się co dopiero przed kilkoma godzinami na spoczynek — wtem budzi Ją Józef święty, przynosi straszną od Anioła wiadomość, że Dzieciątko znajduje się w najwyższym niebezpieczeństwie, król Herod czyha na nie, aby je zabić. Biedne serce Matki! Ta wieść jak sztylet wpija się w serce Maryi. W podobnym położeniu matka każda przeraziłaby się, czułaby się pogrążoną w morzu trwogi i boleści. Ale tu jest przecież serce Matki, płonące miłością, jak żadne inne serce macierzyńskie. Przecież Maryi powierzony jest Syn Boży, więc płomienie przyrodzonej miłości macierzyńskiej i płomienie nadprzyrodzonej miłości Boga zlewają się w jedno morze płomieni. A jak ogromny ten ogień miłości w sercu Jej, tak i troska i strach ogromny o życie Boskiego Dzieciątka, i boleść na widok tego, jak źli ludzie odpłacają się Bogu za tyle miłości. Całkiem ludzką, naturalną i łatwą do zrozumienia byłaby skarga Matki, np. taka: „O Boże, jakże możesz dopuścić, żeby ktoś nosił się z takimi Bożobójczymi myślami!“ A jak trudno w takim bólu serca mówić: „Panie, niech się dzieje wola Twoja!“ Ale Maryja wie, że to Bóg dopuszcza na Nią taką mękę, a co Bóg czyni, musi być dobre. Cierpi więc, ale milczy, a boleść Swą dziecięcym zdaniem się na wolę Bożą uświęca.

Oto męstwo!

Józef święty pozwala następnie dowiedzieć się, w jaki sposób ratować według woli Bożej Dzieciątko. Maryja ma natychmiast wstawać, ma wśród ciemnej nocy z Dzieciątkiem uchodzić do dalekiej ziemi. Jakież to doświadczenie wiary Matki w bóstwo Dzieciątka! Syn Jej, Syn Najwyższego, narażony na zabicie, a Ona ma ucieczką ratować Go, jak gdyby był prostym synem człowieczym! Czy Bóg nie ma dość mocy, by Syna Swego choćby cudem raczej, aniżeli ucieczką ratować od zbrodniczej ręki Heroda? Czemu tego nie czyni? Jeżeli Dziecię Jej to prawdziwy Bóg, czemu się Sam nie ratuje? Czy to przystoi dla Syna Bożego uciekać przed jednym nędznym stworzeniem? Czy może dopuścić, by własna sprawa Jego tak smutno wyglądała, iż Bóg ucieka przed stworzeniem, Niebo drży na ziemi pogróżki?

Mimo najwyższej czci naszej dla Matki Boskiej, mimo Jej niezrównanej świętości, wolno nam przypuścić, że takie lub podobne myśli mogły powstać w Jej duszy. Nie mniemajmy, że Maryja już wcześniej znała cały wspaniały plan odkupienia aż do najmniejszych szczegółów. Gdy Jej Anioł zwiastował Wcielenie się Syna Bożego w Jej żywocie, nie wiedziała wcale, jak się to stać może, bo męża nie zna, więc się najpierw co do tego pytała Anioła. A gdy później Dzieciątko Jezus bez Jej wiedzy zostało w kościele, i przez trzy dni musiała Go szukać z boleścią, i wtedy nie wiedziała, czemu Jej to tak uczynił, i pytała Go o to. A nawet i wtedy, gdy usłyszała pewną odpowiedź, nie rozumiała tej odpowiedzi, jak poświadcza Ewangelia. Teraz, gdy całe dzieło odkupienia dokonane, my chrześcijanie widzimy jasno. Doktorowie Kościoła w tej ucieczce Boskiego Dzieciątka dopatrują się zrządzenia Boskiego, które bóstwo Jezusowe o wiele cudowniej potwierdza, niż jakikolwiek cud inny, który zostałby dokonany dla ocalenia Dzieciątka. Dla Maryi wówczas było jeszcze wszystko zakryte. Bóg chciał Ją prowadzić także drogą wiary, która w ten sposób miała być próbowaną i miała się doskonalić. Tę próbę Maryja świetnie odbyła. Wobec jakichkolwiek nastręczających się myśli, było Jej dosyć wiedzieć, że Bóg chce tej ucieczki, a tak wie też, że tu zachodzą wzniosłe Boskie plany, których Ona nie rozumie, ale których też dla próżnej ciekawości nie chce badać. Jak w czasie nawiedzenia Swego u świętej Elżbiety, tak i teraz wierzy mocno, że Pan, Boskie Jej Dzieciątko, „mocarzy składa z tronów, a wywyższa pokornych.“ A w tej wierze utwierdza Ją jeszcze bardziej Anioł, posłany od Boga do Józefa.

Wiara Jej wyszła z tej próby jeszcze żywsza, jeszcze głębsza.

Teraz cierpliwość Jej zostanie wystawiona na próbę nie chwilową, lecz na długi czas; nadchodzić będą utrapienia za utrapieniami. Musi w nocy wstawać bez zwłoki, musi opuszczać dotychczasowe miejsce pobytu. Choć najkrótszą obierze drogę do Egiptu, z Betlejem do granicy cudzej ziemi odległość wynosi jeszcze czterdzieści godzin drogi. Droga prowadzi przez pustynię, dziką, samotną. Maryja ubożuchna, nie może się zaopatrzyć na wszystkie niedogodności i potrzeby takiej podróży. Egipt to kraj dla Niej nieznany, po większej części zamieszkały przez pogan, przez ciężkich bałwochwalców. Prawda, że wówczas niemało Jej ziomków i współwyznawców, Żydów, żyło w Egipcie. Żydzi mieli tam nawet swoją świątynię, odprawiali swoje nabożeństwo. Może u nich Maryja znalazła schronienie, ale to jednak nie ojczyzna, tam wszystko Jej obce, nie swoje. A w tych wszystkich niepokojach, niebezpieczeństwach i potrzebach, jeszcze troska o Dzieciątko… I tak wszystko składało się na to, że ta ucieczka świętej Rodziny była ciężką ofiarą, próbą wiary, próbą Jej zdania się na wolę Boga.

I tę długą próbę Matka Boska znakomicie wytrzymała. „Niech mi się stanie według słowa twego!” i teraz powtarza wciąż to serce. Każde z wiarą spojrzenie na Boskie Dzieciątko mówi Jej: Czyń wszystko dla Boga, tu chodzi o Boga. Ta myśl daje Jej spokój we wszystkich przeciwnościach. Tą czystą intencję Swoją: „To wszystko z miłości ku Bogu,” uświęca każdy krok Swój w czasie drogi, uświęca każdy dzień w obcym kraju, uświęca każdą ofiarę i każde utrapienie. A gdy przyjdzie znowu poseł z Nieba, każe wracać do ojczyzny, ciężkie owe doświadczenia już dla Niej przeminęły, Maryja wychodzi z nich nieskończenie świętszą, do Nazaretu przybywa bogata w przedziwne akty cnót, każdego dnia pomnaża się w latach, ale i w pokorze, i w wierze, i w męstwie, w cierpliwości i w łasce przed Bogiem i przed ludźmi. Przyjdzie dla Niej dzień, gdy ku radości serca Swego jasno ujrzy, jak miłościwie myślał i zadbał o Nią Bóg, i gdy z rąk Boskiego Syna Swego weźmie pierwszą nagrodę, którą Sobie w tych próbach zdobyła — koronę Wszystkich Świętych.

Źródło: O. FRANZ SERAPH HATTLER S.J. (2021). Obraz naszej Matki Maryi. Matris (fragment rozdziału Ucieczka do Egiptu).




Cisza – sposób na skupienie (2)

Edward Leen CSSp

Jak kontrolować język

Aby zatem zapanować nad namiętnościami, które swymi działaniami niszczą więzy jedności, podkopują miłość i sprawiają, że życie wspólnotowe staje się nie do zniesienia, konieczne jest ścisłe panowanie nad językiem. Na początku, aby uzyskać tę kontrolę, musimy ograniczyć nasze słowa bardziej niż na późniejszych etapach naszego rozwoju duchowego. Cisza powinna być zachowana ze skrupulatną dokładnością. Czasami takie sztywne utrzymywanie ciszy może wydawać się nienaturalne. Kiedy poczujemy w sobie wrzawę, ze wszystkimi namiętnościami, szalejącymi w naszej duszy i domagającymi się wyrazu, może się nam wydawać, że jesteśmy tak niegodziwi, iż równie dobrze moglibyśmy nasze myśli wypowiedzieć na głos. Uważamy, że gdy czujemy się tak źle, nie możemy nic zyskać, nie wyrażając naszej złości. Jest to błąd. Jeśli osoba przez nieprzerwany czas usilnie kontroluje każdy impuls pchający ją do wyrażenia jej emocji, te ostatnie stopniowo tracą swoją siłę i żywotność. Każda namiętność traci na mocy, kiedy nie znajduje środków wyrazu. Wyrażanie jej podtrzymuje ją niczym paliwo ogień; pozbawiona go, gaśnie jak ognisko, do którego nie dorzucamy drzewa. Dlatego też panowanie nad językiem jest pośrednio surową dyscypliną i umartwieniem wszystkich wad, zwłaszcza tych, które są sprzeczne z cnotą miłości.

Jak często powtarzamy, pierwsza skłonność każdej władzy, jaką posiadamy z natury, jest egocentryczna z powodu upadku pierwszych rodziców. Tendencja ta jest oczywiście do pewnego stopnia łagodzona przez łaskę; niemniej wciąż w nas trwa. Egocentryzm to inne określenie dla pożądliwości rozumianej w jej ogólnym znaczeniu. Uporządkowanie danej władzy i skierowanie jej działania ku Bogu – lub innymi słowy, sprawienie, że jej działania pozostaną zgodne z właściwym porządkiem – wydaje się prawem (ciążącym na nas prawem umartwienia), zgodnie z którym musimy najpierw praktykować całkowite wyrzeczenie się w odniesieniu do danej władzy. Aby korzystać z władzy wzroku w sposób, jakiego pragnie od nas Bóg, powinniśmy najpierw oczyścić ten wzrok, stanowczo odmawiając mu wszelkiego bezużytecznego zaspokojenia, którego poszukuje. Podobnie jest z władzą mowy. Została nam dana, abyśmy mogli wyrazić prawdę o porządku naturalnym, jaki powinien odzwierciedlać nasz umysł; abyśmy przedstawiali prawdę o porządku nadprzyrodzonym, jaki powinien panować nad naszym duchem; abyśmy rozpowszechniali właściwe relacje społeczne między ludźmi i wyrażali chwałę Boga, jaką powinniśmy czerpać z kontemplacji Jego dzieł w porządku naturalnym i nadprzyrodzonym. Język jest nam dany, abyśmy chwalili Boga; tymczasem my mamy skłonność do chwalenia siebie. Należy zatem odmawiać mu jakiegokolwiek zaspokajania w tym kierunku. Jest bardziej niezdyscyplinowany i trudniejszy do poskromienia niż którakolwiek z pozostałych władz. Dlatego nieustannie praktykowana cisza jest jedynym środkiem dla jego okiełznania. „Człowiek bowiem” – powiada św. Grzegorz – „któremu pozwala się mówić, nigdy nie uczyni żadnego znaczącego postępu w cnocie”. Powtarza także: „Gadatliwy człowiek nie znajdzie swojej drogi na ziemi”.

Surowa praktyka milczenia ma dodatkową zaletę. Jak już wykazano, istnieje ścisły związek między mową a wyobraźnią. Uruchomienie jednej z nich pociąga za sobą w dużej mierze drugą. Im bardziej wyobraźnia opróżnia się z obrazów schlebiających własnej osobie, tym swobodniejsze staje się przyjmowanie tych, które pomagają umysłowi wznieść się ku Bogu – tym bardziej pozostaje otwarty na przyswajanie obrazów przedstawiających rzeczy porządku nadprzyrodzonego. Gdy wyschnie główne źródło obrazów naturalnych, wyobrażenia nadprzyrodzone z łatwością zajmą ich miejsce i wzbudzą w umyśle święte myśli. A gdy wyobraźnia zostanie wypełniona i zaopatrzona w obrazy nadprzyrodzone, i łatwo ją one poruszą, wówczas to właśnie te obrazy porządku łaski zasugerują przedmiot dla władzy mowy, a ponadto rozjaśnią i uszlachetnią tematy porządku naturalnego, które można wybrać do rozmowy. Człowiek, który jest uformowany według opisanych reguł, z łatwością będzie mówił o sprawach Boskich lub będzie się wypowiadał na sposób Boski o sprawach ludzkich. Jego rozmowa nie będzie dla niego samego zawadą w postępie duchowym, ale raczej źródłem oświecenia i zbudowania moralnego dla jego słuchaczy.

Milczymy, aby nauczyć się mówić tak, jak powinniśmy. Cisza bowiem, która jest zaszczepiona w naszej duszy, nie jest niemocą, ale zaprzestaniem działania w jednym kierunku, aby pozwolić na swobodny rozwój w innym. Samo uporczywe powstrzymywanie się od słów jako takich nie jest dobre. Cnotą chrześcijańską jest ograniczenie relacji z ludźmi w celu swobodniejszej rozmowy z Bogiem lub o Bogu i o sprawach Bożych. Milczenie nie jest antyspołeczne, bowiem jest praktykowaniem rozmowy z Panem Jezusem, dzięki której uczymy się mówić z większą skutecznością i z pożytkiem dla naszego bliźniego.

Cisza konieczna do skupienia

Milczenie nie jest bezczynnością, ale środkiem prowadzącym do wyższej formy aktywności naszej wyobraźni i intelektu. Święty Tomasz powiada, że milczenie nie oznacza zaprzestania działania, ale zatrzymanie rozpraszającego nieładu i niepokojących obrazów we władzy wyobraźni. Dlatego też samo poddanie się nieuporządkowanemu i rozpraszającemu ciągowi wyobrażeń może być samo w sobie uważane za zerwanie milczenia, nawet jeśli nie jest to wyrażone w mowie. W efekcie możemy naruszyć ducha milczenia, pozostawiając naszym myślom swobodę, gdy zwracają się one ku pospolitym, trywialnym lub niebezpiecznym przedmiotom. Duch milczenia jest także zakłócany przez porywczość naszych ruchów lub nadmierną gorliwość w wykonywaniu pracy. Szkodzi mu również nieopanowane używanie wzroku, które prowadzi do przenikania do wyobraźni różnego rodzaju niestosownych obrazów.

Rozważana w ten sposób cisza jest bardzo zbliżona do stanu skupienia. Samo materialne zaprzestanie używania języka nie jest milczeniem, ale po prostu warunkiem wstępnym do niego. Milczeć to być skupionym. Na skutek takiego skupienia dusza, która wycofała swe władze ze świata zewnętrznego, może skoncentrować je na Bogu. Umysł, który jest skupiony na Bogu, uważa wszystkie doczesne, przemijające przedmioty za bezwartościowe w porównaniu z rzeczami Bożymi i gardzi nimi niczym odpadkami, nie ulega pokusie, aby tracić czas na ich kontemplowanie. Stan ten jest jednocześnie skutkiem modlitwy i jej warunkiem koniecznym. Cisza jest nieodzownym środkiem prowadzącym do modlitwy. Modlitwa to nic innego jak skupianie uwagi na Bogu w celu uzyskania od Niego pouczenia i łaski. Jeśli umysł ucznia jest pochłonięty słowami nauczyciela i pilnie za nimi podąża, może skorzystać z podanych przez niego wskazówek. Uczeń milczy prawdziwie, gdy jego umysł pozostaje w pełni czujny na nauczaną materię i całkowicie wycofany ze spraw jej obcych. Z drugiej strony, jeśli uczeń pozwoli swemu umysłowi błąkać się po tematach niezwiązanych z daną sprawą, nawet jeśli nie rozmawia z otaczającymi go osobami, można powiedzieć, że naruszył ciszę, której domaga się udzielana mu nauka. W głośnym zgiełku majaczących wyobrażeń i wędrujących myśli jest głuchy na to, co mówi do niego nauczyciel. W tym bezgłośnym naruszeniu ciszy nie zwraca uwagi na skierowaną do niego naukę, pomimo że dźwięk słów nauczyciela dociera do jego uszu. Tak jest z naszą relacją z Bogiem: musimy wyłączyć odgłosy ziemskie, aby dotarł do nas głos Boży. Oznacza to, że musimy się skupić: zebrać w sobie nasze zewnętrzne zmysły i nasze wewnętrzne władze zmysłowe, powstrzymać je od błąkania się w poszukiwaniu zwykłego naturalnego zaspokojenia i poddać je kontroli woli, działając poprzez miłość. Musimy to zrobić, jeśli chcemy uchwycić głos Boga. Pielęgnujemy ciszę, aby usprawnić nasze władze do rozmowy z Bogiem i aby Go usłyszeć.

Łatwo można rozpoznać osoby, które pielęgnują ciszę w sensie duchowym i które wykształciły w sobie nawyk skupienia. Wypowiadają niewiele słów, ale to, co mówią, ma niezwykłą wagę, nawet jeśli ich słowa odnoszą się do zwykłych życiowych spraw. Ich wypowiedzi są poprzedzone namysłem. Ich słowa, niosące całą moc wewnętrznego życia myśli, nie są wypowiadane przypadkowo. Nie są też zwykłymi błyskami odbijającymi się od powierzchni duszy i uzależnionymi od wrażeń zmysłowych otrzymywanych w kontaktach z rzeczywistością zewnętrzną. Nie są to zwykłe reakcje na bodźce zewnętrzne. Osoby skupione widzą w sposób wyraźny, prawdziwy i godziwy, a w ich oczach lśni spokojna mądrość. Wyważenie ich osądu niełatwo zakłócić, gdyż „człowiek wewnętrzny szybko umie się skupić, bo nigdy nie rozprasza się w zewnętrzności”. Ten nawyk powściągliwości, który nie jest tym samym, co dyskrecja, daje mu moc i siłę oddziaływania na innych, dla których musi on zawsze pozostawać w pewnym stopniu tajemnicą. Oddany wewnętrznej rozmowie z Bogiem, nigdy nie otwiera się całkowicie przed stworzeniami. Nawet w działaniu zewnętrznym, nawet w swych własnych słowach, trwa w nieprzerwanej ciszy. Jej zerwanie bowiem następuje tylko wówczas, gdy uwaga wewnętrzna w całości przenosi się na zewnętrzne zajęcie materialne, w które jest się zaangażowanym: tracimy milczenie, gdy zatracamy się w pracy. Zajęcia zewnętrzne i rozmowy z innymi, które te pierwsze za sobą pociągają, zdają się uniemożliwiać przestrzeganie ciszy. Jednak wcale tak nie jest. Możliwe jest poświęcanie większej części dnia na mówienie, a mimo to zachowanie nieprzerwanej ciszy. Warunkiem takiego stanu jest przestrzeganie złotej zasady, aby nigdy nie mówić tylko dla własnego dobra lub dla własnej przyjemności, ani dla zaspokojenia jakiegoś impulsu, ale wyłącznie dla chwały Bożej, dla właściwego wypełniania obowiązków stanu, dla krzewienia prawdy, dla praktykowania miłości, dla pocieszania smutnych i dodawania blasku życiu bliźnich.

Osoba pragnąca życia prawdziwie wewnętrznego musi pielęgnować czystą i prostą duszę, która dąży do zjednoczenia w Bogu wszystkich swoich wewnętrznych mocy i zewnętrznych zajęć poprzez skupienie i oderwanie od świata. „Duch Boży, który ma upodobanie w przebywaniu w cichym i spokojnym sercu, nigdy nie wchodzi do duszy, która jest poruszona lub często niepokojona hałasem i nieporządkiem, spowodowanym jej namiętnościami i silnymi uczuciami. Nie mieszka w rozproszonej duszy, która uwielbia bezczynnie gadać i przekazywać każdą przelotną myśl w rozmowach, które są wrogiem skupienia”. „W ciszy i spokoju rozkwita dusza oddana Bogu i uczy się tajemnic Pisma”. Nasze milczenie stanie się doskonałe, gdy będziemy nieustannie rozmawiać z Bogiem, a przestaniemy rozmawiać z ludźmi dla samej przyjemności, jaką daje taka rozmowa, bez względu na to, jakie przynosi ona dobro.

Doskonała i święta cisza to ożywiona rozmowa z Bogiem. Mówienie, przynajmniej w powszechnie spotykanych przypadkach, jest bezpośrednim wynikiem zwracania uwagi na osoby i przedmioty, które są wokół nas. Pogwałceniem ducha milczenia jest poddanie naszej uwadze rzeczy zewnętrznych lub wyobrażeń wewnętrznych, które nie mają związku z prawdziwym dobrem życia, i zaabsorbowanie się nimi. Uwaga i zainteresowanie zwrócone na rzeczy, których w żaden sposób nie można odnieść do Boga, utrudnia swobodne obcowanie z Wszechmocnym. Można dużo mówić, a mimo to milczeć, jeśli ciszę rozumiemy w sposób, który wyjaśniliśmy: zachowujemy ciszę, gdy nasze zainteresowanie i uwaga nie odbiegają od tego, co rzeczywiste. Cisza jest natomiast naruszona, gdy działania umysłu i wyobraźni są marnowane na to, co nierzeczywiste. Święty Tomasz z Akwinu wiele mówił i dyktował, ale nie można powiedzieć, że w swoim życiu naruszał ciszę. Jego słowa nigdy nie wypływały z niego z czysto ludzkich lub naturalnych motywów. Jeśli cisza nie wynika z naszego opanowania wewnętrznego – kontroli nad naszą wyobraźnią i naszymi uczuciami – lub gdy nie towarzyszy jej intencja, aby się w tym opanowaniu umacniać, wówczas nie ma ona sensu.

W chwili, gdy pozwolimy, by jakakolwiek rzecz z zewnątrz, jakakolwiek zewnętrzna motywacja lub przedmiot, pochłonęły naszą uwagę i odwróciły ją od tego, do czego powołuje ją Bóg, wówczas naruszymy ciszę. Cisza jest skupieniem zastosowanym do władzy mowy. Oznacza ona ograniczenie wszelkich niepotrzebnych rozmów z ludźmi, aby nasz umysł mógł w sposób doskonale nieprzerwany rozmawiać z Bogiem. Ułatwia modlitwę i stanowi zabezpieczenie chroniące naszą pobożność i duchową słodycz przed rozproszeniem. Uwrażliwia duszę na najdelikatniejszy szept Ducha Świętego. Skupienie jest absolutnie konieczne dla duszy, która dąży do wzrastania w życiu wewnętrznym. „Kto”, mówi autor dziełka O naśladowaniu Chrystusa, „skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu”. Kto pielęgnuje ducha milczenia, zdobywa mądrość i osiąga pokój serca. W każdej poszczególnej duszy cisza rozwija jej siłę i moc. We wspólnotach osób, czy to połączonych w sposób naturalny jak rodzina, czy też z powołania, jak zgromadzenia zakonne – tam, gdzie panuje duch milczenia, panuje żarliwość i pokój. Wszelka gorycz i nieuprzejmość znikają, a wypełniane dzieła są owocne i Bóg im błogosławi.

 Źródło: Edward Leen CSSp, Wzrost duszy poprzez modlitwę myślną. Cor Eorum 2021.




W oczekiwaniu na wybawienie

Panowanie Heroda nie tylko potęgowało nadzieje mesjańskie w Palestynie, ale wpływało też na ich dalszy rozwój nie zawsze zgodny z nauczaniem proroków.

Ostatni prorok Malachiasz działał w połowie V wieku przed Chr. (450-445); i od tej pory nie rozlegał się już żaden głos, który by do ogólnego skarbca mesjanizmu w Starym Testamencie dorzucił nowe elementy. Natomiast gdy zamilkły głosy proroków, sam temat mesjanizmu podjęła literatura pozabiblijna, którą oznaczamy mianem apokaliptyki. Miała ona na celu prowadzić dalej rozpoczęte przez proroków dzieło. Toteż i jej autorzy kryją się w cieniu, a dzieła swoje łączą z wielkimi imionami przeszłości: z Henochem, Abrahamem, Mojżeszem itp.

Niepodobna mesjanizmu za czasów Chrystusa rozpatrywać tylko na tle ksiąg biblijnych. Przemożny wpływ apokaliptyki dał się tu odczuć w stopniu niezwykłym. A o poczytności dzieł tego rodzaju świadczy choćby tylko ich liczba wzrastająca w miarę oddalania się od czasów prorockich.[1] Mesjanizm stanowi charakterystyczną cechę nie tylko religii Starego Testamentu, ale dziejów narodu wybranego w ogóle. Najogólniej pojętą definicję mesjanizmu można by sformułować w następujący sposób: jest to zespół proroctw mający na względzie nowy porządek rzeczy w świecie. Głównymi czynnikami tego porządku będą Bóg i człowiek. W odniesieniu do Boga polegać on będzie na ujawnieniu Jego potęgi i założeniu Królestwa; w stosunku do człowieka — na pełnym uznaniu władzy Boga oraz świętości osobistej jako koniecznym warunku przynależności do Królestwa Bożego.

Tak pojęty mesjanizm odnosi się zatem do przyszłości. Jego przedmiotem bezpośrednim jest nowa era w stosunkach między Bogiem a człowiekiem.

Według proroctw Starego Testamentu era ta pozostaje w ścisłym związku z ideą grzechu, z pełną realizacją rządów Boga nad ludzkością.

Idea wybawienia — to cel, ku któremu zmierzają wszystkie religie. Wybawienie jest uwolnieniem od czegoś, co jest uważane za zło. Dlatego pojęcie zła ma decydujący wpływ na ideę wybawienia w poszczególnych religiach. Jeżeli — jak to ma miejsce w naturalistycznych religiach Indii — za zło uważa się świat i wszelkie zmienne przejawy życia, wybawieniem będzie to, co człowieka od tego uwalnia. Dążenie do jedności z Brahmą czy też osiągnięcie nirwany w takim przekonaniu właśnie mają swoje źródło. (…)

Nawet w religiach Grecji i Rzymu uwolnienie od zła równa się uwolnieniu od wpływu fatum. A tzw. religie misteriów miały na względzie przede wszystkim wybawienie od fatum. Zło w znaczeniu fizycznym tkwi u podstaw wielu religii starożytnych. A konsekwentnie w tego rodzaju religiach i pojęcie wybawienia ma znaczenie specjalne.

W religii Starego Testamentu chodzi o zło moralne: wybawienie jest uwolnieniem od zła w znaczeniu moralnym, tj. od grzechu.

Nie przypadkiem tylko pierwsza przepowiednia o charakterze mesjanistycznym miała miejsce po przekroczeniu nakazu Bożego ze strony człowieka i utracie przyjaźni oraz łaski Bożej. Sam Bóg w słowach: “Postanawiam nieprzyjaźń między tobą a niewiastą. I między potomstwem twoim a potomstwem jej. Ono zetrze głowę twoją. A ty czyhać będziesz na piętę jego” (Rodz. III, 15), zapowiada nadejście Wybawiciela, do którego należeć będzie ostateczne zwycięstwo.

To proroctwo Wybawienia dane już w zaraniu dziejów ludzkości jest tak charakterystyczne dla mesjanizmu w religii Starego Testamentu, że zasługuje na specjalne podkreślenie. Zawiera ono w zarodku wszystkie nieomal cechy mesjanizmu i nie bez podstawy nazwane zostało Protoewangelią, tj. pierwszą Ewangelią.

Objawienie Starego Testamentu zajmuje pozytywne stanowisko wobec stworzenia i świata: „I widział Bóg wszystkie rzeczy, które był uczynił, i były bardzo dobre” (Rodz. I, 31). Na walkę pierwiastków dobra i zła w religii Starego Testamentu nie ma miejsca. Ponad światem istnieje wszechpotężny Bóg, od którego pochodzi wszystko. Jeżeli już w stosunku do pierwszego człowieka zjawia się potrzeba odkupienia, to ze względu na winę i grzech będący owocem wolnej woli ludzkiej.

Religie Wschodu, a zwłaszcza Indii oraz Iranu, przez swe negatywne ustosunkowanie się do życia na tym świecie szukają wybawienia w innym kierunku. Tak samo w Aweście nie ma mowy o ekspiacji winy i grzechu.

Mesjanizm Starego Testamentu łączy nastanie ery wybawienia od grzechu i pojednania z Bogiem z określoną postacią, która będzie przedstawicielem Boga i pośrednikiem między Nim a ludzkością. Jest to początkowo postać bezimienna, anonimowa. Proroctwa mówią o niej w sposób ogólnikowy, w jaki mówi się o kimś dalekim i mało znanym. Dopiero w drugim Psalmie (w. 2) postać ta oznaczona jest terminem maszach, i znaczy „namaszczać”.

W nazwie tej kryje się zatem aluzja do rytu namaszczenia, przewidzianego dla królów i kapłanów sprawujących funkcje urzędowe. W okresie wpływów greckich na Wschodzie zjawiła się potrzeba tłumaczenia pojęć starotestamentowych na język grecki, odpowiednik dla maszach znaleziono w rzeczowniku Christos pochodzącym również od chrio — „namaszczam”. Słowo Mesjasz przyjęte przez wszystkie języki jest równoznaczne z Chrystus i odnosi się właściwie do godności przepowiadanego Wybawiciela. Postać Mesjasza jest do tego stopnia nierozerwalnie złączona z omawianą erą wybawienia od grzechu, że całemu kierunkowi koncentrującemu się w przepowiedniach nastania nowego porządku rzeczy nadała ową nazwę. Proroctwa mesjańskie przeważnie, chociaż nie wyłącznie, odnoszą się do Osoby Mesjasza.

Działalność Jego wszakże pojmują w związku ze znanymi już przedtem przepowiedniami o nowym porządku rzeczy. Mówiąc o Tym, którego główne zadanie polegało na zrealizowaniu wybawienia, przez to samo nawiązują do idei wybawienia znanej już z Protoewangelii. Sztuczne zatem byłoby upatrywanie w proroctwach jakiegoś nowego mesjanizmu bądź to przez wprowadzenie nowych zupełnie idei, bądź też przez modyfikację w częściach istotnych dawniejszych poglądów. Podobnie jak w historii Objawienia Starego Testamentu w ogóle, tak i w mesjanizmie spostrzegamy pewien rozwój polegający na coraz dokładniejszym określeniu czasów i okoliczności, w jakich wybawienie miało mieć miejsce. Rozwój ten ma swoje uzasadnienie w religii Starego Testamentu, czyniąc zbędnym wszelkie odwoływanie się do wpływów obcych.[2]

Mesjanizm jest przede wszystkim nową erą w stosunku między Bogiem a człowiekiem. Jej zapoczątkowanie niektórzy z proroków, np. Amos, zwą “dniem Jahwe”. Będzie on dniem sądu nie tylko dla pogan, ale i dla niewiernych Hebrajczyków.

Poczynając od owego dnia, majestat Boży zostanie uznany przez wszystkich. Ezechiel podkreśla, że wszystkie narody uznają wtedy w Jahwie prawdziwego Boga, a Izajasz dodaje, że każde kolano zginać się przed Nim będzie (Iz. XLV, 24).

Z czasem w oparciu o formy rządów, znane naówczas, zaczęto mówić o królowaniu Boga wśród ludzi, o Królestwie Bożym, upatrując w mesjanizmie konkretny przejaw rządów Bożych nad światem w ogóle, a nad narodem hebrajskim w szczególności. Uniwersalizm jest często podkreślany przez proroków; państwa pogańskie zastąpi jedyne państwo Boga (Dan. II, 44). To prawda, że początkowo idea mesjańska związana jest z jednym tylko narodem, a nawet z jedną tylko rodziną Abrahama. Później wszakże widnokrąg jej staje się coraz szerszy. Rodzina, naród, ludzkość — oto poszczególne etapy, jakie przebył mesjanizm na drodze swego rozwoju. „Jak organicznie i wspaniale — pisze ks. arcybiskup Teodorowicz — rozwija się myśl i plan Boży na szeroko rozpiętej kanwie dziejów. Uczepiają się te plany zrazu nawet nie o naród, ale o jeden ród, o rodzinę i zwierzone zostają wielkie wieszczenia Boże Abrahamowi. Stąd zwolna i zwolna rozszerzają się już na naród, z zapowiedzi przeistaczają się w uroczysty i wielki pakt na Synaju; stąd zaś już widnieją wielkie perspektywy ludzkości i rozwierają się szeroko, i znać już kontury paktu drugiego, który staje się krystaliczną osią zapowiedzi Bożych.” [3]

Idea królestwa w Starym Testamencie wiąże się ściśle z historią Hebrajczyków. Była ona nie do pojęcia w epoce, w której Izraelici byli jeszcze nomadami, po prostu dlatego, że plemiona koczownicze obce są wszelkiej próbie poddania jedynowładztwu. Monarchia zresztą może mieć zastosowanie jedynie w społeczeństwach, nad którymi przeprowadzać można systematyczną kontrolę, a więc i z konieczności nad plemionami osiadłymi. Nic dziwnego przeto, że i w Starym Testamencie idea królestwa zjawia się wtedy, gdy Hebrajczycy osiedli już w ziemi Kanaan i zmuszeni do obrony przed napadami najeźdźców poczuli się jednym narodem. Z walk w okresie sędziowskim pod kierunkiem wodzów (Otoniel, Gedeon, Debora i in.) zrodziła się stopniowa forma królestwa, która, poczynając od Saula, za czasów Dawida i Salomona dosięgła szczytu rozwoju. Późniejsi królowie aż do czasów niewoli usiłowali utrzymać się na wysokości swej władzy w ramach terytorialnych zakreślonych przez Salomona. Charakterystyczną cechą monarchii w Starym Testamencie jest teokracja. Królowie nie rządzili w imieniu własnym, jak gdzie indziej, ale wyłącznie w imieniu Jahwe. W okresie późniejszym, w czasie podziału królestwa i jego końcowego upadku, jednym z zadań proroków było podkreślanie nieograniczonej władzy Jahwe nad narodem. I tak stopniowo w oparciu o zakreślone terytorialnie królestwo doszło do powstania idei wielkiego królestwa przyszłości, złączonego już z mesjanizmem.

Chociaż naukę o Królestwie Bożym spotykamy już u najdawniejszych proroków (Amos), jednakże terminu “Boże królestwo” w jego charakterystycznym mesjańskim znaczeniu początkowo nie używano. Dopiero Daniel użył go po raz pierwszy w odniesieniu do przyszłego królestwa mesjańskiego, nadając mu jednocześnie zabarwienie soteriologiczne (VI, 26; VII, 27).

Naukę o Królestwie Bożym w Starym Testamencie można by streścić w następujących punktach. Królestwo Boże oznacza:

1. królestwo czysto ziemskie, wskrzeszone w jego granicach historycznych. Nie brak w Starym Testamencie tekstów mających na celu uwidocznienie dobra w znaczeniu fizycznym oraz szczęśliwości narodowo-politycznej Hebrajczyków w czasach mesjańskich: wolność od chorób (Iz. XXXIII, 1-24), długie życie (Zach. VIII, 4), urodzajność gleby (Iz. XXX, 23-25; Joel III, 18; Zach. XIV, 8), zwycięstwo nad wrogami (Ez. XXXII, 25-32; XXXV, 39) itd.

2. królestwo duchowe, religijne w podwójnej fazie jego istnienia: w fazie istnienia czasowego oraz w fazie eschatologicznej. Jakkolwiek w literaturze prorockiej momenty narodowo-polityczne są dość częste, jednakże nie brak podkreśleń cech religijnych i duchowych Królestwa Bożego. Jest ono przedstawione jako królestwo świętości (Am. IX, 9-10), z którego grzesznicy będą wykluczeni (Zach. V, 1-4; 5-11). Izajasz podkreśla nawet, że wynikiem panowania Boga nad narodem będzie zgładzenie grzechów (I, 18), a Ezechiel akcentuje transformację wewnętrzną ludzi pod wpływem Ducha Świętego (XXXVI, 27; XXXIX, 29).

3. Zewnętrznym wyrazem panowania Boga nad ludźmi, nie tylko nad Hebrajczykami, ale nad wszystkimi, którzy się na wiarę prawdziwą nawrócą, będzie nastanie Królestwa Mesjańskiego, do którego również należy zastosować wyrażenie „Królestwo Boże”. Jego charakter jest przede wszystkim soteriologiczny, i to zarówno w sferze narodowo-politycznej, jak szczególnie w dziedzinie religijno-moralnej.

Powstanie nowego porządku w dziedzinie religii będzie dziełem Mesjasza. Już w błogosławieństwie Jakuba (Rodz. XLIX, 8-12) jest mowa o tym, który stanie na czele narodów dla wykonania programu Bożego w dziejach świata. Pisma prorockie ex professo zajmują się szczegółami dotyczącymi pochodzenia, godności i osobistych przymiotów Mesjasza. Mesjasz będzie człowiekiem narodzonym z Niewiasty-Dziewicy (Iz. VII, 14) i przynależnym do narodu hebrajskiego. Pokolenie Judy (Rodz. XLIX, 10), a ściślej jeszcze ród Dawida (Jer. XXIII, 5-6; Ez. XXXIV, 23-24: XXXVII, 24) zostanie przez Niego wsławiony. Łączność z rodem Dawida jest zaakcentowana do tego stopnia, że Mesjasz po prostu nazwany jest Dawidem (Oz. III, 5).

Wśród przymiotów osobistych Mesjasza wyliczonych przez Księgi święte, oprócz takich jak „książę pokoju” (iż. IX, 6), „dobry pasterz” (Zach. XIII, 7-9), jest również mowa o otrzymaniu przez Niego specjalnych darów Ducha Świętego, niezbędnych do sprawowania rządów. Wylicza je Izajasz w znanym proroctwie (XI, 1-4):

Wyrośnie różdżka z korzenia Jessego

i kwiat rozwinie się na tej łodydze.

I spocznie na nim Duch Pana,

duch mądrości i rozumu,

duch rady i mocy,

duch wiedzy i pobożności.

Napełni go duch bojaźni Bożej,

będzie głosił wyroki nie według tego,

co widzą oczy i co słyszą uszy.

Będzie wymierzał sprawiedliwość ubogim

i wielkodusznie stanie w obronie wszystkich pokornych na tej ziemi.”

Zadaniem Mesjasza będzie założenie królestwa, które stworzy nową fazę w dziejach świata, pod względem religijno-moralnym całkowicie odmienną od epok minionych. Królestwo to oznacza panowanie Boga nad wszystkimi, którzy się do wiary prawdziwej nawrócą. Nie cele materialne, ale przede wszystkim duchowe przyświecać będą jego założeniu. A zadaniem naczelnym, bezpośrednim powodem jego powstania będzie wybawienie w dziedzinie religijno-moralnej zapewniające wolność od grzechu, doskonałość i osiągnięcie szczęścia. Ten charakter soteriologiczny Królestwa Mesjańskiego jest jak najściślej związany z osobą Mesjasza: wybawienie nastąpić może tylko dzięki Jego dziełu (heterosoteryzm), a nie jak w innych religiach jedynie dzięki wysiłkowi poszczególnych jednostek (autosoteryzm).

Mesjasz będzie wybawicielem. Ujęcie Jego zadania pod tym względem jest w religii Starego Testamentu nieco paradoksalne. Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że jako władca wystąpi On w sposób odpowiadający Jego godności: szeregiem odniesionych zwycięstw położy kres dotychczasowemu stanowi rzeczy, a przez nadanie nowych praw stworzy podstawy nowego porządku, któremu zapewni trwałość rozwoju na z góry określony czas istnienia.

Tymczasem niektóre proroctwa mówią o Mesjaszu cierpiącym za winy innych i zapewniającym im zbawienie przez osobiście poniesione męczeństwo. Misja zaiste szczególna, skoro zwróci się uwagę na pojęcie „królestwa”, „króla”, „księcia pokoju” itp., z jakimi się spotykamy w opisach mesjanistycznych Starego Testamentu. Jednakże taką właśnie misję opisują niektóre proroctwa z Izajaszem na czele.

Wybawienie jako dzieło Mesjasza polegać będzie przede wszystkim na męce i śmierci. Ich opis szczegółowy znajduje się w drugiej części proroctwa Izajasza zawierającej tzw. „Pieśń o słudze Jahwe”. W jednej z nich czytamy:

Tego wzgardzonego i ostatniego wśród ludzi,

męża boleści oswojonego z cierpieniem,

którego oblicze jest jakby za zasłoną

w cieniu wzgardy, jakżeśmy nim pogardzali.

Zaprawdę, on bóle nasze niósł,

niedole nasze wszystkie wziął na ramiona,

a my uznaliśmy go za trędowatego,

za wychłostanego ręką Bożą i poniżonego.

A on cierpiał rany za nasze nieprawości,

za nasze zbrodnie poniósł śmierć,

na niego spadła kara, co pokój nam przyniosła,

jego sinością zostaliśmy uleczeni.

Wszyscy błądziliśmy jako owce,

każdy z nas zabłąkał się na własną swoją drogę,

a Pan włożył na jego barki nieprawość wszystkich nas.

Ofiarowany został, bo sam chciał,

a nie otworzył ust swoich.

Powiodą go na zabicie jako owcę,

a on będzie milczał;

jako jagnię milczy, gdy je strzygą,

tak i on nie otworzy ust swoich.

Poprzez boleść i sąd na śmierć poszedł.

Któż opowie o jego pochodzeniu,

albowiem wydarty został z ziemi żyjących,

zgładziłem go za zbrodnie ludu mojego.

Zostanie pogrzebany z bezbożnikami,

umrze razem z bogaczami,

choć nie popełnił żadnego grzechu

ani zdrady nie było w ustach jego.

Pan postanowił zabić go wśród cierpień.

Gdy odda życie swoje na przebłaganie za grzech,

Wtedy ujrzy potomstwo długowieczne,

a ręce jego wypełnią wolę Pana.

Prorocy zasadniczo nie zajmowali się wyliczeniami chronologicznymi, dotyczącymi nastania ery mesjańskiej. Obca im była wszelka perspektywa historyczna, w ramach której można by choć w przybliżeniu określić kolejne następstwo zdarzeń wyprzedzających nastanie okresu mesjańskiego. Wskutek tego wydaje się niekiedy, że byli przeświadczeni o rychłym przybyciu Mesjasza, bez bliższego jednak oznaczenia czasu. Nawet Daniel, który jedyny spośród wielu określił liczbowo czas przyjścia Mesjasza, uczynił to w sposób tajemniczy w znanym proroctwie o siedemdziesięciu tygodniach (IX, 24-27).

Nie tu miejsce na szczegółowe rozważanie kwestii związanych z interpretacją tego proroctwa. Z tego, co dotychczas napisano o nim, można by utworzyć sporą bibliotekę. Wystarczy zaznaczyć, że sposób liczenia na tzw. tygodnie lat, znany już z Pentateuchu, dla współczesnych Daniela był całkowicie zrozumiały. Okres siedemdziesięciu tygodni obejmuje 490 lat od punktu wyjścia, tj. od wydania edyktu pozwalającego odbudować zburzoną przez Nabuchodonozora Jerozolimę (538 przed Chr.).

Do powyższej charakterystyki apokaliptyka dorzuci niejeden szczegół, który jednakże nie będzie w stanie zmienić istotnego obrazu. W stosunku do proroctw podkreślających uniwersalny charakter mesjanizmu apokaliptyka zajmie stanowisko raczej sceptyczne. Nieufnie również odnosić się będzie do wszystkiego, co miało na celu religijno-moralne przesłanki mesjanizmu. Zaakcentuje natomiast ideę narodową, nawet państwową z odwołaniem się do granic królestwa Dawida i Salomona.[4]

Warunki, w jakich znalazł się naród żydowski po powrocie z niewoli, tłumaczą do pewnego stopnia te odchylenia. Jest to wyraźna przeciwwaga klęsk narodowych i utraty bytu państwowego. Ale zarówno postać Mesjasza, jak i Jego zadania apokaliptyka pojęła w sposób niewiele mający wspólnego np. z Izajaszem. Toteż, nawet jeżeli zwróci się uwagę na fakt, że chorobliwe wizje świetnej pomyślności mesjańskiej, którymi przepełnione są karty apokaliptyki, pojmować należy jako zwykłą przesadę wschodnich narodów, trudno nie przyznać racji jednemu z najwybitniejszych znawców tego tematu, J. B. Freyowi, kiedy zaznacza, że Królestwo Mesjańskie apokaliptyki jest „królestwem z tego świata”.[5]

Taki był mesjanizm urzędowy Izraela w interesującym nas okresie. Czekano na Wybawiciela, którego prawie nie odróżniano od wodza w sensie politycznym.

Nie znaczy to jednak, aby głosy proroków poszły zupełnie w zapomnienie. Nie. Dusze głębsze pochylały się ze zrozumieniem nad proroctwem Izajasza i wiedziały, że nie o panowaniu tam mowa, ale o cierpieniu i śmierci.

[1]. Por. M. J. Lagrange, Le Messianisme chez les Juifs, Paris 1909, 37-59.

[2] Por. L. Durr, Ursprung und Ausbach…, Berlin 1925.

[3] Por. ks. arcbp J. Teodorowicz, Od Jahwe do Mesjasza.

[4] Por. J B Frpy, Apocalyptique, art. w Dictionnaire de la Bible. Supplement 1, 32A. 354.

[5] Por. Le conflit entre le messianisme de Jesus et le messianisme de Juifs de son temps, art. w Biblica 14 (1933), 149.

Źródło: A. Nicolas, E. Dąbrowski (1964). Życie Maryi Matki Bożej. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań. [A gdy nadeszła pełnia czasów]




Wiara, nadzieja i miłość Maryi (2)

Jacek Woroniecki OP

WIARA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC BOLESNYCH

I w życiu Matki Najświętszej przyszła godzina kiedy Jej dusza miała być poddana najwyższej próbie. Cnoty teologiczne, którymi w całej pełni żyła, miały w tych chwilach dojść do najwyższego stopnia rozwoju po to, aby i nam służyć za wzór i za źródło mocy wtedy kiedy P. Bogu podoba się poddać próbom i nasze dusze.

Na tę próbę Maryja była od dawna przygotowana i słowami starca Symeona i niejednokrotnymi zapowiedziami własnego Jej boskiego Syna. Jak Apostołom tak i Matce swej musiał On nieraz mówić: iż potrzeba jest, aby szedł do Jeruzalem i wiele cierpiał od starszych i od doktorów i od przedniejszych kapłanów i był zabity i trzeciego dnia zmartwychwstał (Mat. 16, 21).

Pomimo jednak, że była Ona na to przygotowana, umysł nasz nie może sobie wyobrazić bólu i przerażenia, jakie musiało ogarnąć duszę Matki Bożej, gdy te groźne zapowiedzi doszły do urzeczywistnienia, gdy Syn Jej schwytany na modlitwie w Getsemani prowadzony potem od jednego trybunału do drugiego, ubiczowany i cierniem ukoronowany, wziął na plecy krzyż, na którym miał wkrótce zawisnąć, aby wszystkich pociągnąć do Siebie (Jan 12, 32).

I w duszy Maryi musiała w tych chwilach zapanować godzina i moc ciemności, w której wiara Jej doszła do największej swej doskonałości. Bo jak każda cnota — wedle słów św. Pawła — w słabości wykazuje się doskonałą (II Kor. 12, 9), tak samo i wiara: dopiero gdy umysł ogarną ciemności i siły jego przyrodzone zupełnie zaczną zawodzić, a on kieruje się tylko słowem Bożym i na prawdzie objawionej przez Boga opiera całe swe postępowanie, wtedy wiara jego dochodzi do pełni doskonałości jak ślicznie naucza z własnego i ze św. Teresy doświadczenia św. Jan od Krzyża.

I umysł Matki Najświętszej w czasie męki Jej Syna musiała ogarnąć całkowita ciemność, gdy idzie o światło przyrodzone, a jedynie tylko nadprzyrodzone światło wiary dawało Jej tę moc, która sprawiła, że z daleka brała udział we wszystkich poniżeniach i udręczeniach swego Syna, od Getsemani aż do pretorium Piłata, że później krok w krok szła za Nim po Jego drodze krzyżowej i że wreszcie mężnie stała podle Jego krzyża (Jan 19, 25) póki nie wyzionął ducha.

Z prawd wiary naszej jedna musiała w tej chwili ze szczególną siłą przeniknąć umysł Maryi, a był nią dogmat Odkupienia. Jak w chwili Zwiastowania cała Jej dusza skupiła się około tajemnicy Wcielenia, aby tymi słowami „niech mi się stanie wedle słowa Twego” dać na nią przyzwolenie i tym samym wziąć w niej czynny udział, tak teraz w czasie męki dusza Maryi skupia się około tajemnicy Odkupienia.

I tu także nie tylko wierzy Ona głęboko w tę tajemnicę, ale wierzy, że w dokonaniu się jej ma mieć swą cząstkę, wierzy, że Bóg żąda i teraz od Niej, podobnie jak w chwili Zwiastowania, dobrowolnego przyzwolenia, że jak w dokonaniu się Wcielenia tak i w dokonaniu się Odkupienia Ona jedna spośród całego stworzenia ma wziąć z pełną świadomością czynny udział.

Łatwo teraz przedstawić sobie do jakiego stopnia doskonałości dochodzi wiara Matki Bożej w czasie męki Jej Syna! Z jednej strony najsilniejszy sprzeciw wszystkich przyrodzonych władz i skłonności natury ludzkiej, zupełna niemożność zrozumienia przyrodzonym światłem rozumu jak może coś równie ohydnego mieć miejsce i straszny rozdzierający aż do dna ból serca macierzyńskiego. A ponad tym ten sam rozum oświecony błyszczącym gdzieś tam w głębi tej ciemni dogmatem Odkupienia nie przestaje powtarzać: niech mi się stanie wedle słowa Twego.

Nad całym tym buntem czynników przyrodzonych panuje całkowicie duch wiary. Pomimo ciemności, które zalegają Jej umysł i bólu, który przenika serce, Maryja wierzy, że na krzyżu odbywa się Odkupienie rodu ludzkiego; Ona w to wierzy i Ona tego chce, Ona chce w tym Odkupieniu współpracować Swym cierpieniem, bo wie, że Bóg się tego od Niej spodziewa, podobnie jak się spodziewał przyzwolenia na Wcielenie.

Z Jej wiary wypływa i Jej męstwo, które sprawia, że nie słania się, nie mdleje, ale, jak św. Jan daje nam do zrozumienia, przez cały czas trwania męki krzyżowej z niesłychaną mocą ducha stoi wedle krzyża.

NADZIEJA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC BOLESNYCH

Podobnie jak wiara tak i nadzieja Matki Bożej dochodzi w czasie męki Jej Syna do najwyższego stopnia napięcia i doskonałości. Była ona koniecznym następstwem tej wiary, która otwierała przed oczami Jej duszy niezgłębione przepaści miłosierdzia Bożego.

Idąc z daleka, zmieszana z tłumem za Chrystusem dźwigającym swój krzyż, a następnie stojąc tam na Golgocie podle tegoż krzyża, musiała sobie Matka Najświętsza przypominać te słowa swego Syna: albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby wszelki, kto wierzy weń nie zginął, ale miał żywot wieczny (Jan 3, 16).

W świetle wiary w tajemnice Odkupienia jasnym Jej było, że oto w tym momencie Bóg daje światu największy dowód swego miłosierdzia, z którego ród ludzki czerpać będzie zbawienie aż do końca wieków. Więcej nawet, zdawała sobie Ona niewątpliwie sprawę, że i wszystkie łaski, które od początku świata spłynęły na ludzi, tu mają swe źródło, że i Ona sama nie jest wyjęta z tego kręgu promieniowania męki Zbawiciela, że wszystkie łaski tak obficie zlane przez Boga w Jej duszę, a nade wszystko łaska Niepokalanego Poczęcia udzielone Jej zostały już naprzód „przez wzgląd na zasługi Chrystusa”, jak to miał w 19 wieków później orzec Pius IX.

Miałoby się ochotę powiedzieć, że Matka Boża w czasie męki Syna miała jakby doświadczalne poczucie mistyczne Odkupienia i dla siebie osobiście i dla całego rodu ludzkiego i to nadawało Jej nadziei tę moc i pewność niezrównaną. Widziała Ona niejako, że te wielkie rzeczy, które Bóg dla Niej uczynił i które, chroniąc Ją od grzechu pierworodnego, wyniosły Ją ponad całą ludzkość, i Jej też dane były przez wzgląd na ten dar bezcenny, który oto tu w tych bolesnych chwilach Syn Jej składał z siebie Ojcu Przedwiecznemu.

Toteż w rozdzierającym bólu duszy nie brakowało i nuty wdzięczności za te wielkie rzeczy, które męka krzyżowa już przed wiekami Jej zdobyła, a wdzięczność ta wzmagała jeszcze nadzieję i ufność w to miłosierdzie bez granic, którego Bóg dawał na Golgocie najwyższy wyraz.

Nadzieja Maryi nie ograniczała się jednak do swych własnych potrzeb, ale obejmowała całą ludzkość, za którą ta krwawa ofiara była składana. Nim jeszcze padły z wysokości krzyża te znamienne słowa, które w osobie św. Jana oddawały Jej nas wszystkich jako prawdziwe dzieci duchowe, Matka Najświętsza obejmowała wszystkie dzieci Boże nie tylko swą miłością ale i nadzieją, ufając we wszechmoc dobroci Bożej względem rodu ludzkiego.

Tym bardziej otrzymawszy z ust Syna to oficjalne poniekąd zatwierdzenie w roli Matki tych wszystkich, za których On umierał, jakże gorąco musiała Ona zapragnąć dla nas wszystkich tego szczęścia wiecznego, które aż takiej zapłaty wymagało! A pragnienie to oparte na ufności w miłosierdzie Boże i na przekonaniu, że Bóg sam pragnie o wiele bardziej od Niej, aby wszyscy ludzie byli zbawieni (I Tym. 2, 4) utrwaliło w Niej aż do końca Jej ziemskiej wędrówki tę cnotę nadziei, która ma nam przyświecać jako najwyższy wzór tej cnoty przez całe nasze życie.

Jak swą wiarą tak i swą nadzieją u stóp krzyża Matka Najświętsza wysłużyła wszystkim swym dzieciom duchowym szczególną pomoc Bożą do uzyskania i praktykowania tych cnót teologicznych, będących zaczątkiem i podstawą naszego życia nadprzyrodzonego. Nie darmo zwracamy się do Niej ze słowami: Nadziejo nasza witaj. Zaiste Jej nadzieja stała się naszą nadzieją, z Jej nadziei winniśmy wszyscy czerpać wzmocnienie naszej, i w chwilach, gdy zacznie się ona chwiać, nie gdzie indziej jak w Jej macierzyńskim Sercu winniśmy szukać ożywienia i utrwalenia naszej ufności w miłosierdzie Boże. Do Niej wołajmy wtedy słowami Psalmisty: Tyś nadzieja moja, Tyś dział mój, w ziemi żyjących (Ps. 141, 6).

MIŁOŚĆ MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC BOLESNYCH

Największym dowodem miłości na tym świecie jest życie swoje ofiarować za tych, których się miłuje i którym pragnie się służyć. Sam Zbawiciel tak wyraźnie to powiedział Apostołom w Swym ostatnim przemówieniu w Wieczerniku (Jan 15, 13), a i Matce Swej musiał to nieraz przed tym mówić, przygotowując Ją w ten sposób na wielkie chwile Swej ofiarnej męki i śmierci.

Toteż gdy nadeszły, zastały Ją gotową i do tego, aby się zgodzić na tę bolesną ofiarę śmierci Syna i do tego też, aby z Nią połączyć i własną ofiarę miłości.

Wiedziała Ona dobrze, że nie jedną tylko śmiercią męczeńską można Bogu złożyć ofiarę życia i że od ogromnej większości ludzi Bóg żąda ofiary życia przez codzienne spełnianie Jego świętej woli. Słowa Jezusa, ustanawiające Ją Matką św. Jana, a z nim i nas wszystkich, dały Jej jasno zrozumieć, że od Niej właśnie takiej ofiary Bóg żąda, toteż nie zawahała się jej złożyć w łączności z ofiarą Syna, która powoli spełnia się na krzyżu. Był to najpiękniejszy akt miłości, jaki stworzenie złożyło Stwórcy, a jego łączność z miłością Zbawiciela, w chwili gdy spełniał Swą krwawą ofiarę na Golgocie, nadawała mu wartości, większej niż cała miłość wszystkich stworzeń tego świata razem wziętych.

I nic w tym dziwnego. Miłość Maryi wypływała z duszy dziewiczej, nie skalanej żadnym grzechem, wolnej od skazy pierworodnej i od grzechu miłości własnej, tak często hamującej najlepsze poruszenia naszej duszy. Nic w Niej nie było, co by Ją wstrzymywało w czymkolwiek od całkowitego oddania się Bogu, a oddanie to doszło do szczytu na Golgocie, porwane ofiarną miłością Zbawiciela. Zaiste żądanie Boże, abyśmy Go kochali „ze wszystkiej myśli swojej i ze wszystkiej siły swojej“ (Mat. 22, 37; Marek 12, 30), spełnione tu zostało w takiej pełni i w takiej doskonałości, jakiej drugiego przykładu dzieje ludzkie nie znają.

Miłość ta obejmowała jednym aktem i Boga i wszystkich ludzi, których ten Bóg tak ukochał, że Syna Swego Jednorodzonego wydał na śmierć dla ich zbawienia. Nigdy głęboki związek między miłością Boga i miłością bliźniego nie został tak jasno stwierdzony, jak na Golgocie, ale widocznym był on tylko dla Matki Najświętszej, która jedna pojmowała całą doniosłość ofiary krzyżowej. I z tej więc strony miłość Jej doszła do szczytu doskonałości, rozciągając się do wszystkich ludzi, wszystkich czasów, przeszłych, teraźniejszych i przyszłych, i ofiarując Bogu Ojcu za nie serdeczny Swój ból macierzyński w łączności z męką Swego Syna na krzyżu. Tu mamy rację dlaczego Kościół pozwala nazywać Maryję Współodkupicielką rodu ludzkiego i Wszechpośredniczką wszystkich łask zbawienia. (PiusX., Benedykt XV).

Nie trzeba też myśleć, aby ta miłość Matki naszej Najświętszej w tych decydujących dla ludzkości chwilach była tylko jakąś miłością ogólnikową, obejmującą wszystkich ludzi razem, ale nie zatrzymująca się nad potrzebami poszczególnych jednostek. Przeciwnie, możemy być pewni, że z iście macierzyńską troskliwością myślała Ona najpierw o losie tych wszystkich, którzy brali udział w męce Zbawiciela, że wraz z Nim błagała litości dla Jego oprawców, „nie wiedzących co czynią“, że nie bez Jej udziału i dobry łotr i setnik uzyskali łaskę nawrócenia, że wreszcie Jej miłosna opieka uzyskała łaskę wytrwania u stóp krzyża i św. Janowi i św. Magdalenie wraz z innymi niewiastami.

Toteż gdy usłyszała zwrócone do Siebie słowa „oto Syn Twój“, zrozumiała bez trudu, że to idzie nie o jednego Jana, ale o wszystkich ludzi i że to wezwanie do objęcia roli Matki względem wszystkich ludzi jest ukoronowaniem przeczystej miłości Jej serca macierzyńskiego, umiejącej tak cudownie połączyć miłość Boga z miłością bliźniego.

c.d.n.

Źródło: Woroniecki J. (1939). Wiara, nadzieja i miłość w życiu Najświętszej Maryi Panny. Mariański Instytut Różańcowy.




Wiara, nadzieja i miłość Maryi

Jacek Woroniecki OP

PEŁNIA ŁASKI

Słowa Archanioła Gabriela „Łaskiś pełna”, tak dobrze nam znane ze sceny Zwiastowania, otwierają przed nami niezmierzone horyzonty doskonałości duchowej Matki Najświętszej. Ta pełnia łaski, którą Jej zwiastun Wcielenia oznajmia, nie zaczyna się dopiero od chwili, gdy Maryja staje się Matką Zbawiciela: nie, ona Jej towarzyszy od samego poczęcia — w łonie Matki, kiedy to cudownym przywilejem miłosierdzia Bożego przez wzgląd na zasługi Tego, któremu przeznaczoną była na Matkę, została uchroniona od skazy grzechu pierworodnego, tak, iż nic nigdy w Niej nie stanęło na przeszkodzie pełnemu działaniu nadprzyrodzonych darów Bożych.

Pełnia ta nie stała jednak bynajmniej w miejscu. Owszem, w miarę jak z rozwojem duszy rosła jej pojemność, i łaska w niej wzrastała. Podstawą zaś tego wzrostu było u Najświętszego Dziewczęcia nie co innego niż u każdego z nas, a mianowicie wierność łasce, wierność w najdrobniejszych rzeczach codziennego życia. Wierność to bowiem sprawia, że Stwórca, który nie chce dać się prześcignąć swemu stworzeniu, za każdą wierną odpowiedź łasce darzy ją nową większą od poprzedniej.

Dzięki swej wierności Matka Najświętsza była więc w ciągłym rozwoju i ciągłym postępie duchowym, a jednocześnie była zawsze w posiadaniu pełni łaski. To znaczy, że w każdym momencie życia posiadała ją w tym stopniu, w jakim to tylko dla Niej możebne, nic nie roniąc z tych bezcennych skarbów, które Bóg zlewał w Jej duszę.

Ale z łaską uświęcającą jest to samo co i z samą duszą, w której ona ma swe siedlisko: poznać, ani nawet uświadomić ich sobie bezpośrednio nie możemy. Dopiero działalność władz duszy – rozumu i woli sprawia, że dochodzimy do przekonania o istnieniu tego pierwiastka duchowego, który nas ożywia i jest w nas ośrodkiem całej naszej działalności. Podobnie i łaskę uświęcającą poznać możemy tylko przez jej wpływ na działalność tych wyższych władz duszy, przez przeistoczenie ich działalności i uzdolnienie ich do czynów nadprzyrodzonych, dających nam możność wejść w stosunki z samym Bogiem.

To przeistoczenie naszych władz duchowych na modłę Bożą, odbywa się za pomocą cnót teologicznych – wiary, nadziei i miłości, będących jakby upływami łaski uświęcającej, przenikającej z samej istoty duszy do jej władz duchowych rozumu i woli. Rozum przez wiarę, a wola przez nadzieję i miłość zostają zasilone od wewnątrz mocą Bożą; dzięki temu stają się one zdolne wznieść całe życie człowieka do Boga i tak pokierować całą naszą działalnością moralną, aby nas kiedyś u kresu życia doprowadziły do oglądania Boga „twarzą w twarz“.

O łasce przeto uświęcającej naszą duszę w samej jej istocie możemy sądzić tylko po działalności naczelnych władz duszy rozumu i woli, przeistoczonych i wzniesionych na wyższy nadprzyrodzony poziom przez wiarę, nadzieję i miłość. Jest to nam, ma się rozumieć, dlatego tylko możliwe, że istnienie samej łaski i cnót jak w ogóle całego porządku nadprzyrodzonego zostało nam przez Boga objawione.

I o pełni łaski Matki Bożej możemy przeto mieć pewne wyobrażenie, gdy się przyjrzymy cudownemu rozwojowi cnót teologicznych w Jej życiu. O, zapewne nie odkryją nam one całkowicie piękna Jej duszy, tak do głębi przeniknionej łaską — ten widok samemu Bogu tylko został zarezerwowany — ale dadzą możność poznania jak ta łaska, ukryta przed naszymi oczami w duszy Przeczystej Dziewicy, promieniowała na zewnątrz i jak przez cnoty teologiczne kierowała całym Jej życiem.

NAJWYŻSZE WZORY

Jeśli św. Paweł mógł się odważyć na te słowa „Bądźcie moimi naśladowcami jakom ja jest Chrystusa” (I Kor. IV, 16), to o ile więcej miała do tego prawo Najświętsza Panna Maryja. Boć jasnym jest, że nie może tu chodzić o naśladowanie Zbawiciela w tej lub innej poszczególnej czynności, lecz w tym, co było naczelnym nastawieniem Jego woli, zawsze oddanej Bogu, jak to sam powiedział: ,,Bo ja co Mu się podoba, czynię zawsze“ (Jan VIII, 29). Jedna Matka Boża wolna od wszelkiego grzechu, mogła te słowa w najściślejszym ich znaczeniu powiedzieć. Stąd też jest Ona dla nas po Chrystusie najwyższym wzorem doskonałości, jedynym, w którym żadnej skazy nie możemy dostrzec, niczego takiego, czego byśmy nie mieli naśladować.

Ale jeśli idzie o cnoty teologiczne, które nas szczególniej mają tu zająć, to rzecz się ma inaczej: Oto Matka Najświętsza jest najwyższym wzorem, ponad którym już żadnego innego doskonalszego nie ma, a to dla tej prostej racji, że w duszy Chrystusa Pana łączność z Bogiem odbywała się w sposób o wiele wyższy niż ten, jaki nam umożliwiają cnoty teologiczne wiary, nadziei i miłości.

Dusza Chrystusowa, tak ściśle połączona ze Słowem Bożym w jednej Boskiej osobie od pierwszej chwili, kiedy została stworzona w łonie Najświętszej Dziewicy, miała nieustające widzenie Boga takie, jakie dusze zbawione mają w niebie, a tylko pełniejsze i doskonalsze niż wszystko, co sobie możemy wyobrazić w tej dziedzinie. Stąd wynika, że na wiarę w duszy Zbawiciela nie mogło być miejsca, skoro wiara jest uznaniem za prawdę tego, czego się jeszcze nie ma, a Chrystus był od pierwszej chwili swego istnienia w posiadaniu bezpośrednim Boga. Jedną cnotę miłości miał On w całej pełni, bo miłość łączy duszę z Bogiem niezależnie od tego, czy On jest jej obecny, czy też nie. Ale tę miłość miał On już w formie niebieskiej, a nie ziemskiej, tak jak ją mają Święci w niebie bez osłony, bez pośrednictwa poznania rozumowego, czerpiącego swe dane ze zmysłów.

Jakże inaczej się działo w duszy Matki Bożej! Będąc stworzeniem, takim jak każdy z nas, póki żyła na ziemi podlegała całkowicie prawom naszej natury, i jedyny w dziejach ludzkości przywilej Niepokalanego Poczęcia nic nie mógł tu zmienić. Nie mogła Ona mieć już w tym życiu widzenia niebieskiego Boga, ale poznawała Go jak i my drogą zmysłów i rozumu. Przeto naczelne władze Jej duszy potrzebowały koniecznie tej pomocy Bożej, jaką nam wszystkim dają cnoty teologiczne, ale cnoty te w Niej dochodziły do największej doskonałości, jaka kiedykolwiek zajaśniała w duszy ludzkiej, gdyż działały we władzach czystych, nieskalanych grzechem pierworodnym i przez to gotowych się całkowicie, bez żadnego sprzeciwu, poddać działaniu łaski Bożej.

Oto jest racja, dla której zastanowienie się nad cnotami teologicznymi Najświętszej Panny przedstawia dla nas taką doniosłość. We wszystkich dziedzinach wiedzy staramy się badać odnośne zjawiska na najwybitniejszych okazach lub przejawach, tam gdzie właściwe im cechy występują najdobitniej na jaw. Otóż gdy idzie o życie nadprzyrodzone i jego naczelne czynności jakimi są wiara, nadzieja i miłość, nigdzie nie znajdziemy tak czystych i głębokich ich wzorów, jak w duszy Maryi.

Od Niej to mamy się uczyć, jak wierzyć słowu Bożemu, jak ufać bez granic Jego miłosierdziu i jak kochać Boga ponad wszystko.

NAJCENNIEJSZE ŹRÓDŁO ZASŁUGI

W dziedzinie cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości Najświętsza Panna jest dla nas najwyższym wzorem, ale jest i czymś więcej: a mianowicie źródłem i to źródłem zasług zdobytych tymi właśnie cnotami i dodanych do niezmierzonych zasług Chrystusa Pana na to, abyśmy i my z nich też czerpali.

Aby to lepiej zrozumieć przypomnijmy sobie te ciekawe słowa św. Pawła, w których odkrywa nam tajemnice łączności naszych zasług z zasługami Chrystusowymi.

„Dopełniam, pisze on w liście do Kolosan, na ciele moim, czego nie dostaje uciskom Chrystusowym za ciało jego, którym jest Kościół” (Kol. I, 24).

Nie znaczy to bynajmniej, by w męce Chrystusowej czegoś brakowało, by była niedoskonała, niewystarczająca dla zbawienia świata i by św. Paweł miał te braki uzupełnić. Bynajmniej, — doskonała w całej pełni, męka Zbawiciela zaprasza nas do współudziału w zbawieniu świata. Chrystus Pan raczył nas powołać do uczestnictwa w tym wielkim dziele przez łączenie naszych cierpień z Jego cierpieniami i naszych zasług z Jego zasługami. Aby móc czerpać ze skarbu zasług Chrystusowych, trzeba samemu coś do tego skarbca wpłacać i stać się, jakby się dziś powiedziało, udziałowcem; niosąc swój krzyż, trzeba, jak ów Szymon Cyrenejczyk pomagać Panu Jezusowi dźwigać Jego krzyż, najcięższy ze wszystkich, bo będący karą za grzechy całego świata. Stąd też, „według Bożego rozkazu, kto nie doznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie”.

Nie jest to więc niedoskonałością męki Chrystusowej, że potrzebuje dopełnienia z naszej strony, ale przeciwnie wielką jej doskonałością. Niepojętym zaszczytem jest dla nas, że nie biernie tylko przyjmujemy owoce Odkupienia, ale że w tym dziele, największym jaki świat widział, mamy być czynni, że wchłaniając w siebie jego łaski, mamy z nimi współdziałać dla zbawienia innych.

W świetle tej nauki jakże cudownie przedstawia się nam rola Matki Najświętszej. Jeśli każdy z nas jest powołany do uczestnictwa w dziele Odkupienia, to o ile więcej jeszcze Ona, która samego Odkupiciela na świat wydała i która potem sama jedna na Golgocie z całą świadomością łączyła ofiarę z ofiarą dokonywującą się na krzyżu.

Jest między Nią a nami ta wielka różnica, że my musimy najpierw za siebie pokutować, siebie oczyszczać od tego wszystkiego, co nas zanieczyściło w oczach Bożych; przychodzimy na świat z długami grzechu pierworodnego, który najczęściej powiększamy codziennymi wykroczeniami, i wiele czasu potrzeba nam po nawróceniu, aby własne długi spłacić i móc już swobodnie pracować na dochód wielkiego Chrystusowego dzieła Odkupienia dusz.

Otóż Matka Najświętsza zaczęła swe życie bez takiego zadłużenia, dzięki czemu od pierwszej chwili swego istnienia mogła składać do skarbca Chrystusowego wszystko to, co w oczach Bożych może mieć wartość zasługi. Przeczysta w całej swej istocie, nim jeszcze poznała wielkie swe przeznaczenie, zaczęła już nieświadomie pracować na rzecz odkupienia świata, które wkrótce miało być dokonane przez Jej Boskiego Syna.

A więc w skarbcu Odkupienia, obok zasług Chrystusa o nieskończonej wartości są i zasługi świętych Pańskich czerpiące, ma się rozumieć, w łączności z zasługami Chrystusa całą swą wartość. Są tam, cenniejsze od wszystkich innych zasługi Matki Najświętszej, najczystsze, najpotężniejsze, najściślej z zasługami Chrystusowymi złączone, a między nimi szczególnym blaskiem świecą zasługi jej cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości, będące tym, co w życiu duchowym przedstawia największą wartość w oczach Bożych.

Pierwsze miejsce zajmuje, ma się rozumieć, miłość będąca samym źródłem wszelkiej zasługi, tak iż bez niej o żadnej zasłudze mowy być nie mogło. Ale nią natchnione i wiara i nadzieja mają też specjalną wartość nadprzyrodzoną, tak, iż każda z nich specjalnie zasługuje na uznanie ze strony Boga dzięki temu szczególnemu promieniowaniu czci i chwały, które się z nich do Boga wznosi.

Cnoty tedy teologiczne Matki Najświętszej nie tylko są dla nas najwyższymi wzorami wiary, nadziei i miłości, ale też i źródłem, w którym mamy nasze, tak często niedomagające cnoty rozświecać, zasilać, zagrzewać. Wolno nam zawsze zwracać się do tej Matki Najlepszej z prośbą o wzmożenie w nas tych głównych czynników życia nadprzyrodzonego, jakimi są wiara, nadzieja i miłość, a to na mocy tych zasług, które Ona tymi cnotami zdobyła i które złożyła w skarbcu zasług Chrystusa. Wszak one tam dla nas zostały złożone!

Winniśmy nabrać zwyczaju, aby w chwilach, gdy w nas wiara, nadzieja i miłość będą nie domagać, wołać do Maryi: „przez Twą wiarę, wzmóż moją wiarę, przez Twą nadzieję, podtrzymaj moją nadzieję. Twoją miłością rozpal moją miłość”.

WIARA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

“Błogosławiona któraś uwierzyła”. Oto pierwsza pochwała Maryi z ust ludzkich wyszła, i sławi Ją za Jej wiarę, za to, co jest w nas początkiem życia nadprzyrodzonego.

Św. Elżbieta, bardziej niż kto inny, mogła rozumieć, co znaczy wiara słowu Bożemu: oto jej mąż Zachariasz za brak mocnej wiary został ukarany odebraniem mowy, a wszak on, jako kapłan, w Piśmie św. oczytany, winien był bez wahania przyjąć zapowiedź Syna, który w duchu Eliasza wyprzedzi przyjście Zbawiciela. Proroctwa Starego Testamentu jawnie wskazywały, że czas nadejścia Mesjasza już się zbliżył, i stary kapłan, gdyby był wierniejszy swemu Bogu, byłby mógł się zdobyć na prostą i ufną wiarę słowu Archanioła Gabriela i nie żądać od niego znaku, po którym by mógł poznać, że posłannictwo jego jest od Boga.

Jakże inaczej zachowała się wobec zwiastuna planów Bożych, młoda dzieweczka zaślubiona Józefowi z Nazaretu. Nieświadoma jeszcze swego wielkiego powołania, idąc za natchnieniem Bożym ofiarowała była Bogu swe dziewictwo, a gdy obyczajem swego ludu zaślubioną została swemu krewnemu, bez trudu uzyskała od niego, że i on za Jej przykładem wyrzekł się pożycia małżeńskiego, aby lepiej Bogu służyć i lepiej się przygotować na przyjście Mesjasza. Wiedzieli oni dobrze, że narażają się przez to na uprzedzenia swego otoczenia, które przede wszystkim w potomstwie widziało dowód błogosławieństwa Bożego i z pewną pogardą patrzyło na małżeństwa bezdzietne, ale szli oboje za natchnieniem Bożym, ufając, że Pan sam najlepiej pokieruje ich życiem.

Usłyszawszy tedy, że ma porodzić Syna, słusznie Maryja mogła się zdziwić, nie pojmując, jak to się da pogodzić z Jej ślubem dziewictwa. Nie pyta jednak o znak, jak to uczynił Zachariasz, lecz z całą prostotą przedstawia niebieskiemu Zwiastunowi swą trudność, a usłyszawszy odpowiedź, całkowicie uspokojona odpowiada: „Oto ja służebnica Pańska, niechaj mi się stanie wedle słowa twego“.

I my winniśmy za przykładem św. Elżbiety podziwiać wiarę Najświętszej Panny w tej przepięknej scenie Zwiastowania, której nigdy dość podziwiać nie przestaniemy. Jak cudownie zamyka Ona ten długi szereg mężów i niewiast wielkiej wiary Starego Przymierza, który nam św. Paweł wylicza w swym liście do żydów (II, 11), poczynając od Abrahama a kończąc na Dawidzie. Ale Ona ich wszystkich przekracza, i Jej akt wiary w odpowiedzi na zwiastowanie anielskie jest najdoskonalszym przejawem tej pierwszej cnoty teologicznej, jaką jest wiara, a jednocześnie najpłodniejszym w skutki.

Prostym dziewiczym swym umysłem Maryja od razu pojęła całe piękno planu Bożego zawarte w tym, aby Matka Mesjasza pozostała dziewicą, i głęboko przeświadczona, że „u Boga nie będzie żadne słowo niepodobne” , bez wahania poddała się świętej woli tego, któremu się była już od dziecka całkowicie oddała.

Aktem wiary Maryi dokonało się dzieło Wcielenia. Bóg, który „wielkim szacunkiem rozporządza nami“ (Mądr. XII, 18), żadnego nie chciał tu wywierać zewnętrznego przymusu, ale czekał na to dobrowolne przyzwolenie najpiękniejszego stworzenia, jakie z rąk Jego wyszło, aby dokonać Wcielenia Syna Bożego i rozpocząć dzieło Odkupienia ludzkości. Raczył On plany uzależnić od tego aktu wiary Maryi, chcąc przez to dać Jej szczególny udział w zbawieniu świata

Oto doniosłość wiary Matki Bożej w tym pierwszym momencie, gdy zjawia się w dziejach świata na kartach Ewangelii.

I czyż można się dziwić słowom św. Elżbiety, która jedna z pierwszych musiała się dowiedzieć co w Nazaret zaszło! Czyż można razem z nią nie powtarzać: „Błogosławiona, któraś uwierzyła”!

NADZIEJA MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Najpiękniejszą formułą nadziei w ustach Matki Najświętszej są te słowa z Jej kantyku Magnificat: „Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest“; i jak w scenie zwiastowania podziwiamy wiarę Maryi wobec objawionego Jej powołania, tak w scenie nawiedzenia mamy wielki dowód Jej niewzruszonej nadziei. Wobec wielkich zadań, jakie Bóg na Nią włożył i wielkich obietnic, które im towarzyszą Maryja nie cofa się małodusznie, nie wymawia się niegodnością, lub słabością, ale ufna w moc i miłosierdzie Boże, z całą gorliwością staje do spełniania swego wielkiego posłannictwa.

Cóż to jest ta cnota teologiczna nadziei, która wyrasta z wiary? Jest to napięcie duszy wyrywającej się do dóbr, które wiara przed nią stawia i które tak bardzo ją do siebie pociągają. Ale to wyrywanie się do Boga i do tego wszystkiego, co nam w swym objawieniu za cel stawia, byłoby szaleństwem, gdyby Bóg nie pouczał nas przez tą samą wiarę, że mamy to wszystko osiągnąć nie samymi przyrodzonymi siłami naszej duszy, ale tymi siłami wzmożonymi Jego pomocą nadprzyrodzoną. Zbawienie duszy i wszystkie dobra wiekuiste, które Bóg nam obiecał stają się nam możliwe do zdobycia dzięki tej pomocy, którą nam Bóg zapewnia i która nigdy nie zawiedzie tych co z dobrą wolą ją przyjmują do duszy.

I oto boska cnota nadziei, to nie tylko samo pożądanie z całej siły duszy dóbr wiekuistych, w których znajduje się nasze szczęście, to jeszcze i ufność, że ten Bóg, który nas do siebie pociąga wzmocni nas tak swą łaską, że dzięki Niemu dotrzemy do Niego.

Na tym właśnie polega doskonałość nadziei i bardzo mylili się ci, którzy żywili uprzedzenie do cnoty nadziei i chcieli, jeśli nie wykluczyć ją całkowicie z życia chrześcijańskiego, to przynajmniej ograniczyć jej zakres działania do początków tylko życia duchowego. Nie zdawali sobie oni sprawy, jaki potężny hymn chwały Boga zawarty jest w każdym naszym akcie nadziei przez to, że jest ona wyznaniem nieskończonego Jego miłosierdzia, będącego, jak wiemy, najwyższym Jego przymiotem i największym dla naszych umysłów dowodem Jego wszechmocy.

Nic też dziwnego, że Kościół potępił tych, którzy w XVII w. szerzyli uprzedzenia do boskiej cnoty nadziei i że zawsze nauczał jej konieczność w życiu chrześcijan w każdym momencie życia duchowego, nawet na najwyższych szczeblach jego rozwoju.

I w życiu Matki Najświętszej nadzieja odegrała w całej pełni swą rolę, a pierwszym momentem, w którym możemy ją zaobserwować i podziwiać, jest tu scena nawiedzenia i przecudna pieśń, w której ją wyraziła.

Zrozumiała Ona dobrze, że te zaiste wielkie rzeczy, do których została powołana, Bóg w Niej i dla Niej czyni wszelako nie bez Niej; że przeto ma się całkowicie swemu powołaniu oddać, ale że w wykonaniu go winna rachować przede wszystkim na Tego, „który mocen jest i święte imię Jego, a miłosierdzie Jego od narodu do narodu bojącym się Jego“.

Oto nadzieja Matki Najświętszej prześlicznie przez Nią samą wyrażona, nadzieja, która miała Jej towarzyszyć w ciągu całego życia — od Betlejem poprzez Kalwarię aż do śmierci i Wniebowstąpienia.

Przepięknie zajaśniała ona w Kanie Galilejskiej na onych godach, w czasie których spowodowała pierwszy przejaw boskiej mocy cudotwórczej Zbawiciela. „Cokolwiek wam rzecze to czyńcie”, mówi Matka Jezusa do sług oblubieńca, pomimo pozornej odmowy ze strony Syna. Ona już zna skarby zawarte w Jego Sercu, wie jak to Serce jest „wielce miłosierne”, jak jest „bogate dla wszystkich, którzy Go wzywają”. Toteż ufnie idzie do Niego, nie zniechęcona odmową mającą niewątpliwie to jedno na celu, aby pobudzić do tym większej nadziei i ufności i uzyskać przez to upragnioną łaskę.

Co za przykład dla nas, aby wszelką modlitwę głęboko przeniknąć nadzieją w miłosierdzie Boże, aby „się modlić i nigdy nie ustawać” (Łuk. XVIII, 1).

MIŁOŚĆ MARYI

W OKRESIE TAJEMNIC RADOSNYCH

Św. Tomasz tłumacząc w swej Summie racje, które skłoniły Boga do zesłania nam swego Syna na ziemię, podaje między innymi i to, że Wcielenie Słowa Bożego w wielkim stopniu się przyczyniło do wzmożenia w nas cnót teologicznych wiary, nadziei i miłości. Gdy idzie o miłość, to jasnym jest, że ten wielki dowód miłości, jaki nam Bóg we Wcieleniu okazał, stał się najpotężniejszą pobudką do odpłacenia Mu z naszej strony miłością. Ponadto jakże Wcielenie uprzystępniło nam przedmiot naszej miłości, dając nam możność w osobie Chrystusa kochać nie tylko człowieka ale i Boga!

Łatwo sobie wyobrazić wobec tego jak cudowny musiał być rozkwit miłości Bożej w duszy Maryi. Od chwili, kiedy poczęła w swym dziewiczym łonie Zbawiciela i szczególnie od chwili, kiedy Go porodziła w Betlejem i zaczęła piastować na swym łonie. Już i przedtem odkąd doszła do używania rozumu, w szczególności zaś, odkąd w dniu Ofiarowania w świątyni całkowicie oddała się na służbę Bogu, Najświętsza Panna całą swą duszą była złączona z Bogiem, bo jako niepokalanie poczęta nic nie miała w sobie coby w najmniejszym choćby stopniu hamowało poddanie się Jej woli, woli Bożej.

Nigdy bowiem nie można dość silnego nacisku kłaść na to, że miłość Boga nie jest jakimś uczuciem czy wzruszeniem, ale że jest ona stałym nastrojem woli, która chce Boga, albo raczej chce siebie Bogu oddać, całym swym jestestwem Jemu się podporządkować, Jego chwale służyć. Ten nastrój woli czasami pociąga za sobą jakieś wzruszenie uczuciowe, które też swe siły żywotne oddaje Panu Bogu, ale to jest drugorzędne i niezależne od naszej woli, a więc nieistotne i niekonieczne. To miała na myśli Generałowa Zamojska, gdy mawiała: „uczucie jest niczym, wola wszystkim”.

Istotnym w miłości jest oddanie swej woli Bogu, jak to już sam Zbawiciel powiedział w tych słowach: „Kto zna moje przykazania i zachowuje je, ten jest który mnie miłuje“.

Że w przeczystym Sercu Maryi Panny kwitły najpiękniejsze uczucia miłości dla Boga i dla Bożego Dziecięcia, które swą piersią karmiła, o tym nie można wątpić; ale i u Niej nie na tych uczuciach polegała miłość Boża, lecz na tym całkowitym oddaniu siebie Bogu, na tym głębokim nastroju woli, który sprawiał, że ponad wszystko pragnęła pełnić wolę Bożą, że to pełnienie woli Bożej było naprawdę pokarmem Jej duszy (Jan IV, 34).

Dzięki tej miłości, którą łaska rozlewała w Jej duszy, Matka Najświętsza, całkowicie oddana swemu Boskiemu Dziecięciu cudownie spełnia rolę, którą Jej Opatrzność wyznaczyła w dziele Odkupienia. Były w Niej i jasne chwile, pełne radości i upojenia, ale były i chwile niepokoju i udręki i bólu, gdy tylko Jej Synowi zagrażały niebezpieczeństwa. A nie kazały one na siebie długo czekać.

Oto już w Betlejem szukają Go siepacze Heroda niespokojnego o swą władzę królewską i zmuszają Świętą Rodzinę do ucieczki do Egiptu. W świątyni starzec Symeon zwiastuje stokroć większe niepokoje i bóle, które kiedyś jak miecz mają przeszyć Serce Dziewicy Matki, a krótkie rozstanie z dwunastoletnim Synem i pierwsze Jego słowa wtedy wyrzeczone, które nas doszły, zwiastują inne tragiczne rozstanie, gdy dla sprawy Ojca wypadnie duszę swą położyć za owce swoje.

Nie, miłość Boga w duszy Matki Najświętszej to nie tkliwe uczucie, to nie przemijające wzruszenie, to nie sielanka, jak to się nieraz myśli, gdy się o miłości mówi! To mocny, głęboki nastrój woli, który sprawia, że stale, zawsze, z wciąż rosnącym napięciem poddaje się ona Bogu i Jego świętej woli, że Go kocha nade wszystko, więcej od samej siebie, że siebie samą kocha dla Boga i pragnie, aby każdy moment Jej życia, każde poruszenie serca, było ku chwale Tego, który Ją stworzył tak piękną i czystą i którą uczynił błogosławioną między niewiastami.

W tym nastroju woli tkwi cała moc duchowa Najświętszej naszej Matki, tu jest źródło Jej zasług, które złożyła do skarbca zasług Chrystusowych, aby wszystkie Jej dzieci z nich czerpały aż do końca wieków.

c.d.n.

Źródło: Woroniecki J. (1939). Wiara, nadzieja i miłość w życiu Najświętszej Maryi Panny. Mariański Instytut Różańcowy.




Miłość: złączenie woli z wolą Niepokalanej

Św. Maksymilian Maria Kolbe

Czy Matce Bożej miła jest ta nazwa – Niepokalana? Niewątpliwie tak, bo sama się tak nazwała mówiąc do św. Bernadetty ‐ “Jestem Niepokalane Poczęcie”, i to Jej pierwszy przywilej.

Czy jest różnica między wyrazami: Niepokalane Poczęcie a Niepokalanie Poczęta? Różnica istnieje taka, jaka na przykład między wyrażeniem biały i białość. Jeżeli jest biały, to może się pobrudzić, ale gdy białość, to już nie ulega żadnym zmianom. Ta nazwa Niepokalane Poczęcie jest bardzo ważna i dowodzi, że Niepokalana jest cała piękna, bez żadnego grzechu. To jest Jej najpierwszy przywilej, a to, co pierwsze, to i najdroższe. Niepokalana nie była nigdy pod władzą szatana. Każde nawrócenie i każde uświęcenie jest tylko przez Matkę Bożą.

Poprzednicy nasi dzielnie walczyli dla określenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu N.M. Panny, my zaś teraz powinniśmy pozbyć się wszelkiej gnuśności i wspólnymi siłami dążyć, aby Niepokalana królowała we wszystkich sercach, albowiem Niepokalana Maryja jest Królową nieba, jest Rozdawczynią łask Jezusa Chrystusa; jest jakby źródłem niewyczerpanym, pełną rzeką, która wzbiera ożywczą rosą ‐ i wody Zbawicielowe przelewa na wszystkie dusze.

Wszyscy więc powinniśmy zbliżać się do Niepokalanej, ażebyśmy mogli łatwiej przystąpić do Jezusa. Po wykreśleniu planu budowy, budowa jeszcze nie jest skończona, owszem, nie jest nawet zaczęta, lecz wtedy zaczyna się praca, gdy obmyślane dzieło, wyrażone liniami, ogląda się oczyma. Ojcowie nasi walczyli dla Niepokalanej; teraz zaś po odniesieniu zwycięstwa, nie pozostaje nam odpoczynek, ponieważ właśnie trzeba wprowadzić w życie to, co się uznaje jako zasadę.

Chrystus Pan przyszedł na ten świat przez Maryję, chociaż mógł to uczynić w inny sposób, np. mógł przyjść w postaci dorosłego męża, jak Adam. Jednak Pan Jezus z pokory swej chciał się uzależnić od stworzenia i dać się światu pośrednio.

Jak Chrystus Pan przyszedł do nas przez Maryję, tak też i my nie inaczej mamy zdążać do Niego, jak tylko przez Maryję. Różne są wprawdzie drogi do Boga, lecz ta droga, o której mówię jest najkrótsza i najbezpieczniejsza. Myśmy właśnie obrali sobie tą drogę, nią idziemy i tą samą drogą chcemy zaprowadzić do Jezusa wszystkich ludzi.

Hasłem Milicji Niepokalanej, która tak pomyślnie się rozwija, jest: “Przez Maryję do Najświętszego Serca Pana Jezusa wszystkich i każdego z osobna musimy zaprowadzić” , czyli inaczej: “Niepokalana musi stać się Królową wszystkich dusz i każdej z osobna”. I istotnie, jeśli chodzi o nawrócenie dusz, to tylko przez Maryję, a nie inaczej, możemy to uczynić. Bóg w niezmierzonej swej dobroci uczynił Matkę Najświętszą Skarbniczką swych łask i tylko przez Nią zlewa je na świat. Słuszną jest tedy rzeczą, abyśmy o łaski prosili Pana Boga zawsze za pośrednictwem Niepokalanej.

Jeżeli jakiś człowiek chce iść np. do prezydenta lub innego dostojnika ziemskiego, to nie idzie sam, lecz bierze sobie zawsze jakiegoś pośrednika. O wiele zatem więcej jest rzeczą słuszną, abyśmy zawsze odnosili się do Boga przez Maryję i z Maryją. Święci, którzy w nader krótkim czasie uświęcili się, byli gorącymi czcicielami Maryi. To też i my, którzy stokroć biedniejsi jesteśmy od nich pod względem dóbr duchowych, powinniśmy zawsze z Maryją podążać na drodze doskonałości. Zresztą każdy z nas ma jakieś długi u Pana Boga, a gdyby przyszło do obrachunku, to z pewnością niezbyt pomyślnie by dla nas wypadł.

Lecz gdy Maryi Niepokalanej całkowicie się oddamy, to Ona nas zakryje swym płaszczem przed sprawiedliwością Bożą. Doskonałość chrześcijańska polega na zjednoczeniu z wolą Bożą. Otóż wola Niepokalanej jest tak ściśle zjednoczoną z wolą Bożą, że wydaje się, jakoby była jedna wola. Mówiąc tedy o spełnieniu woli Bożej, możemy również śmiało mówić, że spełniamy wolę Niepokalanej. Przez to nie ujmujemy Bogu chwały, lecz owszem przysparzamy, bo postępując tak, uwydatniamy doskonałość Maryi, jako najdoskonalszego Stworzenia Bożego i zupełne zjednoczenie Jej woli z wolą Bożą.

Nie obawiajcie się więc, drodzy Bracia, mówić: wola Niepokalanej, bo to jest to samo, co wola Boża.

O czym mam jeszcze do was mówić… Otóż życzę wam, abyście jeszcze dokładniej i gorliwiej spełniali wolę Niepokalanej i jak najgoręcej Ją kochali. Postępując wszyscy w ten sposób, oddamy Panu Bogu najwięcej chwały, daleko postąpimy w doskonałości i jak najwięcej zyskamy dusz dla Jezusa przez Niepokalaną.

To „przez Niepokalaną” jest tajemnicą, którą nie każdy rozumie.

Niezawodną i niezbitą jest prawdą w Kościele katolickim, choć to nie jest jeszcze ogłoszonym jako dogmat, że Matka Boża jest Pośredniczką wszystkich łask.

Prawda ta była już znaną w pierwszych wiekach chrześcijańskich, lecz nie miała takiego, jak w obecnych czasach zainteresowania, a to z tego względu, że Bóg Ją zostawił na czasy późniejsze. O tej prawdzie nauczali ojcowie Kościoła i wielu teologów na ten temat dużo rozprawiało. Heretycy wprawdzie zarzucają Kościołowi św., że ustanawia dogmaty. Lecz zupełnie się w tym twierdzeniu mylą, bo Kościół św. tylko potwierdza, co wierni uznawali i uznają za niezłomną prawdę.

Podobnie działo się z Niepokalanym Poczęciem Najświętszej Maryi Panny. Przed ogłoszeniem tego dogmatu, mnóstwo teologów, uczonych, a nawet znacznych jednostek w Kościele sprzeciwiało się temu głosząc, że jest niedorzecznością. Matka Najświętsza sama to potwierdziła, objawiając się w Lourdes, co Kościół św. ogłosił. Wielka i nadzwyczajna liczba cudów, jakie się tam działy i dzieją, potwierdza nieomylność Kościoła świętego.

Działalność Milicji Niepokalanej i “Rycerza” opiera się właśnie na tej prawdzie, że Maryja jest Pośredniczką łask wszelkich, bo gdyby tak nie było, próżna jest nasza praca i nasze zabiegi. W świetle uwag z odczytów, które słyszałem, przedstawia się mniej więcej w ten sposób; źródłem wszystkiego bytu, tego, co nie jest niczym, jest Bóg i to pochodzi od Pana Boga. Jednak według porządku ustalonego od Boga, wszystkie dobra udzielane bywają ludziom przez Maryję, a nie wprost. Stąd też wszystkie łaski, zawsze otrzymujemy nie inaczej jak przez Maryję.

Co do sposobu udzielania łask, to w tym względzie nie możemy wiele powiedzieć, bo nasz umysł jest zbyt ograniczony, by mógł pojmować tak wzniosłe tajemnice nadnaturalne. Wiele jest rzeczy mało lub wcale nam nieznanych w porządku natury, a w porządku łaski tym więcej, bo my mamy zmysły i w życiu naszym przeważnie nimi się kierujemy.

Tutaj musimy zamilknąć i najwyżej to powiedzieć, co św. Paweł powiedział porwany do trzeciego nieba, “ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Pan Bóg nagotował tym, którzy Go miłują”. Możemy wprawdzie dużo myśleć i wnioskować o tym, lecz lepiej milczmy i dużo prośmy, żeby ta prawda, że Matka Boża jest Pośredniczką łask wszelkich, jak najprędzej jako dogmat wiary św. została ogłoszona. Wiele się co tego przyczynimy, jeśli się będziemy gorąco o to modlili i gorliwie pracowali dla chwały Niepokalanej.

Jeżeli zastanowimy się nad drogami, które zaprowadziły świętych do wielkiej doskonałości, to trudno jest jakoś zrozumieć niektórych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Lecz w tych rzeczach nadnaturalnych bardzo wiele rzeczy jest trudnych do zrozumienia. Jak na łące są najrozmaitsze rośliny i drzewa, duże i małe, zielone i różnobarwne, tak też rozmaici są święci i rozmaite drogi, którymi Pan Bóg ich prowadzi. I nie możemy dobrze ich pojąć i zrozumieć.

Jedno jest, co na pewno jest podstawą u wszystkich. Świętość jest niczym innym jak zjednoczeniem duszy z Bogiem, czyli jak niektórzy święci się wyrażają ubóstwieniem człowieka. Ale zachodzi pytanie i obawa, jakże ja, który mam ciało, mogę zostać ubóstwionym naśladując Boga, który jest przecież czystym duchem. I miałby tu niejeden wiele trudności w zastosowaniu praktycznym.

Pan Bóg wiedział o tym i dlatego stał się człowiekiem i żył tak, jak my żyjemy, dając nam wzór najdoskonalszy do naśladowania. Wzór konkretny, a więc podpadający pod zmysły. Nie możemy więc powiedzieć, że mamy Boga daleko od siebie ‐ jest On blisko ‐ Bóg‐Człowiek. Im kto doskonalej skopiował w sobie życie Pana Jezusa, świętszym jest.

Ale przypatrzmy się, kto wychował Pana Jezusa, przez kogo On przyszedł, komu był posłuszny przez 33 lata. Całe wychowanie Pana Jezusa było jednym aktem posłuszeństwa dla Najświętszej Maryi Panny. To było urobienie Boga‐Człowieka. Pan Jezus, jako dziecina, potrzebował pomocy. Maryja Go wykarmiła, wychowała, więc nic nam nie pozostaje, jak dać się wychować Matce Najświętszej tak, jak Ona wychowała Pana Jezusa. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że wszyscy święci wychowali się w rękach Matki Najświętszej.

A dlaczego? Wszystkie łaski spływają przez ręce Matki Najświętszej. A my wciąż otrzymujemy łaski i należy je tylko stale wykorzystywać. Prawda, że ojciec rodziny zarabia, ale wychowuje dzieci i przygotowuje posiłek matka. Tak i w życiu duchowym Matka Najświętsza otrzymała wszystkie łaski od Pana Jezusa i rozdziela je teraz przez swoje ręce między swoje przybrane dzieci. I jakby wyglądało dziecko, które by powiedziało: ja nie chcę matki; umrze ‐ umrze z głodu.

Tak weźmy przykład z objawienia św. Ojca Franciszka, w którym widział dwie drabiny: jedną czerwoną, na szczycie której był Pan Jezus, drugą białą Matki Najświętszej i wspinających się po nich swoich synów. Ci, co wchodzili po czerwonej drabinie, wszedłszy do połowy lub wyżej opadali, ci zaś, którzy wstępowali po białej doszli do końca, a Matka Najświętsza nie zatrzymując ich przy sobie odsyłała do Pana Jezusa.

I dlatego szatan sprytny jest, więc wszelkimi siłami stara się pozbawić nas Matki, pozwalając chodzić czerwoną drabiną, bo wie, że z niej łatwo dana dusza spadnie, tak samo i protestantom pozwala mówić „Ojcze nasz” a nie „Zdrowaś Maryjo”. Święci mówią, że szatan dlatego upadł, iż Pan Bóg przedstawił mu, że kiedy Bóg przybierze postać Boga‐Człowieka, musi Go adorować. Uniosła go zatem pycha, że on anioł, duch czysty, musi oddawać cześć Bogu‐Człowiekowi i do tego jeszcze, że będzie się musiał kłaniać Jego Matce, która jest tylko człowiekiem.

I dlatego teraz stara się wszelkimi sposobami odciągnąć od nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Jakże więc teraz zrozumieć świętych, którzy mieli bezpośrednie nabożeństwo do Pana Jezusa. Żaden święty nie wyklucza Matki Bożej, tak jak to czynią protestanci. Nie zawsze należy koniecznie mówić o Matce Bożej.

Np. mówimy, że wydrukowano wiele ”Rycerza”, a pomijamy to, że go drukowały maszyny, lub zapytajmy kogoś po spożyciu pokarmu, czy siedziałeś przy stole; odpowie, że rozumie się, bo jakby to inaczej było, ale to, że siedział na stołku lub krześle, pomija. Tak samo i tu mówiąc o tych świętych tylko niejako pomijamy Matkę Bożą. Jaki więc jest ścisły związek między naszym uświęceniem a Matką Bożą? Że Matka Boża jest najbardziej zjednoczona i upodobniona jako stworzenie do Boga, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dlatego im bardziej będziemy z Nią zjednoczeni ‐ Jej własnością, tym więcej będziemy ubóstwieni. Ale szatan wie, że to jest jedyna droga, i dlatego stara się wszelkimi siłami wykluczyć pośrednictwo Matki Najświętszej.

Jeżeli Pan Bóg chce tej drogi a więc przez Maryję, to dlaczego mamy się od niej odchylać. I poniekąd wpadamy w grzech, bo to jest pycha, czyli nie zastosowanie woli naszej z wolą Bożą. Gdyby jeszcze przyszły wątpliwości, czy też modlić się bezpośrednio do Pana Jezusa, czy też przez Matkę Najświętszą, weźmy sobie przykład. Tak samo wygląda jakby ktoś chciał jechać do Gdańska, więc czy on ma pójść do Gdańska, czy do pociągu, żeby nim zajechał, lub gdyby chciał wejść na szczyt wieży, musi wpierw iść po drabinie, aby się tam dostać. Tak samo i w życiu duchowym ‐ do Pana Jezusa, przez Matkę Najświętszą. Oddajmy się Jej, a Ona nas nauczy poznać i ukochać Boga, otworzy tajemnice Serca Pana Jezusa i Trójcy Przenajświętszej. Ona nam wyprosi siłę, byśmy poszli i wytrwali na tej drodze.

Do pociągu wsiadamy, aby prędzej zajechać do Gdańska niż zajść pieszo. Jeżeli więc chcemy prędko dojechać do celu ‐ do Boga, idźmy do Matki Najświętszej. Diabeł się wścieka, bo napisane jest; “Ona zetrze głowę Twoją, a ty czyhać będziesz na stopę Jej”. I dlatego on się wciąż na nas rzuca, ale o tyle tylko, byśmy mogli więcej zasług sobie zebrać, bo na więcej nie pozwoli mu Matka Najświętsza.

Pan Bóg w swych dziełach chce używać zawsze narzędzi, a narzędzie znów narzędzie, ale wszystkie one tworzą ścisłą, piękną, harmonijną całość. My jesteśmy tymi narzędziami Niepokalanej. Dał nam Bóg wolną wolę, ale chce, aby te narzędzia dobrowolnie Mu służyły, aby wolę swoją zgadzały z Jego wolą, tak jak Matka Najświętsza powiedziała: “Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa twego”. Słowa “niech mi się stanie” powinny nam zawsze brzmieć w uszach, bo między wolą Niepokalanej, a naszą ma istnieć zupełna harmonia.

Cóż więc nam wypada uczynić? Dozwólmy się prowadzić Maryi i nie obawiajmy się. Jeżeli mówię wola Niepokalanej, większą chwałę Bogu przynoszę, bo uznaję Matkę Najświętszą za najdoskonalsze stworzenie Boga. Pozwólmy się Jej kierować w życiu zewnętrznym i wewnętrznym i chciejmy tak, jak Ona chce.

To, co nie zależy od nas, bądźmy spokojni, bo to przez ręce Matki Najświętszej przechodzi dla naszej większej zasługi. I dlatego wystrzegajmy się wszelkiego uchybienia od woli Niepokalanej.

Miłość cała to złączenie woli naszej z wolą Niepokalanej.

Źródło: Przemówienia Ojca Maksymiliana M. Kolbego (fragmenty), Matris

Obraz: The Blessed Virgin crushing the Serpent’s head. Fot. Samuel Epperly, fineartamerica.com